czwartek, 30 kwietnia 2015

Oniricon cz. 116

Śniło mi się, że:


- w norweskich wierzeniach św. Mikołaj ubiera się na zielono i służą mu zmarłe krasnoludy,



- chciałem zrzucić bombę wodorową na Moskwę, lecz zrezygnowałem, bo gdybym to zrobił, okazałbym się nie lepszy od Putina,



- spotkałem w autobusie jakąś kobietę, którą pytałem o to  czy jest Jeną ov Blackeyovą, a jakaś inna kobieta była tym zgorszona,



- w wieku dorosłym wróciłem do przedszkola, a tam niebieska ośmiornica wkładała jakiejś chorej kobiecie mackę do gardła, aby mierzyć jej temperaturę,
- czytałem komiks, w którym jedna z historyjek była autorstwa Małgorzaty Nawrockiej, inna zaś była o podboju kosmosu,



- byłem w hotelu razem z koptyjskimi mnichami i stadkiem małp, które rozrabiały; potem ujrzałem koptyjską świątynię, w której czczono Cthulhu,
- ugniatałem plastelinę tak długo, że zaczęła wyglądać jak ludzkie jądra,



- demon zwany mantykorą przypominał jaszczurkę z głową tapira,



- w mojej powieści ,,Pawlaczyca'' moja koleżanka z liceum Anna ov Ivanitis dostała od Azazela magiczny krem, którym się na przerwie wysmarowała w toalecie i zamieniła w czarownicę, po czym zaczęła nago lewitować na szkolnym korytarzu,



- na jednym z polskich uniwersytetów jest wykładany przedmiot ,,geopolityka białego człowieka'' , a ja się zastanawiałem czym się ona różni od zwykłej geopolityki,
- w Portugalii założono katolicki zakon wędrowców mający pomagać ludziom z Donbasu,
- Jakub Wędrowycz chciał mnie ukłuć igłą,



- Jena ov Blackeyova przeprowadziła się, bo przechodziłem koło jej domu,



- Dalajlama pokazywał zabawny filmik i mówił, że w ten sposób zgładził swoje grzechy,
- moja śp. Babcia nazywała Pana Twardowskiego łotrem,
- w moim mieszkaniu trwały narady postkomunistów; byli min. Urban i Kwaśniewski, widziałem dużo piwa, postanowiłem zamknąć ich w moim pokoju, ale drzwi były oporne,



- niedźwiedź brunatny w Tatrach ostrzegał ludzi  przed III wojną światową,
- na początku ery runwirskiej jechałem samochodem razem z małym dzieckiem, które wygłosiło proroctwo, że ,,Crostos powróci i odmieni świat; strąci z tronów wszystkich innych bogów; Świętowita, Mokoszę i innych'',
- poszedłem do psychiatry w sprawie kłucia się w pierś widelcem.

środa, 29 kwietnia 2015

Słowo o Tatrze (pieśń dziada - lirnika z Ludu Ledy)


,, […] Postać królowej Tatry zaczerpnąłem z książki Marii Konopnickiej 'O krasnoludkach i sierotce Marysi'. W fantazjach z okresu klasy szóstej (?) lub gimnazjum (?) była piękną, czarnowłosą królową Tatr w innym świecie. Pochodziła z zamożnej (?) rodziny kupieckiej i wiele podróżowała. W Transylwanii spotkała wampira, a na Olimpie – greckich bogów i boginie. W Morzu Śródziemnym walczyła z potworną ośmiornicą, a być może była nawet na dworze króla Artura (?). Nie zawsze postępowała właściwie – najeżdżała Czechów. Wyszła za Lecha Wałęsę (?!), a wcześniej podejmowała go wspaniałą ucztą w górskiej jaskini. […] W 'Mitoslavi' Tatra była córką bogini Mokoszy i śmiertelnego człowieka – prostego chłopa. Miała nadludzką siłę jak Herakles. Pewnego razu jej matka zaprowadziła ją na łąkę, gdzie rośliny przekazały jej całą swą moc leczniczą. Na służbie u Kościeja wykonywała szereg trudnych prac. Ujarzmiła raka wielkości słonia, a na ziemi czeskiej zdobyła miód (słodki, jadalny) z ucha czerwonowłosej czarownicy Miodouchej Lipicy, krewnej Kościeja. Zabiła wampira (nie włosami) i ok. 20 wilkołaków, które zaatakowały ją na weselu. Łowiła w jeziorze niedźwiedzia, a ten początkowo był bezimienny. Ruta początkowo była prostytutką, która porzuciła nierząd dzięki Tatrze. Gdy Kościej kazał swej niewolnicy, by mu się oddała, ta poprosiła o pomoc boginię śmierci i zimy Mar – Zannę. Kościej umarł przebity jej lodowym ościeniem. Tatra została dobrą, mądra i sprawiedliwą królową świata (?). Współczując innym śmiertelnikom zwabiła do siebie Mar – Zannę; zabiła ją i posiekała na drobne kawałeczki, co zapewniło światu nieśmiertelność, lecz nie dowodziło wdzięczności. Niestety wyznawcy złej bogini złożyli na nowo jej ciało, a ona ożyła. Zabiła królową Tatrę i innych śmiertelników, w tym Rutę. Jednak za swe zasługi te dwie kobiety stały się boginiami – Tatra gór, a Ruta – rusałek. Najwierniejszą wynawczynią Tatry i jej przybraną córką była rudowłosa Milenica, za pierwowzór której posłużyła sierotka Marysia. Jej gęsi wydusił lis, więc prowadzona przez szarego orła, udała się do Tatry by prosić o ich ożywienie. Bogini spełniła prośbę (?) i przygarnęła Milenicę. Ta zabrana przez Tatrę na Wielki Dąb bez szkody kąpała się w płomieniach osobowego boga Ageja, a w Montanii (?) wybłagała miłosierdzie dla pewnej góralskiej wioski, której mieszkańcy złym życiem zagniewali jej panią. Tatrę wyznawały również królowe Wanda i Libusza, które ślubowały jej dziewictwo'' - ,,Legenda''.





Lud Ledy (Ledoi, Lędzianie) to plemię Słowian osiadłych między rzekami Zanus, a Soprač, płacące dań królom Analapii. Plemię to założone w dwunastym eonie, wzięło swój początek od Ledy, przez Słowian zwanej czasem Ładą, lub Lyadą, którą napełnił swym nasieniem król grecki Ješa (Jesse). W erze trzynastej za króla Analapii, Włodzisława V żył pewien srebrnobrody, nie znany nam z imienia dziad, wędrujący po siołach i grodach ze złotą lirą i śpiewający o Enkach i witeziach z dawnych dni. Nie wiemy jak się nazywał, ani on, ani jego rodziciele. Różni ludzie prawili, że dziad zwał się Derwan (Dervanus), Goryw, Żagacz, Zbrozło, Jaxa, albo jeszcze inaczej. Pewnego razu ledyjski dziad – lirnik w swoich wędrówkach zaszedł do Slavi; państwa założonego przez Słowaka. Błąkał się po siołach i grodach, swymi pieśniami zdobywając miedziaki, srebrniki, a nawet złote grosze, aż zawędrował na tatrzańskie odludzie, nad którym królował szczyt świętej góry Gerlach. Był jasny dzień, lecz okolica bezludna. Dziad wielce zdrożony, siadł na kamieniu i wyjął z sakwy gomółkę owczego sera, daną jako jałmużnę. Stary śpiewak zabierał na swe wędrówki sękaty kostur, na końcu owinięty skórką jeża. Bronią tą odganiał psy, lecz teraz kij zawodził w starciu ze stadem wilków, czy może nawet Neurów? Na domiar złego do napastników przyłączyła się jakaś postać niewieścia, stoczona starością niczym trądem. Jej strojem były szare łachmany upstrzone łatami, nos miała wielki jak garnek, oczy zielone i świecące jak u leśnego lisa (potwora – lisa demonicznego), zęby godne smoka, uszy spiczaste – takie jakie mają Čorty i strzygi, na brudnych paluchach orle szpony miała niczym czarownica. Szpetna istota opierała się na kosturze, krzywym jak laska arcykapłana Krive Krivejte z Liteny. Coś mruczała jak koszka, lub Rokita pod postacią kota, splunęła z odrazą, a odważny skądinąd dziad poczuł ciarki na grzbiecie. ,,Dziadów nie lubię. Można się udławić ich brudem i kośćmi, ale lepszy rydz niż nic'' – zrozumiał jej ponury bełkot. Z przerażeniem pojął, że baba nie jest istotą ludzką, ani nawet czarownicą, jeno jędzą. Przypomniał sobie zasłyszane od innych dziadów opowieści; straszydło, które widział przed sobą, w Analapii nazywano Babą Jędzą, bądź Jędzą Babą, zaś Slavijczycy mówili na nią: Jenżibaba. Jędza, z której wielkiego nosa leciał zielony śluz mogący napełnić wiadro, dała kosturem – krzywulą znak wilkom, a te warcząc rzuciły się na dziada. Ów bronił się własnym kijem i dowodząc brzydkiej nieznajomości Bożych Mian, wzywał wszystkich znanych sobie Enków i jytnas. Wilki już rozrywały na nim połataną kapotę, gdy z jaskini u stóp góry Gerlach wyszła krasna pani, której towarzyszyły dwa niedźwiedzie i dwa orły. 





,, […] Wyglądała następująco: smukła, blada, długie, czarne włosy i niebieskie oczy'' – encyklopedia ,,Obraz świata''.


Górska królowa, Gorska Majka, na puszystej główce nosiła dwie korony – jedną ze złota, a drugą z ognia, jak przystoi Enkom i jytnas. Odziana była w białą suknię i płaszcz szkarłatny, taki jaki nosił Teost. Na palcu miała złoty pierścień z szafirem – kamieniem poświęconym Mokoszy o modrych oczach i Gromorodnej. Reszty dopełniał złocisty pas z zatkniętym sztyletem, niczym u południcy, oraz złote berło – posoch zwieńczone kwiatem lilii – oznaka władzy rusałczych królowych z ery dziewiątej. Dziad rozpoznał w niej jytnas Tatrę Wielką – z mandatu Ageja królową gór i rzek.

- Pomiłuj, Pani! - wołał ku niej, zaś Tatra zlitowała się nad dziadem.

Rozkazała wilkom, a one podkuliwszy ogony czmychnęły do reglowego lasu. Widząc to Jenżibaba wrzasnęła z gniewu jak niewidzialny, leśny strach i dzierżąc laskę jak pałkę podbiegła w stronę dziada, szczerząc białe, kończyste zęby. Królowa Tatra, ,,po wieczne czasy królowa Slavi'', której kapłani przewodzili ludowi Słowaka, złotym posochem uderzyła jędzę w zasuszoną pierś, a ta ryknęła, zamieniła się w robakołaka Trupiszona; wielką dżdżownicę z męską głową o niebieskich oczach i schowała się pod ziemią. Uratowany dziad opierał się rękoma o ziemię i dyszał jak pies, zaś królowa, w listach Aleksandra Wielkiego zwana ,,Dadrą'' i ,,boginią gór'' podeszła doń i swą białą dłonią zdjęła zeń brud i rany, tak jak za życia, mocą Ageja uzdrawiała Ludosława, chorych na żółtaczkę, chorych na umyśle i swych umiłowanych trędowatych. Dziad ucałował jej białą dłoń i obiecał:

- Wiedz święta pani, że ułożę pieśń o waszych czynach! - Tatra zaś znikła.

Po powrocie ze stołecznego Presopolis i Nitry do Analapii, dziad wspiął się na wyżyny swej sztuki i na cześć Wielkiej Tatry ułożył długi poemat; bylinę ,,Słowo o Tatrze'' (,,Gado o Tatra''). Trzy wieki po jego śmierci pod płotem, poemat spisano – jego odpis znajduje się w ,,Codex vimrothensis''. ,,Słowo o Tatrze'' było epopeją Analapii. Owa opowieść w wielu miejscach odbiega od wersji przedstawionej w ,,Perłowym latopisie'', ,,Codex vimrothensis'', czy ,,Żywocie Tatry''. Wersja tu przedstawiona jest współczesnym opracowaniem poematu prozą.





*



,, […] Świętowit; oblubieniec Mokoszy i opiekun kapłanów, tudzież uczonych mężów, jest przedstawiany jako człek o czterech twarzach, skierowanych w cztery strony świata, przez co bywa błędnie nazywany Światowidem. Niektórzy rzeźbiarze i malarze miniatur, tudzież fresków przedstawiają go z piątą twarzą na czubku głowy.

Mokosza; Królowa Ziemi, Mat' Syraja Ziemla, to urokliwa dziewica, w której wyglądzie głosie i duszy nie było najmniejszej skazy. Jej długie włosy były niczym złoto, a wielkie, mądre oczy niczym szafir. 'W Aredvi dobroć, litość i czułość mieszka' – mawiają poeci. Królowa Ziemi była płodna jak żyzna rola – wśród jej wielu dzieci była Sobotnia Góra […] i Biała Żmija; dobry gad dostarczający panaceum, podobnie jak jej brat; wąż Abajow. […]. Z wszystkich Enków, Rykar nienawidził jej najbardziej'' - ,,Gołębia Księga''.





W erze jedenastej Świętowit Mądry a Wielki napełnił swym szlachetnym nasieniem łono Mokoszy, ona zaś poczęła i w swej komnacie w Domu Enków, w dworcu zbudowanym na szczycie Wielkiego Dębu, wydała na świat przecudne dziecię; uroczą dziewczynkę, na której główkę sam Agej włożył ognistą koronę – znak godności istoty niebiańskiej; świętej, przez nieuczonych zwanej bóstwem, mimo że jedynym bogiem był Agej. Unyj – Jedyny ogłosił dziewczę królową gór i rzek, panią na Krywaniu, Risinie i Gerlachu, zaś Macierz Macierzy nadała dziecku imię Tatra, przez ówczesnych ludzi wymawiane Tircja.

Narodziny nowej istoty świętej; Enki – Posłanki Ageja, wzburzyły Čorteińskiem – Čortlandem. Smok Rykar; Arcywróg i Car Piekieł; szarpał się jak wściekły pies na spiżowym łańcuchu wykutym przez Swarożyca i ryczał przeraźliwie, aż ziemia się trzęsła. Jego sługa, król wąpierzy Erydan knuł spisek na krwawej uczcie o pełni Księżyca w zaczarowanym Żelaznym Zamku w Burus.



,, [Erydan] Był to mąż o kredowobiałej skórze, czarnych włosach, czerwonych oczach, z krogulczymi pazurami, śladami zębów na szyi i wystającymi z ust kłami'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.





Wąpierz nosił złoty diadem zdobiony kwiatem lilii, żeńskie kabłączki skroniowe ze złota – metalu Welesa, niewielkie wąsiki, czarną szatę i czerwone ciżemki, których noski utrzymywały w górze złote łańcuszki przytwierdzone do nóg. Stół w sali tronowej uginał się od złotych i kryształowych dzbanów i pucharów z krwią ludzi, rusałek i zwierząt, od mosiężnych, posrebrzanych mis z solonymi krasnoludkami, które nagie i żywe, lecz okaleczone czekały na zjedzenie żywcem, z porońcami w zalewie z miodu pitnego i octu, elfami z Nürtu w lukrze, wreszcie z wędzonymi nietoperzami i smokami powietrznymi przybranymi koprem i pietruszką. Po prawicy króla Erydana zasiadła mamuna Locha – Lesena; królowa Čortieńska; kochanica smoka Rykara, co miast piersi miała żmije, zaś po lewicy zasiadł książę piekielny Trabus. Na ucztę przybyły też Čorty Hejdaż, Ileli i Poleli, ała o imieniu Hała, co niegdyś była valkanicką księżniczką Haliną – Galiną, zaś na szarym końcu zasiadł sługa Erydana, Čort Kłobuch; człowiek o głowie i ogonie lisa, syn Boruty i najlepszy złodziej jakiego znał świat. Erydan był wściekły jak pies i razem z gośćmi radził jak pognębić nowo narodzoną Panią Gór, Gorską Majkę, którą Mokosza napoiła swym słodkim mlekiem i złożyła do snu w srebrnej kołysce, wyścielonej runem baranków Agnuszka – Ariela i Traczyka. Trabus otworzył dziób ptaka jastrego – bystrego (jastrzębia) i przemówił:

- Potrzeba nam znaleźć kogoś kto wykradnie Enkom ich dziecię z kołyski i zaniesie do Krainy Rozpaczy, gdzie zostanie rzucone w ogień, na urągowisko Agejowi i gdzie nasi kaci, nie mogąc pozbawić nieśmiertelności tego pomiotu Pani Złotego Łańcucha, przynjamniej po wieczne czasy uczynią z niej niewolnicę Rykara, a Rykar ją pożre... - rada Trabusa o jastrzębich szponach i szarozielonej, jaszczurczej skórze, wielce spodobała się Erydanowi i innym złym duchom. Jednak od szczytu Wielkiego Dębu oddzielały kły i pazury białego lwa o rozdwojonym ogonie – syna Deneba, piorun – błyskawica Jarowita czy wreszcie płomienie samego Ageja, który w Domu Enków (Enkohaz) w małej kapliczce miał swoje Najświętsze Sanktuarium. Nikt z wielce tchórzliwych sług Rykara nie chciał podjąć się ryzyka, nawet Kłobuch, ani żaden wąpierz czy Świniul. Nie pomagały tu groźby i przekleństwa Erydana, z gniewu rwącego włosy z głowy, ani nawet pokazowe ścinanie głów opornym i napychanie ich ust świńskim łajnem. ,,Jesteście zady wołowe''! - ryknął pan na Żelaznym Zamku do swych poddanych, po czym sycząc straszliwe zaklęcia, padł na kryształową podłogę i przeistoczył się w ogromnego nietoperza – potwora, większego niż orły, wielkiego jak pišače z Bharacji, olitiay z Tassilii, hsigo z Sinea, czy skree z Kalidonu – górzystego księstwa płacącego dań królom Britainy. W bezksiężycową noc, kiedy to Srebroń – Chors udał się do Nawi Jasnej, by odwiedzić swą żonę Srebrennicę, w erze trzeciej zabitą jadem Matki Żmyi, wielki nietoperz odleciał z Burus ku Afryce, gdzie rósł Wielki Dąb. Leciał nocami a dnie przesypiał w jaskiniach, gdzie pożerał nimfy jaski, albo grotnice, przez Greków zwane orestiadami, aż pewnej nocy bezksiężycowej cicho jak złodziej wdarł się do Domu Enków. Ongiś przed swym upadkiem często w nim gościł. Zakradł się do komnaty Świętowita i Mokoszy, po czym ze srebrnej kołyski wyjął maleńką Tatrę, chwycił ją w szpony i odleciał. Dziecię obudziło się i poczęło płakać, czym zbudziło Świętowita, Mokoszę i innych Enków. Erydan uciekał do Burus pod postacią spadającej gwiazdy. Pełen złości przeklął dziewczynkę słowami: ,,Bądź śmiertelna''! Klątwa jego spełniła się, nie dlatego, że miał taką moc, ale sam Agej zezwolił na uczynienie Tatry śmiertelną, by ją wypróbować i by po pomyślnym zdaniu próby w ludzkim ciele, znów mogła stać się Enką. Obudzony Jarowit siadł do rywdanu ciągniętego przez siedem smoków powietrznych, wyrosłych ze żmij (dziad z Ludu Ledy mówi tu o koźle Peronie, jednak ten ciągnął rydwan witezia Warpulisa [Varpulis], króla Bohemii – Bojemy z ery trzynastej). Pędził po nocnym niebie i ciskał piorunami w króla wąpierzy, co ongiś ukradł dziki ciągnące rydwan Welesa, a gnało za nim jego dziewięciu synów; Jeźdźców Ognistego Pioruna, braci Kurki – Borowit, Borzywit, Rujewit, Rugiewit, Prowe, Prawo, Piorun, Grom i Grzmot, a z nimi był ich nauczyciel; stary rycerz Occopirnus, zwany w pieśniach Najpierwszym. Wszyscy Enkowie dołączyli do pościgu; sypały się strzały z łuków Dziewanny i Dziwicy, aż przerażony Erydan wypuścił dziecię ze szponów, a te zrządzeniem Ageja nie rozbiło się, lecz miękko wylądowało na stogu siana. Król wąpierzy wrócił do Burus, zaś Enkowie nie odnaleźli dziewczynki, teraz już śmiertelnej, jednej z cór Aivalsy – Mążyny.

Z samego rana, w jednej z małych wsi, zwanej Toreniem, albo Nowym Głogowem, leżącej w Montanii; księstwie płacącym dań Królestwu Aplanu, chłopi znaleźli na sianie nagie, płaczące niemowlę i wielce się uradowali, myśląc, że jest ono darem od samej Mokoszy – Macierzy Macierzy. Tatra, której imię używane tylko w rodzinie brzmiało Sura, wyrosła na bardzo piękną dziewczynę; czarnowłosą i niebieskooką, za którą oglądał się niejeden młodzieniec. Jej przybrani rodzice nazywali się Giewont i Limba, brat – Bielskowład, a siostra – Kaztia (po staroludzku Prana, czyli Czysta). Tatra miała również czarną jamniczkę o imieniu Malkieš (Perła). Przyjaźniła się z inną Kaztią, córką Dobrosława i Dąbrówki, oraz z pyskatą Lestią. Żyła zwyczajnie, tak jak inne wiejskie dziewczęta. Jej serce bolało na widok każdej krzywdy. Kiedyś w Śnieżelicy – stołecznym grodzie Montanii, ratowała tonącego chłopca, mimo że mówiono jej, że w ten sposób ,,osłabia wodę''. Przyjaźniła się ze zwierzętami; domowym wężem, bocianem, jeżem, czy lisem oraz z leśnymi rusałkami. W przeciwieństwie do licznych koleżanek nigdy nie pragnęła zostać czarownicą, bo byłoby to sprzeczne z Zakonem Ageja, którego całym sercem przestrzegała. Mimo wielkiej urody i radości jaką dawało przebywanie z nią, zachowała dziewictwo aż do ślubu z samym królem Aplanu, mimo że ówczesny zwyczaj pozwalał na rozpustę w czas Kupały – Stada. Agej i Enkowie widzieli jej proste życie w Toreniu i błogosławili jej, zaś najwięcej miłowała Tatrę Mokosza – jej rodzona matka.



,, [Novals i Aivalsa] ujrzeli Mokoszę. Wokół niej rozpościerał się zaziemski ocean, upstrzony gwiazdami jako błędnymi ognikami. Wyrastał z niego biały mur, zdobiony złotymi liliami, za którym szalały smoki i węże. W środku okręgu zakreślonego przez mur, stała Mokosza na trzech wielorybach. Miała niebieskie oczy i długie, złote włosy. Była ubrana w białą suknię o zielonych rękawach z zielonym płaszczem. Nosiła dwie korony – jedną z ognia, a drugą złotą, z wizerunkiem lilii zdobionej szafirem. W uszach miała złote, ostro zakończone kolczyki. Z jej łona wyrastał Wielki Dąb, z Domem Enków ukrytym wśród gałęzi, a przy Mokoszy stali Srebroń i Swaróg przy słonecznym ognisku – obaj bardzo mali. 'Enkowie o nas nie zapomnieli'! - wykrzyknęli Novals i Aivalsa.'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.





Pewnego pięknego, lipcowego poranka, Tatra, która liczyła już sobie czternastą wiosnę życia była sama na ukwieconej łące, pokrytej kruchymi perełkami rosy. Odziana w prostą, białą sukienkę, powszechnie noszoną w Montanii i na południu Aplanu, klęczała na soczyście zielonej, miękkiej jak sierść szczenięcia trawie i wiła wianki. Zrazu nie zauważyła gdy obok niej stanęła jakaś piękna pani, zdająca się być rusałką, bądź jedną ze Słonecznic. Pochyliła się nad dziewczyną i białą dłonią pogłaskała jej puszyste włosy, barwy czeluści Čortieńska. Owa krasna pani przypominała Mokoszę z ujrzanej na Cyprze wizji pierwszych ludzi, jednak nad jej zdobną w złoto cudnych włosów głową nie świeciła korona z ognia, za to postać w bieli i zieleni miała koronę złotą. Przepasana była złotym łańcuchem o dziesięciu ogniwach, którego lękały się wszystkie Čorty, a na szyi miała nawęz z szafiru i szmaragdu. Jej złoty pierścień zdobiło wyobrażenie jednorożca – zwierzęcia miłującego dziewice. Tatra wstała z trawy i bez lęku pozdrowiła Panią Złotego Łańcucha. Nawet niektóre południce, których zaziemska ojczyzna – zaświat zwała się Oprzypołudnie, lubiły i kochały przybraną córkę Giewonta i Limby. Jej dobroć chroniła ją przed złością najdzikszych i najdziwniejszych mieszkańców Montanii. Kiedy piękna pani usłyszała pozdrowienie Tatry, nad jej głową pojawiła się ognista korona, a wówczas panna widząc w niej samą Mokoszę, padła na twarz i oddała pokłon przysługujący Ikonie Ageja i Ozdobie Wszystkich Stworzeń. Mokosza podniosła ją i długo tuląc do łona dawno nie widzianą córkę, wycisnęła gorący pocałunek na jej policzku i czole. Tatra nie czuła się dziwnie, odczuła za to błogość i radość. Mokosza dała jej słyszeć swe myśli: ,,Jestem twą prawdziwą Matką''!, lecz Tatra by mogła w pełni odkryć swe pochodzenie, musiała być wpierw poddana ciężkiej Próbie. Mokosza, z której modrych oczu spotkanie z pozbawioną nieśmiertelności córką wycisnęło serdeczne łzy, rzekła do Tatry:

- Nigdy nie byłaś istotą ludzką, córką Aivalsy; Tatro Suro Witewno z Nowego Głogowa. W niemowlęctwie zostałaś wykradziona prawdziwym rodzicom większym od królów. Musisz przejść przez Drogę Ciernia i Rzekę Ognia, a wtedy córko Ageja, odkryjesz swe pochodzenie – dziewczyna zmieszała się na te słowa. - Wkradł cię Lichota, sługa Wroga – Lichota to było tajne imię króla wąpierzy Erydana – a Giewont i Limba ocalili cię przed śmiercią. Czcij ich jak do tej pory, bo wśród rasy człowieczej nie znalazłabyś lepszych rodziców. Chętnie dałabym ci więcej, lecz teraz przyjmij to – na słowo Mokoszy na łące pojawiły się wszystkie stworzone mocą jej łona rośliny lecznicze z całego świata naszego; Mundus Noster, przez Słowian zwanego Jawią.

- Pozdrawiamy was, Wielkie Królowe! - chóralnym szeptem przemówiły zioła, zaś Tatra zaczerwieniła się po uszy słysząc owe oznaki czci. ,,Może to widzenie jest od Čortów''? - myślała przestraszona, jednocześnie chłonąc cudną woń włosów i szat swej rodzonej matki.

- Dzieci moje z łona mojego! - rzekła Mokosza do ziół. - Oto Tatra, zwana córką Giewonta, która jest łotkip – wybraną przez Ageja i Enków na oblubienicę króla, na tą co będzie władać górami i rzekami. Pokłońcie się jej i udzielcie swych mocy leczniczych, by ku chwale Ageja mogła leczyć ludzi i zwierzęta. Została przeznaczona na królową, a prawdziwa królowa powinna umieć uzdrawiać – zioła zaszeleściły, po czym cisnąc się ku zakłopotanej dziewczynie, każde z nich użyczyło jej swej mocy leczenia chorób. Gdy skończyły, Mokosza odesłała je do swych ziem, po czym jeszcze raz mocno uściskała Tatrę, ucałowała ją w czoło, po czym odeszła w stronę lasu – królestwa jej brata Boruty i siostry Dziewanny Šumina Mati, aż znikła jej z oczu. Tatra nie pamiętała co było dalej. Kiedy znów otworzyła oczy, takie jak u Mokoszy i Juraty, spostrzegła, że leży na pieszczonej Słońcem łące, a ku niej biegnie jej ukochana suczka Malkieš, przybrana siostra Kaztia i jej starszy brat Bielskowład. ,,A więc to był jeno sen'' – stwierdziła Tatra przeciągając się wśród kwiatów. Zaiste; to był sen, ale sen wieszczy, w czasie którego Mokosza naprawdę ofiarowała swej umiłowanej córce wielką moc lekarską. Tatra poczęła się bawić z przyjaciółmi, a o widzeniu sennym nikomu nie mówiła. Żyła zwyczajnie, nie spodziewając się wielkich przygód, aż do czasu, gdy wszystko w jej życiu się odmieniło...




W tym miejscu pieśń dziadowska porzuca Tatrę, by mówić o innym bohaterze, królu Valkanicy, w poemacie zwanej Wielkim Bałkanem, Lechu Vukaszynie, późniejszym ojcu wielkiego junaka Margusa. Jego pierwowzorem był Lech III, syn Opplana (Opolona); król Aplanu i odkrywca, po śmierci ustanowiony przez Ageja władcą Lechowego Pola. Witeź ów, królewicz z Kresu Południa, dziedzic wielkiego króla Stopana Świętobliwego, był mężem śniadym niczym Egipcjanin, wysokim – wyższym o głowę od swych najpotężniejszych wojów, zbudowanym potężnie jak tur i niczym tur silnym, tak, że potrafiłby złamać żelazny pręt. Jego bujne włosy i długie wąsy godne dziedzica rodu Ginety1 były czarne niczym pkieł. Lech Stopanovic, za swój późniejszy wyczyn zwany Vukaszynem, nosił kożuch ze skór wilczych i niedźwiedzich, posrebrzaną zbroję z karaceny i szyszak z Orlandu, zdobiony krasną kitą z końskiego ogona. Walczył długim, obosiecznym mieczem Paromem z najlepszej bachtańskiej stali, którym ściął obie głowy Parečnego Čorta zwanego Dubeltem, maczugę Kruszyskałę, ciężką jak owe głazy narzutowe, które leżą w Szczecinie od jednym z kościołów, oraz szablę wybornej, międzyrajskiej roboty, którą zdobył w boju na ażdachach. Przed ciosami chroniła go malowana tarcza Szczet', na której przedstawiono Słońce jasne a złote, Księżyc rogaty i białego orła Tineza Dwugłowego. W innym rękopisie analapijskiej epopei, na tarczy młodego króla wymalowana była biała wilcza głowa Ovova Tęczookinsona. Lech Vukaszyn zwany w pieśni Witeziem i Gardziną, zwyciężał w bitwach odpierając ataki hord Kościeja, oraz na turniejach w czasie których nie miał sobie równych. Raz jego hełm był tak powyginany od uderzeń mieczy i buław, że władca Wielkiego Bałkanu musiał udać się po pomoc do kowala. Heroldzi liczący zdobyte przezeń rękawice najmężniejszych wojowników z ziem od Altamiry po Orland i od Nürtu po Tassilię, orzekli, że Lech Stopanowicz; zwany przez dworskich poetów Lechem Chrobrym, jednego dnia pokonał aż dwustu trzech przeciwników! Kiedy polował, niepomny niebezpieczeństwa, skręcał karki rosłych turów i żubrów, ubił dwa niedźwiedzie zajęte cielesnym obcowaniem, a gdy w chłopięcym wieku walczył z dzikiem, musiał się bronić przed nieznanym mężem, który usiłował odebrać mu oszczep. Zwycięstwo młodego Lecha nad dwoma przeciwnikami; człowiekiem i zwierzęciem odczytano jako znak od leśnych Enków potwierdzający jego prawa do tronu. Z czasem, w powszechnie uwielbianym Królu Południa rosło niezdrowe przekonanie, że jest on najlepszym z wszystkich władców od stworzenia świata, niepokonanym wojownikiem, mężem boskim, godnej najwyższej czci. Był porywczy i w swej pysze, coraz bardziej podobnej do pychy Kościeja, stał się srogi, on którego macierz Jovita w dzieciństwie porzuciła, by zamieszkać w haremie lutego władcy w Presnau, stolicy Zachodu. Począł zaniedbywać wypełnianie Zakonu Ageja i swoich poddanych, aby gnuśnieć i słuchać pochlebstw ludzi głupich, a spragnionych wysokich stanowisk. Nie był jednakże całkiem zły, jeno nie rozumiał jeszcze, że gdyby sprawiedliwość polegała na samej surowości, za najbardziej sprawiedliwego należałoby uznać Kościeja i innych tyranów.

Któregoś dnia na dwór Lecha, którego zwano w pieśniach Niezwyciężonym, a nawet Lechem Bogiem, przybył junak z Aplanu, rycerz wędrujący przez drogi i bezdroża, wędrowiec przemierzający bez ustanku grody i sioła, góry, lasy i stepy, który przedstawił się imieniem Wit (Vitus). Jego szczet i stanica były barwy krwi, ale nie trzeba się tym gorszyć. Z oczu dziwnego przybysza z Północy, z jakiejś wyspy na Morzu Joldów, bił nieznany blask, jakby od Słońca, który budził bojaźń, lecz nie niewolniczą, a synowską. Wit stanął u bram zamku Lecha i donośnym głosem wzywał go na pojedynek, zapowiadając mu klęskę, jeśli nie wyzuje się z pychy.

- On jest Enkiem – wyszeptał przestraszony Błud – Bądy; jeden z wojów z królewskiej drużyny, zaś władca uniósł się gniewem na zuchwalstwo Aplańczyka. Czym prędzej kazał sobie założyć zbroję, chwycił za miecz mogący rozciąć włos pływający po powierzchni wody, po czym wybiegł na dziedziniec, gdzie oczekiwał go wojownik z Północy. Lech otworzył usta i począł lżyć przybysza; niższego odeń i ubożej wyposażonego, nazywając go ,,tchórzem i dziadem proszalnym, co się objadł blekotem''. Zapowiadał w wielkim gniewie, że go bez większego trudu zabije, utnie mu głowę i zatknie ją na palu przed swym zamkiem, by gniła i kuła w oczy jako przestroga dla zuchwalców obrażających majestat Lecha Boga. Aplańczyk z kolei nic nie powiedział, dziwił się jeno w sercu, jak władca niegdyś wielki, upadł tak nisko, że zwał się Bogiem, kiedy boskość przysługiwała samemu Agejowi. Wyciągnął z pochwy stalowy miecz zdobiony bursztynem i zwarł się z królem. Ich zmaganiom przypatrywała się cała drużyna Lecha wraz z całym jego dworem i niewolniczą służbą. Zadufany w swą siłę Władca Południa wściekle uderzał w Wita, ów zaś spokojnie odpierał ciosy, przy akompaniamencie okrzyków Lechowej drużyny, zagrzewającej wodza do zwycięstwa. Dziedzic rodu Stopanów, pan na Suczym Gardźcu, słabł a pot ściekał niczym woda po jego włosach i wąsach. Wit wyciągnął rękę i zwichnął staw w biodrze pysznego króla, a ów okulał do końca swych dni. Lech walczył dalej, lecz Wit wytrącił mu z rąk miecz i tarczę, a gdy ów rycząc jak byk chciał go zadusić samymi rękami, sprawił, że Wielki Książę Psarski z hukiem upadł w kurz dziedzińca u jego stóp, na oczach całej drużyny, dworu i niewolników. Lech leżał pokonany twarzą ku niebu i nie mógł powstać, bo wszystkie kości go bolały. Niebieskimi oczami widział jak postać Wita zajaśniała jak gwiazda, a z jego sowich oczu wydobywało się światło, co rozprasza mroki świata. Czas zdawał się zatrzymać, zapadła cisza. Lech i inni ujrzeli, że nad hełmem błędnego rycerza zapłonęła ognista korona, a gdy Wit zdjął hełm, wszyscy z przerażeniem spostrzegli, że ma on cztery twarze po bokoach głowy i piątą na jej czubku. Wit okazał się nie kim innym, jeno samym Świętowitem – Wielkim Witeziem, oblubieńcem Mokoszy i ojcem Tatry. Lech pojął, że jest zgubiony, że podjął walkę z Enkiem – Posłańcem Ageja i że nie minie go kara. Uczuł żal, że tak bardzo dał się zaślepić Morzejowi Pyszałkowi i po raz pierwszy od czasów niemowlęctwa począł płakać, a prosił Mokoszę, by wyjednała dlań u swego oblubieńca złagodzenie kary. Lech leżał w kurzu i czekał aż Świętowit – Nocami Galopujący na Białym Koniu, zada mu zdobionym bursztynem mieczem cios łaski. Jednak Pan na Arkońskim Chramie nie uczynił tego. Wyciągnął rękę i uleczył połamane kości skruszonego króla, tak, że ten wstał z ziemi i ukląkł przed swym przeciwnikiem. Ów powiedział:

- Lechu Stpanovicu; Agej wejrzał na twe łzy i zmył nimi twe winy. Ruszaj do dzielnicy Zarpad, by uwolnić swych poddanych od plagi Neurów i spełnić tym czyn godny witezia! - po tych słowach Świętowit rozpłynął się w słonecznym żarze; powrócił do Domu Enków, zaś skruszony Lech oczyścił się, złożył ślub budowy chramu Enkowi, któremu służył biały ogier Śnieżywit, po czym utykając ruszył na spotkanie przygodzie.

Valkanicka prowincja Zarpad graniczyła z Wielką Pusztą; stepową dzielnicą Kraju Stepów. W ziemi tej stała, pamiętająca jeszcze czasy Wiła Sławicza i Nissusa wysoka wieża. Ongiś służyła ludziom za fortecę, ale z czasem opustoszała i stała się siedzibą złych Neurów co miast czcić Borutę i Leśną Matkę, biły czołem przed zaprzedanymi Rykarowi królami Jiwónem i Starym Frëcem z ery ósmej. Neurowie ci pod postacią ogromnych wilków, bezlitośnie gnębili ludzi i zagryzali, często nawet nie zjadając wszystkich swych ofiar. Ich budząca grozę siedziba otrzymała nazwę Twierdzy Wilkołaków. Na próżno usiłowali ją zdobyć junacy jak i wojowie królewscy, zaś sam król, do którego przybywały delegacje chłopów i mieszczan z Zarpadu, pozostawał głuchy na ich błagania, zajęty był bowiem turniejami, łowami i gromadzeniem pięknych niewolnic. Neurowie pod wodzą braci Wolczyna i Tulczyna szaleli bezkarnie, chwytali chłopów i piekli ich żywcem, oraz srodze mścili zabitych towarzyszy. Niektóre wsie zaczynały już się wyludniać, gdy do udręczonej prowincji przyjechał konno Lech, którego nikt nie rozpoznał, tym bardziej, że utykał. Kiedy przybył do sioła Rostynia (Rostin), chłopi ugościli go i z trwogą i smutkiem opowiedzieli o najnowszych wyczynach bandy Neurów. Biedni, stracili nadzieję, że ich los może się zmienić. Choć bali się zemsty wilkołaków wskazali rycerzowi ich twierdzę. Była pełnia, kiedy Lech opuścił cichaczem chatę swych gospodarzy, zaś Neurowie pod postacią wilków zaczynali opuszczać starą wieżę. Władca przybył konno na trawiastą równinę, na której zbudowano Twierdzę Wilkołaków i gdy pierwsze z nich jęły wychodzić z kamiennych lochów, posłał w ich stronę zapalone strzały. Wielki gniew ogarnął Neurów na śmiałka co podniósł ręką na potwornych zbójców budzących powszechną trwogę. Lech wezwał imienia Ageja i Boruty – Wilczego Pasterza po czym zadął w pozłacany róg tura, któremu ongiś rozbił czaszkę pięścią i wtedy jego jak i konia otoczyła wielka wataha Neurów. Ich żółte oczy płonęły gniewem (niektórzy z nich mieli ich aż cztery!), zaś z paszcz dobywało się pełne nienawiści, głuche warczenie. Wśród okrążających Lecha byli dwaj wodzowie bandy; Wolczyn i Tulczyn. Oni to ludzkim głosem dali sygnał do ataku i ich to pierwszych rozpłatał surjański miecz króla. Neurowie zawsze byli dzielnymi, a często też okrutnymi wojownikami; śmierć wodza nie mogła ich powstrzymać, jeno walczyli zażarcie do ostatniego woja, do ostatniej kropli krwi. Było tak również teraz. Lech wycinał wilkołacką ciżbę niczym bór, a jego koń, biały Murdan Złotogrzywy, kruszył wilcze czaszki i kręgosłupy kopytami, do których przybito złote podkowy. Neurowie szarpali konia i jeźdźca zębami potężnymi jakby ze stali, a jeden z nich zadał ludzkiemu królowi potężną ranę na udzie. W końcu Lech położył trupem całą watahę i nałożył na cięciwę jedną ze srebrnych strzał burzy, dar od króla Płanetników Ixovodrava. Posłał ją w stronę wieży, ta zaś rozbłysła białym ogniem i z wielkim hukiem rozleciała się na drobne odłamki. Król zawrócił konia i ruszył w stronę stolicy. Tymczasem nieopisany huk w środku nocy, postawił na nogi cały Rostyń i wiele okolicznych siół. Chłopi uzbrojeni w widły, cepy i siekiery zastąpili drogę Lecha i gdy dowiedzieli się, że to on zniszczył Twierdzę Wilkołaków, otworzyły im się oczy i w kulawym rycerzu rozpoznali swego króla. Nie sposób opisać ich radości z uwolnienia od plagi. Od tej pory, w pieśni i w kronice Lech Stopanowic nazwany został Vukaszynem, bądź Lechem Vukaszynem, a jeg sława była jeszcze większa niż przed potyczką z Witem. Odtąd Lech Vukaszyn więcej niż o sławę troszczył się o cześć Ageja i Enków oraz o poddanych. 


 

W tym miejscu pieśń dziadowska porzuca Króla Południa, by mówić o Królu Zachodu; Kościeju I Nieśmiertelnym, przez Orów zwanym Kościejem Bezśmiertnym. Początkowo nazywał się Astrolabiusz (Astrolabius) i był białym człowiekiem z osady Mar – agaba w północno – zachodniej Tassilii, który jak wszyscy bardzo bał się bólu i śmierci. Lęk przed śmiercią zatruwał mu radość życia i skłaniał do zgłębiania mrocznych kunsztów. Pewnego razu smok Rykar dał mu czarowny napój; zielony, a podany w czaszce zabitego przyjaciela Astrolabiusza, który uczynił go nieśmiertelnym, a jednocześnie zdolnym zrezygnować z nieśmiertelności. Gdy wypił łyk stał się niczym obciągnięty bladą skórą szkielet, o pustych oczodołach, wyszczerzonych zębach, jako całe owłosienie mający trzy włoski na głowie. Jako król kazał aby go nazywano Kościejem I Nieśmiertelnym. Choć nie miał oczu widział tak, jakby je miał. Lubił chodzić nago, lub w jedwabiach szkarłatnych lub czarnych, a także w kapeluszach z piórami. Jego godłem była biała, trupia czaszka na czarnym polu – tak samo wyglądały jego sztandary. Przez długi czas za wierzchowca służył mu czarny jednorożec Nürman, w pieśni ledyjskiego dziada zwany Wronkiem. Towarzyszył mu potwór Mięsojad – Poczwara z Afryki, który był wysoki i pokryty czarnym futrem, miał dłonie i okryte czerwonymi kozakami stopy jak u człowieka, lecz z pazurami, ogon i łeb pantery, uszy zająca i zielone oczy. Potrafił zamieniać się w czarnego lewarta. Innym towarzyszem Kościeja był Lynx Uszak, zdrajca swych pobratymców, uczyniony przezeń dozorcą kopalni gwiezdników (,,gwiezdnego kamienia'' – wedle słów dziada) w Presnowie, a także żmij Kąsacz. Kościej otrzymał władzę od smoka Rykara; Czranoboga wcielonego i służył mu ku urągowisku Ageja i Enków, a ku szkodzie ludzkiej. W ciągu prawie trzech wieków, czarna flaga z białą czaszką powiewała na Ultima Thule – wyspie wyznaczającej Północno – Zachodni Koniec Świata, w Altamirze, Lascaux (Lasko, Lasek), Apapie, gdzie u boku króla Teodora walczył sam Dzik z Redarii, Britainie, Irlandii zdobytej na Cerunasie przez Słowian zwanym Rogalcem, synu Hamona, panu na Convalinie, Puanie, Kraju Stepów, Teutmanii i Bliskim Zachodzie, o który walczył z królem Aplanu, Lechem II, ojcem Opplana – Opolona. Po zajęciu Presnowa, jego stołeczny gród; Presno (Presnau) uczynił stolicą swego imperium. Kościej posiadał czarodziejską czaszkę z kryształu, z zamorskiego kontynentu Sonor, w której mógł widzieć wszystko co tylko chciał. Czasem w złości tłukł ją, a wtedy wybuchała zielonym ogniem i powracała do całości. W swojej pysze nigdy by nie pomyślał, że Agej do obalenia jego władzy może posłużyć się niewiastą...

Tymczasem Tatra żyła w swej wiosce wśród radości i trosk właściwych jej mieszkańcom. Do małego, otoczonego głuszą lasów i gór Torenia niewiele docierało wieści ze świata, choć i tu powiało grozą od cara Zachodu – Kościeja. Tatra nie chwaliła się otrzymanym od Mokoszy darem uzdrawiania, choć potajemnie używała go, gdy zawodziła sztuka lekarska wraczy i znachorów. Po raz pierwszy wykorzystała swój dar wyganiając krup z ciała swej ukochanej siostry – Kaztii.

Kościej wciąż był niesyty nowych ziem. Granica Imperium Zachodu z Aplanem stała wówczas na rzece Viranie, zaś na wszystkie królestwa graniczące z państwem Kościeja nieustannie najeżdżały zagony jego wojsk, noszących trupią główkę na hełmach, łowcy niewolników i zwykli rozbójnicy. W Valkanicy ich ataki odpierał Lech Vukaszyn. Montania nie miała takiego dzielnego obrońcy. Wielki książę, którego tron stał w Śnieżelicy, pił całymi dniami, napadał Oyów, zaś Kościej go nie interesował. Któregoś dnia zbrojne bandy z Zachodu wdarły się do Montanii paląc, grabiąc i gwałcąc i zapędziły się aż do Torenia. W obronie wsi zginął Bielskowład, walczący oszczepem sporządzonym przez ojca, zginęła też wojowniczka Lestia – przyjaciółka Tatry. Limba została zarąbana, Malkieš przebito włócznią. Giewont miażdżył tchórzliwych łupieżców maczugą, albo kamiennym toporem, aż przeszyło go sześćdziesiąt włóczni i skonał na szczycie góry śmiercią godną witezia. Jego spływająca potokami krew wyżłobiła w skale głowę rycerza. Po dziś dzień szczyt ów nazywamy Giewontem. Hultaje schwytali Kaztię, młodą i piękną, o włosach niczym u Dziewanny Šumina Mati. Bili ją i krępowali arkanami, już mieli z niej zedrzeć sukienkę, gdy z Reglowego Boru przybył niedźwiedź posłany przez leśnych Enków, których Kaztia szczególnie czciła. Bury zwierz odpędził od dziewczyny rozbójników i zaniósł ją w góry, gdzie razem ze swym wybawcą zamieszkała w jaskini u stóp góry Gerlach. Mimo dzielnej obrony, najezdnicy zdobyli i spalili Toreń; część górali wymordowali, a część uprowadzili, by sprzedać w niewolę. Wśród jeńców była też Tatra, gorzko opłakująca śmierć rodziny i przyjaciół, tylu niewinnych dziatek, wreszcie płaczącą nad całym cierpieniem zadanym jej ukochanej wsi. We śnie pocieszała ją Mokosza, oraz jej dzieci – syn Ławor i córka Ławra, stworzeni do niesienia ulgi niewolnikom. Po opuszczeniu Montanii jeńców czekała długa i uciążliwa droga na targowiska Zachodu. Droga znaczona ciałami zmarłych z wyczerpania, wiodła przez Bliski Zachód i Teutmanię, a dobiegła kresu na targu niewolników w Presnau.

Owego dnia był na nim sam Kościej Nakładający Jarzmo Ludom, którego czterech półnagich Tassilijczyków niosło w lektyce zdobionej lwimi skórami i złotogłowiem, a towarzyszył mu srogi Mięsojad. Kościej, niczym śmierć nienasycony, uwielbiał gromadzić piękne i młode niewolnice niczym stada bydła i bez opamiętania zaspokajać na nich swe bydlęce żądze. Wzrok jego pustych oczodołów spoczął na Tatrze – bitej do krwi, wychudzonej, wynędzniałej i przestraszonej. Car Zachodu wycelował w nią kościanym berłem, a gdy omdlała z głodu i strachu na widok obu potworów, kupił ją za trzy marki imperialne (grzywny). Dziewczyna odzyskała przytomność w złotym pałacu Kościeja; w lochu, gdzie dano jej czerstwego chleba i wody. Gdy zjadła i wypiła, wszedł do niej Mięsojad, budzący grozę, aby wypełnić rozkaz swego króla. Kościej mocą kryształowej czaszki wiedział, że jego niewolnica jest córą Mokoszy i Świętowita – Swantewita, a ze świętej woli Ageja wyznaczona została na królową gór i rzek. Od Čorta zaklętego w czaszce dowiedział się, że niewolnica z Montanii stanie się przyczyną jego zguby i zadrżał, choć nie do końca wierzył, aby on; władca potężny i luty, namiestnik piekieł na ziemi, mógł zostać strącony z eburnowego tronu przez kogokolwiek, a zwłaszcza przez tak pogardzaną przez siebie istotą jak ludzka niewiasta. Najchętniej pozbawiłby piękną Tatrę dziewictwa i skazałby na śmierć w najwymyślniejszych mękach, by potem rzucić jej sponiewierane ciało na żer drzewnemu potworowi Grabiukowi, tak jak zamordował już Jostę z Oylandu i Justę z Aplanu, ale sam Agej nie dał mu władzy uczynić tego z Tatrą, mimo że Kościej; zbrodniarz pełen pychy, nieraz próbował to uczynić. Tatra choć dzielna i odważna, zadrżała na widok świecących w mroku oczu Mięsojada, strasznych jak čorcie ślepia czy oczy zaborowych, oraz jego pazurów, długich jak u białego niedźwiedzia.



,, […] - Skąd pochodzisz? - pytał Mięsojad zamieniwszy się w cztery zielone, ogromne węże i owijający się wokół ciała Tatry.

- Z Torenia w Montanii – odpowiedziała dusząc się.

Potwór zamienił włos z głowy w lisie futro którym okrył dziewczynę.

- Kogo uznajesz, suko niewierna? Powiedz, że najwyższego boga Rykara z wszystkimi Čortami – bogami pomniejszymi i naszego pana, Kościeja I; namiestnika piekieł na ziemi!

- Ageja i jego Enków – słysząc to Mięsojad odciął jej gardło zaczarowanym nożem i jeszcze raz zapytał.

- Kogo uznajesz?

- Ageja i Enków – znów ta sama odpowiedź.

Krew sącząca się z szyi ożywiła lisa, który począł odgryzać dziewczynie uszy. Powtórzyło się pytanie.

- Dzięki Mokoszy się poczęłam, nie wyrzeknę się jej – krzyczała, a z jej ust sączyła się krwawa piana, bowiem ogromny czarny brytan odgryzał jej mięśnie.

Potem rzekomo jej siostra Kaztia, oraz koleżanka Lestia miały grozić skopaniem w razie odmowy uznania władzy Kościeja. Widziała jak Mokosza robiła ocet z krwi; zwierzęcej, ale też ludzkiej, a potem jej siostra i Enka walczyły ze sobą na siekiery. Ten obraz pochodził od samego Rykara. Tatra nie mogła już wymówić ani słowa, a oprawca przewidując jej odpowiedzi, ogromnym pilnikiem piłował jej zęby aż do nerwu, krew leciała z ust, pokaleczone były wargi, dziąsła i język. Następnie z ogromną siłą wyrywał jej włosy z głowy, palce rąk i nóg, a nawet rzucił o ścianę dwie wyrwane kończyny; górną i dolną. Powoli konała, więc Mięsojad westchnąwszy, wbił jej sztylet w serce, zgasił łuczywo i wyszedł z lochu. […].

- Już ta suka nie żyje – zameldował Mięsojad Kościejowi.

- Gucen2. Agejowi możesz powiedzieć, że gdyby się osobiście pofatygował po moją koronę, to bym go ugasił własną uryną – zaśmiał się król. - Chodźmy na piwo!

Rano słudzy więzienni przyszli uprzątnąć ciało zamordowanej, lecz ze zdziwieniem spostrzegli ją … zdrową i przytomną! Siedziała na podłodze wśród czerniejącej już krwi, a na jej ciele nie było ani jednej rany czy blizny. Nie dziwmy się temu; sztylet przebił na wylot fiolkę z jadem Abajowa, który wniknąwszy do rany uzdrowił całe ciało. Mokosza była pełna podziwu dla jej wierności i włożyła jej pod język liść neutralizujący wszystkie trucizny'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Kiedy Kościej ujrzał Tatrę całą i zdrową zawrzał gniewem i przeraził się widząc potęgę Enków. Odesłał ją do cuchnącego krwią lochu, po czym cały dzień spędził ze swymi doradcami; Mięsojadem – najsroższym z katów, żmijem Kąsaczem, Uszakiem z rasy Rysian, czyli Leśnych Ludzi Lynx, królem wąpierzy Erydanem z Burus, potworem Grabiukiem podobnym drzewu grabu, Čortem Markotem – Szczebiotem pobudzającym do kłótni a przekleństw sromotnych, który w pewnym domu w Szczecinie nosił imię Invectivius, przełożonymi kącin Čortów, Wielkim Mistrzem Loży Szyderców – jednej z kącin Bractwa Czcicieli Rykara, z wojewodami i prezydentem tajnej policji ,,Żmii''. Wszyscy oni radzili jak uśmiercić Tatrę, albo chociaż przeciągnąć ją na stronę Zła. Wreszcie po długim gadaniu, pełnym potępieńczych swarów, Kościej rozkazał wyprowadzić Tatrę z lochu. Jego pachołkowie siłą nałożyli na jej białe stopy ciężkie trzewiki z żelaza, sporządzone w Čorteińsku na urągowisko z Bucieja – Leprika; szewca Enków. Następnie kaci postawili dziewczynę na rozżarzonych węglach i musiała po nich tańczyć, zaś przeklęte buty rozgrzewały się. Najpierw zrobiły się czerwone, potem białe, aż w końcu spaliły Montance nogi, a Kościej i jego towarzysze zawyli z uciechy. Okaleczoną i omdlałą z bólu Tatrę na rozkaz Kościeja wyniesiono z pałacu i porzucono na stercie gnoju ,,aby zdechła''. Wtedy to w majakach dziewczyny ukazała się jej suczka Malkieš i dzień jej przyjścia na świat. Tatra zawsze marzyła by pamiętać ów dzień. Leżała na gnoju spowita w biały łachman. Jej ciało trawiła Gorączka, a twarz była blada i zimna niczym u południcy. Gęsto obsiadły ją muchy, a krążące nad jej głową wrony krakały: ,,Ale dziwne – Mokosza dała jej moc uzdrawiania, a ona sama siebie nie uzdrowić. Ciekawe czy smakuje za ziołami''?

- Cicho bądźcie głupie ptaki, bo nawet nie wiecie przeciw komu kraczecie! - wrony spłoszył delikatny głos niewieści.

Tatra otworzyła zmęczone oczy i ujrzała samą Mokoszę, co ją wyleczyła z ran zadanych w izbie tortur. Wyciągnęła pokaleczone przez łańcuchy ręce ku swej matce, ona zaś roniąc łzy żalu nad bliską śmiercią córki, dotykiem delikatnych dłoni wygnała z jej ciała Gorąc i Gorączkę, a następnie wzywając imienia Wszechmocnego Ageja skropiła jej poczerniałe kikuty wodą ze szczytu Sobotniej Góry, a wtedy stał się cud. Spalone nogi odrosły. Mokosza odpięła złoty łańcuch o dziesięciu ogniwach, wyobrażających jej dziesięć świętych imion i wręczyła go córce.

- Tym zwyciężysz Kościeja – po tych słowach ucałowała Tatrę i odeszła do Domu Enków.

Słudzy króla Zachodu odnaleźli ją w ogrodzie i przepełniła ich trwoga na widok nóg, które odrosły. Mimo tego pochwycili dziewczynę, wychłostali i zamknęli w lochu, a gdy ich car dowiedział się o jej uzdrowieniu leczył wściekłość opróżniając jeden gąsior wódki za drugim.

Kościej wielce miłował rozpustę, a był sprośny i złośliwy niczym polne Čorty zabawiające się rozrzucaniem ubrań kąpiących się dziewcząt. W swym zamku stojącym na Placu Ryb zachłannie gromadził najpiękniejsze niewiasty; panny – krasawice z całego imperium, które porywał lub dostawał w darze od lenników. Zaspokajał na nich swą chuć, a gdy któraś postarzała się bądź stawiała opór, rzucał ją na pożarcie Grabiukowi. Tyran jak śmierć nienasycony z upodobaniem gwałcił dziewice jak i pacholęta, nie miał ani jednej części ciała, której nie skalałby rozpustą, a wielki gniew ciążył nad nim.

Któregoś dnia kazał wyprowadzić z kazamatów Tatrę, której ciało było czyste jak świeżo spadły śnieg. Płonąc nieczystą żądzą, rozkazał jej by mu się oddała, a on napełniłby ciało dziewczyny trupim jadem płynącym w jego wsewątpiach miast męskiego mlecza. Za spełnienie rozkazu obiecywał wolność i skarby, zaś odmowę ukarać miało rozdarcie kańczugiem jej twarzy podobnej płatkom białej lilii. Kościej a zwłaszcza jego długi prąt zakończony kogucią główką budził w niej strach, odrazę i litość dla tak obrzydliwego stworzenia, co niegdyś było człowiekiem. Tatra wyrwała się z jego kościstych łap i uciekła pod zdobioną gobelinami ścianę. Drżąc wyjęła z zanadrza złoty łańcuch Mokoszy i mając w pamięci jej słowa, z całej siły cisnęła nim w warczącego Kościeja. Złote ogniwa spętały go, a marmurowa podłoga się rozstąpiła i Kościej wpadł w dziurę. Spadał długo aż łono Wilgotnej Ziemi go pochłonęło. Dziad z Ludu Ledy powiada w swej pieśni, że przy końcu świata, nieśmiertelny król – tyran, w innej postaci powróci razem z Jancykrystem, by przez krótki czas zwodzić i siać spustoszenie, a w końcu ponieść ostateczną klęskę z wyroku Ageja. Liczba imienia Kościeja wynosiła sześć i sześć i sześć. W owej chwili chwili zatrząsł się królewski zamek w Presnau i otwarły się jego lochy. Do komnaty, w której Kościej chciał obedrzeć z dziewictwa Tatrę wbiegli jego słudzy; Mięsojad, Uszak i Kąsacz z obnażonymi mieczami z obsydianu.

Tymczasem Lech Vukaszyn wyparł ze swej ziemi ostatnie zagony wojsk imperialnych, a wiedząc, że Kościej jest zdradliwy i kiedy nawet jego zsiniałe usta zdają się ociekać miodem, sączy z nich truciznę, wyznaczył na regenta starego, mądrego Centaura Hanigalbatosa – swego nauczyciela, którego niegdyś uwięził za upomnienia, sam zaś sprzymierzył się z królem – chaganem Puany, królem – carem Orlandu, królami Aplanu i ziemic międzyrajskich. Ich połączone siły przekroczyły granicę na rzece Limes, aby obalić Kościeja i uchronić swe ziemie przed jego najazdami. Lech Vukaszyn dowodził owym Związkiem Królestw Wschodu i wszystkie wojska sprzymierzone brał w kluby żelazne, aby nie krzywdziły nie biorących udziału w walce niewiast i dzieci. Połączone armie maszerowały na Presnau, zaś obrona hufców imperialnych była niemrawa, a ludy Carstwa Zachodu w głębi duszy cieszyły się z najazdu, bo Kościej był tyranem, a jego bezprawne rządy – dopustem Ageja. Nikt go nie kochał, za to wszyscy nienawidzili go, a służyli mu jeno ze strachu. Nie minął rok, gdy Lech Vukaszyn z sojusznikami zdobył Presnau i stanął u bram królewskiego zamku na Placu Ryb. Olbrzym Stolym (Stolimus) z północy Aplanu, taranem z pnia sosny zdruzgotał najtęższą bramę i wojska opanowały siedzibę Kościeja. Gospodarza już nie było; mocą złotego łańcucha pogrążył się w czeluściach ziemi, aż do ery czternastej. Lech Vukaszyn z obnażonym mieczem szukał Kościeja, by wydrzeć mu berło z kościstej ręki, aż trafił do komnaty o ścianach obitych zielonym suknem. Ujrzał w niej piękne, czarnowłose dziewczę w poszarpanej, białej sukience, pełne lęku. Z trzech stron dziewczynę otaczali słudzy Kościeja – krwiożerczy potwór Mięsojad w czerwonych butach i czarnym płaszczu, przewrotny żmij Kąsacz o ciemnozielonej skórze i bezlitosny Lynx Uszak – mąż o głowie rysia. Przyparli Tatrę do ściany i już mieli rzucić się na nią, gdy do komnaty wkroczył Lech Vukaszyn z garstką wojów. Spadł na sługi tyrana niczym piorun i jednym ciosem miecza ściął wszystkie trzy głowy niczym Stewajko Podbipięta na polu grunwaldzkim. Bezgłowe ciało żmija wiło się i podskakiwało niczym zdradziecki wąż posiekany przez chłopa dubasem, zaś biały łachman zdrętwiałej z przerażenia Tatry zbryzgała krew jej dręczycieli. Lech Vukaszyn przez chwilę patrzał z żalem na ową istotę, tak piękną i tak skrzywdzoną, a tak czystą i niewinną, że jego twarde serce ukłuł cierń wstydu, że on sam wzorem Kościeja gromadził niewiasty jak bydło i zabawiał się nimi jak zabawkami. Jakiś czas, król i była niewolnica jego największego wroga stali w milczeniu i patrzyli sobie w oczy. Wreszcie wódz zwycięskiej ligi wydał rozkaz swej drużynie:

- Czym prędzej dajcie tej dzieweczce i jeść i pić, i kąpiel i szaty czyste. Uczyńcie to szybko, a strzeżcie się w czymkolwiek ją skrzywdzić! - rozkaz Lecha Vukaszyna został bezzwłocznie wykonany, podczas gdy w stołecznym grodzie imperium spalono chramy smoka Rykara i innych Čortów, obalono ich ołtarze i kumiry, pocięto mieczami trupie stanice...

Po ciężkim dniu Tatra zasnęła snem kamiennym, a gdy tylko się obudziła, podziękowała zwycięskiemu królowi za ratunek. Powiedziała mu, że pochodzi z maleńkiego sioła Torenia – Nowego Głogowa w Montanii, lennie Aplanu, że jej wieś spalono, a rodzinę wymordowano (nie wiedziała jeszcze, że Kaztia ocalała i żyła gdzieś w jaskini wraz z niedźwiedziem jak wcześniej Tabiena – Unisława). Sama Tatra została uprowadzona przez służących Kościejowi chąśników i sprzedana na targu niewolników w Presnau. Lech Vukaszyn patrząc na nią i słuchając jej słów, zapragnął, by owa najczystsza ze znanych mu cór Aivalsy została jego żoną i matką jego dzieci. Pragnął na jej głowę nałożyć diadem, a ją całą okryć królewską purpurą, aby cała Valkanica mimo prostego pochodzenia Tatry, czciła w niej swą przyrodzoną. Zamyślał poza nią samą nie znać innych niewiast, a wszystkie nałożnice odesłać do ich domów z hojnymi darami. Jego serce płonęło nieznanym dotąd ogniem gdy patrzał na Tatrę. Dla niej pragnął dobywać grody i przemierzać lądy nieznane, niczym król aplański Lech III Peregrinus (Wędrowiec), kłaść pokotem smoki i potwory, składać u jej stóp pawie pióra z wrażych hełmów... Marzył by bronić jej przed strzygami i smokiem Rykarem, a nawet przed samym sobą. W owej chwili Mokosza przebywała niewidzialna w komnacie zdobytego zamku i na głowę króla – zwycięzcy włożyła sympatyczne kwiaty, których zapach obudził żarliwą miłość w sercu Tatry. Następnego dnia, biorąc na świadków Ageja, Enków, a zwłaszcza Jarowita i Welesa, oraz własną drużynę, na zgliszczach zamku Kościeja, król i była niewolnica zawarli tymczasowe braterstwo krwi. Dwie krasne krople wlano do kubka z miodem, a następnie oboje to wypili. Od tej chwili Lech Vukaszyn został uznany za brata Tatry, ona zaś za jego siostrę, zaś później zawarty ślub miał ich więź uczynić jeszcze głębszą. Wielu krzywo patrzyło na owe zawarcie braterstwa wśród ludzi tak różnych stanów, lecz Lech Vukaszyn i Tatra, w których sercach rozkwitała miłość, nie zważali na niezadowolonych. Nim król Wielkiego Bałkanu wrócił do swego ludu, odbył z przybraną siostrą wielką podróż, w czasie której przygoda goniła przygodę...



*



,, [W Orlandzie] pewien człowiek założył gród [Agejograd lub Teostieńsk]. Przybył z niewiadomego miejsca, razem ze swoją żoną – czarownicą i zakładał ten gród od podstaw. Po swojej pramatce wszyscy odziedziczyliśmy zdolność do czarów. Wprawiamy w zdumienie inne plemiona, bo nasze słowa zawsze stają się rzeczywistością, cokolwiek byśmy nie rzekli'' – opowieść starej kobiety wg ,,Perłowego latopisu''.





Z czasem, kiedy na tronie Orlandu zasiadł król Kislav, gród zmienił nazwę. Zaczęto zwać go Kalskiem (Kalią), a to z powodu niezmiernie wysokiej i porażającej zapachem najobrzydliwszym z możliwych Góry Gnojowej, przyciągającej tumany much – pszczół Rykara i zionącej zarazą. Wstrętną górę wyczarowali sami mieszkańcy Kalska, niedbale wymawiając słowo ,,najważniejszy'', później zaś ich lenistwo i skłonność do kompromisów odwiodły ich od usunięcia góry gnoju, która stale rosła i zionęła miazmatami. Biedni byli kalszczanie, skoro to co złe i budzące wstręt uznali za normalne! Nastała sroga zima, kiedy Lech Vukaszyn razem z Tatrą i swą drużyną odwiedził Orland. Był na wyspie Cortix, u stóp ośnieżonego kurhanu Orusa, syna Wiła Sławicza, później zaś król Kislav podejmował ich wystawną ucztą w stołecznym grodzie Oska nad rzeką Mox. W czasie jednego bankietu pożarto sto bochnów chleba, 24 dorodne jesiotry, 34 dziki, 8 jeleni, 9 świń, 5 turów, 3 żubry, 20 pudów kawioru, 6 wołów, 12 baranów, a wypito ponad trzydzieści beczek wina małmazji, wódki, piwa, miodu i kwasu chlebowego. W owych czasach i długo potem, władcy podczas uczt pochłaniali nieraz jeszcze więcej jadła i napoju. ,,Możni pożerali mięsiwo niczym smoki'' – stwierdza z przekonaniem dziad z Ludu Ledy. W czasie uczty król Kislav opowiadał o różnych dziwach swego królestwa; o rybach wytwarzających bursztyn, ludożercach i białych niedźwiedziach, zaś któryś z jego wojów, opity winem z Kolchidy, nieprzystojnie napomknął coś o Kalsku, po czym zaraz urwał czując gniewny wzrok swego władcy. Kiedy uczty się skończyły, Lech Vukaszyn zaciągnął języka i dowiedział się o utrapieniu grodu Kalska, oraz o jego położeniu. Choć relacje o obrzydliwej osadzie, tak w nim jak też w Tatrze wzbudziły niekłamną odrazę, oboje postanowili pomóc nieszczęsnym Orom – czarodziejom.

Pożegnali króla i ruszyli w kierunku wskazanym przez jego woja, Roryka z Nürtu. Tymczasem większość kalszczan przyzwyczaiła się od Góry Gnojowej i tylko niektórzy z nich, ci co widzieli dalej, próbowali łopatami i taczkami usunąć owe paskudztwo zatruwające powietrze. Kiedy kalszczanie mieli dobry humor nazywali tych zapaleńców Atsilaedi, a kiedy zły – mówili na nich Kytanaf. Lech Vukaszyn nie chciał aby Tatra trudziła się przy oczyszczaniu grodu i narażała na docinki razem z Atsilaedi. Miast tego nałożył na cięciwę złotą strzałę – dar od Ixovodrava, króla Płanetników, pochodzącego z plemienia Majtków Powietrznych. Lech Vukaszyn posłał złotą strzałę z Księżyca prosto w Górę Gnojową, a ta w jednej chwili zapaliła się i spłonęła z głośnym sykiem i wśród oparów siarki. Niestety ogień bardzo szybko przeniósł się na drewniane domostwa i spalił je. Tatra płakała i nie dawała się pocieszyć, bo żal jej było niewinnych ofiar pożogi, a jej przybranemu bratu zrobiło się przykro i głupio. Na szczęście ogień nikogo nie zabił, bo kalszczanie wciąż mogli się przed nim chronić magią.



,, - Nie otrzymasz śmierci, której od nas oczekujesz – [Tatra] słyszała głos – bowiem nikt nie zginął w pożarze, który nieumyślnie wywołałaś. Gród wyczarujemy nowy, a ty nas nauczyłaś, że zło niszczy wszystko, czemu służy za fundament'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Między Montanią, Teutmanią, Alpenlandem – Bodynią, Krajem Stepów i Orlandem leżało królestwo zwane Oyland, założone przed Oyusa – syna Wiła Sławicza. W tejże ziemicy Oyów, gdzieś w głuszy leżała maleńka wioseczka o nazwie Paciep, a na jej skraju, u wrót lasu stała chatka na kurzej nóżce. Mieszkała w niej krewna Kościeja i Baby Jagi, niezmiernie stara, brzydka i zła Baba Jędza, co miała kły i szpony niczym strzyga, jej nos zaś był z żelaza. Biedni byli ci, których pod urokliwymi postaciami gościła w swej chacie – truła ich słodkimi napojami, po czym rozrywała na ćwierci i pożerała. 


 

Po opuszczeniu ziemi Orów, Lech Vukaszyn razem z Tatrą i swoją drużyną udał się do Oylandu, na którego tronie zasiadał król Jaropełk Lambert. Ich droga wiodła przez las, zaś Płanetnicy z plemion Chmurotwórców, Duchomówców i innych, bezlitośnie wylewali całe cebry deszczu. Jego ziemne strug przemoczyły Tatrę do suchej nitki i ściekały jej z włosów, mokrych jakby wyszła z kąpieli. Król okrył ją swym purpurowym płaszczem, gdy wtem puszcza poczęła się przerzedzać i na jej skraju wędrowcy ujrzeli skromną chatkę na kolumnie w kształcie kurzej nogi. W takich to, wtedy i potem często mieszkały czarownice. Płanetnicy z rodu Gradowników poczęli spuszczać na głowy podróżnych całe wiadra gradu wydobytego ze smoczych trzewi, a sporządzonego z lodu z Morza Joldów (chmury deszczowe pochodziły znad Morza Smoły, późniejszego Morza Ciemnego). Ulewa i grad skłoniły Lecha Vukaszyna do prośby o gościnę w podejrzanie wyglądającej chacie, mimo że jego wojowie odradzali mu ten pomysł. Baba Jędza już zawczasu wiedziała o przybyciu gości z dalekich stron. Po drabinie wyszła im na spotkanie. Pomarszczona i siwa wzięła na siebie postać młodej a urodnej panny o długich, wijących się włosach. Z wielką czołobitnością pokłoniła się przed Lechowym orszakiem, co mile uradowało serce króla, złożyła pocałunek na kolanach Vukaszyna i Tatry, po czym wszystkich wprowadziła do chaty. Wewnątrz płonął ogień, a stół zastawiony był pieczystym z łabędzi i innymi potrawami i napojami goszczącymi na stołach królów i możnych. Przy krześle pięknej czarownicy wylegiwał się noszący skórzaną obrożę i uwiązany na srebrnym łańcuszku, piękny tygrys szablozębny o jasnym futrze, którego Miodyca, bo tak przedstawiła się gospodyni Vukaszynowego orszaku, głaskała jak kota i drapała za uszami. Dziki zwierz o sinych ślepiach zwał się Lešy i choć zachowywał się spokojnie , od dłuższego już czasu polował na ludzi, by pić ich krew, zjadać serca, płuca, wątroby i mózgi niczym chimiset z Tassilii. Lešy najchętniej zatapiał białe kły w ciałach małych dzieci, mniej chętnie polował na niewiasty, zaś najrzadziej atakował rosłych i silnych mężów. Jego przysmakiem były psy, ale nikt z przybyłych nie wiedział o wybrykach pięknego, acz groźnego zwierza. Tatra lubiła miód; zarówno ten z plastra, jak też sycerę. Przed nią stały złote kruże i rogi turów pełne wina i miodu. Dziewczyna jako pierwsza spróbowała miodu, a nim pozostali sięgnęli po ów trunek; słodki a złocisty, Miodyca zadrżała i zmieniła się na twarzy. W jednej chwili ku zgrozie wszystkich przybrała swą właściwą postać – jędzy stoczonej wiekiem jak trądem, swarliwej, złej, o zaczerwienionych oczach. Baba Jędza przejęta trwogą padła na kolana i roniąc łzy wołała do Tatry:

- Zmiłuj się nade mną i nie karz mnie, o Boska Pani, córo Wielkiej Mokoszy! Dziś poznałam twe bóstwo, bo nie mogły ci zaszkodzić moje zjadłe trucizny! - trzeba bowiem wiedzieć, że pieniący się, aromatyczny miód był zatruty, lecz Tatrze nie mógł zaszkodzić, nosiła bowiem pod językiem cudowny liść, dany przez Mokoszę w lochach Kościeja.

Lech Vukaszyn – Pogromca Wilkołaków i jego wojowie zawrzeli gniewem i sięgnęli po miecze, by roznieść na nich przeniewierczą Babę Jędzę, na co Lešy o długich kłach, ryknął jak lew z Bharacji i wystawił pazury, władne przeciąć grubą skórę mamuta, lub włochatego nosorożca z Północy. Tatra jak przystało córce Mokoszy Miłosiernej nigdy nie pragnęła śmierci swych wrogów i upadając królowi do nóg odwiodła go słodkim głosem od wywarcia pomsty na zdradzieckiej babie. Trzeba oddać sprawiedliwość Tatrze, że nie schlebiło jej uznanie za boginię, bowiem boskość przysługiwała samemu Agejowi, co stworzył Enków. Tatra zaprotestowała przeciw nazwaniu jej boską, po czym zrzekła się wróżdy, do wywarcia której Zakon – Tradycja dawała jej prawo, wobec Baby – Jędzy. Lech Vukaszyn, lojalny dla przyjaciół, a bezlitosny dla wrogów, darował jej życie, choć uczynił to z największą niechęcią. Od tego czasu Baba Jędza, choć było to dla niej trudne, zaprzestała trucicielstwa i pożerania otrutych, zaś Tatrę – prostą chłopkę z Montanii zawsze wspominała z czcią. Tymczasem Lech Vukaszyn ze swoją świtą udał się na północ, poza Montanię i Aplan na spotkanie nowym przygodom. 


 

Lešy był zły, że z powodu Tatry nie pożywił się ludzkimi ciałami. Bez słowa opuścił chatkę na kurzej nóżce i wyruszył na łowy. Nocą, kiedy srebrny blask rzucał Księżyc – Lampa Wielkiego Chorsa, zakradł się do jednego z gospodarstw w pobliskim siole Pociepie. Już wielokroć polował w tejże wsi i w ciągu lat stał się powodem wielkiej żałoby. Ustawił się pod wiatr i szedł cicho jak kot, wielkim łukiem omijając budę, w której mieszkał Hun – groźny pies z rasy mastyfów, o których powiadano, że jako jedyne psy mają odwagę walczyć z lwami. Hun czuwał. Wielkim nosem wyczuł leśnego drapieżnika i cichutko skradał się doń. Wreszcie szarpnął i zerwał słaby łańcuch. Skoczył na Lešego o zębach jak dzidy i zatopił kły w jego ciele. Tygrys szablozębny, potomek groźnego Goraka, syna Boruty, ryknął z bólu i oba zwierzęta poczęły się gryźć i kotłować. Lešy dziesięć razy zatapiał białe kły, ostre jak sztylety w ciele psa, lecz ten nie puszczał jego karku. Noc dobiegała kresu, a walka trwała. Lešy po raz ostatni ugodził swym orężem psa i trafił go w wierne, psie serce, zaś zęby Huna skruszyły kręgi szyjne leśnego łowcy. Koguty poczęły piać. Pies po raz ostatni zawył jak wilk, po czym legł martwy na ciele swego wroga. Rano, ludzie znaleźli martwych zapaśników i opłakali odważnego psa gorącymi łzami, zaś lis tamtej nocy kradnący kury, przyszedł do chatki Baby – Jędzy i opowiedział jej o śmierci jej przyjaciela. Baba – Jędza płakała po Lešym, po czym zapragnęła odzyskać swą dawną postać, bowiem nie była jędzą z przyrodzenia. ,,Agej nie stworzył Čortów, ani Enkowie – jędz. To ich wybory uczyniły ich takimi'' – głosiła ,,Gołębia Księga''. Baba Jędza o twarzy poranionej własnymi szponami, kiedy opłakiwała Lešego, udała się szukać kapłanów Agejowych, by wyznaczyli jej pokutę. Długo wędrowała, przybywając do najróżniejszych chramów, kącin i uroczysk, lecz gdy mówiła o swym starym życiu, żercy przepędzali ją z obrzydzeniem i okładali klątwami. Wreszcie skruszona jędza, któregoś dnia zaszła do uroczyska Biały Staw, gdzie wśród lasu i mokradeł, stała niewielka świątynia o dachu krytym dachówką podobną do rybiej łuski, poświęconą Devanie, córce Boruty i Dziewanny Šumina Mati, obok zaś w ubogiej chatce, krytej słomą mieszkał jedyny kapłan tego miejsca; pustelnik warzący piwo. Czarna wiewiórka żyjąca w owym devańskim gaju, powiedziała Babie Jędzy, że nazywa się on Byk (Taurus). Zwierzątko nie wiedziało, że kapłan – pustelnik nosił to imię z powodu przynależności do herbu Ciołek, przedstawiającego czerwonego buhaja. Herb ów już po potopie otrzymał jeden z czterech królewiczów krobackich; Lech późniejszy założyciel Analapii, który w zbrojnej potyczce odzyskał uprowadzone przez Sarmatów stado bydła swego ojca, Borysa III Hercega, w czym pomagali bracia Czech – Bohemus i Rus – Roxolanus. Po założeniu Nesty i włożeniu korony analapijskiej, król Lech I Dalmacki zmienił herb Ciołek na Orzeł Biały, na cześć ptakokształtnego Enka, Tineza, który był również przedstawiany na herbie jednego ze współczesnych Lechowi chanów Tartarii, oraz na sztandarach rzymskich legionów. Wróćmy jednak do opowieści o odczarowaniu Baby Jędzy...

Leśne zwierzęta nie bały się Byka, żył on bowiem tak długo na odludziu, że stał się jego częścią, a poza tym był łagodny i nigdy ich nie krzywdził. Ofiary dla Devany składał tylko z piwa. Kiedy powinowata Kościeja i Baby Jagi z Roxu poprosiła o pomoc siwego już starca, ów zadał jej dziwną pokutę:

- Odzyskasz postać sobie właściwą jeśli suchy kij zasadzisz w ziemi, a codziennie podlewając go, tyle dni, ilu ludzi zabiłaś i pożarłaś, sprawisz, że zakwitnie! - Baba Jędza z płaczem opuściła uroczysko Biały Staw na ziemiach późniejszej Slawii, lecz zawzięła się i suchy badyl, osmalony nad ogniem zasadziła przed swą chatą. Każdego dnia szła z dzbanem po wodę do małego jeziorka oddalonego o wiorstę od jej domostwa. Agej wraz z Enkami widział ów beznadziejny trud i aby wypróbować pokutującą, zezwolił by Čorty rzucały jej kłody pod nogi. Smok piekielny Rykar posłyszawszy o pozwoleniu Ageja wydał rozkazy Lichu, a Licho było wielkim grafem w Čortieńsku, kawalerem Orderu Muchy.



,, […] Wtem na kościach ptasich skrzydeł nadleciał […] półnagi mężczyzna o głowie komarzycy i zawisł nad Denebem, ciekawie nań spoglądając złożonymi oczyma'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.





Licho poleciało na szkielecie skrzydeł w okolice wsi Pociepa i abie przeszkadzać Babie Jędzy co dzień przybierało postać wielce spragnionego człowieka, który głośno i niegrzecznie domagał się wody. Baba Jędza nigdy mu nie odmawiała, choć dawniej byłaby mu skręciła kark, ów zaś pił łapczywie, zostawiając ledwo kropelkę na dnie dzbana, nie miał bowiem pozwolenia, by wypić wszystko. Powtarzało się dwanaście razy na dzień przez okrągły rok, aż któregoś dnia, jej nadzieja i cierpliwość zostały nagrodzone. Kij okrył się kwieciem i owocami, zaś Baba Jędza odzyskała swą właściwą postać. Znów była piękną i młodą dziewczyną o czerwonych włosach, podobną do królowej rusałek Ruty. Znów była Lipicą Miodycą, córką chłopa Jaromira Kokeša.

Tymczasem Lechowa drużyna opuściła Aplan i udała się do Burus.



,, […] Erydan był pierwszym królem wąpierzy, złotą koronę włożyła mu Locha, żona Rykara. Miast być upadłym upiorem, pochodził od pewnego wodnika z rzeki Tormaya. Wodnik ów był dobry i cieszył się przyjaźnią Enków i ludzi. Często gościł na Wielkim Dębie. Jednak pewnego razu został wąpierzem. Nie wiadomo dlaczego. Ugryziono go? Może uwiodła go pycha, zawiść, a może nie mogąc sobie poradzić ze złem tkwiącym wewnątrz siebie, odrzucił całe dobro? Jak na wąpierza przystało miał czarne włosy, bladą cerę, czerwone oczy, spiczaste, długie kły, zatrutą, cuchnącą krew i oddech. Jego ulubionym pokarmem stała się krew; czerwona ludzi i krasnoludków, pomarańczowa czarownic, czarna trolli, tęczowa i gazowa Płanetników i niebieska rusałek i wodników. Jednak krew innych wąpierzy była dlań trująca. […]. Dzień po koronacji przybył do Nawi i zawładnął wozownią Welesa. Pognał przed siebie wielkie stado dzików, ciągnących wóz pana Nawi. Ten gonił go na swym czarnym koniu, a pomagał mu Świętowit na koniu białym. Już go dopędzali, gdy wąpierz siedząc okrakiem na dziku, wysypał z wora żelazne kule ze sterczącymi kolcami – w efekcie oba rumaki srodze się pokaleczyły. Zagnał swą zdobycz do Burus, do Żelaznego Zamku.

- Co z nimi zrobimy, panie? - pytał się Čort Kłobuch […].

- Patrz! - król dał dzikom do koryta mieszankę kremu zamieniającego w czarownice, płynu na porost włosów, zielonego barwnika, świńskiej krwi, krwi człowieka i innych ingrediencji, aby to wypiły.

Jednak zwierzęta skradzione Welesowi były na to za mądre. W końcu pokaleczono je ostrzami i czarodziejski płyn wszedł im do krwiobiegu.

- Będziecie się zwać Świniule – Welesowe dziki zamieniły się w dwunożne, zielone świnie. - Naści parchy, kolczyki do nosa, żryjcie z koryta i wytwarzajcie dużo gnojowicy. To będzie celem waszego życia – robić gnojowicę!

Erydan bił i poniżał, a nawet mordował dla kaprysu Świniule, te zaś były zmuszone zanieczyszczać swoimi odchodami piękne jeziora Burus na urągowisko Agejowi i Enkom, oraz ku szkodzie ludzi i innych stworzeń […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Wielu junaków próbowało zabić bezlitosnego i złośliwego króla wąpierzy, lecz śmierć przynosił sam widok jego Żelaznego Zamku. Niewielką, położoną nad Morzem Joldów, porośniętą puszczami krainę Burus na trzy miesiące władania Zimy w przyrodzie, okryła gruba i puszysta pierzyna śniegu, a jej słynne Wielkie Jeziora – Mamir – Jezioro Ropusze, Synar – Jezioro Racze, Vikora, Lykayuk – Jezioro Zamkowe, Tormaytanus, Nidean i szereg innych ściął nadzwyczaj gruby lód. Obyczaj buruski nakazywał gościnność, lecz konaci – wodzowie plemienni obawiali się przyjąć zdrożonych wędrowców z Kresu Południowego, bo Erydan surowo zabronił im wypełniać Prawdę Ageja, bo sam wybrał służbę Krzywdzie. Z rozkazu Zimy; czarnowłosej pani w czarnej sukni z wyhaftowaną białą śnieżynką, Pani Lodowego Młota Zamrażającego Wodę, zimowe rusałki - topielice unoszące się w powietrzu pracowicie sypały śniegiem z przepastnych worów, a Pochwist zwany Strzybogiem dmuchał czyniąc wiatry - ,,Strzyboże wnuki'', jak określał je Wielki Bojan z Roxu. W ziemi Burus rozszalała się zadymka, lecz na szczęście wędrowcom udzieliła schronienia Kurko; pół – niewiasta, pół – Enka, córa Jarowita i śmiertelnej Dodoli Perperuny Gromorodnej, a siostra Jeźdźców Ognistego Pioruna.



,, [Była to] młoda niewiasta, ni to o prostych, ni to pofalowanych włosach i delikatnych rysach twarzy. Ubrana była na biało, a korona na jej rozpuszczonych włosach była z lipowego drewna. Pod białą suknią nosiła pancerz z glinianych płytek'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.





Kurko, która często odwiedzała zaprzyjaźniona z nią królewna Vega, córka ostatniej królowej rusałek Goplany III Wszetecznej, mieszkała w drewnianej chatce zbudowanej na palach pośród zamarzniętego bagna. Owe niewielkie domostwo pomieściło mocą Enków wziętą z Ageja wszystkich gości – Lecha Vukaszyna, Tatrę, którą Kurko wyleczyła z bolesnych odmrożeń, wszystkich wojowników króla, a nawet zaproszonych wcześniej Enków. Do stołu podawały rusałki i wodniki, a siedziało przy nim dziesięciu wojów – hajduków Valkanicy; Kłonimir, Mitamir, Reż – Mezamir, Władysław Nowosadow, Kaik Krótkonosy, Tolimir, Tiszemir, bracia Pawlimir i Petrysław, oraz Chwalimir. Vega o wijących się włosach barwy miedzi miała oczy podobne do chabrów i suknię błękitną. Razem z ludźmi ucztowali liczni Enkowie, którzy w Burus odbierali największą cześć.



,, […] Tatra rozglądając się po chacie zobaczyła [białego orła] Tineza i [czarnego orła] Ridana siedzące na drążkach. Błędne ogniki unoszące się zazwyczaj na bagnach, podawały potrawy i napoje siedzącym wokół stołu postaciom. […].

- Królowa Betel – Gausse przybędzie dopiero wiosną, ale już teraz winszuje […] oczyszczenia Kalska – mówił reprezentujący ją Wiłkokuk.

- Gdybyś chciała zobaczyć matkę smoków Altairę, to możesz przyjść wiosną – rzekła Kurko.

- Rigel – przedstawił się człowiek z głową słowika, będący opiekunem muzyki.

- Deneb – mówił wielki jak niedźwiedź, biały ryś z czarnymi cętkami, siedzący na krześle.

- Wolarz – powiedział muskularny człowiek z dwiema wolimi głowami na karku […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Topielcy i topielice pod postacią błędnych ogników, w drewnianych naczyniach roznosiły kapustę z grzybami, pieczone jądra byków i kozłów, hałuszki – pierogi z czosnkiem jadane w Orlandzie, zupę rybną – uchę – kolejny przysmak z Orlandu, pierogi z mięsem, kapustą i grzybami, oraz z makiem, kaszę jaglaną, oraz rozkosznie pachnący miód lipowy. Na zewnątrz wciąż szalała zadymka, zaś w chacie Kurki biło przyjemne ciepło od ognia i panował wesoły nastrój.

- Burus w starej mowie Novalsa i Aivalsy znaczy Dar – opowiadała Kurko – bowiem Mokosza; macierz królowej ludzi, zwierząt, roślin i stworów – miała na myśli Tatrę – ofiarowała mi tą krainę w prezencie, a doszłam tu idąc po nitce do kłębka. W ziemi tej mieszka Ovov Tęczookinson; biały wilk o wielkich, niebieskich oczach; brat obecnego tu Wiłkokuka, Wałšanowicze i inne rody Lynxów, czasem odwiedzi mnie praojciec niedźwiedzi, bury Arktur z Nürtu, co odbiera cześć od swych dzieci. Na wiosnę zbudzi się Enk – nietoperz Sirrah. Nad jego głową unosi się siny płomyk.

- W Wielkich Jeziorach – zabrała głos Vega, mistrzyni zagadek – żyją szczupaki wielkie jak smoki i sumy rozmiarów błękitnych wielorybów. Okonie są tu duże jak lewarty, a sandacze niczym nosorożce. Pijawki przypominają wielkością węże, a ślimaki – roczne dzieci. Jeziora roją się od węgorzy władnych porywać owce pasące się na brzegu, jesiotrów, zionących ogniem smoków wodnych podobnych do traszek, które ogniem z trzewi podgrzewają wodę do kąpieli gości w Winterforcie – Vracasiewie, oraz od buruskich żmij wodnych, które podrażnione rozkładają skórzaste krezy wokół głowy niczym smok morski Agama. W Synarze – największym z buruskich jezior żyje syn Juraty – wielki jak słoń rak Estinus, któremu służą śniardwy; pół – ludzie, pół – raki. Z kolei jezioro Mamir – największe z naszych jezior, mieści opalowy zamek królowej Betel – Gausse; wielkiej jak ciele ropuchy w złotej koronie, której lennikiem jest pan Wiłkokuk; syn Boruty.

- Naszą ziemię, którą szlachetna Dziewanna – Leśna Matka obdarowała dziećmi swymi – bobrami, co oczyszczają wody – znów zaczęła mówić Kurko – od czasów śmierci Teosta, trapi srogi Erydan, król wąpierzy, wasal smoka Rykara. Nienawidzi piękna z umu Agejowego, stworzonego z krwi i mlecza Enków i niszczy je. W swym Żelaznym Zamku, którego widok przyprawia o śmierć patrzących nań, więzi stada zielonych potworów Świniuli, które wyhodował z dzików skradzionych Welesowi. Erydan nakazał owym nahlebnikom (niewolnikom), by wytwarzali pełną trucizn gnojowicę i wlewali ją do jezior, aby stały się brudne, śmierdzące i zatrute. To sprawia mu uciechę – zadymka dobiegła już końca, a nad światem zawisła srebrna lampa Chorsowa i krocie gwiazd.

- Oby piorun Jarowitowy poraził tego piekielnika, krwią opitego – wzdrygnął się Kłonimir. - Toż to niemożebne, by człowiek przebił kiedyś kołem jego zgniłe ciało.

- Wy druhu Kłonimirze jesteście dzielni do uczty i pieśni, a wysiłku się boicie. Ja się takiego Erydana, następcy Upira Amfiraosa nie boję, a nawet gdyby, któryś z Čortów zalazł mi w drogę, to bym uchwycił go za rogi i ukręcił mu brzydki łeb – chełpił się opiwszy miodem Lech Vukaszyn, niepomny przygody z rycerzem Witem, a Kurko popatrzyła nań surowo.

- Dla istot stworzonych jest to niemożliwe, ale nie dla Ageja.

Kurko pozwoliła gościom przespać mroźną noc w swojej chacie, a topielcy i topielice pod postacią błędnych płomyków zmywały statki śpiewając:



,,Kto dla siebie pracuje, ten siły utraca,

Daremna rąk, ramion jego praca...''



Kurko wiedziała, że coś się zmieni.



,, […] Potężny wybuch wyrwał prymitywne szyby ze świńskich pęcherzy moczowych z okien twierdzy, a Erydan zaciekawiony wyszedł na zewnątrz. W tym czasie lis uciekł gdzie pieprz rośnie i dosłownie i w przenośni.

- Świniule! - wrzasnął wąpierz. - Co się tam wyrabia?!

Przed królem – wampirem stanął zielony wieprz i kwiczał podniecony.

- Ktoś podpalił naszą truciznę, którą tego roku mieliśmy wlać do wody! - kwiczał Świniul, aż trzęsły mu się uszy.

- Zakręt! - syknął Erydan, podciął zielone gardło meldującemu i rzucił go w ogień, po czym ruszył do sali tronowej szukać Kłobucha [zamienionego w lisa]'' – K. Opppman ,,Perłowy latopis''.





Ową pełną jadów i ciężkich metali gnojowicę kazał podpalić Lech Vukaszyn, a ohydną ciecz strawiły płomienie. Świniule patrzyły na to bezradne i przerażone i kwiczały z bólu, bo ogień dobrał się do ich białych, brudnych koszul i podartych portek. ,,Dobrze im tak'' – pomyślał Reż – Mezamir, syn Luta, syna Swenelda, a z nim król i reszta drużyny. Jednak Tatrze o litościwym sercu zrobiło się żal nieszczęsnych niewolników Erydana i rzuciła się ku nim, by wykorzystując moc otrzymaną od Mokoszy, gasić na nich płomienie własnymi włosami i dotykiem białych dłoni goić rany. Erydan dał rozkaz swym wąpierzom, by pochwyciły Tatrę i uprowadziły do Żelaznego Zamku na męki, lecz płomienie – symbol Ageja Osoby Ognistej powstrzymywały straszydła przed spełnieniem rozkazu. Te z wąpierzy, którym gniew Erydana był straszniejszy niż ogień, chwytały mężną Tatrę krogulczymi szponami, bądź zarzucały na nią sieci, lecz ginęły od poświęconych w wodzie z Sobotniej Góry mieczy Lecha Vukaszyna i jego wojów, oraz od strzał o srebrnych grotach. Erydan pełen wściekłości, posłał następny zagon wąpierzy; jeszcze roślejszych i bardziej zajadłych od poprzednich; posłał wampirów – wojowników z krwi cara Amwira Amfiraosa Upira. Wobec wroga tak lutego, nie mającego litości, ni żadnych uczuć, los Tatry i jej przyjaciół wydawał się przesądzony. Pozostawało im tylko drogo sprzedać życie. Nieoczekiwanie upadłe upiory z wizgiem odleciały, płynąc w powietrzu bez skrzydeł, bo oto na bieli śniegu pojawiła się ciemnozielona plama ogromnego raka. To sam Estinus; syn Juraty i Swaroga, a oblubieniec kosmicznej Łabędzicy Łady, zbudził się z zimowego snu i opuścił jezioro Synar. Część wąpierzy zbrojnych w szable i miecze spłoszył sam jego groźny widok, a część znalazła śmierć w jego kleszczach, mogących rozciąć smoka na dwie połowy. Wielki Rak chlapiąc deszczem lodowatej wody, pomógł Tatrze ratować Świniule, po czym powoli popełzł w stronę swego jeziora, by spać pod lodem razem z jaskółkami. W drużynie Lecha Vukaszyna zapadła decyzja, by szukać przygód poza Europą.



,, […] Novals i Aivalsa wylądowali w Międzyraju, na ziemi gdzie dziś żyją Hetyci. Założyli gród Çatal Hüyük, co po staroludzku oznaczało Nową Nadzieję. Na małej powierzchni stłoczono mnóstwo glinianych domków o płaskich dachach i jednym piętrze, w których ludzie mieszkali razem ze zwierzętami'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''






W ,,Słowie o Tatrze'' Çatal Hüyük nosi słowiańską nazwę Widlastej Góry (Vidłogorje).

- Wczoraj zakradł się w nocy do mojej zagrody – mówił przy ognisku jeden z mieszkańców najstarszego z miast świata – i całą noc słyszałem ryk mordowanych zwierząt, ale bałem się iść. Dopiero z samego rana, odważyłem się zajrzeć, a on pozabijał wszystkie krowy i wyszedł. Widziałem jak szedł blisko mnie i miałem wrażenie, że zaraz się rzuci i przebije mnie tym kolcem na wylot... - człowiek mówił głośno i żywo gestykulował.

- Widziałem jak swymi kleszczami zadusił owcę wraz z pasterzem! - rzekł ktoś inny.

Był tu też człowiek, któremu tajemniczy potwór pożarł żonę spodziewającą się dziecka, a który nie mógł już mówić, tylko płakać. Gdzieś na półwyspie zwanym dziś na cześć Anatolija Rdzeniejewa – Anatolią (Anatoliya), w maleńkiej, zapomnianej przez świat osadzie Widlasta Góra – Rozwidlone Wzgórze, przy wielkim ognisku, razem z naczelnikiem osady i licznymi rodzinami zwykłych mieszkańców, parających się pasterstwem i rzemiosłem, zasiadł okryty sławą witeź z Europy, młody król Lech Vukaszyn. Razem z nim zasiadło dziesięciu chrobrych wojów; Hajduków Valkanicy, a na poczesnym miejscu, król z Sinej Ziemi, jak dziad ledyjski nazwał Europę, posadził swą umiłowaną Tatrę.

- U nas w Montanii – zabrała głos Tatra – też żyją groźne istoty, jak chociażby neomysy znad Morskiego Oka.

- Czy to takie niedźwiadki? - zapytał jakiś chłopiec.

Tatra nie wiedziała jeszcze, że ,,niedźwiadek'' to inna nazwa skorpiona i myślała, że chodzi o niedźwiedzie.

- Niedźwiedzie też mamy – odpowiedziała – ale neomys to taki rzęsorek, wielki jak człowiek. One chodzą czasem na dwóch łapach, są jadowite, ale rzadko napadają na ludzi.

- A czy tylko ,,niełomisiów'' się boicie? - zaciekawiła się jakaś sepleniąca dziewczynka.

- W Morskim Oku mieszka wiele potworów – mówiła Tatra – kiedy byłam w wieku swojej siostry Kaztii, słyszałam o węgorzu, który porwał owcę, pasącą się na brzegu i potem długo mi się to śniło.

- A ja bym mu nie dał porwać owcy – oświadczył chłopczyk, któremu już się oczka kleiły.

Nieustraszony Lech Vukaszyn uroczyście zapewnił Widłogórzan o gotowości zapolowania na czarnego skorpiona, wielkiego jak słoń. Nazajutrz Tatra udała się na mogiły Novalsa i Aivalsy razem z dziećmi, by złożyć kwietne wieńce ku czci pierwszych ludzi, a towarzyszył im woj Reż – Mezamir, potomek sławnego Blusa (Błusa) z Putyvoli w Orlandzie, zbrojny we wszystkosieczny miecz stalowy i ciężką palicę ołowianą. Tymczasem mały chłopiec nagle zamarł. Patrzył jak urzeczony w krwistoczerwone ślepia, świecące zza krzewu. Krzak zaszeleścił, a nagły krzyk dziecka kazał dziewczynie odwrócić się i spojrzeć. Tatra odepchnęła dziecko od zarośli i czym prędzej wbiła noszony przy pasku sztylet w jedno z czerwonych ślepi skorpiona. Ranny potwór jęknął jak człowiek i rzucił się ku ludziom. Byłby ich dogonił i pozabijał, lecz Reż – Mezamir nie stracił odwagi. Zasłonił umiłowaną swego pana, która i jemu była droga własnym ciałem i każąc jej jak najszybciej zabrać przerażone dzieci do osady, stalowym mieczem – Mocą Stopanów, darem od króla, ściął wielkie żądło mogące przebić tura na wylot. Skorpion gniewnie zaskomlał jak szczenię, gdy tymczasem junak wraził mu, niemal po rękojeść, miecz w płaską głowę, aż trysnęła parząca, zielona posoka. Reż – Mezamir odpiął od pasa róg afrykańskiego bawoła i zadął weń z mocą. Lech Vukaszyn z pozostałymi wojami tropiący monstrum w innym miejscu, pospiesznie przybył i ujrzał zabitego skorpiona, któremu dla pewności zmiażdżył przekłutą głowę i kleszcze maczugą. Mieszkańcy Vidłogorja dotąd żyjący pod jarzmem strachu, ujrzeli jak ich dręczyciel, po zabiciu z wolna kurczy się, aż staje się niedziałką – drobinką przez Greków zwaną atomem. Wielka radość zapanowała w najstarszej osadzie, sławiono Ageja i Enków, a gości zza Cieśniny noszona na rękach. Lech Vukaszyn jako następny cel wędrówki obrał Kraj Stepów, a po powrocie do ziemi ojców odznaczył Tatrę i Reża – Mezamira ustanowionym przez siebie Orderem Skorpiona, za zranienie i zabicie potwora z Bliskiego Międzyraju.

Erydan, z mandatu Rykara król wąpierzy, nienawidził Tatry od chwili jej poczęcia, lecz jego złość i nienawiść zwielokrotniły się, kiedy pożar spalił zapasy gnojowicy, przeznaczonej do zatrucia jeziora Synar, co dumnemu władcy przyniosło pośmiewisko w całym Burus. Wzywając wszystkie potęgi Čortieńska, złożył ślub świętokradczy, że nie spocznie póki nie uczyni Tatry tak złą jak on sam. Którejś nocy na czarnych skrzydłach ogromnego nietoperza, opuścił Burus i udał się na południe. Przeczuwając przyszłe zdarzenia swą čortowską mocą, schronił się do opuszczonej, drewnianej chaty z przeciekającym dachem, zawisł do góry nogami i zasnął snem sprawiedliwego. Choć twardo spał, jednocześnie czuwał i w każdej chwili gotów był się zbudzić i zatopić białe kły w delikatnej szyi córki Mokoszy. Nie dziwmy się temu – na głowie miał trzecie oko, podobne do bursztynu, które czuwało, gdy dwoje pozostałych oczu spało. Erydan stał się mały jak zwykły gacek, schował się w pełnym pajęczyn kącie w najciemniejszym miejscu brudnej i pełnej pleśni izby. Owa chata, w której oknach nie było świńskich czy rybich pęcherzy, ani tym bardziej szklanych płytek, których Dziad Lędzianin nigdy nie widział na oczy, stała samotna na rozległej polanie, przylegającej do pełnej strzyg puszczy. Była późna noc w Kraju Stepów w prowincji Carn. Wąpierze, strzygi i Neurowie zajęci byli łowami, miotły niosły czarownice na sabat, a zmory zajęte były przyspieszonym zmorowaniem. ,,Čort się żeni z jędzą'' – mawiali pełni strachu chłopi, szczelnie zamykając chaty, a ich uszy drażniło wycie, pohukiwanie, wrzaski, gwiazdy i śmiechy. Jakby tego był mało, pracujący po godzinach Płanetnicy spuścili z nieba ulewę. Lech Vukaszyn z zaprawioną w bojach i niewygodach drużyną przywykł do nocowania na dworze, do zimna, deszczu, śniegu i gradu, lecz kiedy ujrzał na pustkowiu opustoszałą chatę, zapragnął w niej spędzić noc, a przeczekać ulewę. ,,Tatrze będzie tu lepiej nocować niż w tych lodowatych strugach deszczu'' – pomyślał król. Wnętrze chałupy budziło grozę. Jedynym meblem było niemal całkowicie stoczone przez korniki łoże, na którym leżały podarte poduszki, pierzyna i prześcieradło. We wszystkich izbach zalegała ciemność, rozproszona gdzieniegdzie wdzierającym się blaskiem Srebroniowym. Pełno było kurzu i pajęczyn. W suficie i w podłodze zionęły dwie pokaźne dziury, a na zmurszałych deskach pojawiła się kałuża z deszczówki. Co więcej; chata musiała być opuszczona już bardzo dawno, bo w jednej z izb rosły siewki drzew, tak jak w niektórych opuszczonych domostwach na wyspach Valkanicy. W ruinie tej zalęgło się mrowie szczurów, na które polowały żmije i kuny, zwane kamionkami.

- Ciekawe kto tu niegdyś mieszkał? - szepnęła Tatra i uczuła dreszcz.

Lech Vukaszyn ofiarował swojej przybranej siostrze niewygodne i brudne łoże, zaś sam ze swoją drużyną legł otuliwszy się w płaszcz na zakurzonych i pełnych korników i kołatków klepkach podłogi, po czym wszyscy, utrudzeni wędrówką, zasnęli snem kamiennym. Jedynie bracia Petrysław i Pawlimir w pełnym uzbrojeniu zostali na zewnątrz i pełnili wartę. Ich przyjaciele byli w objęciach Hermana, a pracownicy Wieży Ślimaka szykowali dla nich sny. Na to czekał cierpliwie Erydan. ,,Pokąsam ich jak wściekły pies i będę miał zastęp wąpierzy, ku hańbie Ageja''! - pomyślał i zatarł zimne, uzbrojone w szpony dłonie, białe jak u potoplenyka, albo Białej Damy. Na zewnątrz wyły wilki i Neurowie, między ziemią, a gwiazdami tańcowały nocnice, przy ogniskach odbywały się radosne zabawy leśnych ludzi i rusałek, Wił, żmijów, Čartów, dziwów i dziwożon. Tatra spała słodko jak niemowlę i śniła przedziwny sen.



,,Pod trzepoczącymi jak motyle powiekami Tatry ukazał się nowy obraz. Oto ona, jej siostra Kaztia, brat Bielskowład, rodzice i Malkieš jadą kuligiem w lesie, a na śniegu widnieją ogromne plamy żółtej, szczurzej uryny. Dziewczyna zobaczyła chłopca ubranego w niebieskie, szczurze futro, a gdy ten odwrócił w jej kierunku twarz...'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.


Wtedy to Mokosza niewidzialna nawet dla samego Erydana pochyliła się nad swą córką i pocałunkiem odebrała jej sen. ,,Uważaj! To jest zasadzka. Ta chata nie jest pusta; jesteś obserwowana a tego nie wiesz. Jeśli będziesz czuwać, to go ujrzysz, a może uda ci się obronić'' – gdy głos Mokoszy zamilkł, Tatra pocierając zmęczone oczy, usiadła na łóżku i wtem ujrzała skradającego się wąpierza. Ze strachu zapominając o litości, wyszarpnęła zza paska sztylet, którzy w Widłogórze zatopiła w oku wielkiego skorpiona i aż po rękojeść wbiła go w serce króla Erydana. Władca wąpierzy z bólu krzyknął rozdzierająco, czym postawił na nogi wszystkich śpiących. Lech Vukaszyn chwycił za miecz i odciął głowę wasala Smoka Piekieł, po czym ułożył ją w jego nogach. Następnie wyjął krzesiwo i podpalił chałupę wraz z trupem króla Erydana, po czym zadecydował, by udać się do Teutmanii, krainy na Dalekim Zachodzie leżącej między Lascaux (Laskovem), a Bliskim Zachodem. 


,,Tymczasem w Burus, pewien prosty Świniul wytwarzający gnojowicę, pytał się swego zwierzchnika:

- Erydan coś długo nie wraca z południa.

- On już nie wróci – odparł zielony, podobny do świni szef.

Pracownik nie miał odwagi pytać dlaczego. W milczeniu wpatrywał się w zielony ryj zwierzchnika. Ten jednak zgadł jego myśli.

- Erydan zginął przez kobietę […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Po śmierci Erydana, Świniule powróciły do Welesa, a ów wielce uradowany przywrócił im postać dzików i znów dał pracę w swojej wozowni. Po wielu latach następnym królem wąpierzy z mandatu Rykara został Naraicarot I. 


 

Wielka sława poprzedzała uroczyste przybycie Lechowej drużyny do Teutmanii. Sam król Radomir I Haxelrode z wielką gościnnością witał przybyszów z południa w stołecznym grodzie Adelburg, co wykłada się ,,Gród Ageja'', bowiem Teutmańczycy imię ,,Agej'' wymawiali ,,Adelus''. Na gości czekały stoły uginające się od dziczyzny i pieczonych kiełbas, szynek, misek zupy sporządzonej z różnych zup, od kufli miodu i piwa zaprawionego sokiem z malin, oraz pod ciężarem innych teutmańskich przysmaków, w których w czasach Dziada Lędzianina gustowali Teutonowie. Na prośbę króla, którego matka pochodziła z Bliskiego Zachodu, wojowie Lecha Vukaszyna zdobyli zdawałoby się, niezdobytą twierdzę Wolfburg. Byłą to siedziba Bractwa Twierdzy – słynących z wyuzdanego okrucieństwa rozbójników, na których czele stał czarnoksiężnik Czarny Ładysław Amosow, którego włosy, wąsy i broda pozieleniały przy próbach sporządzenia kamienia filozoficznego. Tenże Amosow noszący czarne szaty, był synem Czerwonego Wiaczesława Amosowa, co podniósł rękę świętokradczą na samego Teosta i przez pewien czas służył Kościejowi. Czarownik przykazał swemu synowi Azaratielowi, aby w razie porażki zabił go, by nie wpadł żywy w ręce wroga. Lech Vukaszyn z pomocą nowych maszyn oblężniczych – wynalezionych jeszcze przez Kościeja wielkich kusz na kołach, z których strzelało się pniami sosen, uzbrojonymi w ostrze z gwiezdników; najtwardszych z drogich kamieni, zdobył Wolfburg, zwany przez lud Gniazdem Zarazy. Azaratiel bał się zabić ojca, więc ten sam się przebił sztyletem, a jeden z wojowników teutmańskich, wspierających króla z Południa, ściął mu nienawistny czerep w czarnym, spiczastym kapeluszu. Pojmanych łotrów z Bractwa Twierdzy, król Teutmanii rozkazał rozerwać końmi, a poza Tatrą nikt się nad nimi nie litował. Nikt poza nią nie pragnął ich wybawić od zasłużonej kary, bo przeklęci chąśnicy sami nie znali litości.

Lechowy hufiec był jeszcze goszczony przez licznych grafów, jak Goworka, pana na Nemrodsdorfie, po słowiańsku ,,Niemierzynie'', a chłopcy i młodzieńcy, chciwie słuchający opowieści o czynach Hajduków Valkanicy, co złamali potęgę Kościeja, poczęli nosić takie same fryzury i ozdoby (w innych tekstach: nawęzy).

Któregoś dnia, Lecha Vukaszyna z drużyną zaprosił na swe wesele graf Egregiusz Neuratus, herbu Baroš, o którym król Radomir I Hexelrode nadający wszystkie godności rycerskie w Teutmanii nigdy nie słyszał. Graf von Baroš mieszkał w okazałym dworcu drewnianym, podobnym do Domu Enków. Z wielkimi honorami przyjął Lecha Vukaszyna. Po ceremonii ślubnej u stóp posągu Świętowita, zwanego w Teutmanii ,,Svanthevithem'', państwo młodzi wraz z dwudziestoma gośćmi z ich rodów, oraz z Lechowym hufcem podążyli do dworu, a odźwierni nie wiedzieć czemu obwąchiwali wszystkich jak psy. W środku siedziby grafa pito ze złotych kielichów i rogów turów miód i wino znad rzeki Rinin, której panem jest wodnik Renus. Podano pieczyste z zajęcy, gołębi i kapłonów, a orkiestra złożona z Dzikich Elfów i Świateł poczęła grać do tańca zwanego walcem.

- A teraz przybędzie gwóźdź programu! - chytrze uśmiechając się oznajmił graf Neuratus, a dodać należy, że wśród gości weselnych, jedynymi kobietami były panna młoda i Tatra, oraz nie było wówczas w dworcu żadnych dzieci.

Na rozkaz pana młodego, służba uginając się pod ciężarem, wniosła do sali biesiadnej świeżo ubitego żubra, obłożonego kawałkami lodu i śniegu z piwnicy. Wszystko wskazywało, że jego mięso jest surowe. Wtem wydarzyła się rzecz straszna. Pan młody zawył i zdarł z siebie odzienie. W jednej chwili jego nagość zakryła szara dłaka (sierść), wyrósł mu kiciasty ogon, a twarz zmieniła się w wilczy pysk. Wilkołak skoczył na stół i zawył przeraźliwie. Co gorsza, przemianie uległa panna młoda, Adela von Posse, oraz wszyscy krewni i znajomi jej i grafa, a było ich dwudziestu.

- Bierzcie ich – warknął graf Neuratus – niech skosztuję ich krwi i i serca, płuc, mózgu i mlecza. Niech pogromca naszych braci z Valkanicy przywiązany do pala męczarni kona długo i w wielkiej męce! - Neurowie otoczyli Tatrę, Lecha Vukaszyna i jego wojów, warcząc i śliniąc się, a trzeba wiedzieć, że odźwierni przed wejściem zabrali im broń i zamknęli w komórce.

- Wasze niedoczekanie psie pyski, sobacze pociotki, a świńskie podogonia! - wielkim głosem zawołał Lech Vukaszyn, po czym chwycił za krzesło i zatłukł nim pierwszego z brzegu Neura, zaś mebel poszedł w drzazgi. Następnie król wyjął z cholewy krótki miecz z obsydianu; czarnego szkła zrodzonego przez wulkan i począł siec zdradzieckich gospodarzy, a ci po zabiciu znów przybierali postać ludzką. Wojowie Lecha Vukaszyna posłuszni swemu królowi, również wyjęli miecze z cholew i ruszyli na Neurów. Straszna to była bitwa. Muzykanci w popłochu uciekli do lasu, biesiadny stół pełen mięsiwa został przewrócony w zamęcie walki, krew mieszała się z miodem i rinińskim winem, a wilcze i ludzie głowy leżały na podłodze obok pieczonych kaczek i gęsi. Tatra wskoczyła na żubra i odpięła pasek, który był procą – taką jakiej użył Dawid w walce z Goliatem. Włożyła do niej dwie gwiazdki; jedną złotą, a drugą srebrną i zamachnąwszy się, rzuciła nimi w kierunku Egeriusza i jego żony. Para Neurów padła trupem, a ich gości wycięli wojowie króla Valkanicy. Po ciężkim i przykrym boju, bo mimo wszystko żal było Tatrze grafa i jego żony, którzy nie zdążyli nacieszyć się wspólnym życiem, pełen trupów dworzec został podpalony, po czym zapadł się w ziemi. Chłopi z Bauerdorfu (Bałowa) opowiadali, że o każdej pełni Księżyca ukazuje się widmo płonącego dworca, z którego wnętrza dobiegają odgłosy walki i wilcze wycie. Król Teutmanii ucieszył się ze zgładzenia szkodników i zamierzał nadać Lechowi Vukaszynowi tytuł wielkiego grafa i Order Wilkołaka, lecz drużyna po dokonaniu oczyszczeń z przelanej krwi przekroczyła Lebanę, by szukać przygód na Bliskim Zachodzie.



,,Ruta (nowoludzkie 'Trnka') – jytnas opiekująca się rusałkami i wodnikami. Urodziła się w III wieku ery XI w siole Grabow nad Lebaną na Bliskim Zachodzie. Jej ojcem był Jaxa, a matką – Ryxa. Miała paru braci i sióstr nieznanych nam z imienia. Wygląd następujący: smukła, blada, długie, czerwone włosy i niebieskie oczy, a ponadto blizna na szyi. Jej imię pochodzi od koloru włosów (starokrasne: 'rutyj' – czerwony), te którego używała tylko w rodzinie brzmiało Axaka (nowoludzkie: Lisica). Chłopakom nie podobał się kolor jej włosów i boleśnie to odczuwała. Postrachem okolic Grabowa była banda leśnych ludzi dowodzona przez zbója Neuratusa […]. Miała 13 lat, gdy spotkała Tatrę [..]'' - encyklopedia ,,Obraz świata''.





Lech Vukaszyn z towarzyszami rozbił obóz na pięknej, zielonej polanie z dala od ludzkich siedzib. Nad wielkim ogniskiem piekł się [wodny] dzik, a drużynie Hajduków Valkanicy towarzyszyła młoda i piękna wojowniczka z rasy rusałek, oraz jej nieodłączny przyjaciel; potężny niedźwiedź z Jeziora o burym futrze i zielonych oczach. Rusałka miała długie do kolan, miękkie niczym jedwab włosy barwy krwi, czym przypominała Lipicę Miodycę z Oylandu, a na szyi nosiła zrobioną nożem turkusową bliznę o dziwnym kształcie. Jej oczy były podobne do szafirów i świeciły w ciemnościach. Odziana była w długą suknię z jedwabiu, czarną jak czeluść Čortieńska, nosiła złote kolczyki w kształcie żołędzi i kabłączki skroniowe, zdobioną brokatem kaptorgę – woreczek na nawęzy, sznur pereł, złotą obręcz na kostce, a jej bronią były krótki miecz z obsydianu, szabla zdobyta na ażdachach, kościany sztylet, łuk i strzały.

- Opowiadaj, waleczna dziewico, naśladująca czyny królowych Nastazji i Walaszki – poprosił król.

- Jam Ruta Jaxówna; w Irlandii nazywają mnie Morrigan, zaś w Nürcie – Hell. Pochodzę z sioła Grabowa nad Lebaną. Pewnego razu gdy szłam do studni po wodę, na mą wieś napadli przebrani za leśnych ludzi zbóje grafa Materny. Niegdyś był on jednym z najmożniejszych grafów na Bliskim Zachodzie. Miał on wiele posiadłości ziemskich, a na jego polach chłopi godni miana niewolników, cały tydzień pracowali od świtu do zmierzchu pod batem karbowych. Materna miał wiele złotych monet w swym skarbcu i sam Kościej – oby nigdy się nie uwolnił – pożyczał odeń pieniądze. Jednak graf był wielce leniwy i miast udoskonalać swoje folwarki, całymi dniami pił mocne trunki; wódkę z Aplanu i Orlandu, polował, grał w karty, wydawał pieniądze na kosztowne stroje, ozdobną broń i wystawne uczty, aż zbankrutował i gdy już zszedł na dziady i inni książęta imperium odwrócili się odeń, zebrał hulajpartię, odział ją w zielone płaszcze leśnych ludzi i począł rabować, gwałcić, a mordować. Chąśnicy Materny spalili Grabow, moją rodzinę zasiekli, a mnie samą pojmali, wycięli nożem znal własności na szyi – mówiąc to Ruta pokazała palcem turkusową bliznę – po czym odesłali do zamtuza w grodzie Suchy Vik, abym owym filutom przynosiła zyski. Jednak ja, pełna gniewu i żalu, którejś nocy podpaliłam przeklęty, drewniany zamtuz – dom niewoli, który oni nazywali ,,wesołym domem'' i uciekłam. Jednak grododzierżca Suchego Viku, po cichu sprzyjający Maternie, jeszcze tej samej nocy wysłał za mną konny pościg. W czasie ucieczki próbowałam przepłynąć rzeczkę. W mojej wsi wszyscy umieli pływać od dzieciństwa, ja jednak – zrządzeniem Mokoszy – Królowej Nimf zaplątałam się w wodorosty i utopiła się. Wówczas mocą wody; daru Juraty, stałam się rusałką. Ma krew przybrała barwę turkusową i odzyskałam wydarte mi dziewictwo. Inne rusałki przyjęły mnie za swą siostrę. Były dla mnie dobre, lepsze niż ludzie i przy owych wodnych tanecznicach poczułam, że znów mam rodzinę. Ludzie o mnie zapomnieli, zaś ja zawędrowałam nad Jezioro Niedźwiedzi – w erze trzynastej, dodaje Dziad Lędzianin, junak, książę Jaxa założył w tych okolicach gród Kopanicę.

Głos zabrał wodny niedźwiedź.




- Jestem Arvot Baldas, syn Mišuna z Jeziora Niedźwiedzi. Kiedyś ludzie źli a głupi, co nie uszanowali przekazów starszych, co głosili, że ludziom nie wolno polować na wodne niedźwiedzie, zaczaili się na mnie w łódce i wbili mi harpun w kark. Do dziś pamiętam ten ból. Zacząłem polować na rybaków i zatapiać ich łodzie, a rwać sieci. Kiedy spałem wśród trzcin, z odłamkiem harpuna wystającym z karku, Ruta bezszelestnie zbliżyła się do mnie, a choć mogła położyć kres mego żywota, nie zrobiła tego, jeno zlitowała się nade mną, bo jest prawdziwą niewiastą. Zanuciła czarodziejską pieśń, po czym wyciągnęła mi kościany harpun z karku i własną krwią siną, co stanowi panaceum, zagoiła moją ranę. Wtedy się obudziłem. Zaprzyjaźniłem się z Rutą i do dziś jest mi najdroższą istotą na świecie, ona zaś przywiodła mnie do wstydu, za prześladowanie w poszukiwaniu wróżdy niewinnych ludzi – małomówny niedźwiedź skończył opowiadać i zatopił kły w pieczystym z dzika, zaś po nim znów opowiadała Ruta.

- Zawarłam z Arvotem Baldasem Mišunovicem braterstwo krwi i razem wstąpiliśmy na junacki szlak, śladami Nastazji i Walaszki, by odsyłać do Rykara tyranów; takich jak Übran z Irlandii, czy Nurtus V z Nürtu i bronić bezbronnych. Nad brzegiem Jeziora Niedźwiedzi odnalazła nas banda grafa Materny, który wziął na siebie postać wielkiego, zielonego smoka. Ubiłam go trzema strzałami; dwie posłałam w złoto – rubinowe oczy, zaś trzecia przebiła smocze gardło, z którego wystrzelił płomień. Arvot Baldas potężnymi łapami gruchotał czaszki i łamał karki rozbójnikom, ja zaś mocą swych oczu zapalałam na nich włosy, brody i zielone płaszcze. Wszyscy zginęli prócz jednego, którego kazała nam oszczędzić piękna pani, podobna do siedzącej tu Tatry; widać jakaś nieznana mi Enka – Tatra zarumieniła się bo zrozumiała, że mocą Mokoszy może ratować innym życie przez sen. - Arvot i ja udaliśmy się na wschód, do miasta zwanego Velehrad nad Odirną, które Kościej wydarł Królestwu Aplanu. W grodzie owym; niech mnie powieszą na haku jeśli kłamię! - nocami polował na ludzi szkielet szczura, wielki jak koń. Zaczailiśmy się na niego; odcięłam mu czaszkę, zaś Arvot Baldas połamał i roztarł w proch szczurze kości, które ludzie spalili w ogniu, tak, że teraz ów potwór już nikomu nie może zaszkodzić – na niebo wypłynął Księżyc, a opowieść dobiegłą kresu.

Lech Vukaszyn, Tatra i Hajducy Valkanicy zawarli braterstwo z Rutą i Arvotem Baldasem, choć litościwej Montance z Torenia zrobiło się żal przeskoczek, co zginęły w pożarze zamtuza. Rano, Tatra i wojowie namawiali króla do powrotu w ojczyste strony, gdzie zapewne mają ich za umarłych, jednak dumny, odważny i nieco lekkomyślny Lech Vukaszyn postanowił odwiedzić jeszcze dwie krainy.



,, […] Przez te lata kazałem jej [Tatrze] przepłynąć Morze Smoły; znajdowała się w Puana, a miała łódką przepłynąć do Kolchidy, czyli Kartwelii. Rozkaz wydałem przez Mięsojada.

- I co, nie utonęła w smole? - zapytał nagle smok.

- Wiedziała suka, że aby tego nie zrobić, musi stale wiosłować, jedynie z króciutkimi przerwami. Kiedy była daleko od brzegu, Mięsojad na mój rozkaz podpalił ten pkieł.

- Powinna się spalić – rzekł Rykar.

- Powinna, ale nie spaliła się – zaoponował Kościej – bo gdy wykrzyknęła 'Przyjmuję'!, nasz wróg uznał to za zasługę, zstąpił na miejsce zwykłych płomieni i otoczywszy ją, wyrzucił na brzeg Kartwelii, gdzie posiliła się jajami bażantów wielkich jak ludzie – mówił Kościej'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Lech Vukaszyn bawił w Puanie, królestwie nad Morzem Smoły, a jego sława dotarła aż do azjatyckich ziem, które w czwartym wieku ery jedenastej oddzieliły do Europy góry Promet, powstałe z ciała wielkiego zaskrońca z Czterowody, sługi Gorynycza. Przed królem Valkanicy stanął ambasador Królestwa Kartwelii, rezydujący w Puanie i poprosił o pomoc dla swej ziemi.

- Z Morza Smoły – mówił podczas obiadu – mocą čortowskich czarów wylęgły się z wielkiej grudy smoły lute potwory, ptasznikami zwane.

- Opisz je – poprosił Lech Vukaszyn.

- Ptaszniki są wielkie jak lwy – opowiadał ambasador Kolchidy – przybrały postać wron, czarnych jak smoła, która je zrodziła, lecz niczym gryfy mają po cztery łapy zakończone szponami ostrymi jak sztylety. Potwory te całymi chmarami przylatują do mojego kraju, porywają ludzi i zwierzęta, po czym rozszarpują swe ofiary. Są liczne jak szarańcza – była to typowa, wschodnia przesada – i nasi łucznicy, od których strzał ciemnieje niebo, nie mogą sobie z nimi poradzić. Dodać trzeba, że po zabiciu ptaszniki zamieniają się z powrotem w smołę – Lech Vukaszyn postanowił pomóc Kartwelczykom, choć jego wojów, a zwłaszcza Kłonimira, słowa ambasadora napełniły lękiem.

Od króla Puany, Lech Vukaszyn kupił stary okręt wojenny, uzbroił siebie i załogę w złote i srebrne strzały ogniste; dar od Ixovodrava; króla Płanetników, po czym kazał wciągnąć na maszt żagle z krasnej pawłoki i wypłynął na Morze Smoły. Stanowczo sprzeciwiał się, by Tatra uczestniczyła w łowach na ptaszniki; niezwykle niebezpieczne dla mężów, a cóż dopiero dla niewiast, jednak przybrana siostra króla, która walczyła już z wielkim skorpionem, królem wąpierzy Erydanem i Neurami, postawiła na swoim i też otrzymała łuk i kołczan pełen strzał. Korab ,,Marmarus'' niegdyś ozdoba puańskiej floty, zbliżał się do brzegów Kolchidy – Kartwelii. Wówczas to z ogłuszającym wrzaskiem i krakaniem zewsząd nadleciały chmary ptaszników. Wyglądały zupełnie jak w opowieści ambasadora. Drużyna Lecha Vukaszyna poczęła szyć do nich z łuków. Ptaszniki nie znające dotąd broni z Księżyca, płonęły i wybuchały, po czym zamienione w wielkie krople zapalonej smoły, ciężko wpadały do czarnego morza. Tatra wraz z mężami szyła z łuku, siejąc spustoszenie wśród podobnych wronom straszydeł, aż któryś z ptaszników zadrasnął ją zatrutym szponem. Wówczas łuk wypadł jej z rąk, sam zaś bez słowa osunęła się na pokład okrętu. Oczy zamknęły jej się jak do snu, zaś tchnienie życia wyszło ustami z jej ciała. Po rozprawie z ptasznikami, Hajducy Valkanicy zasiedli do wioseł, aż ,,Marmarus'' osiadł na brzegu Kolchidy. Wówczas Lech Vukaszyn cisnął zapaloną pochodnię w morze pełne smoły i to stanęło w płomieniach od orskiej ziemi do międzyrajskiej ziemi. Uczynił to, aby wypalić złe czary powołujące do istnienia ptaszniki; ląd pozostał bezpieczny od płomieni, a po jakimś czasie pożar Morza Smoły ustał sam z siebie. Król kartwelski ze swym ludem czcił przybyszów z Europy niemal jak Enków; posłańców Ageja i nie szczędził im nagród i zaszczytów, lecz Lecha Vukaszyna nic nie cieszyło, bo cierpiał z powodu śmierci Tatry. Żaden z miejscowych wraczy czy znachorów nie umiał jej pomóc, aż w końcu pewien kruk, czy może nawet udelnik zlitował się nad człowiekiem i z Aplanu przniósł w buteleczce odrobinę wody ze źródła bijącego na szczycie Sobotniej Góry. Lech Vukaszyn otworzył flaszeczkę i wylał życiodajny płyn na czoło Tatry, a ona ożyła. Agej zezwolił na to, by mogła jeszcze pełnić jego wolę.



,,A Sybaris pamiętasz? - było to miasto w Apapie.

- Jeden wielki syf! - żachnął się Kościej. - Mają dużo złota i płacą nim za to, że dajemy im żyć. Nie pracują, tylko żrą, piją, zaspokajają żądzę ze wszystkim co się rusza, a nawet mnożyć się są za leniwi. Gdyby nie mieli złota, to bym ich wszystkich powywieszał, bo jedyne co umieją robić, to zarażać syfem, gwałcić i wyjaławiać inne prowincje […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Lech Vukaszyn przybył do Apapu. Kraina ta, położona nad Morzem Rajskim – Śródziemnym niegdyś była częścią imperium Kościeja. W czasie podboju, poplecznik Władcy o Trupiej Twarzy, zielonobrody czarownik Czarny Wiaczesław Amosow przeklął opierającą się Kościejowi krainę i uczynił ją pustynią. Jednak kiedy dawni królowie Apapu znów zasiedli na jego tronie, za sprawą pochodzącej z Aplanu młodej królowej Pomony (Anej Tabieny) o rudych włosach, pustynna ziemia znów się zazieleniła i odtąd wody w Apapie było pod dostatkiem, jak ongiś przed podbojem Kościeja.

Wędrując przez lasy, sioła i grody owej krainy, Lech Vukaszyn z drużyną zatrzymał się w pobliżu miasta Sybaris, lecz nie wszedł doń, zrażony opowieściami jakie o nim krążyły. Sybaryci jak ognia unikali wszelkiej pracy – każdy kto robił cokolwiek pożytecznego, był u nich wyśmiewany i pogardzany, a jedynie niewolnikom przystawał wysiłek. W mieście owym pełnym złota, marmuru i wszelkich bogactw, wolni ludzie trawili dnie na ucztach i rozpuście, a prześcigali się w pomysłach, by jak najwięcej i najdrożej wypić, zjeść i jak najnieprzystojniej spędzić czas. W Sybaris żłopano z beczek, a nawet ze specjalnych fontann i wodotrysków wytrawne wina z Apapu i Valkanicy, piwo z Teutmanii, Oylandu i Aplanu, oraz wódkę z Oylandu. Ludzie marli z przepicia jak muchy, lecz nikogo to nie wzruszało. Wystawne uczty trwały nieraz cały miesiąc, a biesiadnicy by móc pochłaniać jak najwięcej, zmuszali się do wymiotów, łaskocząc podniebienie piórkiem flaminga, czyli czerwonaka. Stoły Sybarytów uginały się od najdziwniejszych potraw. Mieszali oni męski mlecz z miodem, wódką i winem, jedli faszerowane żołądki baranów i morświnów, ptaki zwane maskonurami marynowane w occie, różne dziwne, ozdobne pieczenie i pasztety, owoce morza, opalane poroża jeleni, spleśniałe sery, żabie udka, flaki przyrządzone przez kucharzy z Aplanu, ślimaki, pieczone bociany – nie zważając, że pochodzą one od ludzi, trufle, czarny i czerwony kawior, smażone mureny, zupy z żółwi, siekane żmije w oliwkach, kogucie grzebienie, móżdżki strusi, pawi i flamingów, pieczone jeże, psy i małpy, koninę, pięty wielbłądów z pustyń Międzyraju, mięso wielorybów z Britainy lub Nürtu, słoniowe trąby, języki jeleni, siekane wymiona świń, wieprze nadziewane drobiem i owocami morza, pieczeń z rysia, oraz z lwa, pieczyste z hieny utuczonej na śmierć, ogromne pierogi nadziewane czosnkiem i mięsem nosorożców, myszy, zające i kuropatwy w śmietanowym sosie z koperkiem, oczy owiec i Opiło z Objadłem wiedzą co jeszcze! Nawet Kościej nie był ta rozpustny jak Sybaryci. Całymi dniami oddawali się rozpuście, najzupełniej jawnie i na wszystkie możliwe sposoby. Współżyli u nich mężowie z mężami, niewiasty z niewiastami, dorośli z dziećmi, synowie z matkami, córki z ojcami, ludzie ze zwierzętami, przedmiotami, zmarłymi i z samymi sobą, aż obrzydliwość bierze jacy byli nieczyści. Goplana III i Messalina to przy Sybarytach wzór cnót dziewiczych. Ludziom tym ani śniło się rozmnażać; zabijali dzieci przed lub po narodzeniu i wyśmiewali się z ,,ciemnogrodzian'', którzy ,,gdzieś za morzem'' je. Poddani króla Apapu omijali Sybaris szerokim łukiem, bo każdy kto przekroczyłby rogatki Grodu Rozpusty, czy to mąż, czy niewiasta, zostałby gwałcony aż do śmierci z wyczerpania, nawet gdyby był samym królem. Nocą o pełni Księżyca wszyscy Sybaryci, nawet ci najbardziej leniwi, obchodzili wielkie święto, które nazywali Karnawałem (Carnavalis). Wówczas to zakładali na siebie skóry wieprzów i opici najmocniejszym z win, w blasku Srebroniowym tańczyli, a śpiewali sprośne piosenki, zwracali zawartość trzewi i ślizgali się na niej, w końcu wszystko kończyło się najdzikszą orgią.

- Że też Jarowit swoim piorunem nie spalił tego chlewu – pod nosem mruknął Kaik Krótkonosy, jeden z wojów Lecha Vukaszyna.

Król rozbił obóz pod cedrami i cyprysami. Z Sybaris dochodziły odgłosy nocnego życia, podczas gdy wędrowcy ze wschodu już spali. Tatra również zasnęła, okryta płaszczem króla, a śpiąc, śniła wieszcze sny. Kiedy spała, Mokosza ujęła jej czystą duszę za rękę i wskazała jej Sybaris, coś objaśniając. Duch Tatry opuścił ciało piękne a czyste i na skrzydłach wiatru udał się do Sybaris. Tam, za białymi murami, na polanie i na placach płonęły ogniska, wokół których tańczyli pijani Sybaryci przebrani za świnie. Tatra, posłuszna Mokoszy, zaświeciła szafirowymi oczami jak gwiazdami i w jednej chwili ogniska zgasły. Dusza, lekko i cicho jak płatek śniegu opadła na ulicę i jeszcze raz świecąc oczami zapaliła własny ogień, buchający niemal do nieba.

- O, Carna, Dea Magna! - szeptali strwożeni Sybaryci i w rozpalone przez Tatrę ognisko rzucali swoje świńskie skóry.

- Odtąd będziemy żyć przyzwoicie! - wołali ku niej, lecz milcząca dusza Tatry powróciła do swego ciała i zbudziła się.

Rano, Lech Vukaszyn wydał długo oczekiwaną decyzję, by powrócić do swego królestwa, które Tatra zawsze chciała zobaczyć. Było doń już niedaleko.



*



W całej Valkanicy – Wielkim Bałkanie nastał dzień radosny. Rozdzwoniły się spiżowe i porcelanowe dzwony we wszystkich chramach stołecznego grodu Suczego Gardźca, gdy przez Srebrne Wrota uroczyście wjechał młody król Lech Vukaszyn na białym jednorożcu. Obok niego drugi jednorożec niósł na grzbiecie Tatrę w wieńcu z białych lilii i czerwonych róż, przedstawiających jej czystość i męstwo. Następnie zaś do miasta wjechało dziesięciu wojów Lechowych, Hajduków Valkanicy na pięknych koniach. Tłumy mieszkańców stolicy wyległy na ulice, by zobaczyć umiłowanego króla; Zabójcę Wilkołaków; swą przyszłą królową z dalekiej Montanii, o której niektórzy mniemali, że była córką samej Mokoszy i okrytych sławą rycerzy, przynoszących chlubę królewskiej drużynie. Na spotkanie monarchy wyszedł regent; stary Centaur Hanigalbatos – były nauczyciel króla, kapłani – wojownicy z kolegium kozesów, przełożeni kącin Ageja i Enków, grododzierżca, rajcy miejscy, przedstawiciele najmożniejszych rodów jak Boninowie, Duninowie i inni, oraz pacholęta i dziewczynki sypiące kwiatki. Lech Vukaszyn zsiadł z grzbietu jednorożca i pomógł zsiąść Tatrze, po czym z wielkim szacunkiem ucałował długą, siwą brodę Hanigalbatosa. Stary Centaur otworzył usta i przemówił do swego byłego ucznia.

- Źle zrobiłeś zwycięzca Kościeja, że na długie lata opuściłeś swe królestwo, by dokonywać rycerskich czynów w obcych krainach. Moje oczy już źle widzą, uszy źle słyszą, ma siwa głowa chyli się ku Matce Ziemi, a kiedy ciebie zabrakło, będąc wyznaczonym na regenta, musiałem odpierać najazdy Sępian – dzikiego ludu z Międzyraju; okrutnych Jeźdźców na Sępach – dawniej Lech Vukaszyn za takie słowa kazałby wtrącić swego nauczyciela do ciemnicy, lecz teraz wysłuchał go w milczeniu.

Niedługo po powrocie do stolicy, Lech Vukaszyn poślubił Tatrę. W chramie Mokoszy pili miód z jednego rogu, później zaś odbyło się huczne wesele, na które przybyła Ruta razem z Arvotem Baldasem i trzema białymi niedźwiedziami poznanymi na Svalbardzie: Igorem Lorenzkrafftem z Białopolski, Gotardem Urmeierem z Nürtu i Wilsonem Eaneawattem z Sonoru. Uroczystość miała miejsce na królewskim zamku Psary w Suczym Gardźcu. Był na niej Hanigalbatos Hipocentaurus, wszyscy Lechowi wojowie z żonami i dziećmi, a nawet sama Mokosza w ludzkiej postaci. Na owym weselu Lech Vukaszyn koronował swoją żonę na królową Valkanicy i na jej prośbę wyzwolił Wsiewołoda i Pojatę, parę niewolników ze wschodu. Uczty i igrzyska odbywały się na ulicach siół i grodów, a lud Valkanicy; ludzie możni i prości cieszyli się z powrotu króla i nowej królowej. Tatra jak przystała na królową miała moc uzdrawiania, przeto już w dniu jej wesela i koronacji cisnęły się do niej tłumy skrofulików, chorych na żółtaczkę, niemych, chromych, ociemniałych, paralityków, trędowatych, ona zaś nikomu nie odmawiała pomocy. Wzorem rusałczych królowych z ery dziewiątej; Afaraki i Bharatieny założyła ogromny zwierzyniec pełen zwierząt z najdalszych zakątków znanego wówczas świata. Jako królowa łagodziła surowość swego męża, wyprosiła łaskę dla wielu skazanych na karę pala czy rozrywania końmi, ustawicznie orędowała za swym przybranym ludem, a niewolnicy, wdowy i sieroty miłowali ją jak matkę. Mocą Mokoszy uzdrawiała dotkniętych szaleństwem, a wśród nich niejakiego Ludosława co obcował cieleśnie z innymi mężami, a który po uwolnieniu pomógł królowej w rozbudowie zwierzyńca. Tatra ogłosiła nietykalność niewiasty w stanie błogosławionym, czciła porońce i poterczuki jako jytnas, a surowo zabroniła ich przysparzać. Zakazała również wkładać niemowlęta do dzbanów w celu hodowania potworków, wzięła pod ochronę prawną niewolników. Lech Vukaszyn z miłości do niej odesłał wszystkie nałożnice, a mając w pamięci Kościeja chcącego wydrzeć Tatrze dziewictwo, okrutnie karał gwałcicieli, każąc przybijać ich srom do słupa i dawać nóż, by się sami uwolnili. Żadne prośby nie mogły go zmiękczyć, a kobiety w Valkanicy wielce chwaliły jego srogość. Tatra, co sama ongiś była niewolnicą okrutnego i szalonego Kościeja, wielce litowała się nad niewolnikami i starała się ulżyć ich doli. Pod jej wpływem Lech Vukaszyn wyzwolił całą służbę pałacową i wydawał liczne ukazy godzące w handlarzy ludzi. Wzbogacone na niewolnictwie rody Starodworskich i Dębaków nienawidziły Tatry i nieraz próbowały ją otruć, lecz moc Mokoszy osłaniała ją. Wreszcie, któregoś dnia Lech Vukaszyn zniósł niewolnictwo w całym swym królestwie.



,, […] Tatra w Jaskini Hien urodziła sześcioro dzieci (3 chłopców i 3 dziewczynki), w trzech kolorach skóry (z tego powodu jej symbolem jest lubart, który sam czarny może mieć cętkowane młode i na odwrót). Ich imiona: Mieczysław i Anej Tabiena (ob. Tabiena), Burus i Anej Mari (ob. Mari), Przerośl – Żyrwak i Anej Afaraka (ob. Afaraka)'' – encyklopedia ,,Obraz świata''.



Dziad Lędzianin powiada, że synem Lecha Vukaszyna i Tatry był królewicz Margus; obok Ilji Muromca największy z witezi Dawnych Dni. Królowa Tatra zmarła młodo, kiedy jej syn liczył sobie piąty rok życia, a Królestwo Południa zostało pozbawione jej piękności. W noc gdy oddawano jej ciało płomieniom, na usianym gwiazdami niebie ukazała się kometa, a ludzie opowiadali, że to gwiazda ognista a ogoniasta ciągnie wóz młodej królowej zmierzającej do Nawi.



,,Królowa Tatra w chwili śmierci ujrzała swą ukochaną siostrę Kaztię, która ją uściskała i przeprowadziła przez kładkę, która wcześniej sama musiała przejść. Na drugim końcu kładki, jej oczom ukazała się cała rodzina; brat, matka, ojciec, szwagier, nawet Malkieš. Wszyscy wesoło ucztowali, lecz Tatra czuła tęsknotę za mężem i dziećmi. Spotkała też wszystkich Enków i jytnas, oraz samego Ageja. Ten nieoczekiwanie przeniósł ją do Montanii. Na swej głowie poczuła koronę z płomieni, a chór Wieszczyc Losu zaśpiewał starą, piękną pieśń montańską: […]

- Tatro, zostałaś jytnas – uściskała ją uradowana Mokosza. - Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Gdy straciłaś wzrok, po otruciu przez łowców niewolników, odpokutowałaś wszystkie zamierzchłe brudy swej duszy. Jaka jestem szczęśliwa!

- Ja też, Matko – uściskała ją Tatra, po czym Agej przemówił:

- Niech jytnas Tatra łotkip3 będzie królową wszystkich gór, oprócz Gór Ryfejskich – tą nazwą zaczęto określać azjatyckie góry odkryte przez Lecha III – i rzek prócz Nilusa – po tym, swoim płomieniem nałożył jej kilka koron: Montanii Środkowej, Zachodniej, Gór Biesów i Čadów, Nürtu, Alpenlandu, Gór Jeszcze Nie Powstałych, Gór Ryfejskich (władzę nad tymi miała sprawować z wcześniejszymi ich królami na spotkaniach u króla Wiluja) i Atlasu. Do rąk włożył jej kilkanaście kluczy – były to klucze do źródeł rzek, w tym Odirny i Visany […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Królowa Tatra za swą siedzibę obrała grotę u stóp góry Gerlach. Od czasu jej pośmiertnego wywyższenia minęły mnogie wieki. Smok Rykar stał się wężem Gorynyczem i pokonany zamienił się w łańcuch górski; Pasmo Gorynycza. Ludzie postępowali w niegodziwości, aż erę jedenastą zakończył zesłany przez Juratę potop. Przeżył go Dobromir z Aplanu, razem z żoną Drzewicą, synami i córkami, który pouczony przez Mokoszę zbudował wielki korab z łupiny żołędzia spadłego z Wielkiego Dębu i zabrał ze sobą zwierzęta i rośliny. Po potopie zaczęła się era dwunasta, kiedy to po świecie chodzili Bohaterowie.

W czasach gdy królem krasnoludków na ziemiach późniejszej Analapii był Błystek – Likostin, żyła dziewczynka, osierocona przez macierz, o imieniu Milenica (w ,,Perłowym latopisie'' nazwano ją Aredvi Milovana). Miała rude włosy i zielone oczy. Utrzymywała się z wypasu stadka gęsi, w czym pomagał jej pies Misiek (Ursiś). W końcu przygarnął ją chłop Skrobek. Milenica żyła w przyjaźni z krasnoludkami – królem Błystkiem, jego nadwornym kronikarzem Kosą Oppmanem, którego Polacy w ślad za Marią Konopnicką nazywają Koszałkiem Opałkiem, przyrodnikiem Kosą Owinniczewem, królewiczami Podziomkiem i Bzionkiem i całym ludem Bożąt. Pewnego razu jej gąski wydusił Lis Sadełko, w którego norze miał podobno mieszkać Kosa Oppman, a był to człowiek zamieniony w zwierzę. Już jego ojciec, Mszczuj Sadełko brał na siebie postaci różnych zwierząt, a potem miał kłopoty z odczarowaniem się. 





,, [W trzynastej wiośnie życia Milenica – Aredvi Milovana] bardzo płakała. […]. Tymczasem kronikarz piszący właśnie drugą księgę, zatytułowaną 'Era jedenasta – Wiek Żelazny' opowiadał to co wiedział z tradycji ustnej o jytnas – królowej Tatrze, Gorskiej Majce. 'Cud jest ukochanym dzieckiem wiary' – pocieszał dziewczę.

- A czy nie można by ci kupić nowych gąsek? - spytał jej przybrany brat.

- One były ze mną w doli i niedoli, są niezastąpione – z zielonych oczu Aredvi Milovany ciekły łzy. - Aby je ożywić jestem gotowa iść do stóp królowej Tatry i błagać o ich życie! - powzięła decyzję.

- W erze dziewiątej Bharatiena prosiła Borutę by ożywił jej tygrysa – wtrącił przyrodnik Kosa Owinniczew. - Początkowo nie chciał, ale po wystawieniu rusałki na próby, zgodził się.

- Agej i Enkowie sprzyjają tym, co kochając zdobywają się na odwagę – żona Skrobka umacniała przybraną córkę.

Tymczasem w jaskini u stóp góry Gerlach, Tatra klęczała przed Agejem, a ten mówił do niej:

- Miłośc tego dziecka zasługuje by dla niej złamać prawa przyrody! - górska królowa wstała z klęczek i jednemu z orłów siedzących na drążku, kazała lecieć na północ […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Orzeł, któremu królowa Tatra rozkazała odszukać dziewczynkę, miał pióra szare jak popiół, a na głowie nosił złotą koronę. Powiadają ludzie, że ów szary orzeł przed potopem służył panu Chytreydze i widniał w jego herbie. Orzeł poleciał na północ. Odnalazł chatę Skrobka i usiadł na płocie, na którym suszyły się garnki. Niezwykły ptak powiedział ludziom o celu swego przybycia. Milenica usłyszawszy jego słowa, przestała płakać i pełna nadziei udała się w drogę w odległe góry Montanii. Razem z nią szedł pies Misiek i kronikarz Kosa Oppman, spod którego pióra wyszedł ,,Perłowy latopis'', zaś orzeł o piórach barwy popiołu posłużył całej trójce za przewodnika i bronił zdążających do sanktuarium Tatry przed wszelkimi niebezpieczeństwami – wilkami, strzygami, wąpierzami, rozbójnikami, pankami, Neurami, jędzami... Dziewczynka wiele miesięcy szła na południe aż zdarła buty. Szła wytrwale przez puszcze, sioła i grody, na skrzydłach orła pokonywała rzeki i bagna. Kiedy spała, śniła wieszcze sny, zsyłane przez samą Tatrę, a krasnoludek skrzętnie je zapisywał w swej kronice, wzbogacając opowieść o nowe szczegóły. Milenica szła niestrudzenie i wierzyła wbrew nadziei, aż zaszła w prastare góry Montanii. Odnalazła górę Gerlach na ziemiach późniejszej Slawii, górę uświęconą przez jytnas Gerlacha z ludy Lynx, Kaztię i Tatrę, do której przybywali pątnicy z całej Sklawinii.



,, […] Wreszcie byli na miejscu. Wszyscy trzej weszli do groty, gdzie ujrzeli na kamiennym tronie – Ją! Dziewczynka nie musiała nawet prosić, bo królowa zdawała się zgadywać jej myśli. 'Twoje gąski żyją' – powiedziała – 'a tobie chwała, że przyszłaś tu z miłości'. 'Mam dla ciebie niespodziankę' – rzekła dalej. Oczom Aredvi Milovany ukazali się ojciec i matka'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Serce Milenicy napełniło się weselem. Podziękowała Tatrze i razem z wiernym Miśkiem powróciła do chłopa Skrobka, zaś nadworny kronikarz znów zawitał na dworze swego pana, króla krasnoludków Błystka – Likostina.

Od ożywienia gęsi minęło parę lat i Milenica wyrosła na urodną pannę, piękną jak królowa rusałek Nastazja. Nim przyszli do niej pierwsi swaci, dziewczyna mając zgodę przybranych rodziców, po raz drugi udała się w góry Montanii, skąd wezwała ją Tatra. Milenica zamieszkała wraz z królową gór w jaskini u stóp góry Gerlach i została jej pierwszą kapłanką. Razu pewnego, Tatra udając się na szczyt Wielkiego Dębu, na szczyt Wielkiego Dębu, na spotkanie z innymi jytnas i Enkami, zabrała ze sobą swą służebnicę i przedstawiła ją samemu Agejowi. Ów kazał dziewczynie by bez obaw zanurzyła się w jego płomieniach. ,,Ja Osoba Ognista, ja cię nie skrzywdzę'' – mówił, a Milenica posłuchała Boga Bogów i poczęła z lubością pływać w ogniu, który go wyobrażał. Płomienie nie parzyły jej, a sprawiały rozkosz, zaś gdy Milenica wyszła ze świętego ognia, Agej rzekł:

- Wypaliłem w tobie to co śmiertelne. Teraz Mar – Zanna straciła nad tobą władzę, a jej lodowy oścień już nie może cię przebić. Kiedy przyjdzie czas opuścić świat i udać się do Nawi, jytnas Tatra, której służysz, zaprowadzi cię za rękę i po Drodze Ptaków zawiedzie do mnie.

Milenica nosząc na szyi imię Tatry przemierzała góry montańskie i daną jej mocą ratowała zasypanych lawinami. Umiała blaskiem swych oczu powstrzymywać lecące śniegi bądź kamienie, goiła rany i leczyła zwichnięcia a złamania, a czasem pod postacią białej kozicy odprowadzała zabłąkanych do ich domostw. Zwierzęta znając jej dobroć nie bały się jej, leśne i górskie straszydła – słudzy węża Gorynycza; nie robiły jej krzywdy, a ludzie otaczali szacunkiem i wdzięcznością, składali jej dary z ubrań, żywności i ozdób, a nawet zbójnicy, nienawidzący sług królowej Tatry, nie czynili jej żadnej krzywdy.

W owym czasie gdzieś w Montanii leżała wioska Jazdycze, której mieszkańcy ustawicznie obrażali Ageja i Enków. Wieś to była pijacka; wódkę i piwo żłopano w niej dniami i nocami, jak niegdyś aplańskie sioło Pijaki, skąd pochodziła jytnas Piwa. W Jazdyczach pijackich gardzono pracą i unikano jej niczym ognia a zarazy, całe dnie pędzono w karczmach. Zapominano o czci należnej istotom świętym; porzucono zaślubiny i pokładziny, by pędzić życie w dzikiej rozpuście, podobnie jak Sybaryci i Sodomici. Chłopi z Jazdycz bardziej niż bydlęta bezrozumni, bo im wódka dziury w mózgownicach wyżarła, zabijali gołębie, jaskółki i bociany – ptaki, o których kapłani prawili, że są święte, na śmierć bili własne dzieci, żony i psy, w końcu z wielką złośliwością odpędzali wszelkich przybyszów. ,,Dobrze by było gdyby jaka lawina zasypała ten chlew pijacki'' – mawiali najszlachetniejsi z montańskich górali. W Jazdyczach poza wódką nie czczono nic, ani nikogo – tu ku uciesze Čortów dzieci biły rodziców, z chat ich wypędzały a o śmierć przyprawiały. Chłopi z owej zabitej deskami wsi zapomnieli o królowej Tatrze, którą czcili wszyscy inni górale, na zaś nie kładła pieczęci na paszcze niedźwiedzi, Neurów, czy panków, te zaś dławiły ludzi w biały dzień. Skarga na Jazdycze wznosiła się wysoko, a królowa Tatra zamyślała spuścić na pijaków lawinę, aby położyć kres ich występkom. Jednak Milenicy żal się zrobiło nieszczęsnego sioła; wyprosiła zmiłowanie dlań, a z pomocą jytnas Piwy, nie bez wielkiego znoju, przywiodła Jazdycze do poprawy. Tatra widząc trud swej umiłowanej kapłanki, zlitowała się nad pijackim siołem nieszczęsnym i zaniechała myśli o zasypaniu go lawiną. Na prośbę Milenicy, znów zapieczętowała paszcze zwierząt i straszydeł, a słysząc prośby kobiet odebrała smak wódce i piwu. Milenica wzywając Jazdycze do przebłagania Ageja i Enków, wezwała chłopów by jeden miesiąc spędzili całkowicie trzeźwi. Dawniej za te słowa, oni pobiliby ją, obdarli z dziewictwa, bądź zabili, teraz zaś posłuchali i żyjąc miesiąc w trzeźwości, oddalili ciążący na sobie gniew. W końcu wzięli się do pracy, by móc jeść chleb, lecz to przyszło im jeszcze ciężej niż powstrzymywanie się od picia. Po ocaleniu Jazdycz w Montanii wzrosła sława Milenicy, ona zaś nie zabiegając o własną sławę, jeno o sławę Ageja i swojej pani, na długi czas zniknęła wśród gór.



,,Pewnego razu, wykopany przez nią [ze śniegu] zbójnik [Świstak] w skrusze zaniechał mordów i kradzieży, a po jakimś czasie [za zgodą Tatry] poślubił dzielną ratowniczkę. Założony przez nich ród z pokolenia na pokolenie zajmował się ratowaniem przed lawinami i odprowadzaniem zabłąkanych […]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''.



Któregoś dnia, Milenica wciąż piękna i młoda, nie umarła, lecz przy blasku Księżyca, trzymana za rękę przez niewidzialną Tatrę, poszła nieznaną drogą, prowadzącą do Nawi. ,,Gloriya aldem Sie''4! - tymi słowami Dziad Lędzianin kończy pieśń – wotum dziękczynne o górskiej królowej Tatrze.

Jeśli Czytelnik chce wiedzieć, jak owe historie widzieli inni autorzy, odsyłam do książek ,,Tatra'' i ,,Tatra. Suplement''. 


 

1 Gineta był legendarnym przodkiem Józefa Piłsudskiego.

2 Dobrze

3 Wspak ,,piktoł'', czyli ,,wybrana''


4 Chwała Jej!