wtorek, 12 kwietnia 2022

Choma Brut

 

,,Filozof Choma Brut obyczaje miał wesołe, lubił się wylegiwać i kurzyć lulkę [...]’’ - Nikołaj Gogol ,,Wij’’




Gogol napisał o nim wiele nieprawdziwych rzeczy. Przedstawił Chomę Bruta jako młodego człowieka z ery trzynastej, studenta filozofii z kijowskiego seminarium, który zginął zabity wzrokiem Wija. Nie wierzcie w to.



Prawdziwy Choma Brut był wodnikiem żyjącym w erze dziewiątej za panowania królowej rusałek Udmurii. Najstarsze miniatury przedstawiają go jako istotę podobną do wąsatego, bladego mężczyzny, odzianego w czarny, ociekający wodą chałat, mającego fosforyzujące, zielone oczy i długi ogon krokodyla. Spytacie zapewne, skąd miał ten ogon? Otóż jego matką była rusałka Kaleria, która wykluła się z jaja w gnieździe białej wrony, która nauczyła ją tajemnych imion roślin i zwierząt. W dniu swoich piętnastych urodzin, w czasie Nocy Kupały, Kaleria nazywana Białą Wroną, przywołała pieśnią rosłego krokodyla z bagien Pinos, po czym oddała mu się. Po miesiącu zniosła duże jajo pokryte białą skorupką, lśniącą jak perła. Ogrzała je swym ciałem, aż wykluł się z niego malutki wodnik z krokodylim ogonkiem. Kaleria nadała mu imię Choma, na drugie zaś Brut, bo takie nosił jego ojciec, krokodyl z Pinos.



Choma Brut pobierał nauki u wodnika, mistrza Głębonura, który próbował mu wpoić tajniki filozofii przyrody. Od tychże nauk jednakże, Choma Brut wolał ćwiczenia ze żmijem Smokożarem w walce mieczem, maczugą, trójzębem i harpunem. Z całego serca pragnął bowiem zostać junakiem a nie filozofem.


*



W owym czasie żyła istota równie nadobna co zepsuta, która w baśniach i bylinach otrzymała imię Wiedźmy – Krasawicy. Guślarze w swych pieśniach sławili jej jasną twarz o niewinnym wyglądzie, złociste pukle, wspaniałe oczy, ciało zgrabne i bez najmniejszej skazy. Nikt kto zachwycał się jej urodą, niezdolny był uwierzyć, że tak urodziwa istota ma serce zimne, okrutne i przewrotne. Wiedźma – Krasawica za swego władcę obrała smoka piekielnego Rykara, za panią i królową zaś jego nałożnicę, Marę. Czarami sprowadzała choroby i bezpłodność na zwierzęta i rośliny, a nawet ośmieliła się w swoim złym sercu podkładać ogień pod prastare puszcze. Obrzucała klątwami wszystkie istoty sławiące Ageja i Enków. Istnieje nawet opowieść, w której skłoniła hordy tursasów do zaatakowania Pomory nad Morzem Białym… Wielce też była kochliwa i miała upodobanie w zwodzeniu mężów, których serca rozpalała pożądaniem ku sobie.



Był wieczór, kiedy lecąc na miotle ujrzała Chomę Bruta wynurzającego się z Dzikiego Stawu i spodobał się jej. Wylądowała na uroczysku. Zsiadła z miotły, po czym kołysząc zalotnie nagimi biodrami, podeszła do wodnika i zarzuciła mu swe białe ramiona na szyję.

- Możesz mnie wciągnąć do stawu, a będę w nim mieszkała z tobą jako twoja rusałka – zaczęła ociekającym słodyczą głosem. - Czyż nie jestem piękna jak gwiazda na niebie? Spójrz na me piersi kształtne i białe. Skosztuj słodkiego mleka jakie w nich płynie, a otworzą ci się oczy i będziesz znał rzeczy zakryte nawet przed Enkami. Jestem bowiem władczynią rozkoszy i potężną czarodziejką. Mogę dać ci władzę czynienia znaków przeciwnych naturze na ziemi, na niebie i w morskich głębinach, które wszystkich wprawią w osłupienie. Nawet sam Weles będzie musiał skłonić przed nami swoje trzy rogate głowy…

Choma Brut spojrzał na oprawiony w złoto, ciężki wisior z turkusu i malachitu opadający na nagie piersi Wiedźmy – Krasawicy. Przedstawiał on zielonego smoka pożerającego ze smakiem nowo narodzoną rusałkę. Wodnik zmarszczył groźnie brwi, a jego zielone oczy zapłonęły świętym gniewem.

- Poznałem po medalionie kim jesteś, Wiedźmo – Krasawico. Cóż mi przyjdzie z twojej urody i czarodziejskiej potęgi, skoro masz złe serce, a na swym powabnym ciele obnosisz wypisane czarnym tuszem bluźniercze imiona przeklętego Cara Otchłani i Hetmana Ciemności? - Czarownica słysząc te słowa, zacisnęła zęby i pięści w wielkim gniewie. - W całym Królestwie Toropieckim śpiewane są pieśni o twojej przewrotności – ciągnął Choma. - To samo co mnie, obiecywałaś już kiedyś braciom Chlupowie i Pluskowi, którzy pozabijali się walcząc o twe względy. Podobnie zwodziłaś wodniki Nemanję i Strumisza, żmija Golisza, na którego ciele nie było ani jednej łuski, wodza leśnych ludzi Pociotka, płanetnika Asteroidesa i ogra Orbitusa…

- Przestań! - syknęła Wiedźma – Krasawica.

- Wszyscy oni – ciągnął Choma Brut – którzy zawierzyli twoim obietnicom, złowieni na wędę twej urody, marnie skończyli. Ich stale odrastające ciała pożerają teraz lute szkieletohieny w krainie gdzie Čart panuje, śmierć i trwoga… Dlatego nie chcę twoich wdzięków. Jeśli kiedyś zmienisz swoje serce, to może wówczas spojrzę na ciebie łaskawie.

- Wszyscy mężowie to kiernozy! - Zawyła upokorzona Wiedźma – Krasawica, po czym przejechała szponiastą dłonią po wąsatej twarzy Chomy Bruta, wytaczając z niej krople niebieskiej krwi.

Następnie płacząc i miotając klątwy, wsiadła na miotłę i poleciała daleko na wschód, zaś odprowadzało ją odległe wycie wilków i brukołaków.


*



,,Niegdyś w Górach Soroczyńskich wśród skał pląsały oready, górskie rusałki jeżdżące na grzbietach dzikich kóz i owiec. Pędziły swe dni szczęśliwie pod berłem księżnej Zorzy Dalisławy. Jednakże ich idylli kres położył trzydzieści lat temu upadek w zimową noc z nieba olbrzymiego jaja o opalizującej skorupie, wyplutego przez gwiazdy. Gd twarda i gruba skorupa zaczęła pękać, z jaja wyroiły się smoki, rosnące w mgnieniu oka do straszliwych rozmiarów. Z ich paszcz wydobywały się cuchnące siarką płomienie. Smoki pojmały i pożarły księżnę Zorzę Dalisławę, która przed śmiercią zdołała wiele z nich ustrzelić z łuku. Następnie rozpoczęły rzeź jej poddanych oread, którym zadawały straszliwe męki przed pożarciem. Gdy smoki opanowały już Góry Soroczyńskie, poczęły wyprawiać się na sąsiednie tereny gdzie pożerały rusałki i inne istoty rozumne, oraz paliły ich domy. Miały nad sobą króla imieniem Bazyliszek. Jego kły zatrute były niezwykle silnym jadem, lecz oczy, o dziwo, nie były zdolne miotać śmiercionośnych, czarnych piorunów jak ma to miejsce u bazyliszków. Tenże tyran uznał się za wasala i kochanka Wiedźmy – Krasawicy. Nader chętnie napełniał jej bezpłodne łono swym plugawym nasieniem. Wspólnie też dążyli do podboju świata i wyniszczenia wszystkich istot zrodzonych z łona czystej Mokoszy...’’ - Mikołaj Rymwid ,,Nymphologia’’




W mroźnej ziemicy Kola stała kuźnia mistrza kowalskiego Ulthara, śnieżnego karła z plemienia Uldrów. Sam Swarożyc cenił jego pracę, stawiając go za wzór innym kowalom, a nawet gościł w jego domu. Tenże mistrz Ulthar pracował w pocie czoła, wznosząc się na wyżyny swej sztuki. Jego wysiłkom przyglądał się wodnik Choma Brut oraz waleczny niedźwiedź Porosz ubarwiony jak dalmatyńczyk. Ulthar skończył wreszcie pracę, a młody kobold otarł mu pot z czoła.

- Nie rozumiem jak takie maleństwa mogłyby podołać smokom wielkim niczym góry – Choma Brut wyraził swój sceptycyzm patrząc na mrowie latających i brzęczących komarów wykutych z żelaza i innych metali, które sprawiały wrażenie żywych owadów.

- To nie są zwykłe komary – obraził się mistrz Ulthar. - Ich ciałka przepoiłem zaklęciami dającymi wielką siłę i wytrzymałość, bystrość i zajadłość. Miast płynów ustrojowych płyną w nich krople mieszaniny czerwonej i żółtej rtęci, skroplonego odu i orgonu, która pali niczym krew hydry. Jeśli moje komary zaczną ciąć smoki, a wierzajcie mi, każde z tych maleństw potrafi przebić na wylot grubą, łuskowatą skórę, to dziabnięty smok wybuchnie, a jego porozrzucane trzewia pochłoną płomienie. Jestem zdolnym fachowcem, możecie mi wierzyć. Tymi rękami – karzeł pokazał swe spracowane dłonie – w latach mej młodości wykułem maszynę do wojaży w czasie dla królowej rusałek Aradvi…

Następnie Ulthar klasnął w dłonie i wykute przezeń komary ulokowały się w szafirowej szkatułce.

- Jak wrócimy z wojny, postawimy ci, mistrzu beczkę piwa – obiecał plamisty niedźwiedź Porosz.

- Dziękuję. Wolałbym jednak twoje słodkości zza oceanu, te ziarna kakaowca czy jak je zowiesz – rzekł Ulthar.




Obaj wojownicy służący pod rozkazami królowej rusałek Udmurii, opuścili kuźnię. Porosz niósł w łapach szkatułkę z komarami. W hufcu mającym wyruszyć w Góry Soroczyńskie obok Chomy i Porosza miała też walczyć rusałka Janisława wraz ze swymi siedemdziesięcioma siostrami, z których każda znakomicie strzelała z łuku, dziwożona Ryża, pięć wił; siostry Zlata, Śrybna, Żelazna, Miedźna, Turkussa i Malachita, dzika baba Radobina, mistrzowsko władająca toporem, południca Nareva wywijająca posrebrzanym sierpem, sześciu żmijów; braci Zełenów, płanetnik Śnieżan, Uramath z walecznej rasy Lynxów i Dziczanin Wepromir. Jak można przeczytać w dziełach mitografów, pod stanicę królowej rusałek zaciągnęli się również dwaj Enkowie. Byli to Boruta, władca wszystkich puszcz świata, uzbrojony w miecz z obsydianu, oraz Podaga mający postać kowala zionącego ogniem z ust.




Janisława z nadania królowej dowodząca hufcem, wydobyła z kalety lusterko w srebrnej oprawie i uniosła je wysoko w stronę Słońca, wypowiadając słowo: ,,Sorakte’’. Wówczas dał się słyszeć łopot skrzydeł olbrzymiego ptaka. Na polanie wylądował okaz przypominający skrzyżowanie orła z puchaczem. Był to sławiony w pieśniach Kuk, syn albo brat białego orła Jaroga Cara – Ptaka. Na głowie powietrznego olbrzyma siedziała kukułka służąca mu za nawigatora. Kuk przywarł brzuchem do ziemi, zaś na znak Janisławy, wszystkie podlegające jej rozkazom wojowniczki i wojownicy wdrapali się na miękki, szeroki grzbiet. Kuk osiągał tak wielkie rozmiary, że dla całego hufca znalazło się dosyć miejsca, a kiedy rozpostarł skrzydła, zasłonił nimi Słońce.

- Kukułeczko, powiedz Kukowi, aby leciał ku Górom Soroczyńskim! - Poprosiła Janisława.

Kukułka nachyliła się do pierzastego ucha królewskiego ptaka i kukaniem nakierowała go na południowy wschód. Lecąc ponad chmurami, wojownicy mogli spojrzeć w dół. Im bardziej zbliżali się do celu, tym częściej ukazywały im się osmalone pnie, pozostałości lasów spalonych na popiół ogniem ze smoczych trzewi, zniszczone sady, łąki i pola, oraz zanieczyszczone wyziewami źródła. Widzieli też kolumny nimf tulących do piersi swe potomstwo i uciekających na północ przed furią morderców służących Wiedźmie – Krasawicy i Bazyliszkowi.

- Góry Soroczyńskie są dosyć rozległe, by pomieścić całą smoczą hordę – pieklił się Choma Brut – a tym zbójom wciąż mało i mało!

- A słyszałeś, druhu, że ich król Bazyliszek zamiast dowodzić hordą, ukrył się w jaskini i trzęsie ogonem ze strachu? - Zagadnął płanetnik Śnieżan o pięknej, lazurowej karnacji i złocistych, zakręconych do góry wąsach.

- Dajcie Enkowie, abym mógł dopaść tego łuskowatego szczura w jego norze! - Westchnął plamisty niedźwiedź Porosz, który urodził się w gawrze w Górach Soroczyńskich.

Smoki były pewne swego zwycięstwa. Bez opamiętania żłopały wino odebrane satyrom oraz miód zagrabiony niedźwiedziom. Opite nimi jak wąpierze krwią, leżały brzuchami do góry, obmyślając gdzie następnym razem zanieść pożogę ze swych paszcz.

Tymczasem Kuk wylądował na stoku Kozieradka będącym najdalej wysuniętym na północ szczytem Gór Soroczyńskich. Rusałka Janisława zadęła w złoty róg, jego głosem budząc uśpione smoki, po czym zawołała donośnie, aż ze szczytów poczęły toczyć się lawiny.

- Smoczy ludu z Gór Soroczyńskich! Za to co uczyniliście należy wam się kęsim. Wystarczy jednak, że wydacie nam spętanych Wiedźmę – Krasawicę i Bazyliszka oraz złożycie przysięgę na ogień piekielny, że nie będziecie więcej napadać rusałek i innych istot rozumnych, a wówczas zostawimy was w spokoju.



Ledwo wybrzmiały słowa poselstwa, spomiędzy nagrzanych słońcem skał wyłonił się młody smok o zielonej skórze, którego zapisane w kronikach imię brzmiało Czakta. Otworzył paszczę pełną cuchnących oparów siarki i wypowiedział słowa zuchwałe i wielce haniebne.

- Nienawidzę wszawej rasy toropieckiej, a samo wspomnienie o rusałkach czy wiłach budzi we mnie ochotę, by je wszystkie wybić do nogi. Tak, to ja zadałem gwałt i śmierć księżniczce Irpinie z Buczącego Lasu, którą opłakiwały wszystkie duchy i zwierzęta z puszczy. Tymi szponami rozrywałem białe ciała rusałek na strzępy, nie szczędząc matek i ich dzieci. Pożerałem je oblawszy wcześniej sosem z mojego nasienia, a zwłoki, których nie zdołałem zjeść, oddawałem na pastwę płomieni. I wiecie co? Niczego nie żałuję. Jeszcze wiele razy wyprawię się na północ, aby nieść wam śmierć i pożogę, tak mi dopomóż Rykar! - Przemowa niegodziwego Czakty napełniła serca toropieckich wojowników i wojowniczek gniewem i odrazą.

Boruta pierwszy wydobył z ozdobnej pochwy swój obsydianowy miecz, aby ściąć nim głowę potwora. Nie zdążył tego jednak uczynić, bowiem nieoczekiwanie, z nieznacznie tylko zachmurzonego nieba spadł piorun. Uderzył w zwyrodniałego gada w parę chwil zamieniając go w kupkę popiołu.

- O jednego mniej – westchnął z satysfakcją Choma Brut.

Wtedy to spośród jaskiń i parowów zaczęły wychodzić coraz liczniejsze smoki zionące ogniem, a każdy z nich był zielony jak trucizna. Rozpoczęła się bitwa o Góry Soroczyńskie. Janisława wraz ze swymi rusałkami napięła duże łuki ze strzałami o srebrnych i złotych grotach, zaczarowanych przez płanetników na Księżycu i mogących przebijać najgrubszą smoczą skórę pokrytą najtwardszą łuską. Sam Kuk, ptak potężny chwytał smoki szponami i rozpruwał ich brzuchy za pomocą dziobu. Spustoszenie w szeregach zionących ogniem wrogów poczyniły też czarny miecz Boruty, kowalski młot Podagi, kły i potężne łapy niedźwiedzia Porosza oraz topór dzikiej baby Radobiny. Smoki zdumiały się wielce, bowiem ufne w swą potęgę, nie spodziewały się, że przyjdzie im zapłacić za swe zbrodnie.

Choma Brut otworzył szkatułkę, dar mistrza kowalskiego Ulthara. Z ogłuszającym brzęczeniem poczęły wylatywać z niej nieprzeliczone chmary żelaznych komarów. Każdy owad dopadł jednego smoka, przebijając żelazną kłujką skórę lub nawet oczy. Każdy zraniony smok stawał w płomieniach, kiedy jego posoka mieszała się z wybuchową mieszaniną wypełniającą ciała komarów. W pół godziny, całe Góry Soroczyńskie były pokryte zwęglonymi, cuchnącymi truchłami smoków. Potworne gady widząc zagładę swych towarzyszy, podkuliły ogony i poczęły uciekać, skomląc o litość, której wcześniej same nikomu nie okazywały. Zgodnie z wytycznymi królowej Udmurii, Janisława darowała życie poddającym się bestiom, jednak na jej rozkaz kowal Podaga napiętnował smoki rozpalonym żelazem na znak ich wieczystej hańby.

- Chciałabym opuścić już to przeklęte miejsce – westchnęła wiła Zlata.

- Możemy to uczynić jeno wtedy, gdy dopadniemy sprawców najazdu – odrzekła jej siostra, Turkussa.

Na rozkaz Janisławy wojsko toropieckie rozbiło namioty w Górach Soroczyńskich.


*



Choma Brut będąc z urodzenia wodnikiem, cierpiał straszliwe z powodu upału. W Górach Soroczyńskich trudno było o wodę, zaś w rozkazu Bazyliszka wiele źródeł i studni zostało zatrutych smoczym łajnem. Na szczęście wieczór przyniósł ochłodę. Syn rusałki i krokodyla z Pinos wyszedł przed namiot pełnić nocną wartę, zaś w duchu prosił Mokoszę i Jarowita o ożywczy deszcz. Poczuł, że coś spadło mu na plecy, nie były to jednak krople wody. Usłyszał przeciągły syk połączony z charczeniem, a w jego ramionach i pośladkach poczęły się zagłębiać długie szpony. Zniecierpliwiony machnął krokodylim ogonem i pochwycił maczugę. Zrozumiał, że na jego grzbiecie siedziała paskudna jędza z wyszczerzonymi kłami, odziana w szare łachmany.

- Biegnij, mój koniku, biegnij, a nie ustawaj! - Zaskrzeczała jędza.

Miała zamiar doprowadzić do jego śmierci z wyczerpania, aby następnie rozszarpać kłami i pazurami jego zwłoki. Choma Brut nie zamierzał jednak posłużyć jej za wierzchowca. Chwycił ręka za obie kościste nogi i kosztem bolesnych ran, zdarł jędzę ze swych pleców, po czym rzucił ją na ziemię. Uniósł w górę maczugę i zadał nią śmiertelny cios miażdżący klatkę piersiową. Chrupnęły żebra i z ust jędzy wylała się fontanna pomarańczowej posoki. Kiedy Choma Brut odetchnął, zziajany po walce, ujrzał jak truchło zabitej przezeń jędzy poczęło zmieniać się w jego oczach. Brzydka istota stawała się momentalnie coraz piękniejsza aż przybrała swą pierwotną postać Wiedźmy – Krasawicy.

- A mogliśmy wspólnie zażywać cielesnych rozkoszy… A… a…. - Brzmiały ostatnie słowa umierającej czarownicy nim skonała i oddała ducha Čortom.

- Twoja miłość plamiła – rzekł z zadumą Choma Brut. - Nie zwykłem uśmiercać niewiast, ale tobie się należało. Mimo wszystko, pokój twojej nieszczęsnej duszy!

Następnie zadął w barani róg, aby dać znak, że oto zginęła sprawczyni nieszczęść. Gdy grał, z nocnego nieba lunął ulewny deszcz.


*



Porosz, obdarzony czułym węchem, na czele stada innych niedźwiedzi oraz wilków, niestrudzenie poszukiwał jaskini Bazyliszka z nosem przy ziemi. Jakoś nie był w stanie uwierzyć, że ten konkretny bazyliszek nie ma mocy zabijania wzrokiem, przeto zabrał ze sobą na misję duże zwierciadło w ozdobnej, złotej ramie. Przez trzy dni i noce jego oddział szukał jaskini zbrodniczego cara smoków. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy poszukiwania zakończyły się powodzeniem. Cztery rosłe niedźwiedzie ujęły w przednie łapy potężny pień i nie bez trudu wyważyły mosiężne drzwi, na próżno wzmocnione zaklęciami. W środku jaskini panowały ciemność i piwniczny zaduch. Porosz wszedł do środka taszcząc zwierciadło. Ujrzał parę wyłupiastych, czerwonych jak rubiny ślepi oraz ich właściciela; wielkiego, zielonego jaszczura o ociekających jadem kłach. Na jego głowie spoczywała korona ze złotych kolców i guzów, niezawodny znak, że zwierzęta mają przed sobą Bazyliszka, cara Gór Soroczyńskich.

- Serwus, draniu! - Ryknął Porosz i zasłonił się lustrem.

Pogłoski okazały się prawdziwe. Bazyliszek nie zabijał wzrokiem. Widząc to, niedźwiedź z całej siły rozbił mu zwierciadło na głowie. Zaskoczył tym gada, lecz nie na długo. Bazyliszek zasyczał wściekle i niczym zielona błyskawica ruszył do ataku. Wbił szpony w ciało plamistego niedźwiedzia i z całej siły zatopił kły jadowe w jego udzie. Porosz ryknął z bólu i czym prędzej zmiażdżył zębami głowę smoka, po czym połamał mu wszystkie kości łapami. Gdy Bazyliszek już skonał, niedźwiedź kazał przeszukać jego grotę. Wtedy to jeden z wilków wywęszył klatkę pełną zamkniętych w niej i pełnych przerażenia dzieci rusałek i wodników.

- Nie bójcie się – basior starał się nadać swojemu głosowi jak najłagodniejsze brzmienie. - Już niebawem zabierzemy was do rodziców.

Porosz wraz ze swą drużyną, taszcząc zwłoki Bazyliszka, powrócił do obozu. Czuł się słaby i obolały od palącego jadu. Choć śmierć szła za nim krok za krokiem, nie wyzionął ducha. Obstąpiły go cztery rusałki, uzdrowicielki i troskliwie przemyły ranę balsamem z żeń – szenia, swoich łez oraz kropel własnej niebieskiej krwi mającej moc leczenia wszystkich chorób. Po powrocie do Toropiecka, Porosz i Choma Brut zostali nagrodzeni złotymi naszyjnikami przez królową Udmurię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz