niedziela, 10 lutego 2019

Grzymała


,, […] Wystarczy, że przyjmiesz za syna tego sierotę i razem będziecie szukać Nawi Jasnej – wskazała palcem na tego, który podał Sowiemu kubek miodu, a ten rzekł.- Jestem Giża z Sirenopolis. Nigdy nie znałem ojca ni macierzy, mieszkałem u wuja, który był szewcem. Myślałem, że i ja będę szył buty, do czasu gdy usłyszałem o twych czynach; zabiciu bazyliszka z ulicy Kosorondo, Czarnej Wólki i zdobyciu skarbów Złotek Kaczki. Ba, widziałem nawet to co zostało się z potworów. […] Młodzieniec […] nie bez wsparcia Marychy, został przyjęty do drużyny. […]. Spali długo i mocno, a gdy nastał ranek, Giża i Wilheida spostrzegli, że śpią w domu w Sirenopolis, który Giża odziedziczył po wuju. Mieli synów i córki, a parę ich dzieci dokonało bohaterskich czynów’’ - ,,Pieśń o Sowim’’







Powiadali rybałci w swych pieśniach, że chrobry Grzymała (Hrimala) był synem lub przynajmniej uczniem Giży z Sirenopolis – tego samego Giży, który razem z Sowim i rusałką Marychą odbył wielką wyprawę ku zachodnim krainom w poszukiwaniu Nawi Jasnej. Na dalekiej wyspie Ultima Thule, Giża poznał i poślubił urodziwą, morską pannę Wilheidę z rasy Selków mającej moc zamieniać się w foki. Całej czwórce było dane ujrzeć wspaniałe, utkane ze światła przybytki, tonącej w kwiatach Nawi Jasnej, po czym podróżnicy zasnęli i w czasie snu zostali mocą Welesa przeniesieni do swych stron rodzinnych – Sowi i Marycha do Liteny, którą mężny Palemon oswobodził właśnie spod władzy czarnoksiężnika Musulusa, zaś Giża i Wilheida zamieszkali w Sirenopolis – grodzie w Analapii wzniesionym przez Warsa i Sawę.







Już jako pacholę, słuchał Grzymała opowieści Giży o jego przygodach i pod jego okiem uczył się władać orężem; mieczem z bułatowej stali, toporem, łukiem i ciężką maczugą nabijaną krzemieniami, którą podnieść mogła tylko ręka samego herosa. Rosły był Grzymała; niby tur w barach szeroki i nieustraszone serce mieścił w piersi swej szerokiej. Włosy jego długie, czarne, w dziewięć warkoczy były zaplecione, wąs zaś sumiasty, a oczy szare. W jego rękach potężnych wyginało się żelazo. Król Wilk, który objął tron po męczeńskiej śmierci Wandy Dziewiczej, pasował Grzymałę na witezia dając mu ostrogi i pas ze smoczej skóry. Od tej pory Grzymała przemierzał Analapię od Lebany po Soprač i wiele innych krain, zwalczając rozbójników i potwory. Ubił zbója Butyrkę mającego postać męża z wystającymi kłami dzika, potwornego, cuchnącego siarką odyńca Dęboroga z Puszczy Kurapiu, oraz bandę zielonych jak trucizna orków. Śpiewano o nim pieśni na dworach w Dendropolis i Piropolis; jego czyny znane były też w Kolonii i Trewirze.


*






Kiedy bawił w Litenie posłyszał o trapiącym wieś Lidy potworze – letunie, którego nazywano imieniem Syreniusz.
- Nazywa się tak – tłumaczył Grzymale w zajeździe rudy Simajdyjczyk – bowiem niegdyś był człowiekiem; zielarzem z dalekiego grodu Posany. Po tym jak zgłębiając magiczne nauki czarnoksiężnika Cherej Hebeta z Egiptu wypróbował na sobie działanie sporządzonego według jego receptury eliksiru, zamieniał się w letuna.
- Jak taki wygląda? - spytał Grzymała.
- Ano jako starzec mocno wycharsły o zębach wilka, głowie łysej i brodzie siwej a długiej. Ma ci on rozłożyste skrzydła jak nietoperz i ogon żmijowy, z którego czubka sypią się iskry śmierć przynoszące. Choć stary, silny jest i jurny; powiem nawet, że więcej niż jurny. Na jego plecach niby na latającym dywanie z Partii przemieszcza się banda zbójców, a każdy z nich ma oczy czarne jak u bydlęcia i kły niczym lew. Co zaś do jurności, to chwyta szponami dziewczęta i odbiera im cnotę. Mógłby je tak turbować dniem i nocą; raz nawet łoże się pod nim zarwało! - Simajdyjczyk opowiadając to miał w oczach wesołe iskierki, lecz Grzymała splunął z obrzydzeniem.
- Położę kres jego porubstwu, albo dam głowę! - obiecał witeź i wstał od stołu.
Tropił Syreniusza trzy dni, a drogę wskazywały mu tu i ówdzie czaszki młodych dziewic. W końcu dotarł do podnóża góry Szatryi, gdzie od wieków gromadziły się na sabaty liteńskie czarownice.
- Przybywaj obmierzły staruchu, ty gachu čortowski bez czci i honoru! - zawołał donośnym głosem Grzymała i zadął w róg.
Wówczas niebo pociemniało i rozległ się wrzask, jakby obdzierano wilkołaka ze skóry. Nadleciał Syreniusz, tak straszny jak głosiła o nim fama. Do grzbietu miał prztroczony wielki kosz z wikliny, w którym siedziało siedmiu zbójców obleczonych w kolczugi, a każdy z nich w ręku trzymał szablę.
- Wspomóż mnie Matko Wilgotna Ziemio… - wyszeptał modlitwę Grzymała tak jak ongiś czynił to Ilja Muromiec, gwizdnął przeciągle ku chwale Strzyboga, po czym napiął łuk. Wypuścił zeń strzałę ze świstem i strącił kosz z grzbietu potwora. Znajdujący się w nim zbójcy upadli na ziemię łamiąc sobie ręce i nogi, a niekiedy też skręcając karki.
- Wami później się zajmę! - warknął Grzymała, po czym drugą strzałą ugodził Syreniusza prosto w serce.
Letun zawył jak przebijany osikowym kołkiem wampir i runął na ziemię. Grzymała odciął mu łysą głowę i sypiący iskrami koniec ogona. Gdy ubił Syreniusza, począł maczugą dobijać rannych zbójców. Nie miał dla nich litości tak jak oni nie mieli jej dla swych niewinnych ofiar. Ostatniemu łotrowi kazał przed śmiercią wyjawić gdzie była kryjówka bandy, po czym uzyskawszy informację, skręcił mu kark. Witeź dyszał jak zagoniony tur, zmęczony walką, a jego łuskowy, sarmaci pancerz ociekał krwią. Wtedy to z okolicznych drzew zwinnie zeskoczyli ukrywający się w gałęziach liteńscy chłopi. Upadli na twarz przed Grzymałą.
- Sława ci, wielki Perkunie! - wołali usiłując całować czubki jego butów.
- Nie jestem Perkunem, najwyżej jego rózgą ognistą – zaprzeczył Grzymała. - Przestańcie się już płaszczyć, zjadacze boćwiny, jakbyście nie byli pobratymcami wielkiego Sowiego. Hmm; a może nimi nie jesteście, skoro pozwoliliście, aby Masiulis tak długo was uciskał? Zresztą nieważne; chodźmy do zbójeckiej groty! - bosonodzy kmiecie o skołtunionych włosach, ochoczo podążyli za Grzymałą po zboczach góry Szatryi.
Razem z nimi szedł mąż w powłóczystej, białej szacie z kapturem, spod którego wystawała rozłożysta, szpakowata broda, opierający się na poskręcanej lasce. ,,Widać ich żerca, czy jak oni nazywają? Burtnik?’’ - pomyślał Grzymała. Podążając za analapijskim witeziem, Liteńczycy stanęli wreszcie przed częściowo zakrytymi bujną roślinnością cynowymi wrotami. Grzymała naprężył muskuły i wyrwał wrota z zawiasów. Za nimi były wrota miedziane, które też sforsował. Gdy i z tymi się uporał, pozostały mu drzwi z żelaza i dębiny, które również udało się wyważyć. Za ostatnimi drzwiami ukazała się rozległa, wysoko sklepiona jaskinia rozświetlona blaskiem pochodni. Pełna była skarbów wszelakich: stosów złotych i srebrnych monet, pereł, które niegdyś nosiła Tamila – królowa zatopionej wyspy Kumari Kandam, kamieni połyskujących wszystkimi barwami tęczy, sznurów bursztynu, skór rysiów, soboli, gronostajów, bobrów i niedźwiedzi, kości słoniowej, miodu, beczek przedniego wina, piwa i siwej wódki. Idąc w głąb jaskini, oczom Grzymały i jego towarzyszy ukazały się omdlewające w kajdanach urodziwe niewolnice w białe giezła odziane. Było ich w sumie dwanaście. Liteńczycy rozpoznali w nich swoje porwane przez zbójców siostry i córki. Kapłan w białej szacie podbiegł ku najpiękniejszej z nich, której kosa rzucała złote blaski i dał jej wody.
- Wajdenuto, słonko, wytrzymaj jeszcze, zaraz będziesz wolna! - mówił kapłan Liteńczyków pełen wzruszenia.
- Brutenie, czy i ciebie pojmali? - słabym głosem spytała Wajdenuta, a w jej modrych oczach zalśniły łzy podobne do diamentów.
- Dosyć tego wzdychania, bo i ja się popłaczę, a to mężowi nie przystoi – warknął Grzymała, po czym siłą swych mięśni pozrywał kajdany krępujące panny, jakby to były przegniłe postronki. - Zmierzch zapada, a im szybciej opuścimy to przeklęte miejsce tym lepiej!
Liteńczycy zabrali uwolnione panny i część skarbów do swoich wiosek. Nazajutrz wrócili do groty po resztę skarbów, a gdy wydobyli wszystkie, zamurowali jej otwór. Tymczasem Grzymała w czasie uczty wydanej na swoją cześć, dowiedział się, że kapłan Bruten z nadania króla Palemona pełnił godność Krive Krivejtego, to jest arcykapłana całej Liteny, zaś Wajdenuta była jego siostrą.
- W mordę jeża; obdarzyliście mnie złotem i srebrem, ale chętnie oddałbym cały ten skarb wdowom i sierotom, jeśli tylko mógłbym w zamian poślubić twą siostrę Wajdenutę – przy stole zastawionym kołaczami i kindziukiem, Grzymała, popijając tęgo lipowy miód zwierzał się Brutenowi.
- Z radością pobłogosławię waszemu związkowi jeśli tylko moja siostra się zgodzi – oznajmił poważnie Bruten, a Wajdenuta pokraśniała z radości, bowiem jej serce upodobało sobie w Grzymale, gdy tylko ujrzała go przybywającym do jaskini, aby ją uwolnić.
Niebawem w świętym gaju, przy kamiennej, rzeźbionej studni odbył się ślub Grzymały z Wajdenutą, na który Bruten zaprosił króla Palemona i królową Litenę. Potem odbyła się uczta weselna, na której nie żałowano sobie kołdunów, pierogów z wieprzowiną i kapustą, wędzonych, świńskich uszu, kwasu chlebowego oraz miodu, a gdy wszystkie przysmaki zostały zjedzone, Grzymała udał się wraz ze swą żoną do Analapii gdzie zamieszkali w modrzewiowym dworcu nieopodal grodu Plox w prowincji Maziva.


*






,,Kiedy w świętym gaju Mildy, Bruten wiązał moją dłoń z dłonią Grzymały, byłam najszczęśliwszą z niewiast. Od czasów Laczplesisa Niedźwiedziego Uszka, to jest od ery dwunastej nie zjawił się w ziemicy Bałtów mąż równie potężny i pełen dostojeństwa. Nawet sam wielki Palemon nie dorównuje mojemu Grzymale. Poznałam go nie tylko jako mocarza o sercu nieulękłym, ale i męża szlachetnego, zawsze stającego w obronie skrzywdzonych. Pierwsze trzy miesiące odkąd zostałam jego żoną minęły nam jak najcudowniejszy sen. Potem jednak Grzymała zmienił się jakby ragany rzuciły na niego zły urok. Coraz mniej czasu mi poświęcał, a coraz więcej piciu wina. Raniło mnie, gdy mówił, że mnie nie szanuje, bo jestem niewiastą, a niewiast nie trzeba szanować, bo są słabe. Mawiał też, że ‘wódka jest lepsza od baby, bo lepiej wali w czerep’. Stał się zimny i oschły. Boję się, że już mnie nie kocha. Stał się gnuśny i mawiać zaczął, że mąż ma prawo być leniwym, a niewiasta nie. Ktoś z kim się spotyka wywiera nań zły wpływ, tylko nie wiem kto. Nocami płaczę, że ktoś odmienił mojego męża nie do poznania, że z bohatera zamienił się w pijaka i nieroba. Jednak nawet jeśli Grzymała przestał mnie kochać, ja go kochać nie przestanę. Pójdę za nim w ogień i wodę i zawsze będę mu wierna, bo kocha się nie za cokolwiek, lecz mimo wszystko. Kocha się za nic’’

- pisała Wajednuta w swoim ,,Pamiętniku’’, a łzy plamiły jego pergaminowe karty.


*








W owym czasie król Wilk I Zakonodawca niezadowolony z postępującej gnuśności Grzymały umyślił sobie wysłać go z misją do kraju Traków składających daniny cesarzom z Rzymie. Jak podaje ,,Codex vimrothensis’’ byli oni Słowianami, którzy swą nazwę zawdzięczali oddawaniu czci Barankowi Traczykowi. Wyruszył przeto Grzymała zaopatrzony w list żelazny od króla Analapii, zły i markotny, że nie będzie mógł dłużej żłopać wina falerno z osiadłym wśród Słowian rzymskim dekurionem Paulusem Incelusem, który go namawiał do gnuśności i nieposzanowania żony. Grzymała wraz ze swym pocztem przejeżdżał przez Bramę Moravi, zagłębiając się w rejony podległe królowi Bohemii. Zabawił w Nitrze, którą przed wiekami założyła królowa Slawi i nazwała swoim imieniem, po czym przekroczył świętą rzekę Dunaj, a z nią limes Imperium Rzymskiego, na którego tronie zasiadał cesarz Domicjan. Szlak witezia znaczyły jak za dawnych lat ścięte głowy zbójców i potworów; smoków, wąpierzy, chimer, ogrów, wilkołaków, panków, léwic, strzyg, ał, ażdach, ker, harpii, oraz mantykory, która przybyła aż z Imperium Partów.








Po przybyciu do Tracji i uczczeniu libacją jytnas Spartakusa, Grzymała dostał się w wir waśni rodowej pomiędzy Sędzisławicami, a Sabamirami. Idąc za wytycznymi króla Analapii, Grzymała podjął się mediacji; przestrzegał Traków przed rozlewem krwi pobratymców, lecz daremne okazały się jego wysiłki! Nienawiść zbyt mocno zatruła serca obu dumnych, góralskich rodów, aby ich naczelnicy próbowali sobie przebaczyć. Sami już nie wiedzieli o co walczą; mówiono, że cały spór zaczął się przed dwudziestu laty od Rzymianki lekkich obyczajów, niejakiej Fabii Konstytuty. Wreszcie w walnej bitwie u stóp Rodopów, górę wzięli Sędzisławice, przez Greków zwani Sentykletoi, którzy wezwali na pomoc miejscowy garnizon rzymski. Sabamirowie od siwych jak gołębie starców po maleńkie dzieci zostali ukrzyżowani, zaś ich niewiasty sprzedano w niewolę.
Również Grzymała mimo swej herkulesowej siły dostał się do niewoli rzymskiej. Rzymianie pomni jego zasług w zwalczaniu potworów, miast go ukrzyżować, przekazali Trakom. Ci zaś zakuli go w kajdany ważące trzysta pudów i kazali w ciemnym lochu obracać żarna. Tak mijały Grzymale dni i noce nie do odróżnienia, a cały świat zdawał się już o nim zapomnieć.


*







Wajdenuta jak ongiś Penelopa, nie przestawała oczekiwać na powrót swego męża i zawsze odrzucała umizgi zajeżdżającego do jej dworca Paulusa Incelusa, który wciąż przekonywał ją, że Grzymała od dawna nie żyje, a czciciele Boga – Kameleona z Jaskini Zbójców są uczciwi. Tymczasem lata biegły szybko niby konie, a Grzymała wciąż nie wracał.
- Był taki potężny i chrobry; jakiż to mocarz mógł go pokonać? - stojąc w oknie głośno spytała Wajdenuta, która jako siostra Krive Krivejtego miała moc rozumienia mowy ptaków i innych istot żywych.
- Kra! - nieoczekiwanie przyleciał kruk i usiadł na parapecie.
- Jakie wieści przynosić, posłańcu Swaroga? - spytała Wajednuta. - Pewnie smutne.
- Długo leciałem z Tracji – odparł kruk – gdzie przebywa twój oblubieniec Grzymała. Skrzat Stopan mi powiedział, że dostał się do niewoli i przebywa teraz w lochu gdzie obraca żarna, a wszyscy jego towarzysze zostali wybici przez Rzymian, kra! - po czym kruk odleciał.
Wajdenucie w pierwszej chwili trysnęły z modrych oczu strumienie łez gorzkich, szybko jednak powiedziała sobie.
- A jednak żyje. Tak jak niegdyś on mnie uratował, tak teraz ja uratuję jego!
Wkrótce potem Wajdenuta przekazała włodarstwo nad majątkiem staremu słudze, sama zaś nie żegnając się z nikim ruszyła przed siebie. Szła nocą, wylewając potoki łez, a wiatr z deszczem jej przygrywał….


*

Sentykles VII – patriarcha trackiego rodu Sędzisławiców był otyłym starcem o siwej brodzie i ciężkiej ręce. Odziany w kaftan ze złotogłowiu, wraz z dziećmi, wnukami i prawnukami ucztował w sali biesiadnej swego zamku, pijąc wino z oprawionej w złoto czaszki śmiertelnego wroga, a półnagie, egipskie niewolnice przynosiły wciąż nowe półmiski z pieczystym. Ucztę uświetniał występ młodego flecisty, który przybył z ziem dalekich i barbarzyńskich. Młodzieniec ten o włosach złocistych, zdawał się być samym Orfeuszem cudem przywróconym do świata żywych. Potrafił grać nie tylko na flecie, ale i na lirze, śpiewając pieśni urokliwe niby pienie syreny.
- Drogi chłopcze, uracz nas pieśnią o bohaterach z krain co są za Scytią! - rozkazała głowa rodu, a wówczas z ust urodziwego śpiewaka popłynęła stara, analapijska pieśń o przodkach rodu Grzymały; 








kochających się braciach Komli i Brodzie, którzy bawiąc w Persji pomogli królowi Cyrusowi, przez Słowian zwanemu Kirusem, odeprzeć najazd dzikich gauszydów ze Wschodu. Gauszydy były to mocarne stworzenia, do pasa mężowie z rogami na głowach, od pasa zaś byki. Za to, że bracia Komla i Broda nie stchórzyli przed nimi, otrzymali od Cyrusa I Wielkiego herb Grzymała. Następna 









pieśń opowiadała o żalu młodej żony, której mąż zaginął w dalekiej wyprawie, ona zaś miłowała go nad życie. Słuchając tej rzewnej skargi, nawet najdziksi i najtwardsi wojownicy traccy płakali jak bobry. Jeszcze wiele innych pieśni i melodii; tak smutnych jak i wesołych zaprezentował młody rybałt przedstawiający się imieniem Femi, aż w końcu rzekł doń Sentykles VII.
- Proś o nagrodę, a nie żałuj sobie!
- Jedyne czego pragnę, panie, to abyś uwolnił tego witezia z Analapii, który w twoim lochu obraca żarna, jesteśmy bowiem z jednego rodu.
Na te słowa patriarcha bezzwłocznie kazał uwolnić Grzymałę z lochu, ubrać go, nakarmić i napoić, po czym pozwolił mu odejść razem z rybałtem, w prezencie dorzucając jeszcze pękaty worek złotych rzymskich monet.


*

Kiedy już zbliżali się do rubieży Analapii, Grzymała wciąż nie mógł się nadziękować swojemu wybawcy.
- Niezgłębiona jest moja wdzięczność, zacny młodzieńcze – mówił witeź – gdy wrócimy do domu, powiem królowi, by uczynił cię wielkim panem, a tę moją, tfu! Żonę niewierną, co gdy byłem uwięziony, uciekła chyłkiem z dworca, aby się zabawić z gachami, każę wybatożyć i odeślę ją jej bratu… - na te słowa twarz Femi posmutniała.
- Naprawdę mnie nie poznajesz?! - spytał rybałt zrzucając męskie przebranie. - To ja, twoja Wajdenuta. Wyprosiłam dla ciebie wolność; to ja byłam owym grajkiem!
Wówczas Grzymale jakby łuski opadły z oczu. Upadł żonie do nóg i przepraszał ją z łzami.
- Przebacz, najdroższa, że nie chciałem cię szanować, że byłem wobec ciebie niczym demon z Germanii zwany bucem… - jednak Wajdenuta przytuliła go z czułością.
- Teraz to wszystko już nieważne; czas żebyśmy znów byli szczęśliwi – tak się też stało gdy wrócili do Analapii.
Zamieszkali w rodowym dworcu Grzymały i mieli synów i córki.