,, [Budyka] Była bardzo wysoka. Jej spojrzenie przeszywało człowieka na wylot. Miała szorstki i donośny głos. Grube, rudobrązowe włosy sięgały jej do pasa. Nosiła zawsze na szyi szeroki, złoty naszyjnik. U jej ramion powiewał kraciasty płaszcz spinany broszą’’ - Kasjusz Dion
Powiadana
o nim, że był Germaninem, choć dobrze władał mową słowiańską
i niejeden raz dawał królom Bohemii dowody wierności na bitewnych
polach. Ród Sztyfryda herbu Kocioł, dziewiętnastego grafa na zamku
Nakorsz w Rudych Górach, zdaniem kronikarzy Łunosława i Pędzika
brał swój początek od Marboda; chrobrego wodza Markomanów, który
pokonany w bitwie pod Monta Viridis Bohemica uznał się za wasala
króla Czecha. Herbem przedstawiającym czarny kocioł używany przez
czarownice z buchającymi zeń płomieniami w polu złotym,
pieczętował się już Marbod, ojciec Nathelina, ojca Turona, ojca
Gapsztolda, ojca Bolemara, ojca Findraka, ojca Wolfa, ojca Madurlina,
praprapra – dziada Sztyfryda. Jednak z biegiem stuleci znaczenie
prastarego herbu, wskazujące na to, że używającym go rodzie było
wiele czarodziejek i kapłanek, stawało się coraz mniej jasne. Znak
Kotła miast przydawać chwały, jeno śmiech budził i okazji do
wstydu przysparzał. Szczególnie bolało to Sztyfryda; młodzieńca
o ciele silnym i rozumie lotnym, którego długie włosy były rude
jak cera afrykańskiego plemienia Oranów. W swym sercu łaknącym
rycerskich przygód, chował pragnienie, aby za jakiś bohaterski
czyn otrzymać nowy herb – bardziej stosowny dla potomka starego,
mężnego i zawsze wiernego rodu.
*
-
Taki dzik, choć mniejszych rozmiarów, groźniejszy bywa niźli
niedźwiedź, bo na niedźwiedzia trzeba iść zaledwie z medykiem,
aby rany opatrzył, a kto wybiera się przeciw dzikowi, ten musi
zabrać ze sobą kapłana, co by go na łożu śmierci namaścił.
Tak przynajmniej mówią nasze przysłowia – opowiadał Żyliniec,
dworzanin Targamira, pana na zamku Czocha w Górach Mędrców w
Analapii.
U
tegoż właśnie Targamira gościł młody Sztyfryd z Bohemii. Choć
wielu współczesnym ludziom może się to nie spodobać, Sztyfryd
polował tak jak to było w zwyczaju u innych ówczesnych możnych.
Straszny był dla jeleni i łosi o rozłożystym porożu,
niedźwiedzi, dzików, żubrów, rysiów o bystrych oczach, lwów
północnych mających swe legowiska w jaskiniach, tygrysów o kłach
wystających z pyska, kosmatych nosorożców i małych antylop o
kobiecych twarzach żyjących w Górach Mędrców. Czcił Devanę,
leśną królewnę, córę Boruty zrodzoną z łona Dziewanny Šumina
Mati. Ilekroć było wolą Devany, aby Sztyfryd oszczędził zwierza,
jego oczom ukazywał się płomyk zakryty przed oczami innych łowców.
Sztyfryd zawsze był posłuszny temu ostrzeżeniu, a gdyby okazał
samowolę, wówczas zostałby surowo ukarany przez leśne duchy. Tym
sposobem ocalała złota łania o złotych racicach, śnieżnobiały
gronostaj osiągający rozmiary pantery, rudy dzik, szmaragdowy żubr
i wiele innych rzadkich zwierząt.
Tymczasem
tak się właśnie złożyło, że graf Targamir urządził łowy w
puszczy na cześć jytnas – braci bliźniaków Pienisława i
Korzenina, którzy wsławili się tym, że gołymi rękami schwytali
za uszy dzika i niedźwiedzia. Powiadano, że bracia ci byli
wcielonymi w ludzką postać sokołami Lelum i Polelum; synami raka
Estinusa i kosmicznej łabędzicy Łady. Analapowie i Bohemianie
wyruszyli konno z zamku Czocha wraz ze sforą głośno ujadających
psów i z białymi sokołami z Ultima Thule siedzącymi na rękawicach
sokolników. Napawające zwierzęce serca trwogą przybycie myśliwych
do pierwotnej puszczy oznajmiło donośne granie srebrnego rogu.
Lodowe ostrze Mar – Zanny ucieleśnione w grotach strzał i
oszczepów myśliwych przyniosło bolesną śmierć niejednej sarnie
i niejednemu jeleniowi, gdy wśród cieni matecznika wytropiony i
osaczony został zwierz jakiego nikt z uczestników polowania jeszcze
nie widział. Oto pochrząkiwał gniewnie stwór w przedniej części
ciała będący dzikiem, w tylnej zaś niedźwiedziem. Targamir
rozpromieniony uniósł oszczep wysoko celując nim w serce dzikiego
zwierza.
-
Ubijmy go, a czeka nas sława! - jednak Sztyfryd nie podzielał
powszechnego entuzjazmu.
Jego
oczom ukazał się płomyk unoszący się nad łbem ni to dzika, ni
to niedźwiedzia.
-
Stójcie, towarzysze! - Sztyfryd zasłonił zwierza swoim ciałem.
Panienka Devana dała mi znak, że to zwierzę nie ma być ubite! -
na te słowa twarz grafa Targamira przybrała odcień głębokiej
purpury.
-
Odsuń się, tchórzliwy pepiku! - warknął Targamir nie
omieszkawszy obrazić swego gościa. - Myślisz, że porzucę taką
zdobycz dla jakichś urojeń?!
Kiedy
to mówił, z gałęzi sfrunął orzeł czarny jak pióra kruka. Nad
jego głową złoty blask rzucała korona z płomieni. Widząc go,
łowcy przyklęknęli, rozpoznając w ptaku Ridana z Burus; pana
nadiru, brata białego Tineza; pana zenitu.
-
Ostawcie go – zawołał donośnym głosem orzeł. - Nie orężem
go; to Sokola; zwierz starożytny i nietykalny, wykarmiony przez
Leśną Matkę! - myśliwi odłożyli broń.
Jeden
tylko Targamir trwał w uporze, a jego zacięta twarz była czerwona
jak zad pawiana. Orzeł krzyknął, a wtedy dzierżony przez grafa
oszczep pękł mu w dłoni wbijając w nią drzazgi.
-
Moja ręka – syknął Targamir. - Gdyby tak przyszła murwa i mi ją
opatrzyła… - rozmarzył się.
Ridan
czarny jak nadir usiadł na ramieniu Sztyfryda, a dzikoniedźwiedź
nazywający się Sokola zaczął się doń łasić jak pies. Junak
obrażony na niegościnnego gospodarza, opuścił zamek Czocha i
razem z oboma zwierzętami udał się w podróż na zachód, ku
ziemiom podlegającym berłu cesarza rzymskiego.
Co
zaś się tyczy grafa Targamira, okrył się hańbą obrażając
swego gościa. Za karę dach w jego rodowej siedzibie zaczął
przeciekać i żadna siła nie mogła go załatać, a kiedy graf
spał, z lasu przychodziły doń czarne szczury o rubinowych oczach i
tak długo gryzły go w stopy, aż zostały z nich same kości…
*
-
Chrum! Moim ojczulkiem jest sam wielki Dzik z Jeziora w Kraju Redarów
na Bliskim Zachodzie, a powiła mnie niedźwiedzica Misia – Milena
o futrze ciepłym, a mleku smacznym i pożywnym. Dlatego teraz jestem
taki eee… niezwykły – opowiadał Sokola.
-
Moim przodkami byli Markomanowie; być może nawet sam ich władca
Marbod, który otrzymał herb od króla Czecha. Moim ojcem jest
Markulf przez Słowian zwany Gościwitem, matką zaś Zapava z rodu
Janikowiców – oznajmił Sztyfryd.
-
Jeśli o mnie chodzi – zabrał głos czarny orzeł Ridan – to mój
brat Tinez i ja, nie posiadamy macierzy ni ojca, jeno w trzecim eonie
od stworzenia świata dostojna Dziewanna namalowała nas na płótnie
pędzlem zanurzonym w farbach, a potem Agej ożywił jej dzieło.
-
Z tego co jest mi wiadomym – zamyślił się Sztyfryd – wówczas
nie było ludzi, jeno wszędy żyły ogromne węże i smoki.
-
Sprawiedliwie rzekłeś – potwierdził orzeł.
Przyjaciele
ruszyli na zachód. Zabawili jakiś czas w Grakchovie gdzie na
audiencji przyjęła ich królowa Wanda. Za dni jej panowania,
Analapowie żyli w pokoju i dostatku, przeto dla Sztyfryda nie było
zbyt wielu okazji, aby wykazać się na polu bitwy. Opuścił przeto
Analapię i przez dziedziny królów germańskich zaszedł do
imperium rzymskiego, które pożerało rozliczne ludy i języki niby
drapieżny lew mięsiwo. Sztyfryd bawił w Kolonii i w wielkim
grodzie Trewirze, który ongiś zbudowała Semiramida, królowa
asyryjska. W Galii wsiadł na okręt poświęcony boskim bliźniakom
– Dioskurom i pożeglował ku białym brzegom mglistej wyspy
Brytanii. Sokola i Ridan cały czas wędrowali wraz ze Sztyfrydem,
wszędzie gdzie się pojawiali budząc żywe zainteresowanie tak
Rzymian jak i barbarzyńców.
*
Nad
brzegiem rzeki Sabriny płonęło ognisko, nad którym piekły się
złowione ryby. Przy ognisku grzał się, zasiadając na snopie
sitowia, półnagi mąż o ciele pomalowanym w misterne wzory
lazurową farbą, wąsaty, o włosach utwardzonych wapnem, tak że
sterczały jak kolce jeża. Jedną nogę miał z ciała, drugą zaś
ze srebra i pozłacaną w miejscu gdzie się zginało kolano. W ręku
trzymał kozik i strugał nim giętką gałąź, aby zrobić z niej
biczyk. Razem z nim siedział Sztyfryd. Zwierz Sokola wylegiwał się
w trawie, zaś orzeł Ridan krążył nad głowami ucztujących
wypatrując zdobyczy.
-
Dziwię się niepomiernie, Sztyfrydzie, dlaczego chcesz zmienić herb
– rzekł człowiek ze srebrną nogą. - Wszak kocioł to atrybut
naszej bogini Ceridwen, a i w sąsiedniej Irlandii wielki bóg Dagda
waży strawę w wielkim i świętym kotle. Taki herb to powód do
dumy, a nie wstydu!
-
Widzisz, Nuadusie; w moim kraju już mało kto pamięta celtyckie
tradycje przeto dziś kocioł w herbie może jedynie ośmieszać tego
kto go nosi… - Nuadus postanowił zmienić temat.
-
Ostatnimi czasy w Brytanii nie jest bezpiecznie. Brytowie się burzą
i na Rzymian podnoszą rękę, a władza rzymska rada jest ową rękę
odrąbać. Na czele powstania stoi Boadicea; królowa plemienia
Icenów.
-
W Bohemii i w Analapii też panują w dzisiejszych czasach królowe;
Libusza i Wanda – wtrącił Sztyfryd.
-
Boadicea z tego co wiem jest wdową po królu Prasutagu –
kontynuował Nuades. - Gdy ten wyciągnął kopyta, Rzymianie nie
chcieli uznać niewieścich rządów. Namiestnik kazał wychłostać
królową Icenów jakby była niewolnicą, a jej dwie córki zostały
przy tym zgwałcone. No i zaczęły się rozruchy.
-
Nie idziesz do powstania? - spytał Sztyfryd. - My Słowianie też
nie raz musieliśmy chwytać za oręż gdy naszej wolności zagrażali
Sarmaci, Awarowie, nie mówiąc już o Grekach i Rzymianach.
-
Zdaję ci się być Brytem, ale w rzeczywistości należę do rasy
starszej niż Celtowie. Tę nogę ze srebra sporządził mi należący
do rodu wielkiej pani Dany mistrz lekarski Dian Cecht znający wiele
zaklęć. To brudna wojna i nie jest moja. Jako Słowianin myślisz
pewnie, że Boadicea jest dobra, bo walczy o wolność jak twoi
przodkowie. A mnie mocarze i magowie z rodu Dany przekazali taką
mądrość: nie każdy kto mówi, że walczy o wolność jest tym
samym wiarygodny. Okrucieństwo Boadicei dorównuje srogości
Rzymian. Jej hordy oddały na pastwę płomieni grody Camulodunum,
Verulamium i prastarą stolicę króla Lluda – Londinium, nie
szczędząc niewiast i dzieci. Boadicea składa licznych jeńców w
ofierze Cromowi o Krwawej Głowie. Tym mężom, którym daruje życie,
obcina kciuk i wyłupia jedno oko, aby nie mogli już napinać łuku.
Może powiesz, że czyni tak dlatego, że została skrzywdzona i
musiała patrzeć na krzywdę swych córek. Czy jednak tłumaczy i
usprawiedliwia to zbrodnie, których sama się dopuszcza? Po
trzykroć: nie! Co z tego, że na całym świecie nie ma zakątka, w
którym uczestnicy wszystkich wojen nie kalaliby swoich rąk we krwi
niewinnych i bezbronnych? Czy tak być musi? - mówił Nuadus.
-
Nie tak miało być u zarania dziejów i nie tak będzie gdy obecne
potęgi przeminą – odrzekł Sztyfryd. - Pokój był na początku i
pokój będzie po wieki, jeno wpierw skalane eony muszą swój bieg
zakończyć.
-
Dobrze ci radzę, Sztyfrydzie – uspokoił się już Nuadus. - W tej
wojnie nie stawaj po żadnej ze stron. Trzymaj się od niej z dala
jak od wściekłego psa, a jeśli już wyciągasz miecz z pochwy to
jeno po to, by bronić tych co sami obronić się nie mogą.
Po
tych słowach Sztyfryd i Nuadus powstali, wymienili się nawęzami na
znak zawarcia braterstwa, po czym każdy ruszył w swoją drogę.
*
Królowa
Budyka, której imię elfy wymawiały jako Boadicea, w mrocznej
puszczy rozświetlonej jeno blaskiem Księżyca i licznych pochodni,
przewodniczyła ceremonii składania ofiar, a były to ofiary z
jeńców. Jej rude kędziory wiły się jak czerwone żmije, a
zielone jak u żbika oczy rzucały blask złowrogi. Władczyni Icenów
stała w białej spódnicy sięgającej ziemi, obnażona do pasa, a
jej jasną, podobną do kości słoniowej cerę zdobiły wytatuowane
smoki i złote obręcze. W rękach trzymała topór i sztylet o
falistym ostrzu. Budyka otworzyła usta, a jej mowa przypominała
wycie wilczycy.
-
Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam, a kto nie zbiera ten
rozprasza! - towarzyszący jej druidzi – akolici w białych szatach
potrząsnęli grzechotkami z trupich kości, a zgromadzony tłum
wydał okrzyk. - Tej nocy napoimy naszego boga Croma Cruacha krwią
naszych wrogów, a zaczniemy od zabicia tego z Brytów, który
ośmielił się stać z boku gdy ważyły się losy naszej
najświętszej sprawy! - na kamiennym ołtarzu Croma leżał pojmany
Nuadus o srebrnej nodze, a grube powrozy wpijały się w jego nagie
ciało.
Nuadus
dostał się do niewoli gdy zabił Bryta podnoszącego miecz na dwoje
rzymskich dzieci. Teraz nadeszła jego ostatnia godzina. Przed
obrzędem oprawcy wyrwali mu język, jął bowiem lżyć królową
Icenów najgrubszymi obelgami. Budyka ściszonym głosem w oparach
kadzidła zaczęła wypowiadać zaklęcia i straszne klątwy
przeciwko Rzymianom, wzywała imienia Croma i trzech bogiń wojny, a
w tym czasie nadzy uczniowie druidów bili dłońmi w bębny
uczynione z ludzkiej skóry. Wtem łoskot bębnów ustał jak ręką
odjął. Budyka wydając dziki okrzyk zatopiła sztylet w piersi
Nuadusa, a następnie toporem ścięła mu głowę. Trzymała ją w
rękach zlizując krew, która plamiła jej nagie piersi. Znów
rozległ się łoskot bębnów, a gdy ustał, zostali złożeni w
ofierze pozostali jeńcy, których druidzi wieszali na gałęziach
świętych drzew, topili w kotłach wypełnionych wodą i palili
uwięzionych w wiklinowych klatkach. Gdy ostatni z pojmanych zostały
zabity, a ich głowy ułożono w piramidę na ołtarzu Croma, zaczęły
się tańce, picie wina, ucztowanie i orgia do białego rana….
*
Kolorowe
ptaki służące za chyżych posłańców wróżce Cliodnie
przekazały czarnemu orłu Ridanowi smutną wieść o tym jak królowa
Budyka złożyła w ofierze Nuadusa, a jego srebrną nogę kazała
przetopić na monety. Orzeł, z mandatu Ageja Pan Nadiru wiernie
wyłożył całą sprawę Sztyfrydowi nie omieszkawszy zaznaczyć, że
Nuadus oddał życie broniąc niewinnych dzieci.
-
Nie czuj się winnym jego śmierci – Ridan uspokajał przyjaciela,
lecz ten nie przyjmował żadnych pocieszeń.
-
Na życie komesa Zelu; zniszczę tę przebrzydłą trollicę! -
warknął Sztyfryd i ani stary, mądry Ridan, ani Sokola nie byli
władni wygasić w nim pragnienia wróżdy.
Sztyfryd
zaciągnął się do armii rzymskiej, aby bić Brytów. Prześladował
hordy królowej Icenów tak w świetle dnia jak i pod osłoną nocy,
a towarzyszyli mu w tym Ridan i Sokola przez Rzymian uznawani za
emisariuszy Marsa i Jowisza. Powoli, lecz nieubłaganie gasła
szczęśliwa gwiazda królowej Budyki, aż w końcu zakryły ją
mroki. Ku białym, wyniosłym brzegom Brytanii kierowały się galery
pełne zakutych w stal legionistów. Brytowie walczyli z zaciekłością
ranionych zdebów, lecz ich siły topniały jak śniegi na wiosnę
pod naporem pancernych zastępów cesarskich. W końcu nadszedł
dzień, w którym sama Budyka zdała sobie sprawę, że już nie ma
szans na zwycięstwo. Otruła się przeto nie chcąc wpaść żywa w
ręce wroga. Imperium Romanum po raz kolejny, topiąc ziemię w
potokach krwi zatriumfowało nad Barbaricum, a okrzyki ,,Vae
victis!’’
rozbrzmiewały od Renu i Dunaju po Nil i Eufrat.
*
Po
wywarciu pomsty na oprawcach Nuadusa, Sztyfryd zabawił w Rzymie. Nie
było już z nim Sokoli. W czasie walk z powstańcami Budyki, ów
dzielny mieszaniec dzika i niedźwiedzia, w którego piersi biło
serce wierne niczym serce psa, stratował i poszarpał kłami wielu
Brytów nago stających do boju, lecz w końcu sam zginął ugodzony
myśliwskimi widłami. Rzymianie upiekli i zjedli ciało niezwykłego
zwierzęcia, licząc, że doda im siły i męstwa potrzebnych do
dalszej walki. Kości Sokoli zostały złożone w Dziczym Kurhanie,
który na brytyjskiej ziemi stoi po dziś dzień.
Po
śmierci Budyki, czarny jak kruk Ridan skierował swój lot w stronę
północnej krainy Burus gdzie we śnie wzywała go Kurko; siostra
Jeźdźców Ognistego Pioruna. Sztyfrydowi zdawało się, że to
wszystko przeżył całe wieki temu. Teraz pokryty bliznami jak ryś
cętkami, w promieniach palącego Słońca, wraz ze swymi
towarzyszami boju w nagrodę za męstwo przyjmował nowy herb z rąk
cesarza Nerona.
-
Nareszcie będę miał porządny herb – cieszył się Sztyfryd, bo
i istotnie; w miejsce celtyckiego kotła otrzymał czarnego orła w
polu błękitnym.
Weterani
walk z powstańcami Budyki ucztowali razem z cesarzem w jego Złotym
Domu. Z otworu w suficie sypały się płatki róż i fiołków,
powietrze przesycał ciężki zapach piżma i arabskiego kadzidła, a
młode, etiopskie niewolnice o cerze barwy czekolady roznosiły wino
w złotych pucharach i najbardziej wyszukane przysmaki od daktyli i
orzechów laskowych w miodzie po pieczyste z
popielic i koszatek.
Ucztujących zaszczyciła swą obecnością cesarzowa Poppea wraz ze
swym fraucymerem; biegła w budzących grozę czarach, która zarówno
urodą jak i zepsuciem dorównywała
czarodziejce Lilith, matce
potworów. Tygelinus o tygrysim sercu, którego rozkazom podlegała
gwardia pretorianów, nachylił się i szepnął coś do ucha Nerona,
a ten uśmiechnął się od ucha do ucha i skinął głową z
aprobatą. W czasie uczty lało się strumieniami wino z Italii i
Grecji, Dacji i Tracji, Azji i Afryki, Galii, Hiszpanii i Luzytanii,
z Panonii, Ilirii, znad Mozeli i Renu, a Sztyfryd opróżniał
puchar za pucharem. Damy dworu cesarzowej wlepiały roziskrzone oczy
w pijącego barbarzyńcę jak sroka w gnat i chichotały z
przejęciem. Dużo słyszały o tym ile potrafi wypić słowiański
woj, a teraz mogły się o tym przekonać naocznie. Jednak duża
ilość mocnych trunków nikomu nie wychodzi na dobre. Biesiadnicy
czołgali się do specjalnego pokoju, aby tam wymiotować jak
gargulce, a potem wrócić i ucztować dalej. Sztyfryd, który dotąd
śpiewał na cały głos sprośne, barbarzyńskie pieśni, zaczął
czuć się coraz bardziej ociężały i senny. Już plątał mu się
język, a przed oczami latały czarne i czerwone płaty. Wreszcie
potężnie beknął i osunął się w czarną otchłań pijackiego
snu. Neron obserwując to, wydał rozkazy pretorianom, a ci wynieśli
Sztyfryda z sali biesiadnej…
*
Sztyfryd
obudził się w ciemnym lochu z wielce uciążliwym bólem głowy.
-
Gdzie jestem? - wymamrotał. - Czy to Nawia Ciemna?
-
Nie jesteś w zaświatach, jeśli o to chodzi – odrzekł mu jakiś
mężczyzna – ale całkiem prawdopodobne, że wkrótce tam trafisz.
No, z woli cesarza, aby go pokręciło, zostałeś gladiatorem… -
Sztyfryd zaklął szpetnie gdy dotarł do niego sens słów
współwięźnia.
Nie
było jednak czasu na dalsze pogawędki. Dozorcy z biczami w rękach
wyprowadzili niewolników na arenę nie omieszkawszy wcześniej
wyposażyć w broń i zbroję. Sztyfryd dostał miecz i tarczę z
wymalowanym na niej czarnym orłem. Jeszcze wczoraj nowy herb był
dlań powodem do dumy, dziś zrozumiał, że otrzymał go na
urągowisko.
Trybuny
pękały w szwach, a na honorowej loży zasiadał sam Neron.
Gladiatorzy ustawieni szeregiem pozdrowili cesarza zgodnie ze starym
zwyczajem: ,,Cezarze,
ci którzy mają umrzeć, pozdrawiają Cię!’’
Jeden tylko Sztyfryd widząc przeniewierstwo imperatora, miast
powtórzyć wymaganą formułkę, pokazał władcy nieprzystojny
gest, który po wielu wiekach na olimpiadzie w Moskwie powtórzył
Kozakiewicz.
Gdy zaczęły się walki, przyszło Bohemianinowi ścierać się z
dwoma gladiatorami – Asyryjczykiem i Brytem. W tym ostatnim
Sztyfryd rozpoznał Katalunisa o silnym ramieniu, przeciwko któremu
walczył w Brytanii. Asyryjczyk imieniem Asarhadon Srogi miał długą
brodę, tak intensywnie czarną, że zdawała się wpadać w błękit,
ułożoną w misterne loki i nosił złocisty kirys w rodzaju tych
jakie były popularne na Atlantydzie. Uzbrojony był w pozłacany
trójząb i sieć. Bryt z kolei, obnażony do pasa, o ciele
upstrzonym sinymi tatuażami, dzierżył ciężki topór. Gdy
Asarhadon zarzucił sieć na Sztyfryda, Słowianin rozerwał ją na
strzępy jakby to były nici do szycia, a widownia zawyła z podziwu.
Mężny był Sztyfryd i siła wielka w jego rękach spoczywała.
Zadał obu wrogom niejedną ranę mieczem z damasceńskiej stali i a
sam niejedną otrzymał. Jednak dwóch przeciwników to było za dużo
nawet dla tak mężnego woja jak on. Bryt szydził z jego twarzy
zalanej krwią, gdy Sztyfryd wydał z siebie okrzyk: ,,Ridan!
Sokola!’’,
po czym przeturlawszy się po skrwawionym piasku areny, potężnym
kopnięciem złamał drewniany trzon trójzębu trzymanego przez
Asyryjczyka. Asarhadon oniemiał, że tylko dlatego, że stracił
oręż, ale też dlatego, że wśród pyłu ujrzał sylwetkę groźnie
pochrząkującego dzika o zadzie niedźwiedzia. Bryt widząc, że
publiczność kieruje kciuki w dół domagając się śmierci
pozbawionego broni gladiatora, czym prędzej rozłupał mu twarz
toporem, a wtedy zjawa Sokoli rozwiała się jak mgła. Katalunis
płonął żądzą mordu, a na widok Sztyfryda jego białe zęby
zgrzytały krzesząc iskry. Jednak wówczas czarny orzeł wymalowany
na herbowej tarczy ożył i z krzykiem rzucił się ku twarzy Bryta,
dziobiąc ją i szarpiąc szponami. Celtycki gladiator zasłaniając
oczy ręką upadł na piasek areny, a publiczność na trybunach
zawyła jak stado wilków domagając się dobicia Bryta. Jednak
Sztyfryd wbił miecz w piasek i zawołał butnie:
-
Słuchajcie mnie, cezarze o sercu bojaźliwym jak zając a podłym
niczym hiena i ty, zwyrodniały ludu rzymski, zabawiający się
mordowaniem ludzi, co powie wam słowiański wojownik! Już nikogo
więcej nie ubiję w waszej służbie, przekonałem się bowiem, że
wy, Rzymianie jesteście jeszcze gorsi od Budyki! - Neron choć
pobladł i zgrzytał zębami słysząc tę mowę, nie ośmielił się
ukarać Sztyfryda uznając, że znajduje się on pod szczególną
opieką bogów. Pozwolił mu przeto wrócić do Bohemii…
*
,,Powiadają
starzy ludzie, że imć Sztyfryd po powrocie z Rzymu, zabawił jakiś
czas w Analapii, w prowincji Śląż, gdzie odczarował księżniczkę
Jadosławę zaklętą w strzygę i pojął ją za żonę. Miał z nią
synów i córki, zginął zaś na polu bitwy śmiercią rycerza
broniąc Bohemii przed najazdem Kwadów kiedy na tronie w Piropolis
zasiadał król Przemysł Oracz i królowa Tetka’’ - Trapigniew
z Bohusza ,,Kronika
Bohemii’’
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz