niedziela, 1 grudnia 2024

Śnieżnica i Mrzelca

 

,, … prawo może być naruszone tylko z miłości i że takiego naruszenia nie można karać, a nawet godzi się nagradzać, choćby na przekór wszystkim prawom ludzi i czasu, jeśli okaże się to konieczne’’ - Luigi Santucci, ks. Stanisław Klimaszewski ,,Legendy chrześcijańskie. Antologia’’



Każdej z czterech Rodzenic, cór Roda, odpowiedzialnych za poszczególne pory roku, poczynając od ery dziewiątej służyły zastępy rusałek. Te z nich, które należały do orszaku Zimy, wywodziły się najczęściej z młodych dziewcząt, utopionych jesienią. Zamieszkiwały lodowy zamek Winterfort – Vracasievo na zamarzniętym jeziorze Lykayuk w Burus. Każda z nich była dziewicą niewypowiedzianej piękności o cerze jasnej jak kość słoniowa i świecących oczach. Wraz z utopieniem i przemianą w rusałkę, znikały wszelkie defekty urody oraz odnawiało się utracone dziewictwo. Zimowe rusałki nosiły zwiewne szaty, najczęściej białe i błękitne, ozdoby ze złota, srebra, szafirów i kości mamutów, na rozpuszczonych włosach zaś kładły wianki z przebiśniegów. Mróz był im niestraszny. Niekiedy przemierzały nieboskłon, dosiadając białych tulparów, olbrzymich białozorów lub śnieżnych sów. Szczyciły się tym, że w czasach Lecha III i królowej Tatry, ich współsiostrą w służbie Zimy była waleczna Ruta, jako jytnas koronowana na królową wszystkich rusałek. Wraz z przyjściem Wiosny, służebnice Zimy odpływały wraz ze swą panią do północnych krain, gdzie śniegi i lody nigdy nie topnieją.


*


Śnieżnica (Nivea) i Mrzelca (Merelza) były najlepszymi przyjaciółkami. Obie zostały służebnicami Zimy, po tym jak utonęły w jeziorze w piętnastym roku życia. Włosy Śnieżnicy były jasnej jak len, podczas gdy Mrzelca miała kosę lazurową. Obie rusałki patrzyły oczami w kolorach. Każda z nich miała jedno oko złote, drugie zaś przypominające barwą malachit lub szafir. Odzienie ich stanowiły kobaltowe suknie haftowane srebrnymi nićmi w płatki śniegu i ozdobione złotymi pasami.



Śnieżnica nim została utopiona, nosiła imię Wietka. Pochodziła ze wsi Chroboków na pograniczu Aplanu i Burus. Po przemianie w rusałkę, Zima nakazała jej szczodrze sypać śniegiem. Śnieżnica wyruszała przeto w każdy zimowy dzień i noc, lekko jak motyl unoszona lodowymi podmuchami wiatru. Zanurzała dłoń w miechu ze skóry gulona, pękatym od białego puchu i sypała go obficie na lasy, pola, drogi, góry, stepy, sioła i grody. Widok ten nieodmiennie budził radość w sercach dziecięcych, w przypadku zaś dorosłych już niekoniecznie.



Mrzelca urodziła się w Koćmiance, wsi przylegającej do wielkiej puszczy na trakcie prowadzącym nad Morze Joldów. Wychowywana jedynie przez matkę i babkę, nie znała ojca. Złośliwi rówieśnicy szydzili, że podczas długiej, grudniowej nocy spłodził ją Mrzelc, lodowy potwór, wąsaty i kudłaty. Każdej zimy Mrzelc dawał się we znaki kmieciom z Koćmianki i okolic. Jego oddech zamienił wodę w lód i sprowadzał bolesną śmierć z nagłego wychłodzenia. Nieraz też potwór zastawiał pułapki na ludzi w postaci przerębli zamaskowanych śniegiem. Błękitnowłosa panna nabrała zwyczaju prania po pysku tych wszystkich, którzy ośmielali się nazywać ją córką potwora. Od wiosny do jesieni zachodziła do lasu, gdzie karzeł w czerwonym kubraku, z mlecznobiałą brodą, sięgającą ziemi, trenował ją w walce włócznią i rohatyną oraz w strzelaniu z łuku. Mrzelca okazała się pilną i pojętną uczennicą leśnego karła. Jeszcze przed piętnastymi urodzinami wyrosła z niej wojowniczka zdolna do obrony rodzinnej zagrody nie gorzej niż junak, której lękałby się zaczepić każdy opryszek. Matka i babka były z niej dumne, mimo jej niechęci do prac niewieścich. Kiedy nastała zima sroższa niż do tej pory, Mrzelca naszykowała sobie włócznię z żarzącym się grotem, aby zapolować na potwora, noszącego podobne imię co ona sama. Wytropiła go siedzącego nad zamarzniętym stawem. Mrzelc przypominał męża z Najdalszej Północy, okrytego futrami zwierząt. Z jego pleców wyrastały lodowe kolce, tak ostre, że można było nimi przecinać kości. Z kolei zmierzwiona broda i opadające wąsy pokryte były grubą warstwą sopli. Mrzelc na widok błękitnowłosej wojowniczki otworzył szerzej szkarłatne ślepia, świecące jak piekielne gwiazdy. Wyszczerzył kły godne wilkołaka i z podniecenia począł drapać śnieg pazurami długimi niczym u niedźwiedzia polarnego.



- Chodź do tatusia, córeczko! - Uśmiechnął się wrednie.

- Wolałabym mieć za ojca cuchnącego kozła niż ciebie, ty morderco!

Po tym szczerym wyznaniu Mrzelca skoczyła w stronę zimowego potwora ze zwinnością pantery. Zatopiła w jego cielsku żarzący się grot zaczarowanej włóczni, daru na zakończenie nauki walki od jej mistrza, leśnego karła Janonia. Całe drzewce utknęło w trzewiach Mrzelca i zapłonęło szkarłatnym płomieniem. Mrzelc konał z donośnym jękiem, miotając najplugawsze klątwy, wśród obłoków wydobywających się z rozdziawionej gęby. Pokruszyły się i odpadły lodowe kolce na jego grzbiecie. Nim oddał nieczystego ducha Rykarowi, rozorał szponem powabną pierś swej rzekomej córy. Zacisnął paluchy na jej lazurowej kosie i jednym szarpnięciem wyrwał ją wraz z cebulkami. Wreszcie skonał, przeobraziwszy się w ciepłą kałużę brudnej wody. Mrzelca upadła plecami w zaspę. Płakała z bólu i wstydu, spowodowanego oszpeceniem. Opatrzyła sobie zranioną pierś szarpiami i spojrzała na to co została z jej antagonisty.

- Kapłani uczą, że nienawiść zaślepia, ale ja nie umiem cię żałować. Może Weles okaże ci na swym sprawiedliwym sądzie krztynę miłosierdzia.

Łysa i zakrwawiona powlokła się do rodzinnej wioski. Jej pobratymcy z Koćmianki przywitali ją pieczenią z kabana, radosną grą na dudach, bębnie i cytrze, śpiewem i pląsami.

- Sława ci, nadobna wojowniczko, nasza obrończyni! - Wznosili okrzyki i kłaniali jej się z wielkim szacunkiem. Teraz już nikt nie śmiał nazywać jej córką Mrzelca.

Od tego wydarzenia mijał miesiąc za miesiącem. Kiedy na tronie Zviezdunów zasiadał Wrzesień, rusałki z radosnym chichotem wciągnęły ją w głąb jeziora. Utopiły ją. Nie oznaczało to dla niej śmierci jeno dalsze życie pod postacią rusałki. Mrzelca śmiała się i klaskała w dłonie z uciechy, widząc, że odrosły jej błękitne włosy, jeszcze piękniejsze niż poprzednio, zaś miejsce szpecącej szramy na piersi zajęła cieniutka linia, wyglądająca na brokat. Serce matki wypełniły radość i duma na wieść, że jej córka została nimfą na dworze potężnej Rodzenicy.



Zima przyjęła Mrzelcę na audiencji w przestronnej sali tronowej Winterfortu. Zasiadała na lodowym tronie, mając na głowie koronę z sopli, odziana w czarną suknię z wyhaftowaną na piersi śnieżynką. Po prawej i lewej stronie jej tronu stali bałwan Śnieżelec i Biały Tur o złotych rogach. Mrzelca przyklękła przed tronem Zimy i zgodnie z toropieckim obyczajem ucałowała jej kolano.

- Wstań, moje dziecię i napij się. - W dłoniach Zimy zalśnił srebrny kruż wysadzany turkusami.

Mrzelca powstała i ujęła puchar w dłonie. Wypiła zeń łyk grzanego wina z korzennymi przyprawami z Bharacji. Na jej policzki wstąpiły rumieńce, usta zaś wygięły się w radosnym uśmiechu.

- Przydzielam cię do sotni zamrażających wodę! - Zadecydowała Zima, u której pasa lśnił lodowy młot.

Odtąd Mrzelca udawała się nad rzeki, jeziora, stawy, strumienie, sadzawki, błota, a nawet nad huczące falami Morze Joldów. Dotykała powierzchni wód srebrnym młoteczkiem, osadzonym na długim drzewcu z drewna białej topoli i szeptała tajemne słowa, przekazane jej przez Zimę. Wówczas woda stawała się lodem ku radości amatorów ślizgawek.

Śnieżnica i Mrzelca wymieniły się nawęzami już pierwszego dnia, kiedy się spotkały.


*


Dorośli nie raz i nie dwa ostrzegali pięcioletnią Cweśkę ze wsi Wygoda przed zabawami na zamarzniętym jeziorze. Niestety niesforna, pełna życia dziewczynka puszczała wszystkie napomnienia mimo uszu, jakby kto grochem rzucał o ścianę. Groźba utonięcie w lodowatej wodzie wydawała jej się zbyt abstrakcyjna, aby mogła brać ją poważnie. W lutowy poranek Cweśka wraz z dwiema koleżankami w jej wieku, Miłą i Brzozówkę, udało się nad pobliskie jezioro Straszycko pod opieką dwunastoletniej Srebiny. Ledwo Ćweśka ujrzała skutą lodem taflę jeziora, z której rybacy zdążyli już odgarnąć śnieg, pokraśniała cała z radości. Oczy rozbłysnęły jej jak błękitne iskierki. Głucha na karcące nawoływania Srebiny, coraz bardziej oddalała się od brzegu, wyprzedzając biegnące za nią rówieśniczki. Wtedy właśnie zdarzyło się wielokrotnie zapowiadane nieszczęście. Lód pod bucikami dziewczynki począł pękać. Cweśka uczuła strach. Po jej zarumienionych policzkach pociekły łzy.

- Mamusiu, tatusiu, ja nie chcę umierać! - Zapłakana jak bóbr, Cweśka walczyła z próbującą pochłonąć ją lodowatą wodą.

Na brzegu Srebina zupełnie straciła głowę. Biegała w kółko i wrzeszczała wniebogłosy, usiłując sprowadzić pomoc. Pomoc istotnie nadeszła. Z wody. Tonącą Cweśkę objęły srebrzyste ramiona. Z jeziora wynurzyła się rusałka o ociekających wodą, błękitnych włosach.

- Zabierzcie ją czym prędzej do chaty – poleciła. - Trzeba ją przebrać i rozgrzać.

- Dziękujemy, pani – skłoniła się Srebina, lecz nimfy już nie było.

Kiedy pod wieczór Mrzelca powróciła do Winterfortu na grzbiecie białego wilka – wiatrolota, została wezwana przed zagniewane oblicze Zimy.

- Czyż nie zabroniłam ci ratować tego dziecięcia? Mówiłam przecie, że jego losem nie miała być zagłada, jeno przemiana w zimową rusałkę i szczęśliwe życie na moim dworze.

- Wiedz, pani, że kamień by się wzruszył, słuchając płaczu tego maleństwa. Nie mówiąc już o tym co czuliby jej rodzice, gdybym ją utopiła – Mrzelca śmiało spojrzała Rodzenicy w twarz.

- Zamilcz, krnąbrna dziewko – głos Zimy stał się metaliczny. - Jak śmiesz pouczać tą, która jest od ciebie starsza o całe eony?

Mrzelca zadygotała, ujrzawszy swą panią tak zagniewaną. Zima powstała z tronu. Uniosła rękę dzierżącą lodowy młot, służący zamrażaniu wody i ziemi, po czym oznajmiła uroczyście.

- Wypluwam cię ze swoich ust! Idź precz i nie pokazuj się więcej w moim zamku!

Mrzelca zwiesiła głowę jak sitowie i z płaczem wybiegła z Winterfortu. Wtedy do komnaty weszła Śnieżnica, której gronostaje i zające bielaki opowiedziały o całym zdarzeniu. Była tak wzburzona, że zaniechała oddania Zimie przepisowego pokłonu.

- Nie godzi się, pani, abyś karała swą wierną służebnicę za współczucie okazane ludzkiemu dziecięciu. Jeśli już, to siostra Mrzelca zasłużyła na nagrodę a nie karę! - Przemawiała z wypiekami na policzkach.

Gdy wypowiedziała te słowa, błękitne oczy Zimy stały się czerwone jak trupia czaszka ażdachy. Umiłowana córa Mar – Zanny nakazała Śnieżelcowi zakuć szafarkę śniegu w lodowe kajdany. ,,Zima to luta pani, w Winterforcie pierwsza po Ageju’’. - Poprzez eony powtarzały sobie zastępy zimowych rusałek.


*


- Takie właśnie były koleje mojego żywota – zakończyła swą opowieść Mrzelca.



Siedziała w altance w pełnym kwiatów ogrodzie, należącym do kompleksu pałacowego w Vučym Gardźcu, stołecznym grodzie Valkanicy. Piła wino i jadła daktyle z owdowiałym królem Budysławem. Król był wysoki i potężnej budowy. Włosy miał długie i przyprószone siwizną, zaś jego zaokrąglony brzuch zdradzał upodobanie do smakowitego jadła. Liczył zaś sobie pięćdziesiąty rok życia. Odziany w karmazynowy żupan, miał na szyi złoty łańcuch, zdobiony rubinami wielkości gołębich jaj, na palcu zaś sygnet z królewskim herbem. Podarował Mrzelcy naszyjnik wykonany przez górskie karły ze złotym łańcuszkiem cienkim jak pajęczyna. Żoną Budysława i królową Valkanicy była znacznie odeń młodsza Litomira Złotowłosa z puańskiego rodu książąt Rakowskich. Niestety małżeńskie szczęście nie trwało długo. Noc w noc królową nawiedzała w snach straszliwa baba w czarnych łachmanach. Koszmarna zjawa pokazywała jej trzymany w ręku sznur, związany w pętlę i skomlała jak pies. ,,Wieszaj się, nuże! Na co czekasz ?!’’ Zawiodły lekarstwa medyków i udręczona Litomira posłuchała wreszcie czarnej baby z sennych majaków. Nie udało już się jej odratować. Odchodząc do Nawii, osierociła córkę, królewnę Litę, piękną jak promyk Słońca. Budysław przelał na Litę całą miłość, jaką żywił do jej matki.



Nim Mrzelca trafiła na dwór króla Valkanicy, wędrowała na południe przez Aplan, Montanię, Oyland i Kraj Stepów. Choć popadła w niełaskę Rodzenicy, inne rusałki nie wyrzekły się jej. Przeciwnie, wciąż mogła liczyć na gościnne przyjęcie w zamieszkiwanych przez nie uroczyskach. Idąc pośród ludzi, najmowała się do żniw i zbierania owoców, opieki nad dziećmi, wypasu gęsi i trzody. Zdarzało jej się również ochraniać kupieckie karawany oraz zabawiać gawiedź w zajazdach tańcem, śpiewem i udziałem w zapasach na przeznaczonej do tego scenie.

Po raz pierwszy spotkała Budysława w trzecim dniu października, bawiąc w jego królestwie już od miesiąca. Król Valkanicy jechał powozem leśną drogą. Nie trzeba było długo czekać, aż koło wozu ugrzęzło w rowie wypełnionym błotem. Próżne okazały się wysiłki koni i poganiającego je woźnicy, aby ruszyć dalej. Król nakazał hajdukom i pachołkom wyciągnąć pojazd, lecz mozół dwunastu silnych mężczyzn poszedł na marne. Trzeba też wyjawić wstydliwy sekret, że część królewskich sług wcale nie kwapiła się pomóc swemu panu. Woleli czekać na jego śmierć na odludziu, aby móc rozgrabić należące doń kosztowności. Kiedy niewidzialne Čorty wrzeszczały do królewskiego ucha: ,,Porzuć wszelką nadzieję!’’, z głębi matecznika wyszła Mrzelca. Skłoniła głowę przed królem Valkanicy, po czym bez zbędnych ceregieli zabrała się do wyciągania powozu z błotnistej pułapki. Królewscy hajducy szydzili z niej.

- Jak takiej wiotkiej kobietce może udać się to, czego nie dokazaliśmy my, mocarze Valkanicy?

Szybko jednak miny im zrzedły gdy wiotka i powabna rusałka wydobyła koło wehikułu z rowu, przeniosła go kilka kroków na plecach, po czym postawiła na suchym gruncie.

- Sława leśnej mocarce! - Zakrzyknęli ci, którzy wcześniej ją wyśmiewali.



Król Budysław ucałował z czcią dłonie Mrzelcy i po powrocie z nią do Vučego Gardźca, nadał jej złoty Order Chimery pierwszej klasy.



Wspominając tamte wydarzenia, Budysław rzucił cynaderkę oswojonemu dasypusowi, wielkiemu, drapieżnemu zającowi z dalekiej Bharacji, gdy do ogrodu weszła senna i osowiała królewna Lita w sukience mieniącej się perłami i w wianku ze stokrotek na głowie. Tak jak jej zmarła matka była wysmukła, obdarzona porcelanową cerą, długimi, złocistymi włosami i turkusowymi oczami. Skazą na jej pięknej twarzy były jednak duże cienie pod oczami, przywodzące na myśl wąpierza. Lita dygnęła przed bawiącą w gościnie Mrzelcą. Nachyliwszy się następnie do ucha swego ojca, króla szepnęła mu kilka słów w mowie starokrasnej i pocałowała go w policzek. Budysław rozpromienił się i przytulił mocno córkę. Mrzelca uśmiechnęła się do królewny, lecz ta zdawała się obawiać urodziwej rusałki z północnych rubieży znanego jej świata.

- Musisz ją zrozumieć, pani – rzekł Budysław gdy Lita, poczęstowawszy się daktylem, wyszła z ogrodu. - Moje kociątko wciąż nosi w serduszku żałobę po zmarłej matce. Poza tym – zawahał się król – od przeszło miesiąca siła nieczysta nie pozwala jej spać w nocy.

- Biedny, mały ptaszek – Mrzelca szczerze przejęła się nieszczęściem królewny. - Czy zasięgnęliście, panie, porady wraczy albo znachorów?

- Ech, szkoda strzępić języka jaki to barwny i liczny korowód wraczy, znachorów, uczonych doktorów z Salarany, mądrych bab, guślarzy, zamawiaczy, owczarzy, wiedźm, czarowników i zwykłych szarlatanów przeszedł w tę i z powrotem przez komnatę mojej Litki. Zasób, zwany Plutosem mi świadkiem, żem nie skąpił im zapłaty, a pomimo tego moja Litka jak cierpiała tak cierpi. Z radością oddałbym koronę i poszedł resztę życia rozrzucać widłami gnój na polu, jeśli tylko mogłoby to ocalić moją królewnę!

- Biedny, stary królu! - Wyrwało się Mrzelcy, a w jej oczach zalśniły szczere łzy żalu.



Budysław chętnie gościł Mrzelcę na swoim dworze i skazywał na praszczęta każdego kto ośmieliłby się uchybić jej czci nieprzystojnym słowem. W końcu, szóstego dnia śnieżnego grudnia podarował jej złoty pierścionek, dzieło mistrzów z puańskiego grodu Ezerova. Mrzelca z radością przyjęła ów wyraz miłości, zaś Budysław rozesłał na cztery końce Valkanicy gońców z wieścią o swoich zaręczynach. Gdy nastał czerwiec, a wraz z nim długo wyczekiwana, najkrótsza noc w roku, Budysław i Mrzelca obiecali sobie dozgonną miłość i wierność w blasku kupalnego ogniska. Król włożył swej oblubienicy mieniący się klejnotami diadem na głowę, a towarzyszący im dworzanie oddali pokłon swojej nowej królowej. Mrzelca ujęła Budysława za rękę i zawiodła w knieje. Wespół z nim szukała kwiatu paproci, przy okazji tracąc wianek…


*



Trzeba wiedzieć, że królewna Lita na mocy ciążącej na niej klątwy była zmorą, drzewoduśną. Każdej nocy opuszczała swe łoże i kierowała się do ogrodu. Z oczami pałającymi szaleństwem i potarganymi włosami, zdzierała z siebie nocną koszulę z sineańskiej kitajki. Naga i obłąkana wspinała się z kocią zwinnością na drzewa. Tuliła się do ich konarów, aż jej białą płeć pokrywały sińce i otwarte rany. Gryzła też ich twardą korę, wypijając sok, aż bolały ją białe zęby i krwawiły dziąsła. Drzewa marniały i królewna też marniała. Za sprawą klątwy rzuconej ongiś przez królową wiedźm z Kraju Stepów, całonocna udręka Lity trwała aż do chwili gdy pianie kogutów obwieszczało nadejście świtu. Wówczas królewna w pośpiechu zeskakiwała nago z gałęzi i biegła do swej komnaty. Niczym zręczna małpa dawała susa przez okno i nakrywała się pierzyną w łożu. Rano niczego nie pamiętała. Budysław wiedział o przemianie córki w zmorę z relacji wiernego hajduka, Zerwija, który strzegł jego pałacu nocą. Zerwij radził swemu panu wycięcie drzew w pałacowym ogrodzie, aby nie pobudzały Lity do zmorowskich zachowań. Król nie uczynił tego jednak, wiedząc z nauk mędrców, kozesów, że drzewoduśna umiera wraz ze ścięciem drzewa, które dusi i wysysa.

W Noc Kupały, uświetniającą królewski ożenek, Lita była skrępowana siedmioma nowymi powrozami, zaś w oknie jej komnaty została wprawiona krata z dębowego drewna, najeżona kolcami tarniny. Gdy zapadł zmierzch, zamknięta na klucz w swojej komnacie królewna poczęła się szarpać, wrzeszcząc przy tym przeraźliwie. Służący zamarli z przestrachu, sądząc, że Lita zamieniła się w strzygę. Lita zajadle gryzła powrozy zębami, które klątwa wyostrzyła jej niczym siekacze szczura, bądź kły drapieżnego zwierza. Choć powrozy były mocne, nie oparły się nadludzkiej sile zmory drzewoduśnej. Oswobodziwszy się z pęt, Lita warczą, miotała się po swojej komnacie niczym pantera po klatce. Posługując się hebanowym taboretem, intarsjowanym szylkretem i masą perłową, wyłamała kratę w oknie i wyskoczyła przez nie. Lekko jak kot, naga i obłąkana dała susa na jabłoń. Ściskała ją, gryzła i wypijała z niej soki aż do białego rana. Tak nawet wyczekiwane przez innych cały rok Noc Kupały i Szczodry Wieczór, nieszczęsnej Licie miast radości niosły udrękę.



Lita nie była jedyną panną, która w tamtych czasach cierpiała zaklęta w zmorę. Jej rówieśniczki, takie jak Mielica z Gołodaru czy Svatokosza z Oravy zostawały zmorami na mocy klątwy (rzuconej niekiedy przez niedokładne wymówienie słów błogosławieństwa), bądź rodząc się jako siódme córki z rzędu. Nieszczęśnice te ssały nocami krew ze śpiących mężczyzn. Zaplatały koniom warkocze i ujeżdżały je w blasku Srebronia. Bywały też i takie, które klątwa zmuszała nie tylko do duszenia drzew, ale także kamieni i wody.

Mrzelcy serce krajało się na wieść o bezsennych nocach królewny i dyletanctwie mających jej pomóc uzdrawiaczy. Wreszcie straciła do nich cierpliwość.



- Królewnie może pomóc jedynie wsadzenie do rozpalonego pieca chlebowego na czas potrzebny do trzykrotnego oddania pokłonu Słońcu – radziła stara znachorka Gregoryna z Hurmacza. - Sam Teost Car – Słońce uzdrawiał tą metodą.

- Sama wejdźże do pieca, ty cioto niedopalona! - Oburzyła się królowa Valkanicy, której oczy zdawały się miotać płomienie. - Znajdę inny sposób, by pomóc Litce! - Gregoryna przezornie ulotniła się z dworu.

Tej nocy królowa Mrzelca udała się na czuwanie do komnaty Litki.

- Nie lękaj się, kociątko. Będę cały czas przy tobie – powiedziała łagodnie.

Oczy królewny zapłonęły szkarłatnym ogniem. Zasyczała jak rozwścieczona kotka, po czym obnażona wskoczyła na łoże. Zakrzywiła palce jak szpony i rozdarła nimi poduszkę, ciskając w stronę Mrzelcy z obłąkańczym chichotem tuman edredonowego pierza. Rusałka zarzuciła zmorze na ramię zaciskająca się pętlę z cieniutkiego jak włos, złotego łańcuszka, poświęconego w uroczysku Mokoszy wodą z leczniczego źródła.

- Bądź dobrej myśli. Nasza Pani nie pozwoli Čortom krzywdzić cię więcej.

Pomimo tych kojących słów, Litka zawyła jakby palona żywym ogniem. Niezrażona tym Mrzelca poczęła śpiewać prastarą pieśń do Mokoszy w języku toropieckim, której niegdyś nauczyły ją driady. Król Budysław spoglądając przez dziurkę od klucza, ujrzał jak atłasowa, jasna cera Mrzelcy przybiera postać ciemnej i twardej kory. Stopy rusałki przekształciły się w korzenie, zakotwiczone w podłodze komnaty. Jej ramiona stały się gałęziami. Jeszcze tylko w miejscu błękitnych włosów pojawiły się zielone liście i oto w komnacie królewny stała młoda, wysmukła topola. W jej korze widniał otwór, usta przypominający, z którego wciąż płynęły słowa natchnionej pieśni: ,,Aredvi Anahita… gracilis… viełatifikoł!’’1 Litka na moment zapomniała o palącym jej ramię złotym łańcuszku. Mlasnęła łakomie i wskoczyła na drzewo rosnące w jej komnacie. Drobne gałązki łamały się od uścisków królewny. Litka całą siłą zatapiała zęby w korze, zaś sok topoli ciekł jej obficie po brodzie i dojrzewających piersiach. Topola zdawała się drżeć z bólu, a jednocześnie wciąż zawodziła pieśń do Mokoszy. Budysław pobladł jak ściana. Położył dłoń na klamce, aby wkroczyć do komnaty i interweniować. Pytanie brzmiało jednak czy powinien ratować żonę czy córkę, bo miłował obie.

- Racz wstrzymać się, panie – na ramieniu króla położył rękę sędziwy doradca Ligotun, cieszący się sławą mędrca, do którego o pomoc zwracali się ojciec i dziad Budysława. - Królowa jako rusałka zna sekrety nieznane młodej rasie ludzkiej, istniejącej dopiero drugą erę, zaś można Mokosza nie zostawi bez pomocy tych, którzy proszą o jej wsparcie!

Budysław chciał coś odpowiedzieć, lecz zmęczenie okazało się silniejsze. Zamknął oczy i usnął pod drzwiami komnaty swej córki. Rano zastał Litkę i Mrzelcę pogrążone we śnie. Królowa znów miała postać urodziwej rusałki, jeno jej białą płeć znaczyły blizny po zębach i paznokciach.

- Pobudka, moje panny! - Zawołał Budysław.

Litka otworzyła zaspane oczy i rozpłakała się ze wstydu z powodu swej nagości. Swoje nocne przygody pamiętała jak przez mgłę i były to wspomnienia wyjątkowo przykre.

- Teraz już wszystko będzie inaczej, tak jak Agej przykazał – zapewniała ją Mrzelca.

Po długim dniu wypełnionym nauką i zabawą Litka zasnęła. Spała twardo tej nocy i następnych, bo klątwa czyniąca z niej zmorę drzewoduśną została zdjęta.


*


Niedawno Uniwersytet w Złocieńcu wszedł w posiadanie cennego rękopisu, zawierającego nieznaną wcześniej baśń Vuka Karadzicia ,,O carze Budysławie i carycy Merelezie. Opowieść sprzed potopu’’. Rzuca ona nowe światło na małżeńskie pożycie władców Valkanicy i na ogrom miłości królowej do swego oblubieńca.



,,Mereleza frasowała się wielce, widząc jak skronie Budsyława pokrywały zmarszczki i siwizna. Samemu będąc rusałką, miała przed sobą dziewięć stuleci życia, co oznaczało dla niej długie i smutne wdowieństwo. Umyśliła sobie przeto odmłodzić Budysława, korzystając z wiedzy rasy toropieckiej, nieznanej ludziom, aby żył dłużej u jej boku. W dniu jego urodzin, uśpiła go ziołami. Następnie razem z królewną Litką, dla której była macochą oraz Sieją i Majarą, córkami, które porodziła Budysławowi, rozebrały cara Valkanicy z szat. Pokroiły go śpiącego na drobne kawałki, a następnie gotowały w złotym kotle wypełnionym mlekiem siedmiu wilczyc. Obficie dokładały do kotła czarodziejskie zioła, pobłogosławione srebrnym blaskiem Chorsa oraz zawodziły inkantacje do darzącej młodością Abary Mladnicy, którą Grecy nazywali Hebe, zaś Rzymianie – Juwentus. Pod trzech dniach wydobyły zrośnięte bez najmniejszej blizny im odmłodzone ciało Budysława z kotła. Mereleza przebudziła małżonka z letargu pocałunkiem i opowiedziała mu o całym rytuale, on zaś jeszcze mocniej ją pokochał. Budysław u boku Merelezy doczekał dorosłości swych dzieci, wnuków i prawnuków, ciesząc się przy tym dobrym zdrowiem. W końcu jednak Morana, chytra chytrością eonów znalazła sposób, aby go wyłączyć spośród żywych’’.


*



Zima wezwała przed swe oblicze Śnieżnicę, odzianą w białą szatę, ze złotą gwiazdą przytwierdzoną do czoła. Sama zasiadała na lodowym tronie, a jej bladą twarz upstrzyły sine plamy gniewu.

- Dlaczego nie zasypałaś śniegiem śladów dwojga błąkających się dzieci jak ci kazałam?

- Nie wiem jak wy, pani, ale ja posiadam serce – odrzekła hardo Śnieżnica.

- Zejdź mi z oczu, koczkodanie, albo ubiję cię wzrokiem! - Tym razem Śnieżnica spełniła rozkaz Zimy.

Bransoletka na przegubie Pani Śnieżnych Pustkowi rozbłysnęła nieoczekiwanie zielonym światłem, wydając przy tym odgłosy jakby pieśni cykady. W sali tronowej zjawił się Rod, ojciec Pór Roku. Przypominał garbatego karła z wychudłą i pomarszczoną twarzą, głową owiniętą w niewieścią chustę z czerwonej kitajki, tułowiem porośniętym futrem rysia i drewnianymi kończynami pokrytymi brzozową korą.

- Witaj, tato! - Zima uściskała Roda.



- Córeczko – powiedział Władca Czasu – należysz do Potęg Natury, która nigdy nie przebacza, bo przebaczać nie umie. Jednakże Agej wyższy jest od natury, a miłosierdzie stanowi największy z jego przymiotów. Mrzelca i Śnieżnica ratując z opresji ludzkie dziatki, uczyniły rzecz miłą Agejowi. Rozważ to dobrze w swoim sercu.



1 Starokrasne: ,,Aredvi Anahita… wielka… błogosławiona!’

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz