czwartek, 31 marca 2016

Demony Zarazy

,,Mówi się, że gdzieś chodzi po świecie
jakieś dziwne ciche dziecię
Dziewczynka jest to mała
twarz jej śniada suknia biała,
wzrok jej zimny i uroczy,
jakieś martwe, trupie oczy.
W polne maczki się przebiera
po cmentarzach kostki zbiera,
krwawą chustą głowę słoni,
czarny pręcik nosi w dłoni
A gdzie idzie, tam jej ramię
wszystkie kwiatki niszczy, łamie
A gdzie przejdzie tam i w wiośnie
trawka nawet nie porośnie.
Próżno człek ją pyta, bada,
sama tylko z sobą gada
jakieś straszne, dzikie słowa,
których ludzka nie zna mowa...''
- wiersz z XIX wieku.






Działo się to w czasach kiedy na tronie w Neście zasiadał Radosław I Wielki, syn Edmunda Krzywonosego, króla Analapii. W siódmym dniu jego panowania do sali tronowej weszła nie pytając o zgodę strażników dziewczynka, na oko dziewięcioletnia, o cerze śniadej jak u Giptyjki, włosach długich i czarnych, a oczach takich jak te, które ma śnięta ryba. Pogrążona w milczeniu dziewczynka miała na głowie chustkę czerwoną jak maki. Była też odziana w białą koszulę i czerwoną spódnicę. Na szyi miała zawieszony naszyjnik z trupich kostek, w dłoni zaś trzymała czarny pręt, którym zdołała bez słowa wyprawić do Nawi wojów pilnujących sali tronowej. Dworzanie zadrżeli, bo widząc ponurą dziewczynkę o brudnych stopach, przypomnieli sobie na wpół zapomniane klechdy o Cichej – służebnicy Zarazy, która przenosiła śmierć i choroby zaklęte w czarnym patyku. Cicha dygnęła przed królem i wbrew swej naturze powiedziała dziecięcym głosikiem:




- Pani Zaraza przysyła ci, królu Słowian, carzu wielki, pozdrowienia i długich lat życia ci życzy. W zamian za wyrazy szacunku, prosi cię, królu Analapii, abyś przybył do jej uroczyska Zgniłego Błota, aby oddać jej pokłon i złożyć ofiarę w intencji pokojowego współżycia ludzi i Čortów – Radosław I Wielki zadumał się chwilę.
Zasięgnął opinii doradców – jedni z nich to byli starcy siwobrodzi, drudzy zaś młokosy, którym się puch sypał pod nosem – rówieśnicy i towarzysze zabaw młodego króla Analapii. Wreszcie Radosław odpowiedział Cichej:
- Nie jest rzeczą godziwą układać się człowiekowi z Čortami. Pozdrowienia od twojej pani nie chcę, hołdu zaś nie złożę. Idź, nieszczęsna istoto i niech cię Złota Baba skarci! - Cicha spojrzała na króla bykiem i zakasawszy spódnicę czerwoną jak maki, pobiegła w stronę tronu z czarnym prętem wymierzonym w serce króla.
Radosław nie dał się zabić. W decydującym momencie uderzył Cichą z całej siły złotym berłem w śniadą rękę, wytrącając z niej pręt. Cicha przewróciła się z płaczem i krzykiem na błyszczącą jak lustro posadzkę. Król kopnął jej magiczny oręż w odległy kąt komnaty.
- Zadrzyjcie jej spódnicę i dajcie klapsa paskiem na goły zadek, a …. potem wypuśćcie – rozkazał król Analapii wojom, a jego rozkazowi stało się zadość.
- Morowa Suka będzie obgryzała wasze kości! - darła się wniebogłosy Cicha.





Čorty nie wybaczają i Zaraza; Pani Czerwonej Chustki nie była wyjątkiem. Zadęła w róg i od strony zachodu, z dalekiego Tarszisz przyleciały hiszpanki. Miały ci one postać starych kobiet niewyobrażalnej wręcz brzydoty, z zębami czarnymi jak węgiel. Za odzienie służyły im szare płaszcze i spiczaste czapki z futra czarnych kotów. Unosiły się w powietrzu bez skrzydeł, machając dużymi, żylastymi i powykręcanymi rękami. Na ich czele leciał Grypiec – podobny do człowieka o krótkich, siwych włosach, sterczących na jeża, szczerzący żółte kły, ociekające zatrutą śliną, ciągle warczący i bluzgający. Pod jego komendą hiszpanki rozsypywały na sioła i grody trujący proszek, który sprawiał, że ludzie chorowali i umierali na grypę. Na szczęście w Analapii, tak jak w całej Sklawinii byli rycerze stuha – ludzie, Płanetnicy, żmijowie i Lynxowie. Mocą swej pani, Mokoszy, oraz mocą Pochwista, wzlecieli bez skrzydeł pod krzemienną kopułę nieba i dobyli mieczy przeciw demonom Zarazy. Jarowit wspomagał rycerzy stuha bijąc gęsto piorunami. Hiszpanki sypały stuhaczom zatruty pył do oczu, gryzły ich do krwi swymi czarnymi zębami, z butów wyciągały długie szpile, aby wrażać je w serca wojów Mokoszy. Grypiec pluł jadem jak biała kobra co nawiedziła rzymską willę Magnencjusza Promotora, gryzł i drapał. Na dole, na świętej, analapijskiej ziemi, zaraza grypy hiszpanki zbierała śmiertelne żniwo, nie dane jej jednak było trwać w nieskończoność. Żmij Krasuta Mokrydół przebił Grypca palicą ciężką, po czym odciął mu głowę. Stuha rozpalili ogniska na chmurach i wrzucili do nich trupy pobitych hiszpanek. Pierwsza bitwa została wygrana, zaś sławne królestwo Lechitów odetchnęło.





*

Był wieczór gdy Radosław I, król Analapii, wraz z orszakiem kierował się w stronę Rybnego Stawu – sanktuarium Mokoszy w prowincji Zielone Stawy, rozciągającej się między wzgórzem Vovel na północy, a Ojcowem na południu. Arfaxador; biały jak mleko rumak władcy, pochodzący z Persji, zwietrzył niebezpieczeństwo i w porę ostrzegł swego pana, stojąc dęba. Oto z zarośli wyskoczył ogromny wilkołak o czterech oczach. Rzucił się na króla, ten zaś dobył miecza i ściął wilczą głowę, która nawet po dekapitacji nie przestawała kłapać zębami. Jeden z dworzan, cyrulik Belmir wyjął z kalety flakonik ze srebrzystym płynem i polał nim ubitego potwora.




- To płynne srebro, panie – objaśnił – owoc pracy alchemików. Dzięki niemu zły Neur nie ożyje – po tej przygodzie król i jego wojowie wraz z dworakami zostali przyjęci przez kapłanki Mokoszy.
Po zjedzeniu skromnego posiłku w refektarzu – miski gryczanej kaszy z grzybami, popitej słabym piwem, król skierował się do kaplicy, w której stał bałwan Matki Wilgotnej Ziemi, Stworzycielki Rusałek i Wodników, oraz Pani Złotego Łańcucha. Radosław razem z dwoma towarzyszami padł na starannie zamiecioną posadzkę, odmawiał modły, recytował dziesięć świętych imion Mokoszy, w końcu zaczął ku czci zamęczonego Teosta Cara Słońce biczować się po nagim ciele, on i jego towarzysze. Wreszcie gdy było już bardzo późno, Mokosza przybyła na ich wołanie. Zstąpiła z Korony Wielkiego Dębu po promieniu Księżyca. Gdy weszła do kapliczki, jej niewysłowiona uroda przyćmiła wszystkie piękne rzeczy i istoty, jakie król Radosław widział w ciągu całego życia.





- Sława tobie, Królowo Analapii! - król Radosław Wielki jak pierwszy w dziejach określił Mokoszę tym tytułem, ona zaś otarła zakrwawione plecy swym płaszczem i krew zamieniła się w czerwone perły.
- Witaj, umiłowany Radosławie, pasterzu rodu Lecha! - pozdrowiła króla Mokosza. - Hiszpanki zostały odparte, ale Zaraza nie zamierza zrezygnować z zemsty. Widziałam twe łzy nad ludźmi pozabijanymi przez hiszpanki. Dobrześ zrobił odmawiając Zarazie pokłonu, bo kto wchodzi w układy z Čortami, nigdy nie wychodzi na tym dobrze. Zaraza szykuje nowe ataki, a Złota Baba, Znachor – Władca Chorób, ich córka Bolnica i ja, jesteśmy by ci pomóc – w dłoni Mokoszy zalśnił promień Księżyca, który zamienił się w długi, ostry miecz.
- Radosławie, Stoigniewie i Twardogniewie – ozwała się Mokosza – czy chcecie należeć do zakonu stuha? Czy chcecie ubijać latające Čorty?
- Chcemy – odpowiedział król, a z nim dwaj książęta, których przodkowie otrzymali herby od Samona.
- A więc przyjmuję was w szeregi latających rycerzy stuha. Błogosławię wam, byście mogli sprawnie latać bez skrzydeł, bronić słabych i skrzywdzonych. Przyjmijcie te oto srebrne pierścienie ze szmaragdami i moim imieniem; znak waszego zakonu – od tej nocy król Radosław stanął na czele zakonu stuha w Analapii.
Jego pierwszym zadaniem było wykraść i zniszczyć złotą łopatę Kolery, aby powstrzymać nadejście drugiej po grypie hiszpance epidemii.


*

,,Na podolu, na szczerym polu, stoi kuźnia na kamieniu,
A w niej kowal kuje, nigdy ognia nie zgasuje''
- ludowa pieśń z Küjvu






Kolera miała ci postać starej i brzydkiej kobiety w żółtej chustce na głowie. Jej oręż stanowiła złota łopata, śmierć rozsiewająca, na której służebnica Zarazy latała niczym czarownica na miotle. Mieszkała w rozlatującej się, drewnianej chatce wśród prastarych bagien. Wokół jej domostwa rosły olchy, na których wisieli zaczarowani wisielcy. Strzegli oni posiadłości Kolery, a kogo mogli dosięgnąć, tego pożerali. Radosław król Analapii wraz z innymi rycerzami stuha idąc za radą Mokoszy odciął wisielców, któych oczy świeciły zielonym światłem a zęby zgrzytały z gałęzi i zdjął im stryczki z szyi. Polecił ich dusze Sowicy, a wycharsłe ciała piaskiem z woreczka przysypał. Tym sposobem wisielcy już nie musieli straszyć. Ich udręczone dusze zaznały spokoju. Stuha z pochodniami w dłoniach weszli do domostwa Kolery. Zastali ją śpiącą na bujanym fotelu, ze złotą łopatą w ręku. Król ostrożnie wyjmował babinie oręż z dłoni, lecz wtem Kolera zbudziła się. Otworzyła jedno oko i widząc co się święci, zacisnęła palce na złotym stylisku, aż przebiegły po nim złote iskry. Zaskrzeczała groźnie i poderwała się z fotela. Nie było zwyczajem stuha zabijać niewiasty, jednak tym razem król Radosław jednym ciosem miecza Żurawia odciął dłoń Kolery trzymającą łopatę. Kolera zawyła, a pozostali stuha podpalili jej chatę i wylecieli z niej oknem. Stuha udali się na rozległy, tajemniczy step, gdzieś na ziemiach Ludu Ledy. Idąc za radą Pochwista – Striboga odnaleźli Wieczną Kuźnię zbudowaną na fundamencie z kamienia i w jej nigdy nie gasnącym ogniu spalili złotą łopatę Kolery.


*

,,Na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści'' – Prawe Skrzydło




Gospodarski syn Ździebrzyłko leżał w łożu, w drewnianej bolnicy, czyli chramie Złotej Baby. Służący jej kapłani i kapłanki, biegli w sztuce znachorskiej, sławili swą panią opiekując się chorymi. Zaraza mściła się za klęskę hiszpanek i odrodzonej z brudnego popiołu Kolery zadane przez rycerzy stuha, toteż wracze i znachorzy mieli pełne ręce roboty. Król Radosław na czele zakonu stuha odnosił coraz to nowe zwycięstwa. Jego miecz Promieniem Miesiąca nazwany zadał śmierć odrodzonemu Grypcowi, a także Febrze, siostrom Żółtaczce, Białaczce i Czerownce, mającym postać trzech zmór zjadliwych, Kokluszowi, Zapaleniu, Udarowi, Zawałowi, Durowi, Wylewowi, demonicznej maciorze Śwince, topielicy Odrze i Rakowi Demonicznemu o sinym pancerzu, który rozbiło uderzenie królewskiej maczugi....
Ździebrzyłko, młody chłopak, któremu wąs się dopiero sypał, a serce przygód pragnęło, rad był dołączyć do latających rycerzy stuha i okryć się sławą pod stanicami króla Radosława, lecz w bohaterskich czynach przeszkodził mu towarzysz Tyfus herbu Wesz. Miał ci ten filut postać starca o ognistych oczach, mających moc zarażania tyfusem. Odziany był w brązowy surdut, na szyi miał zaś zawiązany czerwony krawat, utkany z tej samej materii co chustka Zarazy. Ździebrzyłko ujrzał towarzysza Tyfusa jęcząc i majacząc w gorączce. Demon z orszaku Zarazy ukazał się młodzieńcowi w nikłym blasku świecy. Był zły. Zrzucił lekarstwa z taboretu i dopytywał się:
- Kiedy wreszcie umrzesz, na potęgę jasnej Kolery?! - Tyfus sierdził się, sapał i zgrzytał zębami.
- Złota Babo, ratuj mnie! - szepnął rozpalony do czerwoności i zlany potem chłop, a towarzysz Tyfus pogroził mu pięścią, zamachał twardymi rękami i wyleciał oknem.
Chory krzyczał i stękał, a do jego pokoju weszła kapłanka z kompresem na rozpalone czoło i rosołem z kury. Cała Analapia walczyła ze sługami Zarazy, w im więcej król Radosław otrzymywał ran boju z demonami, tym bardziej wzrastał doń szacunek ludu.


*

,,Siądże sobie, uspokój się, roztocz się jak ziarenko maku! Ja ciebie o to proszę, ja cię błagam, ja cię przekonywam, ja cię namawiam i do nóżek twoich padam. Siądzież ty na złoty krześle, na swoim miejscu, gdzie cię matka porodziła, gdzie ci Bóg kazał przebywać'' – ludowy tekst zamawiania Zołotnika (Kazimierz Moszyński ,,Kultura ludowa Słowian'').




Nastał czas zimy. Po nocnym niebie w czas zadymki galopował na karym rumaku Zamorze, pan Nawi, Weles trójgłowy, a szron osadzał się w jego czarnym futrze. Za Welesem ciągnęły hufce turoni, dzików, wilków i Neurów; biegły po niebie z wywieszonymi jęzorami, trzymając pochodnie w kosmatych łapach. Białe kotołaki szczerzyły zęby i stroszyły futro, a wokół nich tańczyły złote iskry i błędne ogniki. Wiły i zimowe rusałki galopowały na jednorożcach i białych jeleniach, a z ich łuków leciały zapalone strzały. Weles wysłuchał modłów ludu Analapii; swymi sześcioma oczami spojrzał przychylnie na ich posty. Zwietrzył wroga zwierzęcymi chrapami i zaryczał przeciągle, jak tur, jak jeleń. Dobył wideł i uderzył nimi w Złotnika, w Roxie zwanego Zołotnikiem, a był to najgroźniejszy z demonów Zarazy. Potężny cios zwalił go z nóg, a trzeba wiedzieć, że Złotnik miał postać olbrzyma o ciele pokrytym złotą, rybią łuską i obalił na grzbiet. Złotnik przeobraził się w koguta, ciosem dzioba odtrącił widły Welesowe za rzekę Odirnę, w której król Radosław utopił Odrę i wbił się szponami w ciało konia sędziego dusz. Weles złapał za skrzydła demonicznego koguta i wyrwał mu je, a te zamieniły się w kłęby ognia, które poszybowały ku niebu. Złotnik zamienił się w dzika, lecz Weles zadusił go mocarnymi ramionami i złoty łeb ukręcił, a wtedy ciało potwora zaczęło się rozsypywać na tysiące i tysiące tysięcy złotych ziarenek, które zawiało do Čortieńska tchnienie Pochwista. Zaraza dała za wygraną a tysiące głosów w Analapii powtarzało z radością:
- Sława Agejowi, Enkom i Radosławowi, naszemu umiłowanemu obrońcy!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz