środa, 27 sierpnia 2014

Vasylisa z Ałatyru (z ,,Księgi Dziewicy'')


,, […] Jeśli miałbym się czym pochwalić, to chyba tylko młodą żoną, Wasilisą Mikuliszną, najstarszą córką Mikuły Sielaninowicza. To prawda, że nie ma na świecie kobiety jej równej! Warkocz jej połyskuje blaskiem księżyca, w brewki ma niczym orle skrzydła. Oczy jej to po prostu dwa nieba. A jakiż rozum posiada moja żona! Wszystkich twoich gości wyprowadziłaby w pole, a ciebie, kniaziu, owinęłaby wokół palca'' - ,,O tym, jak piękna Wasilisa Mikuliszna męża wybawiła z kłopotu'' – baśń rosyjska ze zbioru ,,Mocarni czarodzieje''.


Było to za królowej Walaszki. Nad rzeką Proskievnicą, dopływem Erydanu, gdzieś na Niwach Jawańskich żył pewien Centaur. Jego rasa pochodziła od Boruty i Dziewanny Šumina Mati i dzieliła się na dwa rody: Onocentaurów (pół – ludzie, pół – osły) i Hipocentaurów (pół – ludzie, pół – konie). Nasz Centaur nosił to drugie nazwisko, a na imię miał Rutymir. Od jakiegoś już czasu trapiła go nieznana choroba, zadana przez strzałę rogatego elfa Weredy (Veredy). Cierpiał straszliwie, pocąc się, raz jego ciało stawało się gorące, a innym razem lodowate. Nie mógł mu pomóc żaden lek z ziół, minerałów, zwierzęcego sadła, ni nawet lecząca wszystkie choroby krew rusałek i wodników. Daremny był trud wraczy Centaurów, znachorów wodników, zamawiaczy satyrów i czarownicy Szeptuny (Šeptuny). Złota Baba, do której Rutymir z rodziną zanosił modły, długo zwlekała z pomocą. Kiedy zawiodła, stanowiąca panaceum, oskoła brzozy ojcowskiej, ziomkowie Rutymira kręcili głowami i mówili: ,,Przepadł''! Jednak Rutymir Hipocentaurus mawiał: ,,Nadzieja opuści mnie wraz z żywotem''. Błagał o wstawiennictwo Dziewanny – Leśnej Matki i litościwej Mokoszy. Był jeszcze młody i nie chciał umierać, marzył za to o wielkiej miłości.


Gród Ałatyr (Alatir, Alatiropolis) został założony w erze siódmej przez białego niedźwiedzia Tar – Alatyra Lorenzkraffta, który ongiś razem z Lynxem, Rysim Uszkiem, badał krainy Leniferów i Tygrów. Znajdował się na ziemiach, w późniejszych eonach zwanych Orlandem, Roxem, Rusią i Rosją. Choć dużo większy od Toropiecka, w przeciwieństwie do grodów ludzkich nie był ani ciasny, ani hałaśliwy, ani brudny jak choćby Kalsk w erze jedenastej. Pełen jezior, stawów i oczek wodnych tonął w kwiatach i zieleni. Pełno w nim było marmurowych rzeźb, fontann, domów, był też jedyny w grodzie chram Ageja i wszystkich Enków otoczony gajem. Mieszkały tam w przykładnej zgodzie istoty różnych ras. Jedną z mieszkanek Ałatyru była rusałka Vasylisa, wodnica, córa Urłaki, córki Goplany, córki Cichowody, córki Niskijimyški, córki Bili, córki Ludmiły.



,,Pod wiankiem z wodnego kwiecia na długich, złotych włosach, jej twarz zdawała się świeża i nie potrzebowała barwiczki ni bieli. Co do postaci to Vasylisa o turkusowych oczach była niczym łania, lub sarna, ani za tłusta, ani za chuda, w ramionach prosta i gładka, w pasie gibka, biodra miała nisko, stopy białe i kształtne w podbiciu, , ręce długie, dłonie białe, delikatne i zdobione pierścieniami; nosiła suknie z mgieł, chmur, rosy, jedwabiu, atłasu, wreszcie z morskiej piany i pereł, szyte przez elfy i wróżki; radość to była dla oczu. Ale stokroć bogatsza niż w nadzwyczajną urodę, rzecz zwykłą u rusałek, była Vasylisa w dobroć, hojność, dworność, rozwagę, dzielność, słodycz obejścia i miłość do Ageja i jego stworzeń''


- pisał o niej M. Rymwid w ,,Nymphologii''. Do niej to przyszła Mokosza z rozkazem od Ageja; nad rzeką Proskievnicą żyje Centaur Rutymir, raniony strzałą Weredy, który cierpi męczarnie chorując, a żaden wracz nie może go wyleczyć żadnym ziołem.
- Jakże więc ja mogę mu pomóc, skoro nie pomaga mu nawet krew nimfy, ni oskoła z Ojcowa? - spytała Vasylisa.
- Urodziłam ziele konliwkę, podobne do konwalii – rzekła Mokosza – tylko ono może mu pomóc.
- Przecież ten Centaur mieszka daleko stąd – zaoponowała Vasylisa – zanim tam dotrę, umrze!
- Pomyślałam o tym – rzekła Mokosza, po czym gwizdnęła.
Rusałka ze zdziwieniem spostrzegła, że obok drewnianej ławki nad brzegiem jeziorka, na której siedząc rozmawiała z Mokoszą, pojawiła się biała, puszysta chmurka, którą Enka ściągnęła z nieba. To jeszcze nic! Chmurka poczęła beczeć i ruszać się, aż przed oczami najady stanął baranek, na tyle duży, by dorosła rusałka mogła jeździć na jego grzbiecie.
- Jestem Agnuszek – przedstawił się baranek – znam drogę do biednego Rutymira. - Mokosza podała Vasylisie konliwkę, a nimfa ucałowała jej pierścień z szafirem. Wówczas Enka zniknęła a Agnuszek już niósł Vasylisę w przestworza...


- To nic nie da – pokręciła głową czarownica Szeptuna lecząca zaklęciami i zamawianiami Rutymira, który złożony chorobą leżał na trawie. Jego język przypominał wiór, twarz była blada jak śmierć, a ręce i ludzki korpus spiekły raka. Centaura męczyły poty i majaki, całe jego ciało od czubka głowy po kopyta bolało okrutnie. - Mówisz, że nadzieja umiera ostatnia – ciągnęła czarownica. - Jednak musisz się pogodzić z tym, że dla ciebie nie ma już nadziei; taka jest prawda, której musisz spojrzeć w oczy. Masz prawo do godnej śmierci; mogę ci ją zapewnić, jak wszystkim swoim pacjentom, którzy o nią proszą, jak również na prośbę rodzin. Zgódź się, a uduszę cię jak mora... - Rutymira nachodził w wizji wielki, czarny pająk; car pająków Karakurt, lecz Centaur odrzekł rzeczowo:
- To są słowa godne potwora Grabiuka, który schrupał Neuryjkę Veder, a nie znachorki, której robocie patronuje Złota Baba. Nie ma czegoś takiego jak bezwartościowe życie.
- A może sama byś się zabiła?! - rzekł z gniewem sędziwy Suleja Hipocentaurus, ojciec Rutymira.
Czarownica wielce oburzona, klnąc pod nosem, wsiadła na miotłę i odleciała.
- Pewnie trza będzie niebawem wezwać kapłana, bo już wkrótce będę się pasł na łąkach Nawi. - Rutymir powoli tracił nadzieję na uniknięcie ciosu ościenia Mar – Zanny.
Wlepiał wzrok w niebo i ujrzał kierdel białych, puszystych chmur. Jedna z nich, widocznie gnana wiatrem, opuszczała się niżej i niżej niż pozostałe obłoki. ,,Znów te majaki''! - pomyślał chory Centaur. Chmura 



jednak wciąż spadała, aż opadła na trawę obok konającego. Wówczas Rutymir i jego ojciec ujrzeli baranka Agnuszka, przez krasnoludki zwanego Arielem, z którego grzbietu zsiadła złotowłosa najada. Wzruszyła się widząc udręczenie obcego jej Centaura i oznajmiła, że przysłała ją Mokosza. Pouczona przez macierz Europy i Bałkana Łobasty, wyjęła z zawieszonego na szyi woreczka konliwkę, podobną do konwalii. Skruszyła ją i zagotowała, dodając do tego kroplę swej modrej krwi, po czym napoiła tym wywarem Rutymira. Ów skosztowawszy leku zasnął, a jego sen był głęboki, przyjemny i zdrowy. Rutymir przespał dzień, noc, następny dzień i następną noc, aż obudził się wypoczęty i zdrów jak ryba złożył dank Mokoszy i jej wysłanniczce.
- Jak macierz cię nazwała? - spytał rusałkę.
- Jestem Vasylisa; córka Suliciela i Urłaki, a urodziłam się na dnie jeziora w grodzie Ałatyrze, założonym przez białego niedźwiedzia – oba Centaury z czcią ucałowały jej białą dłoń. Od tego czasu Centaur i najada często pisali do siebie listy i rozkwitła między nimi przyjaźń. Wreszcie gdy umarł stary Suleja, Rutymir osiedlił się w puszczy w pobliżu Ałatyru. Odtąd Vasylisa pokazywała mu swój gród; rozmawiali ze sobą i wspólnie czcili Ageja i jego posłańców; niejeden młody wodnik czy satyr zazdrościł Rutymirowi Vasylisy. Centaur woził rusałkę na grzbiecie pokazując las, w którym mieszkał, ona zaś śpiewała mu i tańczyła przed nim. Razem zbierali grzyby, jagody i kwiaty, a Rutymir bronił Vasylisę przed trusiami i Čartami. Ona kochała go jak brata, którego nigdy nie miała, on zaś marzył, że będzie ona jego żoną i matką jego dzieci; choć nigdy się jeszcze nie zdarzyło, aby rusałka wyszła za Centaura. Rusałki brały sobie mężów z wodników, satyrów, leśnych ludzi, sylenów, luzonów, żmijów, Morganów, Fomorów, nigdy jednak z rodu Hipocentaurów czy Onocentaurów. Któregoś dnia Vasylisa powiedziała mu, że jest on dla niej bratem, ale nie może być jego oblubienicą, lecz nie dlatego, że on jest Centaurem, a ona rusałką, lecz dlatego, że poślubieni sobie, nie byliby szczęśliwi. Rutymir zmartwił się tym, choć wokół było tyle samek Centaurów, lecz kochając Vasylisę uszanował jej wolę i miast ślubu zawarli związek braterstwa, którego konsekwencje były jeszcze silniejsze niż gdyby byli z jednego łona...


*



W owym czasie Walaszka Złotowłosa, córka Nastazji, tak jak macierz walczyła z Niemal Człowiekiem, a ów – straszliwy władca kikimor, którego stolec wznosił się na Nowej Ziemi; wyspie na Oceanie Północnym Lodowatym, nasyłał na poddanych nieustraszonej królowej hordy bestii. Czasy, kiedy Serce Niepodzielnego spoczywało na piersiach Nastazji i Walaszki, kroniki rusałek i wodników nazywały ,,latami pandemonium''. Wówczas to w królestwie roiło się od najrozmaitszych potworów i straszydeł o zakrwawionych kłach i pazurach, z którymi toczyli boje wojownicy i wojowniczki, z królowymi na czele. Gród Ałatyr wiedział o tym jeno ze strasznych opowieści snutych wieczorami przy ogniskach. Jego mieszkańcy pędzili życie beztrosko wśród pląsów i pieśni, ukryci w mieście podobnym do ogrodu. Nie znaczy to, że Niemal Człowiek nie wiedział o Ałatyrze, ani nie zamyślał go spustoszyć. Ongiś królowa Nastazja wraz z królem Warchajem i białym orłem Magajem udaremniła resztom bandy ,,Vodni'', którym ongiś przewodził urodziwy Trojan, złupienie grodu, którego mieszkańcy zdawali się nienawykli do walki. Walaszka zaś została w Ałatyrze podjęta gościną; obdarzono ją złotymi kluczami do grodu i tytułem ,,Najmilsza z Naszych Gości''. Królowa, której imię pochodziło od Welesa, odwdzięczyła się za gościnę, zabijając z łuku smoka Gizdę (Hizda, Harunok) atakującego z powietrza. Teraz jednak Walaszka była daleko. Vasylisa szła wysypaną piaskiem alejką, a Rutymir kroczył obok. Na zwalonym drzewie siedziała jej przyjaciółka Cidra i gorzko płakała. Zapytana o przyczynę mówiła coś o zniknięciu jej młodszego brata, który bawił się na Wzgórzu Aszkenaza. Od jakiegoś już czasu to miejsce, miłe dla oka, porośnięte miękką trawą i barwnymi kwiatami, poczęło cieszyć się złą sławą. Jeszcze do niedawna mieszkańcy Ałatyru wchodzili na to wzgórze, by z niego patrzeć na swe umajone miasto, teraz zaś poczęto upatrywać w jaskini u jego stóp jakiegoś potwora. Vasylisa i Rutymir, wraz z Cidrą udali się na poszukiwanie jej brata Tolisława. Cała trójka znalazła go w jakimś dole ze zwichniętą nóżką; nie był głodny bo kruki i wrony dokarmiały go i pocieszały. Był za to bardzo przestraszony, bo z otworu we Wzgórzu Aszkenaza wyzierały wielkie, rubinowe ślepia, czuć było straszliwy odór gnijącego mięsa i dochodziły jakieś ryki i syki. Toliś, młodszy brat Cidry nie był jedyną istotą, o którą obawiano się w związku z mieszkańcem jaskini. Odtąd nawet ptaki unikały tego wzgórza, za to stwór z jaskini, począł ją opuszczać. Zrazu wypełzał w nocy; w blasku Srebroniowym widziano coś podobnego do ogromnej jak smok żmii, niezwykle tłustej, o ciele pokrytym 




długimi i grubymi kolcami. Potwór, którego jedni nazywali Birs (Virs), a inni Wybra (Vibra), długim, rozdwojonym językiem chwytał rusałki i satyry tańczące przy dźwiękach pieśni słowiczych. Zanurzał się w jeziorach i stawach i tam pożerał najady i wodniki. Wśród drzew mordował driady i Wiły, w jego przepastnym brzuchu kończyły doczesny żywot nawet czarownice, niedźwiedzie, wilki, rysie i dziki. Strach wielki padł na Ałatyr, a rozzuchwalony Birs coraz częściej polował w dzień. Choć przypominał pokrytą kującymi włoskami gąsienicę, zwaną ,,liszką'', w ataku potrafił być bardzo szybki. Mało kto odważył mu się 


przeciwstawić. Raz, gdy już miał pochwycić jakieś rusałcze dziecię ohydnym jęzorem, nadbiegł biały niedźwiedź i toporem odrąbał lepiący się jęzor, który później odrósł. Niedźwiedź odniósł dziewczynkę rodzicom, po czym zniknął. Powiadano, że był nim jytnas Tar – Alatyr Lorenzkrafft, założyciel Ałatyru. Zaiste mało kto miał odwagę zrobić coś podobnego, choć każdy chciał uwolnienia od gada. Mówiono, że jytnas Aszkenaz przybył do Ałatyru z Nawi Jasnej i ciężką maczugą tak wyrżnął Wybrę w czerep, że 


posypały się iskry i rozległ się dźwięk jakby uderzenie dzwonu. ,,Aszkenaz, wodnik z rzeki Jordanus zrobił to pewnie, by pokazać, że żaden potwór nie jest niepokonany, tyle, że trzeba ufać Agejowi i walczyć''! - mówiła wzburzona Vasylisa, której delikatniejsze od jedwabiu policzki spurpurowiały z gniewu na smoka, kpiącego sobie z zatrutych przynęt i pułapek. Miast biadolić dniem i nocą, wśród postów i czuwań błagała Enków o radę. Z oburzeniem odrzuciła pomysł Berounki (Veronki); grafini grodu, żeby jeśli w ciągu tygodnia nikt nie zabija Birsa Wybry, to wszyscy by się spalili ,,i tak znaleźli godną śmierć''. Vasylisa i Rutymir rozmyślali jak ubić potwora, nie tracili nadziei i samemu płonąc miłością do Ałatyru, zapalali innych jego mieszkańców. Spodobało się to Agejowi, toteż posłał nocą do śpiącej Vasylisy, jednego z pomniejszych Enków, a był nim Flins, współpatron grodu. Gdy Vasylisa się obudziła, opowiedziała swój sen Rutymirowi.
- Jeśli mnie miłujesz, jako twą siostrę – mówiła – to powinieneś się zgodzić.
- Kiedy to jest szaleństwo i żaden Enk nie kazałby ci tego robić – upierał się Centaur. - Załóżmy, że wykonam dla ciebie taką kolczastą zbroję. Wybra cię połknie i co dalej?
- Psy urwały! - żachnęła się rusałka. - Jak rozszarpię mu trzewia, to Ałatyr będzie ocalony i oszczędzę tym cierpień swym siostrom i braciom.
- A jak zginiesz? - spytał Rutymir.
- To pójdę na sąd Welesa, a Mokosza będzie mnie bronić – odparła najada. - Nie mamy nic do stracenia, więc proszę pięknie, zrób mi zbroję, albo pójdę do innego płatnerza! - Vasylisa była uparta jak osioł, albo 


Onocentaurus, więc Rutymir westchnął do Mieczysława – Dwugłowego Woja i zabrał się do pracy. Też zależało mu na ocaleniu Ałatyru, który pokochał jako rodzinny gród Vasylisy.
Potwór pałaszował wciąż nowe ofiar, w tym wielu znajomych Rutymira. W przepastnym brzuchu znalazły się Centaury Udan i Mżygłód, wodnik Lusis, sylen Faunus, Wiła Szarka Strychara i dzik Ryjecki. Rutymir pracował w warsztacie na skraju puszczy i powtarzał sobie: ,,Jeśli Vasylisa zginie, a Birs będzie jeszcze żył, to wrażę mu palicę ciężką do mózgu i przetrącę drakolit''. Po tygodniu zbroja była gotowa, a Centaur prezentował swe dzieło rusałce. Zbroja składała się z hełmu, naramienników, rękawic zakończonych stalowymi pazurami, puklerza, nagolenników i butów. Wszystko to najeżone było potężnymi kolcami ze spiżu. Nimfa zadowolona z pracy przyjaciela pocałowała go zimnymi ustami w policzek, po czym założyła owoc jego pracy. Wybrze coraz trudniej było polować; Ałatyr pustoszał, a potwór zmuszony był łykać kamienie i drzewa. Zniechęcony wpełzł do groty i przespał kilka dni. Spał twardo, a gdy się wreszcie zbudził, usłyszał zgiełk. Otworzył oczy i ujrzał tłumy. Z tłumu wyszła rusałka, a za nią szedł Centaur niosący miecz i palicę. Rusałkę pokrywała kolczasta zbroja, lecz potwór był zbyt tępy, by wiedzieć czym grozi mu połknięcie Vasylisy. Mlasnął głośno różowym językiem i błyskawicznie wycelował go w rusałkę. Omotał ją i włożył do paszczy. Połknął ją bez gryzienia, a Rutymirowi łzy stanęły w oczach. Mogłoby się zdawać, że teraz Birs Wybra rzuci się ku kolejnym ofiarom, jednak z jego gardzieli polały się strumienie rumianej krwi. Maszkaron ryczał, syczał i wył, rzucał się jak ryba wyjęta z wody, a kolce pokrywające zbroję Vasylisy przebiły mu brzuch. Wreszcie znieruchomiał i wywalił jęzor. Mieszkańcy Ałatyru wydali okrzyk dziękczynienia, zaś Rutymir podbiegł do martwego potwora i mieczem rozciął mu brzuch. Vasylisa omal się nie udusiła, zaś istoty razem z nią zamieszkujące Ałatyr, porwały ją w ramiona, obsypywały kwieciem i składały pocałunki na jej dłoniach i stopach. Grafini grodu ofiarowała jej piękną suknię ze złotogłowiu i prawo do zapisania swego imienia w księdze pamiątkowej Ałatyru złotym inkaustem. Rutymir otrzymał ten sam przywilej, a ponadto miecz ze złotą rękojeścią i zieloną perłą, siodło z eburnu i czaprak z salamandry. Sama Vasylisa nie chełpiła się swym czynem, za to składała dzięki Flinsowi i Rutymirowi. Choć potwór Birs Wybra skonał, wciąż pozostał żywy ból licznych matek, ojców, żon, dzieci... Niestety nie trzeba być smokiem, by swym złym czynem zadawać cierpienie jeszcze zza grobu.




*



Daleko na wschód od Toropiecka i na północ od Ałatyru, rosła puszcza zwana Srebrnym Borem. Żył w owych kniejach żmij, zwany Ognikiem, który tak jak rusałki i wodniki umiał zamieniać się w Światło, czyli błędny płomyk, taki jak te co widuje się na bagnach. Żmij jak żmij. Pokrywała go łuskowata skóra barwy ciemnozielonej. Łeb jaszczurczy, zęby rekina, ogon węża, tułów i kończyny ludzkie, szpony krogulcze. Pewnego razu spotkała go okropna przygoda. Mieszkał w chatce o szkielecie z drewna i ścianach z torfu, której dach pokrywała słoma. Nocą, kiedy żmijowie śpią, powstał z pierzyny i widząc w mroku jak kot, skierował się do bogato rzeźbionej szafy z dębu. Otworzył ją srebrnym kluczykiem, chcąc z niej wydobyć ,,Księgę Bałwochwalczą''. Dzieło to wedle ,,Codex vimrothensis'' spisane na skórze rusałek, przyniósł z Čortieńska podobny do rudego ptaka Čort Kania, razem z Paskudą odpowiedzialny za rozpustę. Zawierało sprośne miniatury i sprośne wiersze. Kiedy panowała bezecna i bez - zakonna Goplana III, ,,Księga Bałwochwalcza'' była stawiana na ołtarzu i piedestale, lecz kończący erę dziewiątą potop smoły pochłonął ostatnie egzemplarze ,,Sprośnej Księgi''. Żmij liczył, że czytając ją po raz kolejny znajdzie uciechę, lecz przeliczył się niecnota! Gdy otworzył szafę, której dotąd pilnowały krasnoludki z plemienia szafników, ujrzał, że na księdze leży zwinięta żmija, wielka jak pyton i syczy.
- A kysz! - Ognik zniecierpliwiony machnął ręką, a żmija zachichotała.
- Mógłbyś mnie grzeczniej witać, ty co nie szanujesz płci pięknej – po tych słowach żmija przybrała postać do pasa nimfy, od pasa węża.
- Tyś jakaś żmijowa czarownica! - żmij przestraszony cofnął się.



- Zgadza się młodzianku – żmija znów była żmiją – jeno nie ,,jakaś'', ale sama Garofena, której imię wywodzi się od wielkiej Matki Żmyi z Kosmicznego Oceanu! - Ognik szukał czegoś by zatłuc intruza, lecz moc oczu Garofeny (nie mylić z Garafeną) spętała go. - Widzę, żeś kochliwy – szyderczo dotknęła rozdwojonym językiem ,,Księgi Bałwochwalczej''. Lubisz rusałki, rozpustniku, więc będziesz je jadł! - po tych słowach Garofena ukąsiła Ognika, po czym zniknęła w płomieniach, a z nią księga rozpusty.
Żmij poczuł się dziwnie. Całe ciało go swędziało, począł chodzić na czworakach, a jego ogon zmalał i stał się jakiś kiciasty. Zaniepokojony podszedł do lustra i zdębiał. Żmijowa czarownica zamieniła go w wilka. Ów płakał jak bóbr, lamentował i z całego serca błagał o przebaczenie Mokoszę – Piękną Czysto Kochającą, by zdjęła czar z niego, a on odtąd zadba o czystość myśli i pragnień. Nie chciał być wilkiem; żałował z całego serca. Cóż jednak robić? Pełen smutku zamieszkał w swej chacie i jadł zapasy aż wyjadł wszystkie. Gdy ich zabrakło, opuścił chatę i próbował polować. Zgodnie z klątwą żmijowej czarownicy największy apetyt odczuwał na krew i ciała rusałek, co napełniało go wstrętem do samego siebie. Jednak jako wilk nie umiał zadbać o siebie. Nie był w stanie upolować nawet chłopca czy dziewczynki, czego nawet nie próbował, bo i wilk ma serce. Inne wilki nie chciały go przyjąć do swych stad, bo brzydziły się lubieżnikiem. ,,Wilki są bowiem sobie wierne, nie to co ludzie'' – K. Owinniczew ,,Animalistyka''. Ognik pokonując obrzydzenie jadł padlinę, jaja i pisklęta, żaby, jaszczurki, próbował też nauczony przez pewną lisicę łowić ryby używając ogona jako wędki. Przeganiany z puszczy do puszczy wciąż wędrował na południe, budząc strach rusałek i wodników, na które próbował polować. W miarę jak wędrował, zbliżał się coraz bardziej do Ałatyru, aż osiadł w tym samym podmiejskim lesie, w którym mieszkał Rutymir. Rany zadane przez potwora Birsa Wybrę wciąż się goiły, gdy wtem na gród spadła nowa trwoga. Wilk nazywany Srebrnoborzycem jeszcze nikogo nie zabił, lecz porywał ciała ze stosów pogrzebowych, oraz odgryzał ręce i nogi, które odrastały.
- Gdyby tu była nasza złotowłosa królowa, to temu wilkowi obcięto by czerep i powieszono na ścianie – mówił popijając miód wodnik Haskold.
- Jednak pani nasza Walaszka jest daleko – zaoponował inny wodnik, imieniem Przetak – i na Przeboga, musimy sami się bronić.
- Ponoć w jeziorze Holmgard mieszka księżna Łowczyni, co poluje wraz ze swymi dwórkami; gdyby ją sprowadzić... - rozmarzył się wodnik Dyrdała.
- A ja powiadam, że ten wilk jest wcielonym Čortem Fąferkiem – wtrąciła nalewająca im miodu rusałka Belenegini.



Ałatyr ogarnęła trwoga, ale pocieszano się tym, że wilk Srebrnoborzyc jest mniej groźny od potwora Birsa Wybry zabitego przez Vasylisę. Grafini grodu, Berounka , nie czekając na przybycie Łowczyni z Holmgardu, urządziła obławę. Tymczasem Przebóg, jeden z pomniejszych Enków ukazał się Vasylisie we śnie i tak jej rzekł:
- Słuchaj Vasyliso, córo Suliciela! To mówi Agej: wilk ze Srebrnego Boru, którego lęka się cały Ałatyr jest żmijem zaklętym przez czarownicę Garofenę. Stał się wilkiem, bo miał upodobanie w sprośności, lecz teraz żałuje. Choć zbłądził, nie jest całkiem zły, a ty możesz go ocalić...
Z samego rana hufiec Centaurów i satyrów zbrojnych w oszczepy i kordelasy ruszył w knieje pod 



przewodnictwem Berounki i półnagiego człeka o głowie jelenia; wielkiego łowczego Magdusa z Herve. Łowcom towarzyszyły sfory chartów, wyżłów, ogarów, brytanów, wielkich psów dogów i praworządnych wilków mających obywatelstwo Ałatyru. Wśród drzew rozwieszono fladry – materie, których wilki się bały, co uniemożliwiałoby im ucieczkę. Srebrnoborzyc był otoczony i jego schwytanie było już kwestią czasu. Żmij zamieniony w wilka pędził ile sił w nogach, lecz dopadły go Centaury i skrępowały arkanem. Już jeden z nich, imieniem Slawinko Hipocentaurus miał przebić Srebrnoborzyca oszczepem, gdy wtem jak spod ziemi stanęła Vasylisa i zasłoniła sobą wilka. Slawinko podobnie jak wielu innych mieszkańców grodu czuł doń wielki szacunek za zabicie Wybry, jednak prosił, by pozwoliła mu uśmiercić wilka.
- Kiedy on jest zaczarowany! - upierała się rusałka, a Centaur zadął w róg bawoli czym wezwał pozostałych łowców, wraz z Berounką i Magdusem z Herve.
- Na Dziwicę – grafini grodu tupnęła o trawę – albo pozwolisz nam zabić to występne zwierzę, albo sama je uśmierć! - wówczas przy Vasylisie ukazała się niewidoczna dla pozostałych Mokosza i szepnęła jej coś do ucha. Vasylisa wzięła podany jej krótki miecz i pogładziwszy łeb wilka, ucięła go tak jak niegdyś Nastazja ucinała głowy Zielonych Psów. Wtem – zajaśniała zorza wśród kniei i na miejscu wilka stał odczarowany żmij. Padł na kolana przed najadą i zalewał się łzami z radości.
- Kim jesteś? - spytała Vasylisa.
- Jam Ognik, syn Tolimira – odrzekł żmij. - Żmijowa czarownica ze Srebrnego Boru zamieniła mnie w wilka, zaś Agej dopuścił to, bom przekroczył jego Zakon... - żmij gdyby był człowiekiem zarumieniłby się.
- Ognik? To dziwne imię jak na żmija – orzekła Berounka.
- Potrafię zamieniać się w Światło – po tych słowach, żmij Ognik na chwilę stał się błędnym ognikiem.
Vasylisa w podzięce za uwolnienie Ałatyru i od tej plagi dostała drogi kamień karbunkuł w barwach krasnej, białej i czarnej, a Ognik stał się przyjacielem rusałki i jej brata Centaura. W sercach rusałki i żmija zapłonęła miłość, która zaprowadziła ich do ślubu, jednak nie było im dane długo cieszyć się wspólnym życiem...


*



,,Walaszka Złotowłosa, córa Nastazji, królowa rusałek i wodników, była najpiękniejszą na świecie najadą; nigdy piękniejszej od niej nie było; jej piękności nie mogłaby dorównać nawet Helena Trojańska. Złotowłosa wojowniczka była wysoka, smukła i ślicznej budowy, ani za chuda, ani za tęga. Ramiona miała krągłe, ręce wysmukłe i jakby toczone, maleńkie dłonie o szczupłych palcach, którymi dzierżyła miecz, buławę lub palicę i zabijała potwory. Całe jej ciało było tak nadobne, że nic zgoła nie można jej było zarzucić. Jej włosy jasne i lśniące niczym łuska Złotego Smoka, wierzchowca Swarożyca, wiły się trochę i bardzo jej z tym było do twarzy; kiedy zaplotła je w grubsze od zaciśniętej pięści warkocze, spływały aż do bioder. Oczy miała turkusowe i świecące w ciemności, brwi ciemne, a cieniutkie, płeć bielszą niźli wróżka czy syrena, delikatniejszą niż kwiat w maju, świeższą niż płatek śniegu. Jej czoło gładkie było jak kryształ, wargi różowe i jakby stworzone do pocałunków, zęby bielutkie, zarysowane ślicznym łukiem, odsłaniały się w uśmiechu; krótko mówiąc wyglądała jak nawka – posłannica Welesa. Obfitowała w cnoty wszelakie; roztropna była, wymowna, prawdziwie dworna, wielkoduszna i otwartego serca; zaiste gdy się ją ujrzało, nie sposób było jej nie miłować'' – M. Rymwid ,,Nymphologia''.



Złote włosy i suknię barwy śniegu rozwiewało tchnienie Pochwista, wiejące od morza. Walaszka, na której głowie spoczęła złota korona, zasiadała na grzbiecie białego jednorożca Hovora, w ręku trzymała miecz. Rusałka Mrovica z byłego Wielkiego Księstwa Podziemia, szła za nią pieszo, trzymając jej posoch zakończony kwiatem lilii. Oprócz tej Podziemnicy do drużyny królowej należały najada Ruda z Lebany, okeanida Raba, dwie czeltice – bliźniaczki: Ławsztienie i Łaszta, oraz Żabina – wodnica z Ojcowa o białych włosach i skórze żaby. Cała piątka zasiadała na grzbietach siwych koni. Walaszka wyciągając miecz z pochwy ze skóry celidońskiego węża, przemawiała do hufców wojowniczek i wojowników z całego królestwa. Zgromadziły się rusałki, wodniki, leśni ludzie, żmijowie, Płanetnicy, Neurowie i Lynxowie, jak ongiś pod sztandarem jej matki, Nastazji. Oprócz nich przybyły podobne do drzew leśniki i do świerków podobne świerczki, rycerze z zakonów stuha i Varkyderatu, Jeźdźcy Leśni, którym hetmanił Prowadnik, biegnąca z sitem przed armią czarownica Zawichosta (Savikosta), krasnoludy, krasnoludki, Centaury, wśród których był Rutymir, turonie, satyry, turońki, wreszcie liczne zwierzęta jak: tury, żubry, dziki, niedźwiedzie, wilki, rysie, rosomaki, lwy, pantery, tygrysy... Były nawet trusie i smok nessie z Nixlandu. W szeregach Walaszki znaleźli się także Vasylisa z Ałatyru i jej oblubieniec, żmij Ognik. Wielka masa lodowatej, słonej wody oddzielała królową od jej nienawistnego wroga, Niemal Człowieka. W wodzie tej czaiły się morskie Čorty i potwory; słudzy Lewiatana, Behemota i Przegrzechy. Walaszka skończyła mowę, gdy Zawichosta poczęła biegać i potrząsać sitem. Wojska królowej śpiewały hymn ku czci Mokoszy, zaś ich wrogowie wydzierali się dla Rykara. Satanicha, ten sam co ongiś kusił jednego z Zielonych Psów, teraz walił łapami w bęben przywiązany do lędźwi, a wody Oceanu Północnego Lodowatego wzburzyły się. Rozległ się ryk kruszący góry i z toni wynurzył się ogromny smok.
- Bis! Bis! - darły się morskie Čorty.


Istotnie; ów złocisty smok o baranich rogach na jedynej głowie zwał się Bis (Vis), a także Amonicz (Amonitius). Zła sława tego sługi Lewiatana i kawalera Orderu Muchy przetrwała eony, a jak powiada ,,Codex vimrothensis''; dawni Egipcjanie czcili go jako boga Amona. Na sam jego widok wiele serc opuściła wola zwycięstwa, a smok otworzył paszczę i urągał zastępom Walaszki:


- Na co przyszliście, głąby?! Posypcie się pieprzem i posólcie, a zjem was ze smakiem! - na te słowa nieodrodna córa Nastazji uderzyła piętami po bokach jednorożca i chwyciwszy ciężką palicę, bez słowa ruszyła w kierunku Bisa Amonicza. Smok nie zdążył zionąć ogniem, gdy gwiezdnikowe ostrze zanurzyło się głęboko w jego ciele. Sługa Lewiatana ryknął i odrzucił Walaszkę daleko, lecz poleciały nań kolejne palice, aż zaczął przypominać jeża, aż wreszcie trusie owinęły się wokół niego i zadusiły go. Wśród walczących, co zadawali rany smoku, byli Vasylisa z Ałatyru i Ognik. Popłoch ogarnął morskie potwory, lecz giermkowie Morzeja Pyszałka, Dzikiej Judy i Przegrzechy, ognistymi łańcuchami zaganiali je do walki. Walaszka z drużyną biła się w pierwszym szeregu; mieczem ścięła rogaty łeb Satanichy i wielu innych Čortów morza. 


Pędziła jak burza, piorun, zadymka; niczym śmierć kosiła morskie węże. Bliźniaczki – czeltice z Zatoki Balat zginęły atakując Bisa Amonicza, za to Ruda, Raba i Mrovica dotrzymywały pola królowej. A cóż rzec o Vasylisie, Ogniku i Rutymirze? Nikt nie ważył się uciec, bo Walaszka utworzyła specjalny hufiec łuczników mających strzelać do dezerterów. Piasek i woda zmieniły barwę od krwi; plaża zasłana była ciałami poległych. Niebo pobielało od mew. Niemal Człowiek widział cały bój w cebrze wody i drżał o swą skórę. W kierunku walczących wysyłał posiłki – eskadry ażdach, ał i kikimor, lecz te padały w fale zestrzelone z łuku. Rutymir dzierżył kopię i nacierał w hufcu innych Centaurów, spychając rogate hordy z powrotem w fale. Smok z Brigitanii, zwany nessie nie był zbyt odważny; w czasie boju z Bisem leżał na uboczu. Teraz jednak zawstydzony sławą tchórza, wgramolił się w fale, a morskie Čorty uciekały przed nim. Wśród nich wywijał mieczem Balteus z Zatoki Balat, przez Polaków zwany ,,diabłem Bałtyckim''. Dzierżył sztandar z wizerunkami Lewiatana i Behemota i natarł z mieczem na nessie. Jednak smok z jeziora na wyspie Britainie złapał go paszczą za rogatą głowę i połknął. Widząc to rusałka Ruda z Lebany pochwyciła sztandar i uniosła 





go jako łup wojenny. Nessie ryczał z triumfem, lecz oto nadleciała ażdacha i ciosem szabli ucięła mu głowę. Od strony Nowej Ziemi nadpłynęły eskadry smoków morskich, plujących ogniem. W ruch poszły topory karłów i kopie Centaurów, maczugi leśników i strzały z łuków rusałek, żmijów, leśnych ludzi. Vasylisa z Ałatyru ubiła strzałą smoka, który już połykał żywcem Rutymira, a Ognik przeszył włóczną dwa węże morskie. Za zgodą Ageja, Swaróg poczekał ze zgaszeniem Słońca aż do końca bitwy. Walaszka cała była zbryzgana krwią: czerwoną i zieloną. Jednorożec Hovor, który wiernie jej służył od czasu założenia drużyny po opuszczeniu Wiekiego Księstwa Podziemnego, został ubity przez Balteusa nim połknął go nessie. Oczom królowej na krótko ukazała się jej matka, Nastazja. Władczyni była bardziej silna i wytrzymała od niejednego męża z synów Novalsa, ale i ona się męczyła. Brodziła w wodzie, hojnie rozdając ciosy mieczem, a nie zauważyła, że z tyłu skrada się straszliwy krab, większy od krowy. ,,Uważaj, pani''! - krzyknęła 




Żabica, lecz było już za późno. Potwór schwytał królową kleszczami i nim zdążyła zamienić się w Światło, rozdarł ją i pożarł. Rutymir zdążył jeno roztrzaskać jego pancerz maczugą, lecz niewiele to dało! Wraz ze śmiercią królowej męstwo poczęło opuszczać jej hufce. Po kolei ginęły Ruda, Raba, a Żabicę zabili towarzysze broni, przez pomyłkę biorąc ją za morskiego Čorta. Vasylisa i Ognik wystrzelali już swe kołczany, a Niemal Człowiek wciąż słał posiłki. Te zaś zamieniły bitwę z rzeź – niedobitki hufców Walaszki rozbiegły się w nieładzie, bądź wyginęły. Ognik zginął zarąbany, zaś jego oblubienica walcząc do końca, wreszcie padła wyczerpana, a trupy ją zakryły. Morskie Čorty myślały, że zginęła i nie zwracały na nią uwagi. Gdzieś w oddali Rutymir bił się wraz z garstką Centaurów. Wtem na pobojowisku rozległ się łopot wielu błoniastych skrzydeł. Cztery kikimory niosły tron piątej. Zniżyły lot i postawiły tron na piasku. Potem wydobyły spod ciał Vasylisę z Ałatyru, a ta ocknęła się. Siedzącą na tronie kikimorą bez skrzydeł był sam Niemal Człowiek, którego czarną jak antracyt skórę okrywała zbroja ze srebrnego drutu. Widząc żywą jeszcze rusałkę mlasnął jęzorem podobnym do języka żaby i podszedł do niej. Chwycił szponiastymi paluchami za jej złocistą, miękką jak jedwab kosę i rzekł.

- Jesteś moja! Zabieram cię na Nową Ziemię i w moim zamku będziesz ozdobą mojej łożnicy. Oj, wygodzisz mi pięknie! - Vasylisa była przerażona, widząc szkaradnego i sprośnego króla. Szybko wymacała miecz i odcięła mu długie, kościste łapsko. Polała się zielona krew, a władca kikimor zawył z bólu.
- No co się gapicie – zawył do sług – zabijcie ją! - cztery skrzydlate kikimory otoczyły rusałkę i zakuły ją mieczami, a jej nimfolit złożyły u stóp tronu Niemal Człowieka.
Tak zginęła dzielna Vasylisa z Ałatyru, lecz pamięć o niej przetrwała w pieśni. To ona właśnie była pierwowzorem pięknej i mądrej Wailisy Mikulisznej z ruskich bylin. Jej dusza zamieszkała w Nawi Jasnej razem z duszą żmija Ognika.
Swaróg gasił już Słońce, by wrócić do swej małżonki Juraty, a bój toczyła już tylko garstka Centaurów. Niemal Człowiek, choć zwyciężył Walaszkę, już więcej nie ważył się napadać na królestwo rusałek i 



wodników. W erze dwunastej zabił go krzykiem syn żmija i ludzkiej niewiasty Sołowiej Chąsiebnik. Centaury wiedziały już, że nie zwyciężą. Połamały miecze i skruszyły kopie, aby nie dostały się w łapy morskich Čortów, po czym czmychnęły w las. Wśród nich był Rutymir, którego twarz rozcięła twarz ażdachy. Choć się strasznie bał, z samego rana udał się na plażę, gdzie odnalazł skrwawione i podziobane przez mewy ciała swych przyjaciół; Vasylisy z Ałatyru i żmija Ognika. Modląc się serdecznie, spalił ich zwłoki, oblewając je łzami, a potem przy pomocy innych Centaurów oddał ostatnią posługę pozostałym poległym. Rutymir długo i rzewnie opłakiwał śmierć swej przyjaciółki, co ongiś go uleczyła, i z którą tyle przeżył. Choć miał dwa żołądki; ludzki i koński, przeto potrzebował wiele strawy by je napełnić, teraz nie jadł i nie pił, jeno błąkał się po lasach i płakał. Jytnas Vasylisa z Ałatyru ukazywała się w jego snach i pocieszała go, że rychło się zobaczą i razem będą śpiewać ku chwale Ageja. Mówiła, że jest szczęśliwa, bo przebaczyła swym oprawcom; wyrzucała Centaurowi, że musi dźwigać wiadra jego łez. Obiecała, że dla niego zapali nową gwiazdę na niebie, by spozierając na nią, wiedział, że jest pełna radości. Rutymir wielce pokrzepiony pięknymi snami, począł rozmyślać, czy by nie zostać kapłanem Boruty i Dziewanny. Z tą myślą udał się do puszczy Ławra (Lavra) i podzielił się nią ze starym przełożonym kapłanów Goderakiem Hipocentaurusem.



- Drogi synu – rzekł łagodnie Centaur o siwej brodzie – aby służyć Agejowi i Enkom jako kapłan trzeba mieć wiele dzielności w sobie; droga wołwchowska nie jest dla uciekających przed cierpieniem – Rutymir odszedł, lecz zamieszkał na skraju puszczy nad jeziorkiem Głomacz (Hlomač). Goderakowi zaś ukazał się Hennil, jeden z pomniejszych Enków, ,,w sławnym królestwie Mezopotamii, zwany Enlilem'' (,,Codex vimrothensis''). On też nauczył grania hejnałów ku czci Ageja, Enków i jytnas. Miał postać ludzka, a w dłoni trzymał laskę zakończoną dłonią z lipowego drewna, trzymającą żelazny pierścień.




- Goderaku, Goderaku! - zawołał Hennil, a Centaur odrzekł.
- Jestem, panie.
- Oznajmiam ci, że wolą Ageja jest aby Rutymir Hipocentaurus został kapłanem Boruty i Leśnej Matki – Hennil zniknął, a Goderak wysłał posłów nad jezioro Głomacz, gdzie znaleźli Rutymira.
Przyprowadzili go do chramu, a po dwudziestu latach został tym kim zamierzał być. W jego sercu wciąż mieszkała Vasylisa, a ponieważ było to zgodne z wolą Ageja, rozpoczął pisanie wielkiej księgi jej poświęconej, którą zatytułował ,,Księga Dziewicy'' (,,Boka Virkenis''). Jej tekst zachował się do dziś i była mi pomocą w pisaniu o Vasylisie, Rutymirze i Ogniku.



,,Vasylisa z Ałatyru, pokorna służebnica Mokoszy; macierzy rusałek i wodników, odznaczała się urodą wielką nawet między nimfami. Włosy bardziej błyszczące miała niż kruż szczerozłoty, przeplecione wstążkami ze złota i jedwabiu, delikatna była jak padający śnieg, oczy lśniły jak u górskiego sokoła, choć zdobił je uśmiech; od jej piękności jaśniał cały Ałatyr''!


Tymi słowami Rutymir rozpoczął swe dzieło, mające służyć zbudowaniu czytelników. Dalej opisywał jej cnoty; dobroć, męstwo, czystość, pokorę, miłość do Ageja i jego stworzeń. Z wdzięcznością opisywał to jak przybyła na grzbiecie Agnuszka, by go uleczyć konliwką, pisał o wspólnych radościach i smutkach, o ocaleniu Ałatyru przed Birsem Wybrą, pełen uznania dla jej odwagi. Ognik był dla niego ,,najszczęśliwszym żmijem, jaki kiedykolwiek wygrzewał się na Słońcu, bo jego żona to perła między najadami''. Nie żywił doń jednak zawiści, bo cieszył się, że Vasylisa była przy nim szczęśliwa. ,,Wasze szczęście będzie moim'' – powiedział im gdy rozpoczynali wspólne życie. Kończąc swe dzieło dołączył doń listy, jakie ongiś on i Vasylisa pisali do siebie. Rutymir Hipocentaurus zmarł w setnej zimie życia, a jego czystą duszę, Boruta i Dziewanna zawiedli do Nawi Jasnej, gdzie zamieszkał ze swymi przyjaciółmi.