piątek, 10 maja 2013

Księga świata cz. VI


Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra. Suplement''.



Rozdział XXVI (opowieść Sirraha)

,,Seylan to duża wyspa na Oceanie Wyrajskim, którą łączy z Bharacją ogromna marmurowo - złota budowla 'Most Arzteina' - ojca królowej państwa Tygrys. Tak jak Bharacja, wyspa jest słoneczna, zielona, pełna zwierząt i drogich kamieni. Do jej portów zawijają statki i tratwy z Afryki, Malgalesio, Bharacji, Sinea, Dżawy, Sumatry, Kalimantianu, Celebesu, a nawet Wyspy Szczurów. Zwierzęta są bardzo podobne jak po drugiej stronie Mostu Arzteina, aczkolwiek mniej liczne - największe to słonie, bawoły, górskie smoki, jednorożce, gryfy, konie morskie, oraz morskie węże. Ludzie żyją tam razem z rusałkami i wodnikami, syrenami, Ucholotami, Cyjanopodami - do niedawna między niemal wszystkimi mieszkańcami wyspy toczyły się krwawe walki. Obecnie królem jest człowiek, ożeniony z morską topielicą; jeżdżą w rydwanie zaprzężonym w górskie gryfy, lub konie morskie. W radzie zasiadają wszystkie wymienione plemiona rozumne, a straż zamkową utworzono z zamorskich Kynokefali i Warańców.
Przez długi czas, Seylanem rządziły ogniste (mogące zionąć ogniem i na jego płomienie odporne) olbrzymy, które przybyły tu w erze piatej jako niedobitki, które uszły przed Żbiczanami. Niektórzy ich władcy napadali na Bharację i prowadzili wojny z ludźmi. Raz jeden z nich złupił zbiory i ukrył je na wyspie. Jednak małpy wykradły mu bharatyjską żywność, płacąc za to trwałym poparzeniem pysków, dłoni i stóp - stąd te są u nich czarne. Ludzie z Bharacji na początku ery jedenastej najechali Seylan i zaczęli wyniszczać ogniste olbrzymy, choć nie mieli broni Żbiczan. Kopali doły z zaostrzonymi palami, okaleczali je w czasie snu, a nawet puszczali na nie oswojone gryfy i smoki. Wykorzystywali w tym waśnie wśród przywódców Seylanu. Wreszcie opustoszały niebotyczne pałace i domy marmurowe. Pod koniec wojny, złapano jedną z olbrzymek z dwuletnim dzieckiem do dołu. Wnet wyskoczyli ludzie, by ich zabić.
Schwytana istota przemówiła do nich;
- Nie znacie dziejów dalekiego lądu na Zachodzie, bo gdybyście znali, nie czynilibyście zamierzonej zbrodni. Było raz plemię Zajęczan - ludzi z głowami zajęczymi. Żyli nie wadząc nikomu, aż przybyli Żbiczanie i wymordowali ich. Wzięli na się krew istot niewinnych. Mordowali nas, olbrzymów, a następnie obrócili w niewolników swych braci - Leśnych Ludzi Lynx. Ci zbuntowali się, a zerwawszy więzy upodobnili się do ciemiężycieli i zniszczyli Królestwo Żbiczan. Oni sami padli ofiarą Neurów. Ci zbudowali powietrzne nawy, którymi chcieli podbić Księżyc. Jednak sprowadzili na siebie potop ciał wężowych. Królestwa budowane krwią we krwi utonęły. Ci co głosili pokój byli w nich wyśmiewani. Ich świetność przemijała jak tamtejsze liście na jesień, a wojna goniła wojnę, bo wciąż była w sercu... Wreszcie rodzicielka tych istot rozumnych pożałowała, że wydała je na świat i padła na kolana przed Agejem... - ludzie uzbrojeni w oszczepy, miecze, łuki, strzały i siekiery stracili cierpliwość.
- Chcesz powiedzieć, że bracia braciom to uczynili, a niewielu uczy się z historii, ale nam niepotrzebne brednie zasłyszane w morskich muszlach! - po tych słowach oszczep przebił olbrzymce oko i zniszczył mózg. Jej dziecko udusiło się w dole przygniecione ciałem matki. Ostatnie ogniste olbrzymy przetrwały jeszcze w górach Seylanu.1
Królowa Anej Arztein pewna o bezpieczeństwo gości za zgodą męża zaprosiła Lecha III, Rutę, Arvota Baldasa i Kellu na Seylan, zaś Ruty skorzystał z zaproszenia króla Karikala III na Andamany. Posłuchajcie!
Po pogrzebie Ucława i Igaja nasi bohaterowie szli razem z Bengalą i jego żoną przez łąkę, za którą rozpościerał się nadmorski las. Minęli wodniki grające w polo na grzbietach nosorożców.
- Kiedy w Bharacji toczyła się wojna, pasterz Krisin ubrał te zwierzęta w pancerze, lecz rozczarował się nimi i puścił do lasu. Jednak król rządzący w Mohenedżo Daro, którego przedwczoraj widzieliście, używa ich w swojej armii - opowiadał Bengala. - Sineańczycy mówią, że jeśli taki stwór powali na ziemię człowieka, to go liże, a na języku ma kolce.
- Pamiętam, że Murzyni opowiadali - wtrącił Kellu - iż w ich kraju żyją podobne istoty, też nosorożce. Jedzą one kolczaste rośliny, z których a Afryce warzy się jady do polowań na nie...
- A może przed pożegnaniem nie zaszkodzi nmała wycieczka na Seylan? - zaproponowała królowa. - Tam dostaniecie statek, którym będziecie mogli wrócić do domu, jeśli będziecie płynąć na zachód i północ.
- Jeśli to przyspieszy nasze spotkanie z rodzinami to mogę się zgodzić - odrzekł Lech III.

*
Ruta spozierając w dół widziała fale Oceanu Wyrajskiego, delfiny, syreny, łodzie Kynokefali, za którymi zazdrośnie wodził oczyma Lech III; jednocześnie ciesząc się z zakończenia misji. Być może w jednej z tych łodzi znajdował się książę Ruty. Podróżni za przewodem Bengali i Anej Arztein z młodymi, szli marmurową trasą zawieszoną między Bharacją a Seylanem. Po bokach widzieli złote słupki zakończone gałkami z drogich kamieni i misternie rzeźbione. Razem z nimi i tygrysami szli Yrbos, Tygrys Uszatek i Akko Jubastin, tudzież Kazuaryjczyk na kazuarze, Cyjanopod,Ucholot, kilku Murzynów, jadących na zebrach i gazelach, a także grupa rusałek z rzeki Induinus. Między nimi była też ta, której jeszcze niedawno Kellu opowiadał o Čalten. Ox był nią oczarowany, choć nie nosiła foczej głowy na karku, ona zaś miała nie lada rozrywkę mogąc słuchać dziwnego hybryda z dalekiego Oxlandu.
- Co wy w Europie zwykle śpiewacie na wycieczkach? - zapytała się Anej Arztein.
- Ta piosenka jest popularna w Aplanie - rzekła Ruta. - Jeśli nie macie nic przeciwko temu:

'Była sobie stokrotka, a nad nią szumiał las
Zielony las. Stokrotka rzecze:
- Ten las jest tak wielki, że aż przeraża mnie,
niech ktoś do mnie przyjdzie, bo mnie samotnej źle.
Aż widzi Varkydera, co zajęczy miał łeb,
Prosi on stokrotkę: Twa piękność mnie zachwyca,
Czy chcesz zostać mą czy nie?
Stokrotka się zgodziła, a był to miesiąc maj,
Ruszyli razem droga, przez zielony gaj'

- śpiewały to Ruta, razem z królową Tygrysa. Z pysków Arvota Baldasa i Akkona Jubastina wydobywały się słowa: 'Brawo, brawo, brawissima'...
- A to słyszałam w Kinperokabadzie od Płanetników - na życzenie tygrysów, Ruta zaśpiewała:

'Mleka, mleka, mleka dajcie,
A jak umrę, to mnie spalcie,
Na srebrzystym, mym Księżycu,
Przy kochanym mym dziewczęciu'

Jednak Lech III wzbraniał się przed wesołością, bo jego tęsknota nagle wzrosła jeszcze bardziej, niż gdy opuszczał żonę i dzieci. Zresztą nie on jeden tęsknił. Przez szacunek dla jego bólu, pieśń urwała się. Zresztą nie on jeden tęsknił. Ruty opuścił ojca i matkę, Kellu Simi - Abö brata. Ruta i Arvot Baldas też chcieli zobaczyć Tatrę i jej dzieci, lecz byli przede wszystkim wypróbowanymi przyjaciółmi i najlepiej czuli się razem, niezależnie czy to na Bliskim Zachodzie, w Irlandii, Nürcie, na Svalbardzie, w Presnaulandzie, na Księżycu, w Aplanie, Burus, czy w Azji. Posiadacz pióropusza z piór sylfów nie założył jeszcze rodziny. Rusałki, zabawiające się zadawaniem zagadek Kellu Simi - Abö, były pannami. Z kolei Cyjanopod i Ucholot przybyły na Seylan, by spotkać się z bliskimi.
- Czy wiecie, że to jest właśnie Most Arzteina? - odezwała się królowa, - lecz nikt nie odpowiedział.
Głos zabrał Bengala.
- Ojcem przezacnej Anej był wielki Artan Lew Pręgowany - mówił król. - Razem ze słoniem Ghotą, wężem Mučalindą, małpą Hanumanem - jeszcze przed przybyciem tu Par - Ušana, a nawet przed zrodzeniem pierwszych rusałek i wodników, to jest w erze szóstej, wielokrotnie walczył w obronie Bharacji. Gdy odpierał atak ognistych olbrzymów, został poparzony ich ogniem, a blizny to jego pręgi. Wszystkie tygrysy noszą je od tego dnia, na pamiątkę bólu jaki sprawiał mu ogień i męstwa z jakim go znosił. Ogniste olbrzymy chciały zabudować całą Bharację i wszystkie zwierzęta przeznaczyć sobie na żer. On zaś kazał mrówkom wielkości ludzi i słoniom wybudować ten oto most, przez który idziemy. W erze ósmej przybyli z Dalekiego Zachodu członkowie plemion Neurów złorzyli mu hołd i obiecali, że nie zniszczą naszej bharackiej przyrody. Założył też wtedy rodzinę i z jego krwi zrodziła się Anej. Z jego imienia wywodzi się jej przydomek - Arztein i nazwa tego mostu - Most Arzteina. Kiedy Bharację zaludniły wodniki i rusałki, przyjaźniłem się w jedna z nich - Bharatieną, tą, którą niedawno widzieliście z okazji walki Ucława i Igaja. Gdy oboje byliśmy młodzi, wyjęła mi kolec z łapy, a następnie zaprowadziła mnie do swego domu i pokazała rodzicom. Nikt się mnie nie wystraszył; nawet jeśli w to nie wierzycie. Dano mi mleka jak domowemu kotu, po czym wróciłem do lasu. Jednak od tego czasu, Bharatiena coraz częściej przychodziła do puszczy, sama, lub z siostrami, a i ja odwiedzałem jej osadę. Pewien sąsiad chciał bronić mej przyjaciółki przede mną, lecz ona sama stanęła w mej obronie. Cała osada wiwatowała gdy podałem jej łapę, a ona usiadła na moim grzbiecie. Broniłem jej przed smokami, innymi tygrysami, lwami, niedźwiedziami, a gdy byliśmy w Gata Okidentalnaya - przed mantrykoną. Ta ukłuła mnie swym skorpionim kolcem i ległem martwy. Bharatiena obmywała mnei swymi łzami. Jej znajomi plotkowali na bagnach pod postacią błęnych ogników: 'To dlatego, że ów lew pręgowany jest dla niej ucieczką od świata. Wybrała zwierzę, aby uciec z nim od bycia żoną i matką. Przymierze przeciwko światu nie jest prawdziwą miłością, nawet wobec zwierzęcia'. Ona postanowiła mnie uratować. Wybrała się na Zachód, do kraju zwanego 'Rokitnicą', aby króla Borutę prosić o ożywienie mnie. Ów był dla niej oschły i mówił, że gdyby tak ożywiał każde zwierzę, zabrakłoby dla nich pokarmu. Na próbę kazał jej policzyć wszystkie liście w lesie (pomogła jej w tym Mokosza pod postacią ptasią) i naznosić na paznokciu wiadro wody. Musiała też walczyć z księciem Perepłutem zamienionym w ogromną szkieletohienę (Lech wie co to takiego; hiena z nagą, lwią czaszką zamiast głowy). Groził, że pożre niemowlę, wraz z matką. Bharatiena nie mogąc go zabić; prosiła, by zjadł ją, a tamte istoty oszczędził. Gdy poczuła lwie zęby na karku zapadła w sen. Gdy się obudziła, było już po wszystkim. Boruta przemówił: 'Dzielnie się spisałaś. Twój tygrys żyje, razem z Anej Arztein. Jest to biała tygrysica, królowa tych zwierząt. Ty zaś wracaj do siebie i swoją miłością obdarz wodnika z rzeki Gangos. Będziecie pasować do siebie'. Następnie przez, jak to się mówi, czarodziejskie drzwi wróciła do Bharacji. Jej mężem został Gangos z rzeki o tej nazwie. Kto jest mądry, ten się domyśli - tym tajemniczym akcentem Bengala zakończył opowieść.
Wędrowcy rozsiedli się w połowie drogi przez most, a koło nich latały mewy i rybitwy. 'Są tacy co traktują Mokoszę, Leśną Matkę i Juratę jak samego Ageja, ale się mylą. Podobno głosi tak Bractwo Czcicieli Rykara' - tłumaczył Kellu rusałkom wybuchającym chichotem na niezrozumiałe dla nich wywody. Nadszedł czas na posiłek. Seylan widać było już za horyzontem. Zbliżał się wieczór i Anej Arztein rozpoczęła następną w tym dniu opowieść.
- Pewnego razu do Bharacji przybyli z Zachodu ludzie. Osiedli nad rzeką Induinus i założyli gród Mohenedżo Daro. Byli rolnikami, żyjącymi w zgodzie ze starszymi rasami rozumnymi. Wielu mężczyzn ożeniło się z rusałkami, a kobiety często zostawały żonami wodników. Wszyscy Bharatyjczycy wywodzą się z jednego rodu, który wówczas przybył w to miejsce. Najstarszym człowiekiem w plemieniu był Par - Ušan, rozmawiający z samym Agejem. Gdy założyli swój gród, starzec sądził ich sprawy i pouczał. Choć nigdy nie nosił korony, wymienia się go jako pierwszego z królów w Mohenedżo Daro. Niewielu królów miało jego mądrość i dobroć. Kilka dni przed śmiercią mówił na wiecu:
- Dzieci, pamiętajcie, że nie jest ważne ci i ile się ma, ale jaki się z tego robi użytek. Jesteście różni, lecz przed Agejem równi,2 bo jego sąd będzie sprawiedliwy. Niedługo mnie nie stanie, a wiem, że nadejdzie czas, gdy Rykar na was uderzy. Wy nie przestaniecie być dziećmi jednego ojca, lecz w Mohenedżo Daro nadejdzie czas, gdy pamięć o tym będzie uważana za zbrodnię - Par - Ušan miał w oczach łzy. - Poleje się krew ludzi i zwierząt, a dzieciom zmarłych ojców zabierze się matki.
- Jak możemy temu zapobiec? - pytał jeden z uczestników.
- Miej serce i patrz w serce - odrzekł Par - Ušan - lecz zachowaj z negio tylko to co jest od Ageja; ocali was miłość - niedługo potem zmarł i był opłakiwany przez cały gród. To co mówił jeszcze się nie sprawdziło.
Tygrysica skończywszy opowieść położyła głowę na marmurze i zasnęła.

,,Ach, ty niebo, ty rodzone,
Białymi chmurkami - ozdobione,
Jako morze - szerokie!

-Ruta nuciła pieśń Płanetników zasłyszaną ongiś na Księżycu.



Rozdział XXVII (ostatnia opowieść Sirraha)

- ,,Ave'tiye payen an Seylan!3 - podróżnych powitały na plaży tłumy autochtonów. Wierzchowiec Ruty dostał garnek miodu, a z fal wynurzyli się wojacy - morscy ludzie, Warańcy i Kynokefale. Siedzieli na grzbietach koni morskich i na cześć gości grali na ozdobnych trąbach i konchach. Na czele ludu wyspy szli pieszo król wraz z żoną; podał rękę królewskiemu tygrysowi z północy. Następnie i goście i gospodarze udali się do wielkiego ogrodu w nadmorskiej osadzie. Poza tygrysami, Arvotem Baldasem, kazuarem, Yrbos i innymi zwierzętami wszyscy usiedli przy wielkim stole, a kucharze wnosili dziwne potrawy. Oto czterech ludzi uginało się pod ciężarem... jabłka. Wyglądało jak te, które znacie, ale było wielkie jak tur i żubr razem wzięte. Kellu Simi - Abö mówił o ciemnocie swego ludu rozmiłowanego w astrologii; wbrew radom ukochanej przezeń Juraty. Powiedział, że w Oxlandzie na urodzinach śpiewa się:

,,Niech mu gwiazdka pomyślności
nigdy nie zagaśnie...

- tymczasem, kiedy Ox poszedł nad morze, zaproszony przez rusałki do tańca, kucharze, ku uciesze wszystkich postawili niezwykły owoc na stole.

,,A kto z nami jabłka nie zje
Niech pod stołem zaśnie"!

- dośpiewali zmęczeni pracą tragarze.
- To jest owoc z gór Seylanu, gdzie żyją ogniste olbrzymy - objaśbniał król imieniem Lanka - pewnie chcecie spróbować jego soku i chrupkiego miąższu. Przeto niech zostanie rozkrojone! - na jego rozkaz, kucharz przeciął nożem błyszczącą od wosku żółtą, czerwono nakrapianą skórkę.
Jednak z owocu sypał się szary proszek. Popiół. Seylańczycy śmiali się do rozpuku, ukontentowani żartem, jaki ich władca zrobił gościom z północy. 'Skoro gdzie indziej są kraje, gdzie ludzie po zjedzeniu lwów ryczą jak one, my mamy jabłka wielkie jak słoniątko; za to z zawartego w nich popiołu można robić mydło, a ze skórki - buty"! - opowiadano sobie.
-Widzisz, z twoją wyprawa jest jak z jabłkiem - Lech III usłyszał nagle głos Bengalii - jest wielkie i piękne, lecz wypełnione popiołem. Tak ty myślałeś, że będziesz bohaterem, lecz twoje miejsce było przy żonie i dzieciach. Już piąty rok upływa, gdy jesteście rozłączeni.
Ten słuchał i płakał, lecz Ruta usiłowała go pocieszyć.
- Co?!!! - król Seylanu wpadł nagle w nieopisaną wściekłość.
Nim ktokolwiek zdążył się zorientowąć co zamierza, porwał łuk i posłał strzałę w kierunku króla Aplanu. Grot utknął w czole.
- Nie zrobiłem tego by cię zabić, choć zasługujesz na to - krzyczał do wzburzonego i przerażonego tłumu - ale po to by cię ukarać. Słyszłem o twojej wyprawie i o żonie i dzieciach, które zostawiłeś; ten pomysł musieli ci podsunąć Rykar, Mara, Jama i inne Čorty! Ten grot jest karą dla ciebie - nie usunie ci go z czoła żaden wracz, ani znachor, a tylko żona. Spełniłem tym swój obowiazek - nadal roztrzęsiony usiadł, gdy nagle głowe spłukała mu Ruta:
- Znam Lecha i jego rodzinę i nic nie usprawiedliwia, abyś go kaleczył. To godne Kościeja! - zapomniała, że na Seylanie nikt nie słyszał o nim. - Lech zostawił w kraju żonę i dzieci, lecz nie przybył tu, by się bawić, lec zapobiec wojnie. Znałam wielu tchórzliwych królów, którzy nie odważyliby się na czyny znacznie mniejsze niż ta podróż, a poza tym szczerze tęskni za Tatrą i dziećmi! Jeśli to robisz w imię Ageja, sam jesteś jak Rykar! - oburzona wsiadła na Arvota Baldasa i skierowała się w stronę morza, by dołączyć do Kellu.
Nagle wyrósł przed nią czarno ubrany wodnik.
- Pani Ruto! - wykrzyknął - Aredvi Maris zabrała do siebie Kellu Simi - Abö! - 'Aredvi Maris to chyba miejscowe imię Jurty' - pomyślała Ruta.
- Czym na to zasłużył? - spytał Arvot Baldas, a wodnik zbyt był zaaferowany, by zdziwić się, że niedźwiedź mówi. Z wolna uspokajał się jednak.
- Jestem księciem rzeki Gangos i mam dom w Mohenedżo Daro; podarek od króla Bharacji. Razem ze mną byli książęta rzeki Induinus i Vramy. Razem z nami były trzy bereginie i Kellu. One wolały rozmawiać z nami niż z Oxiem, ale on się nie boczył na nas, mimo, że ta topielica z Gangos jakoś mu się podobała. Zapytałem się go, bo była to rozmowa o kraju pochodzenia i jego cudach: 'Co to jest oxa'? On zaś odparł: 'To taka ryba z ludzką twarzą', a ja... - jednak twarz Ruty wyrażała niepokój i ciekawość; co stało się z towarzyszem podróży? - Zobaczyliśmy na piasku morskiego wodnika; był to mąż z rybim ogonem, a na głowie miał spiczasty kapelusz. U boku miał przypięty miecz, a w dłoni trzymał kryształowy róg z arakiem. Pozdrowił nas, a szczególnie rusałki, które zachęcał do wypicia z rogu. Ta z rzeki Gangos zapragnęła ryżowego napoju, inne grzecznie odmówiły. Wodnik upiwszy łyk araku powiedział: 'Niech żyją władcy morza; Kraken i morskie węże, Scylla i Charybda, Forkys i Keto, Lewiatan i Behemot, Apsu, Tiamat i Aglu'! - wszyscy zaś przeraziliśmy się, bo były to imiona morskich potworów, które wywołują sztormy i zatapiają nawy. Z nimi walczy Aredvi Maris. Bereginka była wielkiej dobroci, toteż czar prysł. Skóra morskiego wodnika stała się jak u słonia, na głowie wyrosly mu kozie rogi, ośle uszy, broda, a twarz stała się jakby kwadratowa - Rucie oczy płonęły z ciekawości. - Był to morski satyr; niektóre z nich służą wężom morskim jako dostarczyciele żeru. Zamachnął się mieczem, by uśmiercić rusałkę i oddac ją na pożarcie morskim potworom...
- Ja bym mu spuścił takie manto, że z rozumem by się nie połapał - wtrącił Arvot Baldas.
- ... a tymczasem Kellu wygryzł mu miecz z łapska i obaj kotłowali się na piasku. W powietrze wzbijały się tumany płowego pyłu i lała się krew. Morski satyr nie miał już miecza, lecz gryzł i drapał; próbowaliśmy pomóc, lecz jak ten uderzył w nas swym rybim ogonem czuliśmy w kościach coś jakby piorun - była to prawda. - Ox był już bliski śmierci i słychać było jak rzęzi - głośne 'ach'! wydarło się z ust przerażonej Ruty - gdy wtem - zapadła chwila ciszy - z oceanu nadpłynęła ogromna fala i porwała obu zapaśników. Z nas ocaleli wszyscy oprócz Kellu.
- Nie wiadomo wcale, czy umarł - ozwał się Arvot Baldas - może jest teraz na służbie Juraty, tak jak Rdzeniejew?
- I ja tak myślę - dodała Ruta, po czym powróciła w stronę ogrodu, by pojednać się z zapalczywym królem...
Do końca dnia trwało zwiedzanie wyspy, zaś następnego z rana, podróżni wsiedli na korab, by udać się w drogę powrotną. Na pożegnanie otrzymali dziwny przyrząd z Ułan - Raptor: igłę magnetyczną pływającą w skobcu wody. Wcześniej otrzymali taki od Pani Krowiarki, lecz zapodział się gdzieś w Imalain. Na pokładzie znajdowali się Lech III, Ruta i Arvot Baldas. Ruty postanowił przyjąć zaproszenie Kynokefali i pobyć jeszcze tydzień na Andamanach, zaś Kellu Simi - Abö został sługą swej ukochanej Enki. Przedziwne były jego losy!
Urodził się w Oxlandzie. Jego ojcem był Kellu Symur, a matką Aesta Oxis Symura. Nie wyróżniał się zbytnio; był cichy, uprzejmy, łagodny, posłuszny... Dzieciństwo wypełniały mu zabawy z reniferzycą Čalten, znał też zdziczałego kota imieniem Cetlerus, pochodzącego z Aplanu. Jego ojciec był wodzem plenmiennym, czy też raczej naczelnikiem rybackiej wioski, a bliski kuzyn, Čudan żeglował aż do Teutmanii. Pewnego razu (było to kilka lat po śmierci matki podczas srogiej zimy), wiosną zaproszeni przez Juratę na dno Morza Joldów. Tam, Enka pokazała im Pryzmatem nieszczęsny los Przerośla i Ornietasa Gizilija, zdradzonych na Saremie przez niedźwiedzie polarne. Gdy się zgodzili pomóc Przeroślowi, Jurata dała im za druha Anatolija Rdzeniejewa. Wszyscy czterej opuścili Oxland i powędrowali na zachód, aż do Nistu. Po ustaniu wojny z Kościejem, obaj Oxiowie powrócili do ojczystego kraju. Jednak powrócili do Aplanu, kiedy napadli nań Kościej i Wieńczesław, aby was bronić. Kellu Symur został zabity przez księcia Tarasa Długą Kitę, a jego syn Simi - Abö rozbrojony przez straszydło miał być wbity na pal, razem ze starym leśnym człowiekiem. Obu uratował rezun, dla którego ów starzec był ojcem. Wszyscy trzej błąkali się wśród zgliszcz, ruin i pali, a po spotkaniu z kureniem Igora Lorenzkraffta, Kellu został niewolnikiem w jakiejś rodzinie w Presnaulandzie. Dzieci jego pana uwolniły go, litując się, gdy płakał, a Ceta zaniosła go aż do Oxlandu. Tam znalazł opiekę u Čudana Żeglarza, swego kuzyna. Ten marzył, że Kellu zostanie wielkim wodzem plemiennym, lecz Simi - Abö więcej upodobania znalazł w podróżach niż w sądzeniu i wydawaniu rozkazów. Čudan, lubo wyrosły już z tej pasji rozumiał i szanował zamiłowanie kuzyna. Ten zaś udał się do Velehradu, gdzie pięć lat temu spotkał twojego męża. Był świadkiem owej feralnej Rady Królów Europy, a że był ciekawy świata, potajemnie wziął udział w głosowaniu i wylosował udział w wyprawie. Widzieliście go wszyscy tamtego roku w Niście. Razem z wszystkimi przebył ogromną drogę - był w Krainie Białych Pól, Ułan - Raptor, Sinea, Imalain i w Bharacji. Na Seylanie bronił bereginki przed monstrum i został przyjęty na służbę przez Juratę. Pytacie skąd mam taką pewność? Widziałem węża morskiego łakomiącego się na Lecha, może Rutę, a może na Arvota. Wtedy jednak, z morza wynurzyła się męska ręka trzymająca bursztyn, a z kamienia wydobył się promienny obraz Aredvi Maris; Juraty. Wąż morski natychmiast dał nura w odmęty - tymi słowami kończę opowieść."
,,P. S." Potop kończący erę jedenastą zburzył Most Arzteina. Zostało z niego rumowisko, przekształcone w małe wysepki i mielizny.
,,P. P. S." Kellu Simi - Abö to Ox służący Juracie, występujący w zbiorze opowiadań ,,Dom".



Rozdział XXVIII

,,[...] Tezeusz [...] zabił [...] zbója Perifetesa, przezywanego Korynetesem ('Pałkarzem'), bo tłukł podróżnych maczugą. Tezeusz wyrwał mu ją z rąk, jemu samemu roztrzaskał głowę i odtąd zawsze miał przy sobie ową maczugę. [...] położył trupem potwornego olbrzyma Sinisa [...], który zmuszał wędrowców, by mu pomogli nagiąć sosnę, a on niespodziewanie ją puszczał i biedacy wyrzuceni byli w górę jak z katapulty; albo [...] ginęli rozdarci. Tezeusz w taki sam sposób, jak to innym czynił, usmiercił okrutnika. [...] jednym ciosem miecza zgładził olbrzymią dziką świnę, która zdążyła zabić mnóstwo ludzi. [...] poskromił łotra Skejrona [...], który zmuszał wędrowców, żeby myli jego nogi, a gdy to czynili, kopnięciem strącał ich z urwiska, [...]. Tezeusz sprawił, że Skejron mył jego nogi i został zrzucony, jak to się innym działo. [...] zgniótł groźnego siłacza Kerkyona, który zmuszał wędrowców do zapasów. Wreszcie [...] rozprawił się ze złoczyńcą zwanym Damestesem ('Ujarzmicielem') albo Prokrustem ('Rozciągaczem') [...].
Zwycięski i zmęczony młodzieniec stanął nad brzegiem Kefisosu, gdzie miejscowa ludność przyjęła go życzliwie i zgodziła się oczyścić Tezeusza rytualnie po zabójstwach, jakich się dopuścił" - Zygmunt Kubiak ,,Mitologia Greków i Rzymian".

Po Żelaznym Zamku zostało tylko pole oziębionego deszczem żelaza. Z jednej strony Tatra marzyła, by ludzie znów nauczyli się jego obróbki, z drugiej - wiedziała, że znajdą się gotowi wykorzystać je w złych celach. Gdy leżąc na noszach, widziała jak topiła się siedziba martwego Naraicarota I, od strony lasu biegł jakiś starzec, ubrany w białe szaty, a w dłoni trzymał coś zielonego. ,,Jestem Smętkiem i ofiaruję zwycięskiej królowej swój wieniec z jemioły"! - szlochał. Tatra po raz pierwszy usłyszała o nim w czasie swej wyprawy po raka Estinusa. Wróciwszy do stolicy, przygarnęła Szyłkę i Nerkę, a one wciąż nie wiedziały jaka postać jest dla nich najlepsza. Przybrały już wszystkie niemal kształty i barwy ku uciesze chorych dzieci. ,,Nie pomoże im żaden wracz, ani tym bardziej znachor, ani nawet Złota Baba - tylko powrót taty może je uzdrowić" - mówił Deneb. Po latach mieszkańcy Çatal Höyük ofiarowali Tatrze - teraz królowej Aplanu, honorowe obywatelstwo swojego miasta. To były wspomnienia. Po nich przychodziły następne...
Wąpierze rozniesione na mieczach, strzygi przestrzelone z łuku, zbójnicy i chąsiebnicy spaleni żywcem, czarownice wysadzone w powietrze, podobnie jak leofontony... Koszmar. Kilka dni po bitwie, miasto stołeczne było świadkiem wielkiego oczyszczenia z przelanej krwi. Pod okiem miejscowego kapłana; Rdzeniejew, Kurko, Deneb, Ovov Tęczookinson, oraz liczni wojownicy leżeli na trawie i przepraszali Mat' Syraję Ziemlę - Mokoszę za krew, którą na nią wylali. Ongiś takie oczyszczenie miało miejsce po bitwie na lodach jeziora Mamir, później zaś po rozgromieniu armii na lodach Tormaytanu. W Montanii nawet zbójnicy przepraszali ziemię za dokonane na niej rozboje. Czynili tak również złodzieje, oszczercy, pijacy, Bractwo Czcicieli Rykara i inni. Tym razem, jak zwykle, tłumy zwycięzców poddawały się starodawnemu obyczajowi, jednak większośc z nich (nie mówię tu o Kurce) tak naprawdę wcale nie żałowała zabitych przez siebie wąpierzy czy trolli. Przeciwnie - wypędzenie straszydeł i zbójów i bestii z Burus napawało wielu niekłamną dumą. Zwyczaj ojców trzeba było uszanować, ale przykładowo taki Rdzeniejew wcale nie czuł się winny. Wśród zdobywców Żelaznego Zamku nie było Tatry, co wielu komentowało. Ona zaś tamtej nocy, choć nie zamierzała zabić Naraicarota I, uśmierciła mieczem wielu jego poddanych, broniących swego pana. Wahała się czy naprawdę warto wyznać to ziemi, a pośrednio Agejowi. Przecież walczyła w obronie swego ludu. Zabijała okrutne straszydła być może wypasłe na krwi niewinnych dzieci. Zawsze stroniła od rozlewu krwi; nawet polowań nie lubiła. Pokonanemu królowi wąpierzy ofiarowała ocalenie, lecz on go nie przyjął! Za to wydarła zręki Rdzeniejewa Szyłkę i Nerkę, które zwiódł przeniewierczy wąpierz Żuławisław. Zawsze oszczędzała pokonanych zbójników, swoich rodaków. Zawsze gdy z pokorą prosiła ich o pokój, Naraicarot kazał go zrywać. Jednak tym razem nie miała litości - wśród zabitych strzygoni znajdował się ich król, ongiś obecny u Rykara, który chciał zamienić w swych poddanych jej dzieci Mieczysława i Anej Mari. Nie żałowała tego co zrobiła. Te stwory kiedyś były dobre, lecz zmieniły się nie do poznania, stając się wredne jak nieboskie stworzenia. Uznała, że nie warto się oczyszczać z dobrego czynu - ongiś uczył tak Evoliusz, lecz nie pamiętała tego. Z drugiej strony szanowała starodawną tradycję, wyrażającą szacunek do życia i nie chciała dać złego przykładu. Pewnego razu zapytała o radę Deneba, gdy ten ostrzył pazury o brzozoświerk rosnący w ogrodzie.
- Gościsz u siebie córki Cara Wodniak - tak nazwał Ayałakaya - a nie wiesz? Przecież znasz ich historię. Posłuchaj innej. Była sobie raz dobra i miła dziewczyna z gór, którą niegodziwy władca Zachodu wystawił na żer najdzikszego z wapierzy. Ten ugryzł ją, a tym samym pozbawił człowieczeństwa. Zbladła, wyrosły jej kły, a oczy poczerwieniały jak krwawnik. Porzuciła Ageja i ukochaną przez siebie Mokoszę, a poszła służyć temu potworowi. Był on królem wąpierzy i poplecznikiem króla Zachodu. Uznała tego ostatniego swoim panem i na jego rozkaz gryzła miłujących wolność rybaków z Dalekiego Zachodu. Enkowie zafrasowali się tym bardzo i sprawiedliwa pani morza skazała ją na śmierć. Wysłała do niej swego sługę, który strzałę z łuku zatopił w jej sercu. Jednak wtedy ukazała się miłosierna matka wilgotnej ziemi - nie bacząc, że wąpierze są istotami najnieczystszymi i najokrutniejszymi ze wszystkich, zdobyła jej łzy, przez żal wyciśnięte z oczu krwawych, nie chciała bowiem, by owa dziewczyna zginęła pod postacią najohydniejszego ze stworzeń; za bardzo ją miłowała! A wtem wydarzył się cud - czar prysnął, a i inni w różnym czasie odczarowani zostali. - Tatra słuchała uważnie, a biały ryś ciągnął. - Wąpierze to upiory zaprzedane Rykarowi, lecz wiele z nich, to byli ludzie zamienieni w straszydła, tacy jak owa dziewczyna, o której opowiadałem. Obudź się nędzne stworzenie i nie gniewaj się, że tak cię nazwałem, to dla twego dobra. Niech cię Agej wzmocni - otarł łapą łzę z jej policzka.
Od tej pory, Tatra już nie wątpiła w celowość oczyszczenia.
I to było wspomnienie. Tymczasem przybył Sirrah.
- ... tymi słowami kończę opowieść - mówił. - Kończę również swoją misję, choć z bólem. Jestem potrzebny na południu; w Kraju Stepów, bo tam przebywają teraz wąpierze, a ja muszę obronić przed złem dwoje małych dzieci; chłopczyka i dziewczynkę. To już ostatni rok rozstania, wy wyjdziecie Lechowi III naprzeciw. Nie płaczcie, dzieci, bo już wkrótce spotkacie ojca, ja zaś muszę lecieć do innych - mówił Sirrah. - Zanim odlecę, chcę rzec, że zwyciężone straszydła przebywają teraz w Kraju Stepów, a siedzibę mają w tej chacie, w której Erydan zamienił Tatrę w wąpierzycę. Wybrali też nowego króla, a imię jego - Naraicarot II. Istoty te długo wędrowały przez Aplan; nocami i przytajone. Dopiero na styku granic Aplanu, Orlandu i Oylandu ujawniły swą niszczycielską moc. W małej wiosce wybuchła zaraza, a wąpierze, strzygi, brukołaki, sysuny, smoki wdzierały się do domostw, by pożerać ludzi. Ginęły niemowlęta pożerane przez mamuny, latawce szerzyły pożary... Ludzie majacząc w goraczce widzieli latające po niebie końskie kopyta i wszędzie czuli uderzenia biczów sług Naraicarota II. Ów zaś opity krwią, dał ręką znak by dalej wędrować - nagle mały Mieczysław przemówił do nietoperza.
- Nasza mama zasadziła w całym kraju takie drzewka z Ojcowa, które leczą wszystko choróbsko i wszystkie rany po wąpierzach. Te drzewka to są brzozy, które od zwyczajnych, odróżniają się tyn, ze mama kazała oznaczyć je czerwonymi wstążeczkami - mówił chłopczyk.
- Tak trzymać - odparł Sirrah i czule pożegnany przez wszystkich rozpłynął się w mroku.



Rozdział XXIX

,,Pavlas ov Sadić: Misie są fajne!
ojciec Marcus ov Cosiar: Misie są niebezpieczne" - z lekcji religii.4 
,,[...] Andrew Battel. [...] tak barwnie opowiadał kompanom o dziwach tajemniczej wówczas, wręcz legendarnej Afryki, uchodzącej za pandemonium olbrzymów, karłów i potworów, że wreszcie jeden z nich..." - Andrzej Trepka ,,Co kaszalot je na obiad''?

- Te Kynokefale jednak na coś się sprzydają - mówił król do Rutego. - Są niebezpieczne, ale umieją bronić. Jak chociażby, ostatnim razem na Sokotrze. Twoi psiogłowi przyjaciele wybili straszne węże z łapami modliszek i ogonami skorpionów. Gdy wraz z Rutą i Arvotem Baldasem przybiłem tam, miały postać syren, lecz były to jakieś krwiożercze straszydła wabiące śpiewem słowiczym, by potem kłuć, mordować i pożerać... Chwała Kynokefalom! - westchnął. (Dodać należy, że wyprawa posunęła się już daleko, a ostatnio dołączył do niej książe Ruty).
- To tak jak w bajce o siedmiu Simach - skomentował następca tronu. - Było siedmiu braci Simów, z czego ostatni był złodziejem, a dodać należy, że każdy posiadał jakąś umiejętność. Pewnego razu spotkał ich król i zabrał na swój dwór. Wszystkich, prócz siódmego, który był złodziejem. A jednak potem otrzymali jakowąś misję i bez pomocy owego brata -złodzieja nie mofliby jej podołać - gdyby Ruta go nie szanowała, narysowałaby sobie na czole kółko.
Była oburzona na Lecha III. ,,Potwory potworami, ale ty zachowałeś się jak ten Neuratus z Bliskiego Zachodu, no wiesz, ten herszt rozbójników, którego na oczach Tatry kazałam zabić Arvotowi Baldasowi. To było podłe" - mówiła mu, gdy ostatni wąż z Sokotry padł pod ciosem broni kynokefalskiej, wyglądającej jak topór. Następnie ciała groźnych istot zostały spalone. ,,Czy Tatra kiedykolwiek cię zdradziła"? - pytał go głos Ruty. ,,Nie - bronił się w myślach - ale nie widziałem jej już pięć lat, które strawiłem na tą wyprawę. Stęskniłem się okrutnie, a przecież mi się należy". ,,Co ci się należy"? ,,Ona" - odparł z przekonaniem. ,,O, nie - dodał po chwili; już się 'przebudziłem' i nie jestem tym samym Lechem, co przed laty kazał wojsku, by mi ją sprowadziło. Walka ze Szkieletohienami nauczyła mnie rozumu. Mnie się tylko należy jej uczucie, wierność, dobroć, a te potwory zdawały się promieniować tym wszystkim, ale stały się tym czym były - gdy tylko na ląd zszedłem" - polemika trwała. ,,Tobie się należy? Chyba obuchem w łeb. Gdy w Burus służyłam Zimie, dawałam jeść jakiejś kobiecie, co nie założyła rodziny, bo jej zdrowie jest zbyt słabe. Długo przebywałam poza Vracasievem, rozmawiając z nią wieczorami. Opiekuje się sarnami i zającami, sikorami, gilami, gawronami i dzięciołami, a gdy Wiosna i Lato panują, opiekuje się kwiatami i drzewami. Ma dobre serce i nie życzy źle tym, co założyli rodziny, a zwierzęta i rośliny są przy niej szczęśliwe. Raz od Leśnej Matki dostała zamorskie drzewko o czarnym pniu, złotych liściach i rubinowych owocach, lecz musiała je oddać, by mieć chleb. U tego, kto je nabył drzewko zwiędło. Tobie się należy. A ona co może powiedzieć? Kościej uderzył twoją żonę kańczugiem w twarz i kazał wtrącić do lochu, bo też mu się należało"! - w skalanym brudem sercu króla zrodził się żal.

*

- Mamo! Tato! Taki pan, co ma czarną skórę do nas przyjechał! - wołały pięcio - i sześcioletnie dzieci rolników w jednej z aplańskich wsi na widok gościa z zamorskich stron.
- Gość w dom, Agej w dom - przywitali rodzice owego człowieka.
Był to młody, czarnoskóry mężczyzna ubrany na czerwono, uzbrojony we włócznię. Wiózł ze sobą dziwny przedmiot podobny do zasuszonej gałęzi palmowej. Towarzyszył mu wierny pies. Nosił złote obręcze, a do czoła miał przypięty diament uformowany na kształt kwiatu.
- Jestem Biały Tulipan, syn króla Tassilii - przedstawił się gospodarzom - a przybyłem do kraju Aplan, by uczcić miejsce zgonu mego przezacnego rodaka Mavratisa. Słyszałem, że walczył w obronie tego kraju przeciw Kościejowi i jego grób jest gdzieś nad rzeką Viraną. Poza tym, pragnę ofiarować to pióro ptaka Roka z Malgalesio królowej Tatrze, w podzięce, że zwyciężając Kościeja utorowała drogę do niepodległości również mojemu krajowi - pióro wzbudziło powszechny zachwyt, choć nie było kolorowe.
- Król jest teraz na wschodnim Końcu Świata, a o rękę królowej ubiegają się władcy Teutmanii, Nürtu, Irlandii, Puany, Kraju Stepów i Kartwelii. Staczają dla niej pojedynki, ofiarują kwiaty, klejnoty, ptaki, bestie, pachnidła, owoce, konie, obiecują piękno swych królestw, plotkują o ,,lwach pręgowanych", pożywiających się ciałem króla... - mówił ojciec rodziny. - A ona; jakbyś grochem o ścianę rzucał. Ślepo wierzy, że król powróci i ostatnim razem coś takiego powiedziała, że zalotnicy powrócili do siebie.
- Mówiła zdaje się, że kocha go nie za to co on daje, ale za to, że jest - powiedziała gospodyni, a następnie postawiła na stole ogromny garniec kapusty z grzybami.
Na deser były placki z miodem. Gospodarze prosili gościa, by opowiedział o swoim kraju.
- Afryka jest ogromnym lądem, oddzielonym od Europy Morzem Śródziemnym - zaczął Biały Tulipan. - Mój kraj rozciąga się od Morza Śródziemnego do jeziora Czad, a miastem stołecznym jest Loitikon; Miasto Żyraf. Ma dostęp również do Morza Trzcin i Morza Ciemności, nad którym lezy gród Bajadorsk. Nad tym morzem nigdy nie świeci Słońce i żyją w nim okrutne węże i smoki, niekiedy wyprawiające się w głąb lądu. Dlatego Morze Ciemności bywa nazywane ,,Morskim Čortlandem". Mamy ponadto dostęp do Morza Suchego - było tak gorące, że wyparowało i jest tam teraz sama sól. U naszych wybrzeży wyrasta z morza Góra Magnetyczna - wyznacza ona zachodni Koniec Świata. Największą naszą wyspą jest Malgalesio, niepodlegające zwierzchnictwu Loitikonu. Ongiś żyły tam olbrzymy ogniste zionące ogniem, ze wschodu przybyłe. Spustoszyły całą wyspę swymi płomienaimi i gdy głód im zagroził, powróciły do swych domów. Wyspa zaś znów się zazieleniła. Nasz kraj jest gorący, zasobny w rośliny, zwierzęta i złoto. Są w nim góry Atlas, między którymi znajduje się Nawia i gdzie Wielki Dąb rośnie. Najgłówniejsze rzeki to Nilus i Rzeka Złota, prowadząca do Nieznanych Krain. Kto w owej rzece zanurzy rękę, by się wzbogacić, zostanie napadnięty przez potwora Simargła; jest to ptak z psią głową... - wtem przerwał mu synek gospodarzy:
- Mnie babunia mówiła, że taki zwierz nazywa się Paskudjem!
- Paskudj i Simargł to widocznie jedno i to samo zwierzę - rzekła mama. - Niech pan opowiada!
- ... mamy też piękne jeziora i czarodziejskie fontanny. Te ostatnie, zawsze przedziwnej roboty są w grodach i na odludziach. Ta z Bajadorska przypomina puchar, a jej woda leczy zatrutych i poranionych przez morskie potwory. Ludzie tam mieszkający wyglądają jak ja - wskazał swą czarną skórę - a wokół nas jest pełno zwierząt i stworów. Mamy siafu - ludożercze mrówki, okazałe i kolorowe chrząszcze i motyle, szarańczę, skorpiony, warany (mówią, że to młode krokodyli), kameleony (Amosow palił ich żołądki, by sprowadzić deszcz), krokodyle (a także żółte węże z czterema łapami, które płaczą ilekroć jedzą człowieka), wielkie żaby, jeszcze większe węże (wśród nich zielone, wielometrowe pytony, z których ogonów leci dym), węże morskie i ryby dziwotworne, władne pożerać całych ludzi, hydry, bazyliszki, kraki, beznogie sylfy, białe orły, strusie, małpy (a specjalnie: koczkodany i papiony), serwale, dzikie koty podobne do domowych, karakale, lwy, lewart, czyli pantery, gepardy, sfinksy, chimery, marozi (czyli lwy cętkowane), czui - mfisi (hienolamparty), mngvy (koty szare w czarne pręgi, wielkości oślej), szakale, likaony (jest to imię króla Valkanicy, który został zamieniony w dzikiego psa za karę za podanie Enkom potrawy z człowieka), gryfy, pręgowane konie, jednorożce, pegazy, smoki, mantrykony, leofontony, gazele, roślinożerne nietoperze, słonie i nosorożce, brunatne niedźwiedzie z Atlasu, chimisety, tury i bawoły. Trzeba też wymienić feniksy, czyli żar - ptaki. A jakie są nasze stwory?
Kynokefale, Akefale, Cyjanopody, olbrzymy, rusałki, krasnoludki latające na żurawiach, syreny, wodniki, satyry, Centaury, Cyklopy, Gorgony, Lemury, czarownice, Bastowie (ludzie z kocimi głowami, krewni Żbiczan), Czarne Uszy (mają głowy karakali, krewni Lynxów), Hathorowie (rogaci ludzie zamieniający się w krowy), Sobakowie (wodniki strzegące krokodyli), plemię Gorilla (leśni, kudłaci ludzie), niekiedy widziane w Bajadorsku i podobni do nich Pongo. Ci ostatni, żyjący w wielkich stadach, są bardzo silni - potrafią przegonić słonia waląc weń pięściami. W razie śmierci jednego z nich, pozostałe przykrywają zwłoki stosem gałęzi. Są bardzo prymitywni - choć grzeją się przy ogniskach rozpalanych przez ludzi, nie umieją ani rozpalać, ani podtrzymywać ognia. Pongo zajmują się ochroną leśnego plemienia Bambutów. Ludzie doń należący są wzrostu dzieci. Oprócz tego w naszych morzach żyją trytony (skrzyżowanie człowieka, konia i ryby), morskie konie i satyry, hybrydy człowieka i ośmiornicy, oraz stwory o żabich pyskach, płetwiastych dłoniach i stopach, o głowach mających skórne balony. Rosną u nas drzewa rodzące gęsi - słuchacze zrobili wielkie oczy - a w lasach żyją opasłe syleny z oślimi uszami. Widziano też wielogłowe psy, (o dwóch, trzech, a nawet dziesięciu głowach!), czerwone barany, a także zalatujące z Valkanicy kolczaste ptaki pożerające ludzi. Był u nas nawet koń - ludożerca, pelikan karmiący pisklęta własną krwią, jeleń, który żył 900 lat, zjadał węże i odmładzał się w górskim źródełku w pobliżu Nawi, a nawet kaczka znosząca jaja na twardo i kupująca ser u fryzjera - rodzina jak jeden mąż wybuchnęła homeryckim śmiechem, a za oknem było już ciemno.
Biały Tulipan był już zmęczony, lecz na prośbę goszczących go, zgodził się jeszcze coś opowiedzieć.
- Mamy wiele grodów warownych i bogatych; Loitikon, Bajadorsk, Levartov, Lubartov, Polifem, Nandia, Teostovo i wiele innych. Plemię Czarnych Uszu wydało dwóch królów: Czarnoucha i Skakuna, którzy objęłi tron na pólnocy, za Morzem. W erze dziewiątej rządziła u nas królowa rusałek Afaraka, a w dziesiątej - osiedlili się ludzie. Początkowo, Teost wcielony Swaróg sprawował rządy nad rzeką Nilus; wprowadził wiele wynalazków, prawo, małżeństwo, był jednocześnie miłosierny i sprawiedliwy. Jednak Amosow zamordował go, a jego państwo zamierzał złupić i zniszczyć. Mimo to, choć wyrządził wiele zła, na gruzach państwa Teosta zbudowano wspaniałą i kwitnącą Tassilię. Na północy żyje plemię Lemurów - nocnych istot; szkieletów obciągniętych skórą. Z niego to wyszedł okrutny Kościej, który drogą podbojów założył imperium na Dalekim Zachodzie, za Morzem. Początkowo współpracował z Bractwem Twierdzy Amosowa - syna tego samego czarownika, co zabił Teosta. Razem napadli na Tassilię i po wielu latach ją podbili. Pomogli im zdrajcy z grodów Levartov i Lubartov - zakon ludzi - lewartów. Byli to rycerze ubrani w skóry pantercze, lecz rychło przerodzili się w srogich zbójów, mordujących niewinych ludzi. Natomiast przeciw Kościejowi stanęła mądra i dzielna Toeris - kuzynka Teosta. Kontynuując jego dzieła, wynalazła wiele rzemiosł i prowadziła do boju hufce afrykańskie. W niewoli (ujęta za zniszczenie czarodziejskiej kuli, którą Amosow wzniecał pożary) skłóciła obu najezdników. Powiedziała, że wyjdzie tylko za tego z nich, który pierwszy dobiegnie do drzewa. Kościej i Amosow tymczasem dobiegli jednocześnie, a gdy kłócili się, ujrzeli Toeris lecącą na dywanie ze wschodniego Końca Świata i szyjącą z łuku do powietrznych straszydeł zza Morza. Dywan ten należał do przeniewierczego Bractwa Twierdzy, a owe latające straszydła były jego sługami. Obaj wpadli w wielki gniew i poczęli wzajemnie obwiniać się o tą klęskę. Kościej rozkazał wzbić na pal Azaratiela5, syna czarnoksiężnika, ten zaś w odwecie wymordował wielu jego wojowników. Jednak Tassilia została zdobyta, mimo, że przy zdobywaniu przez Kościeja wyschniętego jeziora Czad, nagle wezbrały wody i potopiły jego wojsko. W czasie tej wojny, z południowego Końca Świata przybył wesoły Bes. Choć został królem Bambutów, uczuł, że jeszcze nie dojrzał ku temu i postanowił odbyć podróż na północ. Gdy ujrzał wojnę, zaczął bronić uchodźców, kobiety i dzieci, poznał też Toeris. Odmówiła mu ręki, by móc bronić swego ludu, a Bes przyłączył się i dawał Tassilijczykom schronienie w swojej puszczy. Raz został pojmany i oddano go kuglarzom ku jego upokorzeniu, lecz ci pozwolili mu wrócić do Afryki. Przez wiele lat Bes i Toeris razem wojowali i chronili pokrzywdzonych, a po śmierci Kościeja Toeris wyszła za Besa i teraz żyje na końcu świata jako królowa Bambutów - Białemu Tulipanowi już się oczy kleiły, a dzieci usnęły na ławie. Za oknem pohukiwały sowy.
W chacie gospodarze mieli dwa zwierzęta: pieska i kotka żyjące ze sobą w zadziwiającej zgodzie. Przygarnięto je tydzień temu, były bezdomne. Nagle ozwały się ludzkim głosem:
- Kochani gospodarze! Z całego serca dziękujemy za gościnę, ale nie jesteśmy prawdziwymi zwierzętami - chłop i baba tego dnia byli gotowi uwierzyć już we wszystko. - Nazywamy się Szyłka i Nerka, a pochodzimy z Białopolski. Przygarnęła nas królowa Tatra; niestety nie wiemy co stało się z kochanym grafem Żuławisławem. Przybieramy różne postaci i wędrójemy po kraju, aby go poznać. Opowiedziana historia bardzi nas zaciekawiła. Królowa mieszka w Niście, możemy jutro pana tam zaprowadzić - mówiła Szyłka pod postacią pieska.

*
Rano siostry spełniły swoja obietnicę, a ratajom zostawiły w podzięce swoją biżuterię.



Rozdział XXX

,,Rok (Ruk, Roch, Ruch), w baśniach arabskich ptak o bajecznej wielkości i sile". - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 15 Rewir do Serbja"

Na Oceanie Wyrajskim rozpętał się sztorm. Pioruny rozdzierały czerń nocnego nieba, a białe fale kłębiły się, to podnosiły, to opadały. Uszy rozdzierał huk morskich bałwanów i krzyk jakby nieprzeliczonych stad orłów. Arvot Baldas wbił pazury w pokład, by nie wpaść w kipiel, a wszyscy pozostali żeglarze złapali jego kudły (dodać należy, ze cała załoga, to tylko wodny niedźwiedź, rusałka, król i książę - nie było żadnych marynarzy). Na domiar złego przy akompaniamencie ulewy, ten sam wąż morski, co ostatnio, znów zaatakował. Sama jego głowa była wielka jak żubr, a pysk spiczasty. Łuski za skrońmi tworzyły kolce wielkości ludzkiej dłoni. Resztę pokrywały twarde jak kamienie łuski; czarne ciągnące się wzdłuż grzbietu i ciemnozielone, przykrywające potężne muskuły. Oczy wielkości ludzkiej głowy były żółte, a wnętrze pyska - czerwone. Potwór z furią rzucił się na rozhybotany statek. Arvot Baldas okładał jego łeb potężnymi łapami, a Lech III i Ruty pochwycili topory - dar od Kynokefali, aby przyłączyć się do obrony. Potwór sprężył się i dał nura. Po minucie zaatakował ponownie. W międzyczasie, Ruta ujrzała wśród orkanu postać mężczyzny z foczą głową.
- Kellu! - zawołała. - W imię Juraty ratuje nas! - na moment błyskawice uczyniły niebo jasnym jak w dzień.
- Siadaj na Arvota Baldasa i hul w wodę; oboje umiecie pływać. Niech Lech III i Ruty przywiążą do jego tylnej łapy linę, a on będzie ich ciągnął do brzegu - objaśniał sługa Juraty. - Ten statek krwią zbudowany, już nie ocaleje - po tych słowach zniknął w falach, a Ruta powtórzyła jego słowa.
Lech III i Ruty spełnili polecenie, lecz byli zbyt przywiazani do okrętu - daru króla Seylanu, a poza tym bali się morza.
- Tyś topielica, więc się nie utopisz - argumentował Lech III - ale my...
- Jeleń, gdy go wilki, albo ogary ścigają, też skacze w wodę i nie baczy, że jest wielka i straszna - odrzekł Arvot Baldas, a widok zranionej głowy węża morskiego, znów atakującego, przemówił im do rozumu.
- Poczekaj na nas! - krzyknęli obaj mężczyźni i złapali za linę.
Były mieszkaniec Jeziora Niedźwiedzi, dał susa w spienioną wodę, unosząc Rutę na grzbiecie, a pozostałych żeglarzy uczepionych liny. Tymczasem wąż morski począł pożerać korab - drewno, olinowanie i żagle. Posiłek ten nie wyszedł mu na zdrowie. Jego pobratymiec rzucił się na czwórkę pływaków, lecz Arvot odpędził go. (,,A huncwocie! Dzieci chcesz osierocić? Żonę owdowić"? - mówił tu o królu, a następnie ugryzł morskiego potwora. Ten w odwecie wyrzucił ich w powietrze, po czym wszyscy cali i zdrowi spadli znów w fale, aż te wyrzuciły ich na brzeg). Teraz leżeli na puszystym piasku. Ruta miałą dłoń zaplątaną w kudły swego ulubieńca, a orski ksiażę zarył twarzą w złocistym pyle. Pierwszy obudził się Lech III, a palące promienie Słońca raziły go w oczy.
- Umarli, czy co? - zaniepokoił go widok przyjaciół. - Usnęli; chyba wczoraj rozbiliśmy się, a Jurata zadziwiła mnie swym miłosierdziem - króla uspokoił oddech niedźwiedzia - rozbitka. Koło plaży rósł przepiękny, zielony las, a za nim rozciągały się soczyście zielone stepy; jakby łąki rozciągające się po horyzont. Król postanowił rozejrzeć się po okolicy, szukając wiosek rybackich. Przeszedł kilkanaście łokci i na przybrzeżnych skałach ujrzał dziwne istoty. Miały gęste, ładne i kolorowe futra, sylwetką przypominały ludzi. Trzymały muszle pięcioplaczastymi dłońmi i miały twarze ni to ludzkie, ni to zwierzęce. ,,Koczkodany" - przemknęło królowi przez myśl. Pamiętał z Nistu kilka gatunków tych małp. Królowa posiadała je w swoim zwierzyńcu. Wtem -

,,Bo najlepsza w Velehradzie, Aplanie jest:
Čalten renifer, a nie pies.
W Velehradzie mamy renifera,
W Velehradzie mamy renifera,
Dżo - dżo, dżo - dżo, la - la - la - la - la - la,
Dżo - dżo! Dżo - dżo!"

- król osłupiał, gdy stworki zaczęły ,,małpować" piosenki ongiś śpiewane na Seylanie przez Kellu Simi - Abö, a do tego miast nóg i małpich ogonów miały ogony rybie. Zauważyły przybysza, lecz się nie zlękły.
- Wczoraj dzielnie walczyliście ze sztormem i morskim wężem - nagle odezwała się najśmielsza z morskich małp, lub Syren Brzydkich, a Lechowi szczęka opadła. - Jeśli nie wiecie, jesteście w Afryce; tu wszystko jest możliwe; w jeziorkach płyną balsamy, a na drzewach siedzą stada feniksów - istota podała człowiekowi swą małpią łapkę. - Obudź swych towarzyszy, mamy dla nich słodką wodę - syrenka podała muszlę napełnioną przejrzystym płynem - i świeże ryby - wskazała na załom skalny - my zaś wracamy do morza. - Po chwili wszystkie ,,małporyby" (określenie ukute przez Lecha III) z wesołym, małpim szczebiotem skoczyły w fale.
Tymczasem Ruta, Ruty i Arvot Baldas zbudzili się i razem z królem zastosowali się do rady ,,małporyb". Topielica i jej niedźwiedź zjedli ryby na surowo (ongiś zajadali się tak truchłem wieloryba na Svalbardzie), podczas gdy dla panów rozpalono ognisko - człowiek to nie wodnik, by jeść surowe mięso!
- Słyszałem, że jesteśmy w Afryce - mówił przy ognisku Lech III - pamiętacie może jak w Bharacji goście stamtąd opowiadali nam różne dziwne rzeczy, przykładowo o jakimś rogatym gadzie z bagien pożerającym hiopopotamy?
- Pamiętamy! - odrzekli Ruta i Ruty.
- Naszym celem będzie znaleźć ludzi; najlepiej by było, jeśli bylibyśmy w królestwie Tassilii - mówił Lech III. - Są w nim drogi; takie dobre, bite, a kraj utrzymuje przyjazne stosunki z Aplanem, bo oba wycierpiały od Kościeja. Z tego co opowiadali nam Murzyni, na tronie zasiadł nowy król - Biały Tulipan, który przez cześć dla Mavratisa (czarnoskórego niewolnika z Teutmanii, który wyzwolony przez jakiegoś velehradczyka poległ w obronie mojego kraju nad Viraną) podobno zamierza odwiedzić zamorską północ.
- A kiedy żył Mavratis? - spytał nagle Ruty.
- Za panowania mojego ojca Opplana, jeszcze przed moim narodzeniem - odparł Lech.
- A imię jego stąd się wzięło - ozwała się Ruta - że w Tassilii biel jest barwą żałoby, a ów Biały Tulipan wiele wycierpiał podczas rządów Kościeja. Stracił ojca i matkę, stad teraz nosi na czole klejnot podobny do białego kwiatu - na znak żałoby. Poza tym był niewolnikiem Mięsojada, którego spaliłam na jeziorze Tormaytanus. Raz w jego ogrodzie miał sam jeden ustawić kolumnę z rzeźbą swego ciemiężcy. Tak mocno się napracował, że widzący to rzekli: ,,Ten człowiek tak naprawdę postawił własny pomnik" - od Autora: zwracam uwagę, że nazwano go człowiekiem, w czasach, kiedy niewolników uznawano za ,,mówiące narzędzia".
Po złorzeniu Juracie dziękczynienia i solennej obietnicy Lecha III, że odtąd będzie już zawsze wierny żonie, wędrowcy udali się w drogę, szukać wsi lub grodów. Nie zdążyli się zmęczyć, gdy przeszli las, lecz gdy ,,wypłynęli na zielonego przestwór oceanu" i Arvot Baldas, na którym siedziała Ruta ,,niczym łódka w zieleni brodził" ujrzeli rzecz niesamowitą. Po niebie szybował orzeł. Na głowie miał koguci grzebień, a do kura upodabniał go ponadto ogon. Były w nim pióra czerwone, żółte, niebieskie, białe, różowe, zielone, czarne, szare, brązowe i pomarańczowe. Jednak nie tylko to wymieszanie cech orlich i kogucich przykuło największą uwagę. Ptak wydarł z siebie dziki wrzask i nagle wszystkim ożył w pamięci ów ,,krzyk jakby nieprzeliczonych stad orłów". To też nie było najdziwniejsze. ,,To potwór"! - ktos krzyknął. W ptasim dziobie bezradnie trąbił słoń, a dwa pozostałe konały w szponach. Orzeł, straszniejszy nad wszystkie gryfy Pomerlandu Okidentalnego usiadł na czubku ukwieconego wzgórza. Zabił słonia uderzając nim o ziemię i połknął, a po chwili jego los podzieliły dwa następne. Zamachał skrzydłami, po czym zapadł w drzemkę.
- Czy pamiętacie ludzi z Malgalesio? - Lech III przemówił wreszcie do skamieniałych ze zgrozy kompanów. Arvot Baldas choć był wielkim niedźwiedziem z Jeziora, na widok ptaszyska trząsł się jak szczeniaczek przed burzą. - Oni, jak też gepard Akko Jubastin opowiadali nam o tajemniczej istocie zwanej ,,Rok", która żyje na tej wyspie. Ten, którego widzimy, wygląda zupełnie tak samo jak w ich opowieściach. Ludzie są dla niego za mali, by na nich polował, za to oprócz słoni, łowi też wieloryby, hipopotamy, nosorożce, krokodyle, żyrafy, smoki i morskie węże. - ,,To szkoda, że jak leciał z nami, nie ułowił tego, który zeżarł nam statek" - mruknął Arvot Baldas, a król kontynuował. - W poszukiwaniu żeru, nieraz wyprawia się na pólnoc; czasem widuje się go za jeziorem Czad. Widzieli go mieszkańcy Nandii, a nawet Wczela. Gnieździ się w górach na wyspie Malgalesio, a jego jaja ją wielkie jak chłopskie chaty. Malgalezyjczycy mówili, że ich dzieci igrają w pustych skorupkach... Myślę, że jak się obudzi, będzie tropił stada słoni. Być może śledząc go, zajdziemy tak na północ - rada wszystkim wydała się dziwna, ale widocznie uznali, że skoro rzeka Kongo rozpływa się w Kosmicznym Oceanie, ptak Rok nie będzie ich prowadizł na południowy Koniec Świata.
- Carze - Ptaku, nie wystaw nas do wiatru! - zażartował Ruty.

*
Po kilku dniach wędróki po odludziach, wszystkim serdecznie zbrzydł widok pożeranych słoni, toteż z radością powitali murzyńską wioskę. Zostali tam serdecznie przywitani, a wieczorem goście uczestniczyli w słuchaniu niesamowitych gawęd. Gdy gospodarz nasłuchał się o królowej Tatrze, królach Kościeju, Übranie, Nurtusie V, Wieńczesławie, Rutysławie, Bengalii i Lance, o Kellu Somi - Abö, o bazyliszkach, smokach, niebieskim i jednorogim baranie, kazuarze i Roku, o kryształowej czaszce, dżo - dżo, a także Mokoszy, Juracie, Denebie i Sirrahu, pan domu szepnął coś o ,,bujnej pamięci", pociągnął łyk kokosowego mleka, po czym przystąpił do kontrataku.
- Drodzy żeglarze z Dalekiego Zachodu i Północy! - zaczął uroczyście. - Widzę, że razem występując we szrankach konkursu prawienia klechd, baśni, bajek i podań przybyliście do nas, jako godni rywale. Posłuchajcie jednak i oceńcie perły z naszego skarbca. Tanganiku! Zapraszamy! - zawołał Murzyn. - A racz przyprowadzić do nas małpeczkę muhalu z lasów koło sioła Ituri. Muhalu jest czarna i ma jasną twarzyczkę - zwrócił się do gości. Po minucie jakichś nawoływań i tupotu przyszedł dziwny chłopiec (chyba ośmioletni) z małpką, wyglądajacą tak jak opisał ją gospodarz. Tanganik był niziutki i pokryty rudobrunatnym futerkiem - On nie jest takim człowiekiem jak my; należy do leśnych stworów Agogve.
- A ja choć mam wygląd człowieczy nie jestem ludzką istotą - ozwała się Ruta - jestem rusałką.
- ... Agogve rzadko kiedy mają z nami bliższy kontakt. Czasem widuje się ich na targowiskach Nandii, gdzie kupczą grzybami i jagodami, miodem i rybami. Tanganik jest sierotą - dodał ciszej by nie urazić malca - całe jego plemię zabił potwór straszny; smok z dwoma rogami, wielki jak słoń. Nazywamy to zwierzę Dilai, ale ma też imiona Isangu - Mokéla - Nóembe - Chipekwe. Żyje na bagnach, a jego przysmakiem są hipopotamy. Jednak Dilai nie jest wybredny i pożera każdą istotę mniejszą od siebie. Tanganik jest bardzo dzielny - gospodarz pogłaskał główkę Agogve. - Raz do naszej wioski zakradł się drapieżny zwierz too (ma wymiary kozy, jest czarny i bardzo złośliwy), aby pożreć nam drób. Jednak nie zrealizował swoich zamiarów, bo Tanganik przegonił go z procy. Zuch chłopak. Poza tym - posadził dziecko na taborecie, lecz mały Agogve wybiegł na dwór by się bawić - pewnego razu pan serwal pojał za żonę genetę. Urodziła mu ona lamaprta i żyrafę. Lampart poślubił gepardzicę, a ich dzieckiem był cętkowany, górski lew marozi. Jego żoną była zebra, a dziećmi - hiena i gnu.
- Przecież to niemożliwe! - zaprotestowała Ruta. -

,,Bo wszystko co zielone
To jedna rodzina
Trawa dzieckiem żaby i krokodyla"!

- sensu tyle samo.
- A juści! - odrzekł gospodarz. - Ale czyż tylko za morzem, ludzie zabawiaja się krotochwilami?! - potem rozmowa przeszła na poważne tematy. Murzyni skarżyli się na różne groźne istoty napadajace na nich i na ich inwentarz - w rozmowie padały nazwy chimiset, czui - mfisi, mngva... ,,Dilai nie opuszcza bagien, a marozi gór, ale niektóre zwierzęta mogą być groźne nawet na rogatkach Loitikonu"... ,,Duba, czyli chimiset, wyglada podobnie jak to zwierzę - wskazał na Arvota Baldasa - ale w ostatnich czasach, kiedy był tu Leśny Duch - nie pojawia się tu więcej"... - podróżni nie wiedzieli jeszcze, że w Rokitnickim Siole są drzwi do egzotycznych stron. ,,Za to w ostatnich czasach zachodzi do nas czui - mfisi, czyli 'hienolampart'. Przychodzi, wyrządza szkody w gadzinie, ludzi nie tyka w przeciwieństwie do chimiseta. Żadne pułapki nie skutkują, a każdy mysliwy, zostanie uśmiercony w samoobronie"... Lech III chciał zabić z łuku Amura, jeszcze większego niż Dilai, wcześniej rozsiekł srogiego żmija i Lynxa, Arvot Baldas ugryzł węża morskiego, Ruta idąc przez Azję uśmiercała smoki, a ich nieobecny już towarzysz - Kellu Simi - Abö miał odwagę bić się z morskim satyrem. Czy wiedza o tym skłoni Murzynów by poprosić o pomoc w walce z czui - mfisi?

*
- Pani Ruto, tak się stało, że to pani wylosowała obowiązek walki z bestią - choć już rok temu postanowiła nikogo i niczego nie zabijać, to jednak wylosowała rudy kamyk spomiędzy rzeszy szarych. - Oczywiście nie musi pani robić tego sama; może liczyć na pomoc wszystkich, a nawet zrezygnować z racji bycia kobietą - przemówił do niej naczelnik wioski.
- Dziękuję, ale nie zrezygnuję i wolę sama walczyć - odrzekła spokojnie.
- Razem ze mną - dorzucił spiesznie Arvot Baldas.
- Obroniłem Tatrę przed Kąsaczem i Uszakiem, tak teraz mogę ciebie obronić przed czui - mfisi - nalegał Lech III, ale bezskutecznie.
Tymczasem w ręku Ruty jak niegdyś zalśnił obsydianowy miecz, włócznia i tarcza, dostała też łuk i strzały (niegdyś w Niście uśmierciła tą bronią wielu rezunów). Na jej cześć odbyła się wielka uczta z zaimprowizowaną sceną śmierci czui - mfisi, a z zapadnięciem zmroku, Ruta wyszła na łów. Było już całkowicie ciemno - afrykańskie noce zapadają bowiem bez wieczoru, tylko ,,w mgnieniu oka". Wtem jej oczom ukazał się zielony blask. ,,To ślepia czui - mfisi" - przemknęło jej przez głowę i wycelowała włócznią w ich kierunku. ,,Z postanowień nie wolno się wycofywać" - mówił rok temu Sirrah. Zielone, podobne do gwiazd, lub klejnotów oczyska podniosły się w górę i rzekomy ,,hienolampart" zaryczał:
- Swój! - Ruta odetchnęła i odłożyła broń.
- Mogłam cię zabić, Arvocie Baldasie - ofuknęła go niedoszła łowczyni.
- Już imaginowałem sobie, jak ten zwierz cię pożera i musiałem sprawdzić czy jeszcze żyjesz - rzekł wodny ssak, a mówił to tak szczerze i żałośnie, że gniew jego przyjaciółki wnet minął.
- Nie bój się o mnie - Ruta pogłaskała kudłaty łeb zwierzaka - rezygnuję z pomocy twojej, Lecha, Rutego i krajowców nie z pychy głupiej, by nikt mej sławy łowieckiej nie uszczuplił, ale dlatego, że naprawdę wzgardziłam swym starym życiem pełnym krwi i zemsty. Jestem kobietą i moim żywiołem i powołaniem jest życie i Źródło jego, dobro, a nie zło. Ornieta, siostra Przerośla też chciała i żyła wedle tej chęci, aby zabijać potwory i inne sługi Čortlandu. Jednak Rykara nie można pokonać jego bronią. Tu trzeba raczej dobroci, niż okrucieństwa karzącego okrucieństwo. Jesteś moim najlepszym przyjacielem - wiem, że broniłbyś mnie nawet przed Rokiem, - Arvot poczuł, że mu ,,skrzydła rosną", bo sam lękał się Roka panicznie - ale to mi niepotrzebne! - rzuciła w krzaki, gdzie ukrywali się Lech III i Ruty; miecz, włócznię, tarczę, łuk i kołczan ze strzałami. - Pamiętasz jak zabiłam Mięsojada na Tormaytanie? Vracasievo nauczyło mnie zmieniać się w płomień; Światło. Jako płomień spaliłam go, a potem pożałowałam, że zniżyłam się do metod Kościeja. Teraz też będę Światłem, lecz nie śmiercionośnym. A ty jesteś najbardziej kochanym niedźwiedziem na całym świecie - przytuliła kudłatego zwierzaka, a ten uspokojony odszedł do wioski. W ślad za nim poszli ukradkiem Lech III, Ruty i Murzyni. Ruta, miarowym krokiem obchodziła obory, stajnie, chlewy i kurniki, lecz przez wiele godzin nie zauważyła nic niepokojącego. Jej oczy utopionej, przenikały mrok, w słuch uszu niegdyś zalanych wodą łowił najdrobniejszy szelest. Po jakimś czasie ujrzała dziwne zwierzę. Wyglądąło jak lewart, lecz miało stojącą hienią grzywę i wysokie, zgoła nie - kocie nogi. ,,Hieno - lampart słusznei nosi taką nazwę"! Zwierz węszył, a oczy świeciły mu krwawo. Za nim szedł drugi zwierz. Był ogromny jak lew, lecz zprzypominał raczej tygrysa. Od Bengalii i Anej Arztein różnił się ubarwieniem - miał czarne pasy, lecz na szarym tle. ,,Mngva" - słowa Murzynów znalazły uważny odbiór. Kocury rozmawiały ze sobą i mlaskały językami. ,,Lubię kurczaki"! - mruczał czui - mfisi. ,,Gdy w brzuchu burczy dostaję skurczy i jem wszystko, że aż furczy, taka ze mnie mngva"! - śpiewał drugi zwierz. ,,Czy tu są jakieś głupie psiska, co robią zbędny raban"? - to pytanie zamarło czui - mfisi na pysku, gdy ujrzał bezbronną Rutę.
- Stój! - powiedziała, a kot sprężył grzbiet i gniewnie zamachał ogonem.
- Nie przeszkadzaj mi topielico; jestem głodny! - odparł ,,hienolampart". - Ludzi nie jem, topielice lubię od czasu do czasu, ale najlepsze są hodowlane zwierzęta. Ciebie nie chcę zabijać, więc zejdź mi z drogi! - zakończył.
- I ja ciebie nie chcę zabijać - rzekła Ruta - proszę cię; nie krzywdź tu nikogo!
- Wykluczone! - czui - mfisi rozgniewał się i rzucił na zuchwałą; nie aby zabić, lecz nastraszyć. Jednak Ruta mocno się przelękła. - Zjem cię! - ryczał kocur, lecz w tej chwili poczuł wielkie gorąco. Patrzy i widzi, że skoczył w ogień. - Boli! - ryknął i odskoczył, by lizać poparzone łapy.
Tymczasem Ruta znów przybrała swą zwykłą postać. Szczerze zatroskana pochyliła się nad czui - mfisi, by mu się przyjrzeć, lecz ten ryknął:
- Nie zabijaj mnie Enko! - na to Ruta:
- Nie jestem Enką, tylko rusałką zamieniającą się w Światło - wtem zobaczyła opadniętą szczękę drugiego wroga zagród.
- Jestem mngvą - przedstawił się szary tygrys - jesteśmy uczciwymi zwierzętami, tylko głodnymi, a ludzie chcą nas zabić.
- Jestem Ruta i dostałam broń, aby wasze skóry zdobiły rzędy wojowników. Jednak ja odrzuciłam pomoc w łowach i broń, bom sama przez wiele lat zabijałam tyranów i bestie, lecz moje serce twardniało i nie mogłam już tak dłużej żyć. Ponadto na wschodnim Końcu Świata, w Bharacji byłam świadkiem walki człowieka i tygrysa. Obaj się nienawidzili i ...
- Ta przemowa jest już zbędna - rzekła mngva. - Zadziwiasz nas swoją dobrocią. Mówisz, żeś nie Enką, ale jesteś potężna i możesz nami rządzić. Racz tylko nie zabijać - w odpowiedzi Ruta usiadła w milczeniu na grzbiecie mngvy i lekko popchnęła czui - mfisi, by szedł przodem.
Tymczasem noc już się skończyła i kury piały pośród bladego świtu. Ludzie poczęli się budzić, a widok jaki ujrzeli zrazu ich przeraził, a następnie rozradował. Ruta żyje; jedzie na mngvie, a przed nią bieży czui - mfisi! - darły się dzieci, a wśród nich Tanganik. Tego dnia cała wieś wyległa z chałup, porywając ze sobą ostro zakończone narzędzia rolnicze i sprzęty kuchenne. Mngva ryknęła na widok Arvota Baldasa; kotu wydawało się, że to oswojony chimiset (rzecz mało prawdopodobna, ale trzeba wiedzieć, że mngvy nie spotykały się z niedźwiedziami z Atlasu). Topielica wstała z pręgowanego grzbietu i uściskała swego właściwego wierzchowca - niedźwiedzia. Następnie przemówiła:
- Gdy czatowałam nocą, Arvot Baldas - wskazała na zwierzę podobne do duby - przyszedł do mnie, by sprawdzić czy żyję. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Jednak odprawiłam go do wioski i swój rynsztunek precz odrzuciłam. Rozmawiałam z tymi zwierzętami, a gdy czui - mfisi rzucił się na mnie odstraszyłam go płomieniem - następnie na oczach wszystkich zmieniła się w Światło, po czym znów w cielesną istotę - te stwory już tu są jak widzicie. - Wszystkich zdjął podziw, a jednocześnie rozległy się wołania o uśmiercenie dzikich kotów, w celu ukarania ich za śmierć myśliwych i pasterzy.
,,Nec Hercules contra plures" i wieśniacy nie chcieli przebaczyć. Ruta na kolanach prosiłą o łaskę dla schwytanych istot, Lech III ją poparł, lecz wtem przyszli bracia zabitych i przeszyli oba koty włóczniami.
- Porządek musi być - powiedzieli - a pani jako ta co je złowiła ma prawo do ich skór. Byliśmy dla nich srodzy, ale ktoś musiał pomścić naszych braci. Choć życia to im nie zwróci. W dzieciństwie słyszałem, że pięć stadiów za siołem Ituri żyją jeziorne wodniki, co opiekują się zwierzętami i pilnują ich aby nie wchodziły w szkodę. Ów too, którego przegonił Tanganik, teraz tam mieszka.
-,,Too wygląda jak czarna kuna, wielkości kozy, o czerwonych oczach" - Ruta przypomniała sobie opowieść.
- Czuję się jakbym je oszukała - mówiła - obiecałam, że ich nie zabiję! - następnie omal nie przewróciła się na ziemię ze zmęczenia.
Małpka muhalu była z tego znana, że raz w miesiącu mówiła jak człek.

- ,,Bo słuchajcie i zważcie u siebie, że według Enków rozkazu,
Kto na ludzką gadzinę połakomi się choć razu, ten nie ujdzie z życiem"

- ci co słyszeli ten limeryk, nie wiedzieli, czy mają śmiać się, czy płakać.

*
W międzyczasie wędrowcy dowiedzieli się, że wieśniacy byli poddanymi Białego Tulipana. Opuścili osadę i poszli szukać następnej. Nie potrzebowali przewodnika, bo wsie łączyły drogi. Dawno nie widzieli ptaka Roka - albo poleciał na północ, albo powrócił na Malgalesio. Słonie pasły się gdzieś w oddali i nie zwracały uwagi. Podróżnicy byli już w połowie drogi, gdy zapadła noc. Postanowili więc przenocować przy drodze, wśród traw. Lech III i Ruty udali się po chrust do lasu, aby rozpalić ognisko. Jednak król zabłądził wśród drzew, szukając jak najwięcej suchych gałęzi. Gdy schylał się po kolejną, spostrzegł kolejne niezwykłe zwierzę (a może Čorta?). Stwór wyglądał jak Arvot Baldas, ale był większy. Pokrywało go smoliście czarne futro, stojąc na tylnych łapach podpierał się krokodylim, owłosionym ogonem, którym jednakże machał na boki jak biczem. Wnętrze jego pyska było czerwone niby ogień w piecu, a rubinowe oczy rzucały snop krwawego światła. Na widok człowieka mlasnął ozorem, a w pobliżu kręciły się lwy, lewarty i wilki - latawce (od północnych różniące się zdolnością do pędu sokoła). ,,Matar Forestiner, islit Pa tzay tutay, prilazen oden ysenen! Yba Tatra ad kydaren ein ny azen ysen ad... 6" Wtem Lech III spostrzegł stworu. ,,Nunda - Duba - Chimiset; postrach Nandii"! - wyglądał jak w murzyńskich klechdach. ,,Gospodarz nam mówił, że swymi pazurami rozdziera czaszkę, aby wyjadać mózg. Ruty! Arvot! Ruta!" - nikt niestety nie usłyszał jego wołania. Wówczas król rzucił się na chimiseta ze sztyletem.
- Teraz cię przebiję, a wyżarte mózgi bokiem ci wyjdą, ty kacie pięknego miasta! - kawałek obsydianu wypadł mu z ręki, a oczy zaszły krwią. ,,Przegrałeś bydlaku"! - zdawał się ryczeć chimiset, a w łapie trzymał potężny kostur. Uderzył drugi raz, gdy na drzewie ukazał się przepiękny ptak. Miał postać owych beznogich sylfów z Kazuarii, lecz miał białe pióra, koronę na głowie i otaczało go zielone światło. Był piękny, lecz chimiset wypuścił kostur z łapy. Ryknął strasznie i zasłonił ślepia, po czym uciekł do gawry. ,,My wasze feniksy zowiemy: żar - ptaki" - mówił król w gościnie u Murzynów.

1 Autor jest przeciwnikiem Związku Wypędzonych i Pruskiego Powiernictwa
2 Autor nie jest homoseksualistą, ani nie propaguje homoseksualizmu
3 Witajcie na Seylanie!
4 Gra słów; ,,misie" to ,,chce mi się", ,,należy mi się" itd.
5 Azaratiel przeżył i zginął dopiero w czasach Tatry - zob. ,,Tatra cz.I Misja"
6 ,,Leśna Matko, jeśłi jesteś tu, przyjdź do mnie! Aby Tatra i dzieci nie płakały za mną i ..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz