poniedziałek, 20 maja 2013

Jatva i gryf (legenda opowiedziana Wandzie w dzieciństwie)



Za króla Jurandota, ojca Leszka I Wyścigowego, w prowincji Pomori żył Jasmund, grododzierżca Sedinum. Złe były jego rządy. Najlepsze urzędy przeznaczał dla swych krewnych, kradł, upijał się, uprawiał rozpustę i przyjmował bogate podarki. Raz, aby mieć piękne woły, należące do Kazimierza i Bogusława z podgrodzia, oskarżył ich o bluźnierstwo. Najwyższy kapłan Welesa skazał ich na ukamienowanie, a Jasmund ze smakiem zjadł woły obu braci. Innym razem spity wódką i piwem, tak że ledwo trzymał się na nogach, grododzierżca co miał ,,dwa serca, fantazji za dziesięciu i ledwo pół woli’’, udał się do czarownicy, by wywołała dlań ducha Sediny Wielkiej, aby mógł z nim zaspokoić swe żądze. Czarownica rozpaliła niebieski ogień i wyrzekła zaklęcie. Przed Jasmundem już stała znakomita córka Czarnogłowa.
- Czemu mnie wywołujesz i nie dajesz mi spokoju? – spytała Sedina.
- Chcę twego ciała! – zapiszczał grododzierżca.
Sedina wyjęła z zanadrza różdżkę i dotknęła nią rozpustnika. Cały świat zawirowal mu przez oczyma. Stał się czerwony jak krew i nagle znalazł się w swoim pałacu. Spojrzał do lustra i wrzasnął z przerażenia. Widział w nim gryfa, do tego mającego odwłok skorpiona.
- No nie, jeśli już wolę być gryfem, a nie ,,gryfo – mantrykoną’’ – rzekł Jasmund i próbował usunąć odwłok swym zlotym dziobem. Na próżno! W oślich uszach rozbrzmiał mu głos Sediny:
- Ogon skorpiona będzie przypominał o twej złości. Pozostaniesz gryfem aż ktoś cię pokocha – Jasmund ryknął i rozbił lustro. Tymczasem nastał ranek i nocnice wróciły do swego pałacu. Służba ujrzała miast swego pana gryfa i przelękłą się. Cała czeladź opuściła pałac. Niebawem zbiegli się mieszkańcy Sedinum, pomni krzywd wyrządzonych im przez grododzierżcę. Byłi uzbrojeni w kamienie, widły, cepy, siekiery, pałki... Wdarli się do pałacu i przegnali Jasmunda – gryfa na cztery wiatry. Ten poleciał na wschód, a z orlich oczu kapały mu łzy. Ten co niegdyś wygnał z miasta uwiedzioną przez siebie niewiastę, teraz sam był wygnańcem.




*
W Burus, pewna matka dwunastu dzieci urodziła trzynaste. Dziewczynkę. Włożyła ją do nasmolowanego koszyka i puściłą na Morze Srebrne. Następnie wróciła do swej wioski. Jednak dziecku nie dane było zginąć. Pani morza, Jurata spacerowała po falach, a jej córki; syreny i morskie rusałki sławiły ją pieśniami. Ujrzała niesiony falami koszyk z płaczącym i głodnym niemowlęciem i zdjęła ją litość. Schyliła się i wyjęła dziecko; znała jego historię, bo widziała ją w cudownym bursztynie Pryzmacie. Również syrenom i okeanidom żal było dziewczynki. Jurata napoiła ją swym mlekiem, po czym rzekła, padając na twarz:
- Ageju, Crinix Lyvis1, bądź pochwalony, że dałeś mi to dziecko. Przyjmuję je za swoje i nadaję mu imię ,,Jatva’’! – imię to w mowie Amazonek oznacza ,,Bożydar’’.
Gdy Słońce zostało zgaszone, a jego panowie, Swaróg z synem Swarożycem wrócili w odmęty morza, ujrzeli Juratę tulącą ludzkie niemowlę w swym bursztynowym pałącu i pokochali je, przyjmując za córkę i siostrę. Jatva dzięki mleku Juraty, mogła żyć zarówno w morzu jak i na lądzie , była piękniejsza od okeanid i śpiewała piękniej niż syreny. Raz rozdarła gołymi rekoma krwiożerczego potwora z Morza Ciemności, a niejeden morski wodnik, Morgan, czy Fomor pragnął by była jego żoną. Tymczasem Jasmund przemierzał prowincję Pomori. Ludzie się go bali, a gryfy wstydziły z powodu odwłoku skorpiona, miast ogona jak u lwa. Opuścił Analapię i dotarł do Burus. Leciał nad plażą i spoglądał w morze. Na skale siedziała syrena i czesała złote włosy. Jasmunda, odkąd stał się gryfem, opuściła chuć, ale czuł głód. W trakcie swej wędrówki żywił się padliną ptaków, czworonogów i ryb, sam próbował łowić ryby i polowac. Raz zjadł owcę, a pasterz poskarżył się swemu panu, który był stolimem. Ów, sam noszący imię Gryf, złapał Jasmunda i kazał mu nosić drwa i wodę, po czym wypuścił. Gryf ujrzawszy syrene spadł na nią z nieba, schwycił w szpony i uniósł w górę. Syrenka zbladła przerażona i krwawiąc, szlochała i wzywała pomocy. Błagała o pomoc Juratę. Wtem z morza wynurzyła się jej pani i rzuciła w gryfa złotym trójzębem, zdobionym szafirami i rubinami, wokół którego oplatał się złoty wąż morski. Jasmund począł straszliwy ból. Wypuścił ze szponów syrenę i przebity trójzębem wpadł w morze. Jego ofiara była już w głębinie, gdzie jej rany opatrzyły okeanidy. Tam gdzie wpadł było płytko, toteż się nie utopił.
Jatva choć kochała morze, lubiła wychodzić na ląd, gdzie jeździła na jeleniach lub tarpanach, tańczyła i śpiewała z rusałkami, zrywała kwiaty, grzyby i owoce, broniła ludzi przed poludnicami, a czasem odwiedzała Borutę i Leśną Matkę w Rokitnicy. Raz, pani borów pożyczyła jej swego jednorożca, aby na nim wróciła nad morze. Jatva z grzbietu swego wierzchowca ujrzała w wodzie dziwne, czerwone zwierzę o złotym dziobie i szponach, wodę barwiła krew. ,,Co to może być? – pomyślała Jatva. – Ni to skorpion, ni to orzeł, ni to lew, ni to osioł’’? – choć znała niemal wszystkie dzieci Juraty, nigdy nie widziała gryfa. Nie wiedziała, że jest on symbolem sąsiedniej prowincji Pomori, ani tego, że plemię Sławińców, podległe królowi Analapii, na swej bojowej stanicy posiada czarnego gryfa na złotym polu. Zsiadła z jednorożca, a ten pobiegł w stronę Rokitnickiego Sioła. Krwawiący, dziwny stwór z wbitym weń trójzębem wzbudził w niej litość. Podeszła doń i wyrwała mu trójząb z rany. Gryf wrzasnął, krew się polała, lecz Jatva wyjęła z sakiewki maść rusąłke sporzadzoną z ziół i ich krwi. Był to doskonały lek na każde zranienie. Jasmund wrzeszczał z bólu, lecz Jatva odważnie i troskliwie smarowała jego rany. Te zaś z minuty na minutę goiły się. Już wyleczony gryf wyszedł z morza i wlepił wzrok w młodą niewiastę. Rozpostarł skrzydła, by je wysuszyć, a gdy wyschły, ułożył się przed swą wybawicielką w pozie sfinksa. Ufna Jatva zrozumiała. Siadła gryfowi na grzbiecie, a ten poszybował wysoko, tak, że mogła widzieć ukochane morze , plażę, lasy i ludzkie osady z lotu ptaka. Po jakimś czasie jej latający wierzchowiec wylądował na plazy, by pożrec fokę, po czym prawie do zgaszenia Słońca, niósł przybraną córkę Juraty na swym grzbiecie. Wreszcie ta rzekła mu do oślich uszu:
- Zwierzu, kochany zwierzu, ja mieszkam w morzu i muszę już wracać do domu! – gryf natychmiast obniżył lot i Jatva zeskoczyła z jego grzbietu w fale. Weszła do bursztynowego pałacu, gdzie spotkała Juratę czekajacą na męża i syna.
- Matulu, jak dziś było świetnie! Jeździłam pół dnia w powietrzu na przedziwnym zwierzęciu! – wówczas Jurata, która rozmawiała z jytnas Sediną Wielką, opowiedziała przybranej córce całą historię gryfa Jasmunda. Wiele niewiast na miejscu Jatvy poczułoby odrazę do skorumpowanego pijaka i rozpustnika, lecz ona wierzyła, ze nie jest on doszczętnie zły. Jurata zgodziła się i jej przybrana córka mogła co dzień spotykać się ze swym nowym przyjacielem. Polubili się. Sedina pozwoliła gryfowi by mówił ludzkim głosem, a ten często się zwierzał ze swego szczerego żalu za złe rządzenie Sedinum. Jatva pocieszała go, lecz nie mógł już wrócić do swego miasta. Pewnego razu udała się z dwiema rusałkami i Wiłą do stolicy Burus, do Truso. Marzyła bowiem, by zwiedzić to miasto, jak na buruskie warunki – metropolię. Gryf, aby nie wzbudzać sensacji krążył nad grodem – tak wysoko, że z dołu widziano go jako plamkę na niebie. Gdy Jatva, rusałki i Wiła zwiedzały Truso, wpadły w oko grupce opryszków, lubiących gwałcić niewiasty. Ci, nic sobie nie robiąc z władzy konata, napadli na nie i kazali im się oddać. Wtem z nieba spadło coś czerwonego. Obaliło herszta i rozorało mu twarz. Nikt z miłośników gwałtu nie widział nigdy gryfa, toteż się zlękli. Mieszkańcy Truso zawiadomili straż konata, a ta pojmała złoczyńców.
- Panie! Sprawiedliwość Ageja nas ściga! – wołali. – Każ nam ściąć głowy, bo ten potwór może nas zjeść żywcem! – konat posłuchał.
Odtąd bandyci w Truso bardziej się bali gryfów niż pala czy katowskiego miecza. Jatva, Wiła, dwie rusałki i gryf opuścili Truso. W lesie Jasmundowi odpadł skorpioni odwłok, ośle uszy, orle skrzydła, dziób... Szedł teraz na tylnych łapach. Jeszcze trochę, a znów był człowiekiem, ku zdumieniu obu rusałek i Wiły, a ku radości Jatvy. Niebawem Jasmund i Jatva pobrali się na dnie Morza Srebrnego i osiedliwszy się na południu Burus dali początek wielkiemu i chrobremu rodowi. Miał się on nazywać ,,Jasmundowicze’’, lecz Jasmund czuł się niegodny, by jego imieniem nazywano nowy, wspaniały ród. Zdecydował, że jego potomków będzie się nazywać ,,Jatvami’’. Ci rozmnożyli się na ziemi niezaludnionej. Bronili jej przed konatem Mamczulisem, odległym potomkiem słowiańskiego junaka Momcziła i przed czarownikiem Musulusem. Wkrótce ród stał się narodem, podzielonym na wiele plemion i przez to nie mającym swego pańśtwa. Głównym miastem narodu Jatvów był Rajgród. Jatvijskie malowidła przedstawialy Jatvę, ,,matar nacoła2’’ jako niewiastę smukła, modrooką, o długich, brązowych włosach. Miała jakoby nosić wieniec i pas z igliwia, złoty kolczyk w nosie, złote kolczyki; jeden w kształcie szyszki naturalnych rozmiarów, drugi – podobny do żołędzia, czarne korale, żywego węża gniewosza na szyi, białą suknię, złote obrączki na kostkach i zielony płaszcz z wyhaftowanymi modrą nicią jeziorami kraju Jatvów.

1 Źródło Życia
2 matkę narodu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz