Był
XX wiek od czasu gdy Słowo stało się ciałem i mieszkało między
nami. O dawnej Analapii już mało kto pamiętał. Odkąd Mieszko I
Oświeciciel przyjął chrzest, jej miejsce zajęła Polska.
Tymczasem za Islandią, za Grenlandią, za wzburzonymi falami, które
ongiś zakryły Atlantydę, w wielkim mieście wielkich Stanów
Zjednoczonych, odbywał się konwent miłośników fantastyki, na
który przybyło wielu uznanych autorów. Jeden z nich nazywał się
Roger. Roger Zelazny.
-
Hej! Zawsze chciałem cię spytać czemu nosisz takie dziwne nazwisko
– walnął prosto z mostu jeden z fanów pisarza; młody chłopak w
jeansowej kurtce o twarzy gęsto usianej pryszczami.
-
Mój ojciec przybył z Polski. Zelazny to polskie nazwisko –
objaśnił spokojnie pisarz.
-
A czy ta cała Polska to nie przypadkiem kraj nazistów, którzy
urządzili Żydom Holokaust? - z głupia frant spytał młody Żyd z
Nowego Jorku.
-
Wręcz przeciwnie – zaprzeczył Roger Zelazny. - Długo można by
mówić o Polakach mordowanych przez nazistów i jeszcze ratujących
Żydów przed strasznym losem…
-
Dobra, ale czemu Polacy noszą takie dziwne nazwiska? - drążył
temat pryszczaty posiadacz jeansowej kurtki.
-
Założycielem mojego rodu był słowiański wojownik Żelazen,
którego imię oznacza ‘mocnego jak żelazo’ i tak jak żelazo
mającego moc zwyciężać demony przez Słowian nazywane Čortami
– rozpoczął swą opowieść Roger Zelazny.
-
To ktoś taki jak Iron Man? - spytała ruda dziewczyna lubiąca
komiksy.
-
Każda epoka ma swoich herosów – potwierdził pisarz. - Żelazen
żył w starożytności, w czasach Juliusza Cezara, w słowiańskim
królestwie nazywającym się Analapia; była to bowiem taka pogańska
Polska a rebours. Pochodził z rodu Vojen – thala; wojownika o
nadludzkiej sile władnego przybierać postać tygrysa. Tak jak jego
antenaci, Żelazen wędrował po świecie walcząc z potworami i
poszukując skarbów.
-
To całkiem jak Conan – uśmiechnął się od ucha do ucha młody
Murzyn w okularach. - Ciekawe czy się znali?
-
Z tego co pamiętam Conan miał do czynienia z niejakim Olgierdem
Władysławem – przypomniał sobie jego kolega pochodzenia
chińskiego, lecz rudowłosa miłośniczka komiksów uciszyła ich
nerwowym syknięciem.
-
Żelazen ubił wiele straszydeł – kontynuował Roger Zelazny –
takich jak smoki, wilkołaki, wampiry czy Walenty; złośliwy demon
mający postać ludzkiej stopy, sprowadzającej śmierć na swoich
właścicieli. Za swoje czyny otrzymał od Leszka I Wyścigowego,
króla Analapii majątek ziemski i herb Walens przedstawiający
żelazną stopę, bowiem pod odcięciu sobie stopy opętanej przez
Walentego, rycerz musiał używać żelaznej protezy. W swoim majątku
natrafił na opuszczony od lat modrzewiowy dworek pośród gęstego
lasu. Zapuścił się w jego wnętrze przyświecając sobie
pochodnią. ,,A nuż czekają tam na mnie zaklęte krocie?’’ -
pomyślał z nadzieją. Istotnie, pod gnijącym i toczonym przez
korniki dachem, na porośniętym mchem klepisku walały się
rozrzucone w nieładzie złote monety pamiętające jeszcze czasy
pierwszego imperium Sarmatów. W mroku pełnej zgnilizny i wilgoci
izby czekał na Żelazena olbrzymi but z czerwonej skóry zdartej z
tura o złotych rogach. But ten był nieco większy niż bywają
ludzie i żywy. Groźnie szczerzył na Żelazena zęby ze złotych
gwoździ i powarkiwał jak wściekły pies.
-
Kamasz, do szewca! - niezbyt mądrze zawołał Żelazen, bowiem dotąd
myślał, że demon o imieniu Kamasz to tylko takie bajanie starych
bab – słuchająca pisarza feministka skrzywiła się na ten
słowa.. - Tymczasem Kamasz przybrał postać wąsatego wojownika o
złotych kłach, odzianego w czerwony kontusz.
-
Bijmy się o te monety! - zakrzyknął, a Żelazenowi nie trzeba było
dwa razy tego powtarzać. Dobył miecza z damasceńskiej stali i
ranił nim ciężko Kamasza. Demon upadł na skrzypiącą podłogę i
prosił, aby go dobić. Gdy Żelazen zadał mu cios łaski, stanęło
przy nim dwóch Kamaszów, z którymi musiał walczyć. Szybko
zrozumiał, że drugi cios miast zabić demona, zwiększa jego siły.
-
Straszne! - jęknęli chłopak i dziewczyna. - Jak to się skończyło?
- Roger Zelazny zrobił krótką przerwę na wypicie kubka wody
mineralnej i dokończył.
-
Mój przodek pokonał Kamasza unosząc go w powietrze i dusząc.
Następnie podpalił nawiedzone dworzyszcze. Wcześniej pozbierał
walające się na jego podłodze monety i zabrał je ze sobą. Gdy
rano im się przyjrzał, okazało się, że były to zeschłe liście…
Konwent
fantastów dobiegł już końca. Uczestnicy spotkania z Rogerem
Zelaznym wrócili do domów pełni uznania dla bogactwa jego
wyobraźni.