poniedziałek, 3 czerwca 2019

,,Szpital dr. Schtroisemana''


,,Nikomu, nawet na żądanie, nie podam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka na poronienie. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją‘‘ - ,,Przysięga Hipokratesa‘‘






W pierwszej klasie gimnazjum fantazjowałem o tym jak wybitny polski zoolog, paleontolog, wynalazca wehikułu czasu i lekarz pochodzenia żydowskiego, dr. Jan Schtroiseman w Warszawie pod koniec lat 90 – tych XX wieku prowadził własny szpital. Przybytek ten nosił imię Lucy – samicy australopiteka odkrytej w Tanzanii w latach 50 – tych XX wieku, zaś dr. Schtroiseman sam jeden leczył wszystkich pacjentów (raz przyjął poród).







Jednym z jego podopiecznych był człowiek chory psychicznie, który zakochał się w podłodze do tego stopnia, że nie chciał deptać po niej. W związku z tym dostał specjalne buty do chodzenia po suficie.
Innym razem dr. Schtroiseman jako dentysta zminiaturyzował się i wszedł pacjentowi do jamy ustnej, aby czyścić mu zęby. Niestety pacjent obudził się z narkozy i połknął dentystę. Dr. Schtroiseman palił ognisko w jego żołądku i śpiewał:

,,Płonie ognisko i trzęsie się bebech,
Drużynowego nie ma wśród nas.
Był w kawie, herbacie, galarecie
Lecz został strawiony i został się kał‘‘.

Główny bohater został wydalony z kałem i spłukany w klozecie. Po wielu przygodach trafił na wysypisko śmieci gdzie żyły krasnoludki śmietnikowe (skrzaty kloszardzi).
Gdy lekarz wrócił do swych właściwych rozmiarów, odnalazł poniemiecki skarb pod podłogą, po której jego podopieczny nie chciał chodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz