Rykar
wysłał Licho na pola i łąki, by szukało roślin, które mogłyby
zostać użyte jako trucizna. Čort
latał nad łąką i wypatrywał ziela, lecz płoszyło go Słońce i
widok Mokoszy. Szukał wśród trujących grzybów, szaleju, blekotu,
szczwołu plamistego (cykuty), ciemiężycy, lecz wszystko wydawało
mu się zbyt słabe. ,,Czym ich pognębić''? - pytał się siebie.
,,Jak za dużo zjedzą, to choć złe, jest to zgodne z ich naturą.
Jednak ja muszę znaleźć coś co dawałoby im zniewolenie niezgodne
z ich naturą, bo wynikłe z chęci dogadzania przyjemnościom''.
Wreszcie natrafił na niepozorną roślinkę, nieznaną nikomu.
Odkrył, że ma sok, który najpierw smakuje dobrze, podnieca, lecz
ten kto go zażyje musi wypić znów tego soku i jest to silniejsze
od najtęższej nawet woli. Tak do śmierci, która następuje z
przedawkowania soku. Ponadto zażywający musi kaleczyć swoje ciało.
,,Nazwę to łycho - čorcie
ziele i puszczę między Żbiczan, by ich zniszczyć'' - rzekło
Licho i pod pięknymi postaciami dało roślinę wszystkim.
*
Pienin
był młodym Żbiczaninem, tak jak większość nic nie wiedzącym o
wyprawie ,,grafa Lichona''. Wielu jego kolegów zażywało nowy
specyfik, lecz on tego nie robił, bo nie widział nawet powodu ku
temu. Miał przyjaciela imieniem Cetler. Pewnego razu spotkał się z
Pieninem, by razem chodzić po drzewach.
-
Czeeeeeeść! - wymiauczał z pianą na pysku.
- Co ci
jest? - zaniepokoił się Pienin.
- Nic.
Fajnie, fajnie, fajosko! Widzę jak krowy latają i czuję się
bosko! - rzekł Cetler, a Pienin zrobił ,,wielkie oczy''.
Następnie
jego kolega zaczął się histerycznie śmiać, wyciągnął pazury i
począł się drapać. Drapał się i drapał, aż krew się ukazała.
- Przestań
do jasnej małpy! - krzyknął Pienin, lecz Cetler uciekł do lasu.
Biegł i powiększał pazurami rany, aż znaleziono go w kniei z
wydłubanymi oczyma, rozdrapanym nosem i rozdartą tętnicą szyjną.
To nie była robota strzyg.
Tajemnicą
poliszynela stało się, że tak czynią miłośnicy ,,čorciego
ziela''. Wreszcie król Lisyvek (następca Mrukvy IV) zabronił
wytwarzać, kupować, posiadać i rozdawać ,,łycho'', a całe
uprawy i wyciśnięty sok nakazał zniszczyć. Niestety nie
powstrzymało to rozprowadzania ,,čorciego
ziela'', a samo Licho powoływało często ze zniewolonych, tych co
sprzedawali ów narkotyk. Kary niewiele pomagały, a byli nawet tacy
co prosili króla, by cofnął swój dekret i żeby można było
zażywać ,,čorcie
ziele'' bez ograniczeń.
Pienin
wdział kir i bardzo płakał po śmierci Cetlera. Gdy minęła
żałoba, trwająca trzy dni od śmierci, wyciągnął prawicę i
zawołał:
-
Aredvi Matar Mokoša,
przysięgam Ci, że do końca żywota będę zwalczać Licho i
,,čorcie
ziele'' i pomagać wszystkim, by wyzwoleni zostali z tego przeklętego
nałogu. Tak przysięgam i niech mnie Weles wyzłoci, jeśli kłamię
i będę złoty jak złoto! - rodzice zrazu byli przerażeni taką
przysięgą, lecz widząc zapał syna, nie stawili mu oporu.
Gdy tylko
skończył szkołę, udał się do Rokitnicy, by uzyskać pomoc
Boruty i Leśnej Matki w swym zamierzeniu.
-
Cel twój jest szlachetny - mówiła Dziewanna - podziwiam takich jak
ty, co nie szukają celów w dole jak dziki, lecz w górze jak orły
i tak jak łososie płynące w górę rzeki. Wiedz, że jad
,,čorciego
ziela'' jest prawie nieuleczalny...
- To po co
Mokosza je rodziła? - wybuchnął Pienin.
- Jad służy
tej roślinie do obrony przed owadami - odrzekł Boruta.
-
Jednak lek istnieje - podjęła znów Dziewanna - jest to ziele
Tymian, rosnące na szczycie Miedzianej Góry na wschodzie. Ci,
którym będziesz pomagał, mogą nie docenić tego, pamiętaj, że
będzie ich ciagnęło do Čorciego
Ziela niemal zawsze. To droga bez wyjścia.
- Będę
pamiętał - odrzekł Pienin.
Gdy
wrócił, zgromadził wokół siebie wielu więźniów ,,čorciego
ziela'' i mówił im:
- To co
zrobiliście zdębiło wam życie! Musicie się wyzwolić, a tym,
którzy jeszcze nie pili tego przeklętego soku powiedzcie, aby nigdy
go nie pili. Aby się wyzwolić musicie chcieć i zacząć szybko,
zanim przyzwyczaicie się do złego.
Zorganizował
marsz ku Miedzianej Górze, aby zdobyć dla swych podopiecznych
Tymian. Byli już u celu, gdy ujrzeli mężczyznę o komarzej głowie,
latającego na szkielecie ptasich skrzydeł. Licho. Ów Čort
zerwał Tymian i spalił go. Następnie z obłąkańczym śmiechem
wrócił do Čortieńska.
- To koniec
naszych zabiegów! - zmartwili się Żbiczanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz