,,Przez te drzwi, Leśna Matka sprowadzała też z Bharacji i Afryki trędowatych, dla których razem ze Złotą Babą i Mokoszą miała lekarstwa i niezgłębioną życzliwość, wprawiającą Ucława w zdumienie'' - ,,Tatra. Suplement cz. IV Sen''
Synem
Nyri I Bürka,
który uszedł jego kłom, był Nyria II Azor; następny król
Neurów. Dręczony wścieklizną uciekł z zamku w stołecznej Białej
Wieży (Vioro Vakilis) i osiadł w jaskini. Młode państwo Neurów
trapił kryzys. Nikt nikogo nie słuchał. Rodzice zagryzali dzieci,
a dzieci rodziców i rodzeństwo. Wszyscy włóczyli się po alsach i
stepach, a w opuszczonych chatach zaczęły rosnąć siewki drzew.
Neurowie marli jak muchy, a kruki i strzygi rozszarpywały ich
zwłoki. Rykar już wcześniej zakazał im pogrzebów, teraz zaś
wrzucano zmarłych do dołów, przepaści, jarów, rzek i jezior.
Tam, w ogromnych Synarze, Mamirze, Lykayuku, Nideanie i Vikorze
posilały się nimi gargantuiczne szczupaki i sumy. Na Dzikich Polach
Licho uczestniczyło w wielkim bankiecie. Rozmaite straszydła piły
krew z czaszek rysich, wilczych i ludzkich i wznosiły toasty za
zagładę ich właścicieli. Krasnoludki walczyły zbrojnie z
wilkołakami, a ich królowie byli tak bogaci, że sprawiali swoim
wojom broń i zbroję ze srebra. To legło u podstaw przesądu, że
wilkołaka najłatwiej zranić srebrem. Również Wydrzanie i
Lynxowie chwycili za broń, po prostu broniąc się. Raz wściekli
Neurowie omal nie zdobyli Fiszhuzy.
Nyria
II Azor lękał się wody, ale pragnienie tak go dręczyło, że
pokonując obrzydzenie wypił trochę z jaskiniowego źródełka,
gdzie pływały ślepe ryby. ,,Przerażają nas nie rzeczy, lecz
wyobrażenia o rzeczach'' - pomyślał chłepcząc ciecz. Następnie
ukrył twarz w dłonaich i zaczął rozmyślać. ,,A to Rykar taki
potężny i dobry, a jednak giniemy''. - myślał - ,,Płocho bracia,
bieda blisko, giniemy, bo jakaś baba zesłała na nas wściekliznę.
Rykar natomiast nam nie pomaga, a nawet zdaje się cieszyć, bo i
strzygi i brukołaki pomagają chorobie w mordowaniu naszych''... ,,A
czego się spodziewałeś po Čorcie?!
- mówiło mu sumienie. - Lepiej idź służyć Agejowi. Tak to jest
z Rykarem. Najpierw pozyskuje sobie narzędzia, a potem je niszczy''.
Skołatany tymi i innymi troskami król - wygnaniec zasnął.
Rano
spotkał starca jadącego na ośle.
- Dokąd
zmierzasz dziadku? - spytał życzliwie Nyria.
- Jestem
Budyn znad Tinerpy - odpowiedział zagadnięty - a możesz mnie
zabić, jeśli to usłyszysz, ale jestem zdrowym Neurem i idę do
Rokitnicy prosić o uzdrowienie dla moich pobratymców. Jestem już
stary i nie mam syna - dodał.
Ów
Budyn w późniejszym czasie miał szczęście spłodzić syna, za co
bardzo dziękował Agejowi. Jego potomek założył plemię dobrych
Neurów, zwanych Budynami. Jeszcze w czasach Herodota żyli na
ukraińskiej ziemi.
- Nie
zabiję cię dziadku, a Rykara się wyrzekam - odpowiedział Nyria. -
Chcę iść z tobą do Rokitnicy.
- Nie
kłamiesz? Naparwdę uznajesz Ageja, czy tylko chcesz się wyleczyć?
-dopytywał się Budyn.
- I jedno
i drugie - odparł król, a starzec poklepał go po ramieniu.
Następnie król ugościł przybysza
w jaskini.
-
Możemy iść nawet teraz, ale chciałbym, by wielu Neurów było
uleczonych. Obaj poszli więc i nawoływali do pójścia ku Rokitnickiemu Siołu. Jedni
chętnie szli, inni się wahali, a jeszcze inni atakowali orszak.
Rykar jak się dowiedział o tej wyprawie, posłał w jej kierunku
wielką armię strzyg. Leciały w powietrzu i jechały konno, a
uzbrojone były w szable i miecze. ,,Nie dojedziecie do Rokitnicy!
Zdychajcie tutaj''! - krzyczały. Neurowie przybierali już wilczą
postać, gdy z kniei wynurzyła się dziewczyna na koniu. Miała
długie, czarne włosy, modre oczy, była uzbrojona w łuk, strzały
i miecz, a na jej czole błyszczała biała gwiazda. Strzygi z dzikim
wrzaskiem posłały w jej kierunku kamienie, a gdy ich wódz w
czerwonej szacie celował do dziewczyny z łuku, został przez nią
przeszyty na wylot. Te ze straszydeł, które jechały konno,
oddaliły się na bezpieczną odległość. Tymczasem wojowniczka
zdjęła naszyjnik i tworzące go drogie kamieni rozsypała na cztery
wiatry.
- Są
wasze, ale tych wędrowców ostawcie! - zawołała, a strzygi
najpierw zbaraniały, a potem rzuciły się, by zbierać rubiny,
szafiry, szmaragdy, diamenty.
- Kim
jesteś pani? - zapytał ją Nyria pod postacią ludzką, gdy byli
już bezpieczni.
- To
Dziwica, córka Srebronia i Srebrenicy - odpowiedział za nią Budyn.
Szli
dalej, a zawsze gdy atakowały ich jakieś straszydła przybywała
Dziwica, by ich chronić. Lękały się jej strzygi, wąpierze,
ażdachy, ały, dusiołki, sysuny, brukołaki. Raz Neurowie ujrzeli
jak niegodziwy Grabiuk trzyma ją jedną ręką za kark, a drugą -
krępuje konia za nogi. Zdrętwieli na ten widok.
- Musicie
wybierać, albo zjem ją, albo was - powiedział tym razem bez
udawanej życzliwości.
Niektórzy
Neurowie ze strachu kryli się w krzaki, lecz Nyria i Budyn w
pozorowanej ucieczce naciągnęli łuki i posłali z nich płonące
strzały. Wycelowali prosto w koronę Grabiuka.
- Albo
wypuścisz pannę i jej konia, albo spłoniesz! - krzyknął Nyria, a
pozostali Neurowie wyszedłwszy z krzaków nabrali animuszu i poczęli
też strzelać do drzewnego potwora.
-
Litości... - jęknął Grabiuk; wypuścił Dziwicę i jej
wierzchowca, a ta swym odedechem ugasiła jego płonącą koronę, a
ten ponieważ miał korzenie jak macki Krakena odpełzł jak
najdalej.
Dziwica w
podzięce uściskała dzielnych Neurów i dała im resztę swych
klejnotów; bransoletki, kolczyki, diadem, pierścień.
Po tej przygodzie ujrzeli trzciny, olchy i bagno. Na trzcinowym fotelu siedział wysoki witeź w zielonej pelerynie, ubrany w półpancerz barwy piór głuszca. Nosił skórzany pas i przepaskę z brązowego futra, a na gołych kolanach trzymał czarny odłam obsydianu. U jego nóg taplał się łoś. Tajemniczy witeź miał na głowie koronę z ognia. Zdawał się nie zauważać przybyszów. Łoś zwrócił ku niemu pysk i zaczął coś mówić, a ten uśmiechnąwszy się powstał z fotela i poszedł w kierunku Neurów.
Po tej przygodzie ujrzeli trzciny, olchy i bagno. Na trzcinowym fotelu siedział wysoki witeź w zielonej pelerynie, ubrany w półpancerz barwy piór głuszca. Nosił skórzany pas i przepaskę z brązowego futra, a na gołych kolanach trzymał czarny odłam obsydianu. U jego nóg taplał się łoś. Tajemniczy witeź miał na głowie koronę z ognia. Zdawał się nie zauważać przybyszów. Łoś zwrócił ku niemu pysk i zaczął coś mówić, a ten uśmiechnąwszy się powstał z fotela i poszedł w kierunku Neurów.
- Jestem Vujči
Pastir, pan Rokitnickiego Sioła - przedstawił się - i ojciec
prarodziców waszych Leu i Veder. Jesteście chorzy, więc chodźcie
do mego domu - zaprowadził ich do skromnej chaty na grząskim
gruncie.
Wewnątrz
była uboga, lecz schludna i przytulna.
- Moja żona jest za tymi drzwiami -
wskazał na te, które były zbite z drewna palm, oliwek, cyprysów,
baobabów, sandału i innych gatunków rzadkich drzew.
Wtem
otworzyły się i goście ujrzeli zieleń gorącego lasu; usłyszeli
małpy i papugi; poczuli zapach kwiatów i przypraw. Wracała przez
nie jakaś kobieta, widocznie Dziewanna Šumina
Mati. Na ramieniu dźwigała całę naręcza aromatycznych ziół.
Gdy zamknęła niezwykłe drzwi, rozpaliła ogień pod kociołkiem i
zagotowałą cały zbiór. Następnie wlała napar do kubków, a wtem
pojawiły się dwie następne kobiety. Jedna miała złote włosy, a
druga, starsza - złotą skórę. Złotowłosa miała przy sobie
Białą Żmiję, a złotoskóra - dużego, brażowego węża w
ciemnozielone łaty. Obie wlały do anparu jad tych węży. Były to
bowiem Mokosza i Złota Baba, a duży wąż to Abajow.
- Pijcie - zachęciła Dziewanna, a
Neurowie posłusznie opróżnili kubki.
Po godzinie choroba opuściła ich.
Nie wiedzieli jak dziękować Enkom - wraczkom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz