Czy zadawał sobie Czytelnik pytanie
skąd się wziął Żelazny Dąb? W erze trzynastej, w azjatyckiej
krainie Tartarii leżącej między Krainą Białych Pól na północy,
a państwem Sinea na południu, żył Kalin – car (Całyna –
carus). Jego ojcem był książę plemienia Merkitów, Merkanos
(Merkitos), lennik srogiego króla Chana (Khana). Został on z powodu
niezmierzonych okrucieństw zabity przez poddanych, na których czele
stał Kalin – car. Wódz buntu stał się nowym królem Tartarii, a
jakiś czas potem – całej Azji. Niesyty podbojów wyprawiał się
na Bizancjum i Rox, lecz zwyciężyła go chrześcijańska królowa
Ludu Roksany, Maria Mariewna. Władca nie znający litości popełnił
samobójstwo w roxyjskim więzieniu, w dniu, w którym królowa
chciała go ułaskawić. Jak podaje ,,Codex vimrothensis’’:
,,Był potężnym i lutym czarnoksiężnikiem. Gdy chciał, był człowiekiem, innym razem wężem, tygrysem, wilkiem, syreną, lub Minotaurem (pod tą postacią pożerał całego słonia), albo wielkim jak góra jaszczurem’’.
Posiadał
magiczne berło ze srebra i czaszki Chana, którym mocą demonów
zamieniał w kamień (zniszczyła je królowa Maria Mariewna w bitwie
pod Dąbrówką). Skąd ten tyran, zwany też Vatu – Khan czerpał
swoje okrucieństwo? Ano, jeszcze za życia Chana popełnił
zbrodnię, która nie odpokutowana, pociągnęła za sobą lawinę
następnych. Merkanos długo zwlekał z przekazaniem synowi władzy,
a on do syna, a syn do niego nie mieli zaufania. Pewnego razu przed
synem księcia zjawił się Čart – zły duch przedstawiany jako
nagi mąż z koźlą głową. Wziął na siebie postać mądrego
doradcy i uzyskawszy zaufanie Kalina, jeszcze nie cara, wtłoczył mu
do serca kłamstwa ociekające słodyczą, aż zupełnie zmącił mu
głowę.
- Twój stary pryk dybie na twe
życie. Albo ty, albo ten głupi, stary dziad – mówił
przeniewierczy Čart, a mowa jego była rozkoszna.
Biedny Kalin, który nie miał
nikogo, kto mógłby wyprowadzić go z błędu, przyszykował zamach.
Gdy Merkanos udał się na łowy, sługa jego syna wyrwał mu
oszczep, w chwili gdy ranny dzik szarżował na myśliwych. Książę
pozbawiony broni dał się zabić zwierzęciu, bo myślał, ,,nie
widziano, by ksiądz merkicki sromotnie uciekał, jak ten zając’’.
Gdy syn dowiedział się o śmierci ojca, rozpłakał się jak rzadko
kiedy w życiu, bo jednak go kochał, choć nie wiedział o tym. Čart
– doradca ulotnił się jak kamfora. Jakiś czas potem, zły
powrócił do Kalina tym razem pod postacią kucharza. Długo
przyrządzał najlepsze potrawy, jakich nie znano nawet w Sinea.
Kalin – car, co właśnie niedawno strącił z tronu do Čortieńska
– Čortlandu króla Chana, rzekł do kucharza:
- Proś o nagrodę, a dam ci, choćby
więcej niż połowę stad koni i bydła w całej Tartarii! – nikt
przedtem i potem nie potrafił tak dogodzić jego podniebieniu.
- Ja jedynie proszę, hmm, śmiem
prosić, Najłaskawszego Pana i przyszłego Władcę Oceanów o
zaszczyt niebywały... – kucharz uniżenie zamiatał brodą pył z
jurty.
- Mów śmiało, nie odmówię
choćbym miał cię uczynić drugą osobą w królestwie! –
zachęcał Kalin – car.
- Pragnę złożyć swą nikczemną
głowę na boskim łonie, Waszej Chanowskiej Mości – władca
skinął na znak zgody, a kucharz spełnił zamiar, po czym dosłownie
rozpłynął się w powietrzu. Nagle – Kalin – car poczuł w
sercu niebywałe zimno, jakby się znalazł w Białopolsce
(Białopolu, Krainie Białych Pól) zimą i ból jakby wbijano weń
gwoździe. Przez tydzień nie jadł, nie spał, za to ryczał z bólu
jak ranny tur. Wtedy Čart przyszedł doń po raz trzeci – tym
razem jako lekarz z cesarstwa Sinea. Udając współczucie i pokorę,
poradził gorącą krew na rozgrzanie serca zamienionego w bryłę
lodu. Kalin – car posłuchał; najpierw pił krew zwierząt, potem
ludzi. Chociaż nic to nie pomagało, a zamienione w lód serce
doskwierało coraz bardziej, uparcie trzymał się tej terapii i
organizował coraz to nowe podboje, by pić krew jeńców.
,,Kraina Białych Pól, kraj Tatarów, Sinea, Ibetain, Imalain, Bharacja, Seylan, cały Międzyraj (z Carogrodem i Bożym Grodem), góry Promet, Kolchida, Armenia, Taj – Każk i inne kraje za Prometem, Persja, góry Hindukuš, Kori, Cipangu, krainy Wyraju, Malain, Dżawa, Sumatra, Kalimantian, Celebes – wszystkie te krainy tworzyły imperium Kalin – cara’’ - ,,Codex vimrothensis’’.
Będąc biegłym
w magii potrafił nawet przemieszczać się w czasie. Raz, dla sobie
tylko znanych przyczyn, cofnął się do ery pierwszej, kiedy to
Niepodzielny rysował Bierzmo Wszechświata. W ową podróż miast
całej armii zabrał tylko jednego sługę – herszta rozbójników
z Białopolski, imieniem Chunchuz (Miedzianobrody). Jego banda łupiła
tak dokładnie, że całe osady wpędzała w stan skrajnej nędzy. Po
wielu latach jego imię stało się synonimem zbója – z
chunchuzami walczył Tomek Wilmowski et consortes co opisał
Alfred Szklarski. Gdy Čorty przeniosły dwóch opryszków w erę
pierwszą, spostrzegli, że stoją na wyspie, dopiero co stworzonej.
Wokół nich pulsowało rodzące się życie, a na horyzoncie mąż
rosły jak olbrzym rysował swoim sercem prostą, czyli linię bez
początku i końca. Znaleźli się na Bujanie i ujrzeli
Niepodzielnego. Na ten widok Kalin – car, którego Bujańczycy
mieli nazywać ,,Vatuganem’’ poczuł w sercu jeszcze
większy mróz i ból niż dotychczas. Zgrzytał zębami i toczył
pianę z ust. Zatrąbił jak słoń i wyjąwszy z pochwy piękny
miecz z damasceńskiej stali, cisnął nim w boga. Nie zdołał go
skrzywdzić; oręż odbił się i padł ostrzem w ziemię. Wtem –
błyskawicznie zapuścił korzenie i stał się drzewem, dębem całym
z żelaza. Tak Kalin – car choć mimowolnie przyczynił się do
stworzenia Żelaznego Dębu, wokół którego zbudowano Ostrogard.
Tymczasem Chunchuz gdy tylko ujrzał Niepodzielnego, padł na twarz
jak rażony piorunem; mamrotał: ,,Jestem zgubiony, bo odnalazłem
to co straciłem’’, płakał jak bóbr, a jednocześnie
wzdychał - ,,Gdybym tu był wcześniej, byłbym lepszy, o wiele
lepszy’’. Kalin – car był tak wściekły, że
natychmiast wrócił do swoich czasów, zapominając zabrać sługę.
Zbój o brodzie pomalowanej rdzawą glinką wciąż leżał pełen
strachu i zachwytu. Wtedy podszedł do niego chłopczyk, wydaje się,
że sześcioletni.
- Chunchuzie, nie bój się! –
powiedział wyciągając doń rączkę. Rozbójnik spojrzał
zdziwiony, już nie widział męża podobnego do Heraklesa, ale
roześmiane dziecko – nic szczególnego, ot, takie jakich wiele
porywał dla okupu.
- Kim jesteś, Mały? – spytał.
- Jestem Tym, którego się
przestraszyłeś – rzekł chłopiec. – Zmieniłem się w dziecko,
byś się nie bał – następnie oczom herszta ukazało się
bezlistne Drzewo zbryzgane krwią i wszystko zrozumiał.
Niepodzielny przebaczył Chunchuzowi
liczne zbrodnie, widząc jego żal i pozwolił zamieszkać na
Bujanie. Były zbój zaprzyjaźnił się z jego coraz to nowymi
mieszkańcami. Nasionami Macierzanki – Matki Roślin karmił Koguta
Złotopióra i Kurkę Złotopiórkę, poznał pierwszego króla –
olbrzyma Opavita, jeździł na słoniu i latał na smoku, pływał w
Jeziorze Głębokim z hydrami i wydrami, a do snu kołysały go
słodsze od miodu głosy rusałek i syren. Ścigający się z
gazelami, gepardami i mantrykonami, tańcujący z Wiłami,
przemierzający Pustynię Gadr na wielbłądzie, lepiący bałwany na
północy wyspy i kąpiący się w źródłach tańczącej wody,
zdążył zapomnieć o starym życiu, gdy pewnego wieczoru,
Niepodzielny przemówił do niego w szumie wiatru.
- Chunchuzie!
- Jestem, Panie – odparł ten,
który znalazł na Bujanie szczęście.
- Nikt nie ma prawa być szczęśliwym
w oderwaniu od innych. Posyłam cię do twojego świata, abyś mógł
tu przyprowadzić swych udręczonych bliźnich. Nie bój się, bo
będę z tobą – Chunchuzem wstrząsnął dreszcz, bowiem nagle
przypomniał sobie swój świat jako miejsce niewypowiedzianego
wprost zła, wyuzdanego okrucieństwa i przytłaczającego
cierpienia. Z drugiej strony, coś w jego sercu, niegdyś z kamienia,
a teraz z ciała, cieszyło się na myśl o podzieleniu się z ludźmi
szczęściem panującym na wyspie. Odkąd Niepodzielny mu przebaczył,
stopniowo stawał się kimś innym. Już od lat nie kradł, ni
mordował, żył w przyjaźni z Bujańczykami (stwórca wyspy dał mu
dar rozumienia ich trudnego języka) i na pierwszym miejscu stawiał
wolę swego największego przyjaciela. Tym razem jednak zawahał się.
Wrócić do świata unurzanego w niegodziwości? To zbyt straszne,
ale... Trzy dni rozmyślał intensywnie, prosząc Niepodzielnego o
jakieś wskazówki. Trzy jest tu liczbą symboliczną i w
rzeczywistości medytacjom tym poświęcił aż cztery lata. Nie
poszły one na marne. Ostatecznie zdecydował się po rozmowie z
przyjacielem, satyrem Vatorem o rudych włosach i brodzie, który był
wieszczem i kapłanem Niepodzielnego.
Gdy skończyli rozmawiać i wyszli z ogrodu, oczom Chunchuza ukazała się rzeczka Vaska Pijanica, nazwana tak, bo nad jej brzegiem satyry wzniosły winiarnię. Usłyszał głos boga: ,,Przejdź przez bród’’. Człek zrobił tak i nagle spostrzegł, że przeniósł się w czasie i przestrzeni. Znalazł się w naszym świecie w obecnej erze trzynastej. Pierwsze kroki skierował do kraju Kori w imperium Kalin – cara. Żyli tam ludzie o żółtej skórze i skośnych oczach, spokrewnieni z mieszkańcami wysp Cipangu. W dawnym języku krasnoludków; starokrasnym (langudus oldokrasnyj) kraj Kori nosił też nazwę Koriolanii (Coriolaniya). Zawdzięczał ją Rzymianinowi, Gnejuszowi Marcjuszowi Koriolanowi, który wygnany za zdradę, chciał sprowadzić na miasto najazd Wolsków, aż wreszcie słuch o nim zaginął. Opuścił Italię (w erze jedenastej: Apap) i Europę. Latami tułał się u wybrzeży Afryki i Azji, aż dopłynął na półwysep od strony lądu graniczący z Białopolską i Sinea. Na miejscu zabił wielkiego jak tur, rogatego wilka, masowo pożerającego Korijczyków i ich stada. W nagrodę, ci pozwolili by otoczony wielkim szacunkiem, dokonał w ich kraju reszty swych dni. Pod rządami Kalin – cara i wcześniej panującego kata Azji, cara Czerwonego Człowieka, Korijczycy żyli w niewypowiedzianej wprost nędzy i zastraszeniu. Codziennie tysiące dzieci marło z głodu na ulicach, mięso jedzono jedynie trzy razy w roku (min. na urodziny wodza), chleb, a właściwie jego namiastkę robiono z kory drzew – a wszystko to było winą okrutnego imperatora, który ograbił ten lud z wszelkich dóbr, a zachował je dla siebie i swoich dygnitarzy i wojowników. Na tym półwyspie ,,historia lubi się powtarzać’’. Trzeba też powiedzieć, że zarówno Czerwony Człowiek jak i Kalin – car opętani myślą o zamachu za swe zbrodnie przelali wiele krwi niewinnej, a także niczym faraonowie i rzymscy cesarze kazali czcić siebie jako bogów. Chunchuz wielu tych nieszczęśników zaprowadził na Bujan. Pomagał też innym krajom udręczonym przez Kalin – cara, a nawet Analapom jęczącym pod władzą króla Artura Apostaty. Za jego sprawą na wyspie znaleźli się ludzie o skórach żółtej, brunatnej i białej, zachwyceni swą nową ojczyzną. Królowie bujańscy, pomni, że mają pana nad sobą, w osobie Niepodzielnego, nie krzywdzili swych poddanych, bronili ich i sprawiedliwie rozsądzali spory. Niewielu było złych królów – takich jak Vatak, Hadymir czy Zagłoba Bratobójca. Bujańczycy żyli w zgodzie i szacunku (co nie znaczy, że zwierzęta nie polowały na siebie), nawet ludzie nie wszczynali wojen. Wracając do Chunchuza, w czasie swych wypraw wiele ryzykował. Kalin – car widząc, że ktoś wykrada mu niewolników i źródło krwi do ogrzewania serca, poprzysiągł temu komuś straszną zgubę. Wreszcie przyszła kryska na matyska...
Gdy skończyli rozmawiać i wyszli z ogrodu, oczom Chunchuza ukazała się rzeczka Vaska Pijanica, nazwana tak, bo nad jej brzegiem satyry wzniosły winiarnię. Usłyszał głos boga: ,,Przejdź przez bród’’. Człek zrobił tak i nagle spostrzegł, że przeniósł się w czasie i przestrzeni. Znalazł się w naszym świecie w obecnej erze trzynastej. Pierwsze kroki skierował do kraju Kori w imperium Kalin – cara. Żyli tam ludzie o żółtej skórze i skośnych oczach, spokrewnieni z mieszkańcami wysp Cipangu. W dawnym języku krasnoludków; starokrasnym (langudus oldokrasnyj) kraj Kori nosił też nazwę Koriolanii (Coriolaniya). Zawdzięczał ją Rzymianinowi, Gnejuszowi Marcjuszowi Koriolanowi, który wygnany za zdradę, chciał sprowadzić na miasto najazd Wolsków, aż wreszcie słuch o nim zaginął. Opuścił Italię (w erze jedenastej: Apap) i Europę. Latami tułał się u wybrzeży Afryki i Azji, aż dopłynął na półwysep od strony lądu graniczący z Białopolską i Sinea. Na miejscu zabił wielkiego jak tur, rogatego wilka, masowo pożerającego Korijczyków i ich stada. W nagrodę, ci pozwolili by otoczony wielkim szacunkiem, dokonał w ich kraju reszty swych dni. Pod rządami Kalin – cara i wcześniej panującego kata Azji, cara Czerwonego Człowieka, Korijczycy żyli w niewypowiedzianej wprost nędzy i zastraszeniu. Codziennie tysiące dzieci marło z głodu na ulicach, mięso jedzono jedynie trzy razy w roku (min. na urodziny wodza), chleb, a właściwie jego namiastkę robiono z kory drzew – a wszystko to było winą okrutnego imperatora, który ograbił ten lud z wszelkich dóbr, a zachował je dla siebie i swoich dygnitarzy i wojowników. Na tym półwyspie ,,historia lubi się powtarzać’’. Trzeba też powiedzieć, że zarówno Czerwony Człowiek jak i Kalin – car opętani myślą o zamachu za swe zbrodnie przelali wiele krwi niewinnej, a także niczym faraonowie i rzymscy cesarze kazali czcić siebie jako bogów. Chunchuz wielu tych nieszczęśników zaprowadził na Bujan. Pomagał też innym krajom udręczonym przez Kalin – cara, a nawet Analapom jęczącym pod władzą króla Artura Apostaty. Za jego sprawą na wyspie znaleźli się ludzie o skórach żółtej, brunatnej i białej, zachwyceni swą nową ojczyzną. Królowie bujańscy, pomni, że mają pana nad sobą, w osobie Niepodzielnego, nie krzywdzili swych poddanych, bronili ich i sprawiedliwie rozsądzali spory. Niewielu było złych królów – takich jak Vatak, Hadymir czy Zagłoba Bratobójca. Bujańczycy żyli w zgodzie i szacunku (co nie znaczy, że zwierzęta nie polowały na siebie), nawet ludzie nie wszczynali wojen. Wracając do Chunchuza, w czasie swych wypraw wiele ryzykował. Kalin – car widząc, że ktoś wykrada mu niewolników i źródło krwi do ogrzewania serca, poprzysiągł temu komuś straszną zgubę. Wreszcie przyszła kryska na matyska...
Władca
Wszechazji zasiadł na tronie ze złota i kości słoniowej, czyli
eburnu. Na głowie miał koronę ze srebra i krwawników, a w dłoni
trzymał srebrne berło zakończone czaszką króla Chana, zdobne
drogimi kamieniami i kamieniem żydowskim, nazywanym też elektronem,
lub jantarem. Odziany był w żółtą szatę z jedwabiu, którą
zdobił wyhaftowany, zielony smok, jeden z tych co żyły w rzekach i
jeziorach prowincji Sinea i w płaszcz ze skóry tygrysa (tiherny)
z Bharacji. Na kolanach leżał miecz z damasceńskiej stali,
schowany w pochwie ze smoczej skóry. U jego stóp leżał poraniony
i posiniaczony Chunchuz skrępowany grubym łańcuchem. Wcześniej
był torturowany, aby powiedział, dokąd zaprowadził poddanych
Kalin – cara.
- Odkąd mnie zdradziłeś, czekałem,
by się zemścić – mówił imperator. – Daję ci ostatnią
szansę. Naprawdę ostatnią – na jego znak przyprowadzono
Chunchuza przed ołtarz, na którym palił się ogień. Kazano mu
wrzucić weń kadzidło, by uczcić Kalin – cara jako boga.
- Jeśli będę klękać, to tylko
przed Niepodzielnym i Okrwawionym Drzewem – z wielkim trudem
wyrzekł były bandyta, za co został ukarany ciosem w głowę.
Kalin – car pytał o coś
doradców.
- Zasłużył, by szczury,
umieszczone w garnku, wlazły mu do kiszek – mówił Sineańczyk.
- Nie, lepiej wbić go na pal –
radził Pers.
- Skądże, najsurowsza kara będzie
jeśli szybko rosnące bambusy przebiją mu ciało na wylot – rzekł
mieszkaniec Wyraju.
- Głupi jesteście – ziewnął
Kalin – car, po czym wstał i wobec ludu stolicy ogłosił wyrok: -
Jutro Chunchuz z Białopolski zostanie poddany karze dwóch tysięcy
uderzeń grubą pałką, najeżoną sękami, dla pomszczenia
wykradzenia mi dwóch tysięcy niewolników i ucieczki – obecni na
placu poddani zamarli ze zgrozy i aż łzy poleciały im z oczu, że
Kalin – car tak okrutnie będzie karał ich dobroczyńcę. Jednak
zbyt się lękali, by choć pisnąć w jego obronie. Chunchuza
zamknięto w lochu, a on płacząc ze strachu szukał pociechy u
Niepodzielnego. ,,Nawet gdyby mi nie miał pomóc, to przynajmniej
umrę wierny, zresztą przelałem zbyt wiele krwi niewinnej, by
oczekiwać na pomoc’’ – myślał z goryczą, a czas
nieubłaganie uciekał... Chunchuz spał, a wówczas słyszał głos:
,,Niepodzielny o tobie zapomniał. Gdybyś oddał cześć Kalin –
carowi to byś żył. Jeśli chcesz żyć, zaprzyj się stwórcy
Bujanu i oddaj cześć mi, bom księciem tego świata’’ – głos
należał do nagiego męża z kozią głową, a imię jego: Čart.
,,Stwórco Bierzma Wszechświata, nie pozwól by on zrobił ze mną
to co z Kalin – carem’’ – wołał więzień w głębi duszy,
a zły duch groził mu pięścią. Otworzył oczy i usiadł. W blasku
pochodni ujrzał twarz Hadassy z Samarii; jeden z wodzów Kalin –
cara uprowadził ją jako łup wojenny i oddał do zamtuza –
przeklętego miejsca, które puściłaby z dymem, gdyby tylko mogła.
Na Bujanie, nawet ludzie nie założyli nigdy czegoś takiego. Obok
niej stał biały mąż o rudych włosach i brodzie. Nieoczekiwanie
więzień ujrzał, że ma on małe kozie różki, owłosione kozie
nogi i kozi ogonek. Satyr, a do tego trzymający klucze. Stał przy
nim znajomy z Bujanu, wilk Uval. Satyr otworzył drzwi.
- Vator! Jak się tu znalazłeś?! –
wykrzyknął Chunchuz, pełen wdzięczności dla Niepodzielnego.
- To długa historia – uciął
satyr. – Uciekajmy, bo zaraz Oros zburzy więzienie! – Oros to
było imię nosorożca z Bujanu.
Chunchuz, Vator, Uval i Hadassa
wybiegli z budynku, a jego ściany pękały od uderzeń potężnego,
rogatego łba. Przerażeni strażnicy błagali o litość: pozwolono
im udać się na wyspę. Gdy Oros zamienił więzienie w kupę
gruzów, cała gromada wybiegła z miasta i stanęła nad jeziorem.
- To droga do wolności! –
zakrzyknął Chunchuz; posadził przeskoczkę na grzbiecie nosorożca,
po czym wszyscy puścili się pędem przez jezioro, a za nimi
oddziały wojska, szyjące z łuku. Wtem – jezioro znikło, jakby
go nigdy nie było, a z nim uciekający. Ci byli już na Bujanie.
Przy ognisku, Vator, który wyniósł
bliznę na ramieniu z naszego świata, tak opowiadał:
- W czasie modłów, Niepodzielny
mówił mi o tarapatach w jakie wpadłeś i pokazał przejście do
przyszłości. Pozwolił zabrać ze sobą Orosa i Uvala, a potem
dzięki pomocy tej damy znaleźliśmy ciebie – najbardziej
szczęśliwa była Samarytanka Hadassa.
,,Zostałam przeniesiona z piekła
do raju’’ – mówiła, wolna od rozpusty. Jakiś czas potem
została szczęśliwą żoną wodnika i matką jego dzieci. Co do
Chunchuza żył jeszcze 250 lat (na Bujanie ludzie żyli dłużej niż
w naszym świecie, byli zdrowsi i dłużej młodzi). Znalazł sobie
żonę – rusałkę, miał synów i córki. Otaczały go przyjaźń
i szacunek i podziw. Po śmierci, w Ostrogardzie wystawiono mu
pomnik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz