Była już noc kiedy w ślad za Koszem na Śmieci z Czubkiem w środku, otwór studzienki kanalizacyjnej pochłonął Stracha na Wróble, Lawendycję i Heńka. W ich nozdrza uderzył odór ścieków, a nad głowami szumiała woda w potężnych rurach. Zielony szlam całkowicie zakrył adidasy Lawendycji i zabrudził niebieska sukienkę uszytą ze starego, poplamionego obrusa. Heniek nie wiedział co gorsze; niewola ubecka czy ten exodus? Chyba jednak to pierwsze; teraz byli przynajmniej wolni! Ubecy sprzedali na czarnym rynku ich ubrania, szczególnie wysoką ceną osiągając za złote podkówki z obuwia Lawendycji. Na powierzchni, komendant dowiedział się już o tym co zaszło, przeto postawiono całą esbecką i ubecką Warszawę na nogi. Rozpoczęły się poszukiwania. W kanale pełno było szczurów i karaluchów.
- Nie mogę pojąć co to za dziwni hydraulicy tu przybyli - zastanawiał się na widok naszych przyjaciół szczur wędrowny stojący słupka i uważnie się im przyglądający.
- Nie jesteśmy hydraulikami - powiedział Strach na Wróble, a gryzoń oniemiał, - ale uciekinierami. Jesteśmy z gminy Pawlaczyca na południe od tego miasta - ciągnął - a tych dwoje ludzi i pies, zostali uratowani z niewoli zgotowanej im przez Urząd Bezpieczeństwa. Teraz jego funkcjonariusze zapewne nas ścigają - kiedy to mówił państwo de Slony dziwili się bardzo: dlaczego i co mówi do szczura, który ciekawie przekrzywiał łepek na bok.
- Jeśli umiesz mówić ze szczurami - zwróciła się doń Lawendycja - to powiedz mu, że nie przyszliśmy tu aby go skrzywdzić, ale szukamy schronienia.
- Klap! - oburzył się Kosz na Śmieci na samą myśl, że ktoś może mówić ,,jeśli'' w odniesieniu do zdolności translatorskich Stracha na Wróble.
Ten zaś przekazał szczurowi słowa Lawendycji.
- Możesz im powiedzieć - piszczał szczur, - że nie mam nic przeciwko nim, i że jak chcą uciekać to wskażę drogę do ambasady Republiki Federalnej Niemiec, bo tam znam człowieka, który może im pomóc.
- Mówisz o RFN? - Strach na Wróble tłumaczył klekot blaszanego kubła - przecież oni nie uznają polskiego stanu posiadania na Ziemiach Odzyskanych!
- Ten jest wyjątkiem, podobno ma nawet żonę Polkę - oponował szczur. - Czy w tym co mówisz uznajesz odpowiedzialność zbiorową?
- Nie - zaprzeczyli Strach na Wróble i Kosz na Śmieci.
- A poprawności politycznej też nie uznajecie? - pytał szczur.
- Też nie - potwierdzili Ceta Polikarp i Radodydak.
- Czy uznajecie Niemców za ludzi takich jak wy? - zwrócił się do Heńka i Lawendycji.
- Tak - potwierdzili oboje.
- A teraz:, który naród jest nieomylny, oraz może pogardzać wszystkimi narodami?
- Nie ma takiego narodu.
- W takim razie kogo uznajecie za patriotę? - ale ten szczur był odważny.
- Prawdziwy patriota to ten kto własny kraj kocha jak matkę, a inne jak braci i siostry - Lawendycja też była uczennicą Pana Konidy.
- Dokończcie zdanie - drążył szczur - granice są potrzebne...
- ... aby łączyć i ubogacać człowieczeństwo narodów - dokończył Heniek.
- Dobrze, a teraz ostatnie pytanie: czy gdyby WSZYSCY mówili, że krowa może latać, a byłoby to kłamstwo, a ci co by je odrzucili, zostaliby wywiezieni do rezerwatu dla ciemnogrodzian i ,,antybostaurystów'', to czy wy byście też tak mówili, a jeśli nie to dlaczego? - ostatnie pytanie przyprawiło Heńka i Lawendycję o napad śmiechu.
- Ha, ha, ha, ha, kłamstwo nigdy nie jest poprawnością, ha, ha, ani polityczną, ani żadną inną, ha, ha, ha - Heniek był oblepiony zielonym szlamem; tak się tarzał ze śmiechu!
Oj, gdyby wrócili do Pawlaczycy, to dopiero mieliby co opowiadać! Kto to widział aby na początku drugiej połowy XX wieku w warszawskim kanale ściekowym, szczur robił test światopoglądowy dwojgu ludzi dopiero co uwolnionych z ubeckiej niewoli!
- No to za mną! - zakomenderował szczur i wszyscy poszli za nim, aż znaleźli się w budynku zachodnioniemieckiej ambasady.
*
Rudolf Scheker, otyły mężczyzna o czarnych, sumiastych wąsach, obudziwszy się, z wolna ogarniał umysłem cały ogrom czekającej go dzisiaj pracy, lecz czuł się ociężały i nie mógł wstać. Wreszcie się przemógł, przeciągnął i opuścił łoże. Z podkrążonymi oczyma stanął przed lustrem w łazience. Patrzy i widzi za sobą jakiś nos z marchwi, żółtą głowę i oczy niby z węgla. Przestraszony krzyknął i odwrócił się za siebie.
- Czy, czy jest pan z UFO? - wybąkał Niemiec.
- Rok temu rozmawiałem na weselu z kosmitami z planety Nopes, - ale jestem Strachem na Wróble, zwanym Ceta Polikarp i w kanalizacji rozmawiałem ze szczurem, który polecił mi pana jako sprawiedliwego człowieka - Herr Rudolf szczypał się do krwi w rękę myśląc, że śni.
- Proszę się nie bać - uspokajał go Strach na Wróble - nie przyszliśmy pana skrzywdzić, ale prosić o pomoc. Niech się pan ambasador przygotuje z tą swoją poranną toaletą, a pokażę swoich przyjaciół i powiem o co chodzi.
Niebawem w gabinecie Rudolfa Schekera, Strach na Wróble przedstawił wszystkie osoby.
- Ten Kosz na Śmieci to Radodydak... - zaczął.
- Klap! - odezwał się kubeł.
- To jest Czubek...
- Wow!
- ... a tak naprawdę Uk Tubajtyna, polski owczarek nizinny zakupiony na Ukrainie... - prezentacja trwała.
- ... to jest panienka Lawendycja Ewa Maria Solanescu - ta się skłoniła,- a ten nóż wbił się jej gdy miała osiem latek, a tu mam zaszczyt przedstawić jej męża, pana Gienricha Solanescu z Mołdawii. Ci państwo przyjechali do Warszawy na miesiąc miodowy. Pan Gienrich raczył sfałszować legitymacje z NKWD, ale z żoną wykorzystywał je do czynienia dobra; oczywiście to grzech fałszować dokumenty, ale zostali złapani przez ubeków Grzegorza Kufińskiego i Irosława Morskiego, którzy torturowali ich, a potem chcieli zabić... - ambasador słuchając omal nie zakrztusił się wodą sodową - ... czy pan ambasador wyobraża sobie trzymanie nagich ludzi w szafie, przypalanie ich, cięcie twarzy scyzorykiem - Strach na Wróble był bliski lamentu, a Schekerowi przypomniały się zbrodnie jego własnych rodaków i uznał, że musi zrobić cokolwiek aby pomóc państwu de Slony.
- Czy jest pan Rumunem? - spróbował zagadnąć do Heńka.
- Nie, jestem Mołdawianinem, a mój kraj teraz okupują Sowieci - odrzekł.
- No cóż - teraz Scheker lepiej się przygotował - nie wiem kogo nazywacie szczurem, który mówił o mnie, ale mimo wszystko dobrze trafiliście, bo też jestem przeciwnikiem komunizmu, polskiego i światowego libertyństwa i rządów Stalina, he, he, jestem dyplomatą i nikt mnie nie słyszy, to mogę ich wszystkich smarować ile wlezie, bo zasługują na to! - mówił chichocząc. - Pan Ceta Polikarp mówił, że to grzech fałszować dokumenty. Odnośnie mnie, to uważam, że na końcu jest grób, a za grobem nic nie ma, ale przed grobem łajdactwa nie zniosę. Spuśćcie się na mnie! - zapewnił o swych dobrych zamiarach.
- To dobrze - odrzekł Strach na Wróble - czy mógłbym prosić o podwiezienie nas na południe na skraj Lasu? Dalej trafimy.
- Aber naturlich! - odparł Scheker i uścisnął dłonie Ceta Polikarpa i de Slony, a dłoń Lawendycji polskim zwyczajem pocałował.
Wszystkich nakarmił, ubrał, pozwoliwszy wcześniej zażyć kąpieli, a wieczorem zawiózł na południe miasta, gdzie nasi uciekinierzy pożegnali się z dyplomatą i ruszyli w leśne ostępy. Państwo de Slony, a zwłaszcza Lawendycja żałowało, że taki człowiek był ateistą.
- Mówił, że to dlatego, iż przeszkadza mu hipokryzja osób wierzących - tłumaczył Strach na Wróble.
Tymczasem Urząd Bezpieczeństwa szukał ich w ambasadach Rumunii i USA.
Powrót do Pawlaczycy był bardzo radosny i wręcz niemożliwy do opisania. Dość, że Pan Sołtys poprosił Księdza Dobrodzieja o nabożeństwo dziękczynne za szczęśliwy powrót do domu. Jednak tego dnia stało się coś bardzo złego. Radosne nabożeństwo miało się już wkrótce zmienić w koszmar - Dziadostwo wdarło się do Kościoła!