Na tronie Zviezdunów zasiadał stary, siwy Grudzień, trzymający pomarszczoną, trzęsącą się dłonią kostur, którego uderzenia czyniły ziemię twardą, zimną i uśpioną. Wcześnie nadeszły wieczorne ciemności. Wiatr wył jak potępieniec, zaś śnieg prószył obficie.
W taki to wieczór jasnowłosa Tuchola, żona żupana Samolika, zasiadła wraz ze swymi pannami służebnymi w przestronnej izbie modrzewiowego dworca, aby prząść. Czynności tej nauczyła niegdyś ludzkie niewiasty sama Mokosza, której składano w darze pierwociny przędzy. Kiedy Tuchola i jej służebnice przędły, umilając sobie czas pracy śpiewaniem pieśni, opowiadaniem baśni i krotochwil, żupan Samolik, wasal Ćwieczka II, króla Aplanu, bawił daleko. Wraz z drużyną tropił rozbójnika, Gorczę Straszliwego, o którym powiadano nie bez racji, że swoje ofiary nie tylko łupił i zabijał, ale także pożerał.
- ,,Komu otwierasz komorę? Żmijowi otwieram komorę’’ - Lineta, jedna z panien służebnych Tucholi nuciła właśnie ucieszną piosenkę z dalekiej Puany, gdzie zimy były łagodniejsze niż w Aplanie.
Ledwo przebrzmiały jej słowa, gdy wiatr załomotał potężnie w okiennice. Okno, miast szyby chronione zwierzęcą błoną, ustąpiło przed siłą żywiołu. Nagły, lodowaty podmuch zgasił wszystkie świece i zasypał izbę śniegiem. Dziewczęta pisnęły przestraszone, gdy w izbie pojawił się śnieżny smok, jeno sama pani Tuchola zachowała spokój. Smok, jeśli wierzyć miniaturom zdobiącym karty ,,Codex vimrothensis’’ był ogromny. Przypominał rogatego węża z czterema łapami i parą błoniastych skrzydeł. Choć w pieśniach śnieżne smoki miały srebrną łuskę, ten pokryty był miękkim, białym futrem. Posiadał też wielkie, pozbawione powiek oczy, przypominające turkusy ze złotymi żyłkami. Wysunął rozdwojony język i delikatnie dotknął nim łona Tucholi.
- Nie obawiaj się, córo Aivalsy – przemówił łagodnie smok. - Jesteś w stanie błogosławionym. Porodzisz syna, junaka bez trwogi i zmazy, obrońcę uciśnionych, któremu niestraszny będzie najsroższy mróz ni rany.
Tuchola pokraśniała z radości.
- Agej viełatifikoł – odrzekła po starokrasnemu – ad viełatifikoł Gracilis Ortica dan Orticen! 1 - Dodała.
Wówczas smok wycofał się rakiem z izby. Wraz z nim zniknęły śnieg i mróz, zaś okno, przez które dostał się do środka, znów było szczelnie zamknięte. Zgaszone podmuchem wiatru świece znów zapłonęły i to bez niczyjej pomocy. Służebnice odetchnęły, a ich przestrach ustąpił miejsca radości. Na wyścigi poczęły tulić się do swojej pani i gratulować jej poczęcia dzieciątka.
Nazajutrz żupan Samolik powrócił do swojego majątku. Przyniósł w sakwie odciętą głowę straszliwego Gorczy. Okropny to był czerep, istoty niegdyś ludzkiej, lecz przeżartej i znieprawionej czarną magią. Oczy rozbójnika wciąż świeciły jak krwawe latarnie, zaś usta bezskutecznie próbowały miotać klątwy i kłapały tylko groźnie spiłowanymi zębami. Z rozkazu żupana głowa Gorczy została zatknięta na palu, stojącym na granicy majątku jako przestroga dla innych zbójców i sług Čortieńska.
Tuchola wyszła na spotkanie męża. Ucałowała jego pokrytą świeżymi bliznami twarz i przytuliła czule.
- Będziemy mieli dzidziusia! - Oznajmiła rozpromieniona.
- Skąd wiesz? - Zdziwił się Samolik.
- Kiedy przędłam, powiedział mi to śnieżny smok.
Samolik w odpowiedzi objął mocno żonę, a w jego nienawykłych do płaczu oczach zalśniły łzy szczęścia.
- Będę miał syna… - powtarzał. - Jak piękne są skrzydła smoka, który przyniósł tę radosną nowinę!
Minęło dziewięć miesięcy. Tuchola zgodnie z zapowiedzią urodziła chłopca. Dziecię otrzymało imię Śnieżan (Niveus) na pamiątkę zadymki, podczas której smok zapowiedział matce jego narodziny. Od najmłodszych lat zadziwiał swym hartem w znoszeniu zimna, już jako siedmioletnie pacholę zażywając z lubością kąpieli w przeręblach. Mawiano, że najtęższe mrozy są dlań korzystne, upały zaś szkodliwe. Na podstawie zachowanych pieśni, które Kosa Oppman przytoczył w ,,Perłowym latopisie’’ jesteśmy w stanie odtworzyć wygląd Śnieżana. Miał niezwykle jasną cerę niczym mieszkańcy Nürtu, seledynowe oczy, włosy zaś długie, przypominające barwa len. Był ponadto smukły i wysoki. Dysponował siłą i zręcznością lamparta, zaklętymi w splotach twardych mięśni. Nosił posrebrzaną zbroję z łusek diamentowej ryby z Morza Joldów, na którą zarzucał biały płaszcz z wyhaftowanym, złotym kołowrotem. Za oręż służyła mu szabla sporządzona z ości olbrzymiego szczupaka, złowionego w jednym z jezior krainy Burus. Przemierzał junacki szlak na grzbiecie białej klaczy noszącej imię Śnieżka (Vakilidka). Nabył ją od rataja, parszywą, ochwaconą i przeznaczoną do utopienia w rzece. Śnieżan zgodnie ze wskazówkami zimowych rusałek wyleczył klacz z trapiących ją chorób, a następnie ujeździł. Zyskał w ten sposób dzielnego rumaka, bardziej wiernego niż niejeden człowiek. Został pasowany na witezia przez króla Ćwieczka II w czasie uczty wydanej z okazji Szczodrego Wieczoru.
*
Śnieżan bawił w gościnie. Posadzono go za stołem nakrytym białym obrusem. Stały na nim srebrne i złote naczynia wypełnione pieczonymi i duszonymi daniami z tłustych gąsienic, pędraków, ciem i żuków oraz chrupiącymi mrówkami. Do picia służyła woda z miodem, gęsta od utopionych w niej much i komarów. Dla wygody gościa zapalono pochodnię, bowiem jego gospodarze sprawnie poruszali się w największych ciemnościach. Nie byli to ludzie, jeno plemię Gacków, żyjące na świecie od czwartej ery. Ciała i kończyny mieli człowiecze, lecz ich głowy należały do długouchych nietoperzy, nazywanych gackami. Jedni prawili, że pierwszą Gacków porodziła czysta Dziewanna, oblubienica Boruty. Inni zaprzeczali temu, głosząc, że Gacków spłodził dopiero w erze dziewiątej Sirrah, praojciec nietoperzy wraz z północnicą Kidypą. Jakkolwiek by było sami Gackowie wielce czcili Sirraha jako swego patrona. Śnieżan ujrzał w sali biesiadnej przedstawiającą go rzeźbę z rozpostartymi skrzydłami i imponującym członkiem. Ponoć plemiona Gacków i Podkowców potrafiły przybierać postać nietoperzy. Były to istoty wierne Agejowi, które żyły w nieprzyjaźni z wąpierzami. Zdarzało się nawet, że ludzie prosili Gacków o pomoc w ubiciu szczególnie dokuczliwego krwiopijcy. Siedziba nietoperzogłowego plemienia, goszczącego Śnieżana, mieściła się wewnątrz wielkiego kurhanu, zagubionego gdzieś wśród puszcz i jezior krainy Burus, płacącej dań królom Aplanu. Śnieżan wszedł do wnętrza kurhanu na dzień przed letnim przesileniem, zabawił zaś w nim ponad trzy dni. Wewnątrz kurhanu znalazł się również dobrze zaopatrzona w owies i wodę stajnia dla Śnieżki. Rycerz został wpuszczony przez dwóch strażników, zbrojnych we włócznie, po tym jak pokazał im przepustkę, srebrną blaszkę, wydobytą z pyszczka ryby, złowionej w jednym z ponad dwóch tysięcy jezior Burus. W czasie uczty rybałci przygrywali biesiadnikom na złotych grzebieniach, bębnach i piszczałkach, zaś stary, posiwiały Gacek z oczami zakrytymi bielmem, recytował poemat o przygodach Sirraha. Wewnątrz kurhanu było gorąco i duszno, przeto jedyne odzienie Gacków stanowiły czarne peleryny i przepaski na biodrach, także w barwie żałoby. Apetyt dopisywał ludowi z głowami nietoperzy. Owady były ich największym przysmakiem, podczas gdy Śnieżan cierpiał, marząc o combrze baranim i zimnym piwie.
- Jeszcze trochę tych delicji, a wszystko zwrócę! - Pomyślał nachmurzony z pozieleniałą twarzą.
Zawsze irytowali go filozofowie głoszący, że cała ludzkość powinna pójść w ślady plemion leśnych ludzi, spożywających pędraki, świerszcze, mrówki i tym podobne pełzające paskudztwa. Gackowie nie mieli jednak w spiżarni nic innego; żadnej dziczyzny, kiełbas, ryb, drobiu, chleba, sera, jarzyn, owoców, wina, piwa ani innych wiktuałów, jakie cenili synowie Novalsa i córki Aivalsy.
Śnieżan nie zjawił się na uczcie bez powodu. Przed Nocą Kupały zwrócili się do niego Bartymiusz i Gajdur, konaci dwóch zwaśnionych buruskich szczepów Selida i Gelda, osiadłych na przeciwległych krańcach jeziora Modron. Od pokoleń Selida i Gelda toczyli ze sobą wojny o dostęp do łowisk ryb oraz drewno, miód i zwierzynę, kryjące się w leśnych ostępach. Junacy z obu plemion okrywali się tym większą sławą im więcej zdobyli głów zabitych wrogów. Tymczasem nastąpił wyłom w tej tradycji. Siccona z Geldów, córka Gajdura i Sicco z Selidów, syn Bartymiusza poczuwszy do siebie miętę, uciekli potajemnie z rodzimych osad, aby żyć razem z dala od plemiennej wróżdy. Obaj konaci nie szczędzili Śnieżanowi obietnic hojnej nagrody.
- Kiedy ujrzę moją córeczkę całą i zdrową – zapewniał konat Gajdur – to Velinas mi świadkiem, że otrzymacie ode mnie, szlachetny rycerzu, sto futer sobolich, beczkę miodu, skórę rysia i trzydzieści funtów bursztynu.
- Ja zaś odwdzięczę się błamem bialutkich futer gronostajowych, naszyjnikami z pereł, srebra i złota, szafirem wielkości męskiej pięści, modrym jak tutejsze jeziora oraz zamorskim pucharem z rogu jednorożca, wykrywającym zjadłe trucizny.
Śnieżan poczuł niesmak, słuchając obu konatów, którzy wciąż patrzyli na siebie wilkiem.
- Czy gotowi bylibyście zaprzestać waśni, gdyby od tego zależało dobro waszych dzieci? - Spytał groźnie, zaś konaci pospuszczali głowy jak sitowie.
Zapadła krępująca cisza.
- Ja… ja… mogę nawet podać rękę temu… Bartymiuszowi, byleby tylko mojej Siccony nie spotkała żadna krzywda! - Wydusił wreszcie z siebie konat Gajdur.
Śnieżan udał się na poszukiwania. Wypytywał o Siccona i Sicconę plemienia Lynxów o rysich głowach, leśnych ludzi oraz trzech urodziwych sióstr, gudełek, które podróżowały po całym Burus na grzbiecie gryfa. Właściwej i wyczerpującej odpowiedzi udzielił Śnieżanowi dopiero Kilujad, nagi skrzat mieszkający w mrowisku. Kilujad miał siwą brodę i nakrycie głowy z szyszkowych łusek. Wśród kauków i barstuków cieszył się sławą mędrca. To za jego radą Śnieżan trafił na ucztę w kurhanie Gacków.
Przeprosił gospodarzy i poszedł do ustronnej izby, gdzie zwrócił do zagłębienia w ziemi cały poczęstunek. Kuchnia Gacków stanowczo mu nie służyła. Kiedy powrócił do sali biesiadnej wypatrzył wśród ucztujących czule obejmującą się pannę i młodzieńca. Mieli oni ludzkie głowy z kędzierzawymi, blond włosami. Śnieżan dał znak, że chce mówić.
- Czcigodni gospodarze! Przybyłem do was jako emisariusz konatów Bartymiusza i Gajdura, ojców zatroskanych o swoje dzieci, Siccona i Sicconę. Właśnie potwierdziły się moje przeczucia, że znajdę ich wśród waszego ludu. Pozostaje mi teraz odprowadzić młodzieńca i pannę do ich plemion.
Siccona zalała się łzami i wtuliła w pierś ukochanego, Sicco zaś zacisnął pięści i zrobił marsową minę.
- Nie obawiajcie się – Śnieżan rzekł łagodnie do zakochanej pary. - Ręczę moim rycerskim honorem, że nie stanie się wam żadna krzywda.
- Wolnego, mości rycerzu – zapiszczał sędziwy Emielnik, naczelnik szczepu Gacków. - Panicz Sicco i panienka Siccona są naszymi gośćmi. Jako udzielający im gościny odpowiadamy przed Enkami za ich bezpieczeństwo.
- Uciekli od swoich rodów, trawiących czas na wzajemnym wybijaniu się niczym bezrozumne bestie. - Dodał Mihnat, najstarszy syn Emielnika. - Miłość męża i niewiasty jest prawem zapisanym w Czarach, wyrytych na Bierzmie Wszechświata. Tymczasem Bartymiusz i Gajdur zabronili ożenku swym dzieciom, bo zaślepia ich wzajemna nienawiść. Bacz, witeziu, abyś wypełniając rozkazy książąt, nie sprzeciwił się woli Ageja i Enków.
- Rozmawiałem z oboma konatami. Tęsknią okrutnie za swymi dziećmi i wielce frasują się ich losem.
- Może jest tak w istocie – westchnął Emielnik. - Dowieść swych racji możesz w zapasach z naszym bratem, Tugosem. Rozważ to dobrze, masz jeszcze bowiem czas na wycofanie się z walki bez ujmy na honorze.
- Aplański witeź nigdy się nie cofa. - Oznajmił Śnieżan.
Posłano zatem po Tugosa. Do sali biesiadnej wkroczył, zataczając się jak marynarz na okręcie, ,,od pięty do pięty napięty’’, półnagi mocarz o trzy stopy wyższy od Śnieżana. Z jego karku wyrastały głowy trzech nietoperzy: szarego, rudego i białego. Krążyła pogłoska, że w żyłach Tugosa płynie domieszka czarnej krwi trolli, która tłumaczyłaby posiadanie przezeń większej liczby głów niż jedna. Domniemanie to nie przeszkadzało Gackom szanować Tugosa za jego niezłomną odwagę w nocnych bitwach z wąpierzami oraz siłę okazaną podczas przenoszenia ciężkich głazów i sypania kurhanów. Śnieżan swoim zwyczajem nie okazał strachu, choć wiedział z pieśni rybałtów, że trójgłowy Weles obdarzył wszystkie trójgłowe bestie i potwory potrójną siłą.
- Pojedynek obyczajem naszych ojców odbędzie się bez użycia oręża – oznajmił Emielnik. - O zwycięstwie ma rozstrzygnąć jedynie siła muskułów, szybkość, zwinność, ostrość kłów i szponów oraz łaska Enków. Syn Novalsa będzie tak długo walczył z Tugosem, aż uzna za stosowne trzykrotnym uderzeniem otwartą dłonią w podłogę dać znak, że się poddaje. - Trzeba tu dodać, że Tugos nie walczył jeszcze nigdy z człowiekiem, za to rozłożył na łopatki pięć niedźwiedzi.
Przed walką zapaśnicy wymienili ukłony na znak szacunku. Następnie na dźwięk brzmiącego cymbału zwarli się w bojowym uścisku. Nikt nie ośmieliłby się nazwać Śnieżana słabeuszem. Nieraz już dawał na turniejach dowody, że mógłby się równać siłą z białym niedźwiedziem z Nürtu. Jednak siła Tugosa była potrójna. Widownia piszczał z podniecenia, zagrzewając swych faworytów do największego męstwa. Choć Tugos ciskał Śnieżanem o podłogę jak mokrym zmywakiem, Zimowy Rycerz za każdym razem powstawał z krwawą mgłą zasłaniającą mu oczy.
- Dyć on zaraz ubije, tego człowieka! - Łkała Siccona, zaś Sicco na próżno tulił ją do piersi i starał się zasłonić dłonią jej oczy. - Musicie przerwać walkę! Przerwijcie walkę na kościany tron Zarazy!
Niestety jej wołanie utonęło w powodzi pisków gawiedzi i odgłosów samego boju. Siccona wyrwała się z objęć ukochanego i pobiegła do zmagających się ze sobą mocarzy.
- Nie zabijajcie się! - Córka konata stanęła pomiędzy Śnieżanem a Tugosem z szeroko rozstawionymi rękami.
Uczony Simanis z Burus prawił w erze dwunastej, że Siccona rzuciła między nich chustkę, nazywaną mandili, tak jak to czyniły niewiasty w Kartwelii w celu godzenia zwaśnionych.
Sędziwy Emielnik powstał z krzesła i po trzykroć zastukał krętą laską w podłogę na znak, że pragnie mówić.
- Czcigodna Godzila wybrała tę zacną pannę na posłankę pokoju. Innymi słowy: Śnieżanie, Tugosie, o dalszej walce nie ma już mowy!
Wtedy Siccona zabrała głos, a jej odwagę i dobroć jeszcze długo potem wysławiano w pieśniach.
- Nie darowałabym sobie, gdyby ten junak poniósł śmierć z powodu mojego uczucia. Nie godzi się budować osobistego szczęścia na cierpieniu i śmierci niewinnych.
Gacki zaszemrały między sobą, wymieniając uwagi o niewieściej śmiałości i rozumie.
- Moja luba słusznie prawi – zabrał głos Sicco. - Żadne z nas nie chce śmierci Śnieżana. Słyszeliśmy opowieści o jego męstwie i wspaniałomyślności. Zgadzamy się wrócić z nim do naszych ojców.
- Niech więc tak się stanie – westchnął Emielnik. - Dufam, że Godzila przemieni twarde serca obu konatów.
Śnieżan wyprowadził Siccona i Sicconę z kurhanu Gacków. Był słoneczny dzień gdy dotarł z nimi nad jezioro Modron. Czekali już na nich konaci Bartymiusz i Gajdur wraz z żonami i starszyzną z obu wiosek. Siccona płakała, obejmując ramieniem swego wybranka.
- Panie ojcze, pani matko! Opuściłam was nie dlatego, że przestałam was kochać. Miłuję Siccona ponad światło słońca. Pragnę być jego żoną i matką jego dzieci. Nie uciekłabym z wioski, gdyby przeklęta wróżda nie nakazywała naszym szczepom mordować się bez litości ku obrazie Ageja.
Potem Sicco opowiedział o swojej miłości, dla której wolał los zbiega i tułacza niż rozłąkę z Sicconą. Najtwardsi wojowie Geldów i Selidów, posiadający kolekcję własnoręcznie ściętych, wrażych czerepów, teraz mieli łzy w oczach. W miarę jak Sicco i Siccona opowiadali dzieje swej miłości, ich stopy wrastały w ziemię, a ramiona wyciągały się ku niebu, wypuszczając liście. Wraz z ostatnim szeptem i ostatnią łzą, zamienili się w parę wysmukłych drzew, splecionych w miłosnym uścisku. Sicco miał teraz liście złote, a Siccona – srebrne. Widząc los swych dzieci, Bartymiusz i Gajdur wraz z drużynami padli sobie w objęcia, płacząc jak bobry.
- Ostawcie dla waszych wdów i sierot nagrodę, którą mi przyobiecaliście. - Rzekł Śnieżan. - Ilekroć będziecie spozierali na te drzewa, niech opuści was nienawiść i pragnienie zemsty. Żyjcie odtąd w pokoju, aby Sicco i Siccona zaznali radości.
Śnieżan ponaglił swoją klacz do galopu. Odprowadzał go szum złotych i srebrnych liści.
*
,, … uwagę naszą przykuwa sucha, tarninowa gałąź z dużym, zielonym pasikonikiem, siedzącym na kolcu. Podchodzimy bliżej, aby obejrzeć lepiej tego pięknego owada. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że jest on przebity na wylot tarninowym kolcem i martwy. Obok znajdujemy jakiegoś żuka, również nabitego na kolec. Któż dopuścił się tak szkaradnego czynu? Myśl, że to jakieś dzieci zabawiały się w tak okrutny sposób, raczej odrzucamy, bo droga jest obecnie mało uczęszczana, a do wsi stąd bardzo daleko i zakątek ten rzadko ktoś odwiedza. Ale jeśli to nie ludzka sprawka, to czyja?’’ - Rafał Skoczylas ,,Leśne spotkania’’
Ostróżeń (Astrazon) był synem kupca Szafrańca z grodu Jawary na północy Aplanu. Szafraniec wyprawiał się na handel do Burus, a także prowincji Korsi i Letygoły w Orlandzie. Jego karawany wiozły w jukach bursztyn, perły, ozdoby ze srebra i złota, muszelki kauri, bisior i mirrę. Choć istnieli kupcy zamożniejsi od niego, wzbogaceni niepomiernie na handlu niewolnikami, Szafraniec nie zazdrościł im niegodziwie zdobytych zysków. Kontent był z tego co już posiadał, a co umożliwiało mu żucie w miarę dostatnie bez lęku o jutrzejszą strawę i dach nad głową. Martwił się jednak swoim synem. Ostróżeń mimo ojcowskich gróźb i zachęt nie garnął się do nauki kupieckiego fachu. Prawdę powiedziawszy nie palił się do nauki jakiegokolwiek rzemiosła. Całe dnie przepędzał leniwie leżąc na piecu i oddając się marzeniom. Z upodobaniem słuchał pieśni i bajęd wędrownych grajków, zapominając o całym świecie. Jak sroka w gnat wpatrywał się w pląsy młodych i półnagich tancerek, marząc przy tym o spotkaniu wielkiej miłości. Był także pierwszy do jedzenia, a jego łakomstwo mogłoby zawstydzić samego Fugasa. Nic sobie nie robił z gniewu ojca i łez matki. Czasami przyrzekał poprawę, lecz potem i tak postępował jak do tej pory. Pociechę Szafrańca stanowili Burian i Kaźko, starsi synowie, założyciele własnych rodzin, którzy prowadzili własne interesy w Orlandzie, Oxlandzie i w Nürcie.
- Powinieneś wydorośleć tak jak twoi bracia. Oni wyszli na ludzi i ty też powinieneś. - Przy rodzinnym obiedzie kupiec Szafraniec po raz kolejny nagabywał najmłodszego syna.
- Nie chcę być jak moi bracia, jeno być sobą – Ostróżeń skrzywił się jakby przy jedzeniu cytryny. - Nigdy nie dorosnę, bo dla dorosłego człowieka wartość ma tylko to co można kupić lub sprzedać.
- Znajdując sobie jakieś zajęcie, niekoniecznie kupieckie, stałbyś się pożyteczny dla Królestwa Aplanu – ciągnął niezrażony Szafraniec.
- Nic mnie nie obchodzi to nierządne królestwo – odpyskował Ostróżeń.
- Co powiedziałeś? - Szafraniec poczerwieniał jak pośladki pawiana.
- Inne nierządne królestwa też mnie nie obchodzą! - Ostróżeń wstał od stołu i poszedł do swojego pokoju.
- Dokąd to idziesz, szczylu?! Jeszcze obiad nie skończony! - Żołądkował się Szafraniec.
Ulubiona opowieść krnąbrnego Ostróżenia traktowała o skrytym wśród puszcz południowego Burus grodzie Dzierzbowie. Zamieszkiwać miały go jedynie kapłanki nazywane Dzierzbami. Każda z nich była młoda i nadobna niczym Słońce i Księżyc. Bóstwo owych kapłanek miast zachowania przez nie czystości, domagało się od nich częstego udziału w miłosnych zapasach na ołtarzu łoża z każdym mężem jaki zabłąkał się w pobliże ich chramu. Ostróżeń długo rozmyślał o nich przed zaśnięciem.
- One czekają na mnie, by obdarzyć mnie rozkoszą – myślał. - Legnę z ich królową, która obdarzy mnie pieszczotami, jakich nie znała nawet ta rozpustna rusałka, Goplana III. - Uśmiechnął się do swoich myśli i zasnął.
Nazajutrz przy śniadaniu znów pokłócił się z ojcem.
- Gdyby twoje lenistwo mogło latać, byłbyś już na najdalszych kresach Zaziemia! - Powiedział synowi Szafraniec.
Wtedy właśnie w sercu Ostróżenia zrodziła się myśl o ucieczce z domu i odnalezieniu Dzierzbowa. Potajemnie zapakował do zielonego tobołka na kiju chleb, ser, szynkę i jabłko. Nocą gdy wszyscy domownicy posnęli snem sprawiedliwych, ostrożnie opuścił rodzinny dom, spuszczając się po linie przez okno. Przekradł się przez wyłom w murze rodzinnego miasta, od lat tęsknie czekający na naprawę i znalazł się poza Jawarą. Z dreszczem podniecenia zagłębił się w mroczny las. Błądził w nim przez cztery dni, aż skończył mu się prowiant. Lato tego roku było deszczowe. Ilekroć Ostróżenia zmoczył deszcz, gryzło go sumienie, ukazując mu obraz płaczącej za nim matki.
- Muszę być twardy jak bohaterowie z dawnych dni – mówił sobie piętnastoletni uciekinier. - Tylko tak zasłużę na objęcia królowej Dzierzb.
Pierwszego dnia ujrzał w trawie leśną myszkę, pokrytą brązowym futerkiem.
- Pi, pi! Wracaj do domu, ty nicponiu! Rodzice się o ciebie martwią, a tam dokąd zmierzasz, czeka na ciebie jeno śmierć.
Twarz Ostróżenia wykrzywił grymas złości.
- Uciekaj, szkarado! Myszy trzeba tępić, bo zjadają ciastka! - Mówiąc to, zamierzył się nogą, by kopnąć myszkę jak szmaciankę, lecz zdążyła uciec.
Drugiego dnia napotkał wychodzącą ku niemu z matecznika rysicę. Zwierzę spojrzało na niego zielonymi oczami, w których malował się smutek.
- Wracaj do domu, mały. Dzierzby nie będą cię kochać, bo nie mają serca.
- Tere – fere. Zazdrościsz mi i tyle, ty sierściuchu! - Odrzekł Ostróżeń i zagrał rysicy na nosie, choć nogi uginały się pod nim ze strachu.
Rysica odeszła zasmucona.
Trzeciego dnia otrokowi ukazał się wilk.
- Dobrze ci radzę… - zawarczał.
- Wsadźże sobie pod ogon swoje rady, panie wilku! - Zawołał buńczucznie Ostróżeń, po czym dał drapaka przed siebie.
Wilk nie gonił go.
Czwartego dnia, wieczorem, kiedy skończyły się zapasy, Ostróżeń ujrzał mały, jadowicie zielony ognik, lecący w jego stronę.
- Kim jesteś? - Spytał zielonego ognika.
- Nazywam się Zaruko i pragnę pogratulować ci hartu ducha. Królowa Dzierzb wraz z towarzyszkami wie o twoich trudach i czeka niecierpliwie na twoje przybycie, aby ci je wynagrodzić.
Ostróżeń uśmiechnął się radośnie na te słowa i ochoczo podążył za błędnym ognikiem. Zaruko prowadził go przez kłujące zarośla i śliskie błoto, aż stanęli u bram Dzierzbowa.
- Oto kres naszej drogi. – Oznajmił Zaruko trzeszczącym głosem. - Znikam i życzę przedniej zabawy! - Wypowiedziawszy te słowa, ognik zgasł.
Leśny chram Dzierzb był otoczony częstokołem z jasnych pni brzóz i modrzewi. Na końcach tworzących palisadę pni, kapłanki zatknęły czaszki dzików, łosi, rozmaitych drapieżców, a niekiedy też ludzi. Ostróżeń zapukał miedzianą kołatką w mosiężną bramę i otworzono mu. Dzierzby okazały się równie nadobne jak opisywały je stare klechdy. Każda z nich miała młodą twarz o szlachetnych rysach i długie włosy. Nosiły powłóczyste, białe szaty, wyszywane rubinami, na szyjach zaś miały zawieszone czaszki małych ptaków, nazywających się tak jak ich zakon. Podkreślały oczy czarnym barwnikiem z sadzy rozrobionej z sadłem, co nadawało im wygląd tajemniczy i niepokojący. Zaprowadziły wędrowca do łaźni z wodą różaną z Peristanu. Następnie odziały go w odświętną szatę z purpury i zaprowadziły do sali biesiadnej. Ostróżeń oniemiał ujrzawszy powstającą na jego powitanie od stołu królową Dzierzb. Miała długie i lśniące, jasnorude włosy i złotą koronę na głowie, odziana zaś była w suknię z mieniące się jak małe słońca cekinów.
- Witaj, boski! - Objęła Ostróżenia nagimi ramionami i pocałowała w usta, on zaś zapomniał o całej rodzinie.
Królowa posadziła go po swojej prawicy.
- Naszym bogiem jest Król Kolec, którego tron mieści się w Górach Toropileuckich na Najdalszym Północnym Wschodzie – objaśniła Dzierzba. - Jednakże nie szukamy zwady z czcicielami Ageja i Enków – dodała szybko. - Nazywam się Rarańcza. Ty zaś będziesz się odtąd zwał Randrzej, bo jesteś taki słoneczny i męski. - Rarańcza zanurzyła koniuszek palca w miseczce ze złotą farbą i namalowała nim na czole Ostróżenia – Randrzeja magiczny znak.
Nakryty białym obrusem stół zastawiony był figami, kiściami winogron, pieczonymi kasztanami i popielicami, rakami, smażonymi na maśle, przepiórczymi jajami, wymyślnymi daniami z żółwi, żab, węży i jaszczurek oraz królikiem przyrządzonym według prawideł sztuki kulinarnej z Wyspy Słoni. W złotych, srebrnych i kryształowych roztruchanach połyskiwało szkarłatne wino. Pod ścianami siedziały kapłanki, wygrywając słodkie melodie na harfach i lutniach. Randrzej czuł błogość.
- Wszystko co opowiadają o naszych zdolnościach dawania rozkoszy w łożu jest szczerą prawdą – Rarańcza mrugnęła zalotnie do gościa – lecz i tak nie oddaje to nawet części tego co umiemy.
- Już nie mogę się doczekać – zapewnił Randrzej, czując się jak lubieżny satyr na widok powabnych bachantek.
- Nim legnę u twego boku, godzi się, abyś skosztował naszego świętego napoju, który pomnoży twoje męskie siły. - Postawiła przed Randrzejem czarkę z kości słoniowej wypełnioną po brzegi fioletowym winem.
Wyrodny kupiecki syn ochoczo opróżnił naczynie. Poczuł się szczęśliwy jak Lotofag otumaniony spożyciem swej ulubionej rośliny. Z błogim uśmiechem wyciągnął rękę w stronę dużego dekoltu Rarańczy, po czym runął z krzesła na miękki dywan z Peristanu. Zapadł w twardy sen bez marzeń.
Przebudzenie okazało się nadzwyczaj przykre. Otworzył oczy na świątynnym majdanie zlany kubłem zimnej wody. Spostrzegł na swoim całkiem nagim ciele liczne blizny, otarcia i strupy po ranach zadawanych ostrymi przedmiotami. Zerwał się i próbował uciec, lecz drogę zagrodziły mu cztery złowrogo nań spozierające dzierzby: gąsiorek, czarnoczelna, rudogłowa i srokosz. Każdy z tych ptaków osiągał rozmiary dorosłego człowieka.
- Co tu się, do pioruna, wyprawia? - Przeraził się Randrzej.
- Gek, gek! Nie pamiętasz mnie? - Spytała dzierzba gąsiorek, przyciskając szponiastą łapą nagi brzuch Randrzeja do ziemi. - Wczoraj ucztowałeś ze mną. Teraz uczynię cię żertwą dla Króla Kolca.
Randrzej był zbyt przerażony, by wykrzyczeć: ,,Bądź przeklęta na wieki, Rarańczo!’’ Dopiero teraz spostrzegł wystający z ziemi długi i cienki cierń tarniny olbrzymiej. Drzewo to rosło gdzieś w Operencji, albo i dalej, zaś Randrzej aż do tej pory uważał je za wymysł bajarzy.
- Gek, gek! Przebijemy cię tym cierniem na wylot, a potem pożywimy się twoim ciałem na chwałę Króla Kolca. Czuj się zaszczycony! - Objaśniła Rarańcza zamieniona w dzierzbę gąsiorek.
Cztery dzierzby pochwyciły dziobami ręce i nogi przeznaczonego na ofiarę, aby czym prędzej uczynić z nim to, co ich dużo mniejsze siostry robiły owadom i małym kręgowcom. Młodzieniec pojął, że zmarnował życie, goniąc za mrzonkami i zapłakał rzewnie. Przepraszał Ageja i Enków za wszystkie zgryzoty przysporzone matce i ojcu, oczekując, że niebawem stanie przed sprawiedliwym sądem Welesa.
Gdy tak gotował się na śmierć, usłyszał donośny tętent końskich kopyt. Trzej witezie sforsowali bramę chramu. Przestraszone dzierzby upuściły niedoszłą żertwę na ziemię, przytrzymując ją jednak łapami. Ostróżeń, który już nie chciał być Randrzejem otworzył oczy. Rozradował się widząc witezia w białym płaszczu ze złotym kołowrotem, dosiadającego białej klaczy. Rozpoznał w nim Śnieżana, którego dobrze znał z pieśni rybałtów. Znani z pieśni i bajęd byli mu również dwaj Śnieżanowi towarzysze; mocno zarośnięty Kosomor na czarnym ogierze Smoliszu i Raby Jazdon na gniadej klaczy Iskrze.
- W imię Ageja, Boga Bogów, ostawcie tego nieszczęśnika! - Przemówił Śnieżan głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ależ my tylko wymierzamy sprawiedliwość hultajowi, który wzgardził rodzinnym domem! - Broniła się Rarańcza.
- Na krew Teosta spływająca po korze dębu Karako, oddajcie nam otroka, albo będziemy zmuszeni was zabić! - Zagroził Śnieżan dobywając miecza.
- Ten ludzki robak jest nasz! - Głos królowej dzierzb ociekał jadem i smołą z kotłów Čortieńska.
Rarańcza wydała z siebie przeciągły trel, zwołując pozostałe kapłanki pod postacią olbrzymich dzierzb. Rozpoczął się krwawy bój. Dzierzby zadawały ludziom i ich koniom rany ciosami dziobów i szponów. Witezie nie pozostawali im dłużni, siekąc ptaszyska mieczami i strącając je strzałami na ziemię. Przed zachodem Słońca wszystkie dzierzby były już martwe. Konając znów przybierały postać urodziwych acz okrutnych kapłanek. Wśród poległych była też ich królowa Rarańcza.
- Jak Europa długa i szeroka nie znajdziesz w jej granicach swojej drugiej połowy… - Nim skonała, zdążyła jeszcze przekląć Śnieżana.
Ten zaś podszedł z surowym wyrazem twarzy do skulonego na ziemi i trzęsącego się z płaczu Ostróżenia.
- Już po wszystkim. Mam nadzieję, że czegoś cię to nauczyło.
Okrył jego nagość swym płaszczem i posadził na grzbiecie wiernej klaczy Śnieżki. Opuszczając Dzierzbowo, trzej witezie podłożyli ogień, który pochłonął chram wraz z ciałami ubitych kapłanek. Błagali przy tym Swarożyca, aby raczył wypalić zaklęte w tym miejscu zło.
Po przybyciu do Jawary, Ostróżeń padł do nóg rodzicom, błagając o wybaczenie swawoli. Szafraniec i jego żona przyjęli jednak marnotrawnego syna z wielką miłością. Od tego czasu Ostróżeń miast próżnować całymi dniami, poprosił rękawicznika, aby przyjął go do terminu.
*
Śnieżan okrywał się coraz większą sławą. Zwyciężał na turniejach. Tępił rozbójników i potwory. Zawsze stawał w obronie wdów i sierot i wszystkich skrzywdzonych. W pierwszym roku panowania Ćwieczka III wyruszył w głąb Azji szlakiem przygód sławnego króla Lecha Peregrynatora. W swojej wędrówce dotarł aż do Bharacji, wilgotnej krainy pod prażącym Słońcem Południa, obfitującej w przyprawy, klejnoty, nędzarzy, bestie i potwory.
Ocalił życie urodziwej, sześciorękiej księżnej Davutri z prastarej rasy Mnogorękich, napastowanej w lesie przez bandę złożoną z sześciu czarnych i kosmatych rakszasów. Wdzięczna Davutri zaprosiła Śnieżna na ucztę do swego marmurowego pałacu o złotym dachu i ścianach wyłożonych masą perłową. Kiedy witeź raczył się ryżem aż żółtym od przypraw, księżna osobiście dolewała mu araku i sorbetów.
- Rada byłabym wiedzieć, szlachetny kszatrio z Aplanu jak podoba ci się Bharacja? - Spytała Davutri.
- Wiedz, pani – odrzekł po chwili namysłu Śnieżan – żem ujrzał na ziemiach nad Gangosem wiele rzeczy cudownych i zachwycających swym pięknem. Dotąd znałem słonie i tygrysy, Mnogorękich, Kynokefali i Cyjanopodów jeno z opowieści, nie mając przy tym pewności czy nie są przesadzone – jedna z dam dworu księżnej Davutri zachichotała ukradkiem, słuchając tego wywodu. - Przejeżdżając przez las Gir, napotkałem żyjące w nim dwa plemiona łowców głów, oba półnagie i o skórze smagłej – ciągnął Śnieżan. - Jedno z tych plemion składa się w całości z mężów, drugie zaś z niewiast. Pomiędzy nimi trwa wróżda, sięgająca zdaje się czasów, odkąd rodzaj człowieczy zjawił się na tych ziemiach. Mężowie bez litości zabijają niewiasty, a niewiasty mężów. Głowy zabitych są gromadzone jako trofea.
- Frapuje mnie jak w takim razie oni się rozmnażają – przerwała księżna Davutri.
- Mężowie biorą sobie podczas dorocznego festynu apsary jako kochanki i wychowują zrodzonych przez nie synów. Z kolei niewiasty poczynają swe córki, jedząc śpiewające owoce mango z ludzkimi twarzami. Dzięki temu oba plemiona istnieją po dziś dzień.
- Zastanawia mnie też, które z nich ma słuszność w tym odwiecznym sporze – zamyśliła się Davutri.
- Wiedz, pani, że sam zadawałem sobie to pytanie – westchnął Śnieżan. - Przyjrzałem się z bliska obu plemionom, poznając ich zwyczaje i sposób walki. Głowołowy i Łowczynie Głów są jednej krwi. Mówią podobnym narzeczem i tak samo przy pozdrowieniu życzą sobie pokoju. Pomimo tego piekielna nienawiść do siebie nawzajem, przeżarła nieodwracalnie ich serca. Próbowałem mediacji pomiędzy jednymi i drugimi. Usiłowałem przemówić im do serca i rozumu, lecz było to tak jakbym grochem o ścianę rzucał. Wreszcie zrozumiałem, że żadne z tych plemion okrutnych nie jest warte tego, aby posiadać ziemię na własność. Najlepiej zostawić nienawistników w lesie Gir z ich zapiekłą nienawiścią. Niech tłuką się między sobą do woli . ,,Nasza chata z kraja’’ - jak mawiają w Orlandzie.
- Jeno żałuję ich niewinnych dziatek. - Westchnęła Davutri, a w jej czarnych jak gagaty oczach zalśniły kryształowe łzy smutku.
Muzykanci z plemienia Gandharwów, odziani w kuse stroje z kolorowych piór, widząc nagły frasunek swej pani, poczęli grać na fletach, tamburynach, harfach i winach wesołe melodie, aby ją pocieszyć. Kucharz z plemienia Olfów, to jest ludzi z głowami słoni, postawił na stole srebrną czarę z ulubionym deserem księżnej; pokaźną porcją lodów pistacjowych, posypanych wiórkami kokosa i płatkami róży. Davutri otarła łzy batystową chusteczką i dalsza rozmowa zeszła na temat rozlicznych ras rozumnych zamieszkujących Bharacje. Prawiła o Pinkosi, odmianie eterycznych elfów o alabastrowo białej cerze, wyróżniających się różowymi włosami oraz o groźnych Kaftarach, przybyłych z Peristanu i przybierających postaci hien. Śnieżan usłyszał również o Xucuri, żółtych karłach o cerze upstrzonej czarnymi plamami, które skakały na żabich nogach oraz o dzikich i krwiożerczych Minotaurach z Sindu, toczących ustawiczne boje z ludem walecznych niewiast, zwanych Asasynkami.
- … Co się zaś Arioków – ciągnęła Davutri – zamieszkują gród Aśram, otoczony bagnistą puszczą. Położony jest piętnaście parasangów na północny wschód od mojego księstwa. Ariokowie są starą rasą, wedle nauk riszich wywodzącą się jeszcze z ery trzeciej, ery smoków. Wyglądem przypominają połączenie ptaków, gadów i ludzi. Słyną z odwagi na polach bitew i mistrzowsko posługują się szablami, wykonywanymi z ości olbrzymich ryb zamieszkujących Gangos, Rzekę Brahmy i Sarasvati. Skrzyżowanie oręża z szermierzami Arioków stanowi stanowi zaszczyt i dowód męstwa dla każdego kszatrii jak Bharacja długa i szeroka.
- Rad byłbym wielce odwiedzić te rycerskie istoty – oznajmił Śnieżan.
Żegnając się z gościnną księżną, Śnieżan zgiął przed nią kolana i z czcią ucałował jedną z jej licznych dłoni. Davutri zawiesiła na jego szyi złoty łańcuszek z nanizanymi nań drogocennymi kamieniami. Każdy z nich mienił się inną barwą.
- Kamienie te wyobrażają Siedem Mocy Ageja, nieodzownych, by stawić czoło ciemności. Bywaj, szlachetny kszatrio z dalekiego Aplanu!
Śnieżan dosiadł swej białej jak mleko klaczy i pognał na spotkanie Arioków.
*
Aśram, nazywany też Aśramapurem zbudowany był z jasnoszarego kamienia. Ściany wszystkich budowli w grodzie zdobiły w wielkiej obfitości kunsztowne rzeźby przedstawiające kwiaty, owoce, nagie apsary, obwieszone klejnotami, smoki oraz rozliczne stwory, mające ludzkie i zwierzęce części ciała. Ariokowie z wielką dwornością otworzyli bramy swego grodu przed Śnieżanem, posłyszawszy, że uratował życie księżnej Davutri. Byli raczej niskiego wzrostu. Przeciętnemu, dorosłemu Bharatyjczykowi sięgali ledwo do piersi. Przypominali ptaki pokryte lazurowymi i szkarłatnymi piórami. Zdarzały się pośród nich również osobniki o upierzeniu złocistym, ciemnozielonym, fioletowym, a także białym i czarnym. Posiadali spiczaste dzioby wypełnione ostrymi zębami, po trzy palce wyrastające ze skrzydeł oraz długie, gadzie ogony pokryte lśniącymi piórami. Uzbrojenie ich stanowiły sejmitary, szable, włócznie i zaopatrzone w mosiężne kolce pałki. Śnieżan dostrzegł wśród Arioków wyłącznie osobniki męskie. Objaśniono mu, że samki tej rasy wyginęły pod koniec ery trzeciej. Odtąd Ariokowie, aby przetrwać, łączyli się z samkami i niewiastami innych ras rozumnych. Owocem tych związków były składane przez nie jaja, z których wykluwały się pisklęta Arioków, szkolone na wojowników w Aśramie.
Na powitanie Śnieżana wyszedł złotopióry Garupta, wielki mistrz grodu Aśram i uścisnął jego dłoń swoimi trzema szponiastymi palcami. Ariokowie zaprowadzili Śnieżana do sali biesiadnej i posadziły za stołem. Nie musiał długo czekać, aż postawiono przed nim puchar z sineańskiej porcelany, wypełniony musującym winem oraz pieczyste z gazeli i almiraja podane na złotych talerzach. Śnieżan wodził wzrokiem za urodziwą, młodą niewiastą w zgrzebnym sari. Miała czarne włosy i cerę barwy miodu, smutny wzrok, a na szyi obrożę niczym pies. To ona podawała jadło i napoje na stół.
- Kim jest ta panna? - Spytał Śnieżan.
- Aaa, to tylko Kamaela, nasza niewolnica – Garupta machnął lekceważąco palczastym skrzydłem. - Nie jest nikim ważnym.
Śnieżan zachmurzył się. Pamiętał opowieści jak przed laty król Lech III pod wpływem swojej żony, królowej Tatry, byłej niewolnicy okrutnego Kościeja, dążył do zniesienia niewolnictwa w Aplanie i Montanii. Handlarze niewolników zawiązali wówczas spisek przeciw królewskiej parze. Tatra zmarła otruta zupą, podczas gdy Lech III został zakopany żywcem, po tym jak wpadł do wilczego dołu podczas nocnej przechadzki po ogrodzie. Od tej pory żaden z ich następców nie odważył się już występować przeciw niewolnictwu.
Gdy uczta dobiegła kresu, Garupta zaprowadził Śnieżana do skarbca Arioków.
- Wybierz sobie pamiątkę z Bharacji, dla siebie i dla króla Aplanu z rodu wielkiego Lecha Peregrynatora, o którego pamiętnych czynach śpiewa pieśni cała Azja – zachęcał wielki mistrz.- Weź przykład ze sroki, łasej na błyskotki i porzuć wszelki lęk przed przekroczeniem miary. Nasza hojność jest bowiem niezmierzona niczym przestwór Oceanu Wyrajskiego.
Wybór był zaiste trudny. W skarbcu zalegały tysiącami złote i srebrne precjoza, wykonane z kunsztem o jakim Śnieżanowi nawet się nie śniło, stosy monet, pamiętających jeszcze cara Teosta, różnobarwne perły i kamienie szlachetne oraz różańce i młynki modlitewne z kości słoniowej. Skarby te były gromadzone całymi wiekami nim jeszcze Novals i Aivalsa zostali stworzeni na wyspie Wolin.
- Nie obraź się, wielki mistrzu, ale nie pragnę twoich skarbów. - Odrzekł Śnieżan, zaś zmieszany Garupta zakrakał coś i zaskrzeczał w mowie Arioków, nieznanej innym rasom rozumnym.
- Mam jeszcze sznur pereł, z których każda jest wielkości twojej głowy. - Kusił złotopióry Ariok.
- Proszę was jedynie o Kamaelę, waszą niewolnicę.
Garupta oniemiał wraz z towarzyszącymi mu Ariokami. Pół godziny naradzał się ze swoja świtą, kracząc i skrzecząc, aż wreszcie dał odpowiedź.
- Zgodnie z zakonem naszych ojców możesz otrzymać Kamaelę jedynie po stoczeniu ze mną pojedynku na ubitej ziemi – oznajmił Garupta.
- Niech tak będzie – zgodził się Śnieżan.
Przed walką witeź z Aplanu zaniósł modły do Ławora i jego siostry, Ławry, Enków posłanych przez Ageja dla złagodzenia ciężkiego losu niewolników.
Wraz z uderzeniem w gong rozpoczął się pojedynek. Ariokowie słynęli w całej Bharacji jako doskonali szermierze, jednak Śnieżanowi także nie brakowało umiejętności w robieniu obsydianowym mieczem. Pióra Garupty unosiły się w powietrzu niczym wirujące płatki złotego śniegu, zaś zgromadzeni wokół Ariokowie zagrzewali go do walki przeraźliwym wrzaskiem. Śnieżan musiał przyznać, że nigdy jeszcze nie potykał się z takim mistrzem miecza. Witeź był już zmęczony walką, podczas gdy Ariok zdawał się tańczyć wokół niego. Gdy Garupta unosił szablę do zadania decydującego ciosu, nagle zachwiał się i upadł, uderzony w głowę dużą pestką. Śnieżan wytrącił mu kopnięciem oręż trzymany szponiastym skrzydłem.
- Wygrałeś, Aplańczyku. Niewolnica jest twoja.
*
- Jesteś już wolna, pani – zwrócił się Śnieżan do Kamaeli po opuszczeniu Aśramu. - Możesz wrócić do domu.
W oczach byłej niewolnicy zalśniły łzy.
- Szlachetny wyzwolicielu, ja nie mam domu, ani bliskich. Moją wioskę spaliły rakszasy, a mnie jedną sprzedały w niewolę Ariokom. To ja rzuciłam pestką w ich wielkiego mistrza, kiedy krzyżowałeś z nim swój oręż, panie. Rada byłabym zostać twoją nałożnicą.
- Na życie Ageja, nie będziesz niczyją nałożnicą, jeno moją żoną! - Rzekł wzruszony Śnieżan i zawiesił Kamaeli drogocenny naszyjnik, dar od księżnej Davutri.
- Ładny! - Zachwyciła się Kamaela.
- Każdy z siedmiu kamieni oznacza jedną z Mocy Ageja, które będą cię wspomagać w nowym życiu.
Po tych słowach Śnieżan delikatnie pocałował Kamaelę w czoło. Posadził ją na grzbiecie Śnieżki, po czym ruszyli w drogę powrotną do Aplanu.
1 Błogosławiony Agej i błogosławiona Wielka Rodzicielka nad Rodzicielkami!