czwartek, 1 października 2015

Wiedźma

,,Pan Andreus ov Leovishiner mówił kiedyś, że tylko szaleniec nie boi się śmierci – z tego wynika, że Jan Czarny był szaleńcem''! - ,,Pawlaczyca cz. I Słomiane wojny''

Na środkowym wschodzie Anto – Sklawinii, w ziemi zwanej Położe, w późniejszych wiekach ery dwunastej podzielonej przez Sarmatów między prowincje Roskaliję i Ruskiję, zaś w erze trzynastej zasiedlonej przez słowiańskie plemiona Krywiczów i Polan Wschodnich, nad niewielką rzeczką Vovkovką leżał gródek o nazwie Wołoczebnik (Voločebnik), a jego mieszkańcy nie byli zwykłymi ludźmi. W Wołoczebniku mieszkali starzy, siwobrodzi mistrzowie, którzy swym uczniom przekazywali wiedzę i umiejętności z zakresu białej magii. Ci co doskonalili swój kunszt w owej osadzie czarodziejskiej, umieli leczyć choroby i goić wszelkie rany, zabijać wąpierze, zdejmować klątwy i uroki, znali mowę zwierząt, ptaków, duchów, kamieni i gwiazd, wykonywali nawęzy, czyli amulety i talizmany, odnajdywali zgubione rzeczy i skarby, zamieniali ołów i inne pospolite metale w złoto, znali na pamięć setki pieśni o Enkach i bohaterach. Po skończeniu nauk, owi magowie składali przysięgę na Perłę Łysicy, że swej sztuki magicznej będą używali jeno w dobrym celu, po czym ruszali w świat. Czarodzieje z Wołoczebnika nigdzie nie zagrzewali dłużej miejsca, przeto z powodu ich włóczenia się, oni sami, jak też ich sanktuarium zostali nazwani wołoczebnikami. Oprócz nich, w gródku nad Vovkovką mieszkali ludzie nie używający magii – kmiecie i rzemieślnicy pracujący za zapłatą dla mistrzów i ich uczniów.

*




W czasie gdy Teost Car – Słońce i arcykapłan Petrysław Pawlimir Janisławić przemierzali drogi i bezdroża Montanii, w połoskim Wołoczebniku godpodyni Mrmota Bławesziewna, żona kowala Mirkuna Kurenowicza, przez siedem lat, co rok rodziła jedną córkę. ,,Każda siódma córka z rzędu, o ile wcześniej nie urodzi się syn, będzie zmorą, albo czarownicą'' – głosił ,,Codex vimrothensis''. Rodzice przestraszyli się narodzin swego najmłodszego dziecka, lecz pozostawili je przy życiu. Czyniąc tak posłuchali rady zaprzyjaźnionego wołoczebnika Danicjusza Iganicza, który tak jak w poprzednim eonie rusałka Ruta, zapewnił, że ich córka nie musi być zła, o ile zazna miłości. Ponieważ dziewczynka była siódma z rzędu, otrzymała imię Wiedźma (Vidma). Było to jej imię dziecięce – przy zaplecinach miała otrzymać nowe imię – imię dorosłe, streszczające całe jej przyszłe życie. W dziewczynce jak na siódmą córkę przystało mieszkała wielka moc magiczna. W czasie zabawy Wiedźma sprawiała, że drewniane łyżki i naczynia unosiły się nad ziemią, woda w glinianym garnku, lub nawet studni zamarzała w samym środku lata, dotykiem leczyła ból zębów, goiła niewielkie rany i stłuczenia, świecąc oczami jak rusałka zmieniała barwę kociego futerka z czarnej na białą, a ponadto niczym Sylwester – król Sorabii Południowej z ery trzynastej umiała czytać ludziom z oczu jak z książki. Choć wyrosła na urodną dziewczynę – smukłą jak jodła i prostą niby świeca, czarnooką i czarnowłosą, jak to większość Położanek i Rusiczanek, to jednak gospodarscy synowie omijali ją z daleka, bo bali się, że może ich zaczarować. ,,Z wołoczebnicą niech się żenią wołoczebnicy'' – mawiali nie znający czarodziejstwa chłopi żywiący mistrzów białej magii. W szesnastej wiośnie życia, Wiedźma, która na zaplecinach otrzymała od pewnego Greka imię Eulalia, opuściła Wołoczebnik, gdzie nikt jej nie chciał i udała się do Nowego Grodu Północy, nad rzekę Volchov i jezioro Ilmen, gdzie mieszkali wołwchowie i wołwchinie. Tam została przyjęta do chramu kapłanek Mokoszy.

*




,, [Wierzba, kapłanka Mokoszy z ery jedenastej] Dostała nową, białą szatę z wyszytym na piersi czerwonym wizerunkiem Enki, która otaczało dwóch jeźdźców na koniach, cztery kwiaty, cztery pawie i dwa motyle. Na głowie Wierzba nosiła wianek z lilii, do czoła miała przywiązany szafir. Jej palec zdobił pierścień z wyobrażeniem jednorożca'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''

,,Wszystko przemija, umiera i gnije – rozmyślała Wiedźma – Eulalia podczas medytacji. - Jeno Enkowie nie umierają. Mówi się o Ageju, że jest miłosierny, a mimo to pozwala by Mar – Zanna za każdym razem oddzielała dusze od ciał. Czy tak musi być? Ja się tak boję śmierci...'' - myśli te nie dawały kapłance spokoju, aż w końcu rzekła sobie. ,,Wiem jak to załatwić. Sama wyjmę sobie duszę z ciała i schowam ją przed Śmiercią, tak, że jej za Sinea nie odnajdzie''. Wykorzystując swe magiczne moce zrealizowała swój zamysł i ukryła duszę. Gdy przeminęły wyznaczone jej lata i nastała pora, by stanąć przed trzema rogatymi obliczami sędziego Welesa, Mar – Zanna nie mogła uśmiercić siwej już i zgrzybiałej Wiedźmy, bo nie było w niej duszy. Enka śmierci na próżno kilka razy przebijała jej serce lodowym ościeniem, darem Licha, lecz kapłanka jeno zaśmiewała się z jej wysiłków, aż zawstydzona i rozgniewana Mar – Zanna dała jej spokój. Wiedźma była sprytna i chowała swą duszę w takich niespodziewanych miejscach jak jaja w ptasim gnieździe, wnętrze skały, ziemi, lub trzewia pstrąga. Wszyscy mieszkańcy Nowego Grodu Północy dziwili się niepomiernie jej długowieczności i widzieli w niej błogosławieństwo Mokoszy, jednak Eulalia nie była szczęśliwa. Z każdym rokiem dręczył ją coraz większy strach przed karą Enków za czary, a gdy kierowała swe myśli ku miłosiernej Mokoszy, przychodził do niej Čart – zły duch mający postać nagiego męża o koźlej głowie i wśród wrzasków i przekleństw bił przerażoną kapłankę sękatym kijem owiniętym drutem, albo biczem z kolców. Bił ją niemiłosiernie, zapowiadając jej: ,,Swoją krwią będziesz podlewała bladoróżowe asfodele na Čortieńskich polanach''. W duszy Wiedźmy zapanował całkowity mrok; nic ją nie cieszyło oraz straciła przywilej każdej kapłanki Mokoszy jakim była zdolność widzenia swej pani. Wreszcie, któregoś dnia, udała się na rozstajne drogi, gdzie w świetle Księżyca jęła się obracać i wybijać takt na bębenku ze skóry chłopca, rzucać w ognisko jakiś czarny pył zamieniający się w obłok zielonej pary i wyśpiewywać zapomniane już zaklęcia. Odprawiając ów rytuał sprawiła, że stanęła przed nią stara, brzydka i bezzębna Kulicha, która dziesięć lat temu sprawowała godność mistrzyni – opacichy chramu Mokoszy w Nowym Grodzie Północy. Po jej śmierci godność tę objęła Wiedźma.
- Czemu mnie wywołujesz, a nie dajesz mi spokoju? - rzekła z przyganą mistrzyni Kulicha.
- Przyszłam prosić cię o radę, matko – rzekła Wiedźma. - Čart mnie dręczy a nie ma litości, jakby karał mnie za miłość do życia....
- Droga córko – przerwała jej Kulicha – sługa Gorynycza cię dręczy, boś igrając z nieznanymi i nieujarzmionymi przez ludzi potęgami, sama otworzyła mu drzwi do swej duszy.
- Zrobiłam to, bo bałam się śmierci – zaoponowała Eulalia.
- Jeśli chcesz być szczęśliwa, porzuć čortowskie czary i wzywaj dziesięciu świętych imion Mokoszy, prosząc o uwolnienie i przebaczenie. A na przyszłość, droga córko – Kulicha uniosła palec w górę – przenigdy, pod żadnym pozorem nie wywołuj duchów z Nawi, bo możesz skończyć jak czarownik i król wodników Wacław Amosow z ery dziewiątej, który bawiąc się w nekromantę został przez duchy po prostu ukamienowany – jytnas Kulicha z wolna stawała się niewidzialna, a gdy wróciła do Nawi ogień wygasł, a wilki zawyły do Księżyca.
Mistrzyni Eulalia ze spuszczoną głową zawróciła w stronę swego chramu, a w pewnym oddaleniu szedł za nią koziogłowy Čart, który przeklinał jak pijany woźnica i rzucał kamieniami. Po powrocie do chramu Mokoszy, starowinka oddała płomieniom wszystkie swe gromadzone przez lata różdżki, nawęzy, rękawiczki z kociej skóry, bębny, szklane kule, księgi i tym podobne. Następnie padła na trawiastą, mokrą od rosy – potu Niebios ziemię i z płaczem przepraszała ją za plugawienie jej obmierzłym czarodziejstwem. Ani się spostrzegła gdy zasnęła. Rano, gdy złote Słońce znów zapłonęło na niebie i poczęło chciwie pić kruchą rosę, Wiedźma spostrzegła, że jej siwe włosy delikatnie głaszcze jakaś dłoń podobna do eburnu i nachyla się nad nią twarz pełna dziewiczej słodyczy i macierzyńskiej miłości, okolona długimi, złocistymi włosami podobnymi do promyków Słońca. Piękna istota ubrana w zieloną suknię przepasana była złotym łańcuchem, a w jej niebieskich oczach kryła się mądrość całych eonów. Choć nie miała korony z ognia, Wiedźma rozpoznała w niej swą panią, Mokoszę. Czym prędzej poderwała się z trawy i oddała jej pokłon.
- Już ci wybaczyłam, córko – rzekła Mokosza. - Wstawiłam się za tobą u Ageja i zgodził się dać ci długie życie, jednak gdy będzie ci się dłużyło, możesz przejść przez strumień Zmajski i tak żywa dostać się do Nawi – po tych słowach Mokosza ucałowała swą kapłankę w czoło i znikła wśród śpiewu ptaków i zapachu kwiatów.
Stało się tak jak zapowiedziała. Wiedźma przeżyła jeszcze pełne pięć pokoleń mieszkańców Nowego Grodu Północy, pokutując i świadcząc wszystkim dobro, a gdy życie ją znużyło, przeszła w bród przez strumień, z którego piły smoki i znikła żegnającym je młodszym kapłankom z oczu. Udała się do Jasnej Nawi, gdzie czekała na nią ognista korona jytnas.




1 komentarz: