piątek, 14 marca 2014

Rod w okowach



,,Rod, pan czasu, był dobry, ale niezbyt urodziwy. Miał ludzką głowę, na której nosił czerwoną chustkę. Był niskiego wzrostu, odziany w futro rysia; niestworzonego jeszcze, lecz istniejącego w zamyśle Ageja. Jego ręce i nogi były brzozowe, z palca u prawej stopy wyrastał mu zielony pęd. Mówił, że jego wygląd oznacza, iż będzie panował nad ludźmi obu płci (twarz w chuście), zwierzętami (rysie futro) i roślinami (brzozowe ręce i nogi)'' - ,,Księga Latarnika, czyli Szafirowy latopis''.



Rod cierpiał męki w Čortieńsku, przykuty łańcuchem do podnóża góry Kriepak Raslavickij o trzech szczytach. Choć nie uczynił nic złego, przypiekały go ogień i smoła, w nosie kręcił zapach siarki i gnoju. Čort Vrag wrażał mu widły w serce, przygadując:
- Dobrzem to wykombinował; żeby świat zszedł na psy, nie trzeba zabierać mu miłości, wystarczy zabrać 



czas! - w rzeczywistości na ten pomysł wpadł graf Lichon. - Patrzaj carze czasu, jak wszyscy są bezradni, pozbawieni twoich darów! - lejącym łzy oczom Roda, Vrag ukazał straszliwą wizję... Najpierw nieprzeliczone chmary Čortów, dniami i nocami radziły, kłóciły się, co zrobić by stworzenia odwróciły się od Ageja i Enków. ,,Zabrać im wiarę''! - wołał Zgrzecha Niedowiarek. ,,Nie, wyzuć z nadziei'' – wył Czarny Pies. ,,Zastąpić miłość pychą''! - zaryczał Morzej Pyszałek, zwany Lewiatanem. ,,Zapaskudzić piękno''! - chciał Fantazma. Opses domagał się zabrania prawdy, jednak największe uznanie Rykara zdobyła propozycja Licha, by złapać Roda i go uwięzić. ,,To co chcemy zniszczyć, Agej ukrył w sercach stworzeń; jeśli stracą czas, nie będą go miały na praktykowanie cnót'' – orzekł smok piekielny. Potem wizja ukazała Ziemię toczoną szaleństwem. Dzień i noc walczyły ze sobą niczym dwaj zapaśnicy, w dzień obok Słońca widziano Księżyc i gwiazdy, zdarzało się też, że pojedyncze dni i noce trwały ponad miesiąc. Rodzenice; Pory Roku przeczesywały świat szukając ojca. W przyrodzie panowały wszystkie cztery naraz, bez ładu i składu. Latem szalały zadymki, owoce dojrzewały zimą, ptaki i węże to udawały się do Wyraju, to zeń wracały. Mierzenie czasu stawało się tak skomplikowane, że go zaniechano. Pisklęta składały jaja, szczenięta się parzyły; ikra rodziła ikrę, a skrzek rodził skrzek. Nikt nie umiał podać nazwy dzisiejszego dnia; każdy robił to na co miał ochotę. Wiele istot przestało się troszczyć o cześć należną Agejowi i Enkom uznając, że świat oszalał i nie ma już w nim piękna, prawdy, ni dobra. Neurowie i inne stworzenia poczęły bezmyślnie biegać po lasach i łąkach, gonić za własnym ogonem i wpadać na siebie. Straszna wizja się skończyła. Rod cierpiał, ale nie rozpaczał. Wiedział, że choć dał się zwabić w pułapkę, Agej przywróci ład w naturze i kulturze...

*



W owym czasie, na polskiej ziemi żył Neur imieniem Kolf (,,Przyjaciel Koboldów''), którego wielce dręczył Čort Obłędek. Gdy nie atakował, Kolf miał postać starego człeka z długą, siwą brodą, lecz gdy sprawca szaleństwa przychodził doń, zamieniał się w wilka. Stary Neur kończył wówczas każde zdanie słowem ,,paw'', myślał, że jest ze szkła, króla Nurosa IX pomylił z dębem, a w czasie suszy kazał się wozić łodzią. Stracił żonę i dzieci oprócz jednego syna – Wilkodłaka (,,Wilczą Sierść''), który opiekował się nim z wielką cierpliwością i oddaniem. Wielkie było przerażenie wiernego syna, gdy obłęd ogarnął cały świat. Gdy jego ojciec witał się z jakąś rośliną, on w ludzkiej postaci leżał na brzuchu i pytał: ,,Skąd wylazło to szaleństwo''? Ani Wilkodłak, ani jego ojciec nie porzucili nabożeństwa dla Boruty i Leśnej Matki. Raz, gdy opatrywał ojca rany, które ten zadał sobie zębami i błagał leśnych Enków o siłę do przetrwania jeszcze jednego dnia w świecie, który oszalał, stanął przed nim nieoczekiwany gość. Król Nuros był chrobry i potężny, lecz tak gonił za ogonem, że utopił się w potoku – oczom Wilkodłaka i Kolfa ukazał się smukły młodzian o złotych włosach i turkusowych oczach, noszący na sobie kolczugę, misiurkę i szkarłatny płaszcz z jedwabiu. Najdziwniejsza była róża, wykłuta na jego czole – raz była krasna, innym razem biała, błękitna, bądź czarna.
- Kim jesteś panie i z jakiej przyczyny nam to mówisz? - spytał szczerze zafrapowany Wilkodłak.



- Jedni zwą mnie Porajem, a inni Różycem z uwagi na kwiat róży, który noszę wymalowany na czole. Jestem Enkiem; synem wieszczego Świętowita i nieskalanej Mokoszy – na dowód prawdziwości tych słów nad głową Poraja zajaśniała korona z płomieni.
- To jest mój ojciec Kolf, zwany Koboldolubcem, lub Pigmejofilosem. Moją macierz Wkrę i siostrę Mitavę ubiły sekutnice; niewiasty wąpierzy o nietoperzowych skrzydłach, a ja jestem Wilkodłak. Pokornie powtarzam pytanie; czemu mówisz nam panie o śmierci króla Nurosa IX?
- Niebawem się dowiecie – rzekł Poraj. - Znam przyczynę, dla której świat oszalał. - Otóż mój wuj, Rod został przez Čorta Vraga zwabiony i w otchłani Čortlandu przykuty do góry Kriepak Raslavickij o trzech szczytach. Rod z mandatu Ageja jest carem czasu, przeto wraz z jego uwięzieniem zniknął ład w naturze i kulturze. Jego dzieci; Rodzenice, Zviezduny i Dzionki opuściły swe trony by szukać ojca; stąd całe zamieszanie. Wielki król Neurów, o którym wspominałem i nad którego śmiercią boleję, chciał im pomóc, lecz na nieszczęście w rzece Narvi taplał się potwór Dzika Juda, podobny do hipopotama z rzeki Nilus. Opryskał dzielnego Nurosa tak, że ten nie mógł widzieć dalej niż poza czubek własnego, czarnego nosa. 


Biedak; zapomniał o wzniosłym celu i tak długo usiłował złapać zębami swój ogon, niczym wąż Uroboros, że wyczerpany wpadł do potoku i utonął. Może Agej wyznaczył do uwolnienia Roda kogoś z jego poddanych, może was?
- Nie, na pewno nie – żywo zaprzeczył Wilkodłak. - Mego ojca trapi Obłędek, a ja muszę się nim opiekować, więc wszystkie bohaterskie czyny z naszym udziałem odpadają – przestraszył się, czy czasem nie obraził Enka, lecz ten się uśmiechnął.
Dotknął białą dłonią toczącego pianę z pyska Kolfa, a ten w mig odzyskał ludzką postać i spokój.
- Mocą Ageja na czas wyprawy odejmę chorobę od twego ojca – rzekł Poraj – lecz to nie ja jestem władny całkowicie go wyleczyć.
- Wielka jest nasza wdzięczność – rzekł Kolf – jednak mój syn już powiedział, że na żadną wyprawę nie idziemy.
- Jesteście wolni, nie zmuszę was – westchnął Poraj, zwany Różycem. - Pomnijcie jednak, że Fafnira Urukajewicza ubił nie kto inny, ale mały i słaby stworek Klykanica z Pyrska, że cudowny rubin z korony Amwira zdobyli wasi pobratymcy Iwan i Mara, którzy cały czas uciekali przed wojną; wreszcie kim byli pierwsi Varkyderowie? Dzieciakami i wyrostkami Zajęczan, których Sporysz Harcerz zmobilizował do obrony przed hordami Żbiczan. Pomyślcie o tym.
- Wybacz panie, my naprawdę jesteśmy do niczego – Wilkodłak przybrawszy wilczą postać stulił uszy i mówił bardzo żałośnie.
- To żaden wstyd – rzekł Poraj. - Agej was wybrał, abyście uwolnili Roda, więc miast zostawić was na lodzie, ześle wam pomoc. Słowo Enka. Możecie iść, lub nie iść, macie wolną wolę. Baczcie jednak, że jeśli zlekceważycie zamysł Ageja, świat wciąż będzie pogrążony w szaleństwie, a wy swoim ,,nie'', staniecie po stronie Rykara i ten car otchłani upomni się o was. Nie straszę was, Kolfie i Wilkodłaku, jeno ostrzegam.
- Warto się zastanowić – zamyślił się Kolf o siwej brodzie.
- To się zastanawiajcie – począł się niecierpliwić Poraj. - Jeśli chcecie ratować świat, to idźcie gdzie oczy poniosą, a przy pierwszym rozstaju dróg będą czekać na was sprzymierzeńcy, ale strzeżcie się tego co błyszczy choć nie jest złotem – po tych słowach Poraj rozwiał się na wietrze niby mgła.
Wilkodłak porozmawiał z ojcem. Uznali, że i tak nie mają nic lepszego do roboty w świecie przepojonym 


obłędem, a Agej jeszcze nikogo nie oszukał. ,,Żył kiedyś taki żubroń imieniem Włas – mówił Kolf. - Powiedział on, że choćby Kosmos nas zmiażdżył, to i tak mielibyśmy nad nim tę przewagę, że wiedzielibyśmy, że jesteśmy miażdżeni. Nawet jeśli polegniemy to ze świadomością, że polegliśmy wypełniając rozkazy Ageja, i że nie zostaniemy zapomniani. Szkoda strzępić języka po próżnicy, w drogę''! - obaj Neurowie ruszyli tak jak im kazał Poraj; szli gdzie ich oczy poniosły, jednak rozstaju dróg jak nie było, tak nie było. Wędrowali w ludzkiej postaci, a Wilkodłak zabrał lirę, bo jego ojciec lubił gdy mu grał i śpiewał. Raz gdy przemierzali grody i pustkowia ujrzeli dziesięcioro Neurów i Neuryjek, którzy tańcząc, śpiewając i śmiejąc się, skakali ze skały i ginęli. Wśród tych straceńców poniosła dobrowolną śmierć piękna Lesnaja, już od dzieciństwa będąca wybranką serca Wilkodłaka. Gdy ginęła nie rozpoznał jej; gdyby rozpoznał, pękłoby mu serce; oczywiście próbowałby ją ratować. Byli już zmęczeni szukaniem rozstaju dróg, więc usiedli – ojciec na głazie, a syn na trawie.
- Grałeś mi i śpiewałeś synu, teraz ja chciałbym coś zaśpiewać – Wilkodłak podał mu lirę. - Niech to będzie pieśń o Dzionkach; dzieciach Roda w okowach. Oto słowa:



,,Sławcie gęśle Ageja, co Rodowi wręczył klucze Królestwa Czasu!
Czas jest dla rodzenia, czas jest dla umierania;
Poniedziałek – mąż, któremu usługują dwa wielkie rybiki mające w odwłokach coś podobnego do pioruna, czym wyrywają z łoża;
Czas jest dla miłości, czas jest dla nienawiści;
Wtorek – mąż o twarzy kota, przemierzający świat do połowy zanurzony w worku;
Czas jest dla pokoju, czas jest dla odpierania napaści;
Środa [Śrzoda, Interia] – piękna dziewica o złotych włosach, dzierżąca złote berło nad ludem jeszcze nie stworzonym [w erze dziewiątej Środa została królową wszystkich południc – przyp. TK];
Czas jest dla pracy; czas jest dla odpoczynku;
Czwartek – witeź gromowładny, noszący oręż za Jarowitem i świadek jego zwycięstwa nad Rykarem;
Czas jest dla modłów, czas jest dla zabawy;
Piątek; paź trzech królowych; nieskalanej Mokoszy, czystej Dziewanny i sprawiedliwej Juraty [w erze jedenastej Piątek jadąc po niebie w złotym rydwanie widział śmierć Teosta na dębie Karako];
Czas jest dla pieszczoty, czas jest dla wstrzemięźliwości;
Sobota [Cupala, Šabassa, Rodia] – ukochana córa Roda, jaśniejąca pięknem panna o włosach niby skrzydło kruka, usługiwała Mokoszy, królowej Ziemi, rodzącej Sobotnią Górę;Czas jest dla radości, czas jest dla smutku;Niedziela – panna cudniejsza nad zorze, odziana w Słońce, a jej oczy to błękitne gwiazdy, jej imię radość i pociecha, ochłoda 'ad anamnesa'1;Ach, gdzie jesteście Zviezduny, Rodzenice i Dzionki ?! Gdzie jest teraz czas, jakież to okowy go krępują?''

Kolf skończył pieśń płacząc. Jego syn zaś spytał się wielce zaciekawiony.
- Kaz to jest rybik, ojcze? Czy to ryba?
- Nie – odrzekł ojciec. - Rybiki to owady nie większe od paznokcia, które są szarosrebrzyste, mają opływowy, rybi kształt, długie czułki i wyrostki odwłokowe. Poniedziałkowi służą dwa rybiki – budziki; owady wielkości szczurów, których czułki i wyrostki na odwłoku są ze złota. Tymi wyrostkami dotykają wylegujących się w łożu i pierzynie, rażąc ich czymś niby małym piorunem – wyprawa trwała dalej, a rozstaju dróg jak nie było, tak nie było.
Stary Neur i młody Neur idąc gdzie ich oczy i nosy poniosły, zaszli na bagna. Był już wieczór, a oni przybrali 



postać wilków. Wśród błot mijały jakieś ogniki; to ogniści ludzie, świeczniki, świetliki, świecuchy, błędniki wyprawiały swoje harce. Gdy oba wilkołaki stanęły nad brzegiem bagna, błędne ogniki poczęły tańczyć, cichutko grając i śpiewając. Skakały i latały, tworzyły różne obrazy. Oczom ojca i syna ukazał się Rod przykuty do piekielnej góry, oraz Poniedziałek – mąż w przepasce biodrowej zbrojny w maczugę i tarczę zdobioną twarzą – półksiężycem. Wizja goniła wizję, widzieli świat bez szaleństwa, bez śmierci i bólu. Ani się spostrzegli gdy ich łapy zanurzyły się w błotnistej wodzie, a oni szli i szli w bagno, zapadając się coraz głębiej... Wreszcie tańczące ogniki rozleciały się na wszystkie strony, a Kolf i Wilkodłak zrozumieli, że toną, bo zwiódł ich podstępny Čort Bież. Biedni! Chcieli ratować świat, a czekała ich śmierć w szlamie. Przed oczami Wilkodłaka tańcował maleńki ognik, a Neur patrzył nań ze złością. Po chwili kłaczek ognia stał się równie małym chrząszczem, od którego biło zimne, zielono – żółte światło.


- Jestem Świetlik – przedstawił się bagienny duszek, a Kolf jeszcze głębiej się zapadając warknął:
- Przyszedłeś świecący Čorcie nacieszyć się, że toniemy?
- Jest mi bardzo przykro – rzekł słabym głosikiem Świetlik.
- Jak ci przykro to nas wyciągnij – warknął Wilkodłak.
- Nie uczestniczyłem w wabieniu was w topiel, a nawet odwodziłem swych braci i siostry od tego, lecz nie zdobyłem posłuchu, bo wybrali błotnego Čorta Bieża, Błędę i Marka Błotnego. Jestem za słaby aby was wyciągnąć, ale znam kogoś kto wam pomoże – Neurowie przybrali ludzką postać, lecz bagno było za 


głębokie, by zeń wyjść. - Wołajcie ze mną: W imię Ageja przybież ku nam czysta Świetłana Światłorodzico, siostrzyco czystej Ognieszki; przybądź ta, z której łona wyszło Światło! - tonący słyszeli już o Świetłanie, którą Agej stworzył z blasku oczu Niepodzielnego i razem ze Świetlikiem poczęli ją wzywać.
Błoto zakryło ich po pępki, gdy między olchami zebrała się biała chmura, na której stała cudna panna w białej sukni. Jej długie do pasa warkocze były barwy stopu złota i miedzi, oczy niczym szafiry świeciły jak latarki, cera przypominała alabaster.
- Witaj Łucjo Rodząca Światło! - zawołał Wilkodłak.
- Oni cię błagają jasna Lucyno – rzekł Świetlik, a Świetłana zwana również Łucją i Lucyną, głęboko przejęta losem obu Neurów, zdjęła z szyi krasne korale i rzuciła je tonącym by złapali za nie. Neurowie zrobili to i dzięki koralom Świetłany opuścili topiel. Suszyli się teraz przy ognisku rozpalonym na brzegu, a z nimi byli Świetlik i Świetłana.
- Twój siostrzeniec i bratanek, wielki Poraj Różyc kazał nam iść gdzie nas oczy poniosą, szukać rozstaju dróg, szlachetna rodzicielko światła – mówił pełen wdzięczności Wilkodłak, a Świetłana uważnie słuchając wyjęła ze złotego puzderka na łańcuszku kawałek pergaminu, który rozłożyła. Była to mapa.
- Dzięki temu szybciej znajdziecie rozstaj – rzekła z uśmiechem, a obaj Neurowie z czcią złożyli pocałunki na jej białej dłoni. Światłorodzica wstała z murawy, pobłogosławiła ich wyprawie, po czym przybrawszy postać kuli światła, zniknęła w mroku.
Razem z nią zniknął gdzieś Świetlik. Rano Neurowie znów ruszyli w drogę, śpiewając pieśni ku czci Świetłany. Opuścili błota zwane w późniejszych erach Pinos i dzięki jej mapie odnaleźli wreszcie rozstajne drogi. Ujrzeli je samemu będąc w wilczej postaci. Ich oczom ukazało się wielkie ognisko, przy którym grzało się dwunastu mężów. I to jakich! Pierwszy z nich, obok którego leżał wilk, trzymał kij i miał dwie twarze – jedną z przodu, a drugą z tyłu głowy. Imię jego Styczeń. Drugi nosił karacenową zbroję z lodu i lodowy hełm. Okrywał się skórą niedźwiedzia, a buty miał ze skóry górskiego smoka. Miał cztery oczy, długie włosy, wąsy i brodę barwy brązowej. Na tarczy miał namalowany przebiśnieg, u pasa niebieski miecz, a na plecach wór ze śniegiem. Nazywał się Luty. Marzec to junak w kolczudze i spiczastym hełmie z czerwoną kitą, noszący zielone miecz i tarczę. Kwiecień – mąż o złotych włosach przystrojonych krokusami. Maj – najpiękniejszy Miesiąc o złotych włosach i turkusowych oczach. Na jego ramieniu siedział słowik. Czerwiec to młodzian w krasnym chitonie, co na czole i policzkach miał namalowane krasną farbą koło od wozu i dwa sierpy. Młody i piękny Lipiec nosił wieniec z liści lipy, a jego nos zdobił mały, zielony rożek. Sierpień odziany w przepaskę biodrową, stale ociekał potem o zapachu róż, lilii i fiołków, który spadając na ziemię zamieniał się w perły. Wieniec miał wieniec z wrzosów i biały kaftan cały czas noszący trzy niewyblakłe plamy krwi. Październik to potężny jak tur mąż o rudych włosach, wąsach i brodzie. Na głowie miał wieniec z kolorowych liści i hełm, czarodziejską mocą sporządzony z paździerzy. Chroniła go cudowna zbroja z lnu, wyglądająca na spiżową, a dzięki szaremu płaszczowi w konopi mógł być niewidzialny. Listopad miał postać męża w średnim wieku. Jego atrybuty to wieniec z brązowych, kruszących się liści na długich włosach, szara opończa i szabla. Wreszcie zgrzybiały Grudzień; siwy z długą brodą i włosami, a jego szata była biała bądź czarna. Według poematu ,,Narodziny Cara Słońce'' Teost urodził się 13 grudnia, lecz było to w erze jedenastej, a my mówimy teraz o ósmej...
- Pozdrawiamy was czcigodne Zviezduny Rodovice – zaczął grzecznie Kolf. - Niech Agej wspiera was w wysiłkach poszukiwania ojca.
- Witajcie – rzekł w imieniu wszystkich Grudzień. - Poraj i Świetłana już powiedzieli nam o was i o waszej odwadze. My wam pomożemy, dzielni potomkowie Leu i Veder, prawda braciszkowie?
- Prawda, bracie Grudniu! - rzekły chórem Zviezduny.
- Siadajcie do nas – zapraszał Maj, ale Wrzesień nie był całkiem zadowolony z Neurów.
- Te wilkołaki dały się zwabić w pułapkę bagiennych Čortów. Jak takie niedoskonałe stworzenia mogą nam pomóc odnaleźć ojca?
- Agej dlatego wybiera stworzenia słabe, aby nie mogły wzbić się w pychę, ani one, ani istoty silne – uciął rozmowę Sierpień.
Tak oto Neurowie i Zviezduny wspólnie ruszyli w drogę na poszukiwanie góry Kriepak Raslavickij. Kolfa i Wilkodłaka przerażała myśl o zejściu do Čortieńska, lecz stary, mądry Grudzień uspokoił ich. ,,Rano, kiedy jeszcze mgły zasnuwają łąki, piekielna góra jest widoczna na powierzchni. Dopiero wraz z opadnięciem mgieł zapada się pod ziemię''. Od długiego czasu żaden człowiek nie widział owej stromej góry. Wędrowcy szli przez nieprzebyte puszcze i bory, mokradła, łąki, polany, stepy i góry, w skwarze, słocie, gradzie i śniegu. Obrzucano ich kamieniami, błotem i jajami, jeno niektórzy witali ich życzliwie. Wreszcie wychodząc z lasu stanęli przed ogromną łąką, w tym samym miejscu, w którym w erze dwunastej stanęło Wymrocze. Noc walczyła z porankiem, by ostatecznie ustąpić. Trawa i kwiaty niczym klejnoty nosiły na sobie kruche perły rosy. Swaróg opuścił już podwodny pałac Juraty i począł rozpalać Słońce na niebie, a między niebem a ziemią unosiły się opary mgły. Jednak największą uwagę wyprawy przykuła strzelista góra o trzech szczytach co upodabniało ją do góry Troizak w krainie od ery jedenastej zwanej Montanią. Wokół widmowej góry teren był nizinny, tak więc nie sposób było pomylić ją z żadnym innym wierchem.
- Jesteśmy u celu – rzekł Styczeń, a w oczach miał łzy.


Nie on jeden płakał i nie dziwota, bo do skały grubymi łańcuchami przykuty był sam Rod. Cierpiał niemożebnie, bowiem jego dręczyciel Vrag wbił mu widły w serce i poszedł sobie polować na dusze. Czerwiec czym prędzej usunął mu čortowskie widły z ciała, a Luty i Marzec mieczami uwolnili go z okowów. Wtem rozległ się przeraźliwy ryk i zza góry Kriepak Raslavickij wylazł potwór wielki jak smok i do smoka podobny. Ciało, skórę i kości miał ze szczerego srebra. Łeb niekształtny, siedmiorogi, pięciooki, zęby długie jak krótkie miecze, język niczym bicz z kolców, błoniaste skrzydła, ciało pokryte długimi, zatrutymi kolcami, sześć łap i trzy ogony podobne do batów. Z uszu bestii sypały się iskry. Zgroza ogarnęła 


nawet Lutego i Marca – najwaleczniejszych Zviezdunów, bo zjawił się oto sam Srebrny Potwór (Monstrus Arhentij), o którym opowiadały pełne trwogi legendy snute w długie, zimowe wieczory. Srebrny Potwór rozdrapywał szponami ziemię, gdy nagle Kolf i Wilkodłakwyrwali sporządzone przez Swarożyca miecze z rąk Lutego i Marca, aby z okrzykiem ,,Za Borutę i Dziewannę'' rzucić się na metalową bestię. Już mieli zadać pierwsze ciosy, gdy słodki, litościwy Maj powstrzymał ich. Potwór szykował się do skoku, a najpiękniejszy ze Zviezdunów wyjął lutnię i począł grać. Grał tak rzewnie i słodko, tak melodyjnie, smutno i pięknie, że zatrzymał Srebrnego Potwora. Ze srebrnych uszu jeszcze leciały iskry, lecz było ich coraz mniej. Nie minęło pół godziny, gdy bestia zasnęła, a jej cielskiem wstrząsnęło potężne chrapanie. Wówczas Grudzień uderzył laską ziemię, a ta pochłonęła Srebrnego Potwora i utworzyła ogromne grudy. Zapanowała powszechna radość, do której przyłączyły się Rodzenice i Dzionki, które szukały ojca w innych stronach świata i pomagały napotkanym stworzeniom. Jednak Grudzień rzekł:
- Srebrnego Potwora nie można zabić. Uwięziłem go mocą nieskalanej Mokoszy, lecz gdy nadejdzie koniec świata, on wyjdzie z podziemi i uczyni jeszcze więcej złą niż do tej pory, jednak to Agej będzie miał ostatnie słowo.
Wdzięczny Rod spytał się obu Neurów, czego chcą za współudział w wyprawie ratunkowej.
- Pragnę panie, aby mój ojciec wyzdrowiał – poprosił Wilkodłak.
- Z tym to do Złotej Baby – odrzekł Rod, a gdy pstryknął palcami, na łące zjawiła się jego córka Dola, oburącz trzymając miskę z pachnącym naparem, darem Złotej Baby.


- Obłędku uciekaj, sam Agej cię wygania – rzekła Dola. - Ty zaś pij – zwróciła się łagodnie do Kolfa.
Ów wypił i szaleństwo za zawsze go opuściło. Inna wersja podaje, że na łąkę przybyła sama Złota Baba i kazała Kolfowi siedmiokrotnie zanurzyć się w pobliskiej rzeczce. Odkąd Rod został uwolniony, na nowo wróciły na swe miejsce dni, tygodnie, miesiące, pory roku i lata. Wieęcej trudu kosztowało poukładanie na nowo w głowach i sercach Neurów i innych istot rozumnych. Wilkodłak zamieszkał z ojcem, a gdy ten umarł i zamieszkał w Nawi Jasnej, znalazł żonę i założył wielki ród. Na pamiątkę opisywanych tu wydarzeń, Neurowie obchodzili huczne święto Rodowych Igrzysk.


1 I pamiątka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz