,,
… prawo może być
naruszone tylko z miłości i że takiego naruszenia nie można
karać, a nawet godzi się nagradzać, choćby na przekór wszystkim
prawom ludzi i czasu, jeśli okaże się to konieczne’’ - Luigi
Santucci, ks. Stanisław Klimaszewski ,,Legendy chrześcijańskie.
Antologia’’
Każdej
z czterech Rodzenic, cór Roda, odpowiedzialnych za poszczególne
pory roku, poczynając od ery dziewiątej służyły zastępy
rusałek. Te z nich, które należały do orszaku Zimy, wywodziły
się najczęściej z młodych dziewcząt, utopionych jesienią.
Zamieszkiwały lodowy zamek Winterfort – Vracasievo na zamarzniętym
jeziorze Lykayuk w Burus. Każda z nich była dziewicą
niewypowiedzianej piękności o cerze jasnej jak kość słoniowa i
świecących oczach. Wraz z utopieniem i przemianą w rusałkę,
znikały wszelkie defekty urody oraz odnawiało się utracone
dziewictwo. Zimowe rusałki nosiły zwiewne szaty, najczęściej
białe i błękitne, ozdoby ze złota, srebra, szafirów i kości
mamutów, na rozpuszczonych włosach zaś kładły wianki z
przebiśniegów. Mróz był im niestraszny. Niekiedy przemierzały
nieboskłon, dosiadając białych tulparów, olbrzymich białozorów
lub śnieżnych sów. Szczyciły się tym, że w czasach Lecha III i
królowej Tatry, ich współsiostrą w służbie Zimy była waleczna
Ruta, jako jytnas koronowana na królową wszystkich rusałek. Wraz z
przyjściem Wiosny, służebnice Zimy odpływały wraz ze swą panią
do północnych krain, gdzie śniegi i lody nigdy nie topnieją.
*
Śnieżnica
(Nivea) i Mrzelca (Merelza) były najlepszymi przyjaciółkami. Obie
zostały służebnicami Zimy, po tym jak utonęły w jeziorze w
piętnastym roku życia. Włosy Śnieżnicy były jasnej jak len,
podczas gdy Mrzelca miała kosę lazurową. Obie rusałki patrzyły
oczami w kolorach. Każda z nich miała jedno oko złote, drugie zaś
przypominające barwą malachit lub szafir. Odzienie ich stanowiły
kobaltowe suknie haftowane srebrnymi nićmi w płatki śniegu i
ozdobione złotymi pasami.
Śnieżnica
nim została utopiona, nosiła imię Wietka. Pochodziła ze wsi
Chroboków na pograniczu Aplanu i Burus. Po przemianie w rusałkę,
Zima nakazała jej szczodrze sypać śniegiem. Śnieżnica wyruszała
przeto w każdy zimowy dzień i noc, lekko jak motyl unoszona
lodowymi podmuchami wiatru. Zanurzała dłoń w miechu ze skóry
gulona, pękatym od białego puchu i sypała go obficie na lasy,
pola, drogi, góry, stepy, sioła i grody. Widok ten nieodmiennie
budził radość w sercach dziecięcych, w przypadku zaś dorosłych
już niekoniecznie.
Mrzelca
urodziła się w Koćmiance, wsi przylegającej do wielkiej puszczy
na trakcie prowadzącym nad Morze Joldów. Wychowywana jedynie przez
matkę i babkę, nie znała ojca. Złośliwi rówieśnicy szydzili,
że podczas długiej, grudniowej nocy spłodził ją Mrzelc, lodowy
potwór, wąsaty i kudłaty. Każdej zimy Mrzelc dawał się we znaki
kmieciom z Koćmianki i okolic. Jego oddech zamienił wodę w lód i
sprowadzał bolesną śmierć z nagłego wychłodzenia. Nieraz też
potwór zastawiał pułapki na ludzi w postaci przerębli
zamaskowanych śniegiem. Błękitnowłosa panna nabrała zwyczaju
prania po pysku tych wszystkich, którzy ośmielali się nazywać ją
córką potwora. Od wiosny do jesieni zachodziła do lasu, gdzie
karzeł w czerwonym kubraku, z mlecznobiałą brodą, sięgającą
ziemi, trenował ją w walce włócznią i rohatyną oraz w
strzelaniu z łuku. Mrzelca okazała się pilną i pojętną
uczennicą leśnego karła. Jeszcze przed piętnastymi urodzinami
wyrosła z niej wojowniczka zdolna do obrony rodzinnej zagrody nie
gorzej niż junak, której lękałby się zaczepić każdy opryszek.
Matka i babka były z niej dumne, mimo jej niechęci do prac
niewieścich. Kiedy nastała zima sroższa niż do tej pory, Mrzelca
naszykowała sobie włócznię z żarzącym się grotem, aby
zapolować na potwora, noszącego podobne imię co ona sama.
Wytropiła go siedzącego nad zamarzniętym stawem. Mrzelc
przypominał męża z Najdalszej Północy, okrytego futrami
zwierząt. Z jego pleców wyrastały lodowe kolce, tak ostre, że
można było nimi przecinać kości. Z kolei zmierzwiona broda i
opadające wąsy pokryte były grubą warstwą sopli. Mrzelc na widok
błękitnowłosej wojowniczki otworzył szerzej szkarłatne ślepia,
świecące jak piekielne gwiazdy. Wyszczerzył kły godne wilkołaka
i z podniecenia począł drapać śnieg pazurami długimi niczym u
niedźwiedzia polarnego.
-
Chodź do tatusia, córeczko! - Uśmiechnął się wrednie.
-
Wolałabym mieć za ojca cuchnącego kozła niż ciebie, ty morderco!
Po
tym szczerym wyznaniu Mrzelca skoczyła w stronę zimowego potwora ze
zwinnością pantery. Zatopiła w jego cielsku żarzący się grot
zaczarowanej włóczni, daru na zakończenie nauki walki od jej
mistrza, leśnego karła Janonia. Całe drzewce utknęło w trzewiach
Mrzelca i zapłonęło szkarłatnym płomieniem. Mrzelc konał z
donośnym jękiem, miotając najplugawsze klątwy, wśród obłoków
wydobywających się z rozdziawionej gęby. Pokruszyły się i
odpadły lodowe kolce na jego grzbiecie. Nim oddał nieczystego ducha
Rykarowi, rozorał szponem powabną pierś swej rzekomej córy.
Zacisnął paluchy na jej lazurowej kosie i jednym szarpnięciem
wyrwał ją wraz z cebulkami. Wreszcie skonał, przeobraziwszy się w
ciepłą kałużę brudnej wody. Mrzelca upadła plecami w zaspę.
Płakała z bólu i wstydu, spowodowanego oszpeceniem. Opatrzyła
sobie zranioną pierś szarpiami i spojrzała na to co została z jej
antagonisty.
-
Kapłani uczą, że nienawiść zaślepia, ale ja nie umiem cię
żałować. Może Weles okaże ci na swym sprawiedliwym sądzie
krztynę miłosierdzia.
Łysa
i zakrwawiona powlokła się do rodzinnej wioski. Jej pobratymcy z
Koćmianki przywitali ją pieczenią z kabana, radosną grą na
dudach, bębnie i cytrze, śpiewem i pląsami.
-
Sława ci, nadobna wojowniczko, nasza obrończyni! - Wznosili okrzyki
i kłaniali jej się z wielkim szacunkiem. Teraz już nikt nie śmiał
nazywać jej córką Mrzelca.
Od
tego wydarzenia mijał miesiąc za miesiącem. Kiedy na tronie
Zviezdunów zasiadał Wrzesień, rusałki z radosnym chichotem
wciągnęły ją w głąb jeziora. Utopiły ją. Nie oznaczało to
dla niej śmierci jeno dalsze życie pod postacią rusałki. Mrzelca
śmiała się i klaskała w dłonie z uciechy, widząc, że odrosły
jej błękitne włosy, jeszcze piękniejsze niż poprzednio, zaś
miejsce szpecącej szramy na piersi zajęła cieniutka linia,
wyglądająca na brokat. Serce matki wypełniły radość i duma na
wieść, że jej córka została nimfą na dworze potężnej
Rodzenicy.
Zima
przyjęła Mrzelcę na audiencji w przestronnej sali tronowej
Winterfortu. Zasiadała na lodowym tronie, mając na głowie koronę
z sopli, odziana w czarną suknię z wyhaftowaną na piersi
śnieżynką. Po prawej i lewej stronie jej tronu stali bałwan
Śnieżelec i Biały Tur o złotych rogach. Mrzelca przyklękła
przed tronem Zimy i zgodnie z toropieckim obyczajem ucałowała jej
kolano.
-
Wstań, moje dziecię i napij się. - W dłoniach Zimy zalśnił
srebrny kruż wysadzany turkusami.
Mrzelca
powstała i ujęła puchar w dłonie. Wypiła zeń łyk grzanego wina
z korzennymi przyprawami z Bharacji. Na jej policzki wstąpiły
rumieńce, usta zaś wygięły się w radosnym uśmiechu.
-
Przydzielam cię do sotni zamrażających wodę! - Zadecydowała
Zima, u której pasa lśnił lodowy młot.
Odtąd
Mrzelca udawała się nad rzeki, jeziora, stawy, strumienie,
sadzawki, błota, a nawet nad huczące falami Morze Joldów. Dotykała
powierzchni wód srebrnym młoteczkiem, osadzonym na długim drzewcu
z drewna białej topoli i szeptała tajemne słowa, przekazane jej
przez Zimę. Wówczas woda stawała się lodem ku radości amatorów
ślizgawek.
Śnieżnica
i Mrzelca wymieniły się nawęzami już pierwszego dnia, kiedy się
spotkały.
*
Dorośli
nie raz i nie dwa ostrzegali pięcioletnią Cweśkę ze wsi Wygoda
przed zabawami na zamarzniętym jeziorze. Niestety niesforna, pełna
życia dziewczynka puszczała wszystkie napomnienia mimo uszu, jakby
kto grochem rzucał o ścianę. Groźba utonięcie w lodowatej wodzie
wydawała jej się zbyt abstrakcyjna, aby mogła brać ją poważnie.
W lutowy poranek Cweśka wraz z dwiema koleżankami w jej wieku, Miłą
i Brzozówkę, udało się nad pobliskie jezioro Straszycko pod
opieką dwunastoletniej Srebiny. Ledwo Ćweśka ujrzała skutą lodem
taflę jeziora, z której rybacy zdążyli już odgarnąć śnieg,
pokraśniała cała z radości. Oczy rozbłysnęły jej jak błękitne
iskierki. Głucha na karcące nawoływania Srebiny, coraz bardziej
oddalała się od brzegu, wyprzedzając biegnące za nią
rówieśniczki. Wtedy właśnie zdarzyło się wielokrotnie
zapowiadane nieszczęście. Lód pod bucikami dziewczynki począł
pękać. Cweśka uczuła strach. Po jej zarumienionych policzkach
pociekły łzy.
-
Mamusiu, tatusiu, ja nie chcę umierać! - Zapłakana jak bóbr,
Cweśka walczyła z próbującą pochłonąć ją lodowatą wodą.
Na
brzegu Srebina zupełnie straciła głowę. Biegała w kółko i
wrzeszczała wniebogłosy, usiłując sprowadzić pomoc. Pomoc
istotnie nadeszła. Z wody. Tonącą Cweśkę objęły srebrzyste
ramiona. Z jeziora wynurzyła się rusałka o ociekających wodą,
błękitnych włosach.
-
Zabierzcie ją czym prędzej do chaty – poleciła. - Trzeba ją
przebrać i rozgrzać.
-
Dziękujemy, pani – skłoniła się Srebina, lecz nimfy już nie
było.
Kiedy
pod wieczór Mrzelca powróciła do Winterfortu na grzbiecie białego
wilka – wiatrolota, została wezwana przed zagniewane oblicze Zimy.
-
Czyż nie zabroniłam ci ratować tego dziecięcia? Mówiłam
przecie, że jego losem nie miała być zagłada, jeno przemiana w
zimową rusałkę i szczęśliwe życie na moim dworze.
-
Wiedz, pani, że kamień by się wzruszył, słuchając płaczu tego
maleństwa. Nie mówiąc już o tym co czuliby jej rodzice, gdybym ją
utopiła – Mrzelca śmiało spojrzała Rodzenicy w twarz.
-
Zamilcz, krnąbrna dziewko – głos Zimy stał się metaliczny. -
Jak śmiesz pouczać tą, która jest od ciebie starsza o całe eony?
Mrzelca
zadygotała, ujrzawszy swą panią tak zagniewaną. Zima powstała z
tronu. Uniosła rękę dzierżącą lodowy młot, służący
zamrażaniu wody i ziemi, po czym oznajmiła uroczyście.
-
Wypluwam cię ze swoich ust! Idź precz i nie pokazuj się więcej w
moim zamku!
Mrzelca
zwiesiła głowę jak sitowie i z płaczem wybiegła z Winterfortu.
Wtedy do komnaty weszła Śnieżnica, której gronostaje i zające
bielaki opowiedziały o całym zdarzeniu. Była tak wzburzona, że
zaniechała oddania Zimie przepisowego pokłonu.
-
Nie godzi się, pani, abyś karała swą wierną służebnicę za
współczucie okazane ludzkiemu dziecięciu. Jeśli już, to siostra
Mrzelca zasłużyła na nagrodę a nie karę! - Przemawiała z
wypiekami na policzkach.
Gdy
wypowiedziała te słowa, błękitne oczy Zimy stały się czerwone
jak trupia czaszka ażdachy. Umiłowana córa Mar – Zanny nakazała
Śnieżelcowi zakuć szafarkę śniegu w lodowe kajdany. ,,Zima
to luta pani, w Winterforcie pierwsza po Ageju’’. -
Poprzez eony powtarzały sobie zastępy zimowych rusałek.
*
-
Takie właśnie były koleje mojego żywota – zakończyła swą
opowieść Mrzelca.
Siedziała
w altance w pełnym kwiatów ogrodzie, należącym do kompleksu
pałacowego w Vučym Gardźcu, stołecznym grodzie Valkanicy. Piła
wino i jadła daktyle z owdowiałym królem Budysławem. Król był
wysoki i potężnej budowy. Włosy miał długie i przyprószone
siwizną, zaś jego zaokrąglony brzuch zdradzał upodobanie do
smakowitego jadła. Liczył zaś sobie pięćdziesiąty rok życia.
Odziany w karmazynowy żupan, miał na szyi złoty łańcuch,
zdobiony rubinami wielkości gołębich jaj, na palcu zaś sygnet z
królewskim herbem. Podarował Mrzelcy naszyjnik wykonany przez
górskie karły ze złotym łańcuszkiem cienkim jak pajęczyna. Żoną
Budysława i królową Valkanicy była znacznie odeń młodsza
Litomira Złotowłosa z puańskiego rodu książąt Rakowskich.
Niestety małżeńskie szczęście nie trwało długo. Noc w noc
królową nawiedzała w snach straszliwa baba w czarnych łachmanach.
Koszmarna zjawa pokazywała jej trzymany w ręku sznur, związany w
pętlę i skomlała jak pies. ,,Wieszaj się, nuże! Na co czekasz
?!’’ Zawiodły lekarstwa medyków i udręczona Litomira
posłuchała wreszcie czarnej baby z sennych majaków. Nie udało już
się jej odratować. Odchodząc do Nawii, osierociła córkę,
królewnę Litę, piękną jak promyk Słońca. Budysław przelał na
Litę całą miłość, jaką żywił do jej matki.
Nim
Mrzelca trafiła na dwór króla Valkanicy, wędrowała na południe
przez Aplan, Montanię, Oyland i Kraj Stepów. Choć popadła w
niełaskę Rodzenicy, inne rusałki nie wyrzekły się jej.
Przeciwnie, wciąż mogła liczyć na gościnne przyjęcie w
zamieszkiwanych przez nie uroczyskach. Idąc pośród ludzi,
najmowała się do żniw i zbierania owoców, opieki nad dziećmi,
wypasu gęsi i trzody. Zdarzało jej się również ochraniać
kupieckie karawany oraz zabawiać gawiedź w zajazdach tańcem,
śpiewem i udziałem w zapasach na przeznaczonej do tego scenie.
Po
raz pierwszy spotkała Budysława w trzecim dniu października,
bawiąc w jego królestwie już od miesiąca. Król Valkanicy jechał
powozem leśną drogą. Nie trzeba było długo czekać, aż koło
wozu ugrzęzło w rowie wypełnionym błotem. Próżne okazały się
wysiłki koni i poganiającego je woźnicy, aby ruszyć dalej. Król
nakazał hajdukom i pachołkom wyciągnąć pojazd, lecz mozół
dwunastu silnych mężczyzn poszedł na marne. Trzeba też wyjawić
wstydliwy sekret, że część królewskich sług wcale nie kwapiła
się pomóc swemu panu. Woleli czekać na jego śmierć na odludziu,
aby móc rozgrabić należące doń kosztowności. Kiedy niewidzialne
Čorty wrzeszczały do królewskiego ucha: ,,Porzuć wszelką
nadzieję!’’, z głębi matecznika wyszła Mrzelca.
Skłoniła głowę przed królem Valkanicy, po czym bez zbędnych
ceregieli zabrała się do wyciągania powozu z błotnistej pułapki.
Królewscy hajducy szydzili z niej.
-
Jak takiej wiotkiej kobietce może udać się to, czego nie
dokazaliśmy my, mocarze Valkanicy?
Szybko
jednak miny im zrzedły gdy wiotka i powabna rusałka wydobyła koło
wehikułu z rowu, przeniosła go kilka kroków na plecach, po czym
postawiła na suchym gruncie.
-
Sława leśnej mocarce! - Zakrzyknęli ci, którzy wcześniej ją
wyśmiewali.
Król
Budysław ucałował z czcią dłonie Mrzelcy i po powrocie z nią do
Vučego Gardźca, nadał jej złoty Order Chimery pierwszej klasy.
Wspominając
tamte wydarzenia, Budysław rzucił cynaderkę oswojonemu dasypusowi,
wielkiemu, drapieżnemu zającowi z dalekiej Bharacji, gdy do ogrodu
weszła senna i osowiała królewna Lita w sukience mieniącej się
perłami i w wianku ze stokrotek na głowie. Tak jak jej zmarła
matka była wysmukła, obdarzona porcelanową cerą, długimi,
złocistymi włosami i turkusowymi oczami. Skazą na jej pięknej
twarzy były jednak duże cienie pod oczami, przywodzące na myśl
wąpierza. Lita dygnęła przed bawiącą w gościnie Mrzelcą.
Nachyliwszy się następnie do ucha swego ojca, króla szepnęła mu
kilka słów w mowie starokrasnej i pocałowała go w policzek.
Budysław rozpromienił się i przytulił mocno córkę. Mrzelca
uśmiechnęła się do królewny, lecz ta zdawała się obawiać
urodziwej rusałki z północnych rubieży znanego jej świata.
-
Musisz ją zrozumieć, pani – rzekł Budysław gdy Lita,
poczęstowawszy się daktylem, wyszła z ogrodu. - Moje kociątko
wciąż nosi w serduszku żałobę po zmarłej matce. Poza tym –
zawahał się król – od przeszło miesiąca siła nieczysta nie
pozwala jej spać w nocy.
-
Biedny, mały ptaszek – Mrzelca szczerze przejęła się
nieszczęściem królewny. - Czy zasięgnęliście, panie, porady
wraczy albo znachorów?
-
Ech, szkoda strzępić języka jaki to barwny i liczny korowód
wraczy, znachorów, uczonych doktorów z Salarany, mądrych bab,
guślarzy, zamawiaczy, owczarzy, wiedźm, czarowników i zwykłych
szarlatanów przeszedł w tę i z powrotem przez komnatę mojej
Litki. Zasób, zwany Plutosem mi świadkiem, żem nie skąpił im
zapłaty, a pomimo tego moja Litka jak cierpiała tak cierpi. Z
radością oddałbym koronę i poszedł resztę życia rozrzucać
widłami gnój na polu, jeśli tylko mogłoby to ocalić moją
królewnę!
-
Biedny, stary królu! - Wyrwało się Mrzelcy, a w jej oczach
zalśniły szczere łzy żalu.
Budysław
chętnie gościł Mrzelcę na swoim dworze i skazywał na praszczęta
każdego kto ośmieliłby się uchybić jej czci nieprzystojnym
słowem. W końcu, szóstego dnia śnieżnego grudnia podarował jej
złoty pierścionek, dzieło mistrzów z puańskiego grodu Ezerova.
Mrzelca z radością przyjęła ów wyraz miłości, zaś Budysław
rozesłał na cztery końce Valkanicy gońców z wieścią o swoich
zaręczynach. Gdy nastał czerwiec, a wraz z nim długo wyczekiwana,
najkrótsza noc w roku, Budysław i Mrzelca obiecali sobie dozgonną
miłość i wierność w blasku kupalnego ogniska. Król włożył
swej oblubienicy mieniący się klejnotami diadem na głowę, a
towarzyszący im dworzanie oddali pokłon swojej nowej królowej.
Mrzelca ujęła Budysława za rękę i zawiodła w knieje. Wespół z
nim szukała kwiatu paproci, przy okazji tracąc wianek…
*
Trzeba
wiedzieć, że królewna Lita na mocy ciążącej na niej klątwy
była zmorą, drzewoduśną. Każdej nocy opuszczała swe łoże i
kierowała się do ogrodu. Z oczami pałającymi szaleństwem i
potarganymi włosami, zdzierała z siebie nocną koszulę z
sineańskiej kitajki. Naga i obłąkana wspinała się z kocią
zwinnością na drzewa. Tuliła się do ich konarów, aż jej białą
płeć pokrywały sińce i otwarte rany. Gryzła też ich twardą
korę, wypijając sok, aż bolały ją białe zęby i krwawiły
dziąsła. Drzewa marniały i królewna też marniała. Za sprawą
klątwy rzuconej ongiś przez królową wiedźm z Kraju Stepów,
całonocna udręka Lity trwała aż do chwili gdy pianie kogutów
obwieszczało nadejście świtu. Wówczas królewna w pośpiechu
zeskakiwała nago z gałęzi i biegła do swej komnaty. Niczym
zręczna małpa dawała susa przez okno i nakrywała się pierzyną w
łożu. Rano niczego nie pamiętała. Budysław wiedział o
przemianie córki w zmorę z relacji wiernego hajduka, Zerwija, który
strzegł jego pałacu nocą. Zerwij radził swemu panu wycięcie
drzew w pałacowym ogrodzie, aby nie pobudzały Lity do zmorowskich
zachowań. Król nie uczynił tego jednak, wiedząc z nauk mędrców,
kozesów, że drzewoduśna umiera wraz ze ścięciem drzewa, które
dusi i wysysa.
W
Noc Kupały, uświetniającą królewski ożenek, Lita była
skrępowana siedmioma nowymi powrozami, zaś w oknie jej komnaty
została wprawiona krata z dębowego drewna, najeżona kolcami
tarniny. Gdy zapadł zmierzch, zamknięta na klucz w swojej komnacie
królewna poczęła się szarpać, wrzeszcząc przy tym przeraźliwie.
Służący zamarli z przestrachu, sądząc, że Lita zamieniła się
w strzygę. Lita zajadle gryzła powrozy zębami, które klątwa
wyostrzyła jej niczym siekacze szczura, bądź kły drapieżnego
zwierza. Choć powrozy były mocne, nie oparły się nadludzkiej sile
zmory drzewoduśnej. Oswobodziwszy się z pęt, Lita warczą, miotała
się po swojej komnacie niczym pantera po klatce. Posługując się
hebanowym taboretem, intarsjowanym szylkretem i masą perłową,
wyłamała kratę w oknie i wyskoczyła przez nie. Lekko jak kot,
naga i obłąkana dała susa na jabłoń. Ściskała ją, gryzła i
wypijała z niej soki aż do białego rana. Tak nawet wyczekiwane
przez innych cały rok Noc Kupały i Szczodry Wieczór, nieszczęsnej
Licie miast radości niosły udrękę.
Lita
nie była jedyną panną, która w tamtych czasach cierpiała zaklęta
w zmorę. Jej rówieśniczki, takie jak Mielica z Gołodaru czy
Svatokosza z Oravy zostawały zmorami na mocy klątwy (rzuconej
niekiedy przez niedokładne wymówienie słów błogosławieństwa),
bądź rodząc się jako siódme córki z rzędu. Nieszczęśnice te
ssały nocami krew ze śpiących mężczyzn. Zaplatały koniom
warkocze i ujeżdżały je w blasku Srebronia. Bywały też i takie,
które klątwa zmuszała nie tylko do duszenia drzew, ale także
kamieni i wody.
Mrzelcy
serce krajało się na wieść o bezsennych nocach królewny i
dyletanctwie mających jej pomóc uzdrawiaczy. Wreszcie straciła do
nich cierpliwość.
-
Królewnie może pomóc jedynie wsadzenie do rozpalonego pieca
chlebowego na czas potrzebny do trzykrotnego oddania pokłonu Słońcu
– radziła stara znachorka Gregoryna z Hurmacza. - Sam Teost Car –
Słońce uzdrawiał tą metodą.
-
Sama wejdźże do pieca, ty cioto niedopalona! - Oburzyła się
królowa Valkanicy, której oczy zdawały się miotać płomienie. -
Znajdę inny sposób, by pomóc Litce! - Gregoryna przezornie
ulotniła się z dworu.
Tej
nocy królowa Mrzelca udała się na czuwanie do komnaty Litki.
-
Nie lękaj się, kociątko. Będę cały czas przy tobie –
powiedziała łagodnie.
Oczy
królewny zapłonęły szkarłatnym ogniem. Zasyczała jak
rozwścieczona kotka, po czym obnażona wskoczyła na łoże.
Zakrzywiła palce jak szpony i rozdarła nimi poduszkę, ciskając w
stronę Mrzelcy z obłąkańczym chichotem tuman edredonowego pierza.
Rusałka zarzuciła zmorze na ramię zaciskająca się pętlę z
cieniutkiego jak włos, złotego łańcuszka, poświęconego w
uroczysku Mokoszy wodą z leczniczego źródła.
-
Bądź dobrej myśli. Nasza Pani nie pozwoli Čortom krzywdzić cię
więcej.
Pomimo
tych kojących słów, Litka zawyła jakby palona żywym ogniem.
Niezrażona tym Mrzelca poczęła śpiewać prastarą pieśń do
Mokoszy w języku toropieckim, której niegdyś nauczyły ją driady.
Król Budysław spoglądając przez dziurkę od klucza, ujrzał jak
atłasowa, jasna cera Mrzelcy przybiera postać ciemnej i twardej
kory. Stopy rusałki przekształciły się w korzenie, zakotwiczone w
podłodze komnaty. Jej ramiona stały się gałęziami. Jeszcze tylko
w miejscu błękitnych włosów pojawiły się zielone liście i oto
w komnacie królewny stała młoda, wysmukła topola. W jej korze
widniał otwór, usta przypominający, z którego wciąż płynęły
słowa natchnionej pieśni: ,,Aredvi Anahita… gracilis…
viełatifikoł!’’
Litka na moment zapomniała o palącym jej ramię złotym łańcuszku.
Mlasnęła łakomie i wskoczyła na drzewo rosnące w jej komnacie.
Drobne gałązki łamały się od uścisków królewny. Litka całą
siłą zatapiała zęby w korze, zaś sok topoli ciekł jej obficie
po brodzie i dojrzewających piersiach. Topola zdawała się drżeć
z bólu, a jednocześnie wciąż zawodziła pieśń do Mokoszy.
Budysław pobladł jak ściana. Położył dłoń na klamce, aby
wkroczyć do komnaty i interweniować. Pytanie brzmiało jednak czy
powinien ratować żonę czy córkę, bo miłował obie.
-
Racz wstrzymać się, panie – na ramieniu króla położył rękę
sędziwy doradca Ligotun, cieszący się sławą mędrca, do którego
o pomoc zwracali się ojciec i dziad Budysława. - Królowa jako
rusałka zna sekrety nieznane młodej rasie ludzkiej, istniejącej
dopiero drugą erę, zaś można Mokosza nie zostawi bez pomocy tych,
którzy proszą o jej wsparcie!
Budysław
chciał coś odpowiedzieć, lecz zmęczenie okazało się silniejsze.
Zamknął oczy i usnął pod drzwiami komnaty swej córki. Rano
zastał Litkę i Mrzelcę pogrążone we śnie. Królowa znów miała
postać urodziwej rusałki, jeno jej białą płeć znaczyły blizny
po zębach i paznokciach.
-
Pobudka, moje panny! - Zawołał Budysław.
Litka
otworzyła zaspane oczy i rozpłakała się ze wstydu z powodu swej
nagości. Swoje nocne przygody pamiętała jak przez mgłę i były
to wspomnienia wyjątkowo przykre.
-
Teraz już wszystko będzie inaczej, tak jak Agej przykazał –
zapewniała ją Mrzelca.
Po
długim dniu wypełnionym nauką i zabawą Litka zasnęła. Spała
twardo tej nocy i następnych, bo klątwa czyniąca z niej zmorę
drzewoduśną została zdjęta.
*
Niedawno
Uniwersytet w Złocieńcu wszedł w posiadanie cennego rękopisu,
zawierającego nieznaną wcześniej baśń Vuka Karadzicia ,,O
carze Budysławie i carycy Merelezie. Opowieść sprzed potopu’’.
Rzuca ona nowe światło na małżeńskie pożycie władców
Valkanicy i na ogrom miłości królowej do swego oblubieńca.
,,Mereleza
frasowała się wielce, widząc jak skronie Budsyława pokrywały
zmarszczki i siwizna. Samemu będąc rusałką, miała przed sobą
dziewięć stuleci życia, co oznaczało dla niej długie i smutne
wdowieństwo. Umyśliła sobie przeto odmłodzić Budysława,
korzystając z wiedzy rasy toropieckiej, nieznanej ludziom, aby żył
dłużej u jej boku. W dniu jego urodzin, uśpiła go ziołami.
Następnie razem z królewną Litką, dla której była macochą oraz
Sieją i Majarą, córkami, które porodziła Budysławowi, rozebrały
cara Valkanicy z szat. Pokroiły go śpiącego na drobne kawałki, a
następnie gotowały w złotym kotle wypełnionym mlekiem siedmiu
wilczyc. Obficie dokładały do kotła czarodziejskie zioła,
pobłogosławione srebrnym blaskiem Chorsa oraz zawodziły inkantacje
do darzącej młodością Abary Mladnicy, którą Grecy nazywali
Hebe, zaś Rzymianie – Juwentus. Pod trzech dniach wydobyły
zrośnięte bez najmniejszej blizny im odmłodzone ciało Budysława
z kotła. Mereleza przebudziła małżonka z letargu pocałunkiem i
opowiedziała mu o całym rytuale, on zaś jeszcze mocniej ją
pokochał. Budysław u boku Merelezy doczekał dorosłości swych
dzieci, wnuków i prawnuków, ciesząc się przy tym dobrym zdrowiem.
W końcu jednak Morana, chytra chytrością eonów znalazła sposób,
aby go wyłączyć spośród żywych’’.
*
Zima
wezwała przed swe oblicze Śnieżnicę, odzianą w białą szatę,
ze złotą gwiazdą przytwierdzoną do czoła. Sama zasiadała na
lodowym tronie, a jej bladą twarz upstrzyły sine plamy gniewu.
-
Dlaczego nie zasypałaś śniegiem śladów dwojga błąkających się
dzieci jak ci kazałam?
-
Nie wiem jak wy, pani, ale ja posiadam serce – odrzekła hardo
Śnieżnica.
-
Zejdź mi z oczu, koczkodanie, albo ubiję cię wzrokiem! - Tym razem
Śnieżnica spełniła rozkaz Zimy.
Bransoletka
na przegubie Pani Śnieżnych Pustkowi rozbłysnęła nieoczekiwanie
zielonym światłem, wydając przy tym odgłosy jakby pieśni cykady.
W sali tronowej zjawił się Rod, ojciec Pór Roku. Przypominał
garbatego karła z wychudłą i pomarszczoną twarzą, głową
owiniętą w niewieścią chustę z czerwonej kitajki, tułowiem
porośniętym futrem rysia i drewnianymi kończynami pokrytymi
brzozową korą.
-
Witaj, tato! - Zima uściskała Roda.
-
Córeczko – powiedział Władca Czasu – należysz do Potęg
Natury, która nigdy nie przebacza, bo przebaczać nie umie. Jednakże
Agej wyższy jest od natury, a miłosierdzie stanowi największy z
jego przymiotów. Mrzelca i Śnieżnica ratując z opresji ludzkie
dziatki, uczyniły rzecz miłą Agejowi. Rozważ to dobrze w swoim
sercu.