niedziela, 22 lipca 2018

Dydona i dydule


,,Uchodzący z Troi, Eneasz osiadł na terytorium byłego Apapu, gdzie urodził się jego syn Julus, praprzodek Juliusza Cezara i Oktawiana Augusta. Od Jesionu i Gruszy wywodzą się więc Rzymianie'' - ,,Codex vimrothensis''







W owych czasach większość Analapów była piśmienna – posługiwała się pismem tinezyjskim i językiem starokrasnym. Dzieci pobierały nauki przeważnie w domu ucząc się od rodziców lub wynajętych nauczycieli, głównie żerców. Niektóre uczęszczały do bezpłatnych szkół znajdujących się przy kącinach. Królowie Analapii nikogo nie przymuszali do posyłania dzieci do szkół – każdy mógł je edukować według własnego uznania. W czasie kiedy na tronie w Neście zasiadał Mirosław III, współczesny bohaterom wojny trojańskiej, do Analapii przybył Grek Gimnazjos i założył własną szkołę. Była to szkoła – jak określał ją założyciel - ,,eksperymentalna'', do której uczęszczali chłopcy i dziewczęta. Mistrz Gimnazjos rychło otrzymał przydomek ,,Zakutej Pały'', bowiem jego uczniowie miast nabywać umiejętności czytania i pisania, znajomości mowy słowiańskiej, starokrasnej i greckiej, filozofii przyrody, matematyki czy geografii, uczyli się tylko jak szybko i bezszelestnie zmykać gdy nadchodził ktoś większy i silniejszy. W szkole bowiem starsi uczniowie znęcali się nad młodszymi, lecz kierujący szkołą nic z tym nie robił. Przeciwnie! Młodzież miast się uczyć piła na lekcjach trunki, paliła opium, gziła się w wygódce, poszukiwała małych potworków, by je chować do kieszeni, pisała i rysowała po ścianach, rzucała mięsem i zakładała nauczycielom kosz ze śmieciami na głowę. Nauczyciele uwijali się jak w ukropie, by spełnić każdą zachciankę uczniów; pozwalali im się obmacywać i bawić członkami sromnymi, a raz nawet magiczną sztuką wywołali z przeszłości nierządnego ptaka Sirina, co w erze jedenastej kusił Dobrynię z Dzikich Pól.








,,Ptak ów przez Roxów zwany Syryjczykiem, był wielkości orła, a jego lśniące pióra mieniły się zielenią i turkusem, złotem, różem i karminem. Ptak Sirin, bliski krewny Humy i Huppy z Peristanu […] miał głowę cudnej niewiasty o puszystych, złotych włosach, wijących się jak węże i białe, pełne wdzięku piersi niewieście'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''

Gdy tylko ptak Sirin stanął na biurku, ciekawie się rozglądając i rozprostowując skrzydła, najroślejszy z klasowych dryblasów, rzucił się ku niemu z wywieszonym językiem i posapując głośno, złapał ptaka za piersi wśród nieopisanego śmiechu rozwydrzonej klasy. Dla przyzwoitości pominę, co się zdarzyło potem, dość, że ptak Sirin stracił większość piór i ciężko się rozchorował. Młódź wszeteczna, której byłoby ciężko nie tylko w zbroi, ale i jedwabiu, nacieszywszy się ptakiem Sirinem, powróciła do czytania magicznej księgi przy blasku świecy rozjaśniającym mroki szkolnej piwnicy. Był to ich sposób na wagary. Czytając dla zabawy dziwne i straszne zaklęcia w egipskiej mowie spisane, uczniowie – w liczbie siedmiu młodzieńców – zamienili się nagle w potwory. Wygląd miały ni to ludzki, ni to koźli; pokrywała je szaro – zielona, obrzydliwa skóra goblinów. Miały czerwone oczy, ostre kły, koźle rogi i uszy, szponiaste dłonie, racice na nogach. Gdyby się przykładali do nauki miast do palenia lulków, to by wiedzieli, że zamienili się w dydule; bardzo złośliwe istoty.
- O, o, mamy kłopot – wycharczał jeden z nich.
- Coś ty, spójrz na to z innej strony. Teraz wszyscy będą się nas bać! - uspokoił go drugi, po czym cała siódemka zatrzęsła się od śmiechu, przypominającego chichot hieny.
Dydule ukradły nocą zapas złotych monet mistrza Gimnazjosa, po czym zaprószyły ogień i dały dyla. Szkoła spłonęła doszczętnie, nikt nie ocalał.
- I tak niczego się w niej nie nauczyliśmy – mówiły dydule.
Przemykając lasami, skierowały się w stronę Roxu, a ich imiona brzmiały: Stańko, Pańko, Wacko, Bolko, Leszek, Mirko i Mońko.









,,Skradaliśmy się lasami jak wilcy; rozszarpując sarny i jelenie. Ludzi raczej unikaliśmy, a jak który nam się napatoczył, to zabijaliśmy go i piekliśmy na ognisku. Przemykając tak znaleźliśmy się w Roxie – wielkim królestwie na wschodzie, które założył ten jak mu było... Rus, wnuk Lecha – dydul Stańko opowiadał o swych przygodach kartagińskiej królowej Dydonie. - W owym Roxie ugościł nas król krasnoludków Dworowoj. Był to ci ja taki konus o długiej, ogniście rudej brodzie i czuprynie, trochę podobny do dziada proszalnego.
- Miał też ci ja takie czerwone ślepia, aż strach było patrzeć – dodał Pańko.- Ten Dworowoj częstował nas wędzonymi jesiotrami, wódeczką, do której wyciśnięto soku z cytryny i innymi frykasami...- Takimi jak pieczarki i trufle – wtrącił Wacko.- Niestety – zwiesił głowę Stańko – okazaliśmy Dworowojowi potworną niewdzięczność. Kiedy wypił dużo wódeczki, zaczął się chwalić, że ma siedmiomilowe buty. Wtedy my ukradliśmy mu te buty, takie zielone, ze smoczej skóry, a naszego gospodarza i dobroczyńcę, który jako jedyny nam wierzył, zaciukaliśmy sztyletem. Potem postanowiliśmy uciec daleko na południe, gdzie nas oczy poniosą. Założyłem siedmiomilowe buty, a pozostałe dydule złapały mnie za ogon i tak biegnąc, umknęliśmy pogoni rozjuszonych poddanych Dworowoja. Biegliśmy jak wariaci w dzień i w nocy. Przed naszymi oczami migotały lasy, pola i łąki, rzeki, moczary, osiedla ludzkie, ale my nic, tylko pędziliśmy i pędziliśmy...- Buty zrabowane Dworowojowi – zabrał głos Bolko – nie dość, że były siedmiomilowe, to jeszcze pozwalały chodzić po wodzie. Kierowaliśmy się w stronę Kartaginy, idąc zziajani po Morzu Wielkim, czyli Śródziemnym. Burczało nam w brzuchach, kiedy zobaczyliśmy ptaka Ałkonosta. Miał ci on głowę niewiasty o złocistych włosach, kobiece piersi i białe pióra z czterema niebieskimi plamami na skrzydłach, przypominającymi oczy. Ałkonost złożył na małej wysepce turkusowe jaja, ponoć czyniąc to ma moc wyciszać sztormy. Byliśmy głodni, toteż sponiewieraliśmy nieco tego Ałkonosta i zjedliśmy jego jaja, bijąc się o nie. Wtedy rozpętał się sztorm, my zaś dobiegliśmy po falach do Kartaginy.''



*






Miniatury zdobiące pergaminowe karty ,,Codex vimrothensis'' przedstawiają kartagińską królową Dydonę – Wędrowniczkę jako niezwykle piękną; wysoką i smukłą niewiastę o długich, czarnych włosach i niebieskich oczach. Na jej lekko śniadych policzkach wykłute były czarną farbą dwa kwiaty lilii, na szyi zaś widniała wytatuowana spirala. Między oczami królowa miała namalowany niebieski deltoid, nosiła też złote kolczyki w nosie i w uszach. Koronę królowej Kartaginy zdobiły wizerunki Słońca, Księżyca i ,,gwiazdy Wenus''. Dydona najchętniej zakładała szkarłatną suknię ze złotym paskiem, oraz jasnobłękitny płaszcz haftowany w złote lilie. Była nie tylko królową, ale też kapłanką boga Ela, dlatego nadano jej imię Elissa. Imię ,,Dido'' otrzymała na cześć wzięcia udziału w wyprawie Fenicjan z Tyru do afrykańskiej kolonii Utyki (Utica). Dydona stanęła na czele wygnańców po tym jak jej mąż Achorbas zginął z ręki swego brata Pigmaliona. Po przybiciu do afrykańskich brzegów, czarnoskórzy Numidowie postawili fenickiej królowej następujący warunek: Może wziąc w posiadanie jeno tyle ziemi, ile przykryje bycza skóra. Dzielna niewiasta miast załamać ręce, pocięła skórę byka na wąziutkie paski oznaczając nimi całkiem spory kawałek ziemi. Wybudowała na nim Byrsę, czyli akropol Kartaginy, której nazwa oznacza Nowe Miasto. Kartagina pod rządami Dydony rychło wyrosła na potęgę, z którą liczono się również na dworach królów słowiańskich.
Tymczasem sztorm wyrzucił analapijskie dydule na złocisty brzeg kartagiński. Słońce parzyło ich szarozieloną, chropowatą skórę, a trzewia pełne były słonej wody. Stańko pierwszy powstał z rozgrzanego piachu. Otrzepał się i zzuł siedmiomilowe buty, zawieszając je sobie na ramię. Zwymiotował całe hausty słonej wody i poczuł się lepiej. Następnie zabeczał do towarzyszy:
- Wstawać rebiata, bo was mewy podziobią! - pozostałe dydule stanęły na nogach z największą niechęcią, pojękując i stękając. Głodne i złe poszukały cienia w palmowym zagajniku, a gdy zmierzch zapadał, udały się na poszukiwanie Kartaginy. Wjechały do miasta ukryte w stercie jabłek, wcześniej zastraszywszy sadownika swym groźnym wyglądem. Obiło im się o uszy coś o królowej Dydonie i pewne swego farta, dostały się kanałem do jej pałacu, aby móc ją ,,wychędożyć i schrupać'' jak powiedział Stańko swoim towarzyszom.
Blask Księżyca wpadał do sypialni królowej. Dydona siedziała na złoconym krześle, przed niemniej ozdobnym lustrem, a młoda niewolnica czesała szylkretowym grzebieniem jej długie, czarne włosy. Dydule cuchnęły niemożliwie, węszyły jak psy i stukały o mozaikową posadzkę ciężkimi kopytami. W chwili zmiany warty, wdarły się całym tabunem do komnaty królowej. Niewolnica, Greczynka zemdlała na widok szpetnych, rogatych stworzeń. Dydona w pierwszej chwili poczuła straszliwy ból w nosie; dydule cuchnęły jeszcze gorzej niż wyglądały.
- Już niebawem będziemy obgryzać królewskie kosteczki – mlasnął Pańko.
Jednak Dydona najpierw zawołała straż, a zaraz potem niczym prawdziwa Amazonka złapała za ciężki, mosiężny trójnóg, na którym paliły się świece i jak nie zacznie tłuc zakutych, rogatych łbów! Szast – prast i dydule ujrzawszy wszystkie gwiazdy, waliły się jak wory na marmurową posadzkę. Gdy wreszcie nadbiegli strażnicy, wszystkie dydule leżały ogłuszone na podłodze. Dydona wezwała medyka i kazała mu odpiłować koźle rogi i spuścić zatrutą krew. Wówczas młodzieńcy odzyskali ludzką postać i zostali dworzanami kartagińskiej królowej. Pobierali nauki dobrych obyczajów i wiedzy o świecie, lecz ci co mieli ich uczyć, mieli z tą pyskatą zgrają młodych Analapów dosłownie sto pociech!

*










Nie wszyscy Trojanie zginęli od mieczy Greków. Wśród tych co ocaleli, znalazł się Eneasz, syn Anchizesa. Tułał się po Tracji, wyspach Delos, Krecie, Chaonii i Sycylii, na której umarł jego ojciec. Wreszcie przybył do Kartaginy. Ten, którego Lud Roksany nazywał Enejem, budził podziw w sercu kartagińskiej królowej. Jej siostra, księżniczka Anna Perena, która resztę swego życia spędziła w Rzymie, tak opisała romans siostry w swoim pamiętniku:


,,Eneasz łamał podkowy, a gdzie się zjawił, tam wyprzedzała go sława wielkiego wojownika spod Troi. Maniery miał godne króla; z wygląd był urodziwy, a do tego kochankiem był tak znakomitym, że łatwo było uwierzyć, że samą urokliwą królową Cypru ma za macierz! Moja siostra [Dydona] szybko straciła dlań głowę, planowała wyjść za niego i być królową u jego boku. Eneasz odwzajemniał jej czułość; był pierwszym wśród rycerzy mojej siostry niby orzeł wśród sokołów. Jednak, którejś nocy, gdy blask Księżyca srebrzył morze, bez słowa pożegnania wsiadł do nawy i odpłynął w siną dal ku brzegom europejskim. Jeno list po sobie zostawił, w którym powoływał się na wolę bogów, aby dalej żeglować i wielki ród założyć na innej niż kartagińska ziemi. W wielką rozpacz popadła Dydona nieszczęsna, niewiernego kochanka tymi słowy przeklinając:- Nie bogini ci matką, zdrajco, nie z Dardana tyś krwi, ciebie twarde skały Kaukazu porodziły, tyś hyrkańskich tygrysów mleko ssał! - po jej atłasowych policzkach toczyły się łzy wielkie jak grochy, w kir się przyodziała, zbrzydło jej jadło i napoje. W końcu umyśliła sobie zadać śmierć straszną w płomieniach. Kazała naszykować stos dla siebie, lecz jeden z jej dworzan, Słowianin Stanko, który niegdyś był zaklęty w potwora – dydula, razem ze swymi pobratymcami z dalekiej Analapii, ocalił królową z pogrzebowego stosu, siłą swych ramion wydarł królowej sztylet z garści.
- Co robisz, głupia? - syknął. - Po kiego grzyba, przejmujesz się tym pajacem, skoro masz NAS? - tym sposobem Analapijczyk ocalił mojej siostrze życie. […] Minęło trochę czasu, filut Eneasz założył nowe królestwo w Lacjum za morzem. Dydona zaś przebolała stratę i uczyniła królem Stankę, Analapa co ją uratował, a który niegdyś był dydulem''.


Wtedy to też zrodziła się zapiekła nienawiść między Rzymem a Kartaginą.



*









Gościnny Dworowoj z Roxu, król krasnoludków, który postradał życie z łap niewdzięcznych dyduli, miał brata. Nosił on imię Żyrowik (Sirovicus) i miał moc przysparzania ludziom sadła i tłustych potraw. Gdy inne skrzaty doniosły mu o niewdzięcznikach, którzy zamordowali Dworowoja i uciekli w siną dal z jego siedmiomilowymi butami, serce Żyrowika wypełniło się gniewem. Zasięgał porady dzięciołów i sikorek żyjących w przepastnej puszczy; one to mu powiedziały, że banda analapijskich dyduli uciekła aż do Kartaginy – wspaniałego grodu założonego niedawno przez królową Dydonę u północnych rubieży tajemniczej Afryki. Nie zwlekając dłużej król Żyrowik dosiadł bojowego lisa o płomienistym futrze i rozesłał wici do swych wasali. Pod jego stanicą z wyobrażonym na niej białym knurem, stanęły hufce skrzacich jeźdżców na lisach, które kierując się mapą kupioną na bazarze w Dendropolis, ruszyły w stronę Kartaginy.
Tymczasem odczarowani Analapowie żyli szczęśliwie na dworze Dydony, z wolna zapominając o grzechach swej młodości. Stańko przez Dydonę uczyniony królem Kartaginy zdążył przywyknąć do tego, że jego imię Fenicjanie wymawiali jako Staniculus. Następcą tronu miał zostać jego syn Analapabaal, nazwany tak na cześć odległej i okrytej już coraz gęstszą mgłą niepamięci Analapii. Stańko – Staniculus spłodził ponadto córkę Elnestę, w której imieniu zawarta była nazwa Nesty – grodu stołecznego Analapii, oraz bliźnięta Bahraja i Magaja, braci Berbera i Bebryka. Królewscy towarzysze – książęta Pańko – Paniculus, Wacko – Vaabaal, Bolko – Babelbaal, Leszek – Lishi, Mirko – Mirus i Mańko – Manes poślubili najpiękniejsze panny z najznakomitszych rodów kartagińskich: Anat, Tanith, Marę, Elirę, Daalberunę, oraz Monę Lassavę, płodząc licznych synów i córki. Po wielu wiekach z krwi Staniculosa i Dydony zrodził się wielki wódz Hannibal, który okrył Rzym trwogą i przeciw, któremu walczył słowiański bohater Żmij Ognisty Wilk.
Tego dnia Dydona i jej oblubieniec zasiadali na złoconych tronach z kości słoniowej, pod jedwabnymi baldachimami przyjmując poselstwa z polis greckich, Libii, Egiptu, czarnej Numidii oraz z Sorabii Południowej. Oprócz poselstw synów Novalsa, na samym końcu herold obwieścił przybycie delegacji krasnoludków z dalekiego Roxu. Przyszło pięć skrzatów w czapkach frygijskich, o brodach siwych, w warkocze splecionych. Ich kaftany lśniły od pereł i cekinów, a miny były marsowe. Najstarszy z nich o brwiach krzaczastych i spojrzeniu srogim, wystąpił do przodu, skłonił się lekko i przemówił do królowej Dydony w mowie Greków.
- Jam Żyrowik; król krasnoludków z dalekiego Roxu; rozległej krainy ciągnącej się od Morza Ponckiego po Ocean Lodowaty Północny. Wielka krzywda mnie spotkała; mnie samego i cały mój lud. Mojego umiłowanego brata Dworowoja, kość z mojej kości, ubili przebrzydli Analapowie pod postacią obmierzłych potworów – dyduli. Niewdzięcznością zapłaciły mu za gościnność, kradnąc ponadto siedmiomilowe buty. Doszło do mych uszu, że owe młokosy zamieszkały w twym królestwie, pani. W imię dobrych stosunków między naszymi królestwami, racz mi wydać, o pani, tych morderców, abym mógł wywrzeć na nich pomstę! - Żyrowik poczerwieniał z gniewu na twarzy, a w oczach miał łzy.
- To smutne – rzekła po chwili Dydona. - Wiedz jednak, panie bracie, że nie mogę ci ich wydać...
- A to czemu? - sapnął Żyrowik.
- Bo oni już odpokutowali swoją winę. Odczarowałam ich, ucinając im rogi, a jeden z nich został moim mężem i królem. Chętnie zwrócę ci siedmiomilowe buty, które należały do twego brata, a za jego śmierć wypłacę ci sowitą główszczyznę...
- My krasnoludki – przerwał gniewnie Żyrowik – lubujemy się w złocie, ale są dla nas rzeczy ważniejsze. Za krew żądamy zapłaty w krwi... - wtedy to Dydona dobyła sztyletu, ucięła sobie mały palec u prawej dłoni i rzuciła go pod nogi królowi krasnoludków.
- Czy to starczy ci za zapłatę? - zawołała donośnie królowa.
Żyrowik opuścił salę tronową mnąc czapkę w dłoniach i klnąc pod nosem. Towarzyszące mu skrzaty wyniosły na plecach siedmiomilowe buty.


*


Żyrowik pozostał w Afryce gdzie gromadził sojuszników do walki z Kartaginą. Gdy rozesłał wici, stawili się na jego wezwanie Pigmeje – smagłe skrzaty z głębi Afryki dosiadające żurawi, półnagie i o wygolonych głowach, zdążające na pustynię, gdzie miała się odbyć mobilizacja wraz ze swym królem Ultramegasem.












Gdy Pigmeje dzierżąc łuki i zatrute żmijowym jadem włócznie, dosiadając żurawi lecieli na skrzydłach pustynnego wiatru, złocisty, miałki piasek chrzęścił pod stopami Oryxów, którzy w dawnych kronikach zwani byli ,,ludem Orisza’’. Owi Oryxowie w długie włócznie uzbrojeni, szli pod stanicami z wizerunkiem Enków – Żagara i Żagary; z mandatu Ageja króla i królowej wszystkich pustyń. Orisza mieli głowy dużych antylop, oryksami zwanych, o rogach niczym długie, antracytowo czarne szpady. Ciała ich były śniade, smukłe i muskularne, a za jedyny strój służyły tym rogatym wojownikom przepaski wokół bioder.










Na wezwanie Żyrowika zjawili się też wyborni jeźdźcy z rasy człowieczej, Numidzi o cerze do hebanu podobnej, których prowadził do boju król Jerbas. Był to zaprzysięgły wróg Kartaginy, który już raz poniósł klęskę w starciu z hufcami królowej Dydony. Jerbas, w któego nosie połyskiwał złoty pierścień, od dawno umyślił sobie uczynić z pięknej, fenickiej władczyni swą żonę lub nałożnicę, a ponadto kusiła go perspektywa zdobycia siedmiomilowych butów.
Żyrowik z hardą miną zasiadał na wysokim jak na krasnoludka tronie ze złotej, falistej blachy, a król Jerbas i Ultramegas; władca Pigmejów (nie należy mylić ich z ludzkim plemieniem Bambutów z puszcz nad Kongiem, którzy wyróżniali się niskim wzrostem) złożyli mu hołd jako swemu seniorowi. Również szesnastu naczelników rasy Oryxów dotknęło w milczeniu rozgrzanego piachu swymi rogatymi głowami. Czerwone oczy Żyrowika lśniły złowrogo, a usta wykrzywiał uśmiech na myśl o zagładzie Kartaginy. Zza grubych warg Jerbasa wychodziły słowa przysięgi wierności, a kryjąca się w cieniu pod kamieniem żmija sykliwa z dezaprobatą kręciła głową.
- Co za głupie istoty; chcą się zabijać o ssstare buty!


*

- Żyrowik nie odpuści – ze smutkiem pokręciła głową Dydona na naradzie kartagińskich generałów. - Jego upór dorównuje uporowi osła!
- Nawet go rozumiem – ozwał się król Staniculus – wszak z naszej winy stracił brata! Dopiero teraz pojmuję jakim byłem potworem nim Dydona ścięła mi rogi. Nie godzi się, abym teraz chował się sromotnie za suknią niewiasty, jeno trzeba, abym sam walczył za całą Kartaginę!
- A gdzie obowiązują takie zasady?! - wtrąciła się nieoczekiwanie księżna Anna Perena, siostra królowej.
- W mojej starej ojczyźnie, Analapii nad Visaną, gdzie hula wiatr północny – odrzekł król Staniculus. - Tam król chętnie oddaje życie za swój lud, tak jak to niegdyś uczynił Teost Car – Słońce.
- Jednak atakuje nas nie tylko Żyrowik – przerwała Dydona. - Jest to też wojna mojego starego wroga, obleśnego Jerbasa, oraz Oryxów. Sam nie pokonasz wszystkich.
- Jakby to ujął Eneasz: ,,Nec Hercules contra plures’’ - dodała Anna i spłoniła się na wspomnienie uchodźcy spod Troi.
- Czemu Oryxowie są przeciwko nam? - zaciekawił się Paniculus.
- Od lat toczą się spory między nimi a naszymi pasterzami o dostęp do pastwisk i wodopojów – odrzekła Dydona. - Poza tym… - zawahała się na moment – mimo moich surowych zakazów nasi myśliwi polują na nich jak na dzikie zwierzęta, aby móc wieszać ich rogi na ścianach. W sumie trudno się dziwić ich gniewowi.

,,Pokoju nie udało się uratować – pisała w swym pamiętniku księżna Anna Perena; siostra królowej Dydony. - Słońce prażyło tak, że w jego promieniach można było przyrządzić pieczeń, lecz drogocenny cień rzucały pierzaste zastępy sępów i kruków oczekujące krwawego żeru. Obie armie – Kartagińczyków i ich wrogów stanęły naprzeciw siebie w pancerze przyodziane i gdy już przedbitewne pieśni przebrzmiały, wielka ciżba wojowników w bój ruszyła. Dla niejednego bój ten był ostatnim. Obmierzły Żyrowik, pokoju burzyciel, walczył uwiązany brokatową taśmą do ramienia króla Jerbasa. W dłoni skrzat ów przebrzydły, trzymał rapier srebrzysty i choć wzrostu był nikczemnego, niejeden wojownik Wielkiej Kartaginy, ranę ciężką a śmiertelną odeń otrzymał. Król Staniculus w pierwszym szeregu wojował, z rydwanu złocistego o kołach w kosy wyposażonego, włócznią śmierć wokół zadawał. W tym samym rydwanie stała moja siostra, Dydona Elisa śmiercionośnym łukiem równie sprawnie władająca jak gdyby Amazonką się urodziła. Mimo to trwożyło się moje serce o to czy wyjdzie żywa z tej bitwy na pustyni. Polecałam siostrę pieczy wszystkich znanych sobie bogiń i bogów, a w i Ageja – władcy Enków, którego czczą wszyscy Słowianie nie omieszkałam o pomoc poprosić. Bój był srogi, a choć trupy gęsto padały, pierwszego dnia nie było jeszcze ani zwycięzcy, ani pokonanego. Obie armie na spoczynek do namiotów swych się udały, by nazajutrz znów skrzyżować ze sobą oręż. Przed spoczynkiem Dydona osobiście doglądała rannych. W Żyrowiku krew gorąca wielce była niby lawa w trzewiach góry ognistej imię Wulkana noszącej. Nazajutrz dowiedzieliśmy się, że o coś pokłócił się z królem Jerbasem – sojusznikiem swoim. Odebrał zapłatę za swą gwałtowność ginąc z gardłem poderżniętym. Numidzi wyłapali zaspane krasnoludki, poddanych Żyrowika i pałkami wytłukli je niczym wszy. Potem jak wieść niesie, nadziali ich nagie ciała na rożny z patyków, upiekli nad ogniskiem i zjedli. Choć Żyrowik był naszym wrogiem, pożałowaliśmy tego, że taką śmiercią niechlubną odszedł. Z samego rana potyczka rozgorzała od nowa. Jerbas o sercu dzikim, litości nie znającym, tak jak jego skóra czarnym, walczył z zaciekłością serpoparda – owej bestii; pantery o wężowej szyi, którą jak prawią kronikarze ongiś faraon Menes na polowaniu włócznią był ugodził. Z jego ręki ginęli książęta Kartaginy, szlachetnej Sclavinii będący synami: Paniculus, Vaxabaal, Babelbaal, Lishi, Mirus i Manes zostawiając po sobie wdowy i sieroty. Wówczas to gniew wielki w piersi króla Staniculusa zapłonął i do wypowiedzenia słów obelżywych nakłonił. Miedziany topór Jerbasa nie sprostał królewskiej tarczy ze skóry zwierzęcia, zwanego białym katablepasem, a Dydona patrząc w oczy zalotnika rychło posłała strzałę śmiercionośną w jego serce tak jak skóra czarne.
- Nie żal mi z Twej ręki umierać, królowo – wycharczał Jerbas przed śmiercią. - Śmierć, którąś mi zadała jest dla mnie jak pieszczota – po tych słowach oddał ducha czarnym bogom Numidii. Gdy zabrakło wodza, jego zastępy rozpierzchły się niczym stado jaskółek uciekających przed kobuzem. Kartagińczycy ścigali Numidów aż do granic królestwa, po czym dali im spokój. Oryxowie złożyli oręż, a Staniculus i Dydona zawarli z nimi sprawiedliwy pokój, regulujący ich stosunki z naszymi pasterzami. Królestwo odetchnęło po wojnie niczym dziecko wybudzone z koszmaru’’.

Staniculus i Dydona przeżyli jeszcze wiele lat w szczęściu i pokoju, jeno narastająca nienawiść do Eneasza i jego potomków, przyszłych zdobywców świata, sen im z powiek spędzała.