poniedziałek, 10 września 2018

Apoloniusz z Tyru


,,Apolonjusz z Tyru, jedna z najbardziej ulubionych w średniowieczu postaci powieściowych. W pierwotnej swej formie wzięła prawdopodobnie początek z opowiadania Ksenofonta z Efezu. Najwcześniejszy rękopis, zawierający wersję łacińską (opublikowany po raz pierwszy w r. 1887), pochodzi z IV. lub X. w. po Chr., w dalszych rękopisach ujęcie tematu odbiega często od pierwowzoru, tak n. p. w sławnym zbiorze ‘Gesta Romanorum’ (Czyny Rzymian). Zachowały się też opracowania wierszowane. Gottfryd z Viterbo (kapelan i wikary niemieckich cesarzy Fryderyka I. i Henryka VI.), zebrał wszystkie ówczesne redakcje i przeniósł fabułę w czasy drugiej wojny punickiej (218 do 210 przed Chr.), o której wypadkach, jak zamordowanie Hamilkara i wyprawie Hannibala do Włoch, wspomina się w utworze. Również między zebranymi pod tytułem ‘Carmina Burana’ pieśniami studenckimi znajduje się opracowanie opowieści o Apolonjuszu. W 1471 słynny drukarz augsburski Günther Zainer wydał Apolonjusza w redakcji lekarza i humanisty Henryka Steinhöwela, później w r. 1553 napisał Hans Sachs swą balladę: ‘Der König Apollonius im Bad’ (Król A. w kąpieli). Dalsze redakcje znajdziemy w licznych książkach ludowych XV. i XVI w. Na podstawie redakcyj angielskich napisał Shakespeare ‘Peryklesa, księcia Tyru’, dramat przez długi czas zaliczany do szeregu utworów o niepewnem autorstwie; w prologu wspomina on też o ogromnej popularności tego dramatu’’ - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 1 A do Assuan’’








- W brzuchu mi burczy, a z twojej świni, mistrzu, można zrobić wiele pysznej szynki i kiełbasy! - mówił młody, fenicki książę dosiadający białego jak mleko, arabskiego konia do jadącego obok dostojnego, łysego starca z długą, popielatą brodą, odzianego w powłóczystą, niebieską szatę, który dosiadał rosłej maciory o siwej szczecinie.
Świnia tak się obraziła, że aż zakwiczała.
- Ile razy już ci mówiłem, drogi Apoloniuszu, że Kremara to moja przyjaciółka i nie jest przeznaczona na mięso?
Karawana Fenicjan zdążających nad Morze Srebrne po bursztyn, rozbiła obóz na odludziu mając widok na ośnieżone szczyty Montanii. Do najbliższej gospody było daleko, a zmierzch już zapadał i różne groźne stwory zaczynały opuszczać swe kryjówki. Starzec jadący na świni ujął miedziany kociołek wypełniony wodą, wymamrotał słowa, które Fenicjanom zdały się modlitwą lub zaklęciem, zamieszał w wodze długim, kościstym palcem, a wówczas kociołek wypełnił się po brzegi pachnącym smakowicie, gorącym gulaszem. Siwa Kremara ryła tymczasem w darni poszukując dżdżownic i pędraków. Kiedy wszyscy zajadali gulasz, aż im się uszy trzęsły, do starca podszedł młody pacholik, by zadać mu nurtujące pytanie.
- Czy to prawda, mistrzu Owsieniu, że jesteście bogiem? - nad głową starca na moment zapłonęła ognista korona.
- Tak nazywają nas poeci, ale rację mają krasnoludki, które obdarzyły Ageja imieniem Unyj – Jedyny. Jestem jednym z Enków; posłańców Ageja – starzec otworzył dłoń, w której zmaterializowały się suszone daktyle i figi.
- Mistrzu, a czymże jest krasnoludek? - spytał częstując się pacholik tęskniący za rodzinnym Tyrem.
- To taka istota żyjąca w Sklawinii, którą Grecy nazywają Pigmejem – odparł Owsień. - Krasnoludki są mądre mądrością eonów i znają wszystkie baśnie, bo istnieją na świecie dłużej niż ludzie – zakończył Enk Owsień.









Apoloniusz był synem Hadrona, króla Tyru i jego przyszłym dziedzicem tronu. Młody jeszcze, o włosach długich i jasnych przodował w biegach i zapasach. Równie świetnie pływał, rzucał oszczepem i dyskiem i powoził rydwanem. W jego piersi biło serce odważne, każące za nic mieć niebezpieczeństwa na wojnie i łowach jak też wrażliwe na skargi bitych i poniżanych. Jednak nauki inne niż ćwiczenia cielesne wchodziły do jego kędzierzawej głowy z wielkim oporem. Chcąc wypróbować przywódcze umiejętności syna, król Tyru wysłał go na czele idącej lądem wyprawy po bursztyn do dalekiej Analapii. W starożytności bowiem przez Analapię biegł szlak bursztynowy prowadzący aż ku sinym falom Morza Srebrnego, którym podążało wielu kupców z Rzymu. Ów handel wielce wzbogacił Analapów i trwał aż do czasów króla Olszana współczesnego Romulusowi Augustusowi.
W grodzie Bizancjum założonym przed laty przez córkę Romulusa, do Fenicjan przyłączył się sędziwy Owsień dosiadający siwej świni. Znał mowę grecką, fenicką i słowiańską. Posiadał rozległą wiedzę o ziemiach leżących nad brzegiem Morza Srebrnego – wyczerpująco prawił o Analapii, Burus, państwie tyrana Bałtów – Musulusa, o Roxie, Svamii, Oxlandzie zamieszkanym przez ludzi z głowami fok i Nürcie skąd wypływały długie łodzie Waregów. W czasie marszu przez góry i lasy, Owsień nie raz i nie dwa, wielce przysłużył się ekspedycji broniąc księcia Apoloniusza i jego towarzyszy przed głodem, atakami strzyg, drapieżnych zwierząt i zbójców. Świnia Kremara miała rzadki dar znajdowania w ziemi ukrytych skarbów.
- Ten pierścionek będzie w sam raz dla twojej przyszłej żony, książę – oświadczył z powagą Owsień, gdy jego świnia wyryła z ziemi złoty pierścień z wprawionym weń rubinem.
Jednak Apoloniusz posmutniał, bo nie miał jeszcze nawet narzeczonej.
- Raczcie powiedzieć, mistrzu, kto jest królem Analapii i czy jest to w miarę bezpieczny kraj? - postanowił zmienić temat.
- Na tronie Analapii w stołecznej Neście zasiada Aleksander, syn Lestka Złotnika, który fortelem pokonał Aleksandra Macedońskiego – słuchacze spojrzeli zdziwieni, więc Owsień pospieszył z wyjaśnieniem. - Królowie Analapii mają taki zwyczaj, że swoich synów nazywają imionami pobitych wrogów w uznaniu dla ich męstwa. Analapia należy do krain słowiańskich, a te zawsze słynęły z gościnności – ciągnął Owsień. - Jej mieszkańcy z reguły chwytają za broń jedynie gdy zagrożona jest ich wolność.
Drużyna Apoloniusza z Tyru opuściła gościnną Slawię i wkroczyła do analapijskiej prowincji Montanii. Owsień opowiadał zasłuchanym Tyryjczykom o miejscowych bohaterach; o królowej Tatrze urodzonej w Toreniu – Nowym Głogowie, o jej ojcu Giewoncie, o wodniku Rysym i Perłowicu – junaku z białej perły zrodzonym. Fenicjanie zatrzymali się na popas w grodzie zwanym Śnieżelicą, którą ongiś założył bohater o imieniu Gąsienica – założyciel potężnego i licznego rodu w Montanii. Na dworze było już ciemno gdy ucztowali w przytulnej karczmie ,,U Jadzierki’’ przy stołach zastawionych kołaczami, pieczonymi prosiętami i drewnianymi kuflami pełnymi pienistego piwa pachnącego wrzosem. Biesiadnicy siedzieli zasłuchani w głos ociemniałego starca, zwanego Królem Lir z racji instrumentu, na którym grał. Złotowłose pacholę prowadziło starca na rękę i zbierało dlań datki. Król Lir otworzył usta i począł śpiewać balladę z czasów gdy Analapia była jeszcze młoda.

- Tam gdzie od śniegu błyszczą górskie szczyty,
W głębi skały spoczywa skarb zakryty,
Nie jest to srebro, ani złoto,
Jeno dziewica z kosą złotą,
Morskiego króla jest to córa,
Po policzkach ściekają jej perliste łzy,
Bo jej dola jest ciężka i ponura.
Od lat samotnie pędzi życie uwięziona w skale,
Kruki mają o nią staranie.
Przynoszą jej pokarmy i napoje,
Aby głodowa śmierć nie przyszła po dziewoję…

- śpiewał dziad proszalny, a opiekujący się nim chłopiec zebrał do czapki niejedną srebrną i złotą monetę.
Fenicjanie dzięki czarom Osienia zrozumieli słowa słowiańskiej pieśni.
- Tą nieszczęśliwą panną jest nimfa Nereida, córka morskiego wodnika Nereusza – mówił Owsień. - Uwięził ją w skale luty Čort żywiący się ciałami małych dziatek za to, że odmówiła mu swej ręki. Wiele wieków już trwa jej niewola w jednej z gór Montanii. Z woli Nereusza przylatują do niej kruki i przez szczelinę w skale spuszczają jej jadło i napój, aby nie pomarła z głodu. Niektórzy słyszą jej śpiew dobywający się z miejsca uwięzienia. Wielu junaków próbowało już ją uwolnić, lecz trzeba wielkiej krzepy, aby rozbić Skałę Niewoli – opowieść Owsienia roznieciła w sercu Apoloniusza iskrę nieznanego dotąd uczucia.
- Chętnie przyłożyłbym ręki do jej uwolnienia – oznajmił królewicz.
- Nie zapominaj, panie, że przybyliśmy tu po bursztyn – zaoponował jego towarzysz Hiburkan, lecz Apoloniusz zmarszczył brwi.
- Bursztyny nie zające, nie uciekną, a obowiązkiem rycerza jest wspomóc pannę w potrzebie -Owsień uśmiechnął się słysząc te słowa, a jego niebieskie oko rozbłysnęło na moment jak gwiazda.
- Szlachetny jest twój cel, książę i dopomogę ci w jego osiągnięciu – zapewnił Owsień. - Musimy jeno zaopatrzyć się w odpowiednie młoty do kruszenia skały.
Nazajutrz mędrzec dosiadający świni zaprowadził Fenicjan do kuźni kowala Bulandy, położonej na obrzeżach grodu Śnieżelicy i opowiedział o celu wyprawy. Kowal usłyszawszy o zamiarze uwolnienia księżniczki Nereidy nie zażądał zapłaty. Razem ze swymi czeladnikami zabrał się raźno do kucia potężnych a ciężkich młotów, śpiewając w czasie roboty przekazywane z pokolenia na pokolenie pieśni o czynach Swarożyca – pana płomieni i mistrza kowali; pogromcy złych smoków, o żelazie spadającym z nieba i rosnącym w ziemi niczym dziecię w łonie matki, o mocy żelaznego noża odstraszającego wilki i Čorty, wreszcie o carze Teoście – wcielonym Swarogu, który przed eonami sprawił, że na ziemię egipską spadły z nieba ogromne kleszcze żelazne… Gdy kowal skończył się trudzić, wyrył na młotach w tinezyjskim piśmie inwokację do Swarożyca, aby były pełne mocy.
Fenicjanie ruszyli za Owsieniem w stronę Skały Uwięzienia. W ich dłoniach ciążyły młoty, a wyryte na nich inskrypcje połyskiwały ognistymi literami. Nim jeszcze zaczęli pracę, nad ich głowami przeleciał kruk i odezwał się ludzkim głosem.
- Kra! Tęgo uderzajcie, a nie zniechęcajcie się – po tych słowach odleciał.
Z wielkim łoskotem młoty uderzyły w skałę, gdy zza porannych mgieł wyszła pełna wdzięku i dostojeństwa postać niewieścia w czerwonej sukni i ognistej koronie na długich, czarnych włosach. Jej oczy lśniły przenikliwie jak błękitne gwiazdy. Niewiasta miała ze sobą refleksyjny, scytyjski łuk i uszyty ze smoczej skóry kołczan pełen strzał.
- Sława tobie, Tatro – Gorska Majko! - z szacunkiem przywitał ją Owsień.
- Uderzajcie, a nie zniechęcajcie się, o synowie Tyru i Sydonu! - zachęciła ich do pracy jytnas Tatra odbierająca cześć w Montanii, Fenicjanie zaś pracowali z jeszcze większym zapałem.
Bita młotami skała zdawała się ryczeć jak krowa, gdy zza kosodrzewiny wyszła druga niewiasta w ognistej koronie, olśniewająco piękna, o włosach niczym złota przędza, odziana w białą suknię i płaszcz barwy wiosennej trawy.
- Bądź pozdrowiona Włodarko Ziemi; wielka Mokoszo Aradvi – Sura – Aredvi – Anahito! - Owsień nisko skłonił głowę przed jej promienistym obliczem pełnym dobroci.
- Rozpaleni ogniem Ageja; kujcie tęgo, a nie zniechęcajcie się! - Mokosza pobłogosławiła pracy Apoloniusza i jego drużyny, której nie trzeba było dwa razy tego powtarzać.
Fenicjanie kuli niczym szalone Cyklopy, aż nadszedł zmierzch i opadło ich zmęczenie. Z gęstniejącego mroku wyszedł ku nim nagi mąż o skórze brązowej, błyszczącej od oliwy, oczach czerwonych, zębach godnych wilka albo smoka i łysej głowie zwieńczonej pokaźnymi rogami byka. Jego obwisły brzuch zdawał się być zrobiony z cienkiego, fenickiego szkła, za którym płonął ogień.
- Nie poznajecie mnie? - zahuczał Čort w stronę Fenicjan. - To ja, Moloch, bóg waszych dziadów, w którego brzuchu pieką się ciała waszych dziatek! Swą boską powagą nakazuję wam; porzućcie tę skałę!Zostaliście oszukani – ona w środku jest pusta!
- Nie słuchajcie go – rzekł Owsień do Fenicjan. - On nie jest żadnym bogiem, jeno nędznym stworzeniem zbuntowanym przeciw Agejowi! - Moloch zaryczał plując iskrami i ruszył do ataku.
Oczy Kremary rozbłysły jak bursztynowe gwiazdy. Świnia chrząknęła gniewnie i tupnęła racicą. Mokosza odpięła złoty łańcuch, który nosiła zamiast paska i uderzyła nim Čorta niby biczem, obalając go na ziemię. Następnie postawiła swą białą stopę na jego szklanym brzuchu i buchnęły z niego płomienie. Moloch zniknął w oparach siarki.
- Bijcie a nie ustawajcie! - zawołała Mokosza, a drużyna Apoloniusza wróciła do przerwanej pracy.
Fenicjanie kuli zawzięcie niczym dzięcioły w pień drzewa. Pracowali dzień po dniu, aż wycharśli od tej roboty niby niewolnicy w kamieniołomach.
- Jeśli tak dalej pójdzie to zostaną z nas same młoty kujące skały gdy nas już zabraknie – skarżył się Dozyteusz, jeden z doradców.
Siódmego dnia nad pracującymi w pocie czoła, zakłębiły się chmury szare jak broda Owsienia. Ponad nimi książę Apoloniusz wraz ze swymi towarzyszami ujrzał potężnego witezia odzianego w zbroję ze stalowych łusek, który dzierżył w dłoni błyszczący topór. Witeź zamachnął się swym orężem, a wtedy rozległ się dźwięk ognistego gromu. Piorun rozłupał skałę w drobny mak, po czym spadł rzęsisty deszcz.








W jego strugach oczom Apoloniusza ukazała się wychudła i wynędzniała, lecz wciąż piękna panna o błyszczących złotem włosach, oczach niczym gwiazdy w kolorze lapis lazuli, na której czole pulsowała srebrzysta gwiazdka, a tchnienie Pochwista szarpało jej powłóczystą sukienkę z białej kitajki. Panna płakała jak bóbr, choć jej oczy się śmiały, a Tatra i Mokosza podały jej bułkę z czarnuszką i kubek gorącego, korzennego miodu. Apoloniusz uklęknął przed nimfą i spytał dwornie.
- Nereido, córko Nereusza, czy chcesz zostać moją królową? - pokazał jej złoty pierścionek wyryty przez siwą świnię z ziemi.
- Chcę, kimkolwiek jesteś, panie – odrzekła Nereida i zarzuciła Apoloniuszowi swe srebrzyste ramiona na szyję.
Owsień wyjaśnił, że Nereidę uwięził Moloch, a jej więzienie rozbił król Ziemi; Perun – Jarowit, z mandatu Ageja władca gromu. Apoloniusz poślubił Nereidę i od jej ojca otrzymał kilkanaście wozów wyładowanych bursztynem z Morza Srebrnego. Powrócił do Tyru, lecz odtąd nie składał więcej ofiar Molochowi.