wtorek, 21 maja 2013

Nija



W owych czasach wielu ludzi marło z głodu, a najgorszą porą roku była wczesna wiosna (przednówek), kiedy warzono zupę z lebiody. Mało kto jadł do syta. Takim wyjątkiem był bogacz Nija Złoty. W jego dobrach obchodzono Noc Kupały – Nija siedział na kłodzie przed ogniskiem, jadł kiełbasę i patrzał na skaczących przez ogień junaków. Gdy z kompanami podpił sobie piwa, w blasku watry ukazała się jakaś siwa postać.
- Wy, którzy macie ludzi jak lodu, co kupujecie wstyd żeński za złoto, wy ... co każecie pracować, a sami palcem nie ruszycie – niech Agej i Enkowie wymierzą wam sprawiedliwość, synowie wyrodni – wyrzekł starzec po czym padł na trawę i skonał.
Nija w pierwszej chwili kazał grajkom przerwać milczenie, lecz zabawy nie dało się naprawić.
- To był mój ojciec Rab, któremu przeklęty Obłędek namieszał w głowie; nie wierzcie mu – tłumaczył syn.
Aby zatrzeć złe wrażenie, rozkazał pochować ojca na pięknej wyspie i nazwał ją jego imieniem. Przed dwudziestu laty, gdy Nija w pocie czoła pracował na polu, spotkał Martahuza Cisowiaka, prowadzącego na sprzedaż dziesięciu niewolników. Sprzedał ich na tyle tanio, by chłop mógł ich kupić, bez wiedzy ojca. Odtąd ojciec i syn zostali stałymi klientami Martahuza. Niewolnicy przysporzyli im wielkiego majątku, lecz syn zazdroszcząc staremu ojcu, kazał mu mieszkać w stodole, oraz ciężko pracować. Tak było aż do owej nieszczęsnej nocy. Nikt nie miał tylu niewolników co Nija – podobno posiadał ich tylu co ludzi w małym miasteczku. Dlatego mówił, ze posiada tyle dusz co Weles. W tydzień po śmierci ojca wyszedł do ogrodu i nagle ujrzał, ze jego dobra płoną, a wokół dworca uwijają się zbrojni jeźdźcy. Przerażony chciał uciekać, lecz powaliła go strzała wycelowana w pierś. Umierając spostrzegł, że wypuścił ja z łuku, nie kto inny jak Martahuz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz