wtorek, 31 grudnia 2013

Minął rok




Kiedy w marcu tego roku zaczynałem prowadzenie tego bloga, spodziewałem się, że oprócz wąskiego grona znajomych raczej mało kto będzie doń zaglądał. Tymczasem wyniki ze statystyk przerosły moje oczekiwania - okazało się, że mam czytelników (prawdopodobnie wyłącznie Polaków) na wszystkich kontynentach prócz Antarktydy. Doczekałem się dwóch komentarzy na blogu, a nawet z wielkim zdziwieniem odkryłem, że na temat ,,Mitoslavii'  dyskutowano na forach internetowych. I tak na stronie Gajowego Maruchy, internauci (w tym sam Juliusz Prawdzic - Tell) myśleli, że wymyślony przeze mnie historyk, prof. dr. hab. Jerzy Akenerozarowicz istnieje naprawdę, a w dodatku jest... Żydem (tak naprawdę był pochodzenia ormiańskiego). Z kolei inny internauta wypowiadający się na forum Niezależnej Telewizji pomylił mnie z ... Czesławem Białczyńskim i nie miał zielonego pojęcia skąd zaczerpnąłem postać królowej Tatry (kojarzyła mu się tylko z piwem i ciężarówką).



W ostatnim dniu roku 2013 chciałbym podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do założenia tego bloga, oraz wszystkim Czytelnikom z Polski, Rosji, Litwy, Białorusi, Ukrainy, Czech, Słowacji, Niemiec, Estonii, Danii, Norwegii, Szwecji, Finlandii, Serbii, Bułgarii, Macedonii, Grecji, Albanii, Rumunii, Austrii, Włoch, Francji, Belgii, Holandii, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Turcji, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Indii, Bangladeszu, Chin, Japonii, Wietnamu, Tajlandii, Maroka, RPA, USA, Kanady, Meksyku, Panamy, Brazylii, Argentyny, Australii, Nowej Zelandii, a nawet Nowej Kaledonii!



Wszystkim Wam, drodzy Czytelnicy z okazji nadchodzącego roku 2014 składam najserdeczniejsze życzenia, aby nadchodzący rok był lepszy od obecnego. Jak to mówią amerykańscy politycy do swoich wyborców: Niech Was Bóg błogosławi! Iriakielnoj Navłay Lat!

piątek, 27 grudnia 2013

Z pamiętnika ukraińskiego nacjonalisty





,,Nie ma zbrodniczych narodów. Są zbrodnicze ideologie i organizacje'' - dr. Wiktor Poliszczuk



Historia rodu Onufrego Kurowca była burzliwa, dramatyczna, pełna krwi, niesprawiedliwości i cierpienia. Milicjant eskortujący państwa Skyjłyckich, Łukasza, Heńka, Rosjan i Czubka był z pochodzenia Ukraińcem. Urodził się gdzieś na Ziemiach Zachodnich, prawdopodobnie w Szczecinie lub Świnoujściu; różni autorzy zajmują tu rozbieżne stanowiska. Jego rodzice - Iwan Kurowiec i Helena z domu



Simferopolska zostali w 1947 roku przesiedleni z Małopolski Wschodniej w ramach Akcji ,,Wisła''. Przez długi czas Onufry wzrastał w otoczeniu Polaków, słyszał wszędzie, nawet w rodzinnym domu język polski, aż pewnego razu poszedł do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Dodać należy, że jego noga nigdy nie przekroczyła progu przedszkola. Wtedy odbyła się pamiętna lekcja języka polskiego. Nauczycielka kazała
recytować słynny ,,Katechizm małego Polaka'' pióra Bełzy z 1900 roku. ,,Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały...'' Onufry czekał aż jemu będą kazali recytować, kiedy wywołano do odpowiedzi jego najlepszego kolegę, Hrehora Dulczyniaka, którego rodzice też byli przesiedleńcami.
- Nr 8, Dulczyniak, teraz wy! - kazała polonistka, a klasa zamarła pod jej groźnym głosem.
- Ja nie mogę, prze pani - mówił drżącym głosem chłopiec. - Mój tato mówi, że nie jestem Polakiem - klasa ryknęła śmiechem, bo nie lubiła ani Kurowca, ani Dulczyniaka, a polonistka zmarszczyła brwi.
- Nr 11, Kurowiec! - zawołała.
- Prze pani, ja, ja też nie mogę - Onufry nie wiedział dlaczego tak powiedział, po prostu naśladował kolegę.
Wtedy obaj zostali napiętnowani przed całą szkołą przez dyrektora i wyrzuceni z niej po rozmowie z rodzicami.Dyrektor nie szczędził obelg. W domu Onufry opowiedział wszystko ojcu, a ten zaczął mu opowiadać rzeczy dawne, przerażające, żywe...



Ruś najechali Tatarzy, a później Litwini. Wschodnia część wygnała Tatarów i podjęła próbę przywrócenia Rusi do pierwotnego kształtu. Jednak raz uruchomione procesy nie dały się już zatrzymać. Poczęły ewoluować trzy odrębne narody: Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, a każdy wiek pogłębiał różnice. Litwinom zagrozili Krzyżacy, więc zawarli unię z Polską, co zostawiło niezatarty ślad na wszystkich elementach życia czterech narodów. W takich warunkach gdzieś na południowej Rusi pojawił się ród Kurowców. Było to chyba w XV wieku, wg. rodzinnej legendy, lecz po raz pierwszy nazwisko Stiepana Kurowca pojawiło się



w XVI wieku wśród Kozaków rejestrowych wynotowanych z nakazu Batorego. Kurowcy byli typowym kozackim rodem, którego liczne odgałęzienia sięgały wszystkich warstw społecznych. Potomkowie Stiepana walczyli z Tatarami i Turkami, wypływali czajkami na Morze Czarne powodując konflikty dyplomatyczne, raz bogacili się, a raz pauperyzowali. Byli uprzedzeni do jezuitów, Lachów i Żydów, zwłaszcza do lackich ,,paniw'' (choć Igor Kurowiec miał folwark utrzymywany przez polskich chłopów) oraz łączyli się z różnymi wyrzutkami uciekającymi przed sprawiedliwością bądź jej brakiem. Ród Kurowców walczył we wszystkich



antypolskich powstaniach, oczywiście z powstaniem Chmielnickiego włącznie. Na wołowej skórze nie sposób spisać wszystkich ich morderstw i grabieży na Polakach i Żydach, choć nie można tego porównywać



z późniejszymi wydarzeniami, ilu Kurowców pozabijał ,,Raby Pies'' Lachów, wszystkich bitew i rzezi z udziałem tego rodu, raz przebywającego na wozie, a raz pod wozem historii, oraz jego marzeń o rozbiorze



Polski, w wyniku którego miało powstać państwo zaporoskiej kozaczyzny, snutych już od czasów Jana Kazimierza. Mniejsza część rodziny współpracowała z Lachami nad ugodą hadziacką. W XVIII wieku chłopska linia rodziny Kurowców mordowała Lachów w powstaniu Gonty i Żeleźniaka. Ostatni Kozacy z rodu zginęli podczas oblężenia Siczy Zaporoskiej przez Rosjan razem z Wsiewołdem Tubajtynem. Rozbiory Polski rozłączyły Kurowców granicą austro - rosyjską. W zaborze rosyjskim ród uległ wynarodowieniu, jego nazwisko zmieniało się od Kurow, Kurowej, aż do Kurskich (boczne odgałęzienie, z którego pochodził Warfołomiej Wsiewołdiewicz, który zginął w bitwie '50 roku) i Kurowiewów (jeden z nich, znajomy Michaiła Bułhakowa zainspirował go do stworzenia postaci Korowiowa w ,,Mistrzu i Małgorzacie''). Natomiast w zaborze austriackim Kurowcy pozostali Ukraińcami, a zaborcy poprzez manipulację



przywilejami usiłowali skłócić ich z Polakami. Po wydaniu ,,Złotej hramoty'' i ,,Mużyckai praudy'' (tej ostatniej dla Białorusinów) przez władze powstania styczniowego, Władymir, Daniel i Roman Kurowiec pojechali do zaboru rosyjskiego by walczyć o wspólną sprawę. Rosjanie ukarali Daniela i Romana szubienicą, a Władymira - deportacją na Syberię. Tam poznał Polkę - Karolinę Otmuchowską. Pobrali się a
po powrocie na zniewolone ziemie polskie, zamieszkali w Zakopanem. Władymir Kurowiec porzucił prawosławie (część rodziny stanowili prawosławni, a część greko - katolicy), a swoje imię spolszczył na Włodzimierz. Począł uważać się za Polaka, a rodzina nie mogła mu tego wybaczyć. Galicyjska nędza była wręcz przysłowiowa, toteż część rodziny wyemigrowała za chlebem do Saksonii, Brazylii, ale przede wszystkim do USA. Wielu umarło podczas wyczerpującej podróży statkiem, a reszta wyginęła w walkach z



Indianami i na froncie wojny secesyjnej. Ci Kurowcy, którzy byli inteligentami, pasjami wielbili Tarasa Szewczenkę i mieli jego portrety w domach. Jednocześnie narastał konflikt z Polakami. Wśród nich pojawili się inni Kurowcy - potomkowie Włodzimierza i Karoliny z Otmuchowskich. Ci ostatni zaczynali mieszkać coraz bliżej swoich ukraińskich imienników, aż obie rodziny zamieszkały w jednej osadzie na Wołyniu. Nosiła dziwaczną nazwę Pototepakzepakzwoizak i założył ją jakiś austriacki potentat naftowy. Wśród Kurowców - Ukraińców część była przychylna planom współpracy polsko - ukraińskiej Piłsudskiego, a część wznosiła hasło: ,,Lachiw za San''. Tymczasem wybuchła I wojna światowa, na której froncie walczyli dziadek i pradziadek Onufrego, jego brat, oraz rozmaici krewni. A było gdzie walczyć! Pradziadek Onufrego zginął w szeregach armii Austro - Węgier. W Legionach Piłsudskiego walczyło sześciu Kurowców - Polaków: Atanazy, Bohdan, Demetriusz, Jan, Borys i Norbert i dwóch Kurowców - Ukraińców: Igor i Marcin. Do SCzZDz Rosyjskiego w 1917 roku  wstąpił Osip, pseudonimów ,,Kij'' i ,,Irosław''. Kiedy Ukrainę poczęli okupować Niemcy, członkowie rodziny Onufrego należeli do najrozmaitszych stronnictw i
organizacji. Przybrany brat dziadka, niejaki Izaak ,,Serep'' Kurowiec von Rikvald był entuzjastą



niemieckiego planu ,,Judeopolonii'', ciągnącej się od Rygi po Odessę ze stolicą w Lublinie. Jakow i Ksenia z Kozakowów (rodu późniejszego uczestnika zbrodni w Katyniu, Siemiona Dawidowicza) razem walczyli z



lwowskimi Orlętami. Jednak najwięcej Kurowców pod swoimi sztandarami zgromadził ataman Symon Petlura. Zofia Kossak - Szczucka w ,,Pożodze'' pisze, że był to straszny antypolonista (a że antysemita to wszyscy wiemy!). To, że później walczył wraz z Piłsudskim przeciw bolszewikom - to wiadomo: byli oni wspólnym wrogiem. W oddziale wojskowym, w którym walczył dziadek Onufrego, Wiktor ,,Ksykun'' był



siłą zwerbowany sam Michaił Bułhakow. Razem z ,,Ksykunem'' widział jak żołnierze Petlury mordują cywilnego Żyda i okrucieństwo zbrodni wywarło na obu ludziach wielkie wrażenie. Bułhakow zmierzył się z tym wspomnieniem za pomocą literatury, zaś Kurowiec postanowił, że jak tylko wojna się skończy, ożeni się, wychowa dzieci i ,,nigdy więcej nienawiści''. Zresztą później zobaczył jeszcze więcej okrucieństwa. Wojna się skończyła, Polska znów znalazła się na mapie Europy, później nadeszła wojna z bolszewikami, a ostatecznie Ukraina została podzielona między Polskę a Rosję Radziecką. Wiktor przeżył, założył rodzinę i zamieszkał w wiosce Pototepakzepakzwoizak. W jego wiosce mało Ukraińców zdawało sobie sprawę ze swojej odrębności narodowej, sama osada zaś znajdowała się między Lwowem a Stanisławowem. Przeważali w niej Polacy (również w samej rodzinie Kurowców) i żyli względnie spokojnie. Żył tam pewien maniakalny miłośnik Endecji, głoszący potrzebę wynarodowienia swoich sąsiadów, lecz pewnego razu to on, fanatyczny nacjonalista przyprowadził Kurowcom zaginione dziecko. W Pototepakzepakzwoizak  działały kluby aktywności zakładane przez ukraińskich nacjonalistów, o co mieli pretensję nacjonaliści polscy. Dochodziło do licznych sporów, zaś polski samorząd był stronniczy i złożony głównie z Narodowych Demokratów. Niemniej nie wszyscy Polacy i Ukraińcy byli tu wrogami, częste były tak mieszane małżeństwa jak dyskryminacja. Po prostu ludzie byli różni, a większość miejscowych Polaków uważała Ukraińców za takich samych ludzi jak oni (pamiętając jednak o udziale ich nacjonalistów w pokoju brzeskim - o obietnicy



oddania im ziemi chełmińskiej i o okrucieństwie w I wojnie światowej, tudzież o walkach o Lwów). W 1930 roku sąsiadka Kurowców wróciła zgwałcona z Galicji Wschodniej i opowiadała o biciu, demolowaniu bibliotek ,,Proswity'', niszczeniu posągów Szewczenki, kpinach z narodu ukraińskiego, o łamaniu kariery młodzieży przez MWRiOP, o pacyfikacji. Była to zemsta Polaków, terror za terror, bo Ukraińcy palili polskie urzędy, (w których na pewno byli ludzie), zabili Babija, chcącego pojednania obu zwaśnionych narodów i próbowali wciągnąć w wir propagandy Cerkiew Prawosławną... Nadszedł rok 1939 i 17 września wioskę Pototepakzepakzwoizak zajęli Sowieci. Od 1941 roku okupowali ją Niemcy, potem zaś znów Sowieci. W międzyczasie na Wołyniu i nie tylko na Wołyniu, bo też w Małopolsce Wschodniej



(,,Lachiw za San'', a nie ,,Lachiw za Buh'') zawrzało nienawiścią. Narodziła się Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), nie należąca ani do komunistycznego Dziadostwa, ani do faszystowskiego Świństwa (Międzynarodowej Korporacji Świństwa Antypatriotycznego - MKŚA od 1919 roku we Włoszech). Wielu jej członków (z samym Banderą na czele) nawet nie wiedziało o Dziadostwie, czy Świństwie. Dziadostwem i świństwem (bez obrazy dla zwierząt) były natomiast ich czyny. Byli też Bulbowcy i Melnykowcy, Samoobronni Kuszczowi Widdiły, lecz przede wszystkim zwykli, bezpartyjni cywile, poddani manipulacji. Wśród nich rodzice Onufrego i jego wujostwo wiedli prym. Czego nie robili!

*



,, ... Na klepisku stodoły leżały spalone zwłoki... Mamę poznałem po tym, że miała przytulone dwoje małych dzieci... Mój ojciec był zarąbany siekierą...'' - Ambroży Wereszczyński, ocalały jako dziecko, 3 lipca 1943 roku.
Postanowiono wymordować wszystkich Polaków aż do Sanu, zupełnie bez wyboru, zginąć miało wszystko co polskie. Iwan Kurowiec, ojciec Onufrego nie należał do żadnego ugrupowania; miał tylko jeden cel - wymordować jak najwięcej Lachów. Nie przebierał w środkach; on i jego towarzysze. Prowadził nawet gruby dziennik, w którym chełpił się z popełnionych zbrodni. Przytoczę tu jego fragmenty, a Czytelnika proszę, aby wbrew modnym zwyczajom nie obrażał zwierząt...



,, [...] Dzisiaj kładliśmy lackie szczenięta na pniu i rąbaliśmy je jak drewno, aż byliśmy zlani krwią jak rzeźnicy. Chata zdawała się być pusta, lecz Dymitr wyciągnął lacką sukę, która ryczała po swym pomiocie. Było nas czterech i po kolei gwałciliśmy ją, a na koniec podciąłem suce gardło i oblałem benzyną [...]. Gdy uporaliśmy się z chutorem, spaliliśmy go i zaoraliśmy ziemię aby nikt nie wiedział gdzie się znajdował. Zawsze tak robimy. Osobiście najbardziej lubię napadać na kościoły i pałace, bo jest tam dużo kosztowności. Do obiadu wydłubywaliśmy oczy lackim jędzom z kółka różańcowego. Razem z Borysem przepiłowałem jakiegoś grubego Lacha. [...]. Dzieci i opiekunki z ochronki nadają się tylko do rozrywania końmi. Aby się rozerwać rozciąłem brzytwą brzuch temu polskiemu nacjonaliście i zdrajcy, mojemu bratu (tfu! świnia) Hrehorowi, bo nie chciał wyzwalać Ukrainy i smalił cholewy do lackiej suki. Ich flaki zaczęły mnie już nudzić [...]. Urządziliśmy konkurs kto zbierze jak najwięcej fujar Lachów, ja uciąłem ich 40, Dymitr - 18, Maksym - 20, a Leonid - 41. A Borys durny, bo zbiera pochwy wycięte z ciała...''
Gdyby nie pseudohistorycy fałszujący historię nie cytowałbym dalej...



,,W niedzielę zaatakowaliśmy szpital razem z Kuszczowymi Widdiły, jednak najpierw dokonaliśmy egzekucji zdrajców, którzy pomagali przeklętym Lachom, a także niszczyliśmy ich ścierwa. Preludium do zabawy było usuwanie Lachów z rodzin. Nasi, aby pokazać, że są dobrymi Ukraińcami, musieli własnoręcznie eliminować nie ukraińskich członków rodzin. Jakiś głupek nie chciał zabić żony, a ta suka popełniła samobójstwo. Zdrajcę oczywiście zabiliśmy. A teraz - koli szpitalowi!  Na pohybel Lachom! [...]. Nasza akcja była bardzo integracyjna, uczestniczyli w niej mołojcy, mołodycie i detyny nawet. Było okradanie kasy, dobijanie rannych i podpalenie. Niech żyje Ukraina! Jeden z ojców powiedział mi, że jego dzielne zuchy wcześniej dzielnie ćwiczyły dusząc lackie kury i króliki. Dmytrze Kłaczkiwski! Czemu cię nie było z nami! Widziałem też jak pewna dzielna mołodycia wydłubywała skalpelem oczy czterem lackim pielęgniarkom i razem z towarzyszkami zatłukła jakiegoś starego Żyda. Wieczorem siedzieliśmy przy ognisku pijąc krew z czaszek i kościelnych kielichów, a wokół tańczyły nagie kobiety wysmarowane krwią i mózgami. Wśród nich ujrzałem Ją! [...]. W nocy Helena i ja profanowaliśmy kirkut i podpalaliśmy synagogi. Jutro też będzie fajnie. Pójdziemy na lacki cmentarz...'' - tak oto poznali się rodzice Onufrego.



Tymczasem Polacy usiłowali się bronić. Powołali w tym celu Komitet Ziem Wschodnich , założony przez Stronnictwo Narodowe. Pewnego razu...



,,Przyjechali Lachy aby się mścić. Zabili Borysa i Leonida. Dowodził nimi jakiś debil z NSZ - tu. Nazajutrz go złapaliśmy i przypiekaliśmy ogniem, zadając tyle ran, ile było ofiar jego samosądu. Śpiewał lacki hymn to wydarliśmy mu język. Na koniec 'udekorowaliśmy' go piersiami uciętymi lackim sukom i razem z jego kilkoma towarzyszami, pochowaliśmy żywcem w ziemi. Smert Lachom! Lachy za San!'' - ostatecznie szowiniści znieśli Pototepakzepakzwoizak z powierzchni Ziemi, a uciekając przed Sowietami cofnęli się do Małopolski Wschodniej, gdzie kontynuowali swe knowania. Akcja ,,Wisła'' wymiotła Kurowców (dwóch ostatnich z rodziny) do Szczecina lub Świnoujścia.
- Tato! - mówił z przejęciem mały Onufry. - To my jesteśmy Ukraińcami?!
Odtąd jego życie nie było już takie same. Nienawidził Polski, a kochał Ukrainę, lecz wiedział, że Ukraina leży pod jarzmem sowieckim i że nie wstanie więcej. Próbował więc zapomnieć o niej i pokochać Polskę, ale w głębi duszy wciąż był potomkiem wschodnich Słowian, Kozaków, powstańców styczniowych, miłośników Szewczenki, emigrantów do Ameryki, towarzyszy broni Bułhakowa i pierwowzorów Korowiowa, oraz ludobójców. Nie układało mu się z rodzicami. Został milicjantem, aby służyć swej niekochanej, a raczej ,,kochanej na siłę'' nowej Ojczyźnie. 
Była już noc, kiedy wraz z jeńcami dotarł na Mokotów. Oczom wszystkich ukazały się ruiny kościoła...





Oniricon cz. XI

Śniło mi się, że:



- w jednym z listów św. Jana Ewangelisty są wzmianki o Ameryce Północnej i staroruskiej epice bohaterskiej (bylinach),
- Heniek de Slony w czasie swojego wesela grał na fortepianie, a słuchającym zdawało się, że widzą komory gazowe, krematoria i wybuch bomby atomowej w Hiroszimie, gdy chłopi dziwili się, że umie grać na fortepianie, Heniek powiedział, że ,,jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiecie'',
- szedłem do kasyna, lecz zawróciłem gdy spotkałem na swej drodze księdza proboszcza,



- byłem Conanem i walczyłem z kapłanem Klarkash - tonem z Atlantydy; Klarkash - ton raz był łysy, a raz miał krótkie, siwe włosy, walczyłem z nim w drewnianym budynku, w którym były baseny, kapłan wyzywał mnie od wyznawców Mitry,



- jeden ze znajomych Conana żyjący w Brytanii (nie w Brythunii) ułożył pieśń o zatopionych lądach i miastach, których ulice porastają teraz wodorosty,



- rozmawiając z panem Tomasusem ov S. wyraziłem wiarę, że Atlantyda, Lemuria i Mu kiedyś istniały naprawdę,



- jakiś ksiądz potępiał film ,,Pocahontas'' oraz Kapitana Planetę,



- pielęgniarka Halina Kiepska (pierwowzór bohaterki ,,Świata według Kiepskich'') istniała naprawdę i za PRL - u otrzymała mieszkanie po kobiecie, która straciła życie po złożeniu na nią donosu,



- rozmawiając z pewnym Rosjaninem powiedziałem, że polskie słowo ,,rycerz'' pochodzi od niemieckiego ,,der Richter'' - jeździec,
- jeden z moich postów otrzymał siedem komentarzy,



- św. Mikołaj jest nazywany przez Rosjan św. Spasem,



- byłem na wycieczce w Rumunii, Mołdawii i Albanii, w Rumunii ugościli mnie starzy ludzie w jakiejś bibliotece, zaś w Albanii uderzyła mnie wszechobecna bieda,



- Świadkowie Jehowy wypytywali mnie o Charlesa Teze Russella,



- pokazałem swojemu psychologowi blok z wykonanymi w dzieciństwie rysunkami prehistorycznych zwierząt; w terapii uczestniczyło dwóch chłopców z zespołem Aspergera, potem na ich miejscu pojawiło się trzech Murzynów, a ja deklamowałem wiersz o Murzynku Bambo,



- byłem na wycieczce do Afryki razem z Andrzejem Sapkowskim i grupą młodzieży; na kolację złowiliśmy mrównika, powiedziano dziewczynom, aby go nie głaskały, bowiem wówczas zaprzyjaźniłyby się z nim i nie chciałyby go zjeść; szukałem w Internecie informacji o mrówniku, lecz nie mogłem ich znaleźć (w końcu wpisałem w wyszukiwarkę: ,,prosię ziemne'').

czwartek, 26 grudnia 2013

Refleksja na dzień św. Szczepana

Dziś w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia przypada wspomnienie św. Szczepana, czczonego jako pierwszy męczennik. Był diakonem z I wieku po Chrystusie, który zginął ukamienowany za wiarę w boskość Jezusa Chrystusa. Umierał ze słowami: ,,Nie poczytaj im tego grzechu''. Wśród jego oprawców był niejaki Szaweł, który później nawrócił się i przeszedł do historii jako wielki apostoł Paweł. W polskiej tradycji ludowej istniał zwyczaj nakazujący, aby w drugi dzień świąt obrzucać księdza zbożem, zarówno na pamiątkę św. Szczepana jak i dla zapewnienia obfitych zbiorów w przyszłym roku.




,,Jak Mnie prześladowali, tak i was prześladować będą'' – mówił Jezus Chrystus. Na przestrzeni wieków chrześcijanie ginęli z rąk starożytnych Żydów (św. Szczepan, św. Jakub Apostoł), Rzymian (św. Piotr, św. Paweł) i Persów (św. Krystyna), muzułmanów (męczennicy z Otranto), chrześcijańskich królów skonfliktowanych z Kościołem (św. Tomasz Beckett, św. Stanisław, św. Jan Nepomucen), pogańskich plemion zamieszkujących średniowieczną Europę (św. Bonifacy, św. Wojciech, św. Bruno z Kwerfurtu, męczennicy międzyrzeccy), czy husytów (Andrzej Sapkowski w ,,Narremturmie'' wspomniał o fikcyjnym, starym księdzu, który w obliczu śmierci z rąk plądrujących Śląsk husytów, nie chciał wyrzec się katolickiej wiary, czym wzbudził podziw w swych oprawcach). Chrześcijanie oddawali też życie w czasach reformacji (św. John Fisher, św. Tomasz Morus, św. Małgorzata Clithero), jako ofiary nienawiści prawosławnych do unitów (św. Jozafat Kuncewicz), w nowożytnej Japonii (św. Paweł Mika), angielskiej wojny domowej, w czasie rewolucji francuskiej, najazdu USA na Meksyk w XIX wieku (poległy w Alamo, David Crockett był masonem), w czasie Komuny Paryskiej (jest hańbą, że w Szczecinie do dzisiaj znajduje się ul. Komuny Paryskiej), oraz powstania bokserów w Chinach. W XX wieku chrześcijanie masowo ginęli z rąk komunistów (np. ks. Ignacy Skorupka – bohater wojny polsko – bolszewickiej, czy bł. Jerzy Popiełuszko) oraz nazistów (św. Maksymilian Kolbe, św. Michał Kozal), w czasie I wojny światowej (bł. Karolina Kózka), wojny domowej w Hiszpanii, czy podczas rewolucji w Meksyku (bł. Jose Sanchez del Rio). Wymieniłem oczywiście tylko niektóre przykłady spośród wielu licznych. Wśród znanych prześladowców byli: Herod Agryppa, rzymscy cesarze Neron, Domicjan (skazał św. Jana Ewangelistę na wygnanie na wyspę Patmos), Marek Aureliusz, Dioklecjan, Julian Apostata, Henryk II Plantagenet, Bolesław Śmiały, Wacław IV, Jan Kalwin, Henryk VIII, Elżbieta I, Oliver Cromwell, madagaskarska królowa Ranavalona I, turecki sułtan Abdulhamid II (Kościół ormiański planuje wynieść pomordowanych przez niego Ormian do chwały ołtarzy), Lenin, Stalin, meksykański prezydent Elias Plutarco Calles i Hitler, obecnie zaś Kim Dzong Un.
Najwięcej ofiar pochłonęły prześladowania XX i XXI wieku. Obecnie chrześcijan morduje się min. w Arabii Saudyjskiej (samoloty państw mających we fladze symbol krzyża mają zakaz lotów nad tym państwem), Chinach, Korei Północnej, Wietnamie, Laosie, Sudanie, Indiach (hinduistyczni ekstremiści mordujący chrześcijan w 2008 roku wzorowali się na narodowych socjalistach), Pakistanie (męczeństwo ministra Shabazza Batti, uwięzienie Asi Bibi), Iraku, Iranie, Syrii, Egipcie, gdzie na naszych oczach trwa holokaust Koptów, Izraelu, gdzie działają żydowscy ekstremiści i w wielu innych krajach.
Zawsze podziwiałem męczenników. Są dla mnie niedościgłym wzorem miłości do Boga i człowieka, a ponadto nieraz zawstydzają mnie swoim męstwem i radykalizmem w dobrym znaczeniu tego słowa. Notabene swoich męczenników mają nie tylko chrześcijanie, co dowodzi, że potrzeba posiadania męczenników i bohaterów jest nie tylko chrześcijańska, ale i ogólnoludzka.
Wciąż pamiętam jak niegdyś na lekcji religii Anna ov Sobčakova pytała się katechety, pana Andreusa ov Leovishinera czy warto oddawać życie za wiarę. Pan Leovishiner powiedział wówczas: ,,Czy nie lepiej umrzeć niż żyć na kolanach''? 

wtorek, 24 grudnia 2013

Bóg się rodzi! Godus genatur! Bog se rod'i! Deinus natis!

Z okazji narodzin naszego Pana, Jezusa Chrystusa, wszystkim Czytelnikom bloga, niezależnie od wyznania i światopoglądu, składam najserdeczniejsze życzenia cudownych, pełnych radości, zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia, błogosławieństwa Bożej Dzieciny, niezapomnianych wrażeń, smacznego karpia i bogatego Mikołaja.



Iriakielnoj Genaciya Godusiner!
Vesełych Godov Božyja Narod'enia!
Korasu Kristnasad!



niedziela, 22 grudnia 2013

Niech żyje Wolność!

,,Zima wasza, wiosna nasza''!, ,,Nie ma wolności bez solidarności''! - hasła NSZZ ,,Solidarność''.



Na ulicach Warszawy roku 1980 znów pojawił się Ruskomobil, prowadzony przez Pana Sołtysa, z Łukaszem, Lawendycją, Heńkiem, Czubkiem, Dymitrem i Nataszą w środku, jadący ku nowej misji w dziejach Pawlaczycy. Zeszłoroczna pielgrzymka papieska rozniosła po Polsce posiew tego co komunistom zdawało się całkowicie pogrzebać: wspartej czynem nadziei. Pierwszy plon zebrano w Gdańsku, skąd



przysłowiowy ,,wiatr od morza'' rozniósł nowy posiew od Bałtyku po Tatry i od Odry, poprzez Wisłę, aż do Bugu. Pielgrzymka zapaliła ogień, w którym miano wykuć  koronę do założenia Białemu Orłu. Tym ogniem była ,,Solidarność''...
- Powiadacie, że przyjechał ,,znamienityj czełowiek''? - pytał się Dymitr.
- O tak, - potwierdził Łukasz - on znaczy więcej niż polityk. Jego imię jest Mąż Stanu...
- Tyle lat żyliśmy jak pod kloszem, martwiąc się tylko, czy aby następnego dnia dożyjemy - mówiła Lawendycja - to teraz to nadrobimy. Pokażemy Polsce, że widzimy więcej niż czubek nosa!
W latach 40 - tych gdzieś na środku Wisły, załoga turystycznego jachtu ,,Huta'' otworzywszy drzwi kajuty kapitana Jana Tadeusza Sadłowskiego, zniknęła w ogromnej chmurze szarego, gryzącego dymu. Chmurę zaatakował wiatr i uniósł jej szare runo w przestworza, w wtedy co odważniejsi  marynarze weszli w głąb kajuty. ,,Rzyg, rzyyyg, rzyg, rzyg, rzyg!'' - na podłodze leżał, rytmicznie wyrzucając z siebie fontanny wymiocin jakiś wąsaty, postawny mężczyzna, którym był sam kapitan. ,,Idzie rak - nieborak, jak uszczypnie będzie znak... Więcej, więcej! Brww! Gul - gul! Pśśś! Mmm! [ocenzurowano]! Fajnie! Fajnie!'' - mamrotał przez sen, a jakiś marynarz powiedział pod nosem:
- Trzeba go ratować! - i uratowano kapitana; marynarze wyciągnęli go z kajuty, na której podłodze tliły sie szczątki skrzyń z papierosami. Wszystkie oszczędności kapitana Sadłowskiego ukradł przemytnik z Mołdawskiej SRR...



Wspomnienia te odżyły w pamięci Heńka de Slony, kiedy zobaczył przez szybę Ruskomobila jakiegoś starszego, otyłego człowieka z posiwiałym już wąsem, ubranego w marynarski uniform, po którego przykrytej czapką głowie (wciąż jeszcze czarnowłosej) skakały marzenia o emeryturze. W dłoni trzymał walizkę. Na jego widok zabiło serce Heńka.
- Ojcze - zwrócił się zięć do teścia - jeśli chcesz, racz zaparkować Ruskomobil.
- A dlaczego? - zdziwił się Pan Sołtys.
- Bo ten marynarz z walizką - wskazał na przechodnia - to kapitan Sadłowski, którego niegdyś zagazowałem w ,,obrzędzie napędzania raka'' i okradłem - tłumaczył Heniek.
Pan Sołtys zaparkował samochód a kapitan Sadłowski oglądał się na boki planując przejść po pasach na drugą stronę.
- Stój! - ktoś krzyknął, aż się kilku przypadkowych przechodniów obejrzało i złapał kapitana za ramię, aż ten przestraszony odwrócił się. - Przebacz mi, że byłem hipokrytą, wykorzystywałem twoje zaufanie i ,,Hutę'', aby przemycać kontrabandę, udawałem przyjaźń, choć nienawidziłem was i widziałem wasze zmanipulowanie, które nazywałem ,,głupotą'', że zrobiłem wam ,,obrzęd napędzania raka'' i okradłem was. Oto moje oszczędności, część łupów wojennych z 50 roku i jeszcze nie wydałem skradzionych panu pieniędzy. Oto one! - mówiąc to autentycznie żałował.
- Zcukrzaj dziadu! - odburknął Sadłowski. - Nie wiem jak się nazywacie!
- Heniek de Slony - odpowiedział natręt, a czoło kapitana groźnie się zmarszczyło, jakby sobie coś przypomniał.



- Ty skogucikrowo! - ryknąwszy jak buhaj, uderzeniem pięści powalił Heńka na chodnik, a jakaś kobieta na drugim rogu ulicy z wrażenia upuściła siatki z zakupami.Tymczasem Sadłowski zaczął teraz kopać i wypominać zadawnione urazy. - Ty rybiciotko! Zkotkicórko! Zakręcony ty! Piorunie ognisty! Kumunisto ty! - wyzywał sepleniąc, Heniek leżał na chodniku, a tymczasem z Ruskomobila wysiedli wszyscy.
- Ludzie, ludzie, mordują! - ktoś podniósł rwetes, a Czubek z dźwiękiem
- Wow!
na pysku, nadbiegł szczerząc zęby, a z nim Lawendycja, która w obronie męża wyjęła nóż z ciemienia, potęgując tym i tak już wielki poziom adrenaliny u warszawiaków.
- Trzeba wezwać milicję! - ktoś uznał i zgodnie z tym postanowieniem zaszył się w zaciszu budki telefonicznej.
- Bandyci! W biały dzień! Łapać ich! Aresztować! - apelowała jakaś starsza pani, a czterech nastolatków w odpowiedzi na apel wdrapało się na drzewo, z czego jeden próbował interwencji.
- A wy tam cicho! - odkrzyknął Sadłowski zrzucając dzielnego młodzieńca z pleców. - My się tu tylko przepychamy a poza tym mam prawo korzystać z bogactwa języka polskiego - mówiąc to zrobił przerwę w kopaniu Heńka, brutalnie odtrącił Lawendycję i widząc, że warszawiacy zaczęli odsuwać się od niego splunął, podumał chwileczkę, podrapał się w głowę i zadał sobie pytanie...
- A właściwie to dlaczego go pobiłem? - tymczasem Czubek trzymał go zębami za nogę.
- Wrwww! - warczał.
- Czubek, puść! - kazał ledwo przytomny Heniek, a pies polizał mu twarz, na której czerwieniła się krew z nosa.
- Heniek! - kapitan ryknął jak lew. - To ty żyjesz? Dalej brachu, wstawaj z bruku, nie jesteś ideałem by tu



leżeć! - mówiąc to podniósł go. - Nie gniewaj się stary, ale wiesz; jestem jaki jestem, oczywiście trzeźwy,



tylko wiesz brachu, czasem mam ,,pomroczność niejasną'' - wszyscy się roześmieli.
- Ale bogactwo masz ubogie - zauważyła Lawendycja.
- Aj, tam, co tam pani wie - Sadłowski podkręcił wąsa - mówię tak, aby zaznaczyć, że jestem męski, zakręt - dorzucił po chwili aby podkreślić swoją głupotę.



,,Mój mąż jest bardziej męski od pana, bo nie bluzga''! - pomyślała Lawendycja, a Natasza i Pani Sołtysowa były tego samego zdania.
- Ludzie, słuchajcie - przemawiał Pan Sołtys do warszawiaków. - Nie musicie wzywać już milicji, bo mój zięć już przebaczył temu człowiekowi! - ,,Och, kiedy będzie z takimi porządek''! - niejeden biadolił.
- Panie kapitanie - mówił Łukasz - przyjechaliśmy, aby nawiązać kontakt z ,,Solidarnością''. To taka organizacja patriotyczna założona tego roku w Gdańsku. Słyszeliśmy, że do Warszawy ma przyjechać Mąż Stanu, wielki człowiek. Czy pan kapitan może nam pomóc? - zapytał uprzejmie.
- A ja nie znam waszej ,,Solidarności'' - powiedział kapitan - przyjechałem tu, aby mnie skierowano na emeryturę i guzik więcej. Czy ten Mąż Stanu rozdaje złoto, diamenty, dolary; jeśli tak to OK, ale jeśli nie, to nie! - powiedział z głębi duszy.
- Czy pan, panie Sadłowski - z oburzeniem przemawiała Lawendycja - sens życia upatruje tylko w dobrach materialnych, a nie obchodzi pana pańska Ojczyzna?! - apelowała do sumienia.
- Noszę gacie, mam na wódkę i gdzie spać, więc tam mi dobrze - komentarz zbyteczny.
- Nie zależy panu na wolności? - pytała dalej.
- Przecież mówiłem, że noszę gacie... - odburknął Sadłowski.
- Pan nie wie co to jest wolność! - ze smutkiem powiedziała Lawendycja.
- A co to wolność? - spytał rozbawiony Sadłowski.
- Możliwość odróżniania dobra od zła i wyboru dobra - że też miała cierpliwość tyle dyskutować! - Czy w domu nie uczono pana czym jest patriotyzm? - to pytanie było jak piorun.
- No tak, śp. matka mówiła, ale teraz to człowiek goni za kasiorą, to niewygodnie jest mu być dobrym, ale dla miłego ciepełka w sercu, no i jak ustrój ma się rozlecieć w perzynę, to czemu by nie? Dołączam do was!
- Gdybym wierzył w reinkarnację, pomyślałbym, że to nowe wcielenie Mniszcha - powiedział Dymitr do Nataszy.
- Dobrze, panie Sadłowski - powiedział Pan Sołtys - pójdzie pan z Lawendycją swoją drogą, a my pojedziemy Ruskomobilem.
Drogi naszych bohaterów w poszukiwaniu ,,Solidarności'' rozeszły się... Pan Sołtys razem z Panią Sołtysową, Heńkiem, Łukaszem, Dymitrem, Nataszą i Czubkiem ujechał już spory kawał drogi, kiedy nieoczekiwanie utknął w korku. Nie był to bynajmniej przypadkowy korek. Choć mało ludzi o tym pamięta, tego dnia tłumy warszawskich robotników wyszły na ulice, aby strajkiem domagać się należnych sobie praw. Partia odpowiedziała we właściwy sobie sposób: pałą w łeb, pałą w łeb, tak nasza milicja zarabia na chleb. Pan Sołtys wyłączył silnik Ruskomobila.
- Co oni robią? - zdumiał się niepomiernie, a w odpowiedzi usłyszał strzały z broni palnej.
- A huncwoty! - wykrzyknął gniewnie. - Szanujcie człowieka! - chcąc ratować mordowanych robotników nacisnął klakson.



Dodać należy, że klakson Ruskomobila nie był jak inne klaksony. Kiedy zabrzmiał to z taką mocą, że naraz w najbliższym otoczeniu szyby wyleciały z okien, co wrażliwszym krew puściła z nosa, a także wszystkie czapki ,,jak jeden kapelusz'' pospadały milicjantom z głów na chodnik i jezdnię. Proszę sobie wyobrazić jak byli wściekli (milicjanci ma się rozumieć!), skoro w tamtych czasach nosili godło państwowe na czapce, a godło nie mogło leżeć na ziemi (to teraz wielu się śmieje z policji, ale w czasach PRL - u opisana sytuacja wcale nie była zabawna!). Szło się wtedy do więzienia (jeśli się przeżyło kopniaki ,,pana władzy'') a i tak miało się szczęście, bo wtedy kara śmierci też była. Tak więc Pan Sołtys skupił na sobie nienawiść wszystkich milicjantów dotąd zajętych tłumieniem strajku. W kierunku Ruskomobila posypały się strzały, lecz nadaremno. Pan Sołtys dla postrachu odsłonił działo Ruskomobila, jednak milicjantów to nie zraziło. Wcześniej bowiem jeden z komendantów rozmawiał telepatycznie z uwięzionym Plaptoniusem i ten pouczył go jak należy postąpić. Otóż działo strzelało wszystkimi częściami (bazooką, miotaczem płomieni i trzema kałasznikowami) jednocześnie, toteż funkcjonariusze MO ... oblali samochód benzyną. Teraz czekali w napięciu czy aby nie stanie w płomieniach.
- Ręce do góry! - wykrzyknął groźnie komendant, a załoga samochodu w milczeniu wyszła nie próbując desperackiego sabotażu.
Milicjanci ich skopali, lecz nie zabili; bowiem dla naszych bohaterów sądzona była straszna śmierć... Nałożył im kajdanki i na rozkaz komendanta zaprowadził w tajemniczym kierunku młody funkcjonariusz ZOMO, Onufry Kurowiec. A co się stało z Ruskomobilem?
- Ładny wóz - mówił jakiś sierżant - jakby go obmyć z benzyny i przemalować, byłby świetny radiowóz.
- Co?!!! - komendant uderzył sierżanta w twarz. - Śmiesz porywać się na kolor czerwony? Na znaki naszego dobrodzieja i sojusznika? - dodać należy, że ten komendant był tak zagorzałym komunistą, że wszelką czerwień uważał za państwową świętość, nawet jeśli była to czerwień jesiennych liści, czy krwi zalepiającej bandaż!
- Jak bym śmiał, panie komendancie! - zaprzeczył sierżant. - Niech wygląda jak wygląda, bo wygląda bardzo poprawnie.
Tak oto Ruskomobil został włączony w służbę Milicji Obywatelskiej.



Co w międzyczasie spotkało Lawendycję i kapitana Sadłowskiego? Szli razem, a kapitan czuł, że nie może jej skrzywdzić, bowiem ją szanował. Wszystko było dobrze, do momentu gdy natknęli się na trzech



członków Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, którzy szli blisko siebie, w środku szef, a dwóch przewyższających go o głowę trabantów po bokach. Ludzie ci należeli do Dziadostwa i z opowiadań starszych kolegów słyszeli o Pawlaczycy. Pociągały ich zwłaszcza mocno ubarwione opowieści o ,,krwawej suce'' Lawendycji de Slony. Teraz rozpoznali ją po wystającym z ciemienia nożu.



- Stójcie, na chwałę Breżniewa i Kani! - rozkazał szef. - Jesteście aresztowani, zabierzemy was na Mokotów... - lecz Sadłowski tego nie słyszał.
Pot, zimny jak wody opływające Antarktydę zrosił mu twarz, serce podeszło do gardła, a nogi były jak z waty.
- Łaski! - wrzasnął jak szaleniec i ukrył się za kubłami na śmieci, dygocąc jak osika.
Lawendycja była zdenerwowana, lecz spokojnie przemówiła:
- Nie róbcie krzywdy temu mężczyźnie - prosiła smakując swój zimny, słony pot. - On się boi. Pozwólcie mu odejść bezpiecznie. On nie jest z naszej wsi, a ja jestem córką sołtysa, ,,krwawą suką'' jak mnie nazywacie, choć już wam przebaczyłam. Możecie mnie zabić... - starała się zachować stoicki spokój aby ratować Sadłowskiego.
- Nic z tego! - powiedział młodzian. - On się boi i aż się prosi aby go zabić, a my lubimy zabijać różne imperialistyczne gnidy. Teraz chcemy go żywego. Oczywiście panią, krwawa suko, też skrzywdzimy. Nie wiem tylko czy najpierw mamy panią zgwałcić czy oszpecić? - zapytał po chamsku, a w stronę kubłów krzyknął.
- Ej, ty wyłaź! - a Sadłowski zaczął płakać ze strachu. - No nie pokazuj zadka spomiędzy śmietników, bo dostaniesz weń kulę! - ciekawe czy jego rodzice też tak mówili?!
Wtem jedno z oczu Lawendycji zakryło się bielmem. Wyjęła nóż z ciemienia i nagle dwóch towarzyszy stało się równych wzrostem swojemu bossowi, bo ich głowy potoczyły się na chodnik, a jakaś kobieta wrzasnęła w oknie i prosiła męża o aspirynę. Na chodniku w kałuży krwi leżały dwa trupy, a Lawendycja z wyciągniętymi rękami wciąż stała, cała dygocząc, a wełniak miała mokry od łez. Nie czuła nienawiści do zabitych i robiła to wyłącznie w obronie idącego z nią kapitana. Gdyby chodziło tylko o jej życie, wolałaby zginąć niż zabić w jego obronie. Przez chwilę trwało pełne napięcia milczenie, przerywane jedynie szlochem kapitana. Wreszcie przywódca dziadowskiej młodzieżówki z okrzykiem: ,,Świnia, suka, zakręt''! uderzeniem w brzuch, powalił Lawendycję na bruk i skopał, a półprzytomnej założył kajdanki, tak samo Sadłowskiemu i kopniakami pogonił obu na Mokotów. W gruncie rzeczy wyczyn Lawendycji budził w nim podziw.
 A co było z Ruskomobilem? No cóż, była już noc, lecz przy reflektorach ciężarówki rozpoznał go Wielki Podsnajperzy z pawlaczyckiego Dziadostwa. Nie wiedział jednak, że był to radiowóz. Nie myśląc wiele wystrzelił prosto w rurę wydechową. Samochód odjechał do garażu wybudowanego na samym środku Pól Elizejskich....