sobota, 18 lipca 2015

Dobrynia Zwycięzca cz. 2




,, […] Za królowej Mordvy trzy rusałki; Vidma, Baba (Vava) i Ciota nawiązały kontakt z duchami, które zamieniły je w czarownice. […] Duchy przefarbowały ich krew z niebieskiej na pomatańczową, na palcach Vidmy, Baby i Cioty wyrosły krogulcze szpony, a w oczach stanęły dwa koziołki. Skóra z trupio zimnej, stała się gorąca jak piec, a duchy wsadziły swoje ofiary na kije, miotły, a nawet ławy i umożliwiły im lot. Trzy pierwsze wiedźmy sporządziły z rzadkich ziół kremy, które pozwalały innym rusałkom, południcom, Wiłom […] zamianę w ich siostry. Wcześniej należały do czcicielek Bierzma Kosmosu i Obu Drzewo o Wspólnej Koronie Rosnących na Odwróconym Półksiężycu. Były jedynymi osobami w całej wspólnocie. Początkowo zajmowały się organizowaniem misteriów o stworzeniu świata i upiększaniem chramów, jednak z czasem zaczęły czcić Rykara. Zwały go 'ojcem smoków' i przypisywały mu wykopanie w twardej skale jaskini, w której współżył z Altairą. Gdy zostały czarownicami porzuciły swe poprzednie misteria, a tradycje ich zakonu ożywiło w erze jedenastej Bractwo Czcicieli Rykara, założone przez Hlivica z Gliwna […]. Vidma osobiście przyjmowała chętne do zostania wiedźmami i wręczała im kremy. Nosiły stroje białe i czarne, latały na różnych kijach, miotłach, czasem na zwierzętach jak skrzydlate lwy zionące ogniem, czy hipogryfy. Zła wiedźma ze stepów Roxu, z którą walczyli Wanda i Opos, latała na kamiennym słupie. Do słynnych czarownic należały królowa Malkieš Lysarayata, Tetka, Kazia Trucicielka, przez jakiś czas również Wanda. Do czasu Malkiešy Lysarayty czarownice nie przyjmowały wodników'' – M. Rymwid ,,Nymphologia''



Najsłynniejszą czarownicą ery jedenastej była Maryna Kołdobujowa z Orlandu, przez Ukraińców zwana Marinką. Słynęła jako mistrzyni magii – czarnoksiężnica i arcykapłanka Mar – Zanny, głosząca, że jest wcieleniem Enki – Śmierci. Jak niemal wszystkie czarownice, Marinka Świerciochwalczyni była piękna; smukła, o bladej, atłasowej cerze, długich włosach czarnych jak skrzydło kruka i pełnych żaru oczach, lecz serce miała zimne i kamienne, a wielbiąc Śmierć, pośrednio służyła Rykarowi, który był Bezdrożem, Kłamstwem i Rozkładem. Cieszyła się czcią innych czarownic i czarowników. Na specjalne zaproszenie rektora, mistrza Polikarpa Jędzona, uczyła magii czarnej i naturalnej w Biesogórskiej Akademii Magicznej na zamku Ossoria w Górach Biesów i Čadów w Aplanie, gdzie pobierał nauki am Barannus, późniejszy król Puany. Mar – Zanna udzieliła swej wyznawczyni wielkiej mocy czarnoskięskiej wprawiającej w zdumienie i zazdrość innych z tych co władali ciemnymi, zakazanymi mocami, pochodzącymi od Złego. Prosty lud, jak i carowie, wołwchowie, diuki i kniazie, junacy i witezie w Teutmanii nazywani rycerzami, lękali się jej jak samej Mar – Zanny; złej Enki, bo dysponując potężną mocą, składała jej krwawe ofiary z ludzi i zwierząt, szerzyła głód, mór a pożogę... W dziejach przeklętej, od Rykara pochodzącej sztuki czarnoksięskiej, Maryna Kołdobujowa zasłynęła przeprowadzonym na zbudowanym z trupich kości zamku Ossoria doświadczeniem, które podręczniki magii naturalnej nazywają ,,doświadczeniem Kołdobujowej''. Oto na czym polega owe ,,experimentum''. Bierze się dwa bębny; jeden ze skóry baraniej, a drugi z wilczej. Doświadczenie dowodzi, że jeśli uderzymy w bęben ze skóry wilka, instrument ze skóry baraniej pęknie, co mistrzyni Maryna tłumaczyła wrogością panującą między wilkami a baranami. Jej dziełem była wyświetlana przez szafir i otwierana zaklęciem ,,Atata'' ,,Księga tajemna Gór Biesich'', stanowiąca kontynuację ,,Księgi tajemnej Łysej Góry'' napisanej przez królową – czarownicę Malkieš Lysarayatę.
Gdy Maryna Kołdobujowa dowiedziała się o junackich wyczynach Dobryni, zrazu usilnie zabiegała, będąc najbardziej nieczystą z czarownic, aby przeciągnąć go na swoją stronę, aby został jej kochankiem i niewolnikiem. W tym celu po wielokroć kusiła Dobrynię swą urodą, lecz ów ze wzgardą odrzucał jej zaloty, bo kochał z wzajemnością Zabawę Putiatiszną. Wówczas to, Maryna Kołdobujowa zapragnęła ukarać Dobrynię, przeto zadała mu w pierogach czar zmieniający go w tura. Rada byłaby skrzywdzić witezia jeszcze bardziej, lecz na więcej nie pozwalała jej wola Ageja. Dobrynia zerwał się od stołu z potwornym bólem głowy. Wyrosły mu olbrzymie rogi, ogon i racice, ciało okryła mu gęsta, ciemna sierść. Zamieniony w tura na oczach swej matki Mamielfy, wybiegł z dworca dziko rycząc i schronił się w puszczy. Zachowując resztki człowieczeństwa płakał gorzko i skarżył się ludzkim głosem. Wiele dni, zaklęty junak mieszkał w lesie, gdzie żywił się trawą, grzybami, korą drzew... Leśni drapieżcy, nawet ci z plemion Neurów i Budynów, obawiali się nań napadać, bo wciąż był nadludzko silny, a wielkością przewyższał inne tury, od których różnił się ponadto dużą białą łatką na zadzie. Leśni ludzie rozpoznali w nim zaklętego witezia; nie polowali nań i prosili Borutę i Dziewannę Šumina Mati, by raczyli przywrócić mu ludzką postać. Któregoś dnia, zaklęty w tura Dobrynia ujrzał na gałęzi lipy nieczystego ptaka Sirina o odkrytej piersi. Ptaszysko rozpoznało w turze Dobrynię i roześmiało się z jego nieszczęścia. ,,Idź do wiedźm; one zdejmą z ciebie czar''! - poradził ptak Sirin, po czym odleciał zanosząc się śmiechem. Dobrynia wyglądał pomocy Welesa, czystej Mokoszy – Niweczącej Czary, Boruty i Leśnej Matki, oraz innych Enków, lecz ci kazali mu czekać, aby cierpliwością zdobył zasługę. Dobrynia – tur udał się do czarownic, lecz te obawiając się srogiego gniewu Maryny Kołdobujowej, zatrzaskiwały przed nim drzwi chat. Dobrynia błąkał się po puszczy, a w walce na rogi objął przywództwo nad stadem turów. Gdy uratował rusałcze dziecko, liczącą sobie dziewiątą wiosnę życia Strzeżysławę – Adilburę przed leśnymi i polnymi Čortami, wielce sprośnymi, bo zabierającymi odzież kąpiącym się dziewczętom i przebił rogami ich prowodyra Sprosa, rusałka, która była Mokoszą odmienioną dla niepoznaki, powiedziała Dobryni kto go zaczarował.




- Jesteś turem, bo rzuciła na ciebie czar Maryna Kołdobujowa mieszkająca na podgrodziu Cholinum Orskiego – istniało również Cholinum Buruskie, w którym działał św. Wojciech. - Wróżda jest złą rzeczą, ale ten czar może prysnąć tylko wraz ze śmiercią tej co go rzuciła – następnie Mokosza objawiła Dobryni – turowi swą prawdziwą postać, a ów wyruszył na północ do Cholinum Orskiego. Tury oświadczyły swemu przewodnikowi: ,,Idziemy z tobą'' i tak wielkie stado dzikich byków opuściło Jużny Las.

,,Owa opowieść zdaje się szczególnie nie pasować do Mokoszy, która inne zapisy sławią za dobroć i łagodność. Jest to jednak opowieść wysnuta przez pogan i nie wszystko musi być w niej prawdziwe. Tak naprawdę Bóg i Matka Najświętsza nie chcieliby dla Maryny strasznej śmierci, lecz nawrócenia i pokuty'' – ks. Aleksander Solewicz ,,Glosariusz''

Maryna Kołdobujowa, w której inne czarownice czciły rzekome wcielenie królowej Malkiešy Lysarayaty, mieszkała na północy Orlandu, na podgrodziu osady założonej przez przybyszów z Burus w skromnej, drewnianej chacie pełnej suszących się ziół i magicznych akcesoriów. Któregoś dnia mieszkańcy podgrodzia usłyszeli bojowy ryk i z przerażeniem spostrzegli pędzące wśród tumanów kurzu ogromne stado turów. Zwierzęta, na których czele biegł zaklęty w tura Dobrynia, runęły na stojącą na uboczu chatkę Marinki i bez trudu rozniosły ją na drobne kawałki. Chłopi z podgrodzia Cholinum Orskiego patrzyli na to ze strachem, ale i z ulgą, bo lękali się okrutnej i złośliwej wiedźmy. Maryna Kołdobujowa leżała poobijana i pokrwawiona, z przerażeniem odbierającym mowę w oczach wśród resztek tego co jeszcze rano było jej domem. Tur Dobrynia wdarł się do jej wdarł się do jej izby, porwał czarownicę na rogi i wyrzucił ją w powietrze. Maryna rozpoznała w przewodniku stada zaczarowanego przez siebie witezia i czekała, aż jego rogi poszarpią jej wnętrzności, a modliła się do Mar – Zanny, by jej śmierć nadeszła szybko. Jednak Dobrynia odwrócił rogaty łeb od poranionej i zwyciężonej czarownicy. ,,Wolę nie zostać odczarowany niż zabić niewiastę. W drogę''! Maryna Kołdobujowa nie mogła uwierzyć własnym uszom, zdobionym bursztynowymi kolczykami, bo sama nigdy nie miała nad nikim litości, ani nie kierowała się honorem czy zakonem Ageja. Tury pokochały swego przewodnika jak ojca, ale podziwiając jego wierność rycerskim zasadom, bolały, że dla nich musiał zrezygnować ze swego wielkiego marzenia odzyskania ludzkiej postaci. ,,Czarownice nie są godne życia'' – mówił kiedyś Weles, a słowa te wyryto w bukowym drewnie. Byk Bogorus przechodząc koło pokrytej pomarańczowymi ranami Maryny postawił ciężką racicę na jej głowie i zmiażdżył ją. ,,O jedną służebnicę Czarnoboga mniej'' – pomyślał tur Bogorus, zaś Dobrynia na oczach wszystkich turów i mieszkańców podgrodzia Cholinum Orskiego odzyskał ludzką postać. Przyjął gościnę u chłopów, po czym ugoszczony najlepszym jadłem i napojem w osadzie, pożegnał się z turami, które kmiecie uraczyli sianem i burakami, po czym powrócił na Dzikie Pola, by w rodzinnym dworcu spotkać swą matkę Mamielfę, której modlitwy wyjednały mu odczarowanie. W drodze powrotnej, Dobrynia spotkał swego rumaka Burhaszkę, który po zaczarowaniu swego pana, zamknięty w stajni wyłamał skobel i wyruszył na poszukiwanie jeźdźca. Dzielny koń długo błąkał się po stepach i borach, wiele razy napadały go watahy wilków i Neurów, tygrysów szablozębnych i strzyg, lecz Burhaszka niestrudzenie wędrował i gubił podkowy, a straciwszy ostatnią, spotkał swego pana. Witeź i jego koń znów będąc razem, płakali ze szczęścia. Razem przemierzali stepy, aż w opuszczonym przez ludzi, porosłym chwastami i siewkami drzew, chutorze, spotkali przerażającą istotę. Była to wysoka jak jodła, wielce szkaradna olbrzymka o płowych włosach zaplecionych w warkocz, tylko jednym oku jak u Cyklopów i Arymaspów umieszczonym pośrodku czoła i obwisłym brzuchu. Ubrana była w suknie brudne i połatane, a za oręż służyły jej maczuga o długim trzonku i tarcza z wymalowanym na niej sześcionogim wężem z Bharacji czy Afryki. Na widok Dobryni, olbrzymka z jednym okiem zaryczała tak dziko, że aż dzielny rumak Burhaszka przestraszony przysiadł na zadzie.
- U! - ryczała wypluwając potoki śliny. - Długo cię szukałam, Dobrynio Nedosławiczu, a teraz cię dopadłam. Jestem Bagora Dorofiejewna, a panienka Maryna Kołdobujowa, została przez rodziców powierzona mojej pieczy. Poiłam ją gdy była niemowlęciem, mlekiem ze swej piersi i bardzo ją kochałam. Rosła i piękniała na moich oczach, a ty ją zamordowałeś, ty męska świnio! - Bagora otarła łzy chusteczką. - Teraz zrobię z ciebie krwawą miazgę, choć mojej panience toi tak życia nie zwróci – Dobrynia chciał wytłumaczyć, że to nie on zabił czarownicę, lecz z rozjuszoną olbrzymką nikt nie dał rady dyskutować.
Witeź skrzywił się na czekającą go znów walkę z kobietą, lecz cóż miał robić? Dwoma ciosami miecza Araskała wymierzonymi w podobne do słupów nogi Bagory, obalił ją na ziemię, a gdy z łoskotem upadła, odrąbał jej głowę i oddał ciało świętym płomieniom, by jej dusza mogła zaznać spokoju. Następnie wsiadł na wiernego Burhaszkę i pocwałował w stronę rodzinnego domu, gdzie na jego spotkanie, razem z całą czeladzią wyszła mu matka.
,,Vles knigu sij ptščemo...'' - powiada ,,Księga Welesowa'', którą prof. Jerzy Akenerozarowicz ma w dużym poważaniu. W Orlandzie w prowincji Bieł, czyli późniejszej ziemi Krywiczów, w obskurnej, zarośniętej mchem, drewnianej chacie, między lasem a bagnem, od początków jedenastego eonu mieszkał Vles. Był to stwór podobny do półnagiego męża o szarej, zimnej jak u żaby, bądź ryby skórze, czarnych włosach, zielonych oczach świecących w ciemności, palcach częściowo spiętych błoną i języku z ognia, którym długo męczył przed zabiciem swoje ofiary; zwierzęta, a także zabłąkane w lesie dzieci i kobiety. Dobrynia w siole Olaki posłyszał o Vlesie Zduszycu o ognistym języku, straszliwym, nocnym łowcy małych dzieci i niewiast; udał się we wskazanym kierunku i zastał straszydło w jego chacie. W krótkiej walce, w czasie której Vles bronił się wielkim toporem o ostrzu z krzemienia, Dobrynia rozpłatał potwora Araskałem niby rybę, a ów jeszcze długo rzucał się na klepisku w kałuży czerwonej krwi niczym ryba wyjęta z wody. Dobrynia odciął rękę Vlesa, po czym spalił jego oślizgłe zwłoki, razem z chatą i powrócił do Olaków, by pokazać odcięte łapsko na dowód zwycięstwa, uspokoić żyjących dotąd w trwodze chłopów.

*



,,W Orlandzie [drugie wcielenie Czarnoboga, podobny do Matki Żmyi wąż] Gorynycz spustoszył wyspę Cortix i porwał królewską córkę, Zabawę Putiatiszną […]. Poniósł ją na wschód gdzieś w okolice rzeki Roxyzor. Wówczas […] Dobrynia, syn wdowy Mamielfy, z całego Orlandu i okolicznych krain zebrał wojowników, by zabić potwora i uwolnić królewnę. Uzbrojony był w czarodziejską szpicrutę, uszytą przez Mamielfę z siedmiu jedwabi. W jego drużynie oprócz ludzi byli Neurowie, Lynxowie, Płanetnicy, żmijowie, rusałki, a także uzbrojeni przez Mokoszę bracia Belsk i Kallap. Towarzyszył im Puczajka (Pučayka) – górski smok, jak wszystkie górskie smoki wielkości wilka, który wszem i wobec rozgłaszał, że jest wrogiem Gorynycza. Niestety w drużynie znalazł się też Żmej Tugarin w ludzkiej postaci. Przed spotkaniem z Dobrynią, bracia urządzili w Mavkovie polowanie na [potwora] Czarną Wólkę, lecz nie mogli go wytropić. Dobrynia stoczył wiele walk z potworami służącymi Gorynyczowi – gromił je jedwabną szpicrutą, a jego wydobyty z zarosłej gnojem stajni koń Burhaszka był równie nieustraszony co jeździec. Niejeden troll, brukołak, wielki wąż, czy smok znalazł śmierć pod jego podkutymi kopytami. Sfinksy, mantykory i chimery, Dobrynia po prostu dusił. Tak drużyna była z każdym dniem coraz bliżej Roxyzoru, w którego wodach pławił się Gorynycz. Jego słudzy pierzchali na widok klejnotu o dziesięciu kolcach, który nieśli Belsk i Kallap, śpiewający hymny na cześć Mokoszy. Razem z ludźmi walczyli nieuwięzieni [przez Gorynycza] Enkowie, a zwłaszcza Swaróg z synem Swarożycem i Mokosza, której nie imały się zatrute strzały wąpierzy.
- Jeśli zabiję Gorynycza i uwolnię Zabawę, to zaprowadzicie mnie nad Visanę, bym mógł zmierzyć się z Czarną Wólką – prosił Dobrynia.- Nie omieszkamy – rzekł Kallap. Drużyna była dzień drogi od brzegów Roxyzoru, gdy doszło do kolejnej bitwy ze straszydłami. Smoki bały się czarodziejskiej szpicruty, którą wymachiwał Dobrynia. Unikał jej sam wielki zaskroniec z Czterowody. Dobrynia bił zielonego smoka, aż zęby leciały na wszystkie strony, za sobą miał Żmeja Tugarina na karym ogierze. Zielony smok już nie żył, gdy nagle z ust Żmeja wydobył się ogień, wyrosły mu skrzydła, ogon i pazury. Syn Gorynycza [tj. Żmej Tugarin] przybrał smoczą postać i zwalił Dobrynię z grzbietu Burhaszki. Mąż i smok kotłowali się na trawie, ogier Tugarina zamienił się w dużego, zielonego węża, który połknął konia, zanim rusałka Milda przebiła go oszczepem. Gdy nadjechali Belsk i Kallap, Żmej Tugarin miał przetrącony kark, zaś Dobrynia przegryzione gardło. Ludzie jeszcze raz pokonali straszydła, a poległemu Dobryni wyprawiono wspaniały pogrzeb. Już jutro dzielna Milda weźmie jego czarodziejską szpicrutę, by zabijać Gorynycza nad Roxyzorem.
Wieczorem wszyscy usiedli przy ogniskach. Smok Puczajka usilnie prosił Belska i Kallapa, by razem z nim oddalili się od obozujących, bo chciał powierzyć im jakąś tajemnicę. Bracia posłuchali i odeszli od obozu, choć Kallap podejrzewał coś niedobrego. Nagle Puczajka złapał szponiastymi łapami głowy obu mężów i nim zdążyli wezwać pomocy Mokoszy, plunął na nich ogniem. Trzymał ich za głowy, aż płomienie ich zwęgliły. Następnie wielce zadowolony, wzbił się w niebo by powiadomić Gorynycza o swym czynie, lecz padł martwy. Milda ustrzeliła go z łuku […] - ze wschodu dobiegł smoczy ryk, zwalający śniegi ze szczytów Alpenlandu i Księżyc zasłonił ognisty obłok. Ofiara Belska i Kallapa zamieniła ciało Gorynycza w wielki łańcuch górski – w owych czasach nazywany Pasmem Gorynycza, a obecnie Uralem. Ojcowski zaskroniec stał się Kaukazem – z jaskini utworzonej z jego oka, wyszła strasznie wychudzona królewna Zabawa Putiatiszna. Błąkała się po azjatyckich stepach, aż przygarnęli ją żółtoskórzy ludzie ze stepów Taj – Każk. Uwięzieni Enkowie i ludzie wyszli z lodowych okowów, a uwolniony Jarowit razem z Jeźdźcami Ognistego Pioruna zagnał straszydła z powrotem do Čortieńska. Duszę Gorynycza przywiązał nowym, mocnym łańcuchem do korzenia Wielkiego Dębu i odtąd każdej wiosny wzmacniał ów łańcuch uderzeniem pioruna. W Aplanie nową osadę na cześć jednego z braci nazwano Belskiem Dużym. Nowo powstałe góry uznano za granicę między Europą a Azją'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Dobrynia Zwycięzca cz. 1

,,Nieopodal Kijowa żyła wdowa, Mamielfą Timofiejewną nazwana. Miała ona ukochanego syna, osiłka Dobrynię. Sława o nim rozeszła się po całym Kijowie. Bo i jakże mogło być inaczej, skoro Dobrynia był i wysoki, i zgrabny, i wykształcony, na biesiadach wesoły, w boju mężny. Potrafił pięknie zagrać na gęślach, ułożyć pieśń, oraz słowem rozumnym się ozwać. I charakter miał Dobrynia dobry. Zawsze był spokojny, łagodny i opanowany. Nie pozwolił nigdy na grubiaństwo czy nietakt wobec ludzi. Dlatego właśnie nazywano go 'cichym Dobryniuszką''' - ,,O Dobryni Nikityczu i Smoku Gorynyczu''; baśń rosyjska ze zbioru ,,Mocarni czarodzieje''.



W erze jedenastej, zwanej Wiekiem Żelaznym, żyło wielu bohaterów. Na kartach kronik i w słowach pieśni ożywają Teost Car Słońce – wcielony Swaróg, Nubi, Mngvi, Wielki Barnum i Mavratis z Tassilii, Balaj, Zbigniew Lodowy Znachor, król Lech III Wędrowiec i Dobromir – budowniczy arki z Aplanu, królowa Wanda z Montanii, rusałka Ruta z Bliskiego Zachodu, królowie Orlandu Orus i Ruty, Relio Kriliatica, Lech Vukaszyn, Margus i Semik z Valkanicy, Barannus Czarny z Puany i krocie innych mężów i niewiast okrytych sławą w bojach ze złem. Bohaterem prezentowanej tu opowieści, zaczerpniętej z ,,Perłowego latopisu'' i z ,,Codex vimrothensis'' jest największy witeź Orlandu; Dobrynia z Dzikich Pól, nazywany Zwycięzcą, w ruskich bylinach zaś – Dobrynią Nikityczem.
Narodził się w Orlandzie pod koniec panowania króla Rutysława. Jego rodzinną miejscowością nie był Kijów – przekonuje ,,Codex vimrothensis'', - lecz maleńka, mało komu znana osada Zmiejsk nad rzeczką Strumiężycą w prowincji nazwanej Dzikimi Polami. Gdy przyszły heros, przewyższający sławą innych junaków opuszczał łono swej matki Mamielfy, była noc, a na niebie rozbłysła złota gwiazda, jaśniejsza od innych gwiazd, a badacze nocnego nieba nazywali ją Gwiazdą Nową. Owa ognista lampa niebieska była znakiem narodzin nowego bohatera, takiego jak wodnik Volch Alabasta i Teost; prawdziwy człowiek i prawdziwy Swaróg.
Dobrynia z Dzikich Pól (Dobrinia) przedstawiany był jako mąż wysoki i potężny; wyższy o głowę od najwyższego z osiłków Orlandu, mający ciało jak tur, albo niedźwiedź. Nosił długie włosy zaplecione w warkocze, brodę i wąsy w barwie kory dębu. Stawał do boju w srebrzystej, karacenowej zbroi, zaś na głowę miast popularnego w Orlandzie szyszaka zakładał karacenowy Łuskowy Hełm. Walczył mieczem, maczugą ciężką jak stuletni dąb i uszytą mu przez matkę czarodziejską szpicrutą z siedmiu jedwabi. Za wiernego wierzchowca służył Dobryni wspaniały, kary rumak Burhaszka, który dotąd mieszkał bezużytecznie w stajni godnej miana ,,stajni Augiasza''. Łuskowy Hełm, tnący stal miecz Araskał i dębową, nabijaną krzemieniami maczugę Kijankę, młody witeź wydobył z wielkiego i pełnego skarbów kurhanu atamana Nalivy ze sławnego rodu wojowników, korsarzy i 




zaprzysiężonych wrogów Szarej Ordy – Porożyńskich herbu Dwie Szable. Dobrynia, choć uczono go, że jest niegodziwością zabierać cokolwiek zmarłym, wykradł z kurhanu hełm, miecz i maczugę, wierząc, że zabrane z kurhanu wojownika będą pełne mocy, nie wziął za to ozdób ze srebra, złota, pereł, kości słoniowej, bursztynu i kamieni. Ataman Naliva za życia okrutny i chciwy bogactw, choć budzący podziw swą odwagą, nieraz chełpił się, że nigdy nie umrze, bo ,,porąbie Mar – Zannę na tysiąc kawałeczków szablą zdobytą na ażdachach''. Potajemnie udawał się do czarownic, chcąc przedłużyć swe życie, aż na starość począł się go trzymać tak uporczywie, że zamienił się w wąpierza. Odtąd przesypiał dnie w swym pełnym przepychu kurhanie, zaś nocami wyruszał, by ssać krew. Gdy Dobrynia kradł rycerski ekwipunek, wąpierz Naliva zbudził się i płynąc w powietrzu rzucił się nań. Wówczas junak zatopił błyszczący brzeszczot kuty przez najlepszych surjańskich kowali w sercu wampira, a następnie ściął mu zdobioną osełedcem głowę. Zabrał oręż ze sobą i spalił żywego trupa sławnego niegdyś atamana wraz z jego kosztownymi szatami, futrami, dywanami z Peristanu i meblami. Choć zabijając wąpierza obronił wielu ludzi, wyruszając na kurhany z zamiarem ich okradania, nie zdobył uznania w oczach Ageja i Dobrynia musiał za to przeprosić Mat' Syraję Ziemlę. Tym oto czynem Dobrynia z Dzikich Pól zdobył sobie przydomek Zwycięzcy – nie miano mu za złe, że okradł wąpierza, bo istoty te były złe i należało z nimi walczyć, a poza tym każdy wojownik miał prawo zatrzymać przy sobie łup zdobyty w uczciwej walce. Zwyciężając wąpierza Nalivę Porożyńskiego, młody wojownik Dobrynia wstąpił na junacki szlak, a głos Mokoszy dobiegający z dołka w ziemi zapowiedział mu, że choć dokona wielu czynów, ,,starego węża'' Gorynycza zniszczy ktoś godniejszy od niego.

*

Jadąc na Burhaszce przez gęsty las, sławiony za zwycięstwo nad żywym trupem atamana Nalivy, Dobrynia syn Nedosława, ujrzał tura o żelaznych rogach i kopytach, rosłego nawet wśród innych turów. Widząc zupełnie pozbawione lęku przed człowiekiem, ogromne zwierzę, Dobrynia wyczuł, że ma przed sobą Enka – najpewniej Borutę, albo Welesa, któremu były poświęcone dziki i tury; mocarze puszczy. W istocie tur o żelaznych rogach i kopytach był wcielonym Welesem, carem Nawi, którego rydwan ciągnęły dziki. Dobrynia czym prędzej zsiadł z grzbietu Burhaszki i oddał pokłon Posłańcowi Ageja, Trójgłowemu Sędziemu Dusz.





- Dobrynio Nedesławiczu! - zaryczał ludzkim głosem tur. - Proszę cię, uderz mnie w głowę – Dobrynia zdumiał się słysząc te słowa i zastanawiał się czego też Tur Żelaznorożek – Weles wcielony odeń pragnie. - Każę ci, Dobrynio, synu Nedesława, abyś z całej siły uderzył mnie maczugą Kijanką w głowę. Potem ułamiesz mój prawy róg żelazny i będziesz pił z niego, a da ci siłę dziesięciu witezi, a gdy na nim zatrąbisz w niebezpieczeństwie, zawsze przybędzie pomoc. Z mojej skóry zrobisz szeroki pas i będziesz go nosił, a da ci on moc dwudziestu siłaczy – Dobrynia bał się zabić cudownego tura, bo myślał, że zwierzę wystawia go na próbę. - Moje mięso – ciągnął tur o żelaznych rogach – upieczesz i zjesz z chrzanem, ale kości zostawisz nietknięte, abym mógł się odrodzić. W imię Ageja – masz mnie usłuchać, Zwycięzco Lutego Nalivy! - słysząc to Dobrynia, którego wezwanie imienia Agejowego ostatecznie przekonało, z całej siły uderzył buławą w twardy łeb tura. Dziki byk jęknął, jego masywna czaszka chrupnęła, a zwierz zwalił się martwy na leśną trawę. Wysunął szeroki język, a z jego pyska wyleciała para w postaci białego dymu, który uformował się na kształt rosłego męża o trzech rogatych głowach. Zabójca świętego tura na kolanach oddał hołd Welesowi wcielonemu w byka i kark nagiął i przed trójgłowym panem Nawi głowę skłonił. Gdy biały obłok rozwiał się na wietrze, Dobrynia Turobójca odłamał żelazny róg i sporządził szeroki pas z niewyprawionej skóry; opasał się nim, a jego siły wzrosły. Mięso rogatego władcy puszczy, Dobrynia upiekł w ogniu; część zjadł sam, a resztę rozdał wdowom i sierotom. Kości zostawił nienaruszone; ułożył je w jednym miejscu i przykrył listowiem i paprociami. Dzięki darom Welesa, którego wołwchowie nazywali ,,pasterzem dusz wcielonych w bydlęce stada'', Dobrynia stał się najpotężniejszym witeziem Orlandu.
Udał się Dobrynia do puszczy, aby oddać pokłon Borucie – Leszemu, Dziewannie Šumina Mati i innym leśnym Enkom. Gdy znalazł się między prastarymi drzewami uroczyska Jużny Las, zsiadł z grzbietu Burhaszki i klęcząc na leśnym runie, sławił wywyższonych przez Ageja władców lasu. Burhaszka stał obok i pasł się. Kiedy Dobrynia oddał cześć Leśnej Matce, której imieniem nazwano roślinę o złotych kwiatach, do jego uszu dobiegł cichy głos – szczególnie miły i melodyjny, niczym pieśń syreny, albo rusałki. Dobrynia spojrzał w górę i ujrzał siedzącego na gałęzi kasztanowca ptaka Sirina. Ptak ów, przez Roxów nazywany Syryjczykiem, był wielkości orła, a jego lśniące pióra 




mieniły się zielenią i turkusem, złotem, różem i karminem. Ptak Sirin, bliski krewny Humy i Huppy z Peristanu, oraz kuszących Odysa syren z Morza Rajskiego, miał głowę cudnej niewiasty o puszystych, złotych włosach, wijących się jak węże i białe, pełne wdzięku piersi niewieście. Słodkim głosem i wyszukanymi słowy podsycał dumę Dobryni nazywając go ,,Niezwyciężonym Zwycięzcą'', ,,Klejnotem wśród junaków Dzikich Pól'' i ,,Zgubą Czarnoboga – Gorynycza''.
- Podejdź do mnie, Sławny wśród Wojów – kusił ptak Sirin – a ja, dziewiczy ptak z krain międzyrajskich, krain ciepłych i pełnych wszelkiego dobra i rozkoszy, obdarzę cię wszelką błogością, czułością i cielesnymi igraszkami. Przysięgam na pędzel i farby Dziewanny, którą czcisz, że będę ci niewolnicą, a ty moim panem. Zrobisz ze mną co zechcesz....
- Paszoł won, sukkubie! - warknął Dobrynia, lecz ptak Sirin nie odleciał, jeno roześmiał się uroczym perlistym śmiechem i dalej począł kusić.
- Co z ciebie za witeź, skoro odmawiasz niewieście? - oburzył się ptak z Surji, po czym dalejże kusić Dobrynię i jego konia, namawiać do porzucenia trudnej drogi cnoty, a wybrania drogi łatwej, nie stawiającej wymagań rozkoszy. Słowa ptaka Sirina nie jednemu już zmąciły w głowie, lecz Dobrynia będąc czystym i stawiając sobie surowe wymagania, długo się opierał z wielkim gniewem, aż ptasia dziewica – sukkub, choć mówiła słowa słodkie i gładkie, w głębi jaźni dziwiła się i wrzała z wściekłości. W końcu w ptasiej łapie Sirina zabłysnął złoty pierścień.
- Będzie twój, jak napijesz się słodyczy z mych warg i napełnisz mój wstyd dziewiczy swoim czystym nasieniem, o Lwie Dzikich Pól – a trzeba wiedzieć, że ów pierścień wykuty w ogniu Čortieńska miał moc czarnoksięską.
W każdym budził żądzę posiadania go, a miał władzę prowadzić do zguby. Dobrynia zawahał się i począł powoli iść w stronę pierścienia, lecz wtem ogłuszający ryk wielkiego zwierza spłoszył ptaka Sirina. Potężny tur wziął junaka na żelazne rogi i wyrzucił w powietrze. Gdy syn Nedosława upadł i potłukł się, kuszące słowa ptaka Sirina ulotniły się z jego głowy. ,,Dzięki ci, Welesie'' – junak syknął z bólu, a odrodzony święty tur ryknął, ciepłym językiem odjął Dobryni ból, po czym pobiegł w knieje. Trzeba bowiem wiedzieć, że ptak Sirin, chociaż piękny, służył Čortu Kani, a pośrednio Rykarowi.
W owym czasie królem Orlandu zasiadającym na tronie w Horodyszczu na wyspie Cortix był Wołda. W ruskich bylinach ów władca, jak również bohater spod Troi – macedoński witeź Włodzimierz Krasne Słoneczko i kniaź św. Włodzimierz Wielki złączeni zostali w jedną postać. Na dworze cara Wołdy, ojca pięknej Zabawy Putiatisznej (Savava ov Putiatisnaya), tak jak na dworach Lecha Vukaszyna i Margusa w Valkanicy, czy Artura w Brytanii, odbywały się uczty i turnieje jak magnes przyciągające junaków z całego Orlandu. Licznie przybywający na wyspę Cortix wojownicy; witezie a zmiejobory zawierali przyjaźnie na całe życie wymieniając się świętym znakiem kras. Wśród mile spędzonego czasu przy beczkach piwa i pieczystym, słuchano pieśni skoromochów i dziadów lirników, czy opowieści skaziteli – opowiadaczy o pamiętnych, pełnych chwały czynach Enków i herosów, a król Wołda pasował junaków na rycerzy. Tradycje te utrzymywały się na wschodzie przez całe wieki. Kosa Oppman w ,,Perłowym latopisie'' opisywał jak Ilja Muromiec na dworze jednego z kniaziów; Szczerbana VI Krutowicza strzałami z łuków strącał złote kopuły z dachów chramów, a pokłóciwszy się z kniaziem, rozdarł na strzępy ofiarowaną sobie na znak pojednania szubę z soboli. Wróćmy jednak do ery jedenastej i do Dobryni. Zwycięzca Nalivy, obdarowany przez tura, chcąc zostać bohaterem w pełnym tego słowa znaczeniu, pożegnał ojca i macierz, od których otrzymał błogosławieństwo na drogę i uszytą ręką Mamielfy i jej służek szpicrutę z siedmiu jedwabi, osiodłał wiernego Burhaszkę i ruszył przez Dzikie Pola w długą i niebezpieczną drogę na wyspę Cortix leżącą na wielkiej wyspie Tinerpie. W czasie owe wędrówki zwalczał liczne i lute potwory i straszydła służące Rykarowi i dybiące na zgubę ludzką. Spiżowy miecz Araskał pił krew wielkiego jak niedźwiedź, czarnego pająka Ał – ar – agałaja, syna cara Karakurta i olbrzymiego, zabijającego wzrokiem węża połoza o imieniu Połoś. O wężach tych, w erze trzynastej ks. Krzysztof Kluk napisał następujące słowa: ,,te węże mają być długie na 10 łokci; w stepach bez nóg do góry się wdzierają, potem rzucają się na ludzi i zwierzęta''. Z ręki Dobryni ginęły czarno – brunatne brukołaki o zębach smoków, wyłupiastych oczach, rogach byków i baranów, ciałach niedźwiedzi, skrzydłach wron a nietoperzy, maleńkich, ludzkich rękach i nogach na grzbiecie, oraz o pazurach podobnych do ostrza kosy, wielkie węże trusie, czerwone mantykory o żądłach skorpionów, powabne sfinksy, wilkołaki Sybir i Mandżur o sierści srebrzystej i złocistej, czy ogromny, pustoszący pola i zabijający ludzi dzik Fajans. Mieszkańcy zimowników i maleńkich, rozproszonych osad sławili w pieśniach odwagę i siłę Dobryni; Niepokonanego Zagończyka, gościli go w swych skromnych chatach, częstując tym co mieli najlepszego i życzyli mu szczęśliwej drogi. Oswobodził ich bowiem od niejednej plagi, jak od złożonego z wąpierzy rodu atamana Nalivy, polującego na kominiarzy białego wyraka lęgnącego się w kominie, podobnej do nocnicy o włosach ze szczurzych ogonów Języcznicy – Bestialki, zeskrobującej długim, zaopatrzonym w kolce językiem mięso ze swych ofiar, co odczuwały one jako niewypowiedzianą rozkosz, czy niszczącego uprawy mamuta Kudy. Zwyciężywszy moc groźnych istot i oczyściwszy się w osadzie Piskorek z ich krwi, Dobrynia potrafiący mocą Welesa i Mokoszy wyrywać stuletnie drzewa i ciskać pod niebo ogromne głazy, stanął na tinerpijskiej wyspie Cortix, gdzie niosąc w darze zdobyte na wąpierzach cenne łupy, udał się na dwór króla Wołdy.
,,Perłowy latopis'' opowiada o Ilji Muromcu, który na dworze kniazia Szczerbana zwycięsko stawał w szranki ze słynnymi z męstwa i siły braćmi Lechem i Bolesławem z ziem późniejszej Analapii. Na turnieju cara Wołdy Krainowicza, Dobrynia, potomek rycerskiego rodu Nikityczów budził uznanie przebywających na zmaganiach bojarów i wywoływał rozmarzone spojrzenia dam dworu i samej królewny Zabawy Putiatisznej. Nie tylko kruszył pięściami głazy i podrzucał wysoko koła młyńskie, podnosił pnie, darł pergaminy i kolczugi, kruszył kopie, strącał strzałami z łuku złote kopuły z dachów, czy bił wszystkich rywali na głowę w zapasach, walce na pięści, miecze, buławy, młoty i topory, ale niczym zawodowy rybałt czy wajdelota śpiewał starodawne pieśni o miłości, wojnie i łowach, a także jak przystało na prawdziwego witezia unikał grubiaństw a sprośnych żartów, pijaństwa i obżarstwa, a każdej niewieście okazywał cześć niby samej Korze Pokrowie; matce Teosta, przeto był lubiany i szanowany na królewskim dworze w Horodyszczu. Turniej połączony z jarmarkiem i ludowym festynem trwał jeszcze wiele dni. Królewna Zabawa Putiatiszna, w bylinach przedstawiana jako córka Włodzimierza Krasne Słoneczko i Apraksji, w dniu przybycia Dobryni na wyspę Cortix, liczyła sobie szesnastą wiosnę życia. Smukła i pełna wdzięku miała jasną, połyskującą złotem kosę do kolan i niebieskie oczy. Odziana była w jedwabną suknię barwy modrej i nosiła wiele ozdób ze złota i srebra jak pierścionek z krwawnikiem, czy srebrne wstążki w zdobionych kwieciem włosach. Piątego dnia turnieju zerwał się z łańcucha, prowadzony przez trupę skoromochów, najroślejszy niedźwiedź jakiego widziano w Orlandzie i porykując popędził ku królewnie. Wszyscy oniemieli, jedynie Dobrynia nie stracił zimnej krwi. Zabawa Putiatiszna stała przerażona, jakby skamieniała, zaś niedźwiedź nazywany Porykiem, pełen zapiekłej urazy do ludzi co pozbawili go wolności, biegł ku niej, gdy tymczasem Dobrynia bez żadnej broni stanął między królewną a leśnym zwierzem. Zaczęła się zacięta walka na śmierć i życie, a obaj zapaśnicy niemal dorównywali sobie wzrostem i siłą. Poryk, ciosami w twarz, przy akompaniamencie przeraźliwego krzyku królewny, przewracał herosa na ziemie, z której Dobrynia wstawał jeszcze silniejszy, bo Mat' Syraja Ziemla użyczała mu swej mocy. Niedźwiedź słabł coraz bardziej. Krwawił i budził teraz raczej litość niż strach, chociaż nadal był groźny. Dobrynia oderwał go od ziemi i wyrzucił wysoko w górę, po czym, gdy niedźwiedź upadł z trzaskiem łamanych kości, postawił nogę na jego głowie i zmiażdżył tym jego czaszkę. Po skończonej walce rozległ się chór oklasków i okrzyków ,,Sława mu''!, zaś królewna Zabawa Putiatiszna rzuciła mu się na szyję. Jednak heros wiedział, że niedźwiedź nie zawsze był zły, jeno ludzie uczynili go takim. Król Wołda, rozpromieniony, skinął na Dobrynię o twarzy czerwonej od krwi i w porozrywanej kolczudze, aby podszedł doń. Następnie wyjął miecz i uderzył jego płazem ramię junaka ze słowami:
- Chrobry Dobrynio Nedosławiczu! Niech ci nie będzie wstydno twej krwi i potu, bo dzisiaj zdobią cię one bardziej niż innych złote łańcuchy i pierścienie. Biorąc na świadków Wodę i Ogień, Świętą Ziemię i Srebrny Księżyc, ja Wołda Krainowicz, car z krwi carów, na chwałę Ageja i wszystkich Enków, pasuję cię na rycerza – znów rozbrzmiały oklaski i wiwaty, Dobrynia zaś obmył się i przebrał, by móc zasiąść do uczty, wydanej na swoją cześć.

Jednym z dań była pieczeń z zabitego przez Dobrynię niedźwiedzia. Szczególnie smakowały jego łapy, zaś mózg zużyto do zatruwania strzał. Junacy pożeali całe pieczone świnie i dziki a wypijali beczki przedniego wina z Valkanicy i Kolchidy i wszyscy słuchając pieśniarzy świetnie się bawili. Zabawa Putiatiszna patrzyła na Dobrynię maślanymi oczami, niby sroka w gnat. Oboje radzi byli sobie, lecz królewna była jeszcze za młoda na ślub.

                                                       C. D. N.