Liłki żyły w dzikich ostępach tajemniczej Afryki rodzącej niebieskie migdały, gdzie wszystko może się zdarzyć. Miały ci one postać czarnoskórych niewiast z głowami lwic. Królowa owych istot, imieniem Sachmet, która gościła na dworze Menesa, pierwszego faraona Egiptu, doczekała się od Egipcjan czci jako bogini wojny. Liłki, w ,,Księdze Psenophis'' nazywane Sakmatkami, to jest Ludem Sachmet, były córkami Boruty, w Afryce zwanego Leśnym Duchem i Dziewanny Šumina Mati, która zrodziła je w erze czwartej. Mieszkały w niewielkich osadach wśród kniei, z dala od wiosek ludzkich. Były silniejsze i bardziej wytrzymałe niż ludzie, potrafiły też walczyć każdym rodzajem broni. Przez długie eony, aż do ery trzynastej liłki obywały się bez osobników męskich, zachodząc w ciążę po zjedzeniu cudownego owocu, przez Słowian zwanego cudotą. Wyglądał on jak skrzyżowanie jabłka z pigwą, był słodki jak miód i soczysty jak arbuz. Liłki uzbrojone we włócznie o krzemiennych grotach, łuki i strzały, gromadziły się w stada, by polować na antylopy, zebry, guźce, żyrafy, hipopotamy i nosorożce. Ponadto łowiły ryby, zakładały sidła na ptactwo, zające i króliki, zbierały strusie jaja, oraz niebieskie migdały, które temu kto je spożył dawały moc odgadywania imienia obcej osoby z jej twarzy. Te liłki, które wybrały służbę Złemu Mzimu polowały na ludzi i zjadały ich ze smakiem. Liłki zjadały swoich zmarłych, nie znały bowiem pogrzebów. Piętnaście lat po powrocie jednej z nich, walecznej Liliany (Lilieny) z dalekiej Analapii, do Afryki przybyli ciemnoskórzy Liłowie wygnani przez smoka Rażu z puszczy Gadivar w Bharacji. Liłowie w ,,Księdze Lwa i Lwicy'' byli zrodzonymi przez Leśną Matkę mężami z głowami lwów; wysokimi i tak silnymi, że w ich rękach gięło się żelazo, a bawoły i nosorożce ginęły pod ciosami ich pięści. Gdy Liłowie spotkali Liłki, uschły wszystkie drzewa cudoty. Mężowie z głowami lwów poślubili niewiasty z głowami lwic, zakładając nowe, waleczne plemię o nazwie Sachmet – gadivar. Jego stolicą był gród Gir.
*
Liliana,
barbarzyńskim obyczajem nosiła na lewym ramieniu kwiat lilii białą
farbą wykłuty, zaś jej szyję zdobił naszyjnik z ośmiu pokaźnych
kłów guźca. Jej smukłe dłonie skuwały kajdany, a plecy szpeciły
blizny od bata. Do lwich uszu wdzierała się nieopisana wrzawa,
przeplatana uderzeniami korbaczy. Liłka przebywała na targu
niewolników w Memfis, stolicy Egiptu. Pamiętała jak pięć
miesięcy temu jej wioskę puścili z dymem Nokowie (Nox)
– plemię murzyńskie, od którego wywodzą się dzisiejsi
Jorubowie. Nokowie od dawna żyli w nieprzyjaźni z liłkami – nikt
już nie pamiętał dlaczego. Większość liłek, wraz z ich ssącymi
pierś cządami została wycięta w pień, część zaś, a wśród
nich Lilianę sprzedano w niewolę Egipcjanom. Liliana jak jedyna
przeżyła forsowny marsz przez ziemice szybkobiegaczy Garamantów
polujących na żyrafy i bawoły pustorogie. Jednak po przybyciu do
sławnego królestwa faraonów, jej niedola nie trwała długo.
Wykupił ją mąż o skórze białej, brodzie brązowej a
krzaczastej. Później liłka dowiedziała się, że jej wybawca
nazywał się Dobrost i był ambasadorem słowiańskiego królestwa
Analapii, które leżało hen, daleko, za wielkim, błękitnym Morzem
Rajskim – Śródziemnym, za Alpami – Górami Elfów, gdzieś nad
wielką rzeką Visaną – Vistulą – Histulą – Vandalusem i
rodzącym bursztyn Morzem Srebrnym. Wielkie było zdziwienie Liliany,
gdy po przybyciu rodzinnego dworca ambasadora Dobrosta, dowiedziała
się, że Analapia nie uznaje niewolnictwa, podobnie jak sąsiednie
Bohemia, Rox i Slawia.
-
My, Słowianie miast naśladować wszystkie błędy i szaleństwa
Ludów Niemych, sami powinniśmy dawać dobry przykład całemu
światu, być mu światłem i solą Białej Ziemi – powiedział jej
Dobrost w swej trudnej, językołomnej mowie.
Liliana
zamieszkała w dworcu byłego ambasadora razem z jego rodziną.
Dobrost zaś przyjął ją za córkę. Choć mroźne i śnieżne zimy
dawały jej się srodze we znaki, tak, że już nie mogła chodzić w
samej przepasce ze skóry pytona jak do tej pory, to jednak liłce
dobrze było żyć wśród przyjaznych ludzi, dla których obcy,
jeśli tylko przychodził w pokoju, mógł liczyć na cześć
niemalże boską, oraz wśród oszałamiającej swym pięknem
przyrody.
*
W
czekoladowej dłoni Liliany srożyła się pałka. Afrykańską
wojowniczkę otaczały wieńcem żmije o grzbietach pokrytych
zygzakami i trusie władne łykać prosięta. Tłumnie zgromadzone
węże syczały niby ksykun ze stepów Roxu, a z ich cienkich jak
igły kłów kapały krople jadu.
Poszło
o pachołka, który w swej głupocie ubił węża domowego, a teraz
krył się na drzewie i szczękał zębami. Służył w domostwie
żupana Dobrosta, toteż liłka wzięła go w obronę. Spomiędzy jej
lwich kłów wydobywał się donośny ryk, lecz węże były głuche
na wszelkie argumenty. Co zaś do węża domowego, podobny był do
zaskrońca w odróżnieniu od krobackiej kuczarićy, która
przypominała żmiję. Istoty jemu podobne strzegły domostw w zamian
za spodek mleka. Przyjaźniły się z dziećmi i bywały kochankami
kobiet, zaś zabicie węża domowego, żmije i trusie, na mocy układu
zawartego przez pierwszych ludzi z Królem Węży w erze dziesiątej,
karały śmiercią. Tak miało być teraz.
-
Kara musssi być! - syczała srebrzysta żmija.
-
Jak nie będzie kary, to sssssssssię wszszszszszystko
rossssssssspuśśśści jak dziadowsssski bicz! - potakiwał złocisty
truś o zielonym wierzchu głowy i białych, wyłupiastych oczach.
-
Po moim trupie! - warknęła Liliana.
-
No to będzieszszszsz trupem! - zaśmiały się młodziutkie żmije.
- Będziemy walczyć do ostatniej gadziny, tak nam dopomóż Król
Węży!
-
Sssssssława mu! - zasyczało kłębowisko gadów.
-
Uciekaj, panienko, a nie ssstanie ci sssssssssię krzywda – z
dobrego serca radziła rudozłota miedzianka.
Owa
draka miałaby bardzo smutny koniec, gdyby ni stąd, ni zowąd, niby
jakiś zwierzęcy deus
ex machina
z nigdy nie koszonej trawy, wynurzył się duży jeż, a właściwie
samica jeża. Nad główką zwierzątka unosiła się maleńka korona
z ognia – znak, że nie był to jeż jakich wiele, ale jeden ze
zwierzęcych Enków. Nawet największe węże poczuły respekt.
-
Co maszsz do nasss Kamajeżyco; kolczasssty ogarze Jesssieni?!
Przychodziszszsz k'nam, a jest dopiero sierpień!
-
Słuchajta, gadziny – zabrała głos Kamajeżyca – moja pani,
Jesień Rodzienica wysłuchała gorącej i szczerej prośby tego mało
rozgarniętego i bojaźliwego otroka, który teraz siedzi na drzewie.
Wiedząc, że zwykłe złoto was nie zadowoli, jako okup za węża
domowego daję wam to! - Kamajeżyca wydobyła z maleńkiej sakiewki
jajo tak duże jak jajo kury. Przypominało rubin i tak jaśniało w
blasku słonecznym, że aż oczy bolały od patrzenia nań.
-
Co to jessst? - pytały węże. - Czyżby krasssny alatyr?
-
Nie, to jest jajo zaczarowanego ptaszka – cudaszka – odrzekła
Kamajeżyca. - Mówię to szczerze i poważnie. Dajcie je w dani
swojemu królowi z pozdrowieniami od mojej pani i już nie męczcie
tego biednego chłopaka! - węże, które tak jak smoki lubiły
błyskotki, zgodziły się na ten układ, a Staszek zlazł z gruszy i
pod okiem Liliany wrócił do dworca.
Nie
dostał pasem za swój wybryk. Żupan Dobrost uznał, że strach,
którego pachołek najadł się w nadmiarze jest wystarczającą
karą.
*
,,Awaria (kraj Awarów, Ar – Abaristan) ze stolicą w Kostromie była krainą położoną gdzieś w Góach Jasowskich. Awarowie, których praojcem był War z Altayany, od innych ludów wyróżniali się wiązaniem przez mężczyzn długich, czarnych włosów w dwa warkocze. Z Enków czcili wyłącznie Abarę Mladnicę, przez Greków utożsamianą z boginią młodości Hebe, poza nią zaś otaczali wielkim szacunkiem zwierzęta, rośliny i własne miecze. Za kult religijny odpowiadali szamani'' - ,,Codex vimrothensis''
Leży
przede mną egzemplarz bardzo starej, awarskiej ,,Księgi
Kostroma'',
będącej pamiętnikiem. Autor owej księgi służył w wojsku i brał
udział w pierwszym najeździe awarskim na Rox i Analapię. Jego
pamiętnik odnalazł w XIX wieku, w ruinach biblioteki w Dagestanie,
Polak pochodzenia ormiańskiego, profesor Ignacy Akenerozarowicz,
pradziadek obecnie żyjącego profesora Jerzego Akenerozarowicza, na
którego wykłady uczęszczałem w 2006 roku. Ignacy Akenerozarowicz
przełożył napisaną na welinie ze skóry pytona księgę z języka
awarskiego na języki polski i rosyjski. Wydanie, z którego pochodzą
poniższe cytaty jest reprintem wydania lwowskiego z 1927 roku.
,,Było to w dwunastym roku rządów kagana Degasa z dynastii Rubinowego Psa. […] Ta wyprawa była dla nas przyjemnością. Z gór zeszliśmy w kwitnące doliny Roxu, zgotowaliśmy naszym świętym mieczom libację z krwi zdolnych do obrony mężów, niewiast i dzieci. Naszym łupem padły wszelkie dobra – złoto i klejnoty, skóry bobrów i soboli, stada owiec, kóz, świń i bydła. Wzięliśmy liczne branki – krasawice, a wszystko, czego nie byliśmy w stanie unieść, oddaliśmy płomieniom. Na zgliszczach jednej z chałup, jakiś staruszek miast lamentować i wygrażać pięścią niebu, sławił swego boga, Agejem zwanego, za to, że przeżył. Chciałbym być bogiem, który ma takich wyznawców. […] Kagan, sławny potomek Cyjona [Cyjon – chana] rozochocony sukcesem, uznał za słuszne rzucić do stóp swoich wszystkie ludy Sklawinii, tak jak ongiś kagan Orzi – Orzi z rasy olbrzymów, który władał Awarami w czasie, gdy na stolcu faraonów zasiadał Skorpion. […] Ruszyliśmy na Słowian ławą, nie czyniąc dłuższych przygotowań. Deptaliśmy Rox i Analapię kopytami swych rumaków, nasze miecze piły krew, duma nas rozpierała, a nasze serca nie znały litości. Do mojego rydwanu było zaprzężonych siedem niewolnic – dziewiczych cór książęcych rodów […] Jednak Słowianie, tak jak za czasów przeklętego Samona, który zadał śmierć Orzi – Orzi, tak i teraz, bronili się zaciekle. Wilcze to plemię, nieujarzmione, co śmierć przedkłada nad więzy niewoli. […] Wkroczyliśmy na ziemię Analapii – krainy żyznej i opływającej w mleko i miód. Kagan, któremu najroślejsi z nas sięgali do kolan, prowadził nas ku Neście, stolicy Analapii, lecz wojsko króla Bogugniewa zastąpiło nam drogę nieopodal wsi, zwanej Gorzałka. Dobyliśmy mieczy z pochew, lecz cała przyroda Analapii sprzysięgła się przeciwko nam. Pioruny, ulewa, wicher i gwiazdy ze swych orbit walczyły przeciw kaganowi. Z lasu wyszły ku naszej zgubie tury i żubry, i niedźwiedzie, rysie, wilki, rosomaki, żbiki i dziki. Atakowały nas orły, sokoły, jastrzębie i kruki. Kąsały nas żmije, komary, osy, pszczoły i szerszenie. Przeciwko hufcom świętej Awarii wystąpili Lynxowie – plemię z głowami rysiów, Neurowie, żmijowie, Płanetnicy, Wiły, rusałki i wodniki, oraz rokity. Te ostatnie; wiewiórki z głowami łosi i ogonami lwów, lęgną się w dziuplach jak sowy i mają moc rosnąć i kurczyć się w mgnieniu oka […]. W pamięć wryła mi się niby drzazga jedna wojowniczka, a była to Murzynka z głową lwicy, uzbrojona w ciężką włócznię. Niczym pożar siała spustoszenie w naszych szeregach. Doskoczyła do kagana i nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, przebodła naszego pana na wylot, tak jak rybak przebija rybę harpunem. […] Wróciliśmy bez łupów, okryci niesławą''.
Liłce
dobrze się mieszkało w Analapii, lecz tęskniła za Afryką.
Powróciła tam po śmierci żupana Dobrosta, którego miłowała jak
rodzonego ojca.