sobota, 7 listopada 2015

Momcził




Długie wieki nim nastał król Sław Stumogilen, wśród Antów znad rzeki Ister i Morza Ciemnego władzę sprawowali sędziowie. W owych to zamierzchłych czasach, na utrapienie Słowian, ziemię tracką nawiedził Żmij – pół – jaszczur, a pół – człowiek; luty potwór rozkazujący wodzie. Wyższy był niż najwyższe drzewo, zaś Góra Aradvi – Sura – Aredvi w paśmie Imalain, będąca najwyższą górą świata, sięgała mu ledwo do piersi. Pokrywała go gruba jak u hipopotama, ciemnozielona skóra, okryta twardymi jak stal łuskami. Miał jaszczurczy łeb i ogon, zęby rekina, krwistoczerwone, świecące w mroku oczy złaknionego krwi wąpierza, ludzkie ręce i nogi o palcach zakończonych orlimi szponami, zaś w jego pępku mogłoby się zmieścić stadko gęsi wypasanych przez sierotkę Aredvi Milovanę. Groźny był. W swej pysze nieugaszonej mawiał: ,,W moich łzach Enkowie się kąpią i piorą szaty'', a głos jego wywracał drzewa i burzył domy. Pożerał smoki, wieloryby i węże morskie, ale też mniejsze zwierzęta jak tury, żubry czy łosie. Chętnie pożerał ludzi, a szczególnie zasmakował w młodych i pięknych dziewicach, które nakazał składać sobie w dani. W razie odmowy bezlitośnie karał Słowian i Traków powodując susze mocą noszonego na palcu Pierścienia Wodnika; złotej obrączki z szafirem, dającej władzę nad wodą. Wśród ludu krążyły legendy o mocarzu, co przyjdzie z daleka i powali Żmija jak wichura powala dęby, ale jego czas jeszcze nie nadszedł, a zastępy urodnych panien topniały jak śniegi na wiosnę. Mokosza pragnąc położyć temu kres, za przyzwoleniem Agejowym, ukazała się Żmijowi w całym swym blasku, aby go upomnieć i nakazać mu zejście ze złej drogi. Żmij jednak nie widział jej, ani nie słyszał, bo uniemożliwiała mu to nieopanowana pycha. Wobec tego Mokosza udała się do wsi Sredzkiego Krasnysza, gdzie mieszkało dwoje dzieci; Zwolen wraz z siostrą Zieleną; dzeci o sercach pełnych dobroci i pokory, które kochały Mokoszę jak matkę. Enka lubiła je odwiedzać w ich własnej chacie, gdzie pomagały rodzicom. Nieraz mówiła im o rzeczach, do których mędrcy i możnowładcy nie dorośli.



- Mąż zrodzony do zabicia Żmija już się narodził i chodzi po świecie – oznajmiła Mokosza rodzeństwu. - Jest nim Momcził, syn Delisława, sędzia Antów. Przebywa teraz za lasem, w grodzie Šafranicy, gdzie słucha skarg i narzekań. Idźcie przez puszczę, a żadna strzyga czy zbój was nie ukrzywdzi – dzieci udały się w drogę, a nad tym by nic ich nie zaatakowało dyskretnie czuwał oddział wilków z rozkazu Dziewanny Šumina Mati.
Po przybyciu do Šafranicy odnalazły sędziego Momcziła zasiadającego na drewnianym tronie na rynku. Tam przychodzili do niego mieszkańcy grodu i prosili o rozstrzyganie swych przyziemnych spraw, podczas gdy Żmij siał grozę w najlepsze. Dzieci z wielkim trudem dotarły na zatłoczony rynek grodu. Dorośli chcieli je odegnać, aby ,,nie zawracały głowy pasterzowi Słowian i Traków'', jednak Momcził dostrzegł je. Usłyszawszy błaganie o podjęcie walki ze Żmijem, głęboko tym poruszony, zawołał tylko: ,,Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy'', co oznaczało, że spory šafraniczan mogą poczekać na stosowniejszą chwilę. Wsiadł na swego białego konia, po czym pognał w góry, gdzie znajdował się wykuty w skale tron Żmija. Do drodze odwiózł Zwolena i Zielenę do ich wioski, zaś rodzice nie zauważyli ich zniknięcia, bo Zennica zesłała na nich twardy sen. Pędząc ku górskiej siedzibie potwora, Momcził prosił o pomoc Ageja i wszystkich Enków. Przepraszał, że pozwolił, aby sprawy mniej ważne przysłoniły mu to, co zagrażało życiu wszystkich plemion na jego terenie. Gnał na złamanie karku ku ośnieżonym szczytom i prosił Enków by napełnili mocą jego oręż, by mógł zabić potwora wielkiego i bezlitosnego. Mokosza przychyliła się do jego próśb i w jednej chwili dała jego białemu rumakowi skrzydła. Momcził leciał teraz ku tronowi Żmija na grzbiecie Pegaza, zaś w dole pokazywali go sobie pasterze i rolnicy mówiąc:





- Oto przybywa nasz wyzwoliciel, skrzydlaty wojownik, zbudzony ze snu długiego!
Junak galopował wśród chmur, jego czarna grzywa wiła się na wietrze, a promienie Słońca złotego odbijały się w klindze jego miecza Sieczuna i łuskach karacenowej zbroi. Żmij spał siedząc na swym kamiennym tronie wykutym przez zastępy niewolników, albo też magicznym sposobem. Obudził się słysząc głos złotego rogu Momcziła. Ledwo otworzył oczy, kopyta siwego Pegaza podkutego złotem zadudniły na jego gadziej głowie, a miecz herosa przeciął grubą skórę i kość czaszki. Żmij ryknął, aż posypały się lawiny, zerwał się z tronu i próbował złapać junaka na skrzydlatym koniu.
- Ja ci pokażę! - ryczał Żmij niby pewien wilk odgrażający się stale wymykającemu się zającowi.
- A co takiego mi pokażesz? - szydził Momcził. - Swoje kiszki?
Pegaza było równie trudno złapać jak muchę, a gdy szponiaste palce Żmija już miały się zacisnąć na rumaku i jeźdźcu, Momcził odcinał je równie łatwo jak dziecię śniające kijaszkiem główki ostów. Gdy Żmij postradał od miecza wszystkie palce prawej ręki i większość lewej, oraz koniuszek ogona, Momcził zaszarżował nań i z całej siły zatopił zaczarowany miecz w gardle potwora. Ciął nim parę razy, aż z rozciętej tętnicy wypłynął istny wodospad krwi. Żmij rozłożył ręce, a z jego paszczy poleciała krwawa piana. Budzący trwogę syn żmija Szarżuna i smoczycy Velki, padł z łoskotem na ziemię, a jego dusza połączyła się z Gorynyczem ku wiecznemu utrapieniu. Momcził wylądował na truchle wroga, wyciął mu język poleciał pokazać go na wiecu jako dowód śmierci Żmija. Po całej ziemi Antów rozniosła się sława jego czynu. W pieśniach zwano go odtąd Momcziłem Zmiejoborem i nalegano, by został królem, czego on odmawiał. Gdy na bezskrzydłym już koniu wkroczył do Sredca, aby pokazać na wiecu język Żmija, ujrzał wychodzącą mu naprzeciw Mokoszę w sukni szmaragdowej, która zstąpiwszy na ziemię przyjęła gościnę u grododzierżcy.
- Proś o nagrodę, Zabójco Żmija – rzekła złotowłosa, niebieskooka Enka o jasnej skórze do Momcziła.
- Pani, nie proszę cię o władzę cara i bogactwa, bo to wszystko jest ciężarem i przynosi utrapienie. Nie proszę też o długie życie, ani o zgubę mych wrogów.
- Czegóż więc chcesz? - spytała Mokosza.





- Herbu – odparł Momcził, - który upamiętniłby moje wędrówki i walki; herbu, który odróżniłby mnie od wyrodnych braci, którzy mnie wydziedziczyli przy podziale ojcowizny.
- Od tego dnia, noś więc z dumą herb Starykoń, na którym będzie wymalowany twój biały rumak, który jako Pegaz niósł cię do zwycięstwa nad Żmijem. Drugim moim darem będzie klejnot, którym niegdyś obdarowałam Volcha Alabastę i Tatrę – na dłoni Mokoszy ukazał się diament o dziesięciu kolcach. - Każdy z tych kolców wyobraża jedno z mych imion. Jest to narzędzie modłów, a nie ozdoba – Momcził przyjął oba dary, a gdy powstał z kolan, grododzierżca i Mokosza wśród radosnych okrzyków tłumu, zaprowadzili sędziego Antów na ucztę z okazji zwycięstwa.


*



Momcził poślubił Paprotkę, córkę Napiwona, jedną z owych panien wylosowanych na ofiarę dla Żmija. Była to panna miła i piękna – smukła, o cerze jasnej jak kość słoniowa, oczach niby szafiry, a włosach długich i złotych. Jej ojciec podarował jej jako prezent ślubny suknię uszytą ze złotych i srebrnych nici, naszywaną perłami i drogimi kamieniami. Ślub i wesele Momcziła i Paprotki odbyły się w wiosce Sredeniu, rodowej siedzibie Napiwonów. Zarówno nowożeńcy jak i goście założyli pióropusze z piór pawich, jedli pieczone w całości dziki i jelenie i pili aromatyczny, mocny miód, który ofiarował im goszczący na ziemiach słowiańskich, siwobrody czarodziej Celinus z Galii, odziany w szaty błękitne a powłóczyste. Owego Celinusa, mistrza białej magii, Włosi nazywali imieniem Celio, zaś Słowianie – Lipcowym Czarnoksiężnikiem Miodu.

*




Momcził wciąż niestrudzenie przemierzał ziemie Antów, by rozstrzygać ich spory, bronić wdów i sierot, tępić rozbójników i potwory. W Morzu Rajskim żył wielki niczym piętnaście wielorybów, smok Tyfon Bezdusznik o skórze brązowej, grubej i twardej. Nie miał skrzydeł, jak przystało na smoka morskiego, za to najbardziej przypominał notusa – morskiego gada o długiej szyi i pysku, palcach spiętych błoną i ogonie jak u krokodyla. Brunatny Tyfon Bezdusznik budził paniczny lęk tak u Słowian jak i u Greków. Zatapiał ich okręty i tak jak Żmij zsyłał na kniaziów i archontów sny, w których domagał się ofiar z dziewic pod groźbą zatopienia portowych miast. W owym to czasie kiedy sędzia Momcził przybył z wizytą do ziemicy Milingów, z rozkazu Tyfona Bezdusznika, którego liczne ludy czciły jak boga i lękały się go, urodziwą pannę Milaškę, córkę kniazia Korsaka, w którego rodzie kwitł kult Chorsa – Srebronia, przywiązano do masztu małęj łódeczki i wypuszczono na otwarte morze jako żertwę dla potwora. Gdy wieść ta dotarła do uszu Momicziła, zawrzał on nieopisanym gniewem.
- Wiedźcie mężowie ludu Milingów – zawołał, - że tym oto mieczem z łaski Mokoszy ubiłem potwora Żmija, co omal nie wygubił Antów. Drugi raz może mi się nie powieść; mimo to spróbuję waszego Tyfona odesłać do Gorynycza. Jeśli mi się nie uda, zobaczycie jak umiera wolny Słowianin!
- Nie jesteśmy ludem tchórzy, sędzio Antów – ozwał się setnik Domagoj, syn Korsaka. - Zabicie Tyfona Bezdusznika przekracza siły człowieka, ale jeśli jesteś szalony, to próbuj i giń! - Momcził nie tracąc czasu na swary, dosiadł Starego Konia i pogalopował w stronę morza.





Po raz kolejny Mokosza wysłuchała jego prośby, sprawiając, że wierny, stary siwek zamienił się w Pegaza i poszybował nad wzdętymi wodami. Tyfon Bezdusznik robiąc ogromne fale, wynurzył się z głębiny i już zaciskał płetwiastą łapę na łódeczce z knezinką Milašką, gdy nadleciał Momcził i pięciokroć uderzywszy smoka w tłusty kark, odrąbał mu głowę, która wpadła do morza wciąż kłapiąc szczękami. Milaška została ocalona. Momcził zwrócił pannę jej zadrudze i powrócił do kraju Antów. Uratował już wiele urodziwych panien, lecz tej nie mógł zapomnieć. W swoich wyprawach coraz częściej nawiedzał ziemicę Milingów, aby widzieć piękną Milaškę, ona zaś była rada jego odwiedzinom. Momcził wiedział jednak co to honor i odpowiedzialność – miłował swą żonę Paprotkę i daleki był od zdrożnej myśli o jej porzuceniu. W końcu zdusił w sobie pragnienie życia z piękną córą ludu Milingów i razem z żoną udał się do chramu Mokoszy, by biorąc ją za świadka, jeszcze raz wypić miód ze świętego rogu i przyrzec sobie dozgonną miłość. Po tej ceremonii, Milaška zaprosiła do swego kraju Momcziła i Paprotkę, aby byli jej świadkami na ślubie z księciem Cisławem.