,,Mówi
się, że gdzieś chodzi po świecie
jakieś
dziwne ciche dziecię
Dziewczynka
jest to mała
twarz
jej śniada suknia biała,
wzrok
jej zimny i uroczy,
jakieś
martwe, trupie oczy.
W
polne maczki się przebiera
po
cmentarzach kostki zbiera,
krwawą
chustą głowę słoni,
czarny
pręcik nosi w dłoni
A
gdzie idzie, tam jej ramię
wszystkie
kwiatki niszczy, łamie
A
gdzie przejdzie tam i w wiośnie
trawka
nawet nie porośnie.
Próżno
człek ją pyta, bada,
sama
tylko z sobą gada
jakieś
straszne, dzikie słowa,
których
ludzka nie zna mowa...''
-
wiersz z XIX wieku.
Działo
się to w czasach kiedy na tronie w Neście zasiadał Radosław I
Wielki, syn Edmunda Krzywonosego, króla Analapii. W siódmym dniu
jego panowania do sali tronowej weszła nie pytając o zgodę
strażników dziewczynka, na oko dziewięcioletnia, o cerze śniadej
jak u Giptyjki, włosach długich i czarnych, a oczach takich jak te,
które ma śnięta ryba. Pogrążona w milczeniu dziewczynka miała
na głowie chustkę czerwoną jak maki. Była też odziana w białą
koszulę i czerwoną spódnicę. Na szyi miała zawieszony naszyjnik
z trupich kostek, w dłoni zaś trzymała
czarny pręt, którym zdołała bez słowa wyprawić do Nawi wojów
pilnujących sali tronowej. Dworzanie zadrżeli, bo widząc ponurą
dziewczynkę o brudnych stopach, przypomnieli sobie na wpół
zapomniane klechdy o Cichej – służebnicy Zarazy, która
przenosiła śmierć i choroby zaklęte w czarnym patyku. Cicha
dygnęła przed królem i wbrew swej naturze powiedziała dziecięcym
głosikiem:
-
Pani Zaraza przysyła ci, królu Słowian, carzu wielki, pozdrowienia
i długich lat życia ci życzy. W zamian za wyrazy szacunku, prosi
cię, królu Analapii, abyś przybył do jej uroczyska Zgniłego
Błota, aby oddać jej pokłon i złożyć ofiarę w intencji
pokojowego współżycia ludzi i Čortów – Radosław I Wielki
zadumał się chwilę.
Zasięgnął
opinii doradców – jedni z nich to byli starcy siwobrodzi, drudzy
zaś młokosy, którym się puch sypał pod nosem – rówieśnicy i
towarzysze zabaw młodego króla Analapii. Wreszcie Radosław
odpowiedział Cichej:
-
Nie jest rzeczą godziwą układać się człowiekowi z Čortami.
Pozdrowienia od twojej pani nie chcę, hołdu zaś nie złożę. Idź,
nieszczęsna istoto i niech cię Złota Baba skarci! - Cicha
spojrzała na króla bykiem i zakasawszy spódnicę czerwoną jak
maki, pobiegła w stronę tronu z czarnym prętem wymierzonym w serce
króla.
Radosław
nie dał się zabić. W decydującym momencie uderzył Cichą z całej
siły złotym berłem w śniadą rękę, wytrącając z niej pręt.
Cicha przewróciła się z płaczem i krzykiem na błyszczącą jak
lustro posadzkę. Król kopnął jej magiczny oręż w odległy kąt
komnaty.
-
Zadrzyjcie jej spódnicę i dajcie klapsa paskiem na goły zadek, a
…. potem wypuśćcie – rozkazał król Analapii wojom, a jego
rozkazowi stało się zadość.
Čorty
nie wybaczają i Zaraza; Pani Czerwonej Chustki nie była wyjątkiem.
Zadęła w róg i od strony zachodu, z dalekiego Tarszisz przyleciały
hiszpanki. Miały ci one postać starych kobiet niewyobrażalnej
wręcz brzydoty, z zębami czarnymi jak węgiel. Za odzienie służyły
im szare płaszcze i spiczaste czapki z futra czarnych kotów.
Unosiły się w powietrzu bez skrzydeł, machając dużymi,
żylastymi i powykręcanymi rękami. Na ich czele leciał Grypiec –
podobny do człowieka o krótkich, siwych włosach, sterczących na
jeża, szczerzący żółte kły, ociekające zatrutą śliną,
ciągle warczący i bluzgający. Pod jego komendą hiszpanki
rozsypywały na sioła i grody trujący proszek, który sprawiał, że
ludzie chorowali i umierali na grypę. Na szczęście w Analapii, tak
jak w całej Sklawinii byli rycerze stuha – ludzie, Płanetnicy,
żmijowie i Lynxowie. Mocą swej pani, Mokoszy, oraz mocą Pochwista,
wzlecieli bez skrzydeł pod krzemienną kopułę nieba i dobyli
mieczy przeciw demonom Zarazy. Jarowit wspomagał rycerzy stuha bijąc
gęsto piorunami. Hiszpanki sypały stuhaczom zatruty pył do oczu,
gryzły ich do krwi swymi czarnymi zębami, z butów wyciągały
długie szpile, aby wrażać je w serca wojów Mokoszy. Grypiec pluł
jadem jak biała kobra co nawiedziła rzymską willę Magnencjusza
Promotora, gryzł i drapał. Na dole, na świętej, analapijskiej
ziemi, zaraza grypy hiszpanki zbierała śmiertelne żniwo, nie dane
jej jednak było trwać w nieskończoność. Żmij Krasuta Mokrydół
przebił Grypca palicą ciężką, po czym odciął mu głowę. Stuha
rozpalili ogniska na chmurach i wrzucili do nich trupy pobitych
hiszpanek. Pierwsza bitwa została wygrana, zaś sławne królestwo
Lechitów odetchnęło.
*
Był
wieczór gdy Radosław I, król Analapii, wraz z orszakiem kierował
się w stronę Rybnego Stawu – sanktuarium Mokoszy w prowincji
Zielone Stawy, rozciągającej się między wzgórzem Vovel na
północy, a Ojcowem na południu. Arfaxador; biały jak mleko rumak
władcy, pochodzący z Persji, zwietrzył niebezpieczeństwo i w porę
ostrzegł swego pana, stojąc dęba. Oto z zarośli wyskoczył
ogromny wilkołak o czterech oczach. Rzucił się na króla, ten zaś
dobył miecza i ściął wilczą głowę, która nawet po dekapitacji
nie przestawała kłapać zębami. Jeden z dworzan, cyrulik Belmir
wyjął z kalety flakonik ze srebrzystym płynem i polał nim ubitego
potwora.
-
To płynne srebro, panie – objaśnił – owoc pracy alchemików.
Dzięki niemu zły Neur nie ożyje – po tej przygodzie król i jego
wojowie wraz z dworakami zostali przyjęci przez kapłanki Mokoszy.
Po
zjedzeniu skromnego posiłku w refektarzu – miski gryczanej kaszy z
grzybami, popitej słabym piwem, król skierował się do kaplicy, w
której stał bałwan Matki Wilgotnej Ziemi, Stworzycielki Rusałek i
Wodników, oraz Pani Złotego Łańcucha. Radosław razem z dwoma
towarzyszami padł na starannie zamiecioną posadzkę, odmawiał
modły, recytował dziesięć świętych imion Mokoszy, w końcu
zaczął ku czci zamęczonego Teosta Cara Słońce biczować się po
nagim ciele, on i jego towarzysze. Wreszcie gdy było już bardzo
późno, Mokosza przybyła na ich wołanie. Zstąpiła z Korony
Wielkiego Dębu po promieniu Księżyca. Gdy weszła do kapliczki,
jej niewysłowiona uroda przyćmiła wszystkie piękne rzeczy i
istoty, jakie król Radosław widział w ciągu całego życia.
-
Sława tobie, Królowo Analapii! - król Radosław Wielki jak
pierwszy w dziejach określił Mokoszę tym tytułem, ona zaś otarła
zakrwawione plecy swym płaszczem i krew zamieniła się w czerwone
perły.
-
Witaj, umiłowany Radosławie, pasterzu rodu Lecha! - pozdrowiła
króla Mokosza. - Hiszpanki zostały odparte, ale Zaraza nie zamierza
zrezygnować z zemsty. Widziałam twe łzy nad ludźmi pozabijanymi
przez hiszpanki. Dobrześ zrobił odmawiając Zarazie pokłonu, bo
kto wchodzi w układy z Čortami, nigdy nie wychodzi na tym dobrze.
Zaraza szykuje nowe ataki, a Złota Baba, Znachor – Władca Chorób,
ich córka Bolnica i ja, jesteśmy by ci pomóc – w dłoni Mokoszy
zalśnił promień Księżyca, który zamienił się w długi, ostry
miecz.
-
Radosławie, Stoigniewie i Twardogniewie – ozwała się Mokosza –
czy chcecie należeć do zakonu stuha? Czy chcecie ubijać latające
Čorty?
-
Chcemy – odpowiedział król, a z nim dwaj książęta, których
przodkowie otrzymali herby od Samona.
-
A więc przyjmuję was w szeregi latających rycerzy stuha.
Błogosławię wam, byście mogli sprawnie latać bez skrzydeł,
bronić słabych i skrzywdzonych. Przyjmijcie te oto srebrne
pierścienie ze szmaragdami i moim imieniem; znak waszego zakonu –
od tej nocy król Radosław stanął na czele zakonu stuha w
Analapii.
Jego
pierwszym zadaniem było wykraść i zniszczyć złotą łopatę
Kolery, aby powstrzymać nadejście drugiej po grypie hiszpance
epidemii.
*
,,Na
podolu, na szczerym polu, stoi kuźnia na kamieniu,
A
w niej kowal kuje, nigdy ognia nie zgasuje''
Kolera
miała ci postać starej i brzydkiej kobiety w żółtej chustce na
głowie. Jej oręż stanowiła złota łopata, śmierć rozsiewająca,
na której służebnica Zarazy latała niczym czarownica na miotle.
Mieszkała w rozlatującej się, drewnianej chatce wśród prastarych
bagien. Wokół jej domostwa rosły olchy, na których wisieli
zaczarowani wisielcy. Strzegli oni posiadłości Kolery, a kogo mogli
dosięgnąć, tego pożerali. Radosław król Analapii wraz z innymi
rycerzami stuha idąc za radą Mokoszy odciął wisielców, któych
oczy świeciły zielonym światłem a zęby zgrzytały z gałęzi i
zdjął im stryczki z szyi. Polecił ich dusze Sowicy, a wycharsłe
ciała piaskiem z woreczka przysypał. Tym sposobem wisielcy już nie
musieli straszyć. Ich udręczone dusze zaznały spokoju. Stuha z
pochodniami w dłoniach weszli do domostwa Kolery. Zastali ją śpiącą
na bujanym fotelu, ze złotą łopatą w ręku. Król ostrożnie
wyjmował babinie oręż z dłoni, lecz wtem Kolera zbudziła się.
Otworzyła jedno oko i widząc co się święci, zacisnęła palce na
złotym stylisku, aż przebiegły po nim złote iskry. Zaskrzeczała
groźnie i poderwała się z fotela. Nie było zwyczajem stuha
zabijać niewiasty, jednak tym razem król Radosław jednym ciosem
miecza Żurawia odciął dłoń Kolery trzymającą łopatę. Kolera
zawyła, a pozostali stuha podpalili jej chatę i wylecieli z niej
oknem. Stuha udali się na rozległy, tajemniczy step, gdzieś na
ziemiach Ludu Ledy. Idąc za radą Pochwista – Striboga odnaleźli
Wieczną Kuźnię zbudowaną na fundamencie z kamienia i w jej nigdy
nie gasnącym ogniu spalili złotą łopatę Kolery.
*
,,Na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści'' – Prawe Skrzydło
Gospodarski
syn
Ździebrzyłko leżał w łożu, w drewnianej bolnicy, czyli chramie
Złotej Baby. Służący jej kapłani i kapłanki, biegli w sztuce
znachorskiej, sławili swą panią opiekując się chorymi. Zaraza
mściła się za klęskę hiszpanek i odrodzonej z brudnego popiołu
Kolery zadane przez rycerzy stuha, toteż wracze i znachorzy mieli
pełne ręce roboty. Król Radosław na czele zakonu stuha odnosił
coraz to nowe zwycięstwa. Jego miecz Promieniem Miesiąca nazwany
zadał śmierć odrodzonemu Grypcowi, a także Febrze, siostrom
Żółtaczce, Białaczce i Czerownce, mającym postać trzech zmór
zjadliwych, Kokluszowi, Zapaleniu, Udarowi, Zawałowi, Durowi,
Wylewowi, demonicznej maciorze Śwince, topielicy Odrze i Rakowi
Demonicznemu o sinym pancerzu, który rozbiło uderzenie królewskiej
maczugi....
Ździebrzyłko,
młody chłopak, któremu wąs się dopiero sypał, a serce przygód
pragnęło, rad był dołączyć do latających rycerzy stuha i okryć
się sławą pod stanicami króla Radosława, lecz w bohaterskich
czynach przeszkodził mu towarzysz Tyfus herbu Wesz. Miał ci ten
filut postać starca o ognistych oczach, mających moc zarażania
tyfusem. Odziany był w brązowy surdut, na szyi miał zaś zawiązany
czerwony krawat, utkany z tej samej materii co chustka Zarazy.
Ździebrzyłko ujrzał towarzysza Tyfusa jęcząc i majacząc w
gorączce. Demon z orszaku Zarazy ukazał się młodzieńcowi w
nikłym blasku świecy. Był zły. Zrzucił lekarstwa z taboretu i
dopytywał się:
-
Kiedy wreszcie umrzesz, na potęgę jasnej Kolery?! - Tyfus sierdził
się, sapał i zgrzytał zębami.
-
Złota Babo, ratuj mnie! - szepnął rozpalony do czerwoności i
zlany potem chłop, a towarzysz Tyfus pogroził mu pięścią,
zamachał twardymi rękami i wyleciał oknem.
Chory
krzyczał i stękał, a do jego pokoju weszła kapłanka z kompresem
na rozpalone czoło i rosołem z kury. Cała Analapia walczyła ze
sługami Zarazy, w im więcej król Radosław otrzymywał ran boju z
demonami, tym bardziej wzrastał doń szacunek ludu.
*
,,Siądże sobie, uspokój się, roztocz się jak ziarenko maku! Ja ciebie o to proszę, ja cię błagam, ja cię przekonywam, ja cię namawiam i do nóżek twoich padam. Siądzież ty na złoty krześle, na swoim miejscu, gdzie cię matka porodziła, gdzie ci Bóg kazał przebywać'' – ludowy tekst zamawiania Zołotnika (Kazimierz Moszyński ,,Kultura ludowa Słowian'').
Nastał
czas zimy. Po nocnym niebie w czas zadymki galopował na karym rumaku
Zamorze, pan Nawi, Weles trójgłowy, a szron osadzał się w jego
czarnym futrze. Za Welesem ciągnęły hufce turoni, dzików, wilków
i Neurów; biegły po niebie z wywieszonymi jęzorami, trzymając
pochodnie w kosmatych łapach. Białe kotołaki szczerzyły zęby i
stroszyły futro, a wokół nich tańczyły złote iskry i błędne
ogniki. Wiły i zimowe rusałki galopowały na jednorożcach i
białych jeleniach, a z ich łuków leciały zapalone strzały. Weles
wysłuchał modłów ludu Analapii; swymi sześcioma oczami spojrzał
przychylnie na ich posty. Zwietrzył wroga zwierzęcymi chrapami i
zaryczał przeciągle, jak tur, jak jeleń. Dobył wideł i uderzył
nimi w Złotnika, w Roxie zwanego Zołotnikiem, a był to
najgroźniejszy z demonów Zarazy. Potężny cios zwalił go z nóg,
a trzeba wiedzieć, że Złotnik miał postać olbrzyma o ciele
pokrytym złotą, rybią łuską i obalił na grzbiet. Złotnik
przeobraził się w koguta, ciosem dzioba odtrącił widły Welesowe
za rzekę Odirnę, w której król Radosław utopił Odrę i wbił
się szponami w ciało konia sędziego dusz. Weles złapał za
skrzydła demonicznego koguta i wyrwał mu je, a te zamieniły się w
kłęby ognia, które poszybowały ku niebu. Złotnik zamienił się
w dzika, lecz Weles zadusił go mocarnymi ramionami i złoty łeb
ukręcił, a wtedy ciało potwora zaczęło się rozsypywać na
tysiące i tysiące tysięcy złotych ziarenek, które zawiało do
Čortieńska
tchnienie Pochwista. Zaraza dała za wygraną a tysiące głosów w
Analapii powtarzało z radością:
-
Sława Agejowi, Enkom i Radosławowi, naszemu umiłowanemu obrońcy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz