poniedziałek, 14 października 2013

Dzień Nauczyciela - Dyń Vełvera

,,Takie będą Rzeczpospolite jak młodzieży chowanie'' - Jan Zamoyski.


Gdybym miał dzieci, to bałbym się je posyłać do państwowej szkoły. Ograniczanie lekcji historii, wyrzucanie narodowej klasyki - ,,Pana Tadeusza'' i ,,Trylogii'' z kanonu gimnazjalnych lektur, genderowa deprawacja już przedszkolaków, wreszcie zmuszanie rodziców do posyłania sześciolatków do szkół - wszystko to woła o pomstę do nieba. Pozostaje mieć nadzieję, że skoro przeżyliśmy Jerzego Wiatra, przeżyjemy też Krystynę Szumilas.
Sam miałem szczęście mieć dobrych nauczycieli, jak choćby: katechetę pana Andreusa ov Leovishinera, którego wypowiedzi tak często mnie inspirowały w pracy literackiej, katechetkę Teodosiyę ov Svitsien, matematyka pana Andreusa ov Mysjoravicia, nauczycieli historii - panią Annę ov Scayapakovą i pana Ravialusa ov Simajdisa, panią Mariłę ov Kendrę, Evę ov Tomas, ojca Markusa ov Cosiara, uczącą fizyki panią Jolenę ov Symetayak. Wszystkim tu wymienionym, jak też pozostałym, z okazji ich święta składam najserdeczniejsze życzenia.

Wasz były uczeń.

,,Wsi spokojna, wsi wesoła...''

Rano, po długim i pełnym wrażeń weselu, państwo młodzi wyruszyli z domu Pana Sołtysa, aby zamieszkać razem w domostwie Heńka de Slony. Był słoneczny, piękny dzień. Państwo młodzi jechali konno, zaś przy jednym z drzew było czarno od wron, kruków, były też sroki.
- Co to znaczy? - pan młody był w szoku już teraz, a jego zadziwienie wzrosło oraz połączyło się z grozą i litością, zarówno u niego jak i u panny młodej, gdy nowożeńcy zbliżyli się do drzewa. Krukowate oddaliły się na moment widząc ludzi. Natomiast wśród listowia - jeśli Czytelniki chce może opuścić ten fragment! - wisiał człowiek z wydziobanymi oczyma, a wokół niego latały muchy. Panna młoda zemdlała, a jej mąż wielką siłą woli powstrzymał się przed pójściem w jej ślady. Musiał mocno trzymać konie, aby przestraszone nie wymknęły się spod kontroli. Heniek zorientował się, że wisielcem był wczorajszy gość wesela - Piotr Wierzba. Miał on na sobie tabliczkę z napisem: ,,Tak giną sługusy imperializmu''. Serce zamarło, a jego właściciel miał ochotę, podobnie jak koń, galopować gdzie pieprz rośnie. Ostatkiem woli zawołał pomoc i rozpoczął przygotowania do pogrzebu. Bowiem co innego było słuchać u dziadka w Bielcach o Vladzie Drakuli przybijającym tureckim posłom turbany do głów, a co innego było widzieć na własne oczy podobne sytuacje...



- Nie chciałbym być tutejszym kułakiem! - mówił w domu Towarzysza Pogranicznika barczysty Rosjanin ubrany w żołnierski mundur, którym był Wysoki Komisarz Radziecki ds. Promocji Dziadostwa w Krajach Satelitarnych (WKRdsPDzwKS).
- Ani kapitalistycznym wieprzem wypasionym na krzywdzie klasy pracującej! - dodał Plaptonius.
- Ani księdzem! - powiedział Towarzysz Pogranicznik. - Mam nadzieję, że wezmą sobie do serca ,,martwą naturę'', którą ułożył dla nich towarzysz Czarny!
- Pora kończyć te pogawędki - powiedziała towarzyszka Sylwia Andrzejczykowa. - Towarzysz Sieradzki wzywa na górę.
Dziadowscy po schodach dostali się na salę konferencyjną na poddaszu gdzie za jednym ze stołów siedział Witold Sieradzki. Podał ubranemu w żołnierski mundur sowieckiemu urzędnikowi jakąś zapisaną kartkę, ten zaś po przeczytaniu przyłożył do papieru pieczątkę. Przedstawiała ona odwrócone sierp i młot, po ich bokach flagę czerwoną z prawej, a czarną z lewej strony i znajdujący się na górze napis: ,,Dziadostwo całego świata - łącz się''! 
- To jest plan rozkułaczania Pawlaczycy - mówił Sieradzki - zaaprobowany przez WKRdsPDzwKS - ciągnął - przewiduję w nim serię systematycznych aktów dywersji i terroru, których punktem kulminacyjnym będzie wspólna akcja sabotażowa mająca na celu udaremnienie  przeprowadzenia kampanii żniwnej planowanej na sierpień - zwierzchnik nowej filii Dziadostwa rozejrzał się spod okularów na zebranych. - Towarzysz Czarny ma do przeprowadzenia plan tygodniowy, przewidujący wyeliminowanie ośmiu osób , których istnienie zagraża dobru światowej rewolucji. Towarzysz Pogranicznik dostaje limit czasowy sześciu nocy na zatrucie wszystkich studni arszenikiem, Andrzejczykowej proponuję coś podpalić...
Plaptonius wśród wielkiej nudy siedział i czekał co dla niego jego wróg przygotuje.
- Odnoście towarzysza Plaptoniusa - złośliwie się uśmiechnął - chcę aby wziął Ruskomobil i pojechał do Warszawy kupić papier toaletowy. Czy są jakieś pytania? - zamierzał upokorzyć Plaptoniusa.
- Muszę to powiedzieć - z gniewem Plaptonius wstał z krzesła, - że ma tu powstać Nowy Bierutów - mówiąc to szedł z trzymanymi z tyłu rękoma na balkon - miasto, w którym nie będzie ani jednego kościoła (ani idioty wam równego Aserze Kohlbaum) - dorzucił w myślach. - Historia uczy nas, że gdy Turcy zdobyli Konstancin - Jeziorną - Plaptonius zawsze był nieukiem - kościół Hagia Sophia zamienili w meczet - tak ja wnoszę, aby po zgnieceniu reakcjonistów, w budynku ich świątyni wznieść przyszłą siedzibę przywódców Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej! - stojąc na balkonie powiedział w kierunku Kościoła:
- Galilejczyku przegrałeś!
Sieradzki pozwolił na owację, ale Rosjanin podzielił się z nim swoim zdziwieniem.
- Nie wiedziałem, że polska historiografia marksistowska dokonała tak znaczącego odkrycia - mówił z przekąsem - bo ja choć historii w szkole uczyłem się już po Rewolucji, zawsze słyszałem, że stolicą Bizancjum był Konstantynopol, a nie Konstancin - Jeziorna - na ustach miał uśmiech, a Sieradzki podzielił się własnym doświadczeniem.
- Znam Jerzego Janowicza ze szkoły i wiem, że wolał chodzić na wagary i po kryjomu palić papierosy niż się  uczyć, a teraz takie są tego skutki!
Wracając jednak do chłopów... Prace gospodarskie utknęły w martwym punkcie. Jak zawsze wyprawiono dziewczyny nad Jezioro z praniem, te jednak nie wróciły na obiad. ,,Przedwczoraj były na weselu z 



rusałkami, może więc się potopiły, aby mieć niebieską krew i czerwone oczy zamiast stale na odwrót''? - myśleli niektórzy. Obiad stygł na stole, więc przedstawiciele niektórych rodzin, tych, z których pochodziły spóźnione praczki, poszli nad Jezioro aby przywołać je do porządku. Gwałtu - rety! Najpierw Wierzba, teraz one. Leżało na trawie nad brzegiem Jeziora sześć trupów, a na ogromnym, płaskim kamieniu był napis z ich krwi: ,,Pamięci zdobywców Berlina''. Kiedy ich rodziny odczuwały ból po takiej stracie, fale Jeziora były czerwone od krwi, a wśród nich o przetrwanie walczył jakiś człowiek. Kiedy wyciągnięto go na powierzchnię, okazało się, że był to ... Rybak.
- Bóg zapłać wam za uratowanie mi życia - mówił leżąc na łóżku we własnym domu do zgromadzonych chłopów, wśród których był sam Pan Sołtys, z Łukaszem, córką, zięciem, Księdzem Dobrodziejem i Panem Konidą. - Wszystko wam opowiem; żałujecie ich śmierci, to się cieszcie, że nie widzieliście tego co ja! - Rybak zaczął opowiadać. - Jak zwykle wypłynąłem łódką na ryby, lecz do sieci złowiłem tylko trzy płocie. Potem długo zarzucałem sieci, lecz stale były puste. Potem usłyszałem jakiś krzyk, patrzę a wasze dziewczyny trzech ludzi trzyma na ziemi i je krzywdzi. Podpłynąłem bliżej i rozpoznałem... - pełna grozy cisza zapanowała w chacie Rybaka, - że był tam Towarzysz Pogranicznik, jakiś żołnierz i (prawdą było co mówiliście na weselu!) - Jan Czarny. - Pani Sołtysowa zemdlała, wszystkich ogarnął strach. - Ten żołnierz - kontynuował Rybak łamiącym się głosem i ze łzami w oczach - gwałcił je - gorycz i oburzenie sięgnęły zenitu - a Towarzysz Pogranicznik przykładał im taki czarny przedmiot do ucha, a one umierały... - gdy to mówił, de Slony, w młodości miłośnik horrorów, teraz zemdlał, a Lawendycja spontanicznie wybiegła z chaty, aby nie słyszeć o okrucieństwie mordu. Ryybak natomiast kontynuował makabryczną opowieść...
- Gdy Jan Czarny mnie zobaczył, wyjął grabie i leciały z nich pioruny w moim kierunku. Auuuu - syknął z bólu. - Te ich pioruny ogniste, jeszcze ten sołdat wziął taką czarną rurę i też posłał pioruny w moim kierunku. Auuu! - Rybak przypomniał sobie o bólu w ramieniu, a Lawendycja wróciwszy do izby zmieniła mu opatrunek. - Od tego moja łódka poszła w drzazgi, a ja zakrwawiony. Żeby piorun tych pieronów ognistych powystrzelał! - zakończył w sposób nie zasługujący na naśladowanie.
- Myślę, że to nie były pioruny - zamyślił się Ksiądz Dobrodziej. - Czy pamiętacie czego używali Niemcy, aby nas zabijać? Oni mieli broń palną. A my mamy modlitwę.
Rybaka udało się uratować, a pomordowane dziewczyny doczekały się uroczystego pogrzebu. Sam Pan Sołtys niósł jedną z trumien...
- Z tego co widzę towarzysz Czarny już rychło przekroczy plan jaki Sieradzki mu wyznaczył - mówił Plaptonius po powrocie z Warszawy. - A ten plan zaminowania drogi z Kościoła w niedzielę...
- Zostały mi tylko jeszcze trzy studnie do zatrucia! - mówił Towarzysz Pogranicznik.
- Ostatni raz zdarzyło mi się coś takiego w 45, kiedy to w Szczecinie gwałciliśmy wszystkie Niemki i groziliśmy, że wasi zrobią to samo - wspominał Wysoki Komisarz Radziecki, niejaki Warfołomiej Wsiewołdiewicz.
- Muszę powiedzieć - żartował Sieradzki, - że towarzysz Plaptonius  z tym naszyjnikiem z papieru toaletowego wyglądał jeszcze bardziej uroczo niż towarzyszka Andrzejczykowa - Plaptonius był pełen wstydu i wściekłości.
Marzył o zabiciu Kohlbauma. Tymczasem chłopi zebrali się na wiec. Pokrzywdzeni kolejno podchodzili na środek i dzielili się swoim cierpieniem.
- Mnie zamordowano córkę, gdy szła prać nad rzekę - z płaczem mówił Kowal.
- Mój wnuczek dopiero uczył się chodzić, a wtedy z ziemi wyszedł ogień i go pochłonął, a tak go kochałem - mówił Marian Hiacynt.
- Nie można korzystać ze studni, bo teraz kto spróbuje wody musi umrzeć! Chatę mi spalili! A mnie pole!
- Napadli na mnie, mówili, że jakiś Sieradzki jest tej samej narodowości co ja i grozili, że jeśli w najbliższym czasie nie skontaktuję się z nimi to mnie zabiją! - skarżył się Żyd.
- Żal mi Wierzby - mówił Heniek de Slony.
- A mnie mojego wroga; z kim teraz będę się kłócił? - mówił Andrzej Kwiatek.
Wiec pełen żałoby, płaczu i cierpienia, nad ranem dobiegł już końca. Pan Sołtys z czerwonym nosem (nie od picia alkoholu, ale oczywiście od płaczu) zabrał głos, tym razem przemawiając krótko i zwięźle:
- Gospodarze! Pawlaczyca! Komuniści! Takichmać! - zakończył z desperackim okrzykiem.
Ksiądz Dobrodziej jak zawsze nie bał się mówić trudnej prawdy.
- W naszej sytuacji obrona jest koniecznością, ale tylko ten kto umie wybaczać jest prawdziwym zwycięzcą.
Chłopi wielokrotnie wysyłali posłów do Dziadostwa, lecz Sieradzki udaremniał ich wszystkie wysiłki. Socjalistyczny Czarny Zakon nieodmiennie stawiał warunek wyrzeczenia się Chrystusa i zmiany wsi w miasto. Dziadowscy zaprzeczali swoim zbrodniom, obarczali winą światową kontrrewolucję, neonazistów, Księdza Dobrodzieja, Pana Sołtysa - wszystkich tylko nie siebie, ale wciąż terror gonił terror, a groby na Cmentarzu rosły jak grzyby po deszczu. Wreszcie Kowal zwołał grupę silnych i odważnych chłopów, uzbrojonych w widły, grabie, kosy, siekiery, noże, a nawet prymitywne maczugi - jak już wiemy, chłopi z Pawlaczycy nie znali broni palnej. Z samego rana poprowadził ich pod dom Towarzysza Pogranicznika, aby pozbyć się groźnych sąsiadów raz na zawsze. ,,Teraz już nikt nie będzie mordował naszych dzieci''  - myślał sobie. Chłopi widząc, że nikt ich nie obserwuje (przynajmniej w ich własnym mniemaniu!) otoczyli siedzibę Dziadostwa, a Kowal najpierw pięściami, a następnie młotem uderzał w mocne, dębowe drzwi. Bum, bum, bum - w miejscu gdzie znajdowała się klamka teraz zionęła dziura. Kowal włożył doń rękę i ciągnąc do siebie, wyrwał drzwi z zawiasów i triumfalnie uniósł je nad głową.
- Hej, Dziadostwo tępić cię, to zbożny jest cel! - krzyczał.



Wtem z okien i balkonu na jego zew odpowiedziały salwy karabinów maszynowych marki Kałasznikow.



- Nie lękam się waszych piorunów ognistych! - drzwi osunęły się na trawę z rąk rannego Kowala, który wielkim krokiem przekroczył ganek i wbiegł do sieni. W jego ręku był młot, a on sam przypominał skandynawskiego boga Thora z młotem Mjollnirem w dłoni. Towarzysz Pogranicznik zupełnie zdezorientowany nie  miał przy sobie pistoletu, więc spiesznie porwał nóż ze stołu i kiedy Kowal łamał kałasznikowy jak zapałki, a komuniści pierzchali przed nim jak kury przed lisem, on zakradał się aby ugodzić go od tyłu. Tymczasem Kowal zziajany, mimochodem odwróciwszy się, ujrzał Towarzysza Pogranicznika przygotowanego do zadania śmiertelnego ciosu.
Nagle jakaś dłoń odziana w czarną rękawicę wyrwała nóż, a Kowal ujrzawszy przed sobą charakterystyczny czarny garnek, został z nadludzką siłą wypchnięty z sieni. Leżał na trawie, broczył krwią, a zewsząd odbierał odgłosy walki. Chciał się poderwać i dalej walczyć, lecz z wszystkich stron widział dym i ogień wśród odoru siarki.
- ,,Kto się w opiekę odda Panu swemu, z całego serca...'' - śpiewał Kowal szykując się na straszną śmierć.
Zasnął, a gdy się obudził, leżał w łóżku. Na zdobycznych drzwiach stała jego żona z dziećmi pełna podziwu dla męstwa swojego męża. Razem ze Starą Babuchą i Lawendycją opatrywała mu rany, a Ksiądz Dobrodziej, Pan Sołtys, Szewc, Żyd, Sadownik i Rybak przyszli go odwiedzić. Niestety - wspólnicy Kowala byli już martwi. Sieradzki stał na balkonie i spoglądając w dół, widział ułożony z ich ciał napis ,,Lenin''.
To był dopiero burzliwy dzień! Rozpoczął się szturmem, a skończył pożarem. Tym razem chłopi działali sprawnie; domostwo państwa Kwiatków opuściła cała rodzina. Pan Andrzej, jego żona, Ania, Władek, Agnieszka, Maciuś... Cała? A gdzie jest pięciomiesięczny Wojtek? Ostatnie dziecko zostało się w płonącym domu.
- Ratujcie naszego synka! - szlochała matka, lecz powiększający się z każdą chwilą tłum nic nie robił w tym kierunku.
Wszyscy deklarowali współczucie, jakby same słowa mogły ugasić pożar, ale wśród najlepszych przyjaciół, nie znalazła się ani jedna osoba gotowa na poświęcenie. Matka wyrywała się aby samemu uratować dziecko, lecz ją powstrzymywano, aby czasem sobie czegoś nie zrobiła. Dzieci chciały ratować braciszka, lecz dorośli robili ich pośladkom wykład z podstaw ,,pasologii''. Tymczasem płomienie były coraz bliżej dziecka. Kiedy ludzie patrzyli na pożar, dostrzegli to czego nie spodziewaliby się - Wojtuś spał spokojnie na rękach Jana Czarnego. Przerażenie zdjęło wszystkich - jeśli o życie dziecka, to dlaczego go wcześniej nie ratowali? - podczas gdy on w milczeniu podszedł z niemowlęciem w stronę rodziców i oddał im go - Wojtuś się obudził i widząc czarną, blaszaną powierzchnię w miejscu twarzy, wyciągnął doń rączki i uśmiechnął się, rodzice zaś byli w szoku. Tak samo cała Pawlaczyca. Tymczasem Jan Czarny bez słowa odszedł, aż rozpłynął się w mroku.
- Już nie płacz maleńki - mówiła roztrzęsiona matka do dziecka - już będzie dobrze. Od jutra nasi sąsiedzi pomogą nam w odbudowie domku - następnie zaś podniosła dziecko do góry i zwróciła się do tłumu. - Dziś wszyscy się przekonaliśmy, że Jan Czarny nie jest zły, a tylko nieszczęśliwy, bo doznane cierpienie zamknęło go na dobro; gdyby był naprawdę bezwartościowy to nie ratowałby naszego dziecka! - zakończyła.
- Dzisiaj rano to właśnie mój chrześniak uratował mi życie przed Towarzyszem Pogranicznikiem - mówił Kowal. - Ale jeśli jest dobry, czemu zabił moją córkę i Piotra Wierzbę, nie mówiąc o rodzicach i rodzeństwie? - postawił jedno z najważniejszych pytań.
Siedzibę Dziadostwa otaczały okopy z uzbrojonymi aktywistami w środku. Trwały prace nad wstawieniem nowych drzwi.
- Wczoraj zachowaliście się jak najgorszy klerykalny sentymentalista! - Sieradzki w gniewie chodził po sali konferencyjnej na poddaszu  i wyrażał swoje pretensje pod adresem Czarnego. - Wasz czyn degraduje was



jako rewolucjonistę, jako członek Kominternu powinniście wiedzieć, że każdy żywy kułak równa się dwóm martwym chłopom, że litość jest jedynie wymysłem Kościoła, którego nasz nauczyciel, nieśmiertelny Karol Marks nazywa ,,opium dla ludu'', że Biała Gwardia i naziści stosowali terror, więc dlaczego my mamy być lepsi, skoro mamy przewagę nad nimi, czyż towarzysz Bierut nie mówił nam, że ,,władza czyni nas bogami''? - Sieradzki zakończył tyradę.



Plaptonius również nie rozumiał czynu Jana Czarnego, ale planował obalenie Sieradzkiego, a w Janie widział jedynego sojusznika. Chciał go bronić, ale nieoczekiwanie w sukurs przyszedł mu sam Warfołomiej Wsiewołdiewicz Kurski.
- Twierdzę, że dobrze zrobił - Sieradzkiemu szczęka opadła, - a źle tylko to, że oddał rodzicom. Bo widzicie Witoldzie Florianowiczu, choć u nas po raz pierwszy zalegalizowano aborcję, to jeśli dziecko urodzi się w łagrze, to go nie zabijamy jak naziści. My je zabieramy matce i umieszczamy w dietdomu, a z dietdomu prosta droga do Komsomołu! - Jan Czarny został wybroniony od kary.
Tymczasem Sylwia Andrzejczykowa zaczynała odczuwać wątpliwości.



*

- Widzę Towarzysza Pogranicznika i Jana Czarnego - niechętnie stwierdził Pan Sołtys mówiąc do Księdza Dobrodzieja. - Dlaczego mają ze sobą takie białe szmatki?
- To są posłowie, a białe szmatki symbolizują ich nietykalność - tłumaczył Ksiądz Dobrodziej.
- Ja to bym ich zabił - mówił Pan Sołtys.
- Więc chcesz być jak oni? - spytał Ksiądz Dobrodziej.
- Co?! Ja?! Nigdy!!! - zaprzeczył Pan Sołtys.
Przyjaciele wyszli przed dom, a poseł Towarzysz Pogranicznik polecił zwołać wiec. Gdy ten się zebrał, rozpoczął przemowę:
- Towarzysz Witold Florianowicz Sieradzki, zwierzchnik Dziadostwa w Pawlaczycy niesie wam wolność, postęp i kulturę! - chłopi słuchali w gniewie. - Już jutro zacznie się sierpień, na który przewidzieliśmy podjęcie kolejnego kroku milowego w wyzwalaniu was. Wasza wolność jest naszym jedynym celem, od waszej decyzji zależy czy będziecie należeć do wielkiej rodziny wyzwolonych klas włościańskich. wybierzcie nas, a razem odrzucimy krepujące was więzy kułactwa, tyranii mężczyzny nad kobietą i rodziny nad dzieckiem! Odrzucimy zniewalające opium dla mas, którym się narkotyzujecie w każdą niedzielę, odrzućcie ducha a damy wam materię. Wyrzeknijcie się własności, a damy wam wspólnotę ciała i rozumu z wszystkimi ludźmi dobrej woli! Niech na ołtarzu zasiądzie car, a korona niech spadnie z orlej głowy! - Towarzysz Pogranicznik czekał na odpowiedź. 
- Niech krew naszych bliskich oskarży was przed Bożym sądem! - chłopi byli jednomyślni.
Po obu stronach konfliktu zapadła decyzja o wojnie.