W owym czasie rozległe połacie Valkanicy porastały malownicze puszcze będące schronieniem turów, wilków, wił, centaurów, satyrów i wąpierzy. Niewiele było grodów takich jak stołeczny Vučy Gardziec oraz siół. Nieliczni ludzie żyli w pełnej szacunku bojaźni wobec Potęg Przyrody i brali z niej jeno tyle, ile było im potrzebne do przeżycia.
W niewielkiej wiosce nazywanej Kirtem od trzech pokoleń mieszkała rodzina Detanów. Miejscowi chwalili jej członków za pracowitość i gospodarność, gościnność i gotowość do pomagania sąsiadom. Gdy dobiegł końca miesiąc kwitnienia wrzosów, Milena Detana, żona gospodarza Sławosza z Kirtu udała się do lasu z kobiałką, aby zbierać grzyby, które obrodziły po niedawnych deszczach.
- Tylko nigdzie się nie oddalaj, jeno trzymaj się maminej spódnicy! W przeciwnym razie karakondżule zaciągną cię w krzaki i zjedzą! - Milena przestrzegała swego trzyletniego synka, Sekułę, a był to brzdąc jasnowłosy, o błękitnych oczach, żwawy i ciekawy świata.
Była to pierwsza wyprawa małego Sekuły do lasu. Malec próbował pilnować się rodzicielki, jednak w nigdy dotąd nie widzianym przez niego lesie, było tyle podniet, tyle pięknych kształtów, barw i zapachów, że trudno było się skupić na samym tylko szukaniu grzybów! Uwagę chłopca rozpraszały kolorowe liście opadające z drzew, odgłosy dzięcioła uderzającego dziobem w pień oraz rude wiewiórki spoglądające nań z gałęzi. Patrząc na popękaną korę starych drzew, Sekuła byłby gotów przysiąc, że okrągłe guzy i narośle stanowiły oczy prastarych entów, strażników puszczy. Wśród traw śmigały patuljaki dosiadające leśnych myszy i jaszczurek. Milena zbierając grzyby do kobiałki, opowiadała monotonnym głosem swemu synkowi o zwierzętach zamieszkujących las, oraz o takich istotach rozumnych, starszych niż rodzaj ludzki jak rusałki, wiły i żmijowie. Chłopiec był zachwycony lasem i uważnie wypatrywał wśród gąszczu lisów, zajęcy i jeży.
- … każdy żmij potrafi się odmładzać poprzez zrzucanie swej starej skóry. Kiedy już ją zrzuci, staje się młodszy i silniejszy… - Sekuła nie słuchał wykładu matki, bowiem jego uwagę przykuła zwykła kałuża błota.
Większość z nas nie widziałaby w niej nic niezwykłego. Jednak w Sekule wzbudziła ogromną ciekawość, zdawało mu się bowiem, że dostrzegł w czarnym błocku zarys ludzkiej twarzy. Mało tego! Dzieciak w przeciwieństwie do swej matki słyszał głos dobiegający z błotnistej kałuży.
- Chodź do mnie! Chodź do mnie! Będziemy się razem bawić! - Chłopczyk nie panując już nad ciekawością, puścił matczyną spódnicę i pobiegł ukradkiem w kierunku mówiącego błota.
Milena zrazu nie zauważyła zguby dziecka.
- Cześć! - Sekuła przywitał się z błotem, zaś widziana przezeń twarz z mułu stroiła doń śmieszne miny.
- Fe! Mama mówi, że to nieładnie! - Skrzywił się chłopiec, gdy twarz wystawiła w jego kierunku długi, szary język rozdwojony na końcu niczym żądło węża.
Twarz zarechotała, aż z jej ust wyskoczyła mała, zielona żabka.
- Goń mnie, a jak mnie złapiesz, to możesz mnie pocałować! - Zachichotała żabka i poczęła uciekać przed chłopcem, który począł uganiać się za nią ze śmiechem.
W końcu Sekuła zgubił trop żabki i zabłądził wśród wiekowych drzew. Kiedy matka zauważyła zgubę, jej synek był już daleko. Sekuła nie potrafił odnaleźć drogi powrotnej i zaczął się bać. Słońce już zaszło i z wolna zaczął zapadać zmierzch.
- Mamusiu, boję się! - Chłopczyk zaczął płakać.
Wtedy z zarośli wyszła dorodna wilczyca, której żółte oczy świeciły niczym lampy.
- Nie bój się, kochanie – zwierzę przemówiło ludzkim głosem. - Pij!
Mały Sekuła był głodny, spragniony i przestraszony. Przypadł do wilczycy i począł ssać łapczywie jej sutki wypełnione pożywnym mlekiem. W miarę jak pił, jego ciało napełniało się siłą i odwagą.
- Chodź. Zaprowadzę cię do mamy – rzekła wilczyca, gdy chłopczyk pożywił się już jej mlekiem.
Sekuła chwycił waderę za ucho i śmiało dał się jej prowadzić w kierunku rodzinnego domu. Tymczasem Milena odchodziła od zmysłów ze strachu o swe dziecię. Biegała i nawoływała w mroczniejącym lesie niby bachantka z rozpuszczonym włosem i błyskiem szaleństwa w oczach, lecz daremne były jej starania! W końcu zrezygnowana, z twarzą mokrą od łez, powlókła się w stronę domu. Wielka była jej radość, gdy na skraju wioski ujrzała swego synka prowadzonego przez wilczycę. Kiedy zwierzę dostrzegło Milenę, przybrało postać urodziwej, złotowłosej panny w białym gieźle, której jedna z nóg była ludzka, a druga koźla. Milena upadła na twarz i oddała pełen wdzięczności pokłon leśnej pannie, która uratowała jej pociechę.
- Sława tobie, dostojna wiło, która ocaliłaś mój skarb! - Zawołała Milena i złożyła pocałunek na ludzkiej stopie wiły. - Czy mogę znać twe imię, wybawicielko?
- Zowię się Dana – odpowiedziała wiła. - W lesie napoiłam twego syna swym mlekiem, aby zgodnie z zamysłem Ageja mógł wyrosnąć na junaka. - Będzie on obrońca wielu i zyska wieczną sławę, jeno pilnuj staranniej swego syna, aby Mar – Zanna przed czasem nie przebodła jego serca swym lodowym ościeniem!
- Będę strzec swego syneczka jak źrenicy oka! - Obiecała solennie Milena, zaś wiła Dana na powrót przybrawszy postać wilczycy, pobiegła w stronę lasu.
Nad Kirtem zajaśniała lampa Wielkiego Chorsa.
*
Młody Sekuła Detan rósł jak na drożdżach i jego nadludzka siła wzrastała z każdym rokiem. Już jako pięcioletni brzdąc ujął dla zabawy wóz z sianem i podrzucił go tak, że ten wylądował na dachu chałupy. Nie bał się psów, wilków, ani groźnych szczekotunów, szczerzących zęby brytanów w pyskach tuńczyków. W szóstym roku życia nauczył się strzelać z łuku, a także pływać, obalać pnie drzew siłą swych ramion oraz przenosić olbrzymie głazy zalegające na polach. Jako jedenastolatek jeździł konno na karym rumaku zwanym Sarsz, a z jego ręki ginęły na łowach tury i niedźwiedzie. Malarze miniatur przedstawiali go zawsze obnażonego do pasa, z płowymi włosami zaplecionymi w cztery warkocze, z naszyjnikiem kłów i pazurów rysia. Uzbrojony w duży, kamienny topór, zabijał nim strzygi, karakondżule, wilkołaki, grobniki i todoraki, broniąc przed ich okrucieństwem spokojnych włościan, ich niewiast i dzieci. Nigdy nie wyciągał oręża by rabować i przelewać krew niewinną, jeno po to, aby bronić tych, którzy sami bronić się nie mogli. Tego właśnie nauczył go ojciec, opowiadając mu klechdy o prawych junakach z zamierzchłych dni. Dziewki oglądały się za nim tęsknym wzrokiem, on jednak wciąż jeszcze nie miał swojej wybranki.
Opowiadają o nim, że w czternastej wiośnie życia jechał konno przez pogrążony w nocnym mroku las w młodym królestwie nazywanym Puaną, które graniczyło z Valkanicą od wschodu. Srebrzysty Księżyc oświecał drogę junakowi, chrupiącemu ziarna słonecznika. Sarsz zarżał niespokojnie gdy żałośnie popiskując, przybiegł w jego kierunku maleńki lisek. Zwierzątko wyraźnie starało się ukryć przed ścigającym je wrogiem. Sekuła zsiadł z konia i okrył liska swym płaszczem z wilczych skór. Maluch na chwilę uspokoił się, choć jego drobne ciałko nosiło ślady zadrapań zadanych potężnymi szponami. Niebawem z gąszczu wyłonił się prześladowca małego liska, nazywany leśnym strachem. Przypominał nielotnego puchacza rozmiarów dorosłego mężczyzny, o ciele pokrytym brunatnymi kolcami.
- Sss… - Leśny strach zasyczał gniewnie, machając małymi skrzydłami nie nadającymi się do lotu.
- Odburacz się od liska! - Warknął Sekuła i zagroził straszydłu uniesionym w górę toporem.
Chors, Car – Księżyc spoglądał na to z wysokiego nieba i pobłogosławił kamienny topór Sekuły srebrnymi promieniami, przysmakiem wodników. Pod ich wpływem kamień przeobraził się w srebro, metal budzący trwogę w czarnych sercach sług Rykara. Leśny strach nie zamierzał jednak ustąpić, jeno zasyczał głośniej, nastroszył kolce, po czym natarł z dziobem i szponami na junaka i jego wierzchowca. Sarsz zarżał gniewnie. Stanął na tylne nogi, a przednimi kopytami zadał leśnemu strachowi potężny cios w pierś.
- Światłość zwycięży! - Wzniósł bojowy okrzyk Sekuła Detan i rąbnął srebrnym toporem w najeżoną kolcami czaszkę leśnego stracha.
Z rozbitej czaszki trysnęła zielona, čortowska krew wraz z mózgiem przypominającym zgniłą śledzionę. Leśny strach po raz ostatni zaskrzeczał obrzydliwie, po czym zwalił się na leśne runo.
- Wracaj do mamy – Sekuła zwrócił się łagodnie do zdrętwiałego liska.
Zwierzątko polizało na znak wdzięczności dłoń herosa, po czym czmychnęło w kierunku rodzinnej nory. Sekuła zdążył zauważyć, że w czasie gdy walczył z leśnym strachem, Chors uleczył swymi srebrnymi promieniami rany na ciele liska. Futerko rosnące w ich miejscu było teraz srebrne jak blask Miesiąca. Kiedy lisek powrócił do swej mamy, lisicy, na pamiątkę swej przygody, otrzymał od niej nowe imię, Sreberko.
*
W owym czasie nad brzegiem Morza Smoły narodziło się królestwo zwane Puana (Planina, Polonina). Założył je król Zerivan, syn różanopalcej Dennicy, siostry Swaroga i Chorsa, w którego żyłach płynęła krew ludzi i Enków. Tenże Zerivan, pogromca wilkołaków i grobników założył gród stołeczny, który nazwał Ukaš – Bałař. Uratował przed smokiem i poślubił dziewiczą Aremirę, córkę bana Stoja. Powiadano o niej, że posiadała zdolność przędzenia złota ze słomy. Koronował ją na królową u swego boku. Wspólnie założyli nową dynastię, która w rocznikach otrzymała miano dynastii zerivańskiej, rodu Władców Świtu. Arenira była władna nie tylko zmieniać słomę w złoto, a błoto w srebro, ale także kroplami krwi utoczonej z palca, ożywiać wyhaftowane przez siebie zwierzęta, bowiem jej matką była wiła.
Pierwsza królowa Puany powiła syna Walcerza (Valcerius), córki Madikę i Kulminę oraz młodszych synów Porcusa i Chaszcza. Wedle prawa starszeństwa, tron Zerivanów odziedziczył Walcerz. W dniu jego koronacji radowali się ludzie wespół ze żmijami, rusałkami, wiłami, stopanami oraz olbrzymami z plemienia Ispolinów.
Jednak wąpierze i źli Neuowie nazywani wilkołakami, nie zamierzały wybaczyć zmarłemu Zerivanowi krwawej klęski jaką zadał im w przeddzień Dożynek na polach Udeš. Słudzy smoka Rykara, wcielonego Czarnoboga, nie mogąc dosięgnąć Zerivana, poprzysięgli ukrzywdzić jego syna, Walcerza i sprowadzić wieczny mrok na młode królestwo. W tym celu wysłały z poselstwem szczekotuna, wielce osobliwą bestię, zdolną do życia na lądzie, która wyglądała jak tuńczyk z łapami i zębami psa.
- Masz tu, szczekotunie, woreczek z rubinami w Bharacji – rzekła grobnica Selonaria, mająca postać olbrzymiej skolopendry z głową urodziwej wampirzycy o oczach czerwonych jak klejnoty, o których prawiła. - Zaniesiesz je do cechu Katów w Czerni, którego siedziba mieści się w przeklętym Ukaš – Bałař, na ulicy Psotnej. W imieniu wszystkich wąpierzy z Puany, namówisz cech, aby rzucił czary na króla Walcerza. Pomnij jeno, żeby zastosowali przeciwko władcy ludzi magię najczarniejszą z czarnych. Niech cierpi tak, żeby pozazdrościł potępieńcom w Nawii Čortów!
- Hau! - Szczekotun potwierdził gotowość do wykonania rozkazu i jeszcze wystawił długi język mokry od cuchnącej śliny.
Kiedy nad pogrążonym we śnie Ukaš – Bałař świecił srebrny sierp Chorsa, szczekotun ominął straże pilnujące grodu i wślizgnął się przez niedomkniętą bramę, biorąc na siebie pozorny wygląd kota. Sobie tylko znanymi sposobami, odgadywał nazwy ulic, które jarzyły mu się przed oczami jadowicie zielonym światłem. Tak, brodząc wśród odpadków i nieczystości, doszedł na ulicę Psotną. Zatrzymał się przed niskim, ponuro wyglądającym budynkiem z szarych kamieni, którego dach pokryty był czarną dachówką. Ściany owego domu zdobiły magiczne symbole, zaczerpnięte z ,,Księgi tajemnej Łysej Góry’’, napisanej w erze dziewiątej przez królową – czarownicę, Malkieš Lysarayatę oraz ponure płaskorzeźby wyobrażające czyny Mar – Zanny. Szczekotun stanął na tylnych łapach i zapukał kołatką w kształcie trupiej czaszki. Drzwi uchyliły się, przeraźliwie skrzypiąc i stanął w nich młody terminator katowski w czarnym kapturze zakrywającym twarz, od stóp do głów ubrany na czarno.
- Wejdź – rzucił krótko.
Szczekotun podążył za uczniem kata przez oświetlony pochodniami korytarz do ponurej sali, której ściany obwieszone były narzędziami kaźni; hakami, sznurami, toporami, młotami, kleszczami… W sali tej trzynastu katów ubranych całkowicie na czarno, jadło w milczeniu zupę ugotowaną z ludzkiej i zwierzęcej krwi. W ich gronie szczekotun dostrzegł jedną niewiastę, również trudniącą się wykonywanie wyroków śmierci. Była to Karosława z dalekiego Velehradu w Królestwie Aplanu, jednak jej przygody to całkiem inna przygoda, której nie będziemy tu opowiadać.
- Przywitaj się z naszym mistrzem i powiedz mu z czym przybywasz – polecił terminator po czym ulotnił się z sali.
Na poczesnym miejscu, w pewnym oddaleniu od reszty pożywiających się katów, zasiadał mistrz cechu nazywający się Trpimir Baran. Oznaką jego godności był ciężki, srebrny łańcuch zdobiony dwudziestoma czaszkami krasnoludków oraz buława z wprawionym w nią drogim kamieniem wydobytym ze smoczej czaszki. Na widok szczekotuna, Trpimir Baran przerwał jedzenie zupy.
- Groźny panie, oto wspólnota wąpierzy z całej Puany wysłała mnie do waszego cechu i przysyła te oto rubiny, prosząc o pomoc w pognębieniu króla Walcerza Zerivanovicia!
Mistrz katowskiego cechu przez dłuższą chwilę z upodobaniem wpatrywał się w bharackie rubiny i przesypywał je z ręki do ręki. Wreszcie przemówił głosem piskliwym i skrzeczącym.
- Niech wiedzą wąpierze, że i mu, Czarni Kaci, mamy rankor do króla Walcerza za to, że nie pozwala nam wykonywać tylu egzekucji i tortur, ile byśmy chcieli. Służąc wiernie naszej pani, Mar – Zannie, poznaliśmy liczne sekrety dotyczące człowieczego ciała. Nie tajne są nam sposoby nastawiania kości tudzież sporządzania driakwi i jadów. Władni jesteśmy także obracać zwierzęta w ludzi, ludzi w zwierzęta, jak również tworzyć groźne mieszańce jednych i drugich.
- W jaki sposób zamierzacie pognębić Walcerza? - Spytał rzeczowo szczekotun.
Trpimir Baran uśmiechnął się wrednie i wydobył z zanadrza buteleczkę wypełnioną opalizującym płynem.
- Ten specyfik przeniesie go do królestwa zwierząt. O więcej się nie kłopocz. Nasz cech ma swoje kontakty na dworze.
Szczekotun odszedł ukontentowany. Czarne serca wąpierzy już wkrótce miały napełnić się radością ze szkody.
Młody król Walcerz pogrążony był w błogiej nieświadomości co do istnienia spisku. Za bardzo ufał swym poddanym, aby kontrolować ich poczynania za pomocą siatki szpiegowskiej. Kiedy na tronie Zviezdunów – Miesięcy zasiadał Lipiec, Walcerz poślubił młodą i uroczą Mandę, córkę bana Grabimira z Valkanicy. Powiadano o złotowłosej Mandzie, że po matce była najadą i za pomocą czarodziejskich pieśni nawadniała pola i powstrzymywała fale powodzi. Potrafiła też tupnięciem sprawić, że z głębi ziemi oraz ze skał wytryskiwały źródła. Ponadto krople jej mleka, wpuszczone do zatrutego napoju, niweczyły działanie jadu i czyniły go zdatnym do spożycia. Z powodu tychże umiejętności, młoda królowa otrzymała od Kosy Oppmana i innych kronikarzy przydomek Wodnica. Walcerz i Manda powrócili właśnie z chramu gdzie pili miód z turzego rogu na znak zawarcia małżeństwa. Ogłoszeni przez kapłankę Mokoszy mężem i żoną, udali się do sali biesiadnej na zamku wybudowanym jeszcze przez króla Zerivana, aby świętować wesele. Było na nim co niemiara kołaczy, mięsiwa, wybornych trunków, śmiechów, pląsów i muzyki. Druhna panny młodej podała Walcerzowi złotą czarkę wypełnioną aromatyczną rakiją.
- Piłeś już sporo, kochanie – Manda rzekła do męża. - Myślę, że ten trunek możesz sobie podarować.
- Od przybytku głowa nie boli! - Zaśmiał się Walcerz i wychylił trunek do dna.
Ledwo opróżnił naczynie, niebo zakryły czarne chmury i rozległ się grzmot. Pochodnie oświetlające salę biesiadną na moment przygasły. Manda zemdlała ze zgrozy, widząc, jak jej oblubieniec porasta szarym futrem, a jego twarz wydłuża się w pysk wypełniony ostrymi kłami. Goście weselni krzyczeli przerażeni, ujrzawszy jak pan młody po wypiciu rakii zamienił się w wilka. ,,Co ja najlepszego zrobiłam?’’ - Załamała ręce druhna panny młodej, po czym rzuciła się ją cucić. Walcerz zaklęty w basiora, zawył smętnie i uciekł z sali, roztrącając straże, które próbowały go zatrzymać. Tak oto wesele obróciło się w żałobę.
Manda, młoda królowa, gdy już doszła do siebie, objęła rządy w zastępstwie małżonka, zaś wszyscy wojowie i urzędnicy winni jej byli posłuszeństwo jak samemu królowi. Swoje rządy rozpoczęła od wezwania żerców, aby poprzez wróżby ustalili kto rzucił zły czar na króla.
Zaczarowany Walcerz schronił się tymczasem w lesie u stóp poświęconych Rodowi gór nazywanych Rodopami. Trzymał się z dala od pasterzy i ich stad, zadowalając się polowaniem na dziką zwierzynę. Inne wilki stroniły od niego, zaś Neurowie wyśmiewali się z jego niedoli. Walcerz opłakiwał swój los i żalił się Chorsowi – Srebroniowi poprzez tęskne wycie. Tak upłynął rok, miesiąc, tydzień i jedna doba. Królowa Manda co dzień nosiła żałobę, a zasypiała, płacząc do poduszki. Tęskniła za swym mężem. Tymczasem wąpierze wespół z Čortami i czarownicami, weseliły się na sabatach i urągały potomstwu Novalsa i Aivalsy.
*
Kiedy Sekuła Detan bawił w Puanie, dowiedział się od karczmarza o przyczynie żałoby w jakiej pogrążone było całe królestwo. Udał się przeto do Ukaš – Bałař przed oblicze królowej Mandy.
- Pozwól, pani, że i ja spróbuję odczarować króla – zaproponował szczerze przejęty losem Walcerza i jego królestwa.
-Czyż nie jest ci wiadomym, sokole, że zdjąć czar próbowali już wybitni guślarze, zaklinacze, żercy, wołchwowie i czarodzieje, nie licząc mądrych niewiast? Mimo to próbuj, wiedz bowiem, że wciąż nie straciłam nadziei.
Królowa Manda wydobyła ze szkatuły bransoletę z dziesięciu złotych ogniw, z których każde wyobrażało jedno z dziesięciu imion Mokoszy, po czym zapięła ją na przedramieniu Sekuły Detana.
- Idź i niech Pani Złotego Łańcucha zniweczy złe czary! - Manda roniąc łzy, złożyła pocałunek na czole junaka.
Sekuła, znakomity tropiciel wyruszył do puszczy porastającej podnóże Rodopów. Przez trzy dni tropił zaklętego wilka. Wreszcie stanął z nim oko w oko. Walcerz warczał groźnie, a z jego prawej łopatki sterczała czarna strzała przed czterema dniami wypuszczona z łuku przez złośliwego chochlika.
- Przychodzę w pokoju – oznajmił Sekuła i rzucił oręż na ziemię. - Nie zrobię ci krzywdy. Pragnę jedynie przywrócić ci ludzką postać, abyś mógł powrócić do swojej królowej.
W odpowiedzi wilk wyszczerzył zębiska i z impetem rzucił się na Sekułę, obalając junaka. Sekuła naprężył mięśnie, z całych sił starając się utrzymać szczęki basiora z dala od swojego gardła.
,,Mokosza Aredvi Sura:
Nieskalana,
Forma Ageja,
Macierz Sobotniej Góry...’’
W miarę jak recytował dziesięć świętych imion, wilk stawał się coraz słabszy i łagodniejszy, aż w końcu legł zmożony snem. Wtedy to Sekuła ostrożnie wydobył grot czarnej strzałki chochlika z jego łopatki i delikatnie przemył ranę balsamem. Nie musiał długo czekać, aż wilk na jego oczach począł tracić zwierzęce kształty. Na miejscu zaklętego basiora leżał odczarowany już król Walcerz. Władca Puany rozpłakał się rzewnie i bił pokłony przed swoim wybawcą.
- Podziękuj raczej Mokoszy Anahicie, panie, bo to ona złamała zaklęcie – rzekł Sekuła. - Dość już biegałeś jako wilk po kniejach, czas, abyś wrócił na tron!
Sekuła Detan wraz z Walcerzem udali się do Ukaš – Bałař, gdzie królowa Manda ogłosiła koniec żałoby i wydała wielką ucztę na cześć swego małżonka. Co się zaś tyczy Sekuły Detana, otrzymał od uratowanego króla złoty łańcuch, kubek i pierścień, herb Basior przedstawiający wilka z obręczą na szyi oraz został pasowany na witezia czyli rycerza. Zaczęto sławić go w pieśniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz