środa, 31 marca 2021

Legenda o wsi Spijk





 

 ,,'Kompletne Spijk!' To holenderska nazwa sytuacji bez wyjścia. Spijk, wieś opodal Groningen, to galimatias zabudowań z kościołem w centrum, i kto nie uważa, już się nie wyplącze. Według legendy pewien 'burak', westfalski robotnik rolny, próbując opuścić wieś, trzydzieści sześć razy obszedł kościół i zdumiony wykrzyknął: 'Co za bogata miejscowość, ma ze trzydziestu sześciu samych kowali!''' - Matthijs Boxsel ,,Encyklopedia głupoty''




 

Legenda o Pyrrusie

 



 

,,'Naród wierzył, że wielki paluch Pyrrusa czyni cuda i uzdrawia z melancholii. [...]'' - Matthijs van Boxsel ,,Encyklopedia głupoty''




 

Głupi jak sowa




 

 ,,W Europie Zachodniej sowa to symbol głupoty, gdyż, jak mówi przysłowie, 'każda sowa głupia w dzień'. Odsyła też do niderlandzkiego słowa uilskuiken (pisklę sowy, a przenośnie 'półgłówek')'' - Matthijs van Boxsel ,,Encyklopedia głupoty''

Gdzie mieszka Głupota?





 

 ,,Na ścianie wisi mapa z setkami chorągiewek, zatkniętych w przysłowiowo głupie miasta, jak holenderskie Kampen, belgijskie Olen, niemiecka Schilda, angielskie Gotham czy polski Wąchock'' - Mathhijs van Boxsel ,,Encyklopedia głupoty''





 

    ,, [...] Dla Żydów dawnej Rzeczypospolitej centrum głupoty był Chełm, dla Francuzów - Puy - de - Dȏme w Owernii, dla Rosjan przed rewolucją Psków, dla Turków Bursa, dla Irlandczyków Limerick, dla Austriaków Góry Kasperskie, dla Czechów Mydlováry...'' - op. cit. (przypis na stronie 10).




 


Erdgajsty

 

,,Boska jest strona Orientu, boska Okcydentu,

Dzierży w swej dłoni Wszechmocen

I południa i północe’’

- J. W. Goethe





Jak podaje ,,Księga Rozstajów’’ spisana w starożytnym Ślążu, w erze pierwszej Agej uformował swym płomieniem z ciała boga Niepodzielnego oprócz takich istot świętych jak: Enkowie, upiory o ptasich głowach i nadobne Wieszczyce Losu, również tetradę Erdgajstów. Istoty te, których miano zostało wzięte z mowy germańskiej, nazywane też były Duchami Ziemi lub Strażnikami Czterech Stron Świata.

Powiadali widzący, że ich siedziba mieściła się nad wielką rzeką Puczajem, w którego nurtach płynęła woda i płonął ogień, w Jaskini Czterech Turów znajdującej się nieopodal Sobotniej i Szklanej Góry. Ściany owej ukrytej przed wzrokiem niepowołanych groty zbudowane były z białych kryształów, które połknięte i popite wodą z Puczaju dawały wielką moc czarodziejską. W jaskini podłoga była wyłożona złotymi płytkami, zaś srebrne żłoby, zdobione bursztynem i turkusami same wypełniały się najwyborniejszym sianem, owsem i wszelkimi roślinami pastewnymi. Biło z niej źródełko krystalicznie czystej, tańczącej wody, która wypita rozjaśniała umysł i trzykrotnie zwiększała siłę.

Tam właśnie, raz do roku jesienią gromadziła się Tetrada Erdgajstów, aby pod postaciami czterech rosłych turów o złotych rogach, rozprawiać o strapieniach nękających mieszkańców czterech stron świata. Białemu turowi z zawieszonym na szyi złotym dzwonem powierzona była Północ. Tur czarny w naszyjniku z lwich kłów i pazurów był Władcą Południa. Tur o sierści szkarłatnej z wypisanym na czole imieniem Welesa, sprawował pieczę nad Zachodem. Dziki byk jaśniejący niczym złoto, wokół którego szyi owijał się złoty smok – uroboros z Sinea, opiekował się Wschodem. Niektórzy pod wpływem opowieści Sineańczyków wyróżniali jeszcze piątego tura imieniem Sred w barwach kobaltu, różu i zieleni, który miał być wyznaczony do opieki nad środkiem, jako że Sineańczycy uważali środek za piątą stronę świata.

Erdgajsty zostały obdarzone mocą zmieniania postaci. Widywano je jako smoki, żółwie, tygrysy, żurawie, orły, jednorożce, barwne ryby, motyle, lwy i małpy. Przybierały też postaci podobne do ludzkich, którym chciałbym poświęcić szczególną uwagę.



*







Żyrdan przez Celtów zwany Kirdanem (Kirodanem), z mandatu Ageja zasiadał na Tronie Północy. Miniatury zdobiące pergaminowe karty ,,Księgi Rozstajów’’ ukazują go jako męża o długich włosach, mającego dłonie i stopy wydry, któremu za insygnium władzy miast berła służyło drewniane wiosło. Pływał również sprawnie jak wydra, zaś jego przysmak stanowiły ryby, żaby i raki zjadane na surowo.

Już w erze czwartej Żyrdan nauczył Zajęczan sztuki budowania tratw, łodzi i okrętów. W późniejszych erach przekazywał tę wiedzę również innym rasom rozumnym jak Oxiowie o foczych głowach, Wydrzanie, Kynokefale, Warańcy z Wyspy Szczurów, w końcu zaś ludzie. W Batawii po dziś dzień zachowała się w ziemi pierwsza dłubanka sporządzona przez Żyrdana dla pary Zajęczan; Otamira i Kłodziny.

Wedle słów wiersza zamieszczonego w ,,Księdze Rozstajów’’, już w erze pierwszej Żyrdan przemierzał pierwotny Ocean na pokładzie zbudowanego przez siebie pierwszego korabia noszącego imię ,,Dar Enków’’, którego żagle były utkane z pawich piór. W owym to czasie fale Oceanu okrywały całą Ziemię i nie było nigdzie lądu, aby morskie upiory unoszące się nad wodami w postaci mew i rybitw, mogły na nich spocząć. Korab Żyrdana płynął bez przeszkód przez trzy dni i noce, aż dnia czwartego zatrzymał się jakby unieruchomiła go mała, lecz niezwykle silna ryba Remora, która w erze trzynastej przyczyniła się do klęski Marka Antoniusza pod Akcjum, nie pozwalając jego galerze ruszyć się z miejsca. Zafrasował się wielce Żyrdan widząc, że nie może dalej płynąć. Wówczas z fal Oceanu wynurzyła głowę ogromna ryba Klimata, na której grzbiecie srożyły się długie i ostre kolce. W te słowa odezwała się do strapionego Erdgajsta.

- Moja pani, Jurata żąda od ciebie, Żyrdanie, abyś złożył jej dar dziękczynny za to, że pouczyła cię we śnie jak zbudować ten statek! - ryba Kilmata wypowiedziawszy te słowa, z pluskiem skryła się w głębinie.

Żyrdan pobiegł do swej kajuty i przyniósł z niej zrodzony przez Mokoszę młynek cudowny, który ustawicznie mielił sól.

- Przyjmij to, Pani, w podzięce ode mnie i niech Agej lepiej ci wynagrodzi! - zawołał Żyrdan, po czym cisnął młynek w głębinę.

Jurata przyjęła ofiarowany jej dar, bowiem korab znów zaczął płynąć przed siebie bez przeszkód. Młynek zaś po dziś dzień spoczywa na dnie wśród wodorostów i mieląc ustawicznie sól sprawia, że morza i oceany są słone jak łzy.

W erze dwunastej na dworze kniazia Gostomysła w Nowym Grodzie Północy spisana została ,,Pieśń o Żyrdanie Szkutniku’’. Pośród wielu innych opowieści zawiera też tą o wielkim zaćmieniu Słońca w erze dziewiątej za panowania królowej rusałek Siubieli Morskiej. Wówczas stado siedmiu młodych smoków z Gór Soroczyńskich, wzbiło się tak wysoko w niebo jak czynią to orły i zaczęło ze smakiem pożerać Słońce niczym myszy, które dobrały się do kołacza. Swaróg – strażnik Słońca odpędzał żarłoczne gady maczugą nabijaną złotymi kolcami, lecz niebawem padł zatruty smrodliwymi wyziewami z ich paszcz. Słońce zostało pożarte, świat zaś pogrążył się w egipskich ciemnościach. Podczas gdy zziębnięte i przerażone rusałki roniły gorzkie łzy zamieniające się w perły i opale, drużyna czternastu żmijów zasiadła kręgiem wokół rozpalonego przez siebie ogniska i biła szponiastymi, pokrytymi łuską dłońmi w bębny, błagając Ageja, aby przywrócił ład w świecie. Takoż z natchnienia Boga Bogów, Żyrdan wynurzył się z fal morza, gdzie dotąd bawił na audiencji w bursztynowym pałacu Juraty. Erdgajst zawiadujący Północą, udał się prosto na polanę, gdzie żmijowie siedzieli przy ognisku.

- Na szafirowych Tablicach Welesa napisane jest, że przywrócić Słońce światu może jedynie istota, która dobrowolnie ofiaruje się płomieniom – rzekł bez żadnych wstępów Żyrdan.

Żmijowie słysząc to posmutnieli, bo choć żadnemu z nich nie brakło odwagi, kiedy walczyli z ałami i ażdachami jako latający rycerze stuha, to jednak każdy z nich lękał się śmierci w ogniu jako żertwa.

- Nie bójcie się – uspokoił ich Żyrdan, po czym skoczył w ognisko i spłonął.

Gdy został z niego sam miałki popiół, Swaróg ocknął się. Smocze wyziewy przestały zatruwać jego ciało. Siła jego zwielokrotniała po siedmiokroć. Przemienił kosmyk swych włosów w wielki miecz ognisty i natarł nim na siedem smoków z Gór Soroczyńskich. Zabijał je w walce jednego za drugim; rozcinał im brzuchy i wyjmował z nich żółte kamienie. Każdy smok miał jeden taki kamień w brzuchu, Swaróg wiedział zaś, że są to niestrawione resztki Słońca. Położył je na chmurze, służącej mu od lat za statek powietrzny i tak długo uderzał jednym żółtym kamieniem o drugi, aż wykrzesał z nich nowe Słońce, którego pojawienie się na niebie wszystkie dzieci Ageja przyjęły z wielką radością.

Tymczasem żmijowie opłakiwali Żyrdana, który poniósł tak wielką ofiarę. Z wielką czcią zebrali jego popioły do malowanej urny.







- Nie wstyd wam tak zawodzić jak banshee? On nie umarł, jeno śpi – gdy podnieśli swe jaszczurcze głowy, spostrzegli rusałkę w szarej, powłóczystej szacie, której piękna twarz wymazana była popiołem.

- Czy przyszłaś z nas szydzić, księżno Żeglisto – Grabarko? - spytał żmij imieniem Ludowan.

- Bynajmniej – odrzekła Żeglista – Grabarka. - Przyszłam ukoić wasz ból – dodała ze współczuciem. - Trzeba wam wiedzieć, że popioły zmarłych to jakby nasiona, z których odradza się nowe życie.

- Jego życie dobiegło kresu i to w tak bolesny sposób – zaoponował żmij Wirko.

- Życie się zmienia, ale nie kończy – rzekła z naciskiem Żeglista – Grabarka. - Dajcie mi tę urnę! - kiedy żmijowie włożyli ją w ręce rusałki wymazanej popiołem, ta z medalionu noszonego na szyi, nalała do niej kropli wody z Sobotniej Góry.

Urna zatrzęsła się i pękła z głośnym brzękiem. Na trawie wśród glinianych skorup siedział teraz cały i zdrowy Żyrdan. Jego ciało było w takim stanie jak przed skokiem do ogniska.

- Sława tobie Żertwo i Królu Żerców! - pokłonili mu się żmijowie wraz z księżną Żeglistą – Grabarką.



*







Dennec z mandatu Ageja sprawował pieczę nad Wschodem. Przybierał postać młodzieńca budzącego zachwyt w sercach niewieścich, o cerze ogorzałej, oczach kosych, czarnych włosach splecionych w dwa warkocze. Przemieszczał się na skrzydłach z piórami pawia. Nosił złote i srebrne kolczyki w uszach i nosie, naszyjnik z dużych pereł w dwudziestu siedmiu kolorach, pierścienie oraz branzoletki na przegubach dłoni i kostkach nóg. Na plecach miał wykłuty czarnym tuszem znak kras – ręce Boga wpisane w złoto – lazurowego uroborosa. Za odzienie służyły mu jedwabne szarawary w barwie ognistego szkarłatu. Jego jedyne pożywienie stanowiła rosa. Mieszkał na Najdalszym Wschodzie, gdzie urodziwe hurysy z Huristanu doglądały jaj, z których miały się wykluć dobroczynne smoki z Sinea.







W pierwszych wiekach ery dwunastej neuryjski czarownik Aszyna, okrywający się futrem błękitnego wilka z Turanu i służący cieniom węża Gorynycza, sprowadził straszliwą plagę na Słowian zamieszkujących krainę zwaną Podlasem. Aszyna udał się na bagna i rozpalił trzy ogniska tworząc z nich trójkąt. Sam zasiadł w jego środku. Wilczymi zębami łamał udowe kości ludzi i wołów po czym wylewał na ziemię szpik jako żertwę dla Gorynycza – drugiego po smoku Rykarze wcielenie obmierzłego Czarnoboga. Kamłał przy tym zaklęcia w zielonym języku Čortów i czarownic, których nie godzi się powtarzać. Otworzył tym przeklętym rytuałem wrota prowadzące do Čortieńska i wyprowadził z nich na powierzchnię potwora zwanego uberem. Jak podaje Kosa Owinniczew w ,,Animalistyce’’ ubery miały skorupy olbrzymich żółwi, głowy sępów oraz łapy i ogony tygrysów. Mimo podobieństwa do żółwi, na krótkim dystansie bestie te władne były dogonić konia. Uber atakował z zasadzki. Rozszarpywał sępim dziobem i tygrysimi pazurami rusałki oraz ludzi z Podlasu, aż blady strach padł na ową krainę. Z kącin, gajów i wiejskich chat popłynęły błagania o pomoc, aż Agej wysłał na ratunek Denneca, strażnika Wschodu. Dennec tropił ubera przez trzy dni i noce, aż dopadł go nad brzegiem rzeki Narvi, gdzie groźny stwór rozszarpywał właśnie nadobne zwłoki rusałki. Erdgajst sfrunął doń na swych upstrzonych pawimi oczami skrzydłach. Otworzył usta i wydobył z nich szablę przecinającą drewno, kamień i żelazo.

- Wracaj pod korzenie Wielkiego Dębu! - rzucił wyzwanie maszkarze.

Uber zaskrzeczał gniewie po czym ruszył w stronę Pana Wschodu. Dennec jednym płynnym ruchem szabli ściął sępią głowę potwora, po czym unieruchomił go na dobre, przebijając mu grubą skorupę aż do serca. Kiedy uber opadł na ziemię, Dennec zadął w konchę z Oceanu Wyrajskiego. Na ten zew zbiegli się rybacy i smolarze z pobliskich osad.

- Baczcie pilnie, dobrzy ludzie, abyście truchło bestii w całości spalili w ogniu razem z popiołami jakie miałyby z niego zostać – polecił Dennec, po czym załopotał skrzydłami, udając się w kierunku wschodzącego Słońca.







Zostało po nim jeno pawie pióro, które miejscowy wołchw Dobrosław z czcią przechowywał w zarządzanym przez siebie chramie. Zapanowała ogólna radość. Jednak gospodarze Tlisz i Wiechcik wraz z rodzinami nie posłuchali ostrzeżenia mądrego Erdgajsta. Upiekli mięso ubera w piecu chlebowym i zjedli na wieczerzę. Nieposłuszeństwo przypłacili straszliwą wysypką i pomieszaniem zmysłów. Nazajutrz wieczorem z żonami i dziećmi powiesili się na gałęziach drzew, Čortom na uciechę, a wiatr wył długo i żałośnie…



*







Sdenka sprawowała pieczę nad krainami Południa. Ukazywała się w postaci urodziwej panny, której kosa miała barwę dojrzałego zboża, oczy zaś jaśniały niczym szafirowe gwiazdy. U ramion wyrastały jej skrzydła pokryte piórami w barwach złotej, szkarłatnej, błękitnej i zielonej jak malachit.






W erze czwartej Sdenka przygarnęła i wykarmiła własną piersią osieroconego cielaczka afrykańskiego bawołu. Zwierzę, które otrzymało imię Czernojug, wyrosło na potężnego byka, który całkowicie oswojony chodził wszędzie za Sdenką niczym domowy psiak. Kiedy Czernojug padł zmożony starością, bądź też od ran zadanych lwimi pazurami, Sdenka płakała po nim serdecznymi łzami, które utworzyły orzeźwiające źródełko na sawannie. Pragnąc ją pocieszyć, przybył z Nawi sam Weles pod postacią starca Nikoły. Poradził pogrążonej w żałobie Strażniniczce Południa, aby ucięła głowę bawołu i odtąd nosiła ją opadającą na piersi niczym naszyjnik. Sdenka zastosowała się do tej rady, zaś głowa jej przyjaciela, mocą Welesa zachowana od rozkładu i obdarzona mową po dziś dzień służy jej dobrymi radami.







W erze dziewiątej za panowania czarnoskórej królowej rusałek Afaraki, na ziemiach późniejszej Dalmacji zjawił się straszliwy wąpierz o sercu mrocznym jak otchłań Čortieńska, a do tego silny niczym Nelapsi ze Slawi. W pieśniach zachowało się jego imię brzmiące Orko, istotnie był to bowiem potwór piekielny, rosły jak troll albo ogr, pokryty szarą, chropowatą skórą. Posiadał kły – nie z kości jak to zwykle bywa u wąpierzy, ale ze stali; tak wielkie, że nie mieściły mu się w szczękach. Nocami przy blasku srebrnej lampy Wielkiego Chorsa, kroczył niestrudzenie, zakrywając swą sromotną nagość czarnym płaszczem i za pomocą wyostrzonego węchu tropił nadobne rusałki i Wiły pląsające w promieniach Księżyca, żmijów, satyrów, dziwy, dziwożony, Centaury, wodniki i łokisy, aby rozrywać im gardła i piersi stalowymi zębami, po czym chłeptać do woli ich słodką, upajającą krew. Bezpieczne przed nim nie były nawet nocnice o cerze czarnej jak antracyt i czarownice zakrywające swą nagość zakleciem niewidzialności.







Zafrasowała się wielce dobra królowa Afaraka, zasiadająca na złotym tronie w grodzie Nandii i z jej oczu polały się łzy nad spodziewaną zagładą rasy toropieckiej, które spadając na ziemię zamieniały się w perły we wszystkich barwach tęczy. Królowa ze swymi dwórkami kornie błagała Ageja i Enków o ratunek, jak również obiecywała sowitą nagrodę wojownikom i wojowniczkom za ubicie Orka.

Mokosza zaniosła tę suplikację przed ołtarz Ageja, który zlitował się nad niedolą nimf i faunów. Agej posłał do boju Sdenkę o jaśniejącym licu. Sdenka nim wyruszyła ubić Orka, poprosiła Swarożyca, by wykuł jej w swej kuźni broń straszliwą; lancę złotą z promienia Słońca. Tak uzbrojona z pomocą sfory wiernych i oddanych wilków poczęła tropić Orka wśród rozpadlin i jarów w Górach Czarownic. Dopadła go w szczelinie skalnej gdzie leżał nagi i gryzł olbrzymią smoczą kość poszukując w niej smakowitego szpiku. Zawołała wąpierza po imieniu, zapowiadając mu karę za ohydne mordy, których się dopuścił. Walające się wokoło czaszki niewinnych ofiar Orka zdawały się dzwonić zębami mówiąc:

- Nie zostawiaj naszej śmierci bez kary!

Orko odwrócił głowę w stronę Sdenki i wydał z siebie przeciągły ryk, który tak przeraził watahę wilków, że podkuliły ogony i uciekły. Miotając sromotne bluźnierstwa przeciw Agejowi, Orko rzucił się w stronę Sdenki i nadział na jej złotą lancę wykutą z promienia Słońca. Ciało wąpierza pochłonął ogień. Została z niego sama czaszka poczerniała od ognia, w której szczękach srożyły się stalowe kły. Sdenka zabrała ją jako dowód swego zwycięstwa na dwór królowej Afaraki, gdzie czaszka została uroczyście rozbita w drobny mak młotem kowala z rasy Akefali.






Pisał w swym dziele zatytułowanym ,,Nymphologia’’, XIX – wieczny polski mitolog, zapomniany wieszcz Mikołaj Rywmid, że wróżdy po śmierci Orka szukała jego równie potworna macierz, koszmarnie szpetna wąpierzyca Testova, która swoimi stalowymi kłami potrafiła zagryzać smoki. Ją również wytropiła Sdenka u podnóża zamieszkanej przez czarownice góry Klek. Wbiła w jej pępek aż na wylot złotą włócznię, po czym pouczona przez głowę afrykańskiego bawoła Czernojuga, rozcięła bułatowym sztyletem stojący już w płomieniach, obwisły brzuch maszkary. Wtedy to z cuchnących trzewi Testovej wyskoczyło dwoje zabiedzonych, połkniętych przez nią żywcem dzieci; mała rusałka i wodnik o jadowicie zielonych włoskach. Dziatki te nazywały się Kaczenna i Glonek. Sdenka obmyła je w źródełku, nakarmiła słodkimi kłączami, po czym ujęła za ręce i zaprowadziła do ojca wodnika i matki rusałki.



*







Krodo, którego berłu podlegał Zachód miał postać potężnie zbudowanego męża o ogniście rudej czuprynie i brodzie oraz złotych oczach świecących w mroku. Odziany w tunikę sięgającą kolan, przemierzał morza i Ocean At – Azalath stojąc pewnie na grzbiecie wielkiej, czerwonej ryby Karamazy. W erze trzynastej ze związku tejże ryby z panną Jeleną Wolooką z Roxu, narodził się założyciel rodu Karamazowów rozsławionego przez powieść Fiodora Dostojewskiego. Krodo niekiedy ukazywał się w wizjach trzymając w dłoniach bojowe koło zwane czakramem oraz kosz pełen niebieskich róż z Nawi Jasnej, których płatki zapewniały nieśmiertelność tym, którzy je zjadali.

W erze dziewiątej Erdgajst Zachodu za podszeptem Čorta Zgrzechy Niedowiarka, porzucił wierność Agejowi. Począł porywać rusałki, syreny, południce, dziwożony i leśne niewiasty, wyrywać im serca i je pożerać wierząc, że spotęguje to jego siłę po tysiąckroć, aby mógł pokonać wszystkich Enków i zająć miejsce samego Ageja. Za te niecne praktyki ryba Karamaza zrzuciła go ze swego grzbietu, zaś Jarowit strącił piorunem w otchłań Čortieńska.







U progu ery jedenastej na wakującym tronie Zachodu osadzony został człowiek imieniem Prawdzic z Iremu, który był uczniem Teosta Cara – Słońce. Prawdzic mieszkał na szczycie marmurowej kolumny w erze piątej postawionej przez olbrzymy, spędzał dnie i noce na rozmowach z Posłańcami Ageja, zaś kruki przynosiły mu rajski chleb z Domu Enków i wieści ze świata. Powiada się, że był synem woja Narbuta i palmowej driady Prawdy, którą w dzieciństwie zaopiekował się lew. Teraz Prawdzic mieszka w pałacu na szczycie Jantarowej Góry z widokiem na cały archipelag Nawi Jasnej. W erach dwunastej i trzynastej widzieli go jak przmierzał, stojąc na grzbiecie ryby Karamazy, Ocean At – Azalath tacy słynni żeglarze jak Manaman z Man, Mael Duin, Bran Mc Febal, św. Brendan z Clonfert i Sindbad Żeglarz.