,,Byli oni dobroduszni i gościnni, beztroscy i kochający radość życia, żywego, ale niestałego usposobienia, bez inicjatywy i energii, leniwi i powierzchowni, trzymający się tego, do czego przywykli, gdyż tak było najwygodniej, przed wszelkim naciskiem uchylali się; byli oni zawsze urodzonymi demokratami, a nawet anarchistami; zwycięskich wodzów mordowali, by zapobiec zawczasu powstaniu silnej władzy. Takie plemię nie nadawało się oczywiście na zdobywców; tym bardziej, że mając niewielkie wymagania życiowe, zadowalali się tym, co mieli i nie szukali podbojów, co nie przeszkadzało, że odznaczali się w boju niezwykłą odwagą i wytrzymałością’’ - Aleksander Brückner ,,Eintritt der Slaven in die Geschichte’’, cyt. za: Marian Pirożyński ,,Kształcenie charakteru’’
Nim jeszcze nastało panowanie Wiła Sławicza, doliny górskiej krainy Krępak, nazwanej później Montanią, przemierzał dziad proszalny. Miał długą, zmierzwioną brodę barwy brązowej, podpierał się zaś sękatym kosturem, którego koniec owinięty był skórką jeża do obrony przed psami. Tułał się od wioski do wioski, gdzie za strawę i kąt do spania opowiadał wieści z dalekiego świata, prawdziwe bądź zmyślone. Niegdyś nosił przy sobie lirę, na której grał, straszliwie fałszując. Niestety zgubił instrument podczas przeprawy przez wezbrany potok. Dziad, który wedle późniejszych przekazów miał nazywać się Wszewiedem, Wielimudrem, Sójem lub jeszcze inaczej, w przeddzień święta Stada, zatrzymał się w wiosce noszącej nazwę Ogłos.
Zapukał do drzwi chaty, w której mieszkał mocarz Ryś, syn Ostrowida, razem ze starymi rodzicami i żoną, która karmiła z piersi dwa maleństwa. Ryś, o którym szeptano z nabożną trwogą, że wśród swych przodków miał istoty z prastarej rasy Lynxów, nosił naszyjnik z kłów i pazurów dzikiego kota, któremu zawdzięczał swe imię oraz płaszcz z jego futra. Swoją siłą dorównywał niedźwiedziowi, wzrok zaś miał tak bystry, że ogarniał nim wszystkie gwiazdy na nocnym niebie i każdej z nich potrafił nadać imię. W obronie swojej wioski i rodziny walczył ciupagą z potworami takimi jak paskudy, panki i léwice. Nie bał się też trusi, strzyg i górskich Čortów. Pasterze opowiadali o nim przy ogniskach, że w latach swej młodości, nim jeszcze pojął Aniczkę Modrooką za żonę, ubił ciupagą lutego smoka o malachitowej łusce. Kmiecie z Ogłosu darzyli Rysia wielkim szacunkiem i zasięgali jego rady w sporach sądowych. Zgodnie z zakonem Ageja i Enków, przestrzegał prawa gościnności, którego stróżem został ustanowiony siwobrody wędrowiec Witalis. Kiedy dziad zapukał do drzwi, mocarz Ryś zaprosił go do izby, wypowiadając przy tym słowa uprzejme. Jednocześnie bacznie przyglądał się swemu gościowi.
- Pozwól zacny przybyszu, że nim otrzymasz poczęstunek, zaprowadzę cię do łaźni, abyś tam zmył z siebie trud uciążliwej tułaczki – zaproponował Ryś.
Dziad począł się wykręcać, lecz nie wypadało odmówić gospodarzowi tak gościnnemu. Poszli więc do łaźni. Dziad zrzucił odzienie i skrył się za obłokiem gorącej pary wodnej. Gospodarz tymczasem, mimo żywiołowych protestów gościa, namydlił jego krzaczastą, gęsto zamieszkaną przez isetki, brodę i zgolił ją całą. Następnie wylał na gościa kubeł gorącej wody i dalejże szorować jego brudne ciało, aż stało się czyste jak łza. Wówczas okazało się, że rzekomy dziad wcale nie był stary. Na miejscu żebraka siedział przystojny młodzieniec, który trząsł się ze strachu i wstydu.
- Znam cię – przemówił dobitnie Ryś. - Jesteś książę Sejmovic z Baraniej Góry, syn króla Gościrada. Poznałem cię po królewskim znamieniu na prawym barku, przypominającym krzyż i gwiazdę. Nie wstyd ci tak, książę, włóczyć się beztrosko, zaniedbując obowiązki stanu, podczas gdy twój ojciec i macierz zamartwiają się o ciebie?
- Dziad proszalny ma więcej swobody niż królewicz – odrzekł cicho Sejmovic, spuściwszy oczy.
- To nie jest odpowiedź godna odpowiedzialnego następcy stolca! - Ryś podszedł do kąta łaźni i ujął żebraczy kij.
- Nie bij mnie! - Zapiszczał żałośnie Sejmovic, lecz Ryś zamiast spuścić mu lanie, złamał kostur z suchym trzaskiem na dwie połowy.
- Twoje dłonie mają dzierżyć berło, a nie dziadowski kij!
Sejmovic rozpłakał się jak małe dzieciątko.
- No, nie płacz już – rzekł dobrotliwie Ryś i podał mu odzienie. Świat jest już tak urządzony przez Enków, że każda istota, która na nim żyje, ma obowiązki wobec Ageja, samej siebie i innych istot. Kmieć, który rzetelnie przykłada się do swojej roboty, jest bardziej godny szacunku niż władca, który swoje obowiązki ma w nosie. No, nie płacz już jak baba! Chodże z nami do stołu, a dostaniesz kołacza!
Sejmovic otarł łzy, ubrał się i poszedł do jadalni. Aniczka, małżonka Rysia podała do stołu nie tylko obiecany kołacz, ale i pieczony udziec barani, smakowicie pachnące oscypki, pęta kiełbas, piwo i żętycę. Na widok smakowitego jadła, Sejmovic porzucił swój wcześniejszy zamysł zostania dziadem proszalnym i raźno zabrał się do jedzenia i picia. Gdy już się nasycił, Ryś otworzył malowaną skrzynię i wydobył z niej piękną, szmaragdową kulę oprawioną w złoto i zwieńczoną figurką drzewa o trzech wierzchołkach.
- Niech to jabłko przypomina ci, książę, o naszej gościnności jak też o obowiązkach jakie na tobie spoczywają! - Powiedział Ryś, żegnając się z gościem, zaś modrooka Aniczka ucałowała go na pożegnanie w oba policzki.
Sejmovic z nosem spuszczonym na kwintę, powrócił do Baraniej Góry, skąd wypływały wody wielkiej rzeki Visany. Spodziewał się, że ojciec nie będzie chciał go więcej znać. Gdy spostrzegł starego króla oczekującego go na progu rodzinnego dworzyszcza, zapłakany, upadł na kolana, objął rodzica za nogi i przeprosił go serdecznie.
- Ojcze, nie zasługują już, by być twoim synem. Uczyń mnie przeto ostatnim z twoich rabów.
Król Gościrad, ojciec Sejmovica, płacząc ze wzruszenia kazał czym prędzej przyodziać syna w strój odświętny.
- Dajcie mu szkarłatny pas, kierpce wysadzane perłami i pierścień na palec, a nie zapomnijcie ubić najgrubszego prosiaka na ucztę!
W trakcie uczty Sejmovic pokazał ojcu szmaragdową kulę, którą otrzymał od Rysia. Król Gościrad miał jeszcze drugiego syna, Palisława, starszego i rozumniejszego brata Sejmovica, który nigdy nie chciał włóczyć się jako dziad proszalny. Tenże Palisław, powracając wraz z drużyną z obchodu rubieży Baraniej Góry, posłyszał radosne śpiewy dobiegające z ojcowskiego domu. Gdy usłyszał z ust panny służebnej, że oto Sejmovic zmądrzał, zaś ojciec powitał go ucztą, zapłonął gniewem i nie chciał wejść w progi domu.
- Zawsze byłem ci wierny, a tyś nigdy mnie nie nagrodził w ten sposób, co tego brata, marnotrawcę, który przecież tak srodze cię zawiódł! - Sierdził się Palisław.
- Miłuję was obu – odrzekł król Gościrad – i niczego ci nie skąpię. Czyż nie mogę się radować, że twój brat powrócił między żywych z mrocznej krainy Welesa?
- A więc radujcie się sami, beze mnie! - Wykrzyknął Palisław. - Widzę, że Sejmovic jest ci milszy niż ja, przeto zrzekam się tronu. Teraz ja idę w świat i już mnie nie zobaczysz!
Po tych słowach Palisław wraz ze swymi wojami opuścił Baranią Górę i udał się na północ. Wiele krążyło opowieści o jego walkach z trollami i smokami w puszczach późniejszego Nürtu. Ponoć ostatecznie zamieszkał na dnie morza uwiedziony pieśnią syreny z Irlandii. Jednakże żadna z tych relacji nie jest pewna. Sejmovic zaś, opłakawszy rozstanie z bratem, począł z całą pilnością przykładać się do zgłębiania nauk, które miały mu pomóc w późniejszym sprawowaniu władzy.
*
Nastał wreszcie dzień, kiedy dobry król Gościrad opuścił ziemski padół. Uczynił to najzupełniej dosłownie. W listopadzie przyjął na swym dworze kupca o skórze barwy hebanu przybyłego z dalekich Czarnych Królestw. Murzyn ofiarował Gościradowi dużą skrzynię z drogocennego, jasnego drewna, zdobioną złotem i klejnotami. Król, nie kryjąc zachwytu, uchylił wieko. Wnętrze było wyłożone szkarłatnym pluszem. Kupiec milczał ponuro, gdy władca Baraniej Góry ułożył się wygodnie wewnątrz skrzyni. Wieko zatrzasnęło się i nikt nie był władny go podnieść. Murzyn klasnął w dłonie i oto zjawiły się cztery upiory w białych tunikach, z których ramion wyrastały ptasie pióra. Upiory miały głowy ptaków; zięby, kowalika, kosa i sójki. Bez słowa pochwyciły skrzynię z leżącym w jej wnętrzu królem i unosząc się w powietrzu z lekkością puchu, uniosły ją w kierunku pięknej gwiazdy błądzącej nazywanej Dziewą. Sejmovic płakał jak bóbr, zaś murzyński kupiec oddał mu niski pokłon.
- To przez ciebie, Albarusie! Zabiłeś mi ojca! - Królewicz wykrzyczał, zaciskając pięści i gotów był rzucić się na kupca noszącego właśnie imię Albarus.
- Mogę cię zapewnić, książę, że twój czcigodny ojciec będzie teraz szczęśliwy. Upiory niosą go do miejsca dalszego niż Nawia, gdzie z wyroku Ageja zamieszka w rajskim ogrodzie Mokoszy, gdzie nie ma wstępu starość, ból ni cierpienie. Będzie po wieki pędził swe dni wśród nimf o szmaragdowych ciałach i łagodnych smoków. W ogrodzie tym drzewa o złotych liściach rodzą owoce słodsze od daktyli, kwiaty pachną oszałamiająco, a morski i rzeczny piasek jest ze złota. Nawet gdybym miał tysiąc języków, nie zdołałbym należycie wysłowić wszystkich uroków tego miejsca.
- Niech więc upiory i mnie zaniosą do tego ogrójca Mokoszy – poprosił Sejmovic.
- O, nie – odrzekł Albarus. - Twój ojciec otrzymał już swoją nagrodę, jednak ty, panie, musisz objąć stolec po nim. Taki jest właśnie twój obowiązek. Żegnaj, książę i niech Enkowie strzegą twoich kroków. - Po tych słowach murzyński kupiec wyruszył w dalszą drogę.
Sejmovic posłuchał tego, co polecił mu Albarus, widząc w nim wieszcza, poprzez którego przemawiali i działali Enkowie. Pokrop, nadworny żerca o sięgającej pasa, siwej brodzie, namaścił go na króla w miejsce jego ojca, Gościrada. Koronację uświetniła uczta złożona z mięsiwa utuczonego razem ze świniami, dzika, bochnów chleba, rzepy, kapusty i wina przywiezionego w darze przez gościa z Afryki.
Odkąd na barkach Sejmovica spoczęło brzemię królowania, począł usilnie rozmyślać jak zyskać wieczną sławę za uczynienie życia swoich poddanych lepszym. Kiedy widział zbierające się od odlotu bociany, ptaki wywodzące się od Wojtka, nieposłusznego sługi Jarowita, który wbrew zakazowi Pana Piorunów rozwiązał worek z wszelkim robactwem oraz gawrony gromadzące się i kraczące pospołu zimą, umyślił, że wprowadzi w Baraniej Górze nowy porządek społeczny. Nazwał go gminowładztwem, a polegać miał on na podejmowaniu decyzji przez gmin większością głosów. Zadowolony wielce ze swego konceptu, rozesłał wici po wszystkich trzech wioskach tworzących maleńkie królestwo Baraniej Góry.
- Przybywajcie na więc! - Głosili poddanym Sejmovica jego posłańcy.
Wieczorem na klepisku przed dworem władcy zjawili się wezwani chłopi. Sejmovic wyszedł do nich na balkon.
- Pozdrawiam was na pierwszym wiecu. Jest to wiec pierwszy, ale mam nadzieję, że nie ostatni. Odtąd ja, wasz król, jestem zarazem waszym rabem, a wy, moimi panami. - Poddani oniemieli słysząc te jakże wywrotowe słowa.
Sejmovic wygłosił długą, ponad trzygodzinna mowę o wymyślonym przez siebie gminowładztwie i jego zaletach. Opowiadał ze swadą o swojej inspiracji zachowaniem bocianów i gawronów. Odwoływał się też do zamierzchłych, na wpół zapomnianych przekazów o wiecach zwoływanych przez dawnych Lynxów i rasę toropiecką.
- Wierzcie w gminowładztwo, bo ma ono kolosalną przyszłość! - Zakończył swą nudną mowę, a kmiecie odetchnęli z ulgą.
Nie dane im jednak było rozejść się do domów. Sejmovic kazał im bowiem debatować o daninach na rzecz dworu. Na wiecu zrobiło się głośniej niż na rykowisku. Zgromadzeni przekrzykiwali się, wypowiadali grubiańskie słowa o matkach swoich oponentów, a niebawem w ruch poszły pięści.
- Jesteście szuje! - Darli się jedni.
- Sami wy szuje! Publiczne szmaty! - Drudzy nie pozostawali im dłużni.
- Ścierwo! Zafajdana bielizna! - Odpowiadali im trzeci, ochoczo dołączając do ogólnej bijatyki.
- Proszę o ciszę! - Sejmovic usiłował przekrzyczeć ciżbę. - Milczeć psy!
Obradujący, zawstydzeni słowami swego króla, przerwali bójkę.
- Rozejdźcie się do domów. Jeszcze nie dorośliście do dobrodziejstw gminowładztwa.
Kmiecie spuścili głowy i udali się do swoich gospodarstw. Mimo to zasmakowali w wiecach, sam zaś Sejmovic nie zrezygnował z ich zwoływania. Uściślił zasady dotyczące zabierania głosu oraz dopuszczalnych zachowań oraz powołał drabów z pałkami, którzy mieli pilnować porządku obrad. Nieznaczna poprawa następowała stopniowo. Na wiecach w Baraniej Górze udało się uchwalić kilka mądrych praw dotyczących nietykalności osobistej i domniemania niewinności. Równocześnie padały i były rozważane projekty zezwalające na zabijanie starców, niechcianych dzieci, kalek i niewiernych żon. Sejmovic starał się ucinać takie dyskusje, jednak niejaki Mądrostka gardłował, że ilość głosów przechodzi w ich jakość. Co gorsze wielu chętnie słuchało tego demagoga, który potrafił przemawiać dłużej i bardziej kwieciście niż sam Sejmovic.
*
Król Gościrad, nim jeszcze opuścił Ziemię, dał swoim synom wolną rękę w staraniach o żonę. Sejmovic zaręczył się z Mokriną, urodziwą panną z rasy trzcinek, to jest nimf sitowia. Mokrina miała długie, zielone włosy i onyksowe oczy, zaś jej powabne kształty okrywało stale wilgotne giezło barwy trawy. Trzcinka przyjaźniła się z ptakiem nazywanym wodniczką, która przynosiła jej wieści ze świata. Ilekroć zapragnęła, brała na siebie postać wysmukłej, zielonej trzciny rosnącej na brzegu i pijącej korzeniami wodę. Sejmovic spotkał ją po raz pierwszy nad brzegiem jeziora, kiedy to polował z łukiem na kaczki. Na jego oczach jedna z trzcin przeobraziła się w smukłą i ponętną pannę o zielonych włosach. Piękność z płaczem przypadła do nóg młodego myśliwego, błagając go, by nie zabijał jej kaczek. Sejmovic zadurzył się w niej od pierwszego wejrzenia i odtąd często przychodził nad jezioro, już nie po to, by polować, ale rozmawiać z nimfą sitowia. Rychło przekonał się, że Mokrina była nie tylko piękna i miła, ale także mądra. Gdy opowiedział jej o ustanowionym przez siebie gminowładztwie, trzcinka otworzyła koralowe usta i wypowiedziała słowa pamiętne.
- Gminowładztwo bez trwałych wartości, zapisanych w Czarach na Bierzmie Wszechświata, będzie niewiele lepsze od rządów zbójców.
- Jakie to mogą być te trwałe wartości, skoro cały świat chwieje się i zatacza niby pijany, zaś oprócz śmierci nie ma na nim nic trwałego? - Wyraził swoje wątpliwości Sejmovic, a trzcinka westchnęła smutno jakby rozmawiała z głąbem.
- Odpowiem ci tak. Moja wodniczka, która przynosi mi wieści ze świata, powiedziała mi niedawno, że daleko stąd, na Bliskim Południu, nad wielką rzeką Nilus wznosi się Błogosławione Carstwo. Na jego tronie zasiada Teost Car Słońce.
- Nie znam go – pokręcił głową Sejmovic.
- Jest on wielkim nauczycielem i taumaturgiem, a wielu powiada, że także wcielonym Swarogiem. Kiedy przychodził na świat, wody Nilusa zamieniły się w wino, zaś zwierzęta z najdalszych stron przybyły oddać mu pokłon. Gdy Teost osiągnął wiek męski, sprawił, że z nieba spadły żelazne kleszcze. Został obrany władcą i odtąd naucza swój lud sztuki kowalskiej i innych użytecznych rzemiosł. Wydaje też mądre prawa, a sprawiedliwy jest jak samo Słońce – Sejmovic nie wszystko rozumiał z tego co powiedziała mu trzcinka.
- Skoro istotnie mieszka w nim duch Swaroga, całkiem do rzecz będzie wysłać doń posłów i poprosić go, by wspomógł Baranią Górę swą radą i błogosławieństwem. Właściwie to moglibyśmy sami się do niego udać. - Uśmiechnął się Sejmovic i uściskał Mokrinę.
Młody król Baraniej Góry powołał starego żercę na urząd regenta, sam zaś dobył z ojcowskiego lamusa dawno już nieużywany, duży dywan ze złotogłowiu, przywieziony niegdyś w darze przez kupców z dalekiego Peristanu. Sejmovic wraz z Mokriną usiał na nim wygodnie. Nimfa sitowia zamieniła się w trzcinę, którą król przytroczył sobie do pasa. Następnie Sejmovic zapalił lampkę oliwną i wymamrotał zaklęcie, którego przed pięcioma laty nauczył go siwobrody Peristańczyk.
- Kieruj się do Państwa Teosta! - Rozkazał dywanowi po zakończeniu inkantacji.
Złoty dywan posłusznie oderwał się od podłogi, wyfrunął na zewnątrz i począł szybować w kierunku południa. Chłopi z Baraniej Góry i okolic przerywali swe zajęcia, zadzierali głowy w górę i z przejęciem pokazywali palcami to niecodzienne zjawisko. Dywan unosił się wśród obłoków i ptaków. W dole kozice skakały po ośnieżonych szczytach gór, szumiały prastare lasy, zaś delfiny i syreny igrały wśród szafirowych fal Morza Rajskiego, nazywanego też Wielkim i Śródziemnym. Piasek w klepsydrze przesypał się dwanaście razy, gdy latający dywan miękko wylądował na porośniętym palmami, urodzajnym brzegu rzeki Nilus. Sejmovic stanął pewnie na czarnej, mulistej ziemi, zaś trzcina znów przybrała postać urodziwej, zielonowłosej nimfy.
- Moje zamiary są czyste, nie zamierzam was skrzywdzić. Prowadźcie mnie do waszego Cara Słońce! - Sejmovic zwrócił się do gromadki półnagich dzieci, które na jego widok przerwały zabawę w berka i otworzyły szeroko usta ze zdziwienia.
Chłopiec imieniem Psujak zaprowadził Sejmovica i Mokrinę do siedziby władcy Błogosławionego Carstwa. Sejmovic spodziewał się ujrzeć wspaniały dworzec z cedrowego drzewa, bądź marmurowy pałac pełen złotych rzeźb i naczyń, lecz zamiast tego spostrzegł ubogą lepiankę o dachu krytym strzechą. Ten, którego z czcią nazywano Carem Słońcem, siedział przy kole garncarskim zajęty lepieniem garnków. U jego stóp leżał czarny pies z sześcioma łapami noszący imię Agip, oraz biały kot Fitek, który ziewając, wypuszczał z pyska płomyki ognia. Teost był odziany w szkarłatną tunikę. Miał czarne włosy zaplecione w siedem warkoczy, zaś jedyną oznakę jego władzy stanowił skromny diadem z drewna sosny. Sejmovic i Mokrina ugięli przed nim swe kolana, on zaś podszedł do nich i uściskał serdecznie.
- Sława tobie, Wielki Swarogu w człowiecze ciało przyodziany. Jestem Sejmovic z …
- Nie musicie się przedstawiać. Mocą Ageja znam was i to co nurtuje w waszych sercach. Zaraz wam pomogę.
Teost umył ręce i zasiadł za biurkiem. Na oczach zdumionych Sejmovica i Mokriny, którym obca była sztuka pisania, dobył kartę papirusu, gęsie pióro i kałamarz ze złotym inkaustem, a następnie począł kreślić tajemnicze znaki.
- Daję wam Złotą Gramotę. Jest w niej napisane: ,,Atrit – Patrit – Agej! Nie morduj. Nie cudzołóż. Nie kradnij. Nie przysięgaj fałszywie. Czcij ojca i matkę. Tego Zakonu żaden wiec nie może uchylić’’.
- Ogromnie jestem ci wdzięczny, panie, za ten drogocenny drogowskaz dla mojego królestwa – z wielką dwornością podziękował Sejmovic. - Teraz radzi bylibyśmy wsiąść na dywan i powrócić w strony rodzinne.
- Szczęśliwej drogi, mili przybysze – rzekł Teost. - Niech wasza miłość oblubieńcza będzie wiecznotrwała niczym Wielki Dąb albo góra Triglav podpierająca niebo!
- Dziękuję ci, Carze Słońce – Mokrina uściskała Teosta. - Sława łonu, które cię nosiło i piersiom, które ssałeś!
Powrót Sejmovica ze Złotą Gramotą obwieściło pojawienie się na nocnym niebie nowej gwiazdy jaśniejącej wszelkimi barwami tęczy. Sejmovic i Mokrina wrócili późnym wieczorem i natychmiast udali się na spoczynek. Rano młody reformator zwołał swych poddanych na więc, w czasie którego wyrecytował zapis Złotej Gramoty. Mąciciel Mądrostka zgrzytał zębami, lecz nie mógł nic poradzić przeciwko zapisanemu w niej prawu Ageja i Enków. Mocą Teosta, papirus zapisany złotymi literami rozmnożył się w cudowny sposób. Każdy kmieć zachęcony przez króla Sejmovica, zjadł otrzymaną kartkę, która smakowała niczym miód. Egzemplarz otrzymany od Teosta, Sejmovic złożył uroczyście w chramie wszystkich Enków w Baraniej Górze.
Następnego dnia Sejmovic wraz z trzcinką Mokriną udali się do starego żercy, prosząc, by udzielił im ślubu. Sędziwy kapłan związał ich prawe dłonie ozdobnym sznurem ze złotogłowiu i dał im do picia miód z turzego rogu. Następnie Sejmovic nałożył na skronie swej wybranki wieniec z mirtu i jaśminu na znak, że odtąd Mokrina będzie królową Baraniej Góry. Zgromadzeni w chramie wojowie i prości rataje wydali okrzyki radości. Wzięli swego króla i królową na ręce i udali się z nimi na wesele. Stoły w sali biesiadnej uginały się od pieczystego z wieprzy i jeleni, dzbanów piwa, wina i kwasu chlebowego oraz wszelkich ciast, owoców i bakalii. Na weselu nie zabrakło też urodziwych tancerek z rasy rusałek, igrców pokazujących wymyślne akrobacje, żonglerów, połykaczy ognia i noży. Gości zabawiał również bajarz Psubrat, snujący opowieść o dziewczynie, która pomagała rusałce w wydawaniu na świat potomka. Wodnik nagrodził dzielną akuszerkę zeschłymi liśćmi, które po wyjściu obdarzonej na ląd, zamieniły się w złote talary. Bajarza nagrodziły rzęsiste oklaski i pokaźna połeć pieczonego mięsiwa. Sejmovic i Mokrina doczekali się synów Witorada, Bunisława i Malimira oraz córki Złudysławy.
*
Za panowania Białomierza, wnuka Sejmovica, królestwo Baraniej Góry otrzymało nazwę Ruń. Nikogo już nie dziwiło, że wiec rozstrzygał o najważniejszych sprawach państwa, zaś król mógł jedynie zatwierdzać bądź odrzucać podjęte przezeń uchwały. W owym to czasie potomkowie Mądrostki sprowadzili z północy kult Kruty, bezwstydnej bieśnicy, którą nazywali boginią. Na jej ołtarzach składali ofiary z dzieci, zaś wiec uznał to za coś dobrego. Chram, w którym przechowywano Złotą Gramotę napisaną przez Teosta, spłonął, zaś stojący na jej straży kapłan Zelisław został ubiczowany na śmierć. Wszystkich, którzy sprzeciwiali się składaniu ofiar z dzieci, z ustanowienia wiecu wtrącano do lochu, aby marli długą i bolesną śmiercią głodową. Sam Weles przybył z Nawii pod postacią wieszczej kozy Kozuchy, aby ludzkim głosem upomnieć mieszkańców Runi. Ci niestety, byli już tak opanowani przez złe moce, że ubili kozę Kozuchę. Jej ciało rozszarpali na drobne kawałki i rozrzucili po polu, aby plony były obfite. Duch Welesa powrócił zagniewany do Nawii i utworzył sobie nowe ciało; czarne, kosmate, rogate i trójgłowe. Kiedy Królestwo Runi dopełniło miary swych niegodziwości, zniszczył je najazd chana Osmy z ziem późniejszego Orlandu. Dumni obywatele poszli w jasyr i nikt, zaprawdę, nikt po nich nie płakał…