niedziela, 28 października 2018

O Wawile i Skoromochach


,, […] Zacna wdowa Nieniła miała syna imieniem Wawiło lub Wawiłuszka, który orał swoje pole. Przyszli doń dwaj weseli skoromochowie i namówili go na wyprawę do obcego carstwa, by pokonać w grze na (trzechstrunnym) ‘gudku’ cara Sobakę oraz jego syna i zięcia. […] Wawiło dał się namówić i przystał do skoromochów. Przed podróżą zjedzono wspólną wieczerzę i matka Wawiły przyniosła im na stół pieczonego koguta, który ożył i zaczął piać. […] Wawiło z kamratami spotkał na drodze najpierw chłopa młócącego groch, później sprzedawcę garnków, powtarzali im tę samą przestrogę: ‘Dokoła dziedzińca cara Sobaki jest częstokół żelazny, na czubku każdego pala tkwi ludzka głowa; na trzech palach brak ludzkiej głowy: czekają one na wasze głowy’. […] Wawiło z kamratami przybył do obcego carstwa. Grajkowie rozpoczęli zawody. Car Sobaka zagrał na swoim (trzechstrunnym) gudku: nadeszła wysoka woda. Po nim zagrał Wawiło z kamratami: stado wołów wypiło wodę. Wawiło zagrał raz jeszcze: carstwo stanęło w ogniu i spłonęło. […] Wawiło został carem i zabrał matkę do swojego państwa’’ - Martti Haavio ,,Mitologia fińska’’








Za zakrytymi zasłoną powiek, złocisto – bursztynowymi, podobnymi do rozżarzonych węgli oczami Wawiły (Vavila) przesuwały się obrazy z jej przeszłości i nie były to wcale miłe wspomnienia. Nie należała do rasy ludzkiej; jeno była młodą i urodziwą Wiłą o kosie długiej, mieniącej się soczystą zielenią; jedną nogą niewieścią, a drugą – białej gazeli, zwanej impala z rodzaju tych co zamieszkują Afrykę.







Kiedy po wygaśnięciu dynastii Dalmatydów, luty smok piekielny zagnieździł się w jaskini u stóp wzgórza Vovel, a oddające mu pokłon hordy Awarów zalały Sklawinię niby fale potopu, Wawiła wraz ze swą matką Neniłą o kosie barwy miodu, stawiły się do walki w obronie Analapii. Wawiła zakradała się bezszelestnie i raziła Awarów strzałami śmierć niosącymi, a niejednego z nich przebodła na wylot włócznią. Inna wojowniczka, Zdzisława z Polaxinu; pół – niewiasta z rodu Aivalsy, a pół – rusałka także walcząca tym orężem, otrzymała w odtwarzanych dziś pieśniach imię Dzidka. Neniła w boju używała sztyletu o ostrzu zatrutym jadem żmijowym. Wabiła śpiewem Awarów w zasadzki w głębi puszczy, aby z bliska zadawać im śmiertelne ciosy. Obie Wiły; macierz i jej córka potrafiły rozniecać pożary oczami, strzelały z łuku i biorąc na siebie postaci zwierząt: sokołów, koni, wilków i łabędzi szpiegowały naradzających się Awarów, aby potem zanosić zdobyte wieści do obozowisk wojów słowiańskich walczących o wyzwolenie swej Ojczyzny. Azjatycki najeźdźca mścił się okrutnie na wszystkich, którzy sprzeciwiali się jego panowaniu. W zasnutym ciemnością lesie Neniła swym sztyletem położyła trupem sześciu wojowników awarskich, lecz siódmy schwycił mocno niby w imadle jej białą rękę dzierżącą sztylet, a potem nie szczędząc kopniaków, rozpruł jej brzuch szablą, wywlekając zeń trzewia. Szmaragdowe, lśniące jak robaczki świętojańskie oczy Neniły zgasły niczym zdmuchnięte świece i zaszły mgłą.
Wawiła jeszcze nie wiedząc o śmierci matki, następnego dnia potykała się z czcicielami smoka z Vovel w okolicach wsi zwanej Krukowiskiem. Sprawiedliwie wieś ta nosiła swą nazwę, bowiem pochmurne niebo poczerniało od wielkich chmar kruków oczekujących uczty z ciał poległych. Wawiła rozpalona ogniem walki, wymierzała Awarom zapłatę za ich mordy, gwałty i grabieże uzbrojona w zdobyczną szablę wykutą w smoczym ogniu. Jej ostrzem posłała w trawę niejeden zwieńczony dwoma warkoczami, zakuty w szłom czerep awarski, a krew wrogów zdobiła jej białą płeć niczym czerwone korale. W końcu natrafiła na godnego siebie przeciwnika; rycerza Wargula Charasymowicza z rodu szamańskiego. Uzbrojony ci on był w miecz z czarnego żelaza wykuty i ognistymi runami znad Orchonu pokryty. Miecz ten miał zęby niby piła. Wargul Charasymowicz jakby od niechcenia parował coraz bardziej rozpaczliwe ciosy Wawiły, aż w końcu jej szabla pękła z brzękiem pod ciosem zębatego miecza. Palący ból przeszył całe jestestwo Wawiły, gdy zęby awarskiego oręża zaczęły się wgryzać z szybkością pożaru w jej udo gazeli. Kość pękła z trzaskiem, trysnęła strumieniem z rany krew turkusowa i biedna Wiła runęła na plecy krzycząc z bólu jak rodząca niewiasta. Kikut palił jak płomienie Čortieńska i cuchnący dym się zeń unosił niby z nozdrzy smoka. Wawiła tak jak inne istoty z jej rasy, otrzymała od Mokoszy moc odtwarzania utraconych części ciała. Jednak tym razem nie była władna użyć tej mocy, bowiem zębaty miecz Awara unurzany był w palącym jadzie z wątroby bazyliszka. Wargul Charasymowicz trącił wijącą się z bólu Wiłę stopą, wytykając palcem pokazywał ją swym towarzyszom, spluwał na nią i szydził grubymi słowami. W oczach Wawiły tańczyły czarne cienie z orszaku Mar – Zanny. Wyszeptała inwokację do Mokoszy, której łono wydało na świat wszelkie odmiany nimf i czując nagły przypływ siły, ujęła w dłoń odłamek szabli i wijąc się wśród trawy, nagłym wyrzutem ręki wbiła go głęboko w twarz swego prześladowcy. Wargul Charasymowicz z wyrazem niepomiernego zdziwienia w skośnych oczach osunął się martwy na ziemię. Awarowie wydali z siebie dziki wrzask i byliby posiekali Wiłę na kawałki szablami, gdy nadjechał konny patrol rycerzy Analapii i obronił okaleczoną wojowniczkę.
Niedługo potem spełniła się przepowiednia wygłoszona przez Bożenę Wieszczkę z rodu Wieszczyc Losu. Oto do Analapii przybył Rzymianin ze słynnego grodu Grakchów. Wespół z szewcem Skubą napełnił owczą skórę siarką i smołą, po czym podrzucił ją pod jaskinię smoka z Vovel. Gdy potwór pożarł żertwę, uczuł pragnienie palące jak płomienie Čortieńska, więc chcąc je ugasić, żłopał wody Visany aż pękł z wielkim hukiem. Dusza potwora została przykuta łańcuchem do korzeni Wielkiego Dębu. Zmieszali się wielce Awarowie, widząc zgon swego bożka, zaś serca Słowian napełniły się odwagą i nadzieją. Pod stanicami Grakchusa – Kraka ruszyli do boju o oswobodzenie ziemi swych ojców. Pomocy Analapom udzielił Krok – król Bohemii, który przysłał ogromne kusze jeżdżące na kołach. Z jednej z takich machin został zastrzelony Obrzyn – król Awarów, mąż wyższy niż najwyższe drzewa. Gdy padł z łoskotem na ziemię przebity bełtem, łeb ogromny rozbił mu toporem Irosław, król Roxu. Gdy zabrakło smoka i olbrzyma, Awarowie jak niepyszni opuścili ziemie słowiańskie na wiele wieków. Wielka radość zapanowała w Analapii i Roxie. Grakchus nazywany Krakiem, o którym śpiewano w pieśniach, że przybył z Karyntii, choć po prawdzie pochodził z Cezarei Nadmorskiej, został przez więc wybrany królem Analapii i w miejscu gdzie zgładził smoka z Vovel rozpoczął budowę nowej stolicy – Grakchova. Rozpoczęły się rządy nowej dynastii – Grakchidów
Jednak Wawile nie była pisana radość. Jej noga zatruta jadem nie chciała odrosnąć, Wiła musiała więc poruszać się o kulach. Po wojnie wróciła do swej rodzinnej puszczy i zapłakała rzęsistymi łzami nad mogiłą swej wypatroszonej matki. Jej łzy zamieniały się w białe i purpurowe kwiaty nazywane przez Bohemian ,,kyticami’’. Odnalazła swe złotowłose towarzyszki zabaw; inne Wiły i rusałki, które teraz jednak, gdy straciła nogę, uciekały od niej z krzykiem.
- Musi być w tobie coś niedobrego, skoro zostałaś tak ciężko przeklęta! - rzuciła jej rusałka Gwiezdniczka, która dotąd była jej tak bliska jak siostra.
- Jesteście głupie; nie jestem przeklęta! - szlochała Wawiła, a jej łzy zamieniały się w grudki bursztynu, diamenty i krople różanego wosku.
Również dziw – leśny mąż o dwóch koźlich głowach imieniem Jedysław, którego szczerze kochała, odtrącił ją szorstko.
- Potrzebuję zdrowej matki dla moich dzieci, a nie kuternogi! - z oczu Wawiły pociekły łzy zamieniające się w fiołki.
Również Jatron, syn młynarza, który dotąd ubiegał się o jej rękę i cnotę, teraz podrzucił ją ze wzgardą.
- Teraz cię nie chce, kulawa dziadówko, zostaw mnie – tym razem łzy Wawiły zamieniły się w czerwone jagody.
Kiedy tak wędrowała przez pola i lasy odtrącona przez tych, których kochała i o których myślała, że ją kochają, jej wzrok zatrzymał się na drewnianym świątku – figurze Teosta, której ramiona odrąbali szablami awarscy najezdnicy. Wawiła zgięła przed świątkiem swe jedyne kolano.
- Tobie odjęli ręce, a mnie nogę; choć ty mnie nie odtrącaj! - roniąc łzy przytuliła się do leśnego świątka.
Zdawało jej się, że w wyrzezanej z lipowego drewna piersi Teosta bije żywe serce. Serce, które ją kocha.

*

Wiła otworzyła oczy. Spostrzegła, że spała wiele godzin na miękkim mchu w cieniu rozłożystego drzewa, a złote promienie bijące z ogniska cara Swaroga delikatnie pieściły jej jasną twarz.
- Dość użalania się nad sobą – rzekła sama do siebie – pora wstać! - ujęła kule wyrzezane z jesionowego drewna i podźwignęła się.
Szła od puszczy do puszczy, od sioła do sioła, śpiewając pieśni o dawnych królach i wojach w zamian za kawałek chleba, a przygrywał jej wiatr z deszczem. Ludzie z siół i grodów litowali się nad jej niedolą, a i uroda okaleczonej Wiły zdobywała jej życzliwość. Szła przed siebie, głosem słodkim zawodząc hymny do Teosta i z każdym dniem posuwała się coraz dalej na wschód, mając przed oczami wyobraźni dalekie krainy, gdzie wszystko jest możliwe i gdzie kaleka też może być bohaterem, a Mokosza o sercu litościwym słała przed nią dywany z kwiatów. Zapadał już zmierzch, gdy pośród puszczy w dzikich i niedostępnych Biesogórach, oczom Wawiły ukazała się chatynka, w której paliło się światło i dobiegały zeń słowa pieśni:









,,Kiedy młodzi byli nasi pradziadowie,
Na świecie żyli Golędowie,
Wśród rozlewisk kryli się niczym bobry
Schronienia użyczał im gród obronny...’’

Wawiła ciekawie nadstawiła uszu, a zdawało się, że Księżyc i gwiazdy również są rade posłuchać.

,,Golędowie bogom w dani
Swym córom piersi ostrym nożem rozcinali
Po czym krew wyciekającą niczym lute zwierzęta chłeptali.
Żertwa ich bogom była wielce niemiła,
W końcu cierpliwość się skończyła,
Z nieba ciśnięty piorun złoty,
W popiół obrócił ich domy...’’

Wawiła zdobyła się na odwagę i zapukała do drzwi, na których kredą było napisane imię Arktura. Drzwi się uchyliły i weszła do środa izby oświetlonej świecami. Przerywając śpiew w jej stronę odwróciło się siedem zasiadających na krzesłach za stołem rosłych niedźwiedzi, których oczy świeciły w półmroku.








- Sława wam i pokój, zacni gospodarze! - Wawiła przywitała niedźwiedzie.
- Witaj nam, urodziwa Wiło! - odezwał się ludzkim głosem najstarszy z niedźwiedzi. - Nie musisz się nas obawiać – Wawiła usiadła za stołem, a niedźwiedź nalał jej miodu.
Półmisek Wiły wnet napełnił się pieczoną rzepą, kisielem, żołędziami, orzechami i młodymi, smażonymi szyszkami, a oprócz miodu do picia była też oskoła i sok młodej sosny.
- Jesteśmy bracia Skoromochy; wesołe z nas świn… pasibrzuchy; my uczone niedźwiedzie silne po wódce ze śledziem! - Wiła uśmiechnęła się słysząc tę rymowankę.
- Pędzimy dni jak ludzie, nudę mamy w … eee… rzyci – zająknął się Skoromoch – wierszokleta.
- Wyrażaj się ładniej przy płci nadobnej – zganił go Skoromoch rozrywający łańcuchy ku uciesze gawiedzi.
- My bracia Skoromochy ukazujemy się ludziom i dajemy im występy w zamian za datki. Śpiewamy jak słowiki, tańczymy jak ,,gajów tanecznica’’, gramy na bębnie, dudach i fujarce, żonglujemy, pokazujemy swą siłę, wyrywamy bolące zęby, częstujemy samogonem i śliwowicą, deklamujemy wiersze, rozśmieszamy gapiów do łez, jakby w nas duch człowieczy mieszkał.
- Po prostu batko Weles dał nam wiele talentów – zakończył najmłodszy niedźwiedź. - A was,panienko, jakimi drogami noga niosła? - wówczas Wawiła opowiedziała o swych przygodach na wojnie z Awarami, a każdy ze słuchaczy wyrażał jej swe uznanie za cierpienia poniesione w obronie wspólnej ojczyzny ludzi, zwierząt i stworów.
Niedźwiedzie z rodu Skoromochów nosiły imiona: Miodko, Zgryz, Łapan, Razwan. Hula, Mikuła i Wojtek i zdarzało im się dawać występy nie tylko na dworach królów i książąt, ale nawet w Rokitnicy przed obliczem Boruty i Dziewanny Šumina Mati. Przyjęły Wawiłę za swą siostrę, ona zaś z radością zamieszkała w ich chacie. Odtąd piekła swym braciom niedźwiedziom ciasteczka z maku, miodu i mrówek. .
Przeminęła jesień zasypująca lasy deszczem kolorowych liści. Nastała zima siarczysta, kiedy to rusałki w niebieskich sukienkach, z wiankami z przebiśniegów na głowach, tańczyły wśród nagich zasp okrywających ziemię. Przeminęła zima, runął jej tron z bryły lodu wyrzezany i nastała wiosna przez tysiące serc sławiona. Gdy stopniały śniegi, ród Skoromochów uradził na wiecu, aby ruszyć na wschód, do Dendropolis nad Tinerpą i jeszcze dalej; szukać przygód i publiczności gotowej płacić za występy wędzoną rybą, miodownikami, a czasem też – brzęczącą monetą. Wawiła ruszyła wraz z nimi grając na gudku o trzech strunach melodie raz wesołe, a raz smutne.


*







W owym czasie kiedy na tronie w Dendropolis zasiadał Irosław, na pograniczu Roxu i Scytii leżało niewielkie państewko zwane Kordulią (Hordulistanem) ze stolicą w Iprasz – kanesz. Władał nim car Sobaka, w źródłach łacińskich nazywany Caninem; mąż o głowie wielkiego, rudego psa o ślepiach kaprawych i zębach ledwo mieszczących się w paszczy. Należał bowiem do istot, które Sorabowie Południowi nazywali psoglavami, a Grecy – Kynokefalami. Car Sobaka wiecznie zajęty ogryzaniem kości, nie tylko wyglądu był szpetnego, ale i okrucieństwo wielkie go cechowało. Przed swym zamkiem postawił parkan z pali żelaznych, a na szczycie każdego z nich zatknięta gniła głowa męża, niewiasty, bądź dziecka.
- Hau! To ta pokraka – wskazał berłem na Wawiłę – ma konkurować ze mną w grze na gudku?! Zaraz ją rozszarpię! - Wiła słuchając tych obelżywych słów bladła i czerwieniała na przemian.
- Racz zważyć, dostojny carze – zabrał głos jeden ze Skoromochów – że gudek, na którym gra nasza siostra Wawiła jest czarodziejski. Ma trzy struny na cześć trzech głów Welesa – Trygława, a Wawiła grając na nim w czasie naszego ostatniego obiadu przed opuszczeniem chaty, sprawiła, że upieczony kogut ożył i zapiał, a w głosie jego pobrzmiewało słowo: ,,Zwycięstwo!’’
- Dobra – warknął car Sobaka, razem z którym przebywali w sali tronowej jego syn i zięć, również mający głowy groźnych psów. - Zanim pożrę pokrakę, posłucham jak gra i śpiewa! - Wawiła drżąc jak listek na wietrze, ujęła instrument i zaczęła grać na nim, recytując hymn do zmiennokształtnego wodnika Perepłuta z orszaku Boruty.
Psiogłowcy przestraszyli się gdy ni stąd ni zowąd stanęli po kolana w wodzie, której wciąż i wciąż przybywało.
- Nie chcemy utonąć! - zaskomleli car Sobaka wraz z synem i zięciem.
Wówczas Wawiła zagrała inną melodię, wzywając imienia Wolarza; rogatego i dwugłowego mistrza pasterzy. Z ciemnych kątów wyszło stado wołów maści czarnej, białej, brązowej, pstrokatej, a nawet szmaragdowej, które nie czekając aż ktoś je o to poprosi, zanurzyły mordy w wodzie i rychło wypiły ją całą niczym smok z Vovel wody Visany. Choć były aż wzdęte od wyżłopanej wody, lekko niczym latawce uniosły się w powietrze i odleciały przez okno.
- Dosyć tego dobrego! - szczeknął car Sobaka. - Straże; odejmijcie tym przybłędom głowy i osadźcie na palach! - wtedy Wawiła po raz ostatni szarpnęła strunę gudka i to tak mocno, że ją zerwała. Jej wargi wypowiedziały imię Swarożyca, najpierwszego z kowali.
Gdy strażnicy rzucili się z palicami przeciw Wawile i Skoromochom, z nieba spadł piorun czerwony jak przyrodzenie Čorta i cały pałac cara Sobaki stanął w płomieniach. Pożar z hukiem trawił cedrowe bierwiona, ozdobne tkaniny i skóry panter, wreszcie złociste szaty samego cara, jego syna i zięcia. Sobaka wył długo i żałośnie, tarzając się po podłodze wyłożonej kością słoniową.
- Taka kara spotyka tych co z zabijania innych uczynili rozrywkę; gdy umierają nikt ich nie żałuje! - pogroził mu palcem Skoromoch Miodko po czym razem ze swymi braćmi i Wawiłą opuścił płonący pałac.
Car Sobaka umarł przygnieciony spadającą belką. Jego syn Canalius i zięć Setoma zginęli zatruci czadem. Tego dnia zakończyło się panowanie Kynokefali nad Kordulią. Miesiąc potem więc obrał za nową królową Wiłę Wawiłę , która otrzymała w miejsce kul, zginaną nogę wyrzezaną z eburnu i długie lata panowała w szczęściu razem ze swymi przybranymi braćmi. Skoromochy zaś wybrały sobie po żonie z najpiękniejszych cór Kordulii, którym nie przeszkadzały ich kształty niedźwiedzie. Zrodzili się z nich potężni bohaterowie; to jest już jednak inna historia i opowiemy ją innym razem.