czwartek, 21 listopada 2013

Nasz brat z Afryki




,,Hrrrr...'' Na poddaszu domu państwa Skyjłyckich spało wielu chłopów. Odkąd Dziadostwo zaczęło znów okupować wioskę starali się oni przebywać razem aby w zespole stawiać skuteczniejszy opór. Dlatego też w wysokim na dziesięć metrów domu Pana Sołtysa, pełno było uzbrojonych mieszkańców, co jednak nie wpływało dobrze. Ogromny budynek był przeludniony, a jego lokatorzy (wśród nich Czubek, Lawendycja i Heniek) odczuwali brak prywatności i ich mentalność ulegała coraz większym wypaczeniom; nie brakowało bójek i strzelanin, wcale nie rzadszych niż ataki Dziadostwa. Jednak Ksiądz Dobrodziej, Pan Sołtys i Stara Babucha z trudem próbowali wypracować metody łagodzenia agresji. Kanonada zaskoczyła lokatorów poddasza gdy ci spali. Wartownik nocny, postrzelony opadł na ziemię nawet nie pisnąwszy, a grad kul przebiwszy szyby, pozabijał większość nocujących chłopów gdy ci leżeli w łóżkach. Kule nie dosięgły jednak Łukasza. Ten obudził wszystkich lokatorów i wszyscy razem odparli atak.
- Mimo wszystko warto było przylecieć! - mówił towarzysz Szmaciak do niejakiego Adolfa Skoratyszyckiego siedząc za drążkiem sterowniczym helikoptera; daru Gomułki dla pawlaczyckiego Dziadostwa.


*

No cóż, Dziadowscy chcieli w ten sposób pomścić zniszczenie kordonu, stacji benzynowej, czterech helikopterów, kanonierki na Jeziorze, przepędzenie posterunków strzelniczych znad Wisły i Jeziora, oraz przechwycenie arsenału. Nie przebierali w środkach i celem jaki im Plaptonius wyznaczył było zabicie każdego chłopa, lub jego zwierzęcia, spalenie każdego pola, lub chaty, terror, terror, jeszcze raz terror, mówiąc krótko i węzłowato: wojna totalna.



Był ranek kiedy nad Wisła, w promieniach wschodzącego Słońca stał tajemniczy człowiek noszący maskę i szaty przypominające egipski sarkofag.
- Towarzyszu Biutomiński, czy opuszczona drewniana łódź z przyczajonym snajperem to dobry pomysł? -  ktoś wyrwał go z zadumy.
Alphons Herbertowicz Biutomiński, człowiek niewiadomego pochodzenia był agentem NKWD, później zaś, od 1954 r. - KGB, szpiegującym w wielu krajach świata, zwłaszcza w USA i w Wielkiej Brytanii. Jego niesamowity strój miał stanowić zabezpieczenie przed kontrwywiadowcami dybiącymi na jego życie.
- Nie warto - zaprzeczył Biutomiński. - Kułacy szybko się zorientują, że to pułapka, lepiej zaniechać tej zmyłki z łodzią.
Był honorowym gościem Fortu Marksa i należał do SCzZDz Radzieckiego i SCzZDz Kolonialnego. Plaptonius widział w nim przede wszystkim zawołanego mordercę. Gdy Biutomiński obserwował prace nad fortyfikowaniem Wisły, siedząc na przenośnym, wiklinowym krześle, stało przy nim pięciu murzyńskich niewolników. Tymczasem nad rzekę, nie spodziewając się niczego przybył konno Łukasz Skyjłycki, wraz z Heńkiem, jego żoną Lawendycją, oraz paroma innymi chłopami. Zatrzymują się i widzą...
- Wydaje się, że Dziadowscy znów szykują pułapki nad Wisłą - powiedziała Lawendycja odruchowo chwytając za kolbę pistoletu, wszyscy zaś w milczeniu podjechali bliżej aż na sam brzeg. Nagle koń Łukasza runął w gęstwinę trawy, czemu towarzyszył huk osiemnastu wystrzałów karabinowych. Biutomiński mordował z rewolweru Murzynów, aby nie wpadli w ręce chłopów, ci zaś konali bez żadnej możliwości pomocy czy oporu, swoim milczeniem stanowiąc jeden wielki akt oskarżenia. Tymczasem jego trabanci otworzyli ogień do przybyłych. Jednakże trafiła kosa na kamień - oto Lawendycja zabójczyni komunistów przybyła na końskim grzbiecie. Wycelowała prosto między otwory oczne egipskiej, pośmiertnej maski, a wysłana tam kula w jednej chwili powaliła Biutomińskiego na ziemię, a głowa uderzyła w wiślaną wodę. Lawendycja zeszła z konia. ,,O wolności, ileż zbrodni popełnia się w twoim imieniu''! - mówił jakiś wewnętrzny głos, lecz była zbyt nieszczęśliwa by go słuchać.
- Nie tylko nas skrzywdzili ci... - wyszeptała myśląc o pomordowanych Murzynach, lecz nie znalazła wyzwiska adekwatnego do określenia ich oprawców.
Odetchnęła i spojrzała w niebo, lecz tylko jedno oko zmrużyło się przed promieniem Słońca. Na drugim było bielmo. Oddział Dziadowskich dowodzony przez Biutomińskiego stracił impet. Chłopi ich wymordowali, nikt 



o litość nie prosił, ani jej nie miał. ,, ... dinozaury może były okrutne, ale nigdy chamskie, a człowiek jest chamski'' - mówił kiedyś lis. Na pobojowisku Łukasz ujrzał czterech zabitych Murzynów. Czterech, bo 



piąty, dzięki strzałowi Lawendycji przeżył. Był to młody Kenijczyk imieniem Bambo, schwytany przez SCzZDzK i uczyniony niewolnikiem Plaptoniusa. Miał na sobie tylko płócienne gatki. Jego kraj wciąż był brytyjską kolonią, a kraj Łukasza członkiem Układu Warszawskiego. Na skrwawionym brzegu Wisły, dwóch synów dwóch zniewolonych narodów w milczeniu podało sobie ręce.
Lawendycja nie zabiła Biutomińskiego; kula utkwiła mu w masce ledwo drasnąwszy czoło. Szpieg nie chciał być ratowany; kiedy oprzytomniał wyrwał swej niedoszłej zabójczyni nóż z ciemienia i wbił sobie w serce. Nie udało sie go ani powstrzymać ani uratować. Co ci Dziadowscy zrobili z Pawlaczycy? Dziki Zachód? Dzikie Centrum Europy? Piekło a la Alighieri Dante? Rzeźnię? Łagier? Filię Oświęcimia ?!!



W 1950 roku na weselu państwa de Slony byli Kali i Mea, a także Winnetou i Old Shuterland, bo nawet postaci z książek radowały się ze szczęścia państwa młodych. W 1999 roku jakiś domorosły historyk pisał, że Bambo miał niebieskie oczy i kość przeciągniętą przez czaszkę. To nieprawda. Ze zrozumiałych względów. W Pawlaczycy nikt nigdy w to nie wierzył...

*


W 1917 roku w Tyflisie (Tbilisi) pod sztandarem rewolucji, grabieży i rozbojów dokonywał zbrojny oddział Hindusów. Jego dowódca Sahmat ,,Sirchoff'' Simedi był bliskim współpracownikiem Lenina i Trockiego. Lenin planował nawet jemu przekazać po śmierci władzę nad Związkiem Radzieckim i tytuł Antychrysta, ale Stalin nie pozwolił na to. Rozkazał zabić ,,Sirchoffa'' Simediego i usunąć po nim wszelkie ślady, tak, że teraz jedynie wąskie grono wyspecjalizowanych historyków  wie cokolwiek o tej postaci. Lenin dał mu władzę Wielkiego Mistrza Socjalistycznego Czarnego Zakonu Dziadostwa Kolonialnego. Po zabójstwie Stalin wyznaczył na jego stanowisko na bardzo krótko Litwinowa, po nim zaś Mołotowa. W Unii Sowieckiej powstała więc tradycja, że każdy przewodniczący resortu spraw zagranicznych będzie zarządzać Dziadostwem Kolonialnym. Powstało w 1910 r., a ,,Sirchoff'' Simedi był jego pierwszym Wielkim Mistrzem. Celem organizacji była wielka rewolucja  w koloniach państw europejskich i utworzenie przede wszystkim w Azji i Afryce komunistycznych państw sfederowanych na wzór późniejszej Rosji Radzieckiej i ZSRR. Dzieliło się na sekcje:
- Azjatycką z siedzibą w Delhi,
- Afrykańską, której zarząd rezydował w Kampali, oraz
- Latynooceaniczną, obejmującą kolonie i terytoria zależne w Ameryce Środkowej i Południowej, oraz w Oceanii, osiadła w Cayenne.
Zarząd główny mieścił się oczywiście w Moskwie. Program Dziadostwa Kolonialnego zakładał, że tworzące federację byłe kolonie Europejczyków będą miały wspólny rząd z Sowietami, a ich partie będą odgałęzieniami radzieckiej WPK (b). Nowo powstałe państwa; Unia Sfederowanych Republik Socjalistycznej Afryki (USRSA), Związek Socjalistycznych Republik Bliskiego Wschodu i Azji Południowej (ZSRBWiAP), oraz Federacja Komunistyczna Ameryki Łacińskiej i Wysp Pacyfiku (FKAŁiWP), w ścisłej współpracy z władzą sowiecką miały prowadzić wspólne akcje przeciwko państwom kapitalistycznym, a po ich ostatecznym podboju (,,zwycięstwie międzynarodowej rewolucji klasy robotniczej'' - jak to nazywano), zniesienie granic państwowych i utworzenie państwa globalnego o ustroju komunistycznym. Stolica miała się mieścić w Moskwie, a językiem urzędowym miał być język rosyjski - czego jednak nie mówiono w propagandzie. Jak wyglądało to w praktyce?



Dziadowscy działający w koloniach stosowali terror (min. wspierali sektę Ludzi - Lampartów), oraz usiłowali krzewić ideologię Marksa i Engelsa wśród ludności. Rezultaty? Mizerne, jeśli nie liczyć hinduskich komandosów z Tyflisu. Formacje zbrojne SCzDzK walczyły podczas wojny domowej w Angolii. Organizacja dobrze prosperowała w Gwinei, a także w Laosie, Kambodży i Wietnamie. Ponadto sekcja 



Latynooceaniczna podjęła na własną rękę współpracę z amerykańskim  nielegalnym Ku - Klux - Klanem, obiecując, że przekaże władzę jego członkom  w FKAŁiWP, gdzie będą mogli stworzyć państwo rasistowskie na wzór RPA. Dziadostwo kolonialne wbrew pozorom było skazane na klęskę od samego początku, dekolonizacja przebiegła zupełnie innymi torami niż tego oczekiwano. ,,Gdyby człowiek był dobry, socjalizm byłby najlepszym z ustrojów'' - mówił pan Andreus ov Leovishiner. Dobre słowo: ,,gdyby''. Dziadowscy tak naprawdę zajmowali się w koloniach głównie kłusownictwem, handlem narkotykami i bronią, oraz rabunkami. Mało tego! Wskrzesili niewolnictwo, a Bambo, niewolnik Plaptoniusa nie był żadnym wyjątkiem. W niewolników obracano ludność autochtoniczną kolonii, czasem choć sporadycznie chwytano też kobiety i dzieci Europejczyków. Bambo należał do jednej kategorii niewolników Dziadostwa. Drugą stanowili tzw. ,,janczarzy Rewolucji'' - autochtoni w młodym wieku pozbawieni 



rodziców i szkoleni w tajnych placówkach na terrorystów. Uczestniczyli w tym ,,księża - patrioci'' zakładający oficjalnie misje, a w rzeczywistości - wiadomo co... Wielu się zastanawia czy i nie podobnie było z Bractwem św. św. Cyryla i Metodego z Jugosławii, ale nic pewnego nie możemy tu powiedzieć. Obecnie trwają prace badawcze nad archiwum ,,Drugstva Cirilu a Metodesku'' w Belgradzie, poczekajmy więc co historycy powiedzą...




*

Bambo został kolejnym mieszkańcem Pawlaczycy. Nikt nie narzucał mu swojego stylu bycia, a przedstawiciele obydwu narodów wiele nauczyli się od siebie. Nowy obywatel gminy wybrał zawód kołodzieja. Pokochał Evcelmę ov  Taurayakovą, która dla niego przestała być mamuną i przybrała wygląd i obyczaje zwykłej kobiety. W latach 70 - tych dokonał świadomego wyboru i przeszedł z animizmu na katolicyzm, został ochrzczony na własną prośbę i wybrał imię Bartłomiej. Obecnie on i Evcelma mieszkają w Kenii, lecz kochają również Polskę.