czwartek, 9 lipca 2015

Psychofan Tarzana



,, - Ten facet, o którym mówię - opowiadał Harry - był jednym z niewielu prawdziwych dziwaków, jakich musiałem zabawiać podczas safari. Był to Anglik i wydawało mu się, że jest Tarzanem wśród małp. Chciał spać na drzewach, przez cały czas biegał nago. Nie mogłem powstrzymać go od kąpieli  w strumieniach, a krokodyle patrzyły na niego z uznaniem. [...]'' - Robert C. Ruark ,,Róg myśliwego''.

Miedzianka




,, [...] W zeszłym stuleciu utrzymywano, że poza żmiją mamy w Polsce jeszcze jednego węża jadowitego, zwanego dla swej barwy miedzianką. Tępiono go też zaciekle, a przy okazji ofiarą padały także rudo ubarwione , niejadowite i rzadkie węże gniewosze oraz mało ruchliwe padalce. Chociaż dziś wiemy już, że miedzianka nie istnieje, rude zaś formy żmii nie są wcale bardziej niebezpieczne od ciemnych, wiele osób dalej wierzy, że w Polsce żyje miedzianka i pod tym pretekstem usiłuje zabić każdego napotkanego węża, jak również beznogie jaszczurki. Zapamiętajcie więc: miedzianka nie istnieje, a nawet jadowita żmija zygzakowata, choć niebezpieczna, nie rzuca się w pościg za człowiekiem, natomiast tępiąc wiele gryzoni - jest w sumie bardzo pożyteczna'' - Rafał Skoczylas ,,Leśne spotkania'', Warszawa 1991

Barannus cz. III




Po ukończeniu ze złotym medalem Biesogórskiej Akademii Magicznej za zamku Ossoria, Barannus potrafił zamieniać się w wilka – aby to zrobić skakał przez nóż wbity w ziemię, stawać się niewidzialnym, przybierać postać wiatru i dokonywać tysięcy innych sztuk magicznych. Razem z wiernym jak pies rysiem Pędzelcem opuścił Aplan i udał się na południe, by osiąść w Puanie. Tymczasem ziemia jego ojca pod wodzą bana Tölkosława bez rozlewu krwi zerwała Unię pod Dębem. Puana odłączyła się od Valkanicy, na której tronie zasiadał król Semik, syn Margusa, syna Lecha Vukaszyna. W stołecznym grodzie Puany, zwanym Ukaš – Bałař zebrał się więc banów, żupanów, wołwchów i żerców, któremu przewodniczyli regent – ban Tölkosław i arcykapłan Pylska. Zgromadzeni oddali głosy na na bana Orbana z Kraju Stepów, rycerza Pergrubiusza z Korsi, Starbisza Żeglarza z Velehradu, lecz zwycięstwo odniósł Barannus, w którym rozpoznano zaginionego przed laty syna powszechnie szanowanego bana Branibora. Jemu to z woli Ageja i możnych Puany uwieńczono skroń złotą koroną Zerivanów. Choć zajmując się magią, Barannus czynił to co obrzydliwe w oczach Ageja, to jednak jego wyniesienie na tron miało nie każdemu wiadomy sens w planach Unyja. Barannus Uqamus, założyciel dynastii Czarnych Carów, mimo wszystkich swych błędów zapisał się w pieśniach i kronikach jako jeden z najlepszych królów Puany. Pomny ciężkiego losu jakiego zaznał w Oylandzie pod batem karbowego żupana Żelisława, brał w obronę kmieci i niewolników przed wyzyskiem i okrucieństwem. Za jego panowania, świętobliwy kapłan Wilkosz swymi kazaniami przyczynił się do upadku handlu ludźmi w Puanie. Barannus swą królewską mocą wyzwalał z chorób, zamykał zamtuzy niosąc wolność przeskoczkom, troszczył się o wdowy i sieroty, wykupywał sprzedanych w niewolę, znosił ofiary z ludzi, wychowywał na swym dworze porzucone dzieci, a chociaż wiedziano, że studiował sztuki czarnoksięskie, żył w przykładnej zgodzie z kapłanami Ageja i Enków. Ten sam Barannus, tak miłosierny dla bezbronnych, ubogich i skrzywdzonych, nie miał litości dla oprawców niewiast i dzieci, rozbójników takich jak Triszka, Izdir, Azył – basza, Pułat Zołotarenko czy Tugal – alatir, potworów i straszydeł nasyłanych przez Rykara, szlacheckich warchołów w rodzaju Stęsza z Zabory, czy awanturników z Valkanicy, Kraju Stepów i imperium Sępian grabiących ziemie Puany. Razem z wiernym rysiem Pędzelcem i złożoną z dziesięciu wojów drużyną, której nadał nazwę Złotej Roty, broniąc swego ludu odesłał do Rykara hufiec grabiących i mordujących Minotaurów Ołdusza grasujących pod Styrzewem, dwie wielkie jak 




byki czarne pajęczyce – Tkaczkę i Wączkę; córy cara pająków Karakurta, który w erze trzynastej wabił w pułapkę Jarosława Azajowa z Roxu, niezliczone wąpierze, strzygi, złe nocnice i południce, złych Neurów, martwce, martwice, jędze, jędzniki, smoka Robaka, trusia Telesfora, olbrzyma Bauba, wieżtyce, wietrznice, sotony, zmory, dusiołki, sfinksy, chimery, mantykory, brukołaki, pricolici, wąpie, mamuny, kolczaste ptaki ze Stymfalos i trójgłowego psa Cerbera. Barannus tępił sługi Rykara magią i mieczem, a nade wszystko pragnął wyszczerbić miecz na trupiej czaszce kniazia Kostucha.
W erze jedenastej i długo potem zaćmienia Słońca i Księżyca budziły zabobonny wręcz lęk. Tymczasem jak przewidzieli gwiazdorze, w dziesiątym roku panowania Barannusa, nad Puaną zgasło Słońce, pogrążając królestwo nad Morzem Smoły w trwodze i żałobie. Zaćmienia słusznie budziły lęk, bo pod osłoną ciemności wyruszały na łowy wąpierze, strzygi, gobliny, srożyce i inne straszydła służące Rykarowi – smoku piekieł. Nie było to pierwsze zaćmienie Słońca w Puanie króla Barannusa; poprzednie miało miejsce w piątym roku od jego wstąpienia na tron Zerivanów w Ukaš Bałař. Wówczas to dał o sobie znać Kościany Dziadek – potworny, chytry staruch, wyrzezany z kości 


trupich i kożlich, który żywił się ludzkimi ciałami i krwią. Kościany Dziadek szczególnie chętnie polował na dzieci, lecz król Barannus połamał mu wszystkie gnaty. Kolejne zaćmienie wzbudziło szczególną trwogę, jako, że trwało cały tydzień, co kniaź Kostuch, larwi pasterz wykorzystał by uderzyć na Puanę. Serca najodważniejszych wojów z królewskiej drużyny zmiękły jak wosk, a lud z rezygnacją oczekiwał powszechnej zagłady świata. Jednak Barannus, któremu towarzyszył nieodłączny ryś Pędzelec, miał w piersi serce lwa, albo tura i pragnąc zemsty na Kostuchu, który zabrał mu tylu bliskich, a teraz zabierał mu jego lud, krótką, lecz dosadną mową zagrzewał do boju swą drużynę i lud stolicy. ,,Lepiej paść z honorem, niż żyć w upodleniu'' – powiedział, a witezie Orban, Pergrubiusz i komes Zelu, dowodzący kondotierami z Oylandu graf z grodu Żeliwna, pierwsi przełamali strach przed zaćmieniem i przysięgli królowi, że są gotowi razem z nim walczyć i ginąć za świętą ziemię Zerivanów. Barannusowa drużyna chwyciła za łuki i pochodnie, po czym wyruszyła pod Ognicę – osadę nazwaną na cześć niewieściego ducha ognia, podobnego do Ognieszki. Tam czekał na Puanów kniaź Kostuch.
- Przynoszę ci śmierć, przeklęty Kostuchu! - zawołał donośnym głosem król Barannus.
Wojowie idąc w ślad za królem, poczęli wypuszczać w czarne niebo zapalone strzały, niemal za każdym razem trafiając jedną larwę. Latające hufce kniazia Kostucha z rozdzierającym wrzaskiem i w blasku płomieni spadały na ziemię łamiąc sobie gnaty. Komes Zelu z Oylandu i Pergrubiusz korski, siejąc największe spustoszenie w wojskach Kostuchowych, strącili z bezgwiezdnego nieba najwięcej larw. Obaj witezie szli w zawody, który z nich ubije najwięcej wrażych straszydeł. Te z nich, które spadły do stóp króla Barannusa i jeszcze żyły, dobijał ryś Pędzelec, krusząc ich kości potężnymi zębami. Ryś właśnie skruszył kręgi szyjne konającej larwy, gdy uczuł jak w grzbiecie zagłębiły się niezmiernie długie, ostre jak sztylety krucze szpony. Przed obliczem Barannusa stanął Kostuch.
- Ikaj tzay minivad.1 Znów się spotykamy, baranie. Gotuj się na śmierć – przygadywał królowi kniaź larw, a wysoki był jak dąb. W jego szponach szamotał się ryś Pędzielec.
- Teraz wypełnię obietnicę – rzekł Barannus. - Giń! - cisnął pochodnię na płaszcz Kostucha, a ten stanął w płomieniach.
- Aaaaaaaa! Axalgata, patroba, mirabilis lumen! - larwi pasterz krzyczał zaklęcia i wywijał krzemiennym toporem Głowaczem osadzonym na długim, drewnianym trzonku, kościaną ręką, zbrojną w czarne, zatrute szpony, a także próbował dosięgnąć króla jedną z nóg o stopie zakończonej pazurami długości dłoni dorosłego mężczyzny.
- Vril – ataru, Bona Mater! - Barannus zasłaniał się tarczą, na której wymalowany był złoty konik morski na błękitnym polu, zaś ciosem miecza pozbawił Kostucha nogi.
Ryś Pędzelec zlany krwią, skoczył i sprawił, że potwór stracił równowagę, a zaklęcie króla ,,Ave Salamandra, Regina Igni'' zesłało ogień, który w mig spopielił topór Głowacz. Kostuch bronił się jeszcze szponiastymi łapami, lecz Barannus odciął je, a następnie nogami połamał żebra kniazia i oderwał jego ludzką czaszkę od kręgów szyjnych. Kości Kostucha płonęły, zaś trzymana przez Barannusa czaszka krzyczała wniebogłosy i wyglądała zmiłowania.
- Nie niszcz mnie, panie – darła się czaszka, wyglądając litości jak kania dżdżu. - Będę ci służyć! - jednak król Barannus, witeź z krwi witezia, z całej siły ścisnął czaszkę i skruszył ją na drobne kawałki.
Tak oto w czasie zaćmienia Słońca poniósł śmierć luty Kostuch, pastir larvis2.
Kodeks rycerski nakazywał oszczędzać rozbrojonych wrogów, lecz Barannus przysiągł, że nie będzie miał litości dla bezlitosnego mordercy jego ojca, matki i rodzeństwa, a trzeba wiedzieć, że zawsze dotrzymywał słowa. Larwy widząc śmierć swego kniazia pospiesznie odleciały zawstydzone, a nieprzenikniony, wielodniowy mrok, ustąpił wreszcie miejsca blasku słonecznych promieni. ,,Sława Słońcu''! - rozbrzmiał okrzyk wojów na polu ognickim, zaś przeorany Kostuchowymi szponami, wierny ryś Pędzelec ułożył się u stóp i oddał parę.




Od dnia podjęcia nauki na zamku Ossoria, Barannusa wielce nękały Čorty. Opses i Fantazma nachodziły go nocą i wtłaczały do głowy ohydne koszmary, tak, że król tak mężny za dnia, budził się w środku nocy z płaczem i krzykiem. Čorty nienawidząc Ageja i Enków bluźniły i budziły lęk na widok chramów, kapłanów, a zwłaszcza wody z Sobotniej Góry i świętego znaku kras. Z roku na rok, opętany król czuł się z tym coraz gorzej, aż w końcu śmierć Pędzelca złamała jego żelazne zdrowie. Wówczas Koffel Pijanica, sługa Rykara zatarł ręce, bo znalazł sposób, by na duszę rycerskiego króla, umiłowanego przez poddanych, nałożyć sromotne pęta pijaństwa. Udręczony Barannus leżał w pierzynie, pogrążony w dręczących majakach, błazen Zorian z Sokola usiłował go rozśmieszyć, a cała Puana zanosiła modły i obiaty dla Złotej Baby i Znachora, by przez nich Agej uzdrowił umiłowanego władcę, tak walecznego, sprawiedliwego i łaskawego. Wówczas to paru wraczy; Medicus Conovalus, Spytko z Priapolis, Borbot'ko z Orlandu i Siemowit Koczatko, którym do leczenia brakowało zdolności, zainteresowania i dobrej woli, a którzy samemu lubiąc dużo wypić, uznawali wódkę i różne likiery za lek na wszystkie choroby i dolegliwości, poczęli nimi poić króla tak obficie, że uczynili zeń pijaka, a nic nie pomogli. Litość brała patrzących na Barannusa, całymi dniami żłopiącego różne trunki, a zaniedbującego rządzenie, ku uciesze przebrzydłego Koffela, wroga Ageja i rodzaju ludzkiego.

,, […] Pierwszy sabat zorganizowały Vidma, Ciota i Baba na Łysej Górze (Monta Lysarayaty). Były z nimi ich duchy, oraz tłumy innych wiedźm. Zapadła noc a nad zgromadzonymi i wciąż przybywającymi unosił się Čort Kania pod postacią rudej kani, w jednej łapie trzymającej pęk zboża, a w drugiej węża. Rozpięto chorągwie z Rykarem, Lichem, oraz dwoma drzewami o wspólnej koronie wyrastających z odwróconego półksiężyca. Przybył Čort Obłędek i sprowadził obłęd. Kania pobudziła do lubieżności. Między czarownice wplątały się satyry, syleny i nocnice. Pito sok zgniłych owoców z ozdobnych kruży, a nawet z czaszek. Na Monta Lysarayaty zapanował chaos. Już nie jedzono a pożerano surowe mięso różnych zwierząt. Bluźniono Agejowi i Enkom i jytnas. Ogień stawał się zielony, niebo czerwieniało, mięso ożywało, padał grad wielkości jabłek na okoliczne lasy. Lisyvka wyłupiła oko Milence, Vidma uderzyła pięścią w nos Cioty, włosy Stanisławy stanęły w ogniu. Satyr zamienił się w świnię. Baba wrzeszczała, że należy się jej cześć Mokoszy, wyczarowała sobie jej białą suknię i zielony płaszcz. Obłędek wzleciał nad uczestników sabatu i razem z Kanią wołał, by szaleć jeszcze bardziej. Z czerwonymi nosami chwytano nietoperze, sowy i lelki kozodoje, by je pożerać. Wydłużano uszu sylenów w nieskończoność. Dwie młode oready przyszły zabłądziwszy w okolicy.
- Sarny! Żer! - ryknęła Władysława i rycząc rzuciła się ku nim. Wnet pozostałe czarownice zrobiły to samo. Wbiły orle szpony w ciała oread i te choć krzyczały i wyrywały się, nie mogły uciec. Czarna magia przeszkadzała im zamienić się w Światło.
- Litości! - krzyknęły oready, a z ich oczu lały się łzy mogące wzruszyć kamień. Obłędek podleciał bliżej i zawołał gromko:- Mięso daje siłę! Zjedzcie sarenki! - czarownice poprzegryzały swym ofiarom gardła i poczęły rozszarpywać na strzępy i pożerać. Pijana nocnica tańczyła ze złotym sierpem i tak uderzyła w głowy Vidmy, Cioty i Baby, że uszkadzając czaszki, pozbawiła je nimflitów. Padły bez życia, a służące im duchy zaciągnęły ich dusze do Čortnawi. Te duchy były bowiem Č
ortami'' – Mikołaj Rymwid ,,Nymphologia''.



Król Barannus w swej czarnoksięskiej karierze uczestniczył w wielu sabatach – w Miedzianym Zamku Zytki, w Ossorii, w Alpenlandzie, Hercynii, na Plastrze Kovaty w Ojcowie, na Łysej Górze w Górach Czarownic, w Wielkiej Puszcie, Kalidonie, czy też na ośnieżonych szczytach Montanii, skąd pochodziła królowa Tatra. Tej wiosennej nocy, przy blasku Księżyca, król Barannus leciał na zakrytym pochwą mieczu aż na Łysą Górę w dalekim Aplanie, gdzie odbywały się najsłynniejsze sabaty o najbogatszej oprawie. ,,Płot nie płot, wieś nie wieś, Biesie nieś''! - całe pokolenia czarownic wypowiadały to zaklęcie by móc latać, a i Barannus nieraz go używał. Na Łysej Górze król Puany ujrzał zastępy urodziwych jak sukuby czarownic; nagich, bądź odzianych w powłóczyste, jedwabne szaty, najczęściej białe lub czarne. Wbrew popularnym wyobrażeniom żadna z nich nie miała na głowie spiczastego kapelusza, za to wiele z nich nosiło złote i srebrne pierścienie, bransolety, naszyjniki z pereł i kamieni, z zębów i pazurów, kolczyki w uszach i nosach, diademy, korony z piór, kwiaty we włosach, kabłączki skroniowe, ozdoby z wronich nóg i skrzydeł, skóry lampartów, tatuaże wykłute siną, bądź czarną farbą. Służebnice Čarta, który zjawił się na sabacie pod postacią czarnego kozła i odbierał pocałunki w twarz tylną, przybyły na miotłach, łopatach (tak jak siostry Marzana, Chorzyca i Merkana), ożogach, kijach, włóczniach, oszczepach, żerdziach, na grzbietach wieprzy niczym Natasza, służąca Małgorzaty, na uskrzydlonych kozłach, skrzydlatych lwach i lampartach, czarnych pegazach, smokach, gryfach i hipogryfach, w latających rydwanach ciągniętych przez sfinksy bądź uskrzydlone białe tygrysy, na kijankach do prania, na sztachetach od płotu, czy nawet w karecie z dyni ciągniętej przez jeże. Barannusa przyjęto na sabacie z wszelkimi honorami. Król spotkał też wielu innych absolwentów Ossorii. Między czarownicami i czarownikami pełno było Čortów, a wśród nich mistrzowie piekielnych oprawców – Mąk i Skruch; jeden z czerwonym, a drugi w czarnym uniformie kata, uzbrojeni w topory, kompletnie pijaniusieńkie nocnice i strzygi, nečiste čerty – olbrzymie nietoperze o głowach wąpierzy z czerwonymi twarzami, czy wreszcie książę wąpierzy; Jenerał z Orlandu, z nadania króla Naraicarota I – graf Uljanow – Kalinowskij. Jak na wampira z Orlandu, Roxu, Rusi i Rosji przystało, książę Jenerał miał twarz pomalowaną na czerwono. W czasie sabat adorowano piekielnego Kozła i ofiarowano mu świece zrobione z kału niemowląt, poświęcone w kwaśnym mleku, czarownice tańczyły i współżyły cieleśnie z Čortami, ich niewolnicy grali na różnych instrumentach – takich jak szkielet kota, grzebień, wąsy, czy brzuch służący za bęben i było strasznie! Z trupich czaszek pito krew dzieci, koniak i szampana, wódkę i czysty spirytus, zajadano się dziecięcymi paluszkami nadziewanymi ślimakami, zaś Čort Belfegor z Apapu, który uciekał ze strachu przed żoną, przyprowadził ze sobą stadko wielkich jak zające ropuch, ubranych w czarne aksamity i białe koronki, a czarownice pieściły je i poiły mlekiem z własnych, posypanych brokatem piersi.



- ,,Leci wiedźma, hen na Łysą Górę, znajdzie gdzieś Łysego, oj, zajdzie mu za skórę''3! - rozbrzmiewała pijacka piosenka głosząca nienawiść do afrykańskiego plemienia Łysogłowców.
Barannusowi, który hulał z pozostałymi, by zagłuszyć swój ból, wielce spodobały się siostry Marzana, Chorzyca i Merkana, które miały zwyczaj latać na łopatach. Każda z owych panien o urodzie bez skazy, lecz o sercu zepsutym, posiadała inny kunszt.





Marzana, poświęcona w niemowlęctwie Mar – Zannie Odrodzonej w Wodzie, o włosach złotych i oczach szafirowych była Panią Ziół. Znała wszystkie sekrety roślin leczniczych i trujących, umiała sporządzać driakwie, jak i jady, lecz szlachetniejsza od swych sióstr używała swej sztuki jeno do leczenia i sprowadzania miłości.





Chorzyca o włosach rudych i oczach zielonych, mających moc hipnozy, władała ogniem i była biegła w czytaniu z gwiazd, owych ogni niebieskich. Skora do gniewu, zazdrosna i fałszywa, na tych co jej podpadli zsyłała trąd, lubiła też dla zabawy palić całe wsie.





Merkana o włosach czarnych jak atrament, biegle władała zaginionym pismem cara Teosta, którego używała do celów magicznych, lecz ani jej się śniło uczyć innych owego pisma. ,,Będąc kapłanką i oblubienicą Wielkiego Czarnoboga, jestem zbyt mądra i wspaniała, aby byle parchy z plebsu miały poznawać święte arkana mej sztuki. Jestem wywyższona nad inne czarownice, przeto nikomu nie zdradzę swych Tajemnic'' – mawiała Merkana wypełniona pychą niczym olbrzymia pijawka Odma krwią i flakami swych ofiar.
Wszystkie trzy siostry – czarownice należały do starego i możnego, czarnoksięskiego rodu Dowgajewskich, a nauki pobierały w domu od mistrza Chęchołaja z Dmuchowiska. Król Barannus, na którego zgubę dybały Kania i Paskuda, zapominając o nieszczęsnej, obłąkanej Vendzie, zadurzył się w trzech urodnych czarownicach. Siostry Dowgajewskie znalazły upodobanie w królu i razem z nim poleciały nad ranem do Puany. Żyły odtąd na dworze w Ukaš – Bałař jako jego kochanki, a każda z nich otrzymała tytuł królowej, własny dwór, liczne stroje i klejnoty. Barannus zażywający dla rozpusty trzech nałożnic obudził w Puanie wielkie zgorszenie niczym żyjący w erze trzynastej Irosław, król Roxu, mąż Krywicy, Smolenicy i Duleby, córek Leszka II Płodnego, króla Analapii. Lud nie kochał swych królowych – niewiast rozrzutnych i nie znających litości, jeno Marzana Uzdrowicielka budziła przyjazne uczucia.

,, [Margus] Na łowy wyruszał najchętniej z sokołami, orłami, a jastrzębiami. Jego najlepsze białe sokoły pochodziły z Ultima Thule, skąd przywozili je żeglarze z Jutii. Skręcał głowy turom i żubrom, gołymi rękami rozrywał na ćwierci dziki i niedźwiedzie, a na jego stole nieraz już gościł ogon zabitego własnoręcznie smoka. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem łowieckim, każde upolowane zwierzę ogłaszał Margus swym wrogiem, prosił też o przebaczenie Borutę i Leśną Matkę, którzy dali początek leśnej zwierzynie'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.

Chociaż wielu ludzi w naszych czasach potępiło polowania, nie możemy jednak wymagać, by nasi przodkowie we wszystkim myśleli i postępowali ta jak my. Polowali najwięksi władcy dawnej Polski – Bolesław Chrobry, Bolesław Krzywousty, Kazimierz Wielki, Władysław Jagiełło, Stefan Batory i Jan III Sobieski.

,, [Józef Piłsudski] Początkowo zachwycał się polowaniem. W późniejszych jednak latach sympatia do zwierząt, żyjących na łonie natury obudziła w nim wstręt do łowów i to tak wielki, że u siebie w Piekieliszkach nie pozwalał strzelać nawet do kaczek pływających po jeziorze'' – Krzysztof Wielgut ,,Obrazki z dziejów Polski tom 2''.

Również Tatra – królowa Aplanu i wielka księżna Montanii, oraz Wanda – królowa Analapii i Bawarii stroniły od polowań, stanowiąc tym chlubny wyjątek wśród sobie współczesnych.
Król Barannus łowił tury, żubry, dziki, lwy, niedźwiedzie, rysie, łosie, wilki i czarne, szablozębne pantery. Wybierał zwierzęta najsilniejsze i najgroźniejsze, bo jak mówił, tylko narażanie własnego życia daje jakieś prawo do zabijania. Jego żony, jak wiele szlachetnie urodzonych niewiast ery jedenastej i późniejszych czasów, z wielką ochotą zabawiały się polując z białymi sokołami z Ultima Thule. Pewnego kwietniowego dnia, kiedy to świat radował się królowaniem Wiosny, król Barannus z licznym orszakiem zaprawionych w boju i na łowach wojów, wśród których byli ban Orban, komes Zelu i bojar Detko Kudłanowicz, oraz ze stadami chartów i ogarów, oswojonymi rysiami, wilkami i panterami wyruszył na polowanie do puszczy Kazłąj – Bułaj, leżącej nieopodal grodu stołecznego. Komes Zelu zabawiał swego pana opowieścią jak królowie Oylandu i Teutmanii polowali z sokołami. Sokół pana na Adelburgu ścigał czaplę, a władca wykrzyknął: ,,Zaraz ją dorwie, nawet jeśli Boruta chciałby inaczej''! Ledwo to powiedział, a białozór zginął przebity dziobem czapli. Świadkowie uznali to za dowód ukarania pychy króla Radomira I Haxelrode, władcy Teutmanii.
- Ciekawi mnie czemu Boruta skarał niewinnego sokoła, a nie bezczelnego Radomira? - zastanawiał się Barannus.
Jaropełk Lambert, król Oylandu również tego nie wiedział. Łowcy złożyli Borucie i Dziewannie Šumina Mati ofiary przebłagalne za krew ich dzieci, po czym głosy trąb i rogów dały sygnał do rozpoczęcia polowania. Barannus ubił łosia, żubra i cztery potężne tury, polała się niewinna krew jeleni i dzików. Tymczasem niebo nad puszczą ,,chramem, który sam Boruta zbudował'' jak mawiał Aismund Łowiec, zakryły ciemne chmury. Po niebie przejechali z łoskotem Jeźdźcy Ognistego Pioruna, a i ich sam ojciec, Jarowit uderzał ognistą włócznią w Čorty, zaganiając je do piekieł. ,,Boh swarysca''! - wyszeptał trwożnie bojar Detko Kudłanowicz z Orlandu i począł czynić śluby, co zrobi jak przeżyje burzę. Król Barannus zapowiadał, że swą magiczną sztuką jest władny uciszyć burzę, a komes Zelu roześmiał się z obaw woja z Orlandu. ,,Taki piorun strzela na oślep; głupi kto się go boi''! - mówił Zelu. Barannus przekrzykując burzę, wygłaszał długie i straszne zaklęcie mające ją uciszyć, gdy wtem srebrzysty piorun z hukiem upadł z nieba i uderzył w roześmianego komesa Zelu. Ciało wodza oyskich kondotierów w jednej chwili strawiły płomienie, a wierzący w magię pioruna bojar Detko z czcią zjadał zwęglone szaty i zwłoki. ,,Kiedyś miałem szczęście zjeść siodło spalone przez piorun, co dało mi wiele zdrowia i innych łask wielkiego cara Peruna'' – tłumaczył swe postępowanie królowi i jego drużynie. Z czarnego jak kir nieba lunął rzęsisty deszcz, a Jarowitowy piorun wciąż uderzał gdzieś w oddali. Widząc śmierć przyjaciela i dzielnego witezia, weterana spod Ognicy, król Barannus stał oniemiały w strugach ulewnego deszczu, z mieczem w dłoni i z otwartymi ustami. Wśród chmur i piorunów ukazała się pełna królewskiego majestatu twarz Wielkiego Jarowita, w Orlandzie zwanego Perunem, a w Burus – Perkunem. Łowcy przejęci czcią, oddali pokłon królowi Enków, a jedynie Barannus choć chciał, nie umiał zgiąć swojego hardego karku.
- Długo uciekałeś przed Agejem Miłosiernym; strzeż się, żebyś się nie spotkał z Agejem Sprawiedliwym – rzekł do Barannusa Jarowit.
- Czym zawinił ci Zelu, że go uśmierciłeś? - spytał hardo król.
- Zelu, syn Zasława nie był bardziej winny od ciebie, Barannusie, lecz jeśli nie porzucisz wszystkich spraw Czarnoboga, zginiesz jak on – odparł Perun.
Następnie car Nieba i Ziemi, niczym Filozof ukazał Barannusowi dwie wizje. Oczom króla Puany ukazały się Nawia Jasna i Nawia Čortów, wieczna radość i wieczna rozpacz, szczęście i zagłada, błogosławieństwo i przekleństwo, życie i śmierć, nagroda i kara...
- Jeśli chcesz być wśród szczęśliwych, porzuć magię – powiedział Jarowit.




Pod wpływem obu wizji, król Barannus uczuł żal za długie lata stracone dla wieczności i zapragnął zmienić życie, lecz jedna myśl nie dawała mu spokoju.
- Nie jest wam tajnym, wielki carze Perunie, że bawiłem się magią przez długie lata, myląc zło z dobrem, a dobro ze złem. W tej chwili w mym sercu słyszę głos świętej Mokoszy, której nigdy się nie wyparłem, wzywający mnie do odwagi; porzucenia śmierci a wyboru życia. Jednak powstrzymuje mnie przed tym jedna wątpliwość. W Ossorii uczono mnie, że wiedza tajemna jest sensem życia. Jeśli ją porzucę, co wypełni resztę mych dni? - Jarowit słuchał z uwagą i nie okazał gniewu.
Ukazał za to Barannusowi trzecią wizję, a był nią szarpany przez wichry i oblewany strugami ulewy, potężny dąb. Na jego gałęziach nie było liści, za to całe drzewo zbryzgane było krwią ofiary z Człowieka. Było to Święte Okrwawione Drzewo, które jeszcze przed stworzeniem naszego świata przepowiedział bóg Niepodzielny.
- Oto masz Alternatywę wobec magii – z uśmiechem rzekł Jarowit, a Barannus wraz z orszakiem padł na twarz.
Tymczasem Jarowit, król Ziemi, oraz jego wizje opuściły puszczę wraz z podmuchem lekkiego wiatru. Burza się skończyła i wyjrzało złociste Słońce. Od tego dnia król Barannus zdecydował się porzucić sztukę czarnoksięską. Padł na ziemię i płacząc wyznał jej wszystkie winy, a prosił Mokoszę, by się za nim wstawiła u innych Enków i u samego Ageja. Następnie spotkał się z arcykapłanem z rasy Centaurów i ogłosił wszem i wobec, że ostatecznie porzucił magię. Obdarzony błogosławieństwem arcykapłana Plenimira Hipocentaurusa wybudował chram Mokoszy Łaskawej, poświęcił jej również uroczysko Moksze Błota, oraz wzniósł jeszcze jeden chram, poświęcony czci wszystkich Enków i jytnas. Począł pościć raz w tygodniu, a to co zaoszczędził z zapasów jadła, rozdawał swym najuboższym poddanym, zbudował wiele szpitali, dróg i mostów, a co pięć lat w rocznicę owego pamiętnego spotkania z Jarowitem, wzystkim niewolnikom Puany przywracał wolność. Trzy królowe Puany wielce się zdumiały przemianą króla, z którego wszystkie siedem Čortów uciekło z sykiem pod postacią ciem i żmij. Czarownice myślały na początku, że jest chory, więc starały się go uleczyć z rzekomej melancholii, podsuwając swe pełne nieczystości ciała, a gdy to nie pomogło, robiły mu sceny, drapały orlimi szponami, dąsały się i naśmiewały zeń. Gdy i to nie pomogło, królowe Merkana i Chorzyca, którejś nocy wsiadły na miotły i pełne zapiekłego gniewu powróciły do Aplanu, z czego lud Puany jeno się ucieszył. ,,Czy i ty chcesz mnie opuścić''? - Barannus sptał Marzanę, która była zielarką i uzdrowicielką. ,,Zostanę przy tobie i dla ciebie wyrzeknę się mocy pochodzących od Čarta'' – odpowiedziała Marzana, którą puański lud miłował, bo troszczyła się o chorych i strapionych. Jako jedyna z sióstr Dowgajewskich miłowała Barannusa dla niego samego, a nie dla jego potęgi i władzy, przeto została przy nim i porzuciła sztukę czarnoksięską a Mokosza błogosławiła ich wspólnemu życiu. Synem Barannusa i Marzany był Suriwoj, następca tronu Puany, brat Astrachana Młodszego i Astrachana Starszego, Borysa, Filokleta, Iskrzyczki i Miedzicy potrafiącej przybierać postać rudego węża zwanego miedzianką. Po narodzinach królewicza Surivoja, jego macierz Marzana miała sen, w którym tonęła w mrocznym morzu pełnym kolubrów i innych potworów. Krzyczała rozpaczliwie, bo jej zaklęcia nie mogły jej ocalić. Wokół szalała burza z piorunami, a nad głową królowej krążyły jaskółka zbudzona z zimowego snu pod lodem jeziora i skowronek, który zimował pod ziemią między. Ptaszki śpiewem dodawały jej otuchy, a szczebiocząc wstawiały się za nią u Mokoszy Litościwej i Nikim Nie Gardzącej. Fale już zakrywały głowę Marzany, gdy stojąca na chmurze Mokosza rzuciła jej złoty łańcuch o dziesięciu ogniwach, a każde z nich wyobrażało jedno ze świętych imion Enki. Marzana złapała za koniec złotego łańcucha, a Mokosza wyciągnęła ją z pełnej potworów topieli. Królowa zaczęła wymawiać dziesięć świętych imion oblubienicy Świętowita i … obudziła się. To właśnie pod wpływem owego snu ostatecznie odrzuciła magię. Król Barannus odzyskał szacunek ludu, bo był zupełnym przeciwieństwem Wolgera z Międzyraju, który w Aplanie za Lecha III zrujnował wielu chłopów, budząc ich słuszny gniew. Umarł Barannus siwowłosy w sędziwym wieku, opłakiwany przez całą Puanę. Trzy dni przed śmiercią wygłosił ostatnią mowę tronową, której treść przytacza Kosa Oppman w ,,Perłowym latopisie'':

,,Wyznaję ze wstydem, że będąc młodym i płochym studiowałem magię na zamku Ossoria w Aplanie. Wielem, zaiste i o! jak z wielką szkodą! stracił czasu na tych próżnościach szkaradnych, a ten tylko pożytek odniosłem, iż mogę być innym przykładem odrażający od tej próżnej i szkodliwej nauki. Mówię tedy, że ktokolwiek nie mocą Ageja, nie jego prawdą, ale przez wzywanie Čortów chce wiedzieć i opowiadać przyszłe rzeczy, czynić sprawy dziwne, zaklinać straszydła, zamawiać choroby, jednać miłość – takowy popełnia sprośność i uganiając się za marnościami niknącymi będzie z Babą, Vidmą, Ciotą i rodem Amosowów skazany na ogień prawdziwy i wieczny''.

Mar – Zanna przebiła serce króla Barannusa lodowym ościeniem, a jego dusza udała się do Nawi na sąd Welesa. Ciało władcy ułożono z czcią na pogrzebowym stosie, a królewicz Suriwoj pierwszy rzucił pochodnię. Wówczas Enkowie wzięli płonące ciało Barannusa i umieścili je, ku nadziei i przestrodze na nocnym niebie jako nową gwiazdę, a imię owej gwiazdy – Aldebaran, co w nowoludzkiej mowie znaczyło ,,Skruszony Barannus''.



,,Każdy z nas jest w jakimś stopniu podobny do króla Barannusa, bo tak jak w nim, tak i w nas mieszka jednocześnie dobro i zło i w każdym z nas, tak jak w królu Puany, ma szansę zatriumfować dobro'' – ks. Aleksander Solewicz ,,Glosariusz''.

                                                                                             KONIEC

1 Jaki świat jest mały.
2 Pasterz larw
3 Zapożyczyłem z ulotki na murze widzianej w latach 90 – tych XX wieku w Szczecinie.

Barannus cz. II

Barannus i ryś Pędzelec szli niestrudzenie przez Góry Biesie, aż któregoś poranka dalszą drogę zagrodziły im białe mgły tak gęste, że zdawałoby się, że można je kroić nożem. Wówczas Pędzelec zamruczał jak kot, a w jego mruczeniu dały się rozpoznać słowa: ,,Uzael Masaal Eol abkar''! Powiał halny wiatr i rozpędził białą mgłę, a wtedy to Barannus ujrzał wykute w skale szerokie schody, zaś na szczycie ciemnoszarej góry wznosił się potężny, biały zamek wzniesiony nie z cegły czy kamienia, lecz z niezliczonych kroci trupich kości – spojonych zaprawą ludzkich czaszek, żeber, piszczeli i goleni.



- Jesteśmy u celu – rzekł ryś. - Ów zamek to Ossoria – serce Barannusa rozpierała niewysłowiona radość. Oto cel jego wędrówek został osiągnięty.
Razem ze swym przyjacielem rysiem chłopiec nie czując zmęczenia począł biec po schodach, a było ich sto cztery; czyli tyle ile Rykar miał kolców na grzbiecie. Gdy zziajany i szczęśliwy Barannus, ociekając potem stanął przed wyrzeźbioną z czerwonego drewna, złoconą bramę z licznymi ozdobami, ryś Pędzelec znów zamruczał zaklęcie: ,,Eset patalikami''. Na te słowa, pokryta tajemniczymi runami, hieroglifami, bukwami i czertami brama otworzyła się, nie wydając najmniejszego dźwięku, a człowiek i zwierzę weszli do środka. Tam na tronie ze złota i kości słoniowej zasiadał jakiś przypominający Nikołaja – króla zaborowych, starzec w powłóczystej szacie z krasnej kitajki i w zielonych rękawiczkach. Na pierś opadała mu długa, biała broda, a w dłoni trzymał złote berło zakończone dłonią Fatimy. Starzec milczał i wlepiał płonące zielonym ogniem oczy w Barannusa.
- To jest nasz rektor; mistrz Polikarp Jędzon, co rozmawiał z Mar – Zanną. Oddaj mu cześć – szeptał ryś Pędzelec, a Barannus upadł na kolana.
Rektor Ossorii milcząc kiwnął palcem, aby gość zbliżył się i zasiadł za jego stołem. Barannus, głodny jak wilk, spełnił prośbę rektora. Wnętrze ciemnej komnaty oświetlały zatknięte w ścianach, magiczne pochodnie płonące zielonym ogniem, takim jak ten co pulsował wewnątrz kryształowej czaszki z Sonoru używanej przez Kościeja i Naraicarota I, zaś na stole ze srebra i kości słoniowej, w złotym lichtarzu płonęły obrzydliwe, cuchnące świece, które czarownice ulepiły z kału niemowląt. Wyniosły mistrz Jędzon podsunął pod nos Barannusa pierścień z chryzoprazem, turkusem, czy bawolim okiem, zaś ryś Pędzelec szepnął chłopcu: ,,Ucałuj pierścień''. Barannus ucałował klejnot, a rektor uśmiechnął się i wyszeptał zaklęcie: ,,Perperuda Peperuna Magna''. W owej chwili do 




komnaty weszło parę młodych niewolnic z rasy rusałek, czy może raczej sukubów, odzianych skąpo w same kwiaty i liście (na jednej z miniatur malarz ośmielił się przedstawić w tym stroju samą Perperunę Dodolę Gromorodną, oblubienicę Jarowita i jytnas, co ocaliła ludzkość przed wytraceniem). Bezwstydnie ubrane niewolnice z kwiatami we włosach, noszące wiele złotych ozdób, nakryły stół, stawiając na nim puchary najprzedniejszego wina i miodu, pajdy białego chleba, srebrne solniczki, oraz pieczyste z jagniąt, zajęcy, prosiąt, kuropatw i bażantów. Nakrywszy do stołu, kuszące sukuby uśmiechnęły się, pokazując ząbki podobne do perełek, po czym odprawione ruchem ręki przez rektora rozwiały się jak sen. Mistrz Polikarp i Barannus w milczeniu stuknęli się ozdobnymi kielichami i rozpoczęło się wystawne śniadanie, w czasie którego chłopiec karmił leżącego pod stołem rysia. Po posiłku rektor jednym słowem sprawił, że stół się sam uprzątnął, po czym nieco ochrypłym, a nieco skrzeczącym jak u Gomułki głosem, zapytał swego gościa.
- Powiadasz więc odważny synu bana Branibora, że jesteś gotów zostać czarownikiem? Być kimś takim jak Raganius z Korsi? Nasza szkoła, drogi chłopcze, pomoże ci w tym zamierzeniu, ale wiedz, że cena za to będzie wysoka. Tak wysoka, że gdybyś ją znał, nie przybyłbyś do nas. - ,,Tą ceną jest spokój i szczęście twej duszy, głupcze'' – dodał w myśli czarodziej. - Czy jesteś gotów zapłacić tą cenę, choćby była nie wiem jak wielka?



- Wiedz, panie, że poświęcę wszystko dla wróżdy na Kostuchu – odparł Barannus.
- Brawo, jesteś odważny, chłopcze – pochwalił mistrz Polikarp, po czym wykrzyknął zaklęcie – Padma nirarbuda! - wtenczas rozległ się potężny grzmot i Barannus razem z Pędzelcem znalazł się w jakimś lochu, gdzie panowały egipskie ciemności. - Inicjację czas zacząć! - oznajmił uroczyście czarodziej.
Barannus poczuł nagle, że jest nagi jak Novals, dopiero co stworzony przez Jarowita, zaś na szyi miał złoty łańcuszek z malachitowym skarabeuszem z Tassilii, któremu na grzbiecie wyryto czarodziejskie hieroglify. W ciemności brzęczały ciężkie łańcuchy wykute przez złe karły w kuźniach Čortieńska, wyły hieny z Ojcowa, albo Merkułowie z Tassilii, wtórowały im wilki i Neurowie, których potężne zęby kruszyły kości, jakiś Takin z Peristanu zapamiętale uderzał w bęben z ludzkiej skóry... Odgłosy te niejednemu zjeżyłyby włos na głowie, lecz Pędzelec czuwał. Ocierał się o nogi Barannusa i zachęcał do odwagi. Potem zabrzmiała upajająca pieśń syreny i słodkie pienie urodziwej, rudej zwodnicy; zgrabnej i bez skazy w urodzie, lecz jej język był zakończony żmijowym żądłem wsączającym jad do ciała kochanków. Mogłoby się zdawać, że to sama wodna pani, nimfa Lorelei z rzeki Rinin przybyła na zamek Ossoria, by zaśpiewać na cześć odważnego Barannusa. Wreszcie oczom bańskiego syna ukazały się opary zielonego i czerwonego dymu, a w nich ukazywały się brzęczące łańcuchami, przejrzyste duchy królów i królowych, czarnoksiężników, błaznów i rycerzy, bazyliszki, kuroliszki, mantykory, Čorty, jakieś pokryte mchem i pajęczyną kościotrupy, wielkie nietoperze, a nawet ogromny jak koń, szczupak o całkowicie czerwonych, świecących w mroku oczach. Barannus zacisnął zęby i nie okazał lęku, gdy przyszło najgorsze. Na marmurowym, wykutym w Apapie ołtarzu, zwanym Ara, stał rosły, smoliście czarny kozioł i płonącymi oczami wpatrywał się w Barannusa. Chłopiec z zasłyszanych w zimowe wieczory opowieści, wiedział, że postać czarnego kozła przybiera demon Čart, sługa Rykara, mający też wygląd nagiego męża o koźlej głowie. Przyszły król uczuł zimno w całym ciele i usłyszał w sercu głos Mokoszy: ,,Wezwij mnie, a ja cię ocalę przed zgubą wieczną''. Čart roześmiał się nagle i rzekł do Barannusa:
- Teraz, mój zuchu, wystarczy, że mnie pocałujesz. Twój pocałunek będzie oznaczał, że swoim panem i mistrzem uznajesz mnie, a nie Ageja i Enków – coś załomotało w głowie Baranusa. Nie tak go uczono, by wypierać się Dobra, a stanąć po stronie Zła. ,,Nie wolno być po stronie Zarazy'' – głosił poeta Sumak. W sercu Barannusa ozwał się znów głos Mokoszy: ,,Odwagi! Wymów me imię, a ja zniweczę zamysły Čarta''! Mistrz Polikarp chwycił kandydata na czarownika za ramię, palcami mocnymi jak żelazne paluchy Wija i syczał mu do ucha:
- Dalej! Albo ucałujesz zad kozła, albo cię rozszarpię! - Barannus pobladł i przełknął ślinę. Pomyślał: ,,Przebacz pani deszczu i wilgotnej ziemi, królowo świata, czysta Mokoszo. Dziś zdradzam Ageja i Enków, ale ciebie się nie wyrzeknę''.


Tymczasem kozioł wypiął zad, na którym znajdowała się jego twarz tylna, podobna do twarzy ludzkiej. Barannus pokonując obrzydzenie złożył na niej pocałunek i usłyszał chór oklasków. Jakaś panienka, naga jak dopiero co stworzona Aivalsa, podała Barannusowi złoty kruż wypełniony po brzegi zielonym winem o zapachu siarki, a gdy chłopiec wypił kielich do dna, miał wrażenie, że zaraz spłonie.
- Wtajemniczyłem cię – rzekł uroczyście czarny kozioł i gdzieś znikł, a głos rektora i niewidzialnych tłumów powtórzył: ,,Sława wtajemniczonemu''. Wówczas komnatę wypełniły potoki jasnego światła, a w lożach ujrzał Barannus siedzących uczniów i uczennice Ossorii. Poczuł wstyd z powodu swej nagości, zaś rektor w mig wręczył mu powłóczystą szatę z czarnej kitajki, zaś na ręce Barannus otrzymał runę smoka Rykara. Inicjacja zajęła cały dzień. Mistrz Polikarp na cześć nowego ucznia Ossorii wydał wystawną wieczerzę i od tej pory, Barannus stał się czarownikiem.
Nie był to dobry wybór. Do końca życia Čorty dręczyły go koszmarami, a za dnia dokuczał mu żal za porzucenie Ageja i przystanie do Rykara. Gdy nikt nie widział, Barannus płakał i serdecznie prosił Mokoszę – Skruszenie Złych Serc by jakimś cudem wyjednała mu łaskę u Ageja.

,,Gdzieś na rubieżach naszego sławnego Królestwa Oylandu, w Górach Sowich, albo Kawczych, w spiżowym zamku mieszka lennik smoka Rykara, chytry czarnoksiężnik Zytko (Sitko) składający żertwy, treby, a obiaty lutym Čortom Bafometowi i Demogorgonowi z Namby. Zytko, pełen fałszu i wielce kruty pan na zamku odlanym z miedzi (inna wersja: 'graf Zytko, pan na Miedzianym Zamku') ma na swe usługi Čorty przepasane łańcuchami a uzbrojone w widły, strzygi, wąpierze, Neurów, gryfy, bazyliszki, bubacze, sinych ludzi, czerwone baby, dzikie baby i trusie. Z ich pomocą ściąga wysokie daniny i zdobywa niewolników, a lubieżny jest i srogi. Graf Zytko w wykutych w skale lochach swego zamku niczym jaki smok gromadzi stosy złota, srebra, pereł i drogich kamieni i zazdrośnie ich strzeże, a z nikim się nie dzieli. Mocą swych Čortów, którym zapisał duszę, potrafi latać bez skrzydeł i przybierać najróżniejsze postaci; warzyć zjadłe trucizny, zmieniać złapanych ludzi w kamienie, drzewa i zwierzęta, odnajdywać zakryte skarby, czytać z gwiazd i planet, dowolnie zmieniać pogodę, wywoływać duchy, wytapiać szmaragdy z gnoju... Raz dla młodego, rozpustnego jak kozioł żupana Matysa z Aplanu, uszył latającą kołdrę napędzana czosnkiem. W każdą pełnię Księżyca urządza na swym zamku bezbożne sabaty, na które zaprasza czarowników i czarownice, podaje im czarny opłatek i pali czarne świece, a młode dziewice – rusałki z najszlachetniejszych toropieckich rodów zmusza by zabawiały gości jako tancerki. Oby Jarowit zwany Perunem swym gromem ognistym stopił pełen obrzydliwości Miedziany Zamek wraz z jego bezbożnym gospodarzem''.

- któregoś zimowego wieczoru w Lidovie, Barannus wraz z innymi dziećmi słyszał tę opowieść z ust matki rodziny, pracowitej pani Bożeny. W Ossorii poznał czarownika Zytkę z Gór Sowich osobiście. Po raz pierwszy spotkał go owe pamiętnej nocy, kiedy po pomyślnym przejściu wszystkich prób inicjacji według prastarego rytu Stefana Szkieleckiego zasiadł do uczty razem z Jego Magnificencją rektorem , mistrzami i mistrzyniami magii, oraz gronem uczniów i uczennic Ossorii. Barannus wielce się zdumiał, bo wyobrażał sobie Zytkę tak jak wszystkich czarowników, jako starca z długą, siwą brodą. Tymczasem czarnoksiężnik z Gór Sowich był nie mającym brody ni wąsów młodzieńcem wyglądającym jakby miał dwudziesty rok życia. ,,Może jest już stary, a tylko czarami przydał sobie pozorów młodości''? - pomyślał Barannus. Zytko, którego znał z legend, siedział obok wtajemniczonego, nalewał mu wina do kielicha i gawędzili sobie. W czasie uczty pito z ludzkich czaszek oprawionych w złoto i srebro, jedzono pieczyste z jeleni i saren, ale też z psów i kotów, szyjki raków w laskońskim sosie z karaluchów, ropusze udka, oraz inne specjały podawane na ucztach w szkołach magii takich jak Szolomancja w Dacji, czy Aguilar w Hiszpanii. Oprócz odzianego w szkarłat rektora, wszyscy ucztujący ubrani byli w czerń, sam Zytko nosił długie, czarne włosy zaplecione w warkocz. Ku uciesze biesiadników, półnagie rusałki, zwodnice zabijające językami i niewinnie a słodko wyglądające sukuby pląsały lub fikały koziołki, a stary kruk Kresikras szarpał szponiastą stopą struny kitary – instrumentu z Valkanicy. Na zaproszenie mistrza Polikarpa przybyły na ucztę Čorty i różne straszydła. Zytko siedział między Barannusem, a grupką tęgo popijających miód jędzników. Straszne to były istoty. Mieszkały w lasach i najczęściej brały na siebie postać starych, poskręcanych dziadów takich jak Czeremis służący Horpynie. Teraz jednak ukazały się w swej naturalnej postaci, jako podobne do goblinów stwory, łyse, szare, z czarnymi szponami, ostrymi kłami i uszami wielkimi niczym u gacków. Jędzniki to mężowie jędz, tak jak one pochłaniały surowe mięso w każdej postaci, a wśród ich ofiar było wielu ludzi, zwłaszcza zabłąkanych w lesie dzieci. Straszydła te lubiły również muchomory, trujące jagody i zioła, miały skośne oczy a rozszarpywać sarny czy ludzi na kawałki potrafiły również pod postacią dziadów o wielkich, kończystych zębach i żółtych szponach. Zytko był straszny w opowieściach chłopów i wędrownych dziadów, lecz gdy mówił, to jakby miód płynął z jego ust i niemal każdego potrafiłby wyprowadzić w pole. Stary oszust zawładnął sercem Barannusa. W czasie uczty czarnoksiężnik złożył hołd bańskiemu synowi i został jego sługą, co wykorzystywał by okradać Barannusa i nim manipulować. Wreszcie któregoś dnia, Zytko o czarnym sercu zginął w czasie pojedynku, rozszarpany przez rysia Pędzelca, wiernego przyjaciela przyszłego króla Puany. Wszystkim uczniom 




i uczennicom Ossorii służyły strzygi, biorące na siebie postać czarnych sów o oczach czerwonych jak u wąpierzy. Strzygi owe, lęgnące się w Górach Biesich, pożerały najchętniej jagnięta i króliki, ale również porywały ludzkie oseski i malutkie dzieci, zarówno leśnym ludziom, jak i chłopom z pobliskiej wsi, dostarczającym żywności na zamek czarodziei. Kiedy w blasku Srebroniowym, ryś Pędzelec zatopił kły w gardle Zytki, zewsząd zleciały się czarne, ossoriańskie strzygi i sowimi dziobami rozszarpały ciało czarnoksiężnika niby sępy, podśpiewując przy tym grobowo: ,,Tak my sowy, puchacze, kruki, nie miejmy litości! Szarpajmy ciało na sztuki, niech nagie świecą kości''!
Nie licząc omofagicznych uczt z rozrywanych żywcem sarenek, zajączków i koźląt, oddbywanych na cześć Čarta, śniadania, obiady i wieczerze w Biesogórskiej Akademii Magicznej emanowały grozą. Kucharki – czarownice i jędze podawały pieczyste z czarnych świń i kozłów; zwierząt składanych w ofierze Čortom, z psów i kotów, kur, koni, podobnych do owych rumaków co niosły na swych grzbietach mistrza i Małgorzatę, chomików, myszy, szczurów, królików i małp (wszystkie te zwierzęta musiały być wedle regulaminu smoliście czarne), oraz sowy, kanie, kormorany, dzierzby, czarne bociany, lelki kozodoje, kruki, wrony, sroki, gawrony, kawki i wieszczki z Alpenlandu pieczone na rożnie. Na talerze i półmiski trafiały również smażone węże w ostrym sosie z karaluchów, pasikoników i mrówek, smażone jaszczurki i salamandry plamiste w galarecie, skorpiony, koniki morskie, ropusze udka, dzięcioły czarne smażone i marynowane, czerninę z krwi rusałek, bądź niemowląt, tarantule z Wyraju, wije drewniaki, dżdżownice, zupę z wymiocin, jakieś nieznane mięsiwo podobne w smaku do pieczeni z małpy i Czarnobóg wie co jeszcze! Wszystkie te istoty przed śmiercią były ofiarowane smoku Rykarowi i innym Čortom, a ich trzewia i kości posłużyły do wróżb. Wszystkie te dania, nawet najwytworniejsze i wyglądające najbardziej smakowicie, miały ohydny zapach smoły, siarki i gnoju, zaś w ustach przypominały gumowaty kał. Z ozdobnych naczyń, sporządzanych z trupich czaszek oprawionych w złoto, srebro, elektron, platynę, cynę, miedź, brąz i mosiądz, młodzi adepci magii pili ocet i wino warzone z krwi (zwierzęcej, ale też ludzkiej), sołwę – pity przez orskich wołwchów napój z muchomorów, gorzałkę pełną pokuśników, czy też pachalicę – czyli sycerę doprawioną męskim nasieniem. Smacznego i na zdrowie!
Tego dnia Barannus siedział w stołówce nad obiadem razem z Zytką i młodą czarodziejką, Vendą z Oylandu. Venda była tą samą panienką, która w czasie inicjacji Barannusa podała mu w złotym krużu zielone wino o zapachu siarki. Pod stołem leżał ryś Pędzelec i czekał na ochłapy. Przy sąsiednim stole Jaruta i Lutona, koleżanki Vendy, rozprawiały o najmłodszym z uczniów Ossorii, sześcioletnim Borowku z Borkowa. Czarownica Mołka przemocą zdarła zeń ubranko i kazała by wyparł się Ageja i Mokoszy, a oddał cześć … błyszczącemu rondlowi z miedzi. Chłopczyk nad wyraz hardo jak na swój wiek odmówił. ,,Wierzę w Ageja i w Mokoszę, a do garnka mogę narobić''. Czarownica biła Borowka do krwi kijem z wystającymi gwoździami, lecz nic nie wskórała. W końcu na rozkaz rektora, chłopiec został postajemnie rzucony na żer brukołakom i pricolikom, lęgnącym się w lochach czarodziejskiego zamku. Barannus nie słuchał o tym. Interesowało go coś zgoła innego.
- Ogromnie mnie ciekawi z jakiego zwierzęcia pochodzi to pieczyste, tak podobne w smaku do małpy? - Zytko słysząc to pytanie zrobił się czerwony jak rak, coś chrząknął niczym dzik i zakaszlał, myśląc jakim kłamstwem zbyć podopiecznego.
- Myślę, że jest to pieczeń ze smoka – wykrztusił wreszcie czarodziej.
- Lepiej powiedz mu prawdę – mruknął ryś Pędzelec. - Skoro tu się kształci, to powinien ją znać, a nawet jak ją zataimy, to i tak, wcześniej czy później ją pozna – następnie ryś zwrócił się do chłopca. - Jutro udamy się do Tesalii – rzekł tajemniczo dziki kot i na tym rozmowa się skończyła.
Następnego dnia w czasie trzech godzin wolnych od zajęć, Barannus razem z Pędzelcem i Zytką, bez wiedzy rektora, lecz nie ponosząc za to żadnych konsekwencji, opuścił kościany zamek Ossoria i minęli jakąś polankę, lasek i rzeczkę, aż znaleźli się w jakiejś maleńkiej, zabitej deskami wsi.
- To sioło nazywa się Tesalia (Tessaliya) – objaśnił Pędzelec, a Zytko stał milcząc i wyłamując długie palce.
Tesalia była wsią niezwykle biedną, brudną, zacofaną, a jej mieszkańcy patrzyli na przybyszów ze smutkiem na twarzach i z przerażeniem w oczach.
- Wiedz, paniczu Barannusie – zabrał głos Zytko, że ową wieś założył za życia Teosta Cara Słońce, wielki czarnoksiężnik Połun, graf Imertyński – Dunajski; pierwszy uczeń i bliski współpracownik naszego rektora. Ci głupi chłopi są naszymi niewolnikami i żadna dusza nie może uciec z Tesalii, bo wieś otacza niewidzialna Obręcz Połuna, utkana z czarów. Dobrze im tak – stwierdził Zytko z przewrotną satysfakcją. - Tacy prości ludzie, niewtajemniczeni w święte arkana magii, jedyne co dają światu to swoje wydzieliny, a tak mogą się przysłużyć nam, wybrańcom i wybrankom Czarnego Boga – nie tak uczono Barannusa.
- Ciekawe przed czym mogliby uciekać? - pomyślał chłopiec, a jego uwagę przykuły liczne szubienice, znajdujące się prawie w każdej zagrodzie.
Na każdej z tych szubienic ktoś wisiał; mąż, niewiasta, bądź dziecię, a na niektórych z nich zawieszono po kilka ciał. Wieszaniem nie zajmowali się czarownicy, ale tak pogardzane istoty jak strzygi, kikimory, ażdachy, Čarty, sini ludzie, kostusie, Lemury, Minotaury, alpy, Vułtowie – ludzie o głowach sępów z Azji Środkowej, czy afrykańscy Merkułowie o głowach hien. Owi kaci zbierali ciała wisielców na taczki i zawozili w stronę Ossorii. Nawet gdy wieszano dwuletnie dzieci, chłopi z Tesalii patrzyli na to obojętnie, a niektórzy nawet służyli katom – jędznikom czy kotołakom za pachołków. Barannusowi włos się jeżył na głowie, bo zaczął rozumieć, skąd się brało jego ulubone pieczyste.
- Ci wisielcy służą nam za pokarm, Barannusie – rzekł Zytko. - Sam Zbreźnia Dzikofiejew chwalił ich delikatny smak.
Bański syn szybko pogodził się z ludożerstwem na zamku Ossoria, bo za sprawą Rykara jego sumienie zostało zagłuszone.
Któregoś dnia razem z Zytką i Pędzelcem, Barannus uczestniczył w lekcji bibliotecznej, prowadzonej przez czarownicę Bardavę. Mistrzyni magii ukazała oczom uczniów ścianę, od sufitu do podłogi zapełnioną regałami pełnymi pereł i najróżniejszych drogich kamieni – diamentów, rubinów, szafirów, szmaragdów, turkusów, ametystów, a nawet gwiezdników i alatyrów.
- To co widzicie to nie są zwykłe klejnoty – objaśniała czarownica Bardava z Bardna. - W tych klejnotach nasz rektor; mistrz Polikarp Jędzon i jego uczniowie, umieścili słowa i obrazy. Patrzcie – czarownica wzięła w szponiaste palce rubin i wymamrotała zaklęcie, a wtedy czerwony kamień począł wyświetlać coś co dziś nazwalibyśmy filmem.- To jest nasz podręcznik sztuki czarnoksięskiej 




zatytułowany ,,Jak zostać Opyrem''? W gwarze Orów z ziemi Pokut' ,,opyr'' oznacza oznacza czarownika, ale też wąpierza, bądź upiora. Opyrowie to czarnoksiężnicy najlepsi w swym kunszcie, cieszący się największymi łaskami Czarnoboga, któremu czarni wołwchowie składają na wzgórzach ofiary z ludzi zabijanych kamieniami. Ciemny lud lęka się opyrów jak Čortów i nigdy nie prosi ich o pomoc. Co najmniej raz w roku, opyr by zachować swą moc, musi ku czci Rykara – smoka piekieł wypić kubek krwi małego dziecka, bądź młodej dziewicy, co upodabnia go do wąpierza. Opyrem może być jeno mąż urodzony pod znakiem Skorpiona ze specjalnym, tajemnym znamieniem na ciele, oraz nie może jeść mięsa koźląt – Baranus nie pragnął zostać opyrem, bo nie miał krwawej natury. - Wracając do naszego podręcznika... Napisał go czarodziej Stefan Szkielecki na początku obecnego eonu. Słowa podyktował mu Čart i duch królowej – czarownicy Malkieš Lysarayaty. Czy są pytania? - jedynie mała czarownica Venda podniosła palec do góry.
- Słucham, moje małe wcielenie Bogi – rzekła łaskawie Bardava.
- Proszę pani, czy kiedyś książki były inne? - zaciekawiła się Venda.
- O tak – odparła mistrzyni magii. - Za czasów cara Teosta ludzie pisali księgi na papirusie, bądź pergaminie, ale potem stracili zdolność pisania i czytania. Nasze, wyświetlane książki są trwalsze i poręczniejsze od owych starożytnych, ale zakon Czarnoboski surowo zabrania nam dzielić się naszymi osiągnięciami z nieznającym magii prostackim motłochem. Prości ludzie mają być głupi, bo takimi łatwo się rządzi – rzekła Bardava po czym jęła pokazywać zawartość innych ksiąg zapisanych w klejnotach.
Oprócz Bardavy na zamku Ossoria wykładali Oksza z Aplanu, Śpiewokokus z Velehradu, Arius, Goidelia, Boganna, Borysław Murmarus, Żmijka z Leśniewa, Żmijica, Stupora, Moigniewa Starucha, Sobkula, Samava z Valkanicy, Gadzëna z Pomerlandu, Sonaja, Daruna, oraz inni mistrzowie i mistrzynie magii. Mistrz Gadzëna (Gadzina) zwany też Zniją, nauczał sztuki obroticzestwa, czyli przybierania postaci zwierząt. Ów wielki miłośnik mleka pitego wprost z krowich wymion, miał brązowe włosy i wielkie oczy płonące zielonym ogniem. Jak wszyscy nauczyciele i uczniowie Ossorii zakładał czarną, jedwabną szatę, oraz nosił srebrną zapinkę od płaszcza i pierścień w 




kształcie węży. W swym rodzinnym Aplanie, w nadmorskiej prowincji Pomerland, mistrz Gadzëna cieszył się złą sławą; przybierał bowiem postać zielonego węża zwanego zniją i swą magiczną mocą wchodził w dzieci, zniewalając ich umysł. Nieszczęsne dziatki, głos zmiennokształtnego zmuszał do chodzenia nad wodę, a było to silniejsze od nich. Wówczas to Gadzëna opuszczał ciało dziecka i pełznął do wody by się wykąpać. ,,My znije – mówił z dumą czarnoksiężnik – potrafimy opętać jak Čorty'' – zapewniał chełpliwie, a Barannnus pomyślał o nim: ,,Obrzydliwy dziad; wykorzystuje dzieci''.




,,Wije się śmierć koło płotu i szuka kłopotu'' – śpiewali w pieśni o królu Barannusie, kmiecie z późniejszej Analapii. Mar – Zanna przybierała różne postaci; mogła być białą gęsią, białym motylem, bądź żmiją. W Ossorii czarownica Vašti Vati z Bharacji, Putraszka i Boboczka z Orlandu były kapłankami Čorta Oma (Omus); bożka Bharatyjczyków, krzewiącego zabobony i fałszywą duchowość. Ku czci owego Oma, uczniowie i uczennice pod przewodnictwem urodnej Vašti Vati rozsiedli się w ogrodzie pogrążeni w transie wywołanym piciem sołwy i oglądając coraz to inne podsunięte przez Čorty wizje, sławili Oma urywanymi z rozkoszy głosami. Barannus poczynił już postępy we wszystkich naukach, chwalili go nawet nie lubiący go Gadzëna i Sigimundus Pielech z Velehradu. Syn bana Branibora nauczył się nawet widzieć niewidzialnych Enków i dostrzegać ich prawdziwą postać pod powłoką przybranych. Gdy razem z pozostałymi siedział po turecku w ogrodzie i wielbił Oma, ryś Pędzelec trącił go pyskiem w bok, radząc by otworzył oczy. Barannus dostrzegł pełznącą pod płotem żmiję, a swą czarnoksięską mocą, rozpoznał w niej Mar – Zannę; złą Enkę; bladą dziewicę w czerni i w wieńcu z chryzantemy, za pomocą lodowego ościenia zadającą śmierć wszystkim śmiertelnym stworzeniom. Żmija syczała cichutko, a Barannus rozpoznał w jej syku słowa: ,,Na Ciechomysła, Ratomira i Milenę Akalię padł cień skrzydeł białego motyla. Dziecięce serduszka przebił oścień zimny z niegodziwości wykuty, powiędli i umarli. Ich brat – Barannus Braniborović ku męce zmierza, Mąk – piekielny kat, już sposobi dlań narzędzia tortur. Ssss... Barannus nie zostanie królem; za pięć dni pozwę go na sąd Welesa''. Gdy inni medytowali, Barannus zlany zimnym potem zakradł się ku żmii i wypowiedział zaklęcie ,,Arbuda – Raurava'', chroniące przed jadem węży, po czym mocno złapał żmiję Mar – Zannę za gardło i począł dusić (tylko niech Czytelnik go nie naśladuje).
- Nie duśśś mnie... - syczała łzawo żmija.
- Puszczę cię wstrętna gadzino dopiero wówczas jak przedłużysz mi życie, a jak nie, to cię posiekam i rozdepczę.
- O czym mówicie, panoczku? - udała zdziwienie Mar – Zanna, a Barannus ściskając ją za ogon począł wywijać gadem i tłuc jego głową o twarde sztachety płotu.
Śmierć jęczała z bólu wniebogłosy jak czarownica palona w piecu przez Jasia, aż w końcu zapytała się:
- Jak długo chceszli żyć? - Barannus się namyślił przez chwilę i odparł:
- Wystarczy mi dziewięćdziesiąt siedem lat życia.
- Tyle będziesz żył. Przysięgam ci. Słowo Enki. A teraz dobry człowieku puść mnie, bo już mnie gnaty rozbolały! - Barannus zaśmiał się niedobrym śmiechem i puścił Mar – Zannę Śmierć, a ta zamieniła się w białego motyla i odleciała szybko jak myśl.
Tak oto Barannus przedłużył sobie życie. Nie zdołałby tego dokonać, gdyby nie było to zapisane w woli Ageja.
Venda z osady Malý Hradec w Oylandzie, córka grafa Żujimira i ukochana Baranusa liczyła sobie ledwo dziesiątą wiosnę życia, a kształciła się w Ossorii z woli ojca. Była pięknym dziewczęciem o rudych włosach wijących się jak węże i wielkich oczach niczym szmaragdy. Venda była cicha i nieśmiała, łagodna i posłuszna. Mistrzowie i mistrzynie magii chwalili jej postępy w nauce, a zwłaszcza w czytaniu z dłoni i z oczu. Jednak zgłębianie čortowskich kunsztów, tajników wróżb z gwiazd, lotu ptaków, koźlich kości, zwierzęcych wnętrzności, przechodzenia konia przez włócznie, lania wosku i ołowiu, oraz liczb i run z Nürtu, oraz staroludzkich zaklęć, z wolna pogrążało ją w sidłach Čarta. Venda łagodna i wrażliwa na każdą krzywdę, nienawidziła uczelnianych uroczystości, w czasie których ku czci Čortów składano setki krwawych ofiar ze zwierząt zabijanych ciosem kamiennego młota w głowę ku czci samego Rykara – pierwszego wcielenia Czarnoboga, zarzynanych, wieszanych, duszonych, topionych rozrywanych żywcem i popijanych winem na cześć Koffela Pijanicy, czy wreszcie obdzieranych żywcem ze skóry i palonych żywcem. Dziewczynka mdlała na widok lejącej się w obfitości krwi, ani nie pragnęła nigdy zostać wiedźmą. Gdyby mogła, opuściłaby Ossorię i wróciła do Oylandu, lecz zły rektor nikogo nie wypuszczał do rodziny. Poza tym skromna i wstydliwa panienka nie lubiła występować nago na różnych uroczystościach i sabatach. Čorty coraz silniej nękały jej czystą duszę, a to dręczącymi koszmarami, a to myślami o samobójstwie, różnymi strasznymi, bądź kuszącymi zwidami na jawie. Wieczorami i nad ranem 




sprośne inkuby targały Vendę za włosy, szczerzyły białe zęby i składały nieprzyzwoite propozycje, aż ryś Pędzelec obiecał, że będzie je przeganiać i dotrzymywał słowa. Wreszcie, któregoś dnia, ku wielkiej boleści Barannusa i Pędzelca, Venda postradała rozum. Barannus byłby gotów oddać życie, by dopomóc przyjaciółce i pytał się mistrzów i mistrzynie magii, jak może ulżyć jej mękom, lecz najuczciwszy z nich, siwowłosy Oksza o żelaznym zębie, nauczyciel astrologii i numerologii, jeno kręcił głową i mówił ze szczerym smutkiem:
- To czarna magia. Nasz karakter jest bezsilny.
Biedna, obłąkana Venda, obiekt drwin i szykan kolegów i koleżanek, a zwłaszcza Zmieja Zyszki ze Skruchowa, nabrała zwyczaju chodzenia po kościanym zamku z wdziękami przysłoniętymi jeno przepaskami z winorośli. Venda mająca celujące oceny z zielarstwa, pamiętała, że ziele ruty, stworzone z ciała rusałki o tym imieniu, ma moc zwyciężania bazyliszków, przeto obłąkana, biorąc winorośl za rutę, nieskromnie przystrojona jak sukub, szukała bazyliszków w całej Ossorii. Woźny; leśny dziad Wiosen chwytał dziewczynę i krępował sznurami i łańcuchami, lecz nieszczęsna Venda z ogromną, nie swoją siłą rozrywała więzy i dalej z krzykiem i odsłoniętym brzuchem polowała na bazyliszki. Wreszcie, któregoś dnia, w czasie lekcji wróżenia z tarota – magicznych kart danych przez Čorta Astarota królowej – czarownicy Malkiešy Lyarayacie, nieszczęsna Venda, której imię przetrwało w pieśniach i kronikach z przydomkiem Łowczyni Bazyliszków, z krzykiem wyskoczyła przez okno i zabiła się spadając ze skały. Jej kości połamały się, a młode, wdzięczne ciało było teraz krwawą miazgą. Jedyne co Barannus zdołał dla niej zrobić, to zaklęciem ,,Anat – Amat - Astoret – Potriempus''! oczyścić ją z krwi, szpiku i mózgu, zagoić rany i scalić kości. Barannus wielce bolał nad tym, że nie może jej przywrócić życia. Rektor nakazał zabezpieczyć ciało Vendy specjalnymi amuletami przed rozkładem i półnagie, okryte jeno winoroślą wystawić na katafalku w Krypcie Wacława Amosowa, gdzie na jej cześć płonęły białe świece – białe tak jak jej czysta i niewinna dusza, a ciało panny doprowadzonej do tragicznego końca przez Obłędka pokrywano kwiatami i pocałunkami, obmywały je łzy, a najżałośniej opłakiwał jej śmierć Barannus. Na prośbę mistrza Polikarpa, czarni wołwchowie duszy Vendy składali w ofierze białe gołąbki i synogarlice. Barannus razem z rysiem Pędzelcem każdą wolną chwilę spędzał w krypcie, płacząc i rozmyślając nad ciałem Vendy, modląc się za nią do Čortów i Enków i kładąc na jej piersiach świeże kwiaty, a jego przyjaciel ryś, mistrz Oksza, a nawet sam Polikarp Jędzon próbowali go pocieszyć. Pewnego wieczoru gdy Barannus został samowtór z Pędzelcem w krypcie, by opłakiwać Vendę, padł na nich obu zły czar, który przylutował ich do podłogi. Gdy się szarpali, próbując powstać, w Krypcie Wacława Amosowa rozległ się łopot jakby ogromnych skrzydeł i w blasku świec ukazał się pół – ludzki, pół – ptasi szkielet, latający mocą płaszcza barwy grafitu.
- Parszywy Kostuchu! - zaryczał Barannus. - Zbliż się, a wyssię z ciebie szpik! - kniaź larw pogroził młodzieńcowi kościstym, ptasim palcem, po czym zatopił krucze szpony w białym i wciąż pięknym mimo śmierci ciele Vendy. Uniósł ją w górę i zapowiedział, że ją pożre ze smakiem. Gdy Kostuch odleciał już daleko, prysł jego czar i Barannus z Pędzelcem mogli już oderwać się od posadzki.
- Przysięgam i biorę na świadków Duchy Światła i Ciemności, klnę się na Słońce, Ogień, Księżyc, Ziemię, Grom i Morze, że ja Barannus, syn Branibora, syna Malamira, dorwę kniazia Kostucha, pasterza larw i zadam mu straszną śmierć, by godnie pomścić wszystkich, których skrzywdził. 





Astoret Huwawa Magna Mater. Eia! - Barannus złożył straszną przysięgę, a jak na prawdziwego witezia przystało, zawsze dotrzymywał obietnic.


                                               C. D. N.