niedziela, 12 maja 2013

Czarna Księga Welesa



,, Cóż to za čart lub veles skusił cię do tego’’? – porzekadło z Bohemii


,,- Śniło mi się – mówił Sowi – że Marycha zamieniła się w gęś i poleciała do Welesa za morze [...]’’ - ,,Pieśń o Sowim’’.

Weles Wołos Vels (imię nadane przez Latykijczyków) Velinas Trzygłów Trygław, przez Sarmatów był czczony jako najwyższy bóg ,,Bolos’’, na którego cześć gród stołęczny pierwszego imperium sarmackiego nazwano ,,Boloską’’. Dla Słowian był Enkiem stworzonym w erze pierwszej przez Ageja z włosów Niepodzielnego. Odbierał cześć jako stwórca Nawi – krainy dusz jytnas, pokutujących i potępieńców, sędzia zmarłych (na jego sądzie Mokosza broniła dusz, a Čart je oskarżał dniem i nocą), opiekun bydła, strażnik przysięgi (,,Jeśli kłamię niech mnie Weles wyzłoci i będę złoty jak złoto’’ – bożono się), niweczący magiczne intrygi Čortów i czarownic, wreszcie jako stworzyciel wodnych ptaków navaci, których królem był Lelek – nocny łowca owadów i twórca nawek (mawek) – dziewic tak krasnych, że oczy mężów przyczepiały się do nich jak rzep do psiego ogona. Choć był dobry i posłuszny Agejowi, długo nie mógł znaleźć towarzyszki życia, bo był brzydki jak Čort – czarny, kudłaty, trójgłowy, rogaty i z zębami dzika. Jego przyjacielem był kary ogier, służący grzbietem. W erze dwunastej pokochała go na przekór jego szpetnemu wyglądowi, śmiertelna panna Borka, której nadał imię Welewitka. Od niej i od pana Nawi pochodził dziad – lirnik Bojan z Roxu, piewca wyprawy króla Igora na Burus i niemiecki ród von Borck, który wydał słynną Sydonię. Król Analapii Cztan III Zakonodawca stwarzając taką religię Słowian, jaką znamy z książek Brücknera, Gieysztora i Szyjewskiego, przyznał Welesowi najwyższe miejsce w panteonie obok Peruna i Mokoszy. Welesa utożsamiano z diabłem, Czarnobogiem, krwiożerczym bogiem wód Żmijem (jego kult wprowadził Cztan III), Królem Węży (byli tacy co nadawali mu imię Złoczyń), smokiem Wołoszynem, turoniem, a nawet świętym Mikołajem (niektórzy rosyjscy chłopi chcieli widzieć w nim ... czwartą osobę Trójcy Świętej) i opiekunem bydła, św. Błażejem (Własem), nie mówiąc już o Mężu Stanu (,,Pawlaczyca cz. III Powrót wolności’’).



*

,,Codex vimrothensis’’ (,,Kodeks Wymrocza’’) to wielka, 27 – tomowa księga, którą przez pięćdziesiąt lat pisało kilka kolejnych panów Błyszczyńskich ( w tym pan Innowojciech, o którym pisał Bolesław Leśmian). Jest to prawdziwa skarbnica dawnych mitów, ciekawostek, zadziwiających historii i oszałamiających, kolorowych miniatur. Często jeden mit miał kilka wariantów. Księga ta zawiera mity, legendy, podania, bajki, baśnie, anegdoty, pieśni, teksty kultowe, zagadki... Istna ,,sylva rerum’’! Zaiste, pochodzi z XVII wieku, a jej autorzy postawili sobie za cel odtworzyć mity Słowian. Pracę zredagował i dał do druku, na polecenie pana Stanisława Błyszczyńskiego, żydowski arendarz Lesman, przodek słynnego Bolesława. Z dzieła wyłania się pozytywny obraz Welesa. Jednak ,,Codex...’’ zawiera też w sobie pewną część, która tym co głosi o nim, oddaje ducha powiedzenia z Bohemii: ,,Cóż to za čart lub veles skusił cię do tego’’? Nosi tytuł ,,Czarna księga Welesa’’ (Blackyja boka Velesse) na podobieństwo ,,Czarnej księgi Boruty’’ (Blackyja boka Forestris), którą może Czytelnik przeczytać w książce ,,Legenda’’. Oto co głosi.



*

W erze pierwszej Weles, zwany ,,Rachmanem’’, lub ,,Rachmanynen’’ całkowicie świadomie i dobrowolnie poparł bunt smoka Rykara przeciw Agejowi. Razem ze swymi poplecznikami stał się Čortem, a król wiernych Enków; Jarowit strącił go ognistym piorunem w czeluść, która otrzymała nazwę Čortieńsk, albo Čortland. Weles otrzymał w lenno od smoka piekielnego, zamorską krainę Nawię, leżącą nad rzeką Nevedamayą. Była to kraina dusz, których brud na zawsze oddzielił od Ageja; kraina ognia, tortur, ciemności, płaczu krwawego, zgrzytania zębami i bluźnierstw pełnych rozpaczy. Po rzece Nevedamai, przewoźnik Sowica wiózł dusze na miejsce wiecznej kaźni i jeszcze kazał sobie płacić pieniążkami, które wkładano przy pogrzebie do ust, a które nazywały się ,,manki’’. Weles zasiadał na czarnym tronie; wyrzeźbionym z gagatu, bądź bryły węgla. Zamiast berła trzymał widły, a przepasany był żelaznym łańcuchem, a było to szyderstwo ze złotego łańcucha Mokoszy. Swymi sześcioma ślepiami patrzył stale na bramę z trupich kości, na której był napis: ,,Ci co wchodzicie, żegnajcie się z nadzieją’’. Służyły mu niezliczone Čorty, potwory, straszydła, czarownice, czarownicy, czarni wołwchowie, wodniki i nimfy, które złożyły ślub topienia ludzi i zwierząt, oraz wodne ptaki navaci, które dręczyły rodzące niewiasty i porywały dzieci. Tak opowiada o tych sługach Welesa pewna rosyjska baśń:

,,A w tym czasie nadleciały łabędzice, porwały jej braciszka i poniosły hen w świat [...]’’.

Królową Nawi, ponurej krainy Zachodu, była groźna Mara Marena, ubrana w suknię z trupich zębów; kochanica nie tylko Welesa, ale i Błotnego Marka; pana Błędy i Osmętnicy Siejącej Rozpacz, oraz samego cesarza Čortieńska, który z mamuną Lochą spłodził smoki Wołoszyna i Żmeja Tugarina jako Gorynycz, a jako smok z Vovel – ziejącego ogniem dzika z Gór Kawczych. Mara, lubiąca kąpiele w krwi potępionych, jeździła po świecie na smoku Zmeku – o pięciu głowach, sześciu skrzydłach i sześciu łapach. W ręku trzymała złoty kruż z inkrustowanym napisem Pakost’ – Szkoda, Sprośność, z którego wylewała na świat wszystkie możliwe plugastwa, plamiące dusze. W erze dwunastej Weles postanowił przepuścić decydujący szturm na ziemie Sklawinów i Antów, a jak mu się udało, dowie się Czytelnik z tego opowiadania...
Jytnas; błogosławione dusze, tak jak Enkowie noszący korony z ognia zamieszkiwali Niebo (Nebo) – królestwo Jarowita Peruna, a ich komnaty to gwiazdy, zwane też ,,kurkami’’. Kraina ta miała kształt żarna, a korona Wielkiego Dębu powstrzymywała ją przed groźnym w skutkach zderzeniu z ziemią. Niebo zostało wykute przez Swarożyca z ogromnego szafiru, bądź krzemienia, urodzonego przez Mokoszę i dlatego jest modre jak chabry. Jytnas żyli chwale i radości z powodu stałej bliskości Ageja i pomagali żyjącym.
Enkowie mieszkali w Domu Enków (Enkohaz) wśród gałęzi Wielkiego Dębu. Był to wspaniały dworzec, mieszczący wiele komnat i piękną kaplicę przeznaczoną dla Ageja. Jednym z pomieszczeń była Komnata Ognia, w której oczyszczały się dusze nie dość złe by iść do Nawi, ale też nie dość czyste by zamieszkać w którejś z gwiazd. Straszne były ich męki – osładzane przez wizyty Mokoszy lub Jarowita, którzy mogli zabierać wielu z ognia.

,,Jest tam ciemno i gorąco, a dusze pokutują na jakiś czas (często długi) za swoje grzechy. Przychodzą na ziemię i można im pomagać’’ – Szczec Wyrwibadyl ,,Księga Latarnika, czyli Szafirowy latopis’’.

Akcja poematu rozgrywa się w Sklawinii, na ziemiach, które później nazywały się Analapia i Rox.

*
- Nie i nie – mówił chłop Sudičko z Sodełek do syna Kochana. – Zamierzasz być wołwchem; takim świętym mężem co się modli, składa ofiary z piwa, miodu i kołaczy, naucza i krzepi słabych. To piękny zawód, nie przeczę. Jednak takich wołwchów i innych kapłanów, Agej i Enkowie mają bardzo wielu, a potrzebne są i inne zawody...
- Ojcze, ja to wiem – wszedł w słowo Kochan.
- Synu, gdyby nie my, kmiecie, kapłani nie mogliby składać ofiar, bo by nie mieli z czego. Nie można by piec takich wielgachnych kołaczy, za którymi kapłan staje i pyta czy go jeszcze widzą, a jak mówią tak, to życzy, aby za rok już go nie widzieli. Ageja można chwalić każdą pracą. Pomyśl, czy nie chciałbyś być junakiem; zmiejoborem jak wielu twych rówieśników. Taki bohater to ma oręż i wiernego rumaka, jest dzielny i silny, wytrzymały, potrafi obronić wielu bezbronnych przed sługami Čortieńska, podczas gdy wołwchowie mają ku temu jeno modły, wreszcie jest się wtedy zapraszanym przez książąt i królów na uczty i turnieje, a jak się dziewuchy za takowym oglądają! – Sudičko marzył by zostać wojownikiem, a że nie udało mu się, chciał, aby jego marzenie spełniło się na synu.
- Ojcze, ja chcę zostać jytnas – rzekł Kochan – jak Zorzeń - ,,zabity jak owca’’ – pomyślał Sudičko – czy jak mędrzec Kuda Sitinicz z Nowego Grodu Północy.
- Synu, jytnas to także Volch Alabasta, Relio Kriliatica (Skrzydlaty), Lech Vukaszyn, Margus, Semik, Makarka z Orlandu, Waligóra z Montanii, Bielavik czy Jovan; sami wielcy bohaterowie, nie licząc takich dzielnych istot białej płci jak rusałki Nastazja, Walaszka, Ruta, Milda, czy królowa Tatra – jytnas gór. Postaci, które wymieniłem, dokonywały cudów męstwa, a ty? Ty nawet nigdy nie przebiłeś dzika oszczepem. Aby być wołwchem trza być czystym jak łza, a ty bywałeś leniwy i nieskory do modłów. Powiedz; skąd wziął się u ciebie taki kaprys? – Kochanowi zaczęło się zbierać na łzy; tak go ojciec zgnoił.
- Odkąd widzę lazur nieba i biel śnieżną chmur i owiec, srebro strumienia, szmaragd trawy, barwy kwiecia i smoka Tęczyna, kiedy widzę u zwierząt, stworów i ludzi proporcję członków zespoloną ze słodyczą barwy, to serce woła we mnie, bym na przepadłe uczcił Ageja Praprzyczynę, że służąc mu w sposób szczególny odnalazłbym szczęście. Zdaje mi się, że to on mnie wzywa, i że dla niego muszę wszystko zostawić. Wołwch to człek wybrany; jego wybraństwo uwidacznia się zarówno w Niebie, Komnacie Ognia, jak też w Nawi.
- A jeśli to mrzonki? – spytał Sudičko. – Czy dla nich chcesz opuścić starego ojca i macierz?
- Agej wzywał mnie przez sen – rzekł pewnie Kochan; - chociaż – zawahał się – w następną noc przyśnił mi się inny sen; odwodzący mnie od poprzedniego. Może to wąż piekielny Gorynycz się odezwał?
- Może, może, a morze jest głębokie i szerokie – zażartował Sudičko. – Jesteś wolny i nie mogę narzucać ci swoich marzeń; jeśli Agej ma inne zdanie niż ja, to jego posłuchaj. Gdybyś jednak ubił choć jednego potwora, jak junacy z dawnych lat, lżej by mi było pożegnać się z tobą. Wiesz; za parę dni pojedziemy sprzedać zboże nad błogosławioną rzekę Volchov; do Nowego Grodu Północy. Mieszka tam wielu wołwchów; może znajdziesz dobrą radę, u którego – ojciec i syn padli sobie w ramiona.
Tymczasem Weles od jakiegoś już czasu knuł najazd na ziemie słowiańskie. Cała Nawia szykowała się do wojny; dymiły kuźnie, spod ziemi wychodziły smoki, nocami polowały na ludzi wąpierze, strzygi, kikimory... Rycerze stuha tego lata mieli więcej potyczek z ałami, ażdachami, latawcami i larwami; na stepowe zimowniki napadały brukołaki, sysuny, sfinksy i mantrykony; straszyły ogromne węże, harpie, Centaury i Minotaury, wilkołaki, nocnice i południce, Čort Przechera – Frant hetmanił zastępom chąśników i piratów, zaś liczne trolle i olbrzymy – poddani Purtka Morskiego, królującego w morzu polarnym na północ od Svalbardu, pustoszyły Nürt. Widok rozplenionych końskich czaszek na pajęczych nogach i dziecięcych kolanek, chodzących bez reszty ciała i skomlących jak szczenięta, zapowiadał wielkie nieszczęście. Przed czarnym tronem Welesa stał potwór. Był wysoki jak stuletni dąb, albo i wyższy. Wyglądem przypominał drzewo bez gałęzi, mające ni to korzenie, ni to macki kraka, a także dwie drewniane ręce, podobne trochę do ludzkich. Potwór nie miał twarzy, za to był najeżony nożami, a może też brzytwami.
- Parchu, o imieniu Pień! – Weles zaryczał doń jak orkan. – Czas nałożyć jarzmo Sklawinom i Antom! Morduj ich jak szarańczę, bo nasza čortowska przewaga daje nam wszelkie prawa. Niech te psy, ginąc, bluźnią z rozpaczy Białobogu i niech Nawia zapełni się ich duszami! – drzewny potwór Pień wyjął z ciała jeden z rzeźnickich noży i zawył przez dziurę w korze i drewnie, nie znając człowieczej mowy: ,,U !!!’’. Zgodnie z rozkazem, Pień ruszył mordować Słowian i inne ludy. Gdy spostrzegł, czy to człowieka, czy to stwora, czy zwierzę, wyjmował z drewnianego ciała nóż, długi jak krótki miecz i rzucał nim, a nigdy nie chybiał. Następnie pożerał ofiarę, wkładając ją do dziupli mogącej dowolnie rozszerzać się i zwężać. Monstrum zostawiało po sobie pasmo śmierci, żałoby i strachu. Najdzielniejsi junacy z jego powodu bali się wysunąć nos z domu. Wszyscy zadawali sobie pytanie: ,,Czy trzeba nam czekać, aż Jarowit porazi tę plagę piorunem’’?



*
Gdzieś na polskiej ziemi, gdzie Pień jeszcze nie dotarł, żyła dziewczyna zwana Kocievką. Był słoneczny, letni dzień, przesycony zapachami kwiecia i ptasimi trelami, gdy dziewoja o płowej kosie, rwąc nad strugą kwiaty i zioła, śpiewała:

,,A to ciche Ubożę
mieszka u nas w komorze,
za bierwionem w szczelinie,
za świerszczykiem w kominie [...] A Ubożę nie straszy...
Trochę miodu i kaszy,
trochę mleka i prosa,
i piosenka wpół głosu’’.

Kocievka nim się spostrzegła, zaczęła tańczyć, na podobieństwo motyli i ważek.

,, [...] Z czystej wełny jagnięcej
kożuch dla Ubożęcia,
a z mysiego futerka
dla Ubożątka derka’’1.

Rozpierała ją radość. Niebaczna na przestrogi matki, postawiła w tańcu stopę podobną do perły lub kości słoniowej na kępie nadwodnego zielska. Wtem – gwałtu – rety! Kocievka nagle upadła na plecy, a beztroski śpiew zamarł na jej ustach jak korale. Nad dziewczyną pochylały się dwie szkaradne baby, niegdyś córy Aivalsy. Na głowach miały zielsko, ich uszy były spiczaste, oczy i nosy zaczerwienione, sylwetka podobna do pnia, skóra zielona jak u żaby, a między palcami dłoni i stóp rozpięta była błona. Najokropniejsze były ich piersi – utworzone nie z ciała, lecz ze spiżu i mające kształt sztyletów. Szpetne te stwory nosiły nazwę kazytek od słowa ,,kazytat’ ’’ – łaskotać. Niegdyś miały wygląd ludzki, lecz w kazytki zmieniło je zapicie się siwuchą. W erze dwunastej jedną z nich spotkał na krywickiej ziemi jakiś Międzyrajczyk. Pokochał na przekór brzydkiemu wyglądowi i zapachowi szlamu i spirytusu, czym odczarował. Była kazytka i Międzyrajczyk pobrali się i założyli lud Kasytów. Wróćmy jednak do naszej historii.
- Patrz Grgolica, co to za bezczelna dziewucha – mówiła jedna łaskocząca baba do drugiej. – Drze się i jeszcze depcze nam po głowach, jakby to było zielsko! – kazytka imieniem Grgolica sina z oburzenia złapała żabim językiem muchę.



- Bardzo panie przepraszam – ozwała się przestraszona Kocievka, wstając z trawy. – Gdybym uważała, to bym tego nie zrobiła.
- U nas nie ma ,,przepraszam’’! – krzyknęła piskliwie kazytka Łaskotucha. – Ukarzemy cię ty smarkulo, ale tak, że nigdy nie ujrzysz starych! – mówiąc to złapała jej drobną rączkę swą zimną jak u trupa łapą.
- Załaskoczemy paniuńcię na śmierć – rzekła Grgolica – tymi piersiami, co są kiej te szydła żelazne – srom kazytek zakrywały spódnice, łatane wodorostami.
Kocievka rozpłakała się; wiła jak ryba w sieci i krzyczała, lecz o tej porze mogły ją słyszeć jeno południce... Łaskotanie się zaczęło. Kazytki miały już krew dziewczęcia na swych narzędziach tortur i dobrze się bawiły, okrutnice, nie zauważywszy zbliżającego się młodzieńca. ,,Koli’’! – rozległ się nagle krzyk płoszący wodne ptactwo i żabią skórę ohydnych nimf rozdarł miecz. Grgolica i Łaskotucha odskoczyły ranne od Kocievki, a wtedy właściciel miecz a rzucił się na nie i choć błagały o litość, ściął im pokryte łopianem głowy, po czym z odrazą wrzucił trupy do strugi, gdzie pożarły je wodniki zamienione w szczupaki. Kocievka zdążyła ochłonąć.
- Jestem wam ogromnie wdzięczna, panie, za uratowanie życia – dygnęła – ale nie musieliście ich zabijać - nieznajomy zmarszczył brwi, lecz nic nie powiedział.
- Macierz nazwała mnie Kocievką, a pochodzę z sioła Siodełka – przedstawiła się – a waszmość; podobny do lwa, lub smoka?
- Ludzie mówią na mnie Wędrowniczek, albo Wędrus – uśmiechnął się nieznajomy – a tak naprawdę zowie się Nawimił i służę wielkiemu panu – rzekł tajemniczo.
Kocievka wiedziała od matki i ojca co to Nawia i słowo to budziło w niej lęk. Nie wyobrażała sobie, żeby jakikolwiek człowiek przy zdrowych zmysłach mógł nosić imię od Nawi czy jej ponurego władcy; Welesa. Przy okazji zauważyła, że jej wybawca nosi ze sobą gęśle. Nawimił spostrzegł jej ciekawość.
- Moim domem jest świat cały – objaśniał. – Wędruję z grodu do grodu, z sioła do sioła i gram i śpiewam, by mieć na chleb. Czy mogę panience towarzyszyć; dzień się kończy, a już słychać wołaki; owe wilki o ludzkich głowach - Kocievka się zgodziła i tak Nawimił po raz pierwszy odwiedził wieś Siodełko.
Dziewica o chabrowych oczach przedstawiła go rodzicom i bratu (ci przyjęli go nieufnie, chociaż z wdzięcznością), a grajek usiadł pod starą gruszą. Wokół niego zgromadziło się audytorium obu płci i różnego wieku; była też Kocievka. Nawimił nastroił gęśle i rozpoczął pieśń.
,,Na początku, tak dawno, że najstarsi nie pamiętają, był jeno Ocean ziemski i dwaj bogowie. Pierwszym był Bóg Dobra – Białobóg, zwany też ‘Belbogiem’, a przez kapłanów – Agejem. Drugi z nich to Bóg Zła – Czarnobóg [Zvernobog], zwany ‘Diabołem’, lub smokiem piekieł – Rykarem. Białobóg płynął nawą i spotkał smoka Demonowatego, wynurzającego purpurowo – złoty łeb z głębin, niczym krokodyl, co pływa w rzece Nilus. Dobry i Zły postanowili stworzyć nasz świat. Rykar zwany ‘Dziabołem’ nurkował, by wyłowić tworzywo z dna Oceanu, lecz piasek jeno wysypywał się mu spomiędzy spiżowych szponów. Wreszcie za trzecim razem, pobłogosławiony przez Ageja zdobył garstkę mułu do stworzenia lądu. Dużo tego ukrył w paszczy, by mieć z czego sam stwarzać. Jednak Białobóg widząc jego wydęte policzki, grzmotnął go pięścią w łeb i z wyplutego błota powstały góry. Bogowie stworzyli pierwszą wyspę, tak małą, że było na niej miejsce tylko dla nich dwóch. Kiedy Bóg Dobra zasnął po trudach tworzenia, Zły chciał go wrzucić do morza. Ciągnął go na wsze strony, czym mimowolnie nakreślił święty znak ‘kras’. Wyspa się przez to rozrosła do wielkości wszystkich lądów świata, a Agej się obudził. Udał się by objąć tron w Niebie, a Rykara piorunem strącił do Čortieńska. Każdy bóg powołał swoich Enków, dał im Wizję i nakazał stwarzać resztę świata. Enkowie Ageja stworzyli baranka, psa i pszczołę, a Enkowie Rykara, zwani Čortami: kozła, wilka i osę’’ – wraz z końcem opowieści ukazał się Księżyc. Słuchacze różnie reagowali. Jednych to nie obchodziło, inni odchodzili zaciskając pięści, jeszcze inni śmiali się i pukając w czoło głośno komentowali:
- Ach, ci poeci, zawsze uczą inaczej niż kapłani! – tymczasem Kocievka pobladła.
Nawimił odprowadził ją do chaty, a ona rzekła:
- Przecież to co śpiewałeś to nieprawda. Kapłani uczą inaczej – Nawimił zmarszczył czarne brwi i odrzekł gniewnym głosem.
- A kimże są kapłani, bym miał ich słuchać? Opijają się piwem i miodem, zajadają kołaczami, nic pożytecznego nie robią, jeno mieszają się do polityki możnych i wspólnie z nimi gnębią kmieci.
- Nie wszyscy są tacy – rzekła spokojnie Kocievka – jest wielu dobrych. A poza tym gwiazdy nie stają się czarne, gdy pokazują je palce Murzynów – rodzice Wuj i Podciapa zaniepokojeni słowami Nawimiła zabronili córce go widywać, aby nie straciła wiary. Jednak następnego dnia, Kocievka spotkała swego wybawcę w sadzie i nawiązała z nim rozmowę, a jej serce wyrywało się ku niemu, choć przerażały ją słowa kochanka.
- Wiesz, Kocievko, jak został stworzony człowiek? – zapytał nagle Nawimił.
- Naszymi prarodzicami byli Novals i Aivalsa, których Jarowit stworzył ze strzałki pioruna na wyspie Wolin. Niektórzy powiadają, że leśni ludzie pochodzą od żmija Rucława i rusałki Ayisaki, ale...
- Mnie uczono inaczej – przerwał Nawimił.

Wyjął gęśle i zanucił:

,,Nasz pan mieszka w Otchłani. Kiedyś Białobóg kąpał się w łaźni, gdzie harcują banniki. Wytarł pot wiechciem słomy i rzucił go precz. Wiecheć znalazł Czarnobóg – stworzył z niego ciało, takie jakie ma człowiek; mąż, bądź niewiasta. Tymczasem Agej wlał w ciało duszę; i tak dusza idzie do Nieba, a ciało do Nawi, gdzie gospodarzy luty Weles o trzech głowach; nasz pan co mieszka w Otchłani...’’ – Kocievka aż poczerwieniała z oburzenia.
- Co to za bóg, który mieszka w Otchłani i dybie na dusze!
- Nie mów tak – warknął Nawimił i rozeszli się.
Mimo stanowczego oporu rodziny, Kocievka poślubiła Nawimiła, wyznawcę Welesa. Ten myślał, że ją kocha, ale dzień przed ślubem ukazało mu się Licho, żądając by z żony wyrwał serce i ofiarował je Morze; carycy Nawi. Zgodził się, bo budził w nim lęk, gniew Welesa. Tymczasem zaczęło się wesele – choć Nawimił tego nie wiedział, Kocievka nosiła pod sercem jego dziecko. Zabawa trwała w najlepsze, gdy jakiś głos szepnął panu młodemu do ucha: ,,Daj mi serce panny młodej’’! Wyznawca Welesa posmutniał, bo żal mu było zabić żonę, więc dał odpowiedź Morze: ,,Sama ją weź, suko!’’ Była noc, a za oknem rozlegały się jakieś skowyty i wrzaski. Niczym robaczki świętojańskie lśniły oczy przeróżnych stworzeń. Nagle rozległ się straszliwy wizg. Po niebie usłanym gwiazdami, przeleciała Mora na grzbiecie Zmeka, a do gospody poczęły się wdzierać różne straszydła; jak chociażby strzygi czy wilkołaki o czterech oczach, buchające ogniem z pysków. Nawimił, jeszcze tego dnia, gotów złożyć żonę w ofierze, teraz wyjął miecz w jej obronie i zasłonił ją swym ciałem. Niestety: nowożeńcy zostali zabici, a z nimi wielu gości. Rano, jeden z tych co ocaleli, znalazł nadgryzione przez sinych ludzi ciało Kocievki. Znalazł w nim żywe jeszcze dziecię; odratował je z pomocą wracza i wychował ze swymi dziećmi. Chłopczyk otrzymał imię Strachkwas na pamiątkę strasznej uczty weselnej, z której został uratowany. Gdy dorósł, został jednym z junaków ery dwunastej, o których pieśni przetrwały po dziś dzień na kartach ,,Codex vimrothensis’’.

*

Wróćmy jednak do Kochana. Razem z ojcem Sudičką, pojechał sprzedać zboże do Nowego Grodu Północy, leżącego nad rzeką Volchov i jeziorem Ilmen. W międzyczasie Kochan udał się do jednego z chramów, poświęconego samemu Agejowi, a może też i wszystkim Enkom, by pytać wołwcha o radę. Jego rozmówca – starzec o siwej brodzie, ubrany na biało, był to nie kto inny, ale sam Jeż Czerniawicz, który jako pacholę słuchał nauk wielkiego Kudy Sitinicza. Jeż Czerniawicz, pełen łaski Ageja i wszystkich Enków, oraz mądrości życiowej, tak powiedział:
- Gdy Agej chce mieć z kogoś kapłana, mówi doń przez znaki. Myśli są jak morskie fale, co się rozbijają o brzeg – ich prawdziwość nie zależy od tego jak często się pojawiają. Masz rację, gdy mówisz, że jedne sny pochodzą od Ageja, a inne od Rykara. Wiedz, że niektóre wizje rodzą się jeno z człowieczej imaginacji, która uruchamia się ilekroć Agej, lub Enkowie mówią do nas – Kochan zaś pomyślał: ,,Jeśli ubiję jakiegoś potwora, to zostanę wołwchem’’ – Jeż Czerniawicz usłyszał jego myśli.
- Nie wystawiaj Ageja na próbę! On sam zdecyduje jaki znak ci zesłać – ojciec i syn sprzedali zboże i wrócili do rodzinnej wsi Sodełka.
Tymczasem Pień szalał w najlepsze – przebijał na wylot ludzi i inne istoty, jak zwierzęta czy rusałki i wpychał je do przepastnej dziupli. Na nic zasadzki najwytrawniejszych łowców. Wojowie licznych królów w starciu z drzewnym potworem topnieli jak wiosenne śniegi. Ludzie pierzchali ze swych siół i zgodnie z pragnieniem Welesa, w wielkiej rozpaczy bluźnili Agejowi i Enkom. Pewnego dnia Pień poprzedzany grozą, dotarł do wsi Sodełka.
- U! – ryknął i wyjąwszy z górnej części ciała spiżowy nóż, cisnął nim w stronę bawiących się dzieci, lecz tym razem nie trafił. Rzeźnicki nóż upadł na trawę uderzony mieczem. Naprzeciw Pnia stał młody mąż dzierżący miecz i tarczę z wizerunkiem Mokoszy, na głowie miał spiczasty hełm, zdobny krasną kitą, a odziany był w łuskową zbroję – owoc pracy płatnerza z sąsiedniej wsi. ,,U!’’ – znów zaryczał potwór. Cisnął po raz drugi nożem i przebił na wylot biało – czerwoną tarczę i uszkodził łuskową zbroję, lekko zadrasnąwszy skórę. Wtedy junak usłyszał w uszach niewieści głos, tak słodki jakby śpiewała syrena. ,,Odwagi Kochanie, synu Sudički – od zawsze jestem z tobą’’! Pień, choć nie miał oczu, zobaczył, że Kochana, co chciał zostać wołwchem, zasłoniła płaszczem zielonym jak pasikonik, smukła dziewica o włosach podobnych do złota, a oczach – do sinego morza. Dreszcz przeszył wysłannika Nawi, bo była to Mokosza Aredvi, Ta, Której Boją Się Smoki, przez Kochana czczona jako Skała Ocalenia.
- U! – zawył Pień, co znaczyło: ,,Oddaj mi go Pani Złotego Łańcucha’’!
- Ty idziesz na niego z tysiącem tysięcy noży, podobnych do krótkich mieczy. Mój sługa stanął zaś przeciw tobie z imieniem Ageja, który wywyższył mnie ponad wszelkie stworzenie, w sercu, i to przez niego zostanie odniesione zwycięstwo. Czy myślałeś, kacie Welesa, że pozwolę mordować swój lud, który tak serdecznie mnie wzywa? – po tych słowach, po tych słowach rozchyliła płaszcz Królowej Ziemi i stanął do walki Kochan, trzymając ognisty miecz Świętowita (w innej wersji: Jarowita), zwany ,,Vatra’’. Oręż ten przecinający każdy spiż, został wykuty przez Swarożyca w ogniu zwanym Słońcem. Kochan trzymał też śnieżnobiałą tarczę z kamienia zwanego altyrem, z tego samego, na którym siadł Teost, by nauczać. Noże i brzytwy leciały jak ulęgałki, lecz dzięki darom Mokoszy Aredvi, nie mogły nic zrobić Kochanowi. Ten był już na wyciągnięcie ręki od Pnia; odrąbał mu ni to macki, ni to korzenie, a następnie przeszył go mieczem z płomieni, tak jak Mar – Zanna przebija żywe istoty swym ościeniem z lodu.
- U! – po raz ostatni zawył potwór, po czym wrócił do Nawi, by wyczarować sobie nowe ciało. Pień najeżony nożami błyskawicznie pochłonął ogień. Kochan padł na twarz przed czystą Mokoszą, a ta złożywszy pocałunek na czole junaka, znikła, a wraz z nią miecz Vatra. Do uszu Kochana dotarła nieopisana wrzawa, pełna radości. To chłopi z Sodełka wiwatowali na cześć ich obrońcy, obejmowali go za nogi i nieśli na ramionach, zapominając, że bez pomocy Mokoszy, stałby się kolejną ofiarą potwora. Sudičko przez ten czas zdążył całkiem posiwieć.
- Synu – mówił – ty jednak możesz być bohaterem – po chwili dodał trzeźwiej. – Zdawało mi się, że pani Mokosza coś mówiła ci na ucho. Czy mogę wiedzieć co? – Kochan odparł.
- Prosiła mnie, bym został wołwchem, a nie pożałuję – marzenie się spełniło i pogromca strasznego sługi Welesa został wyświęcony przez samego arcykapłana znad błogosławionej rzeki Visany. Kochan był dobrym wołwchem – miłującym Ageja i jego stworzenie, uczciwym, skromnym i mądrym. Jednak za sprawą czarnego cara Nawi, znad zachodu znów napłynęły czarne chmury nad Sklawinię.

*

,,Na świat, na świat, idziemy, my, o Čortieńska syny’’! – jak orkan huczała ogromna i straszna armia Nawi. Dowodził sam Weles z grzbietu karego ogiera Zmórza, a okrywała go zbroja z żelaznych płyt. Wojsko tworzyły rozmaite demony, potwory i strachy, takie jak sotony, smoki, dusiołki, sini ludzie, Róża i Trzęsiączka rozsiewające choroby, oraz wiele, wiele innych. Przechera – Frant prowadził zbójników z Montanii i srebrnomorskich korsarzy – chąsiebników. Za Purtkiem Morskim, czyli Szalińcem, szły zbrojne w maczugi, młoty i topory trolle i białe niedźwiedzie. Carowi Nawi za buławę służyły widły, wykute przez gobliny z Britainy i trupiszony. ,,Velesus švaryšiya’’2! – powtarzano z trwogą na wszystkich stronach świata.
Nad Visaną nawijska zgraja została zatrzymana przez króla Ziemi, Jarowita i czystą Mokoszę, przepasaną złotym łańcuchem. Do boju stanęli też Boruta z obsydianowym mieczem i Dziewanna Šumina Mati szyjąca ze srebrnego łuku, leśni Enkowie podobni do zwierząt, Dziwica – łuczniczka, Mieczysław o dwóch głowach, wielki kowal Swarożyc, sprawiedliwa Jurata ze złotym trójzębem, Rybołów zbrojny w tryzub, graf Anatolij Rdzeniejew żrący żelazo, Miedwiedow z maczugą, Król Węży, smoczyca Altaira, trzy białe orły i jeden czarny, Biełuń, Prowadnik, Złota Baba, Biała Żmija, wąż Abajow i inni posłańcy Ageja. Enkom pomagali ludzie. Strachkwas, syn Nawimiła i Kocievki ustrzelił z łuku ropuchę wielką jak kupiecki korab, która zdążyła już spustoszyć wyspy Ranę, Uznam i Wolin. Wołwch Kochan walczył w cieniu Mokoszy, swej szczególnej opiekunki. Jarowit zasypywał Nawijczyków gradem piorunów, a Pochwist zwany też Wiatrodujem wraz z sokołami Lelum i Polelum, dowodził zastępami stuha – ludzi, Płanetników, Lynxów i nie tylko, przeciw ałom i ażdachom. Mokosza rzekła do Kochana:
- Zanurz strzałę w moim sercu i wystrzel ją! – wołwch się wzdrygnął, ale spełnił polecenie; strzała zajęła się ogniem, bo macierzyńskie serce Mokoszy było bardziej gorące niż wszystkie płomienie Čortieńska. Następnie Kochan wystrzelił płonącą strzałę w kierunku armii Welesa. Ognisty pocisk zatrzymał się przed potworem Bezkostem. Wyglądał jak wąpierz (wampir), tyle, że był szary jak mysz, albo smoliście czarny, a w jego ciele nie było ni jednej kosteczki. Żywił się krwią niczym wąpierz, a pobierał ją za pomocą żądeł na języku i wargach. Ognista strzała zawisła w powietrzu i głosem Mokoszy przemówiła do Bezkosta:
- Czy chcesz być zraniony? Czy chcesz być uzdrowiony?
- Tak, Pani – odpowiedział potwór nie mający kości.
Na to, strzała drasnęła go, a on się przewrócił. Opadła zeń czarna, oślizgła skóra i ogień ją pochłonął. Nie było już potwora Bezkosta, umiejącego zawiązać rękę, lub nogę na supeł, ale na jego miejscu stał człowiek Vil (Vilus), syn Vila, brata Kocievki. Zaczarował go czarny wołwch służący Welesowi, a teraz składał dank Mokoszy za zdjęcie czaru.
Luta armia nawijska z wielkim trudem została zwyciężona, nie bez pomocy wody z Sobotniej Góry, której lękają się wszystkie Čorty. Weles, któremu piorun rozłupał zbroję, jak niepyszny, powrócił do Nawi. Prawda jest jedna.



1 wiersz Kazimiery Iłłakowiczówny
2 Weles się gniewa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz