środa, 20 kwietnia 2016

O królewnie Śnieżce i siedmiu zwierzętach

,,Idzie lasem owa zmora, co ma kibić piły
A zębami chłopców nęci i zna czar mogiły.
Upatrzyła parobczaka na skraju doliny;
'Ciebie pragnę śnie jedyny […]
Pocałunki dla cię chłopcze, w ostrą stal uzbroję,
Błysk – niedobłysk – na wybłysku – oto zęby moje''!
- B. Leśmian


Działo się to w czasie kiedy Galowie najechali Bohemię i Analapię. Nieznający litości wrogowie szli jak pożoga przez Germanię, przez Recję i Noricum. Pod kogucim sztandarem nieśli gwałty i mord rumiany, aż ich tarany rozbiły spiżowe, zdobne drogimi kamieniami wrota Piropolis – stołecznego grodu Bohemii, gdzie w chramie Swarożyca święty ogień buzował w kamiennym pucharze, a król Rastibor zasiadał na stolcu hradczańskim. Poległ Rastibor, rycerski władca rycerskiego ludu, a stanica z wyobrażonym kogutem załopotała nad dotkniętym przemocą starożytnym grodem, założonym przez Czecha. Królowa Ludosława zawczasu opuściła walczącą stolicę. Przedzierała się przez zaśnieżone puszcze, a poczet sześciu rycerzy ochraniał ją i jej maleńką córeczkę, przytuloną do piersi. Śnieg sypał jak pierze z rozprutej poduszki, a mróz kąsał dotkliwie, gdy patrol galijski odnalazł uciekinierów. Wywiązała się walka; krótka i zażarta. Galowie, których było czternastu, zatopili ostrza swych mieczy w piersiach i gardłach rycerstwa Bohemii. Następnie dopadli uciekającej przez zaspy królowej Ludosławy, tulącej kwilącą dziewczynkę do piersi. Butni zdobywcy Sklawinii, przezywanej sromotnie Ziemią Rabów, byli głusi na niewieści płacz i błaganie o litość. Ze śmiechem wyrwali słowiańskiej królowej jej dziecinę i odrzucili daleko w zaspy, aby tam umarła. Powalili jej matkę na skutą lodem ziemię i obdarli z sukien. Po kolei ją gwałcili, na koniec zaś odcięli królowej głowę i na ostrzu piki zatknęli. Uczyniwszy to poszli sobie. Od tej chwili mała królewna została sierotą, a ponieważ została odnaleziona na śniegu, zapisała się w historii, legendzie i baśni jako Śnieżka (Snežka, S'niegułka, Vakilidka). Z jej ocaleniem było tak.





Gdy dziewczynka umierała w zaspie, odnalazł ją zając bielak, natchniony przez leśne duszki służące Devanie – królowej puszcz Bohemii. Zając ulitował się nad ludzkim dzieckiem, dla którego jego pobratymcy nie mieli litości. Posadził sobie Śnieżkę na grzbiecie i tak prędko jakby go goniły wszystkie lisy świata, pokicał w głąb matecznika, gdzie zwierzęta i leśni ludzie żyli w czymś co przypominało wioski. Zatrzymał się przed obszerną chatą z grubych, pokrytych szronem bali. Zapukał miedzianą kołatką w kształcie majowego chrabąszcza w dębowe drzwi. Uchyliły się ze skrzypieniem i ukazała się w nich rysica. Nie rzuciła się by pożreć trzęsącego się przed nią z wielkiej trwogi zająca bielaka.





- Po cóż przychodzisz do Domu Siedmiu Zwierząt, bielaczku – tchórzaczku? - spytała rysica.
Trzeba wiedzieć, że ona i jej współlokatorzy mocą leśnych Enków znali ludzką mowę.
- Je... je... jest wo... wo... wolą pa..... pani De... vany, by to ludzkie szczenię żyło! - wyjąkał zajączek i dał drapaka.
Rysica delikatnie chwyciła dzieciątko zębami za kark, jakby to było jej własne młode i zaniosła je do izby oświetlonej blaskiem czarodziejskich pereł i kamieni o dużych rozmiarach i pięknych kolorach.
- Spójrzcie jaki dar zesłała nam Devana! - rzekła rysica do pozostałych zwierząt, a te pochyliły się nad dziewczynką.
Było ich sześć; wielki dumny orzeł, którego dziób i szpony rozdarły na strzępy królów strzyg i panków, wieszczy kruk, przepowiadający rzeczy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe, rączy jeleń potrafiący prześcignąć każdego konia, potężny dzik i niedźwiedź, oraz czarny wilk budzący grozę czerwonymi jak u demona oczami i zębami ostrzejszymi niż szable.





- Kra, witaj w Domu Zwierząt z Puszczy Czecha, krrruszynko, kra! - zakrakał kruk, maleńka Śnieżka zaś wtuliła się w grube, miękkie i ciepłe futro rysicy i wiedziona dziecięcym instynktem poczęła ssać mleko swej przybranej matki.
Należy tu gwoli wyjaśnienia dodać, że mieszkańcy Domu Zwierząt otrzymali dar ludzkiej mowy w pewną zimową noc, kiedy to grudzień przechodził w styczeń, z białych, do eburnu podobnych dłoni Devany, umiłowanej córki Boruty i Leśnej Matki. Siedem zwierząt uzyskało dar rozumu po zjedzeniu w ową noc siedmiu lodowych pereł z zaklętą w nich ludzką mową.





Śnieżka wychowywała się wśród zwierząt; mylą się bajarze wielkiego narodu Teutonów, którzy każą jej mieszkać w gronie siedmiu karłów. Wyrosła na pannę wielce urodziwą. Cerę miała jasną, aksamitną, nieskazitelnie piękną, włosy sięgały jej do pasa i były czarne jak pkieł a miękkie jak kitajka. Duże oczy królewny – wygnanki prezentowały się w dwóch odcieniach błękitu; jasnym i ciemnym. Śnieżka była ponadto wysoka i smukła niby łania; jej nadludzka wręcz uroda wskazywała raczej na bycie zaziemską boginką niż zwykłą niewiastą. Nosiła uszytą przez rusałki sukienkę z chmury, w którą wplecione zostały czarodziejskim sposobem złote nitki z promieni słonecznych, wielobarwne łuski smoka Tęczyna, oraz różane nici Dennicy – Jutrzenki. Nie znając swoich ludzkich rodziców, Śnieżka miłowała siedem zwierząt jak prawdziwą rodzinę; jak braci i siostry, zaś rysica, która ją wykarmiła, była jej jak matka. Władna była unosić się w powietrzu bez skrzydeł, widzieć skarby ukryte w głębi ziemi, przepowiadać zdarzenia mające dopiero nastąpić, łapać łososie gołymi rękami, wyczuwać miód po zapachu oraz trufle skryte w czarnej ziemi. To pijąc mleko z sutek rysicy, Śnieżka nabyła takich zwierzęcych mocy.


*





Ostatni Galowie rzucali się do rozpaczliwego odwrotu gdy książę Rościgniew, brat zabitego Rastibora i wuj osieroconej Śnieżki, przy dźwiękach rogów wkraczał do wyzwolonego Piropolis. W ów dzień wielkiego triumfu oręża bohemijskiego i analapijskiego, rozległa się pieśń dzwonów, a arcykapłan Ageja nałożył na skronie Rościgniewa złotą koronę. W owych to niespokojnych czasach, w ponurym zamku, wznoszącym się wśród zakrytych mgłami szczytów Gór Kawczych, mieszkała czarownica Litosława, której zimne serce pełne było pychy. Nie cieszyła się swą urodą; cerą jasną niby kość słoniowa, czarnymi oczami i jedwabistymi warkoczami koloru hebanu, sięgającymi prawie do pięt. Miast tego hodowała w sercu palącą zawiść przeciwko wszystkim innym młodym niewiastom, z których każda mogła okazać się piękniejszą od niej. Co dzień, rano i wieczorem spozierała w czarodziejskie zwierciadło, ongiś w posagu otrzymane i wciąż niestrudzenie nękała mieszkającego w nim demona tym samym pytaniem. Dla urody gotowa była uczynić wszystko. Służyły jej puste zbroje witezi, czarami ożywione. Z jej to rozkazu, owe automaty uganiały się po łąkach z siatkami i łapały motyle, Litosława zamierzała bowiem z pyłku pokrywającego ich skrzydełka sporządzić driakwie do upiększenia swej cery. Nie poprzestawiała na tym, lecz nie wahała się nawet mordować swe panny służebne, aby móz zażywać kąpieli w ich krwi. Jej niewielką ilość, z olejkiem różanym zmieszaną, przechowywała w kryształowym flakoniku. Nacierała nią złotą ramę swego zwierciadła, ilekroć chciała zadać pytanie, która z niewiast jest najpiękniejsza. Lustro zawsze odpowiadało, że Litosława, czarownica zaś była z tych odpowiedzi zadowolona wielce. Jednakże, któregoś grudniowego dnia, zwierciadło orzekło:
- Z niewiast najpiękniejsza jest Śnieżka.
Litosława z najwyższym trudem powstrzymała się od rozbicia go w drobny mak. Jej twarz bladła i pąsowiała naprzemiennie, pięści zaciskały się do krwi, a serce zalała czarna fala nienawiści. Z ust kawczogórskiej księżnej wychodziły słowa grube, które mogłyby zawstydzić nawet pijanego szewca czy marynarza.
- Ubiję tę lafiryndę! - wyła jak wilczyca, gdy w blasku świec ukazał jej się ptak Gamajun.





Jedni powiadają, że miał ci on postać czarnego puchacza z wielkim, białym pióropuszem na głowie. Inni mówili zgoła co innego; że Gamajun przypominał dużego, czarnego ptaka z przystrojoną w diadem głową pięknej, czarnowłosej niewiasty. Siostrami owej urokliwej istoty były podobne do niej, lecz inaczej ubarwione, ptaki Sirin i Ałkonost. Wszystkie trzy zostały namalowane w erze trzeciej przez Dziewannę Šumina Mati, Agej zaś ożywił swym błogosławieństwem to co wyszło spod jej pędzla. Owe ptasie dziewice miały zdolności wieszcze i tak się składało, że posłannictwem Gamajun było przepowiadać nieszczęścia; ostrzegać przed złem.
- Uhu! Zawróć ze złej drogi! Nie podnoś ręki na niewinną dziewczynę, która nic ci nie zrobiła, która nawet nie wie o twoim istnieniu! Bądź wdzięczna Mokoszy za to co masz i nie słuchaj podszeptów čortowskiej pychy! Jeśli nie posłuchasz przestrogi – marnie skończysz! Uhu! - Gamajun odleciała w usianą gwiazdami zimową noc, Litosława zaś dzwoniła zębami i ułożyła palce w znak ochronny, zabobonnica zatracona!
Nie minęło pół godziny, gdy ochłonęła.
- Mam się bać, ja, wielka pani, głupiego ptaszyska co za mną rozpacza i jęczy, kiejby ten wiatr w kominie? Uśmiercę Śnieżkę, zakręt jej mać i żadna cena nie będzie zbyt wygórowana, aby to osiągnąć! - mówiąc to do siebie, czarownica spoglądała w ciemność, ta zaś spozierała na nią....
Tymczasem Śnieżka ścigała się wśród puszystego śniegu, ganiając się z rysicą, wilkiem i jeleniem, lecz zwierzęta były zawsze szybsze.





- Nie dziwota, że ludzie są tacy powolni, skoro mają tylko dwie nogi! - bardzo odkrywczo zauważył jeleń.
- Ufff – piękna twarz Śnieżki poczerwieniała od mrozu i wysiłku – żałuję, żem nie jest niedźwiedzica, bo bym mogła przespać te mrozy!
- Kra, bardziej niż mrozu obawiaj się złych ludzi, co dybią na twe życie, kra! - nadleciał nagle kruk i usiadł dziewczynie na ramię okryte płaszczem ze skórek zajęcy.
- A kto chciałby mnie skrzywdzić? - błękitne oczy królewny ze zdziwienia stały się wielkie jak oczy wołu. - Wszak nikogo nie skrzywdziłam, nawet nie znam innych ludzi! - rysica otarła się z czułością o jej nogi.
- Moje biedne, małe kociątko! Nawet nie wiesz jak często i z jak wielkim okrucieństwem, ludzie krzywdzą tych, którzy nie są im nic winni – śnieg zaczął padać, a mróz jeszcze zajadlej kąsać, toteż Śnieżka i jej przyjaciele ruszyli w stronę chaty, gdzie niedźwiedź spał w piwnicy na posłaniu z liści.
Rysica, wilk i orzeł niosły w kłach i szponach upolowane zające i pardwy, kruk zaś niósł dla Śnieżki w dziobie pajdę chleba – jak później tłumaczył był to dar od górskich karłów. Litosława nie próżnowała. Warzyła zjadłe trucizny i zamknęła je w kształcie zielonego jabłka. Wzięła na siebie postać starej wiedźmy i wraz z roztopami, z koszykiem pełnym jabłek ruszyła w ciemny las. Śnieżce nie było dotąd dane spotykać innych ludzi. Choć kochała swoje zwierzęta, w głębi serca tęskniła za tym, by ujrzeć swych pobratymców. Kruk opowiadał jej o życiu ludzi w siołach i grodach; o zakutych w zbroje wojach, dowodzących nimi królach, żercach w powłóczystych szatach, palących kadzidło przed bałwanami Enków, kupcach wędrujących na krańce świata za zyskiem, oraz kmieci i rzemieślników trudzących się jak mrówki. Dla ciekawej świata dziewczyny brzmiało to wszystko jak baśnie. Od jakiegoś już czasu w jej sercu zaczęły nurtować nieznane dotąd pragnienia, których nie potrafiła nazwać, ani nie wiedziała co z nimi zrobić.
- Chciałabym aby jeden z tych junaków, synów rasy człowieczej, o których słyszałam w opowieściach, przyszedł do mnie i sama nie wiem co mi zrobił, aby okrył mnie mocarnymi ramionami i abym mogła złożyć głowę na jego piersi i słuchać bicia jego serca.... - Śnieżka zwierzając się rysicy okryła się ognistym rumieńcem wstydu.
- Po prostu brakuje co samca – rzekła rysica przeciągając się wdzięcznie.





Kruk ostrzegał Śnieżkę, by ,,wystrzegała się handlarek'', lecz zdolności wieszcze zarówno jego jak i królewny znacznie osłabły w ostatnim czasie. W czas ostatniego starcia między siłami Wiosny a Zimy, kiedy siedem zwierząt poszło w las żerować, zostawiając Śnieżkę w domu, aby im pilnowała gospodarstwa, Litosława zwiędłą ręką starej przekupki zastukała do drzwi zagubionej wśród drzew chatynki. Ufna dziewczyna ucieszyła się widząc istotę tej samej krwi co ona, a czerwone, żółte i zielone jabłka były tak dorodne i lśniące, że Litosława nie musiała ich nawet zachwalać. Wystarczyło, że powiedziała, że zostały zerwane z czarodziejskiej jabłoni rosnącej na wyspie gdzieś na końcu świata, gdzie panowało wieczne lato, co zresztą było prawdą. Niebaczna przestróg kruka, Śnieżka ugryzła pachnący owoc. Nie zdążyła go przełknąć, gdy Mar – Zanna; Pani Śmierć zatopiła lodowy oścień w jej czystym sercu. Gdy panna osunęła się martwa na ziemię, Litosława zdarła z siebie szaty i przybrała właściwą sobie postać. Z uczuciem triumfu zawyła jak wilczyca i zamieniwszy się w nietoperza, odleciała do swego zamku w Kawczych Górach. Gdy teraz spojrzała w zwierciadło i zadała mu powtarzane od lat pytanie, uzyskała z dawna oczekiwaną odpowiedź:
- Pa ad oltyk pa, tzay janloitenaya ezen koren ov Aivalsa1.
Wielki był smutek siedmiu zwierząt, gdy ujrzały Śnieżkę martwą. Ich ślepia roniły łzy zupełnie jak oczy ludzi.
- Kwik! Nie oddawajmy jej ciała mimo zgonu wciąż krasy pełnego, żywiołom na zniszczenie, jeno zakryjmy je trumną kryształową, aby jej piękność nie była tajna niczyim oczom... - zaproponował zapłakany dzik, a zwierzęta się zgodziły.
Bobry ze starej kłody wyrzeźbiły zębami trumnę, a kruk; ptak wieszczy, czarodziejski, wykrakał zaklęcie, które zamieniło drewno w kryształ. Przez tydzień tygodni cały las opłakiwał Śnieżkę; jej grobowiec obmywały gorące łzy rusałek i gołębic, saren, łań, gronostajów, łasic, sów, kruków, węży i wszelkich innych istot żywych. Tak mijały wieczory i poranki, a król Rościgniew jak co roku rozsyłał posłów na wszystkie strony Skalwinii, bo w przeciwieństwie do swych doradców nie stracił jeszcze nadziei, że jego bratanica żyje...


*






Sjen, syn Ratmira był księciem Czarnej Góry; słowiańskiego kraiku zagubionego gdzieś wśród bezdroży bałkańskich. W leśnej głuszy, dokąd ludzie zwykle się nie zapuszczali, jeno gdzie bies z lichem tańcuje, Ratnik, koń księcia konał w kałuży krwi. Sprawczynią jego cierpienia była Baba – Piła, monstrum niewyobrażalne. Głowę miała podobną jakby do głowy starej kobiety z wyszczerzonymi, wielkimi zębami z żelaza w szerokich od ucha do ucha ustach. Tułów zastępowała jej ogromna, giętka jak żmija piła do drewna, poruszająca się po ziemi za pomocą dwóch grubych i krótkich łap, jakby jaszczurczych. Baba – Piła, szkaradzieństwo z hordy Czarnoboga utworzone przezeń z węża miedzianki, nie znała litości. Już z daleka wyczuwała zapach krwi, który był jej nozdrzom tak słodki jak nozdrzom rekina. Ludzie i zwierzęta ginęli od jej żelaznych zębów w niewypowiedzianych męczarniach.





- Zapłacisz za to, wywłoko! - książę Sjen zgrzytał zębami jak wilk, widząc straszną śmierć swego ukochanego rumaka, a jego złociste pukle zafalowały jak lwia grzywa.
Baba – Piła rozdziawiła zębatą gębę, aby przepołowić witezia, lecz ów szalony z gniewu za niewinną śmierć swoich poddanych, jednym ciosem swego miecza Rezaka odciął straszydłu górną szczękę, a zaraz potem też dolną. ,,Zmora co miała kibić piły'' nie wiedząc co się dzieje, zrazu chodziła na oślep w kółko, tańcząc jak kobra w rytm fujarki. Książę Sjen podbiegł wtedy do niej i podciął jej ścięgna, obalając Babę – Piłę na leśne runo. Odrąbał jej jaszczurcze nogi, a wtedy ta ,,co zębami chłopców nęciła'' przestała się poruszać.
- Zaznaj teraz czaru mogiły – rzucił mściwie Sjen Ratmirović, lecz kiedy już gniew zeń uszedł, zawstydził się swojej zapalczywości.
,,Ona jednak nie wybrała drogi, którą kroczyła. Gorynycz ją znieprawił i strachem utrzymał w karbach nieprawości. Może Mokosza ulituje się nad jej zmarnowanym żywotem'' -
zadumał się zwycięski władca wracając za zamek w Podgoricy.





Sjen z czarnogórskiej dynastii Pełkoviciów nie szczędził sobie odniesionych w boju ran, jeśli wymagało tego dobro jego włości. Nie szczędził sobie, ani wyczerpującej pracy w kancelarii, ani objazdów całego księstwa w celu sprawowania sądów. Kmiecie miłowali go ze szczerego serca i nieraz zapraszali na swe rodzinne uroczystości. Młody książę nie miał jeszcze żony, lecz niedługo miało się to zmienić.
Sjen udał się pod wpływem wieszczego snu w daleką podróż do Bohemii. Była to pąć to sanktuarium Swarożyca w stołecznym Piropolis. Władca Czarnej Góry przejeżdżając z orszakiem przez las ujrzał na gałęzi dębu kruka.
- Kra, pozdrawiam cię chrobry synu chrobrego ojca – ptak przywitał księcia Sjena. - Nie masz żony? Ruszaj ze mną a wskażę ci krasawicę, którą cały las opłakuje, a którą miłowałem jak własne pisklę – Sjen ruszył za ptakiem w głąb matecznika.
Ujrzał stojącą na niewielkim wzgórku kryształową trumnę, w której zamknięte było nienaruszone przez siły rozpadu ciało Śnieżki. Wokół trumny zgromadziło się sześć zwierząt; rysica, wilk, niedźwiedź, dzik, jeleń i orzeł, które leliły ślozy.





- Jesteś prawy, mężny i mocny, w tobie Agej złożył moc wskrzeszenia Śnieżki – krasawicy, tak jak Jaryło z jego mandatu, po zimie wskrzesza uśpioną ziemię – niedźwiedź otworzył wieko kryształowej trumny.
- W twoim pocałunku, panie, jest nasza nadzieja – powiedziała rysica ocierając się o nogi księcia Sjena.





Wówczas ten, co ubił Babę – Piłę podszedł do zatrutej jabłkiem Śnieżki i złożył pocałunek na jej czole, a wtedy moc jadu wniwecz się obróciła. Śnieżka powstała z trumny nic nie rozumiejąc. Wokół niej cały las, łącznie z książęcym orszakiem rozbrzmiewał odgłosami radości, ona sama nie wiedziała co tu robi kryształowa trumna, ani urodziwy młodzieniec, który nawiedzał ją w snach. Gdy jej zwierzęta jedno przez drugie wyjaśniły, Sjen zapytał Śnieżkę czy pragnie zostać jego żoną, królewna jednak nie rozumiała co znaczy to pojęcie. Oboje pojechali do Piropolis, gdzie spotkali króla Rościgniewa, który rozpoznał w Śnieżce zaginioną bratanicę i gorącymi łzami wielkiej radości zrosił jej giezło. Następnie Sjen i Śnieżka pobrali się w chramie Swarożyca przy kamiennym pucharze, w którym nieprzerwanie płonął święty ogień z nieba już od czasów króla Czecha. Na ich hucznym weselisku miód i wino tryskały z beczek szerokimi strumieniami, a i smakowitego jadła, tańców i śpiewów nie brakowało.


*

Ostatnią rzeczą, którą Litosława ujrzała w swym zwierciadle było siedem zwierząt bawiących się na weselu Śnieżki. W pewnym momencie zażyczyły sobie, by uciąć im głowy, co też kat wykonał mimo płaczu panny młodej. Jednak jej smutek rychło przerodził się w wielką radość, gdy na miejscu zdekapitowanych zwierząt stanęło sześciu mężów i jednak niewiasta. Jak sami powiedzieli, zakończyła się ich pokuta za liczne grzechy; rozpustę, tchórzostwo, łakomstwo, rozboje i czary, a teraz mogą już na spotkanie z Agejem.
Czarownica była wściekła. Rycząc jak ranny tur, rozbiła zwierciadło świecznikiem, a wówczas z pustych ram wyszły Čorty rozsiewając wokół odór siarczany. Czarne, rogate, że świecącymi na czerwono ślepiami, nabiły czarownicę na widły i uniosły w ogień nieugaszony, gdzie płacz i zgrzytanie zębami.





Tymczasem na zamku w Podgoricy, książę Sjen koronował Śnieżkę na księżną Czarnej Góry. Na jej cześć nazwano najwyższy szczyt Bohemii, w mowie starokrasnej zwany Vakilidka. Opowieść o jej perypetiach przekroczyła rubieże Sklawinii i w postaci mocno zniekształconej, zakorzeniła się u ludu teutońskiego, aż spisali ją braci Grimm.





1 Ty i tylko ty jesteś najpiękniejszą z córek Aivalsy