,,Wygląda
na to, że istotnie spośród litewskich bogów, którzy później
patronowali księciu Mendogowi – czyli Mindowe – Nonadiej był
Number One. A może on się zwał ‘Andaj’, bo i taki wariant
figuruje w starodrukach.
-
Niestety […] - niewiele, a właściwie nic nie wiadomo o jego
kompetencjach. […]’’
-
Wojciech Giełżyński ,,Jaćwięgi są wśród nas’’
Dąb,
syn Dobromira i Drzewicy, mąż Brzozy był ojcem Słowona i
Baltaina. Pierwszy z nich dał początek Słowianom, a drugi Bałtom.
W
pierwszych wiekach ery dwunastej na obrzeżach wioski Dalii,
położonych na ziemiach noszących dziś nazwę Litwy, mieszkał w
bielonej chacie kowal Nonadej z żoną Jandą i trójką dzieci.
Młodszy
syn nosił imię Bałamut (Baramuthus) i wyróżniał się cerą
jasną niby alabaster. Nicpoń był z niego i ladaco, przysparzający
rodzicom zmartwień miast pociechy. W bardzo młodym wieku zasmakował
w mocnych trunkach i odtąd częściej go widywano w karczmie niż w
ojcowskiej kuźni. Pędził gnuśny żywot na pochłanianiu garnców
piwa, wódki i miodu, bójkach i czczych przechwałkach o swych
zmyślonych czynach godnych junakach. Szczególnie lubił się
chełpić tym jak rzekomo, bawiąc w dalekiej Bharacji zatłukł
smoka złotym pługiem. Odrzucił przy tym rękę księżniczki Roni,
córki króla Śerny, ponieważ, według jego własnych słów,
,,była brzydka jak nocnica’’.
Jego
ośmioletnia siostra imieniem Dalena była za to bardzo pracowita i
serdeczna, co dawało nadzieję, że wyrośnie na dobrą żonę i
matkę.
Wajdeloci
poświęcili jednakże w swoich pieśniach najwięcej uwagi
najstarszemu synowi Nonadeja i Jandy nazwanemu Andajem. Pisał o nim
również w swej księdze grecki mędrzec Euhemer, podający jego
imię w formie Andaios. Zaliczał go do ludzi, którzy za liczne
zasługi, policzeni zostali przez pamięć potomnych w poczet bogów.
Andaj Nonadejowicz przyszedł na świat w noc zaćmienia Księżyca,
kiedy to cała Sklawinia i ziemice Bałtów były pogrążone w
trwodze przed mającymi nigdy nie mieć końca ciemnościami. Ledwo
dziecię opuściło łono Jandy, swej matki, do izby weszła pomimo
zamkniętych drzwi, panna nietknięta czasem i urodziwa, odziana w
szaty granatowe niczym nocne niebo. Miała płeć białą jak mleko i
czarne warkocze, zaś na jej czole świeciła złotym blaskiem
maleńka gwiazdka.

-
Nie lękajcie się mnie, dobrzy ludzie. Przysyła mnie Weles, którego
wy, Bałtowie, zowiecie Velinasem. Chce przekazać dziecięciu część
swojej mocy właściwej Enkom, zostało bowiem przeznaczone do rzeczy
wielkich, godnych uwiecznienia w dainach. - Janda zgodziła się
podać synka nawce, która ucałowała czoło dzieciątka.
Natychmiast
zajaśniała na nim mała złota gwiazdka.
-
Powiedzże nam, dostojna nawko – zapytała siwowłosa babka,
asystująca przy porodzie – czy to zaćmienie Księżyca kiedyś
się skończy?
-
Za trzy godziny Meness, Car – Księżyc zwycięży ostrzem dwóch
mieczy smoka i wilka, chcące pożywić się pospołu jego
srebrzystym ciałem. Wszystko znów będzie takie jak być powinno,
bo taki jest porządek świata ustanowiony przez Ageja.
-
Zechciej zostać z nami, pani – poprosiła Janda, tuląc maleństwo
do piersi – i skosztować naszego miodu, kwasu, kindziuka, sera,
razowego chleba i ciwbaku.
-
Z miłą chęcią. - Odrzekła nawka z promiennym uśmiechem. - Po
drodze zajrzałem do obory, gdzie krzemiennym nożem wydobyłam
kamiennego żółwia zalegającego waszej krowie w wymieniu, aby znów
mogła dawać obfitość mleka.
*
Andaj
wyrósł na młodzieńca wysokiego i wysmukłego niby topola,
obdarzonego siłą tura albo żubra. Włosy miał długie i złociste,
zaś jego zielone oczy lśniły niczym zaklęte ogniki strzegące
skarbów na uroczyskach. Nie tylko z racji junackiej urody podobał
się dziewczętom, ale też serca prawego i odważnego jak i rąk
pracowitych. W kuźni swego ojca, Nonadeja, od lat pacholęcych
pilnie zgłębiał tajniki sztuki kowalskiej, daru Swarożyca dla
ludzi, małp i krasnoludów, aż nadszedł dzień kiedy uczeń
przewyższył mistrza. Nonadej i Janda wielką mieli pociechę ze
swego najstarszego syna, dumni będąc z niego niczym możny pan ze
śnieżnobiałego sokoła. Ojciec nie tylko uczył syna technik
pozyskiwania, obróbki i wytopu metali, ale też w wolnych chwilach
opowiadał mu prastare mity o chwalebnych czynach pierwszego kowala,
Teosta Cara – Słońce, wcielonego Swaroga – Telawela, który u
zarania ubiegłego eonu władał Błogosławionym Carstwem nad rzeką
Nilus.
-
Gdy opadły wody potopu, synowie Dobromira uczyli się na nowo sztuki
kowalskiej, przypatrując się poczynaniom łokisów i innych małp,
siedzących wokół ognia i bijących w skupieniu młotami w kowadła.
– Prawił Nonadej.
-
Małpy są bardzo mądre. - Przyznał z uznaniem Andaj.
-
To prawda, synu. Ród ludzki zawdzięcza im więcej niż gotów jest
przyznać.
Kmiecie
z Dalii zgodnie chwalili robotę kowalczyka, bowiem wykuwane przezeń
podkowy, noże, łańcuchy krowiaki i w wszelkie narzędzia do pracy
w polu i warsztacie nie miały sobie równych. Nigdy jednakże spod
ręki Andaja nie wyszedł oręż służący przelewaniu w boju krwi
bliźnich.
W
przyrodzie panował upalny Sierpień, kiedy pomagającego ojcu w
kuźni Andaja zaczepił ośmioletni Kazys, wścibski chłopiec z
wiecznie rozczochraną głową, odziany w siermiężną koszulinę do
kolan.
-
Psze pana , a koledzy mi nie wierzą, gdy im mówię, że przeżywał
pan przygody w obcych krajach. - Andaj drgnął zaskoczony. - Bo tak
mi bociek powiedział, a boćki nigdy nie kłamią.
-
To prawda, chłopcze – odrzekł powoli Andaj. - Zapuszczałem się
w swoich wędrówkach dalej niż wszyscy inni mieszkańcy Dalii.
-
Chcę posłuchać! Proszę! - Kazys domagał się piskliwie, dla
podkreślenia wagi swych słów tupiąc bosą nóżką w trawę
rosnącą przed kuźnią.
Andaj
odłożył robotę i ukucnął obok chłopca.
-
Cztery lata temu bawiłem na Bliskim Południu, zamieszkanym przez
Słowian. Dotarłem do królestwa zwanego Czerwoną Krobacją. Na jej
tronie zasiadał mężny król Mato, który pouczony przez Enków,
zwołał wyprawę do Afryki, aby ocalić korzenie Wielkiego Dębu,
podgryzane przez szkarłatnego smoka, zwanego Czerwiem. Gdyby runął
Wielki Dąb, pozbawiony korzeni, krzemienne niebo spadłoby z
łoskotem na wilgotną ziemię, przynosząc zgubę wszystkim jej
mieszkańcom. Zaciągnąłem się przeto do królewskiej drużyny.
Walczyłem u boku sławnego Żmija Ognistego Wilka, mocarza z
plemienia Nareczników, władnego przybierać postać wilka na
podobieństwo dawnych Neurów oraz wielu innych junaków.
Wyruszyliśmy okrętem przez sine morze otoczone zewsząd lądami i
nazywane Morzem Rajskim.
-
I co dalej? - Spytał Kazys z wielkim zaciekawieniem.
-
Dotarliśmy do celu, sława Juracie. Król Mato ubił Czerwia swym
mieczem, dzięki czemu Wielki Dąb wciąż stoi prosto, tak jak stał
do tej pory.
-
Gdzie jeszcze pan bywał? - Zasłyszana opowieść rozpaliła
ciekawość pacholęcia jeszcze bardziej.

-
Przed dwoma laty wsiadłem na korab i pożeglowałem na Najdalszy
Zachód, aby zaspokoić swą ciekawość co znajduje się za Ultima
Thule i Górą Magnetyczną. Nie płynąłem sam jeno w drużynie
siedemnastu junaków dobranych spośród ludów zamieszkujących
północne i południowe wybrzeża Morza Srebrnego. Minęliśmy
Baltię, zamieszkaną przez plemię ludzi z psimi głowami,
przesławny Wolin, błogosławioną kolebkę rasy człowieczej,
Usanę, Ranę, umiłowaną przez Świętowita i Rugiewita, wreszcie
zaś Kasyterydy, gdzie pracowite krasnoludy wydobywają miedź
wysokiej jakości… Żeglowaliśmy wiele dni po wielkim przestworze
słonej wody, który Słowianie nazywają Morzem Światogorskim,
podczas gdy dla Atlantów jest to Ocean At – Azalath. Przybiliśmy
do brzegów Atlantydy, aby uzupełnić zapasy żywności i słodkiej
wody. W portowej tawernie posłyszeliśmy od miejscowych kupców i
rybaków o wielkim lądzie, Hesperii, rozciągającej się na zachód
od Atlantydy. Północna część tego lądu nazywa się Incalia,
południowa zaś – Umaur. W naszej drużynie nastąpił rozłam.
Większa część zapragnęła odpocząć na Atlantydzie przed
powrotem do Europy. Tymczasem ja sam wraz z sześcioma towarzyszami,
chciałem koniecznie zbadać prawdziwość zasłyszanych klechd o
lądzie Umaur. Książę Demid, wódz naszej wypraw, przystał na to
i rozstaliśmy się z nim tak samo przyjaźnie jak wyruszyliśmy.
Umaur przywitał nas soczystą zielenią lasów, które nigdy nie
zaznały jesieni ani zimy, jeno wieczne lato. Zaznaliśmy upałów
jak też ulewy trwającej tygodniami. Kąsały nas węże i zjadliwe
owady. Czuliśmy smak nieznanych owoców; słodkich, soczystych i
pożywnych. Spotykaliśmy Akefali, noszących złote bransolety,
ciężkie jak kajdany, kosmatych, leśnych karłów ze stopami
odwróconymi do tyłu, ludożerców z małpimi ogonami i plemię
wojowniczek, uzbrojone w łuki z zatrutymi strzałami. Dotarliśmy do
niebotycznych gór, na których szczytach zalegał śnieg. U ich stóp
osiedliło się ludzkie plemię Punców o cerze barwy miedzi i
czarnych włosach. Prześladowała ich swą żarłocznością sino –
szmaragdowa trusia Vilaina, dłuższa i grubsza niż jakikolwiek inny
wąż w naszej części świata. Na prośbę Punców ubiłem gadzinę.
Podrzuciłem jej kulę ulepioną ze smoły i siarki, naszpikowaną
ostrymi, żelaznymi prętami i owiniętą w skórę dziwnej,
długoszyjej owcy nazywanej lamą. Vilaina połknęła kulę i
zdechła z wybałuszonymi ślepiami, zaś do jej ścierwa zleciało
się ptactwo z całego Umaur. Puncowie nazwali na mą cześć łańcuch
górski Górami Andajskimi. Chcieli też obwołać mnie swoim królem,
lecz odmówiłem im, tęskniąc za ojczystą zagrodą.
Malec
słuchał oczarowany, z palcem w szeroko otwartej buzi.
-
Opowiadają też niektórzy – ciągnął Andaj – że siedmiu
zaginionych synów Baltaina pożeglowało do Afryki. Osiedlili się
daleko na południe od Gór Księżycowych. Wzięli sobie żony
spośród murzyńskich księżniczek i założyli nowe królestwo.
Nazwali je Boćwaną na pamiątkę boćwiny, stanowiącej ich
ulubioną jarzynę.
Kazys
pomyślał o czymś intensywnie, aż jego buzia zmarszczyła się w
zabawny sposób.
-
Kto za pana odrabiał robotę kowala, kiedy bawił pan tak daleko?
Andaj
uśmiechnął się.
-
On – wskazał palcem na wykutą z metalu figurę parobka,
siedzącego w milczeniu na stołku w głębi kuźni.
-
On jest żywy? - Kazys zmarszczył z niedowierzaniem nosek.
-
A juści, smyku. Nazywa się Kordian. Ukształtowałem go na ludzkie
podobieństwo siłą swych ramion i narzędzi. Następnie w jego
pustej piersi umieściłem iskierkę z ołtarza Ageja, którą
Velinas przyniósł mi w złotym puzderku. Odtąd ilekroć wyruszam
na wyprawę, Kordian budzi się z głębokiego snu, aby zastąpić
mnie w pracy.
-
Kazys! - Rozległ się ostry kobiecy głos. - Natychmiast przestań
odrywać naszego kowala od jego obowiązków.
Niczym
czarna burzowa chmura przed kuźnią zjawiła się matka chłopca.
-
Uniżenie przepraszam was, mistrzu ognia, za mojego synka. To taki
wiercipięta… Wszystko go ciekawi.
-
Wasz syn niczym mi nie zawinił. Lubię dziateczki i sam mam nadzieję
kiedyś doczekać się własnych.
-
Jak dorosnę, chcę być taki jak pan Andaj. - Na pożegnanie
poważnie oświadczył mały Kazys.
*
W
sierpniu Andaj udał się z rodzinnej Dalii na doroczny jarmark
odbywający się w rybackiej osadzie Tołpawie nad Morzem Srebrnym.
Wiózł na sprzedaż wykonane pracowicie w ciągu całego roku
kłódki, lemiesze, łopaty, grabie, kosy i wszelkie inne narzędzia
potrzebne do pracy na polu i w rzemieślniczym warsztacie. Wyroby te
odbywały swą drogę na jarmark wozem zaprzężonym w dwa siwki.
Kierując się w stronę Tołpawy, Andaj poruszał się wyboistą,
leśną ścieżką. Starzy ludzie prawili, że ta zaniedbana drożyna
była dziełem silnych i pracowitych turoni, które mieszkały na
tych ziemiach jeszcze przed przybyciem Baltaina.
-
Prrr! - Andaj kazał zatrzymać się siwkom, ujrzawszy harcującego
na ścieżce zająca.
Szarak
sprawiał wrażenie pijanego, zaś jeden z jego skoków był
przywiązany białymi szarpiami.
-
He, he! - Śmiał się zając. - Jaki ładny samobójca z tego
Andaja, he, he! Znów wybiera się za morze, lecz tym razem nie wróci
żywy!
-
Skąd znasz moje imię, szaraku? - Spytał Andaj, lecz nie doczekał
się odpowiedzi.
-
Toż lepiej byłoby ci się powiesić – poradził zając. - Mniej z
tym zachodu, a skutek taki sam.
Andaj,
rozsierdzony strzelił z bata.
-
W imię czystej Medeiny, przepadaj mi tu zaraz, skośnooki biesie!
Čort
w postaci zająca, posłyszawszy imię Medeiny, jedno z wielu
noszonych przez Dziewannę Šumina
Mati, rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą odór
siarki.
Około
południa Andaj stanął w Tołpawie. Osadę tworzyło kilkanaście
chałup o dachach krytych strzechą. Targowisko mieściło się na
placu w centrum wioski. Andaj rozłożył swoje towary na wzorzystym
kobiercu leżącym na gołej ziemi. Nie musiał długo czekać na
nabywców, którzy wykupili całą zawartość jego kramu. Chwalili
jeszcze młodego rzemieślnika za wysoką jakość jego wyrobów i
niewygórowane ceny. Jako zapłatę otrzymał sznury bursztynów
nanizanych na grube, czerwone nici, sztukę srebra i złota, pięć
skórek popielic i kwartę soli w skórzanym mieszku.
-
Sława Algisowi! - Westchnął zadowolony, po czym skierował się do
jedynej karczmy w Tołpawie, w której szyldzie widniał biały
jesiotr, szczerzący zęby godne rekina.
Andaj
zamówił półmisek wędzonych, świńskich uszu, śledzia w
śmietanie z pajdą razowego chleba, do picia zaś kufel musującego
piwa w drewnianym kuflu i kwas chlebowy. Karczmarz nie mógł się
tego dnia skarżyć na brak gości, wręcz przeciwnie. Wszyscy oni
wsłuchiwali się z uwagą w słowa pieśni nuconej przez młodą,
złotowłosą harfistkę w zielonej sukni. Dziewczyna śpiewała
upajającym, syrenim głosem o sławie opromieniającej odważnych
junaków, przeżywających rozliczne przygody na dalekich morzach i
lądach. Do postawionego u jej stóp koszyczka co rusz wpadały
kawałki srebra, bursztyny, gałązki czerwonego koralu, a nawet
szafiry i złote pierścienie.
-
Na próżni mnie kusisz, urocza gudełko. - Mruknął do siebie
Andaj, zajęty zgłębianiem tajemnic piany na piwie. - Umyśliłem
sobie ustatkować się i zakończyć zamorskie wojaże.
Andaj
drgnął gdy podszedł do niego nieznany mu kupiec w szacie z
zielonej kitajki. Mąż ten, słusznego wzrostu, miał szpakowatą
brodę i długie włosy tejże barwy związane przepaską. Uwagę
zwracała noszona przezeń srebrna brosza w kształcie gałęzi
jabłoni, ciężkiej od owoców.
-
Czy mam zaszczyt z Andajem, synem Nonadeja?
-
Jam ci jest – potwierdził Andaj. - Skąd znacie, panie, moje imię?
- Spytał wskazując nieznajomemu wolne miejsce przy stole.
-
Słyszałem niejedną pieśń o twoich czynach śpiewaną przez
rybałtów. Wiele też dowiedziałem się o tobie z ust sławnego
Żmija Ognistego Wilka, twego towarzysza z czasów wyprawy na odsiecz
korzeniom Wielkiego Dębu, podgryzanym przez Czerwia.
-
Nie znam was, panie – przyznał Andaj.
-
Zowię się Wyszak i jestem kupcem z Sedinum, poddanym królowej
Sediny, córy króla Czarnogłowa.
Choć
Andaj nie znał dotąd Wyszaka, obiły mu się o uszy wieści o
Sedinie, siostrze Żywi, królowej Wkrzan z Bliskiego Zachodu. Sedina
odbudowała Velehrad zniszczony wodami potopu i nazwała go swoim
imieniem. Należy tu nadmienić, że Wyszak był dalekim przodkiem
szczecińskiego kupca z ery trzynastej, noszącego to samo imię i
współczesnego św. Ottonowi z Bambergu.

-
Ta brosza, którą noszę na płaszczu – Wyszak wskazał Andajowi
srebrny klejnot – jest honorową oznaką moje przynależności do
Gildii Obieżyświatów z siedzibą w Cerne, stołecznym grodzie
Atlantydy. Zajmujemy się przemierzaniem nieznanych mórz i lądów i
nanoszeniem ich na mapy. - Andaj zwrócił się do przechodzącej
właśnie dziewki służebnej o kufel piwa i solone precelki dla
swojego nowego towarzysza. - Pod stanicą mojej pani, Sediny –
ciągnął Wyszak – pływałem do Nürtu,
którego jasnowłosi mieszkańcy pieką chleb ze zmielonych szyszek.
Byłem w Truso, handlowym emporium krainy Burus, Baltii, wyspie
kynokefali i w Oxlandzie, gdzie żyją ludzie z głowami fok. Płynąc
na Zachód zapuszczałem się do Galii i Brytanii, Iberii oraz
Luzytanii. Przemierzałem marmurowe, kapiące od złota miasta
Atlantydy. Piłem cydr z elfami w błogosławionym Avalonie.
Poszukiwałem też drogocennych odmian drewna i przypraw w parnych
puszczach Golkondy. Na wschodzie dotarłem do Nowego Grodu Północy
i jego białopolskiej kolonii, Mangazji, dostarczającej cennych
futer i złota. W tejże Mangazji spotkałem żółtoskórych i
skośnookich kupców z dalekiego kraju Sinea, handlujących kitajką,
piżmem, laką i perłami. Usłyszałem od nich przy ryżowym winie o
cudach i bogactwach południowej krainy zwanej Bharacją, którą
dotąd miałem za wymysł poetów. - Wyszak zamyślił się, chrupiąc
słone precelki. - Czy to prawda, co powiadają o tobie, że bawiłeś
w Umaur? - Zwrócił się do Andaja.
-
Prawda to. Krajowcy nazwali nawet góry moim imieniem. - Andaj
uśmiechnął się do swoich wspomnień.
-
Zamierzam wyruszyć na nową wyprawę, przeto werbuję junaków do
swojej załogi. - Ciągnął Wyszak. - Gildia zleciła mi opłynięcie
brzegów Alkebulanu, nazywanego też Czarnym Lądem i Afryką w celu
narysowania dokładnych map. Poza tym – zawahał się kupiec –
ślubowałem w kącinie Trygława, że przywiozę mojej królowej
Diamand, matkę diamentów.
-
Nigdy nie słyszałem o takim klejnocie – przyznał Andaj.
-
Diamand – podjął Wyszak – jest wielka jak weselny kołacz,
piękna niczym Słońce i Księżyc, a do tego płodna jak
szczurzyca. Każdego miesiąca w czasie pełni rodzi trzydzieści
mniejszych diamentów. Tak przynajmniej prawią o niej bajarze.
-
Toż pochopny, waszmość, ślub uczynił, nie mając pewności czy
taki kamień istnieje naprawdę. - Zauważył trzeźwo Andaj, lecz
Wyszak puścił tę uwagę mimo uszu.
-
Płyń ze mną do Afryki, chlubo Bałtów, a dam ci połowę klejnotu
Diamand. Będzie ci ona rodziła brylanty tak jak mojej królowej,
Sedinie.
Andaj
dopił w milczeniu piwo, marszcząc czoło od intensywnego myślenia.
-
Na wszystkich Enków, zgadzam się! Wpierw jeno wrócę do Dalii,
pożegnać moich bliskich.
*
Okręt
Wyszaka nazywał się ,,Dar Sediny’’ i zbudowany był z
drewna wyniosłych, puszczańskich buków w stoczniach grodu u ujścia
Odirny, noszącego imię córy Czarnogłowa. Nie brakowało
potwarców, którzy zazdroszcząc Wyszakowi łask okazywanych mu
przez królową, rozsiewali złośliwe plotki o namiętnych nocach
spędzanych przez nich w łożnicy. Kosa Oppamn w ,,Perłowym
latopisie’’ z pogardą odniósł się do tych pogłosek, jako
rozpuszczanych przez ludzi zawistnych i małodusznych. Zdarzyło się
raz Wyszakowi zdzielić bezczelnego Dalibora z Borków w obleśną
gębę drewnianym kuflem. Zasłużył sobie na to Dalibor solennie,
gdy pijany jak bela począł lżyć królową Sedinę jako
ladacznicę, rozdającą urzędy i przywileje tym, którzy najlepiej
dogodzili jej w łożu.

Gdy
Andaj powrócił z Dalii z błogosławieństwem ojca i matki na długą
podróż w nieznane, zastał ,,Dar Sediny’’ zakotwiczony w
zatoczce, na której brzegu stały rybackie chaty Tołpawy. Dziób
okrętu został wyrzeźbiony na kształt głowy długoszyjego smoka,
tak jak to było w zwyczaju Waregów z Nürtu,
podczas gdy wyszywane złotą nicią żagle, uszyte zostały z
purpurowej kitajki, sprowadzonej za ciężkie pieniądze z Sinea.
Oprócz Andaja w Wyszakowej załodze znalazło się miejsce jeszcze
dla dziesięciu junaków; czterech Słowian z Sedinum, Bliskiego
Zachodu i Nowego Grodu Północy, trzech Bałtów z Burus i dwóch
Germanów z Nürtu.
Sposobu w jaki rozwiązany został problem zaopatrzenia mogłyby
pozazdrościć załogi wszystkich innych okrętów, pływających w
owym czasie po morzach i oceanach. ,,Saga o Sedinie’’
spisana na Ultima Thule, czterdzieści lat po tych wydarzeniach,
podaje, że Wyszak wiózł na swym okręcie wielki, kryształowy
kocioł, nazywany Urtheną, który otrzymał w darze od druidów z
Irlandii. Każdego dnia Urthena wypełniała się samoistnie
najlepszym jadłem, pozwalającym żeglarzom zaspokoić głód.
Załoga ,,Daru Sediny’’
strzegła przeto czarodziejskiego kotła niczym oka w głowie. Kiedy
okręt był jeszcze na Morzu Srebrnym, Andaj
ujrzał mewę. Całe jej upierzenie było śnieżnobiałe, dziób zaś
miała lazurowy.
-
Znajdziesz skarb większy niż ten, którego szukasz! - Ptak
przemówił nagle ludzkim głosem.
-
Co chcesz przez to powiedzieć? - Nie zrozumiał Andaj, lecz mewa
zdążyła już odlecieć, pozostawiając go z tą zagadką.
*

Mijał
dwunasty rok odkąd Wampuka zasiadła na eburnowym tronie Cienistej
Doliny. Pomimo upływu wielu lat murzyńska królowa wciąż
wyglądała młodo. Bezlitosny czas nie ośmielił się skazić jej
ciała bodaj najmniejszą zmarszczką, ni siwym włosem. Była
smukła i wysoka, odziana w przepaskę ze skóry panterczej,
przystrojona kwiatami i złotymi bransoletami. Również
jej poddani do późnych lat zachowywali zdrowie i urodę. Długość
życia w Cienistej Dolinie rozciągała się do trzystu, a nawet
pięciuset lat, zaś po ich upływie śmierć przychodziła zawsze we
śnie, bez bólu i lęku, pozostawiając za to radosny uśmiech na
twarzy zmarłego. Wampuka wciąż pozostawała dziewicą. Na jej
wskazującym palcu lśniła obrączka ze stopu miedzi i złota z
wygrawerowanym napisem: HORTUS CONCLUSUS. Zaklęta w niej była moc
ściągania z niebios piorunów, rażących każdego, kto poważyłby
się przemocą bądź podstępem pozbawić Wampukę jej dziewictwa.
Przyszła królowa Cienistej Doliny urodziła się w Zeribonie,
zasobnym w pióra i złoty piasek stołecznym mieście plemienia
Mundżarów. Jej szczęśliwe dzieciństwo przerwał niszczycielski
najazd łowców niewolników z sąsiedniego ludu Mu – ruku,
praktykującego czarną magię i nie gardzącego też ludożerstwem.
Dysponując machinami oblężniczymi Mu – ruku skruszyli twarde,
gliniane mury Zeribonu. Wdarli się do zdobytego miasta niczym
niszczycielska fala potopu. Pod
ciosami ich maczet podali jako żertwa dla Złego Mzimu starcy,
kaleki i wszyscy inni niezdolni do niewolniczej pracy. Wampuka nigdy
już nie ujrzała swoich rodziców, sześcioletniego braciszka, ani
dwóch sióstr. Została branką księcia Utsuru, który nakazał jej
wypalić na prawym ramieniu znamię w kształcie motyla. Zbiegła od
niego w gąszcz dżungli przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Utsuru wyruszył w pościg za niewolnicą na czele bandy z psami i
pochodniami. Kiedy nocne ciemności spowiły dżunglę, drogę
Wampuce wskazywały świetliki. Owady te świeciły niczym krwawe
płomyki – jak Wampuka pamiętała z zasłyszanych opowieści –
miast ślimakami, jak na świetliki przystało, żywiły się krwią.
One to wskazały uciekinierce, połyskujący w wilgotnej trawie
pierścień. Kiedy Wampuka
włożyła go na palec, jej prześladowcy zginęli rażeni gromem z
nieba. Przeżyły jedynie prowadzone przez nich psy, które skomląc,
uciekły z podkulonymi ogonami. Po czterdziestu dniach przedzierania
się przez dżunglę, Wampuka dotarła do Cienistej Doliny. Podążała
za chmarą kolorowych ptaszków, nektarników, zwanych w mowie jej
ludu tio – tio. Za swoją królową obrali ją inni zbiegli
niewolnicy, pochodzący z plemion Touni, Adaga, Turako, Wag – Ma i
Koko.
-
Takie właśnie były koleje mojego losu. - Oznajmiła Wampuka
słuchającym jej opowieści Andajowi i Wyszakowi. - Teraz kwiaty nas
żywią, zaś pierścień broni.
-
Nasz poeta, Tołkomir z Burus, natchniony mądrością Enków –
zabrał głos Wyszak – prawił, że tego rodzaju pierścienie
wykuwane są w ogniu piekielnym i przynoszą zgubę wszystkim, którzy
ich używają.
-
Możliwe – westchnęła smutnym głosem Wampuka. - Jaki jednak inny
mamy wybór?
-
Życie jest sztuką wyboru. - Wtrącił filozoficznie Andaj i zapadła
krępująca cisza.
Wampuka
klasnęła w dłonie i oto jej czeladź położyła na płaskim
głazie, pełniącym rolę stołu, wiklinowe tace ze smakowitym
jadłem i napojami.
-
Sława Enkom za ich dary! - Królowa pobłogosławiła tymi słowy
przygotowaną ucztę.
Przed
gośćmi leżały na glinianych talerzach smakowite, aromatyczne
sery; świeże, wędzone, smażone, mieniące się wszystkimi barwami
łusek pokrywających wężowe ciało smoka Tęczyna. Były też
lekkie i puszyste słodkości, przypominające wyglądem i smakiem
chałwę, rachatłukum,
ptasie mleczko i cienkie
wafelki przekładane pistacjową pastą. Z owoców zostały podane
długie jabłka, dziś nazywane bananami i miseczki pełne po brzegi
zerwanych w dżungli jagód; czerwonych, fioletowych, czarnych
i żółtych, doprawionych bitą śmietaną i miodem. W złotych
pucharach pienił się kumys oraz liczne napoje z mleka i śmietanki,
których słodkiego smaku nie dawało się wprost wyrazić słowami.
-
Widno trafiliśmy do jakiegoś raju dla łasuchów. - Uznał wielce
ukontentowany Wyszak.
Andaj
lubił smak sera zwanego dziugasem,
podczas gdy Wyszak w trakcie swych podróży kosztował oscypków i
bryndzy z Montanii, haloumi z
Królestwa Kittim, białego, słonego sera, wytwarzanego przez
trackie plemię Szopów, a nawet zgniłego owczego sera z wijącymi
się w nim larwami, przysmaku Szardanów. Jednak uczta królowej
Wampuki przewyższała wybornym smakiem wszelkie frykasy, jakie
zdarzyło im się jeść do tej pory.
-
Racz nam powiedzieć, pani – kupiec zagadnął królową – co
oznaczają twe słowa: kwiaty nas żywią? Jedynymi jadalnymi
kwiatami, które przychodzą mi na myśl są jeno kalafiory, brokuły
i karczochy. Rad bym wiedzieć jaką drogą zaopatrujesz swoje
królestwo w takie delicje, pani? Wszak nigdzie nie widzieliśmy na
twoich włościach ani pól uprawnych, ani też żadnej trzody.
Wampuka
uśmiechnęła się promiennie.
-
Czy nie czujecie tej kwietnej woni, która przenika całe moje
królestwo? Chodźcie za mną, a pokażę wam naszych żywicieli.
Wampuka
zaprowadziła Andaja i Wyszaka do gaju, w którym zamiast drzew rosły
drzewiaste tulipany. Płatki tych kwiatów mieniły się wszelkimi
odcieniami czerwieni, różu, fioletu, pomarańczu, żółci,
błękitu, a nawet zaziemskich barw nie mających swych nazw w
ludzkich językach, podczas gdy w ciężkim od intensywnych aromatów
powietrzu unosiły się chmary pszczół, motyli oraz tio – tio,
czyli nektarników.
-
Tulipany te nie rosną
nigdzie indziej poza Cienistą Doliną. Zasadziłam je własnymi
rękami jako cebule znalezione w lesie, a następnie doglądałam ich
pieczołowicie.- Objaśniała Wampuka. - Prawda, że są
zachwycające?
-
Zastanawia mnie czy do spożycia nadają się bardziej ich łodygi
czy płatki? - Spytał rzeczowo Andaj.
-
Ani jedne, ani drugie! - Roześmiała się Wampuka. - W pąkach i
łodygach gromadzi się słodkie, kwiatowe mleko. Moi poddani
zbierają je gdy wycieka z nacięć. Następnie robią z niego pyszne
sery, twarogi, miodowy kumys i inne przysmaki, których sami
kosztowaliście.
-
Twoje słowa, pani – zabrał głos Wyszak – przypomniały mi o
ludzie Lotofagów, poddanych królowej Syrty z ziemi Put nad Morzem
Rajskim. Lotofagowie żywią jedynie słodkim kwieciem lotosu,
którego spożycie wprawia ich w ustawiczne otępienie i błogi
nastrój. Kraina ich zaś graniczy z włościami rogatego plemienia
Hathorów. Czy Cienista Dolina utrzymuje kontakty z Putem?
-
Aż do dziś nie wiedziałam o żadnych Lotofagach – zaprzeczyła
Wampuka. - Pewnikiem mieszkają gdzieś daleko, hen za Górami
Księżycowymi. Zapewniam też, że mleczny nektar, którym się
sycimy, nie jest żadnym durmanem, jeno zdrowym i pożywnym pokarmem.
- Mówiąc to, zmarszczyła nosek, jakby obrażona.
Wampuka
pokazała swym gościom jeszcze wiele innych wspaniałych kwiatów,
rzadkich zwierząt i klejnotów, a gdy nad Cienistą Doliną zapadły
nocne ciemności, zaprosiła ich na kolację.
-
Nie pożałuję wam złota na ozdoby dla królowej Sediny, bowiem dla
mojego ludu ten niepraktyczny
metal nie przedstawia większej wartości. Muszę was jednak
rozczarować. W moim królestwie ziemia nie rodzi diamentów.
Nazajutrz
Andaj i Wyszak pożegnali królową Wampukę, po czym ruszyli w
dalszą drogę. Przed opuszczeniem Cienistej Doliny złożyli
uroczystą przysięgę na Trygława – Velinasa, że nie zdradzą
nikomu jej położenia. Jak przystało na prawych witezi dotrzymali
słowa.
*
,,Po
upływie lat odkąd biali junacy znad Morza Srebrnego opuścili w
pokoju Cienistą Dolinę, ankluz zaklęty w pierścieniu królowej
Wampuki, zapragnął znaleźć się na palcu wodza licznych i
krwawych wojen. Ukazał się przeto we śnie Kirazie, królowi rasy
Makishi i zdradził mu położenie królestwa Wampuki. Makishi zaś
byli ludem nadzwyczaj dzikim i okrutnym. Każdy z nich wśród
bujnych włosów ukrywał drugi łeb, należący do hieny lub
likaona. Kiraza miał tę moc, że każda z głów po odcięciu
odrastała tak jak to się dzieje w przypadku hydry. Najechał
Cienistą Dolinę, niosąc gwałt, rzeź i pożogę. Wtedy to
pierścień zsunął się z palca królowej Wampuki i potoczył
prosto do stóp Kirazy. Przez trzydzieści następnych dni i nocy
dzicy Makishi tuczyli się ciałami wymordowanych przez siebie
mieszkańców Cienistej Doliny i władczyni. Smutne zakończenie
pokazuje, że nie była to bajka, jeno prawdziwa historia’’ -
Makusa Griot ,,Worek słów’’, afrykański epos z ery
dwunastej’’.
*
,,Dar
Sediny’’ zawinął do
gwarnego i bogatego portu Kizumi, będącego oknem na świat dla
plemienia Baubów. Żeglarze eskortowani przez rosłych jak dęby
moranów, uzbrojonych w zatrute włócznie, przybyli z pokłonem i
bogatymi darami do pałacu królowej. Wnętrze było czyste i
przestronne. Na ścianach wisiały skóry upolowanych panter i zebr,
zaś dworzanie nosili strusie pióra, złote obręcze, naszyjniki z
muszelek i bajecznie kolorowe szaty z lekkiej jak obłoczek kitajki
sprowadzanej z Sinea. Gwardziści zadęli w pozłacane konchy
trytonów i rozległ się głos herolda.
-
Padnijcie na twarze! Nadchodzi nasza królowa, Caca!
Zdumieli
się wielce junacy z dalekiej Sklawinii, gdy ujrzeli jak rozwarły
się rzeźbione Złote Wrota i wyszła z nich ośmioletnia
dziewczynka. W odróżnieniu od swoich murzyńskich poddanych miała
jasną cerę i blond włosy, na których nosiła wianek z leśnych
kwiatów. Oznakę jej królewskiej godności stanowił szkarłatny
płaszcz wyszywany w złote liście palm.
-
Wszak to jeszcze dziecko. - Jęknął Andaj, oddając jej przepisany
etykietą pokłon do ziemi.
-
Szanuj ją! Ona jest naszym Dobrym Mzimu. - Groźnym głosem upomniał
go stojący obok Murzyn.
Caca
zasiadła na kapiącym od złota i pereł, hebanowym tronie i
uśmiechnęła się promiennie. Uniosła rękę w geście
błogosławieństwa, a następnie dała znak do rozpoczęcia uczty.
Biesiadnicy, łącznie z królową i podróżnymi z Białej Ziemi,
rozsiedli się na plecionych matach, potrawy zaś nabierali palcami z
glinianych misek. Niczym liczne wojsko gotowe do walki z głodem
zjawiło się pieczyste z tłustego wieprza, polane gęstym,
orzechowym sosem, podpłomyki z prosa, maczane w miodzie z ostrymi
przyprawami, smakowite kozie sery, figi, daktyle, granaty, banany
oraz ozdobne puchary, wypełnione schłodzonym sokiem z pomarańczy,
ponieważ na dworze dziecięcej królowej Cacy etykieta zabraniała
podawania alkoholu.
-
Nasza królowa pochodzi z Atlantydy. - Dworzanin imieniem Matomba
objaśniał Andajowi i Wyszakowi. - Będąc niemowlęciem, ocalała
jako jedyna z okrętu rozbitego przez morską burzę. Działo się to
w niedawnych jeszcze czasach, kiedy nasze plemię nie miała nad sobą
króla, prócz Słońca w dzień i Księżyca w nocy. Nasi ojcowie
przygarnęli białą dziewczynkę i przekazali jej mądrość naszych
przodków. Zaiste Caca jest naszym bóstewkiem, dobrym i jasnym. O
jej wybraństwie do wielkich rzeczy świadczą trafne przepowiednie,
które zaczęła wygłaszać już jako niemowlę.
-
Sława Cacy! - Bałt i Słowianin wznieśli na cześć dziecięcej
królowej toast sokiem pomarańczowym z kostkami lodu.

Andaj
i Wyszak nie byli jedynymi gośćmi na tamtej pamiętnej uczcie. Na
poczesnym miejscu siedział ze skrzyżowanymi nogami Orango, król
Pau – Pau, kraiku założonego w Dolinie Długich Jabłek. ,,Nigdy
nie widziałem szpetniejszej istoty!’’ - Skrzywił się w
duchu Andaj. Orango był małpoludem, tak jej jego poddani.
Najbardziej przypominał dużą małpę, której Linneusz nadał
nazwę Homo silvestris, żyjąca w puszczach Dalekiego Wyraju.
Wzrostem przewyższał najroślejszych wojowników z plemienia
Baubów, którzy wszak nie należeli do ułomków. Poruszał się
wyprostowany jak człowiek, lecz wszelką odzież zastępowała mu
długa i gęsta sierść barwy rudobrązowej. Miał niezwykle
brzydką, szarą i pomarszczoną twarz o rysach ni to ludzkich, ni to
małpich, otoczoną przez fałdy wielkości talerzy. W jego ustach
kryły się okazałe, krzywe i żółte zęby, zdolne przerazić
każdego stomatologa. Oznakę królewskiej godności stanowił ciężki
naszyjnik z amuletami, wykonanymi ze srebra, złota, miedzi, cyny,
mosiądzu, kości i oriszalku. Maniery miał prostackie. Ustawicznie
bekał, dłubał w nosie, spluwał, czochrał swoje kudły i puszczał
wiatry, zaśmiewając się przy tym głupkowato. Został jednak
zaproszony na ucztę, bowiem małpoludy z Pau – Pau były
sojusznikami Baubów, zobowiązanymi przysięgą bronić ich miast i
wiosek w razie napaści.
-
Orango kochać Caca. Orango chcieć ją za żona i matka swoich
dzieci. Orango zrobić wszystko, aby to osiągnąć! - Dziewczynka,
słysząc te oświadczyny, najpierw wytrzeszczyła śliczne, zielone
oczy, a następnie rozpłakała się ze wstydu i strachu przed
spędzeniem reszty życia w haremie potwora.
Dobry
nastrój prysnął jak bańka mydlana i na sali biesiadnej zapanował
rwetes. Andaj zerwał się jak jastrząb. Chwycił króla Pau – Pau
za kudły na piersi i odciągnął na stronę.
-
Słuchaj, małpi synu, mam poniżej pleców to, czy zwyczaje twoje
ludu pozwalają ci na to, co chciałeś jej uczynić.
-
Orango kochać Caca i nie chcieć jej krzywda. - Żałosnym głosem
bronił się małpolud.
-
Nie pomyślałeś, koronowany głąbie, że to jest jeszcze dziecko?
Gdybyś ją poślubił i wziął do łożnicy, wyrządziłbyś jej
krzywdę tak wielką, że żadne tortury nie byłyby dla ciebie zbyt
surową karą.
-
Orango nie wiedział, Orango nie pomyślał. - Przestraszył się
małpolud.
-
W moich stronach rodzinnych takich co krzywdzą dzieci, tępi się
jak wszy! - Zakończył groźnie Andaj.
Choć
zakon Baubów zezwalał na ubicie Orango za złamanie przezeń
świętych praw gościnności, Caca poprzestała na wypędzeniu go
razem z przybyłym orszakiem z granic swego królestwa. Dała mu na
to piętnaście godzin.
Kiedy
Dobre Mzimu ochłonęło po tym przykrym incydencie, Wyszak zapytał
o Diamand. Caca odrzekła mu, że w jej włościach nie ma takiego
klejnotu. Dała mu za to narysowaną na skórze gazeli mapę z
zaznaczonym na niej cmentarzyskiem słoni, niewyczerpanym źródłem
eburnu.

W
wieczór poprzedzający wyjazd, Caca zamierzała pochwalić się
przed gośćmi pięknem swojego ogrodu, oświetlonego blaskiem
licznych pochodni. Rosły w nim seledynowe i błękitne róże,
niezwykle rzadkie drzewa avak, rodzące perły, zamknięte w
skorupach złotych orzechów, wreszcie storczyki, mieniące się
siedemdziesięcioma siedmioma jaskrawymi barwami. Największy powód
do dumy młodej władczyni stanowiły jednak dwie zaczarowane
sadzawki, w których zamiast wody znajdowały się miód i mleko
kokosowe. Pełną nabożnego zachwytu zadumę przerwały ryk, łoskot
i odgłosy dzikiej kotłowaniny. Wyszak dobył miecza, Andaj zaś
chwycił za włócznię po czym obaj zasłonili Cacę swoimi ciałami.
Nie zdążyli jednakże zadać ciosów w jej obronie, było już
bowiem po walce. Na trawie leżały dwa potwory, jeden umierający,
drugi zaś martwy. Jednym z nich był Orango, który wbrew nakazowi
nie opuścił królestwa Baubów, drugim zaś całkiem nagi żmij,
jaszczur obdarzony ludzkimi rękami i nogami. Wyróżniał się
nietypowym ubarwieniem: intensywnie czerwonym. Andaj słyszał
budzące grozę opowieści o Czerwonym Żmiju, słudze piekielnego
smoka, czerpiącym radość z mordowania i pożerania dzieci oraz
dziewic. Wyszak z kolei w czasie jednej z wypraw skrzyżował swój
miecz z tym renegatem szlachetnego rodu żmijów. Cała trójka
pojęła, że Orango zginął, broniąc królowej przed Czerwonym
Żmijem.
-
Orango kochać Caca… - Brzmiały ostatnie słowa umierającego
małpoluda.
*

Cel
został osiągnięty. Andaj, bawiąc w wiosce Sumiri, zamieszkanej
przez plemię Dide, otrzymał Diamand jako zapłatę. Otworzył
kuźnię i przez pięć dni i nocy wykuwał dla ludu Dide, przez
Słowian zwanego Dzidkami, wszelakie narzędzia rolnicze, ułatwiające
uprawę ziemi. Jego trud śledziło dwunastu młodzieńców, dotąd
zajmujących się myślistwem, pasterstwem i zbieraniem jadalnych
roślin w puszczy, którzy zapragnęli zostać kowalami. Andaj
pokazał uradowanemu Wyszakowi upragniony klejnot, opakowany w skórę
cętkowanego pytona. Jednakże droga powrotna do zakotwiczonego w
zatoce ,,Daru Sediny’’ wiodła przez włości króla Ubu,
zasiadającego na tronie kraju Poloru. Uzbrojeni we włócznie
wojownicy w pelerynach ze skór lamparcich, zaprowadzili Andaja i
Wyszaka do Ubisoftu, grodu stołecznego, aby zgodnie z obowiązującym
prawem, zapłacili królowi daninę z 888 brylantów urodzonych przez
płodną Diamand. Podróżni mieli zostać pod strażą na dworze
króla Ubu do czasu, aż całkowicie wywiążą się z obowiązku
uiszczenia myta. Ubu szczycił się pochodzeniem od Słowian,
mieszkających nad rzeką Visaną, hen za Górami Księżycowymi i
Wielkim Morzem, zaś jego herb wyobrażał białego orła Tineza,
dzierżącego w szponach włócznię i tarczę. Nie wdał się jednak
w swoich przodków ani pod względem wyglądu ani charakteru. Miał
ciemną, niemal czarną skórę, na plecach ozdobioną mapą
gwieździstego nieba, utworzoną ze skaryfikacji, łysą głowę i
brzuch godny hipopotama. Oznaki królewskiej władzy stanowiły:
złoty kolczyk w nosie, płaszcz i przepaska biodrowa z lamparciej
skóry oraz złote sandały. W ręku trzymał berło z kości
słoniowej z wprawionym w niej klejnotem, mieniącym się
czternastoma barwami, zaś jego tron był wyścielany łuskowatą
skórą złotego smoka z rzeki Zamba – zuku. Grioci opowiadali, że
Ubu łączył zachłanność świni, srogość lwa, lubieżność
małpy, podstępność szakala i upór osła. Swoich poddanych gnębił
coraz to nowymi daninami; od kichnięć, narodzin, zgonów,
posiadania kóz, kur i królików oraz sprzedawał ich w niewolę
królom ościennych krain. Kiedy bolała go głowa lub odczuwał
niestrawność, szukał ukojenia w przyglądaniu się chłoście,
kastracji, ścinaniu głów, rozpruwaniu brzuchów brzemiennym
niewiastom, wyszukanym torturom oraz masowym gwałtom na młodych
dziewicach. Ubica, pierwsza żona, zajmująca najwyższą pozycję w
jego haremie, próbowała w miarę możliwości łagodzić
okrucieństwo swojego męża. Diamand została złożona w królewskim
skarbcu, gdzie alchemicy co dzień nacierali ją roztworem wody
różanej i kokosowego mleka oraz okadzali wonnym dymem z palonej
mandragory, aby pobudzić Matkę Diamentów do rodzenia większej
liczby kosztowności w krótszym czasie. W tym czasie Andaj i Wyszak,
ze złotymi obrożami na szyjach, przebywali na królewskim dworze.
Mogli też przemieszczać się po całym grodzie stołecznym,
jednakże wszędzie podążali za nimi uzbrojeni strażnicy. Mijał
właśnie szósty dzień ich pobytu w złotej klatce. Diamand wciąż
rodziła nowe diamenty, niczym szalona królica, zaś królewscy
rachmistrze skrupulatnie sprawdzali na abakusach czy wyrobiła już
swoją normę. Ubu zabrał Andaja i Wyszaka do swej loży w
amfiteatrze na wspólne oglądanie krwawych walk ludzi i zwierząt.

-
Zaraz obaczycie jak spisuje się mój smok, Kassai Rex, którego
sprowadziłem znad Konga gdy był jeszcze jajem! - Wyszczerzył się
Ubu, sięgając ręką po swój ulubiony owoc, pomarańczę, przez
Greków nazywaną jabłkiem hesperyjskim.
Dziennie
pożerał nawet czterdzieści sztuk tych delicji, zaś według
opowieści griotów raczył się także pieczystym ze swoich wrogów.
Szczególną przyjemność sprawiało mu oblizywanie noża ze świeżej
ludzkiej krwi.
Tymczasem
trębacze zadęli w rogi z kości słoniowej, dając niewolnikom znak
do otwarcia wrót. Z ogłuszającym rykiem jakby stada lwów, wbiegł
na arenę obiecany Kassai Rex. Wielkie jak zamkowa wieża, smoczysko,
czerwone jak ogień piekielny, poruszało się na tylnych łapach,
podczas gdy przednie kończyny były nieproporcjonalnie małe i
zakończone tylko dwiema parami palców. Smok znad Konga nie miał
skrzydeł, ani nie zionął ogniem, jednak i bez tego był
wystarczająco przerażający. Kiedy Andaj był jeszcze pacholęciem,
słuchał opowieści wajdeloty o podobnych potworach w wielkiej
obfitości zamieszkujących łono Żeminy podczas ery trzeciej, nie
bez kozery zwanej Erą Smoków.
-
Huzia, Kassai! Zjedz ją! - Krzyknął Ubu, po czym zaraz roześmiał
się głupkowato.
Na
oczach Andaja i Wyszaka, dwóch rosłych drabów, lśniących jak
onyksowe posągi, cisnęło do stóp smoka, twarzą w piasek, półnagą
pannę, uzbrojoną jedynie, jakby na urągowisko, wydłużony bambus,
zakończony drewnianą gałką i niezdatny do walki, po czym oddaliło
się spiesznie. Panna szybko powstała z piasku, starając się nie
okazywać trwogi. Miała długie, czarne włosy, cerę zieloną jak
pasikonik i skośne oczy typowe dla ludów Azji. Zarówno Andaj jak i
Wyszak, dzięki swym zamierzchłym wojażom na Atlantydę, rozpoznali
w niej Boczulankę, córkę miejscowego plemienia Boczulan,
wyróżniającego się zieloną skórą.
-
Na Perkuna, Żeminę i Velinasa, dosyć tego! - Zawołał Andaj,
czerwony z gniewu jak ogień w jego kuźni.
Z
kocią zręcznością wyskoczył z loży. W pędzie wyrwał włócznię
o szerokim grocie z ręki zaskoczonego gwardzisty, po czym na
ugiętych nogach wylądował na piasku areny. Zasłonił sobą
zielonoskórą pannę przed rozdziawiającym paszczę jaszczurem.
-
Chodź do mnie, pomiocie Vizunasa!
Kassai
Rex runął z rykiem na Andaja. Kowal uskoczył i zatopił włócznię
głęboko w czaszce gadziny. Przebił żelazem trzecie oko mieszczące
się na czubku smoczej głowy i zakryte skórą. Kassai Rex zwalił
się z łoskotem na arenę. Zawarczał jeszcze jak rozsierdzony pies,
po czym umilkł i znieruchomiał. Zielonoskóra odetchnęła.
-
Przeklęty białasie! - Wrzasnął Ubu. - Każę cię obedrzeć ze
skóry za to, że ubiłeś mojego pupila! Drugiego białasa też
oddam katu! Diamand wraz z jej pomiotem będzie należeć tylko do
mnie!
Wówczas
wydarzyła się rzecz, której nikt się nie spodziewał. Siedząca
obok Ubica ujęła długi, srebrny nóż ze złotą rączką, służący
do obierania pomarańczy i z całej siły zatopiła w byczym karku
Ubu. Tyran wybałuszył oczy, próbował coś powiedzieć, krztusząc
się przy tym własną krwią, po czym skonał na oczach swych
poddanych.
-
Krew tego wieprza na moją głowę. - Oznajmiła Ubica władczym
głosem. - Teraz jesteście wolni. Nie pozwolę nikomu więcej was
mordować, torturować, ani sprzedawać w niewolę!
Po
chwili wahania królewscy gwardziści wraz z całym zgromadzonym w
amfiteatrze ludem, upadli na twarze przed Ubicą, czcząc w niej
swoją królową.
-
Co za trupiarnia z tej Afryki! - Westchnął cicho Wyszak, choć i on
odczuwał ulgę.
Ubica
dotrzymała solennie przysięgi złożonej ludowi Poloru.
-
Wy też jesteście wolni. - Zwróciła się do Andaja i Wyszaka. -
Możecie wracać na swój okręt i zabrać Diamand jako nagrodę za
swoje męstwo. Alkebulan jest ogromny i zasobny w krocie podobnych do
niej skarbów. Wystarczy ich dla wszystkich, którzy chcą i umieją
pracować.
Razem
z Bałtem i Słowianinem na pokład ,,Daru Sediny’’
wsiadła także uratowana Boczulanka.
-
Nazywam się Orna – wyznała Andajowi – i jako jedyna uratowałam
się z zatopionego sztormem okrętu ,,Złotego Ptaka’’,
płynącego z Cerne do Oparu. Byłam jedną z pięciu Boczulan
znajdujących się na pokładzie. Resztę załogi stanowili Atlanci
należący do innych ras i plemion. Natomiast Kajash, kapitan
,,Złotego Ptaka’’ nie był człowiekiem, jeno mówiącym
tygrysem o smoliście czarnym futrze. - Opowiadała Orna, tuląc się
do Andaja.
Latopisy
z Roxu, spisane na początku ery trzynastej, podają jej imię w
formie Arnaya.
*
W
drodze powrotnej na północ ,,Dar Sediny’’ mijał
wybrzeża Tarszisz, Pireny, Galii, Brytanii, Germanii i Bliskiego
Zachodu. W Tarszisz załoga spędziła całą zimę. Wyszak
zafrasował się wielce, nie mogąc w żadnym z tamtejszych
warsztatów rzemieślniczych nabyć ostrza na tyle ostrego, aby można
nim było przeciąć Diamand.
-
Kłamliwe okazały się bajędy o ostrzach z Tarszisz, których
słuchałem w Sedinum!
-
Nie trap się tym, druhu. - Pocieszał go Andaj. - Weź całą
Diamand jako pamiątkę ode mnie dla twojej królowej.
-
Wszak obiecałem, że się z tobą podzielę, a nie zwykłem rzucać
słów na wiatr. - Wzbraniał się Wyszak.
-
Zwalniam cię z obietnicy. - Oświadczył Andaj. - Zdobyłem skarb
cenniejszy niż wszystkie kosztowności. - Mówiąc to, objął czule
Ornę.
Pożegnanie
z Wyszakiem nastąpiło w Sedinum. Kupiec otrzymał od królowej
Sediny Order Szkarłatnego Gryfa i tytuł Admirała Bezmiarów.
Tymczasem Andaj zabrał ze sobą Ornę do rodzinnej wioski, Dalii.
Przedstawił ją swym siwym już ojcu i matce, a następnie poślubił
w chramie. Orna powiła dwoje dzieci, syna Wszesława i córkę
Nastavissę. Syn odziedziczył kolor skóry po ojcu, córka zaś po
matce, nikomu zaś z ich sąsiadów to nie przeszkadzało. W
,,Purpurowej Dainie’’ odnalazłem jeszcze jedną opowieść,
którą pragnę przytoczyć. Na wesele Andaja i Orny przybył nie kto
inny, jeno Kordian, człowiek wykuty z żelaza.
-
Niech Enkowie we wszystkim darzą młodej parze! - Zaczął dwornie
Kordian. - Dla siebie zaś proszę jeno o wolność. Chcę pójść w
świat między ludzi i szukać szczęścia.
Andaj
zdumiał się tą śmiałą prośbą, skierowaną przez automat do
swojego twórcy. Orna spojrzała nań jednak tak błagalnym wzrokiem,
że nie śmiał jej odmówić.
-
Dobrze więc, Kordianie. Idź w świat, szukać szczęścia po
swojemu. Jesteś wolny. Dziękuję ci za twoją wierną służbę.
Kordian
pokłonił się przed młodą parą. Orna na pożegnanie pocałowała
go w czoło, co ,,Purpurowa Daina’’ określa jako
błogosławieństwo.