,,
[…] Jeśli miałbym się czym pochwalić, to chyba tylko młodą
żoną, Wasilisą Mikuliszną, najstarszą córką Mikuły
Sielaninowicza. To prawda, że nie ma na świecie kobiety jej równej!
Warkocz jej połyskuje blaskiem księżyca, w brewki ma niczym orle
skrzydła. Oczy jej to po prostu dwa nieba. A jakiż rozum posiada
moja żona! Wszystkich twoich gości wyprowadziłaby w pole, a
ciebie, kniaziu, owinęłaby wokół palca'' - ,,O tym, jak piękna
Wasilisa Mikuliszna męża wybawiła z kłopotu'' – baśń rosyjska
ze zbioru ,,Mocarni
czarodzieje''.
Było
to za królowej Walaszki. Nad rzeką Proskievnicą, dopływem
Erydanu, gdzieś na Niwach Jawańskich żył pewien Centaur. Jego
rasa pochodziła od Boruty i Dziewanny Šumina
Mati i dzieliła się na dwa rody: Onocentaurów (pół – ludzie,
pół – osły) i Hipocentaurów (pół – ludzie, pół –
konie). Nasz Centaur nosił to drugie nazwisko, a na imię miał
Rutymir. Od jakiegoś już czasu trapiła go nieznana choroba, zadana
przez strzałę rogatego elfa Weredy (Veredy).
Cierpiał straszliwie, pocąc się, raz jego ciało stawało się
gorące, a innym razem lodowate. Nie mógł mu pomóc żaden lek z
ziół, minerałów, zwierzęcego sadła, ni nawet lecząca wszystkie
choroby krew rusałek i wodników. Daremny był trud wraczy
Centaurów, znachorów wodników, zamawiaczy satyrów i czarownicy
Szeptuny (Šeptuny).
Złota Baba, do której Rutymir z rodziną zanosił modły, długo
zwlekała z pomocą. Kiedy zawiodła, stanowiąca panaceum, oskoła
brzozy ojcowskiej, ziomkowie Rutymira kręcili głowami i mówili:
,,Przepadł''!
Jednak Rutymir Hipocentaurus mawiał: ,,Nadzieja
opuści mnie wraz z żywotem''.
Błagał o wstawiennictwo Dziewanny – Leśnej Matki i litościwej
Mokoszy. Był jeszcze młody i nie chciał umierać, marzył za to o
wielkiej miłości.
Gród
Ałatyr (Alatir,
Alatiropolis)
został założony w erze siódmej przez białego niedźwiedzia Tar –
Alatyra Lorenzkraffta, który ongiś razem z Lynxem, Rysim Uszkiem,
badał krainy Leniferów i Tygrów. Znajdował się na ziemiach, w
późniejszych eonach zwanych Orlandem, Roxem, Rusią i Rosją. Choć
dużo większy od Toropiecka, w przeciwieństwie do grodów ludzkich
nie był ani ciasny, ani hałaśliwy, ani brudny jak choćby Kalsk w
erze jedenastej. Pełen jezior, stawów i oczek wodnych tonął w
kwiatach i zieleni. Pełno w nim było marmurowych rzeźb, fontann,
domów, był też jedyny w grodzie chram Ageja i wszystkich Enków
otoczony gajem. Mieszkały tam w przykładnej zgodzie istoty różnych
ras. Jedną z mieszkanek Ałatyru była rusałka Vasylisa, wodnica,
córa Urłaki, córki Goplany, córki Cichowody, córki Niskijimyški,
córki Bili, córki Ludmiły.
,,Pod
wiankiem z wodnego kwiecia na długich, złotych włosach, jej twarz
zdawała się świeża i nie potrzebowała barwiczki ni bieli. Co do
postaci to Vasylisa o turkusowych oczach była niczym łania, lub
sarna, ani za tłusta, ani za chuda, w ramionach prosta i gładka, w
pasie gibka, biodra miała nisko, stopy białe i kształtne w
podbiciu, , ręce długie, dłonie białe, delikatne i zdobione
pierścieniami; nosiła suknie z mgieł, chmur, rosy, jedwabiu,
atłasu, wreszcie z morskiej piany i pereł, szyte przez elfy i
wróżki; radość to była dla oczu. Ale stokroć bogatsza niż w
nadzwyczajną urodę, rzecz zwykłą u rusałek, była Vasylisa w
dobroć, hojność, dworność, rozwagę, dzielność, słodycz
obejścia i miłość do Ageja i jego stworzeń''
-
pisał o niej M. Rymwid w ,,Nymphologii''.
Do niej to przyszła Mokosza z rozkazem od Ageja; nad rzeką
Proskievnicą żyje Centaur Rutymir, raniony strzałą Weredy, który
cierpi męczarnie chorując, a żaden wracz nie może go wyleczyć
żadnym ziołem.
- Jakże więc ja mogę mu pomóc, skoro nie pomaga mu
nawet krew nimfy, ni oskoła z Ojcowa? - spytała Vasylisa.
- Urodziłam ziele konliwkę, podobne do konwalii –
rzekła Mokosza – tylko ono może mu pomóc.
- Przecież ten Centaur mieszka daleko stąd –
zaoponowała Vasylisa – zanim tam dotrę, umrze!
- Pomyślałam o tym – rzekła Mokosza, po czym
gwizdnęła.
Rusałka ze zdziwieniem spostrzegła, że obok
drewnianej ławki nad brzegiem jeziorka, na której siedząc
rozmawiała z Mokoszą, pojawiła się biała, puszysta chmurka,
którą Enka ściągnęła z nieba. To jeszcze nic! Chmurka poczęła
beczeć i ruszać się, aż przed oczami najady stanął baranek, na
tyle duży, by dorosła rusałka mogła jeździć na jego grzbiecie.
- Jestem Agnuszek – przedstawił się baranek – znam
drogę do biednego Rutymira. - Mokosza podała Vasylisie konliwkę, a
nimfa ucałowała jej pierścień z szafirem. Wówczas Enka zniknęła
a Agnuszek już niósł Vasylisę w przestworza...
- To nic nie da – pokręciła głową czarownica
Szeptuna lecząca zaklęciami i zamawianiami Rutymira, który złożony
chorobą leżał na trawie. Jego język przypominał wiór, twarz
była blada jak śmierć, a ręce i ludzki korpus spiekły raka.
Centaura męczyły poty i majaki, całe jego ciało od czubka głowy
po kopyta bolało okrutnie. - Mówisz, że nadzieja umiera ostatnia –
ciągnęła czarownica. - Jednak musisz się pogodzić z tym, że dla
ciebie nie ma już nadziei; taka jest prawda, której musisz spojrzeć
w oczy. Masz prawo do godnej śmierci; mogę ci ją zapewnić, jak
wszystkim swoim pacjentom, którzy o nią proszą, jak również na
prośbę rodzin. Zgódź się, a uduszę cię jak mora... - Rutymira
nachodził w wizji wielki, czarny pająk; car pająków Karakurt,
lecz Centaur odrzekł rzeczowo:
- To są słowa godne potwora Grabiuka, który schrupał
Neuryjkę Veder, a nie znachorki, której robocie patronuje Złota
Baba. Nie ma czegoś takiego jak bezwartościowe życie.
- A może sama byś się zabiła?! - rzekł z gniewem
sędziwy Suleja Hipocentaurus, ojciec Rutymira.
Czarownica wielce oburzona, klnąc pod nosem, wsiadła
na miotłę i odleciała.
- Pewnie trza będzie niebawem wezwać kapłana, bo już
wkrótce będę się pasł na łąkach Nawi. - Rutymir powoli tracił
nadzieję na uniknięcie ciosu ościenia Mar – Zanny.
Wlepiał
wzrok w niebo i ujrzał kierdel białych, puszystych chmur. Jedna z
nich, widocznie gnana wiatrem, opuszczała się niżej i niżej niż
pozostałe obłoki. ,,Znów
te majaki''!
- pomyślał chory Centaur. Chmura
jednak wciąż spadała, aż
opadła na trawę obok konającego. Wówczas Rutymir i jego ojciec
ujrzeli baranka Agnuszka, przez krasnoludki zwanego Arielem, z
którego grzbietu zsiadła złotowłosa najada. Wzruszyła się
widząc udręczenie obcego jej Centaura i oznajmiła, że przysłała
ją Mokosza. Pouczona przez macierz Europy i Bałkana Łobasty,
wyjęła z zawieszonego na szyi woreczka konliwkę, podobną do
konwalii. Skruszyła ją i zagotowała, dodając do tego kroplę swej
modrej krwi, po czym napoiła tym wywarem Rutymira. Ów skosztowawszy
leku zasnął, a jego sen był głęboki, przyjemny i zdrowy. Rutymir
przespał dzień, noc, następny dzień i następną noc, aż obudził
się wypoczęty i zdrów jak ryba złożył dank Mokoszy i jej
wysłanniczce.
- Jak macierz cię nazwała? - spytał rusałkę.
-
Jestem Vasylisa; córka Suliciela i Urłaki, a urodziłam się na
dnie jeziora w grodzie Ałatyrze, założonym przez białego
niedźwiedzia – oba Centaury z czcią ucałowały jej białą dłoń.
Od tego czasu Centaur i najada często pisali do siebie listy i
rozkwitła między nimi przyjaźń. Wreszcie gdy umarł stary Suleja,
Rutymir osiedlił się w puszczy w pobliżu Ałatyru. Odtąd Vasylisa
pokazywała mu swój gród; rozmawiali ze sobą i wspólnie czcili
Ageja i jego posłańców; niejeden młody wodnik czy satyr
zazdrościł Rutymirowi Vasylisy. Centaur woził rusałkę na
grzbiecie pokazując las, w którym mieszkał, ona zaś śpiewała mu
i tańczyła przed nim. Razem zbierali grzyby, jagody i kwiaty, a
Rutymir bronił Vasylisę przed trusiami i Čartami.
Ona kochała go jak brata, którego nigdy nie miała, on zaś marzył,
że będzie ona jego żoną i matką jego dzieci; choć nigdy się
jeszcze nie zdarzyło, aby rusałka wyszła za Centaura. Rusałki
brały sobie mężów z wodników, satyrów, leśnych ludzi, sylenów,
luzonów, żmijów, Morganów, Fomorów, nigdy jednak z rodu
Hipocentaurów czy Onocentaurów. Któregoś dnia Vasylisa
powiedziała mu, że jest on dla niej bratem, ale nie może być jego
oblubienicą, lecz nie dlatego, że on jest Centaurem, a ona rusałką,
lecz dlatego, że poślubieni sobie, nie byliby szczęśliwi. Rutymir
zmartwił się tym, choć wokół było tyle samek Centaurów, lecz
kochając Vasylisę uszanował jej wolę i miast ślubu zawarli
związek braterstwa, którego konsekwencje były jeszcze silniejsze
niż gdyby byli z jednego łona...
W
owym czasie Walaszka Złotowłosa, córka Nastazji, tak jak macierz
walczyła z Niemal Człowiekiem, a ów – straszliwy władca
kikimor, którego stolec wznosił się na Nowej Ziemi; wyspie na
Oceanie Północnym Lodowatym, nasyłał na poddanych nieustraszonej
królowej hordy bestii. Czasy, kiedy Serce Niepodzielnego spoczywało
na piersiach Nastazji i Walaszki, kroniki rusałek i wodników
nazywały ,,latami
pandemonium''.
Wówczas to w królestwie roiło się od najrozmaitszych potworów i
straszydeł o zakrwawionych kłach i pazurach, z którymi toczyli
boje wojownicy i wojowniczki, z królowymi na czele. Gród Ałatyr
wiedział o tym jeno ze strasznych opowieści snutych wieczorami przy
ogniskach. Jego mieszkańcy pędzili życie beztrosko wśród pląsów
i pieśni, ukryci w mieście podobnym do ogrodu. Nie znaczy to, że
Niemal Człowiek nie wiedział o Ałatyrze, ani nie zamyślał go
spustoszyć. Ongiś królowa Nastazja wraz z królem Warchajem i
białym orłem Magajem udaremniła resztom bandy ,,Vodni'',
którym ongiś przewodził urodziwy Trojan, złupienie grodu, którego
mieszkańcy zdawali się nienawykli do walki. Walaszka zaś została
w Ałatyrze podjęta gościną; obdarzono ją złotymi kluczami do
grodu i tytułem ,,Najmilsza
z Naszych Gości''.
Królowa, której imię pochodziło od Welesa, odwdzięczyła się za
gościnę, zabijając z łuku smoka Gizdę (Hizda,
Harunok)
atakującego z powietrza. Teraz jednak Walaszka była daleko.
Vasylisa szła wysypaną piaskiem alejką, a Rutymir kroczył obok.
Na zwalonym drzewie siedziała jej przyjaciółka Cidra i gorzko
płakała. Zapytana o przyczynę mówiła coś o zniknięciu jej
młodszego brata, który bawił się na Wzgórzu Aszkenaza. Od
jakiegoś już czasu to miejsce, miłe dla oka, porośnięte miękką
trawą i barwnymi kwiatami, poczęło cieszyć się złą sławą.
Jeszcze do niedawna mieszkańcy Ałatyru wchodzili na to wzgórze, by
z niego patrzeć na swe umajone miasto, teraz zaś poczęto upatrywać
w jaskini u jego stóp jakiegoś potwora. Vasylisa i Rutymir, wraz z
Cidrą udali się na poszukiwanie jej brata Tolisława. Cała trójka
znalazła go w jakimś dole ze zwichniętą nóżką; nie był głodny
bo kruki i wrony dokarmiały go i pocieszały. Był za to bardzo
przestraszony, bo z otworu we Wzgórzu Aszkenaza wyzierały wielkie,
rubinowe ślepia, czuć było straszliwy odór gnijącego mięsa i
dochodziły jakieś ryki i syki. Toliś, młodszy brat Cidry nie był
jedyną istotą, o którą obawiano się w związku z mieszkańcem
jaskini. Odtąd nawet ptaki unikały tego wzgórza, za to stwór z
jaskini, począł ją opuszczać. Zrazu wypełzał w nocy; w blasku
Srebroniowym widziano coś podobnego do ogromnej jak smok żmii,
niezwykle tłustej, o ciele pokrytym
długimi i grubymi kolcami.
Potwór, którego jedni nazywali Birs (Virs),
a inni Wybra (Vibra),
długim, rozdwojonym językiem chwytał rusałki i satyry tańczące
przy dźwiękach pieśni słowiczych. Zanurzał się w jeziorach i
stawach i tam pożerał najady i wodniki. Wśród drzew mordował
driady i Wiły, w jego przepastnym brzuchu kończyły doczesny żywot
nawet czarownice, niedźwiedzie, wilki, rysie i dziki. Strach wielki
padł na Ałatyr, a rozzuchwalony Birs coraz częściej polował w
dzień. Choć przypominał pokrytą kującymi włoskami gąsienicę,
zwaną ,,liszką'',
w ataku potrafił być bardzo szybki. Mało kto odważył mu się
przeciwstawić. Raz, gdy już miał pochwycić jakieś rusałcze
dziecię ohydnym jęzorem, nadbiegł biały niedźwiedź i toporem
odrąbał lepiący się jęzor, który później odrósł. Niedźwiedź
odniósł dziewczynkę rodzicom, po czym zniknął. Powiadano, że
był nim jytnas Tar – Alatyr Lorenzkrafft, założyciel Ałatyru.
Zaiste mało kto miał odwagę zrobić coś podobnego, choć każdy
chciał uwolnienia od gada. Mówiono, że jytnas Aszkenaz przybył do
Ałatyru z Nawi Jasnej i ciężką maczugą tak wyrżnął Wybrę w
czerep, że
posypały się iskry i rozległ się dźwięk jakby
uderzenie dzwonu. ,,Aszkenaz,
wodnik z rzeki Jordanus zrobił to pewnie, by pokazać, że żaden
potwór nie jest niepokonany, tyle, że trzeba ufać Agejowi i
walczyć''!
- mówiła wzburzona Vasylisa, której delikatniejsze od jedwabiu
policzki spurpurowiały z gniewu na smoka, kpiącego sobie z
zatrutych przynęt i pułapek. Miast biadolić dniem i nocą, wśród
postów i czuwań błagała Enków o radę. Z oburzeniem odrzuciła
pomysł Berounki (Veronki);
grafini grodu, żeby jeśli w ciągu tygodnia nikt nie zabija Birsa
Wybry, to wszyscy by się spalili ,,i
tak znaleźli godną śmierć''.
Vasylisa i Rutymir rozmyślali jak ubić potwora, nie tracili nadziei
i samemu płonąc miłością do Ałatyru, zapalali innych jego
mieszkańców. Spodobało się to Agejowi, toteż posłał nocą do
śpiącej Vasylisy, jednego z pomniejszych Enków, a był nim Flins,
współpatron grodu. Gdy Vasylisa się obudziła, opowiedziała swój
sen Rutymirowi.
- Jeśli mnie miłujesz, jako twą siostrę – mówiła
– to powinieneś się zgodzić.
- Kiedy to jest szaleństwo i żaden Enk nie kazałby ci
tego robić – upierał się Centaur. - Załóżmy, że wykonam dla
ciebie taką kolczastą zbroję. Wybra cię połknie i co dalej?
- Psy urwały! - żachnęła się rusałka. - Jak
rozszarpię mu trzewia, to Ałatyr będzie ocalony i oszczędzę tym
cierpień swym siostrom i braciom.
- A jak zginiesz? - spytał Rutymir.
- To pójdę na sąd Welesa, a Mokosza będzie mnie
bronić – odparła najada. - Nie mamy nic do stracenia, więc
proszę pięknie, zrób mi zbroję, albo pójdę do innego płatnerza!
- Vasylisa była uparta jak osioł, albo
Onocentaurus, więc Rutymir
westchnął do Mieczysława – Dwugłowego Woja i zabrał się do
pracy. Też zależało mu na ocaleniu Ałatyru, który pokochał jako
rodzinny gród Vasylisy.
Potwór
pałaszował wciąż nowe ofiar, w tym wielu znajomych Rutymira. W
przepastnym brzuchu znalazły się Centaury Udan i Mżygłód, wodnik
Lusis, sylen Faunus, Wiła Szarka Strychara i dzik Ryjecki. Rutymir
pracował w warsztacie na skraju puszczy i powtarzał sobie: ,,Jeśli
Vasylisa zginie, a Birs będzie jeszcze żył, to wrażę mu palicę
ciężką do mózgu i przetrącę drakolit''.
Po tygodniu zbroja była gotowa, a Centaur prezentował swe dzieło
rusałce. Zbroja składała się z hełmu, naramienników, rękawic
zakończonych stalowymi pazurami, puklerza, nagolenników i butów.
Wszystko to najeżone było potężnymi kolcami ze spiżu. Nimfa
zadowolona z pracy przyjaciela pocałowała go zimnymi ustami w
policzek, po czym założyła owoc jego pracy. Wybrze coraz trudniej
było polować; Ałatyr pustoszał, a potwór zmuszony był łykać
kamienie i drzewa. Zniechęcony wpełzł do groty i przespał kilka
dni. Spał twardo, a gdy się wreszcie zbudził, usłyszał zgiełk.
Otworzył oczy i ujrzał tłumy. Z tłumu wyszła rusałka, a za nią
szedł Centaur niosący miecz i palicę. Rusałkę pokrywała
kolczasta zbroja, lecz potwór był zbyt tępy, by wiedzieć czym
grozi mu połknięcie Vasylisy. Mlasnął głośno różowym językiem
i błyskawicznie wycelował go w rusałkę. Omotał ją i włożył
do paszczy. Połknął ją bez gryzienia, a Rutymirowi łzy stanęły
w oczach. Mogłoby się zdawać, że teraz Birs Wybra rzuci się ku
kolejnym ofiarom, jednak z jego gardzieli polały się strumienie
rumianej krwi. Maszkaron ryczał, syczał i wył, rzucał się jak
ryba wyjęta z wody, a kolce pokrywające zbroję Vasylisy przebiły
mu brzuch. Wreszcie znieruchomiał i wywalił jęzor. Mieszkańcy
Ałatyru wydali okrzyk dziękczynienia, zaś Rutymir podbiegł do
martwego potwora i mieczem rozciął mu brzuch. Vasylisa omal się
nie udusiła, zaś istoty razem z nią zamieszkujące Ałatyr,
porwały ją w ramiona, obsypywały kwieciem i składały pocałunki
na jej dłoniach i stopach. Grafini grodu ofiarowała jej piękną
suknię ze złotogłowiu i prawo do zapisania swego imienia w
księdze pamiątkowej Ałatyru złotym inkaustem. Rutymir otrzymał
ten sam przywilej, a ponadto miecz ze złotą rękojeścią i zieloną
perłą, siodło z eburnu i czaprak z salamandry. Sama Vasylisa nie
chełpiła się swym czynem, za to składała dzięki Flinsowi i
Rutymirowi. Choć potwór Birs Wybra skonał, wciąż pozostał żywy
ból licznych matek, ojców, żon, dzieci... Niestety nie trzeba być
smokiem, by swym złym czynem zadawać cierpienie jeszcze zza grobu.
Daleko
na wschód od Toropiecka i na północ od Ałatyru, rosła puszcza
zwana Srebrnym Borem. Żył w owych kniejach żmij, zwany Ognikiem,
który tak jak rusałki i wodniki umiał zamieniać się w Światło,
czyli błędny płomyk, taki jak te co widuje się na bagnach. Żmij
jak żmij. Pokrywała go łuskowata skóra barwy ciemnozielonej. Łeb
jaszczurczy, zęby rekina, ogon węża, tułów i kończyny ludzkie,
szpony krogulcze. Pewnego razu spotkała go okropna przygoda.
Mieszkał w chatce o szkielecie z drewna i ścianach z torfu, której
dach pokrywała słoma. Nocą, kiedy żmijowie śpią, powstał z
pierzyny i widząc w mroku jak kot, skierował się do bogato
rzeźbionej szafy z dębu. Otworzył ją srebrnym kluczykiem, chcąc
z niej wydobyć ,,Księgę
Bałwochwalczą''.
Dzieło to wedle ,,Codex
vimrothensis''
spisane na skórze rusałek, przyniósł z Čortieńska
podobny do rudego ptaka Čort
Kania, razem z Paskudą odpowiedzialny za rozpustę. Zawierało
sprośne miniatury i sprośne wiersze. Kiedy panowała bezecna i bez
- zakonna Goplana III, ,,Księga
Bałwochwalcza''
była stawiana na ołtarzu i piedestale, lecz kończący erę
dziewiątą potop smoły pochłonął ostatnie egzemplarze ,,Sprośnej
Księgi''.
Żmij liczył, że czytając ją po raz kolejny znajdzie uciechę,
lecz przeliczył się niecnota! Gdy otworzył szafę, której dotąd
pilnowały krasnoludki z plemienia szafników, ujrzał, że na
księdze leży zwinięta żmija, wielka jak pyton i syczy.
- A kysz! - Ognik zniecierpliwiony machnął ręką, a
żmija zachichotała.
- Mógłbyś mnie grzeczniej witać, ty co nie szanujesz
płci pięknej – po tych słowach żmija przybrała postać do pasa
nimfy, od pasa węża.
- Tyś jakaś żmijowa czarownica! - żmij przestraszony
cofnął się.
-
Zgadza się młodzianku – żmija znów była żmiją – jeno nie
,,jakaś'',
ale sama Garofena, której imię wywodzi się od wielkiej Matki Żmyi
z Kosmicznego Oceanu! - Ognik szukał czegoś by zatłuc intruza,
lecz moc oczu Garofeny (nie mylić z Garafeną) spętała go. -
Widzę, żeś kochliwy – szyderczo dotknęła rozdwojonym językiem
,,Księgi
Bałwochwalczej''.
Lubisz rusałki, rozpustniku, więc będziesz je jadł! - po tych
słowach Garofena ukąsiła Ognika, po czym zniknęła w płomieniach,
a z nią księga rozpusty.
Żmij
poczuł się dziwnie. Całe ciało go swędziało, począł chodzić
na czworakach, a jego ogon zmalał i stał się jakiś kiciasty.
Zaniepokojony podszedł do lustra i zdębiał. Żmijowa czarownica
zamieniła go w wilka. Ów płakał jak bóbr, lamentował i z całego
serca błagał o przebaczenie Mokoszę – Piękną Czysto Kochającą,
by zdjęła czar z niego, a on odtąd zadba o czystość myśli i
pragnień. Nie chciał być wilkiem; żałował z całego serca. Cóż
jednak robić? Pełen smutku zamieszkał w swej chacie i jadł zapasy
aż wyjadł wszystkie. Gdy ich zabrakło, opuścił chatę i próbował
polować. Zgodnie z klątwą żmijowej czarownicy największy apetyt
odczuwał na krew i ciała rusałek, co napełniało go wstrętem do
samego siebie. Jednak jako wilk nie umiał zadbać o siebie. Nie był
w stanie upolować nawet chłopca czy dziewczynki, czego nawet nie
próbował, bo i wilk ma serce. Inne wilki nie chciały go przyjąć
do swych stad, bo brzydziły się lubieżnikiem. ,,Wilki
są bowiem sobie wierne, nie to co ludzie''
– K. Owinniczew ,,Animalistyka''.
Ognik pokonując obrzydzenie jadł padlinę, jaja i pisklęta, żaby,
jaszczurki, próbował też nauczony przez pewną lisicę łowić
ryby używając ogona jako wędki. Przeganiany z puszczy do puszczy
wciąż wędrował na południe, budząc strach rusałek i wodników,
na które próbował polować. W miarę jak wędrował, zbliżał się
coraz bardziej do Ałatyru, aż osiadł w tym samym podmiejskim
lesie, w którym mieszkał Rutymir. Rany zadane przez potwora Birsa
Wybrę wciąż się goiły, gdy wtem na gród spadła nowa trwoga.
Wilk nazywany Srebrnoborzycem jeszcze nikogo nie zabił, lecz porywał
ciała ze stosów pogrzebowych, oraz odgryzał ręce i nogi, które
odrastały.
- Gdyby tu była nasza złotowłosa królowa, to temu
wilkowi obcięto by czerep i powieszono na ścianie – mówił
popijając miód wodnik Haskold.
- Jednak pani nasza Walaszka jest daleko – zaoponował
inny wodnik, imieniem Przetak – i na Przeboga, musimy sami się
bronić.
- Ponoć w jeziorze Holmgard mieszka księżna Łowczyni,
co poluje wraz ze swymi dwórkami; gdyby ją sprowadzić... -
rozmarzył się wodnik Dyrdała.
-
A ja powiadam, że ten wilk jest wcielonym Čortem
Fąferkiem – wtrąciła nalewająca im miodu rusałka Belenegini.
Ałatyr ogarnęła trwoga, ale pocieszano się tym, że
wilk Srebrnoborzyc jest mniej groźny od potwora Birsa Wybry zabitego
przez Vasylisę. Grafini grodu, Berounka , nie czekając na przybycie
Łowczyni z Holmgardu, urządziła obławę. Tymczasem Przebóg,
jeden z pomniejszych Enków ukazał się Vasylisie we śnie i tak jej
rzekł:
- Słuchaj Vasyliso, córo Suliciela! To mówi Agej:
wilk ze Srebrnego Boru, którego lęka się cały Ałatyr jest żmijem
zaklętym przez czarownicę Garofenę. Stał się wilkiem, bo miał
upodobanie w sprośności, lecz teraz żałuje. Choć zbłądził,
nie jest całkiem zły, a ty możesz go ocalić...
Z samego rana hufiec Centaurów i satyrów zbrojnych w
oszczepy i kordelasy ruszył w knieje pod
przewodnictwem Berounki i
półnagiego człeka o głowie jelenia; wielkiego łowczego Magdusa z
Herve. Łowcom towarzyszyły sfory chartów, wyżłów, ogarów,
brytanów, wielkich psów dogów i praworządnych wilków mających
obywatelstwo Ałatyru. Wśród drzew rozwieszono fladry – materie,
których wilki się bały, co uniemożliwiałoby im ucieczkę.
Srebrnoborzyc był otoczony i jego schwytanie było już kwestią
czasu. Żmij zamieniony w wilka pędził ile sił w nogach, lecz
dopadły go Centaury i skrępowały arkanem. Już jeden z nich,
imieniem Slawinko Hipocentaurus miał przebić Srebrnoborzyca
oszczepem, gdy wtem jak spod ziemi stanęła Vasylisa i zasłoniła
sobą wilka. Slawinko podobnie jak wielu innych mieszkańców grodu
czuł doń wielki szacunek za zabicie Wybry, jednak prosił, by
pozwoliła mu uśmiercić wilka.
- Kiedy on jest zaczarowany! - upierała się rusałka,
a Centaur zadął w róg bawoli czym wezwał pozostałych łowców,
wraz z Berounką i Magdusem z Herve.
- Na Dziwicę – grafini grodu tupnęła o trawę –
albo pozwolisz nam zabić to występne zwierzę, albo sama je
uśmierć! - wówczas przy Vasylisie ukazała się niewidoczna dla
pozostałych Mokosza i szepnęła jej coś do ucha. Vasylisa wzięła
podany jej krótki miecz i pogładziwszy łeb wilka, ucięła go tak
jak niegdyś Nastazja ucinała głowy Zielonych Psów. Wtem –
zajaśniała zorza wśród kniei i na miejscu wilka stał odczarowany
żmij. Padł na kolana przed najadą i zalewał się łzami z
radości.
- Kim jesteś? - spytała Vasylisa.
- Jam Ognik, syn Tolimira – odrzekł żmij. - Żmijowa
czarownica ze Srebrnego Boru zamieniła mnie w wilka, zaś Agej
dopuścił to, bom przekroczył jego Zakon... - żmij gdyby był
człowiekiem zarumieniłby się.
- Ognik? To dziwne imię jak na żmija – orzekła
Berounka.
- Potrafię zamieniać się w Światło – po tych
słowach, żmij Ognik na chwilę stał się błędnym ognikiem.
Vasylisa w podzięce za uwolnienie Ałatyru i od tej
plagi dostała drogi kamień karbunkuł w barwach krasnej, białej i
czarnej, a Ognik stał się przyjacielem rusałki i jej brata
Centaura. W sercach rusałki i żmija zapłonęła miłość, która
zaprowadziła ich do ślubu, jednak nie było im dane długo cieszyć
się wspólnym życiem...
,,Walaszka
Złotowłosa, córa Nastazji, królowa rusałek i wodników, była
najpiękniejszą na świecie najadą; nigdy piękniejszej od niej nie
było; jej piękności nie mogłaby dorównać nawet Helena
Trojańska. Złotowłosa wojowniczka była wysoka, smukła i ślicznej
budowy, ani za chuda, ani za tęga. Ramiona miała krągłe, ręce
wysmukłe i jakby toczone, maleńkie dłonie o szczupłych palcach,
którymi dzierżyła miecz, buławę lub palicę i zabijała potwory.
Całe jej ciało było tak nadobne, że nic zgoła nie można jej
było zarzucić. Jej włosy jasne i lśniące niczym łuska Złotego
Smoka, wierzchowca Swarożyca, wiły się trochę i bardzo jej z tym
było do twarzy; kiedy zaplotła je w grubsze od zaciśniętej pięści
warkocze, spływały aż do bioder. Oczy miała turkusowe i świecące
w ciemności, brwi ciemne, a cieniutkie, płeć bielszą niźli
wróżka czy syrena, delikatniejszą niż kwiat w maju, świeższą
niż płatek śniegu. Jej czoło gładkie było jak kryształ, wargi
różowe i jakby stworzone do pocałunków, zęby bielutkie,
zarysowane ślicznym łukiem, odsłaniały się w uśmiechu; krótko
mówiąc wyglądała jak nawka – posłannica Welesa. Obfitowała w
cnoty wszelakie; roztropna była, wymowna, prawdziwie dworna,
wielkoduszna i otwartego serca; zaiste gdy się ją ujrzało, nie
sposób było jej nie miłować'' – M. Rymwid ,,Nymphologia''.
Złote
włosy i suknię barwy śniegu rozwiewało tchnienie Pochwista,
wiejące od morza. Walaszka, na której głowie spoczęła złota
korona, zasiadała na grzbiecie białego jednorożca Hovora, w ręku
trzymała miecz. Rusałka Mrovica z byłego Wielkiego Księstwa
Podziemia, szła za nią pieszo, trzymając jej posoch zakończony
kwiatem lilii. Oprócz tej Podziemnicy do drużyny królowej należały
najada Ruda z Lebany, okeanida Raba, dwie czeltice – bliźniaczki:
Ławsztienie i Łaszta, oraz Żabina – wodnica z Ojcowa o białych
włosach i skórze żaby. Cała piątka zasiadała na grzbietach
siwych koni. Walaszka wyciągając miecz z pochwy ze skóry
celidońskiego węża, przemawiała do hufców wojowniczek i
wojowników z całego królestwa. Zgromadziły się rusałki,
wodniki, leśni ludzie, żmijowie, Płanetnicy, Neurowie i Lynxowie,
jak ongiś pod sztandarem jej matki, Nastazji. Oprócz nich przybyły
podobne do drzew leśniki i do świerków podobne świerczki, rycerze
z zakonów stuha i Varkyderatu, Jeźdźcy Leśni, którym hetmanił
Prowadnik, biegnąca z sitem przed armią czarownica Zawichosta
(Savikosta),
krasnoludy, krasnoludki, Centaury, wśród których był Rutymir,
turonie, satyry, turońki, wreszcie liczne zwierzęta jak: tury,
żubry, dziki, niedźwiedzie, wilki, rysie, rosomaki, lwy, pantery,
tygrysy... Były nawet trusie i smok nessie z Nixlandu. W szeregach
Walaszki znaleźli się także Vasylisa z Ałatyru i jej oblubieniec,
żmij Ognik. Wielka masa lodowatej, słonej wody oddzielała królową
od jej nienawistnego wroga, Niemal Człowieka. W wodzie tej czaiły
się morskie Čorty
i potwory; słudzy Lewiatana, Behemota i Przegrzechy. Walaszka
skończyła mowę, gdy Zawichosta poczęła biegać i potrząsać
sitem. Wojska królowej śpiewały hymn ku czci Mokoszy, zaś ich
wrogowie wydzierali się dla Rykara. Satanicha, ten sam co ongiś
kusił jednego z Zielonych Psów, teraz walił łapami w bęben
przywiązany do lędźwi, a wody Oceanu Północnego Lodowatego
wzburzyły się. Rozległ się ryk kruszący góry i z toni wynurzył
się ogromny smok.
-
Bis! Bis! - darły się morskie Čorty.
Istotnie;
ów złocisty smok o baranich rogach na jedynej głowie zwał się
Bis (Vis),
a także Amonicz (Amonitius).
Zła sława tego sługi Lewiatana i kawalera Orderu Muchy przetrwała
eony, a jak powiada ,,Codex
vimrothensis'';
dawni Egipcjanie czcili go jako boga Amona. Na sam jego widok wiele
serc opuściła wola zwycięstwa, a smok otworzył paszczę i urągał
zastępom Walaszki:
-
Na co przyszliście, głąby?! Posypcie się pieprzem i posólcie, a
zjem was ze smakiem! - na te słowa nieodrodna córa Nastazji
uderzyła piętami po bokach jednorożca i chwyciwszy ciężką
palicę, bez słowa ruszyła w kierunku Bisa Amonicza. Smok nie
zdążył zionąć ogniem, gdy gwiezdnikowe ostrze zanurzyło się
głęboko w jego ciele. Sługa Lewiatana ryknął i odrzucił
Walaszkę daleko, lecz poleciały nań kolejne palice, aż zaczął
przypominać jeża, aż wreszcie trusie owinęły się wokół niego
i zadusiły go. Wśród walczących, co zadawali rany smoku, byli
Vasylisa z Ałatyru i Ognik. Popłoch ogarnął morskie potwory, lecz
giermkowie Morzeja Pyszałka, Dzikiej Judy i Przegrzechy, ognistymi
łańcuchami zaganiali je do walki. Walaszka z drużyną biła się w
pierwszym szeregu; mieczem ścięła rogaty łeb Satanichy i wielu
innych Čortów
morza.
Pędziła jak burza, piorun, zadymka; niczym śmierć kosiła
morskie węże. Bliźniaczki – czeltice z Zatoki Balat zginęły
atakując Bisa Amonicza, za to Ruda, Raba i Mrovica dotrzymywały
pola królowej. A cóż rzec o Vasylisie, Ogniku i Rutymirze? Nikt
nie ważył się uciec, bo Walaszka utworzyła specjalny hufiec
łuczników mających strzelać do dezerterów. Piasek i woda
zmieniły barwę od krwi; plaża zasłana była ciałami poległych.
Niebo pobielało od mew. Niemal Człowiek widział cały bój w
cebrze wody i drżał o swą skórę. W kierunku walczących wysyłał
posiłki – eskadry ażdach, ał i kikimor, lecz te padały w fale
zestrzelone z łuku. Rutymir dzierżył kopię i nacierał w hufcu
innych Centaurów, spychając rogate hordy z powrotem w fale. Smok z
Brigitanii, zwany nessie nie był zbyt odważny; w czasie boju z
Bisem leżał na uboczu. Teraz jednak zawstydzony sławą tchórza,
wgramolił się w fale, a morskie Čorty
uciekały przed nim. Wśród nich wywijał mieczem Balteus z Zatoki
Balat, przez Polaków zwany ,,diabłem
Bałtyckim''.
Dzierżył sztandar z wizerunkami Lewiatana i Behemota i natarł z
mieczem na nessie. Jednak smok z jeziora na wyspie Britainie złapał
go paszczą za rogatą głowę i połknął. Widząc to rusałka Ruda
z Lebany pochwyciła sztandar i uniosła
go jako łup wojenny. Nessie
ryczał z triumfem, lecz oto nadleciała ażdacha i ciosem szabli
ucięła mu głowę. Od strony Nowej Ziemi nadpłynęły eskadry
smoków morskich, plujących ogniem. W ruch poszły topory karłów i
kopie Centaurów, maczugi leśników i strzały z łuków rusałek,
żmijów, leśnych ludzi. Vasylisa z Ałatyru ubiła strzałą smoka,
który już połykał żywcem Rutymira, a Ognik przeszył włóczną
dwa węże morskie. Za zgodą Ageja, Swaróg poczekał ze zgaszeniem
Słońca aż do końca bitwy. Walaszka cała była zbryzgana krwią:
czerwoną i zieloną. Jednorożec Hovor, który wiernie jej służył
od czasu założenia drużyny po opuszczeniu Wiekiego Księstwa
Podziemnego, został ubity przez Balteusa nim połknął go nessie.
Oczom królowej na krótko ukazała się jej matka, Nastazja.
Władczyni była bardziej silna i wytrzymała od niejednego męża z
synów Novalsa, ale i ona się męczyła. Brodziła w wodzie, hojnie
rozdając ciosy mieczem, a nie zauważyła, że z tyłu skrada się
straszliwy krab, większy od krowy. ,,Uważaj,
pani''!
- krzyknęła
Żabica, lecz było już za późno. Potwór schwytał
królową kleszczami i nim zdążyła zamienić się w Światło,
rozdarł ją i pożarł. Rutymir zdążył jeno roztrzaskać jego
pancerz maczugą, lecz niewiele to dało! Wraz ze śmiercią królowej
męstwo poczęło opuszczać jej hufce. Po kolei ginęły Ruda, Raba,
a Żabicę zabili towarzysze broni, przez pomyłkę biorąc ją za
morskiego Čorta.
Vasylisa i Ognik wystrzelali już swe kołczany, a Niemal Człowiek
wciąż słał posiłki. Te zaś zamieniły bitwę z rzeź –
niedobitki hufców Walaszki rozbiegły się w nieładzie, bądź
wyginęły. Ognik zginął zarąbany, zaś jego oblubienica walcząc
do końca, wreszcie padła wyczerpana, a trupy ją zakryły. Morskie
Čorty
myślały, że zginęła i nie zwracały na nią uwagi. Gdzieś w
oddali Rutymir bił się wraz z garstką Centaurów. Wtem na
pobojowisku rozległ się łopot wielu błoniastych skrzydeł. Cztery
kikimory niosły
tron piątej. Zniżyły lot i postawiły tron na piasku. Potem
wydobyły spod ciał Vasylisę z Ałatyru, a ta ocknęła się.
Siedzącą na tronie kikimorą bez skrzydeł był sam Niemal
Człowiek, którego czarną jak antracyt skórę okrywała zbroja ze
srebrnego drutu. Widząc żywą jeszcze rusałkę mlasnął jęzorem
podobnym do języka żaby i podszedł do niej. Chwycił szponiastymi
paluchami za jej złocistą, miękką jak jedwab kosę i rzekł.
-
Jesteś moja! Zabieram cię na Nową Ziemię i w moim zamku będziesz
ozdobą mojej łożnicy. Oj, wygodzisz mi pięknie! - Vasylisa była
przerażona, widząc szkaradnego i sprośnego króla. Szybko wymacała
miecz i odcięła mu długie, kościste łapsko. Polała się zielona
krew, a władca kikimor zawył z bólu.
-
No co się gapicie – zawył do sług – zabijcie ją! - cztery
skrzydlate kikimory otoczyły rusałkę i zakuły ją mieczami, a jej
nimfolit złożyły u stóp tronu Niemal Człowieka.
Tak
zginęła dzielna Vasylisa z Ałatyru, lecz pamięć o niej
przetrwała w pieśni. To ona właśnie była pierwowzorem pięknej i
mądrej Wailisy Mikulisznej z ruskich bylin. Jej dusza zamieszkała w
Nawi Jasnej razem z duszą żmija Ognika.
Swaróg
gasił już Słońce, by wrócić do swej małżonki Juraty, a bój
toczyła już tylko garstka Centaurów. Niemal Człowiek, choć
zwyciężył Walaszkę, już więcej nie ważył się napadać na
królestwo rusałek i
wodników. W erze dwunastej zabił go krzykiem
syn żmija i ludzkiej niewiasty Sołowiej Chąsiebnik. Centaury
wiedziały już, że nie zwyciężą. Połamały miecze i skruszyły
kopie, aby nie dostały się w łapy morskich Čortów,
po czym czmychnęły w las. Wśród nich był Rutymir, którego twarz
rozcięła twarz ażdachy. Choć się strasznie bał, z samego rana
udał się na plażę, gdzie odnalazł skrwawione i podziobane przez
mewy ciała swych przyjaciół; Vasylisy z Ałatyru i żmija Ognika.
Modląc się serdecznie, spalił ich zwłoki, oblewając je łzami, a
potem przy pomocy innych Centaurów oddał ostatnią posługę
pozostałym poległym. Rutymir długo i rzewnie opłakiwał śmierć
swej przyjaciółki, co ongiś go uleczyła, i z którą tyle
przeżył. Choć miał dwa żołądki; ludzki i koński, przeto
potrzebował wiele strawy by je napełnić, teraz nie jadł i nie
pił, jeno błąkał się po lasach i płakał. Jytnas Vasylisa z
Ałatyru ukazywała się w jego snach i pocieszała go, że rychło
się zobaczą i razem będą śpiewać ku chwale Ageja. Mówiła, że
jest szczęśliwa, bo przebaczyła swym oprawcom; wyrzucała
Centaurowi, że musi dźwigać wiadra jego łez. Obiecała, że dla
niego zapali nową gwiazdę na niebie, by spozierając na nią,
wiedział, że jest pełna radości. Rutymir wielce pokrzepiony
pięknymi snami, począł rozmyślać, czy by nie zostać kapłanem
Boruty i Dziewanny. Z tą myślą udał się do puszczy Ławra
(Lavra)
i podzielił się nią ze starym przełożonym kapłanów Goderakiem
Hipocentaurusem.
-
Drogi synu – rzekł łagodnie Centaur o siwej brodzie – aby
służyć Agejowi i Enkom jako kapłan trzeba mieć wiele dzielności
w sobie; droga wołwchowska nie jest dla uciekających przed
cierpieniem – Rutymir odszedł, lecz zamieszkał na skraju puszczy
nad jeziorkiem Głomacz (Hlomač).
Goderakowi zaś ukazał się Hennil, jeden z pomniejszych Enków, ,,w
sławnym królestwie Mezopotamii, zwany Enlilem''
(,,Codex
vimrothensis'').
On też nauczył grania hejnałów ku czci Ageja, Enków i jytnas.
Miał postać ludzka, a w dłoni trzymał laskę zakończoną dłonią
z lipowego drewna, trzymającą żelazny pierścień.
-
Goderaku, Goderaku! - zawołał Hennil, a Centaur odrzekł.
-
Jestem, panie.
-
Oznajmiam ci, że wolą Ageja jest aby Rutymir Hipocentaurus został
kapłanem Boruty i Leśnej Matki – Hennil zniknął, a Goderak
wysłał posłów nad jezioro Głomacz, gdzie znaleźli Rutymira.
Przyprowadzili
go do chramu, a po dwudziestu latach został tym kim zamierzał być.
W jego sercu wciąż mieszkała Vasylisa, a ponieważ było to zgodne
z wolą Ageja, rozpoczął pisanie wielkiej księgi jej poświęconej,
którą zatytułował ,,Księga
Dziewicy''
(,,Boka
Virkenis'').
Jej tekst zachował się do dziś i była mi pomocą w pisaniu o
Vasylisie, Rutymirze i Ogniku.
,,Vasylisa
z Ałatyru, pokorna służebnica Mokoszy; macierzy rusałek i
wodników, odznaczała się urodą wielką nawet między nimfami.
Włosy bardziej błyszczące miała niż kruż szczerozłoty,
przeplecione wstążkami ze złota i jedwabiu, delikatna była jak
padający śnieg, oczy lśniły jak u górskiego sokoła, choć
zdobił je uśmiech; od jej piękności jaśniał cały Ałatyr''!
Tymi
słowami Rutymir rozpoczął swe dzieło, mające służyć
zbudowaniu czytelników. Dalej opisywał jej cnoty; dobroć, męstwo,
czystość, pokorę, miłość do Ageja i jego stworzeń. Z
wdzięcznością opisywał to jak przybyła na grzbiecie Agnuszka, by
go uleczyć konliwką, pisał o wspólnych radościach i smutkach, o
ocaleniu Ałatyru przed Birsem Wybrą, pełen uznania dla jej odwagi.
Ognik był dla niego ,,najszczęśliwszym
żmijem, jaki kiedykolwiek wygrzewał się na Słońcu, bo jego żona
to perła między najadami''.
Nie żywił doń jednak zawiści, bo cieszył się, że Vasylisa była
przy nim szczęśliwa. ,,Wasze
szczęście będzie moim''
– powiedział im gdy rozpoczynali wspólne
życie. Kończąc
swe dzieło dołączył doń listy, jakie ongiś on i Vasylisa pisali
do siebie. Rutymir Hipocentaurus zmarł w setnej zimie życia, a jego
czystą duszę, Boruta i Dziewanna zawiedli do Nawi Jasnej, gdzie
zamieszkał ze swymi przyjaciółmi.