To nie konie tak cwałują i uszami strzygą,
Jeno tańcują dwaj opoje – Świdryga z Midrygą (...)
Zaskoczyła ich na słońcu Południca blada
I Świdrydze i Midrydze i tańcowi rada.
Zaglądała im do oczu chciwie, jak do żłobu.
„Który w tańcu mię wyhula, bom jedna dla obu”? –
„Moja będzie – rzekł Świdryga – ta pierś i ta szyja!”
A Midryga pięścią przeczy: „Moja lub niczyja!” (...)
A ona im prosto w usta dyszy bez oddechu,
A ona im prosto w oczy śmieje się bez śmiechu.
I rozdwaja się po równo, rozczepia się żwawo
Na dwie dziewki, na siostrzane – na lewą i prawą (...)
B. Leśmian Świdryga i Midryga
Wakacje
trwały nadal. Brat i Siostra razem z wężem Midgardem, bawili się
w łazience. Puszczali papierowe łódki w wypełnionej wodą wannie.
Natomiast Midgard pełzał po całej łazience, ciekawie wysuwając
widełkowaty język. Co jakiś czas, Rodzeństwo sprawdzało czy nie
robi sobie krzywdy. Muszla sedesowa była otwarta. Boa lubił wodę,
więc zanurzył łeb w sedesie. Klozetka to nie jest dobre miejsce
dla węży. Spostrzegli to Brat i Siostra.
-Midgard! Co robisz?! Wyjdź
natychmiast! Będziesz mógł pływać w wannie! – krzyczały
dzieci.
Niestety
węże są głuche. Nieletni zdążyli schwytać go za ogon, ale
zwierz był silniejszy. Silny gad wciągnął Brata i Siostrę do
sedesu, aż ci strasznie krzyczeli ze strachu. Było coraz ciemniej i
ciaśniej, pojęli, że zwierzę wciąga ich do rury kanalizacyjnej
(przez ten czas hydraulicy zdążyli naprawić to co zniszczył
Rdzeniejew). Woda weszła im do nosa, uszu, oczu, ust, aż stracili
przytomność.
Po pewnym
czasie ją odzyskali. Wokół było ciemno, tylko z góry wpadało
przez kilka podłużnych otworów światło. Dzieci stały mokre „do
suchej nitki” na jakiejś szarej posadzce nad brzegiem podziemnej
rzeki, zawierającej rozmaite śmieci i nieczystości. Pełno było
szczurów. Nad głowami wisiały wielkie, żelazne rury wypełnione
wodą. Wszędzie unosił się zapach zgnilizny.
-Gdzie my jesteśmy? – trwożliwie
zapytała Siostra.
-W kanale dzieci – odparł jakiś
głos.
Rodzeństwo odwróciło się. Za nimi
stał kloszard z dużą, czarną brodą.
-Nie bójcie się – powiedział. –
Czy nie macie domu i rodziców, że tu przebywacie?
-Mamy – odparła Siostra, -ale może
pan nie uwierzy, ale my bawiliśmy się w toalecie, a nasz wąż
wpełzł do toalety, to znaczy do ki... sedesu, a my chcieliśmy go
wyciągnąć, a on nas chyba poniósł tu gdzie jesteśmy.
-Straciliśmy przytomność i nie wiemy
kto nas tu zaniósł – dodał Brat.
Bezdomny słuchał uważnie i
dobrotliwie.
-Jestem Henryk Rak... – przedstawił
się - ... byłem wiceprezesem firmy samochodowej, a jej prezesem był
mój brat. Chciał więcej zarobić, toteż aby przedłużyć
zwolnienie od podatku zmieniliśmy nazwę firmy. Kłóciło się to z
moim sumieniem, ale nie takie rzeczy już się robiło dla pieniędzy.
Mój brat nadal uważał, że za mało zarabia, więc postanowił
przeprowadzić nowy fortel. Zamierzał dać mi stanowisko prezesa i
zadanie doprowadzenia do upadku firmy. Gdy już miała upaść, plan
przewidywał sprzedanie jej bogatym przedsiębiorcom z zagranicy za
ustaloną cenę, znacznie wyższą niż nasze dochody. Natomiast
seria czystek w firmie, przypominająca terror stalinowski (wielu
biznesmenów zachowuje się jakby było panami życia i śmierci
swoich podwładnych, wiem co mówię!) miały być selekcją
pracowników, aby było ich tak dużo aby firma sprawnie
funkcjonowała i jednocześnie tak mało, aby zaoszczędzić
pieniądze na wypłatach pracowniczych...
Dzieci słuchały oszołomione niewiele
rozumiejąc. Dotychczas uważały wszystkich bezdomnych za ludzi
niewykształconych i od dziecka głodujących.
-...Moje sumienie kazało mi złamać
rozkaz. Odmówiłem doprowadzenia firmy do bankructwa. Wtedy
straciłem posadę, Brat wysłał płatnych morderców, którzy pod
moją nieobecność zabili żonę i dzieci. Sąd nic nie pomógł,
bowiem mój brat wynajął dobrego adwokata, a sprawę umorzono.
Byłem bezrobotny, aż w końcu komornik mnie eksmitował. Teraz tu
jest mój dom.
Z
opowiadania pana Henryka dzieci zrozumiały tylko jedno: w
demokratycznym państwie prawa można być najgorszym zbrodniarzem i
łajdakiem, jeśli tylko ma się dużo pieniędzy. Współczuły
bezdomnemu.
-To nie jest zwykła kloaka – mówił
pan Rak – gdybym mówił wam, co tu wszystko widziałem, znalazłbym
ciepły kąt i miskę strawy na ul. Broniewskiego!1
Kloszard, Brat i Siostra szli brzegiem cuchnącej, toksycznej rzeki,
w której pływały szczury i unosiły się śmieci.
-Mieszka nas tu trochę, chociaż
lepsze są kanały ciepłownicze niż ściekowe – ciągnął
Henryk. - Utrzymuję się z żebrania w kościele św. Jana
Chrzciciela, trochę też sprzedaję makulatury i butelek. Oprócz
mnie jest też taki „facet”, co potrafi udawać, że nie ma
głowy, serio. Zawsze gdy żebrze, to wydaje się jakby jej nie miał.
Taki mógłby w cyrku występować, a podobno niektórzy dają mu
jałmużnę ze strachu! Co za kraj! Zdolni ludzie, a muszą żebrać.
Jest tu też taka kobieta w okularach, zielonym ubraniu i z czarnymi,
krótkimi włosami, żebrząca na podwórkach. Ostatnio nie chciała
przyjąć danej jej zamiast pieniędzy kurtki myśląc, że jest to
forma molestowania seksualnego. No i kogo jeszcze mogę wymienić? No
tak, - kontynuował bezdomny – znam takiego chłopaka, co gdy go
eksmitowali w młodym wieku, zabrał z domu szklankę. Teraz chodzi z
nią po mieście i sprzedaje mleko, ale niektórzy myślą, że jest
zatrute...
-A skąd ma mleko? – spytał Brat.
-... Żebym to ja wiedział! – odparł
żebrak – Podobno zabiera kotom...
-Wczoraj Norab się skarżył, że ktoś
mu „gwizdnął” miskę z mlekiem – szepnęła Siostra do ucha
Brata.
-... albo bierze z innego źródła,
ale wstyd o tym mówić – zakończył. – Musimy się trzymać
razem, aby nie zginąć i przede wszystkim zapomnieć o starej
hierarchii, która zdezaktualizowała się wraz z utratą domu. Np.
to, że niegdyś byłem wiceprezesem nie ma już najmniejszego
znaczenia. Co jeszcze chciałem powiedzieć? Zapomniałem dodać, że
mieszka tu jeszcze jedna kobieta – nie uwierzycie, ale Matylda,
czyli ta co nie chciała kurtki jak chce zapalić, przykłada tamtej
papierosa do oka, a ten się zapala. No dlaczego patrzycie na mnie
jak na latającą krowę? – zapytał wesoło.
-Szukamy Midgarda – powiedział Brat.
-A kto to taki?
-Ten nasz wąż, który dostał się do
sedesu.
Szli dalej,
aż zobaczyli jakąś nagą kobietę siedzącą na stercie śmieci i
szlamu. Oczy miała intensywnie czerwone i świecące w półmroku.
Biło od nich ciepło, a spod powieki unosiła się ledwo widoczna
smużka dymu.
-Teraz ta pani się wami zaopiekuje –
oznajmił Henryk Rak i odszedł.
-Poznaję! – wykrzyknęła Siostra –
przecież to pani Wanda Przepiórczewska; koleżanka Mamy ze szkoły.
Jak się tu pani znalazła?
-Dla was jestem dziwożoną, a
gdybyście byli na wschodzie kraju nazwalibyście mnie rusałką –
odparła Przepiórczewska. – Mam niebieską krew jak małż,
skrzela i płuca niby ryba dwudyszna, oraz zdolność do regeneracji
niczym stułbia, mogę rozmnażać się partenogenetycznie niczym
molinezja meksykańska, oraz potrafię zadawać zagadki jak Sfinks.
-Ale pani przecież zna mamę? – nie
ustępowała Siostra. – Dlaczego pani jest teraz rusałką i
mieszka w kanalizacji ściekowej?
-Początkowo byłam zwykłą kobietą
jak Mama czy Babcia. Kiedy chodziłam do szkoły uczyłam i
zachowywałam się dobrze, ale rodzice, nauczyciele i księża tylko
o jedno mieli do mnie pretensję – o bezwstydne odzienie
skłaniające mężczyzn do nieczystości. Nie słuchałam się ich
mimo próśb, gróźb i rzetelnych przykładów, że we Włoszech w
takim stroju wyprosiliby mnie z kościoła.
-Przepraszam; dlaczego pani mówi jak
trzeba się ubierać, a sama nic nie nosi? – spytał Brat.
-A dlaczego politycy karzą za rozboje
i kradzieże, a w dużej mierze ( choć nie w całości!) postępują
nie lepiej np. wywołują wojny, oraz uchwalają zbrodnicze i
idiotyczne ustawy od abolicji podatkowej i aborcji poczynając, a na
winietach i wyprzedaży majątku narodowego kończąc? – zapytała
rusałka.
Postanowiła
jednak dokończyć swoją opowieść.
-Nocą wracałam z dyskoteki z niejakim
Räthgardem von Hintertischem, synem jednego z członków Związku
Wypędzonych. Okazało się, że chciał mnie zgwałcić i w tym celu
zaprowadził w ustronne miejsce, rzekomo prowadząc na spacer.
Zdołałam uciec, a on mnie gonił razem z innymi bandziorami.
Uciekając wpadłam do studzienki kanalizacyjnej i się w niej
utopiłam. Przypomniałam sobie, umierając historię cesarza
Heliogabala, który z powodu swego bydlęcego żywota został
pochowany w kloace. Kiedy się obudziłam spostrzegłam, że
zamieniłam się w rusałkę. Później spotkałam tych bezdomnych.
Ten, który was tu przyprowadził, po wysłuchaniu mojej historii,
przytoczył mi jeden z końcowych epizodów „Przedwiośnia”,
który mnie bardzo zawstydził. Jeśli miałabym wyjść za mąż to
tylko za niego, a nie za Franka co chodzi ze szklanką po ulicy, czy
tego Staśka co klęczy przed, to znaczy – naprzeciw kościoła
najstarszego z katolickich w Szczecinie i żebrze udając, że nie ma
głowy. Powinien występy dawać, a nie żebrać.
-A co się stało z Hintertischem? –
spytał Brat.
-Na drugi dzień szedł do tej samej
dyskoteki szukając innej dziewczyny. Był już późny wieczór, a
ja wyszłam z kanału i stanęłam przed nim. Udawał radość z
ponownego spotkania ze mną i zaprowadził w to samo miejsce, które
miało być świadkiem mojego zgwałcenia. Wcześniej mieliśmy
zatańczyć i to było moją zemstą – zatańczyłam go nas śmierć.
Do dziś pamiętam jak półprzytomny zwymiotował cały posiłek,
jak mdlał i jak w końcu w wieku 18 lat dostał wylewu krwi do
mózgu. Jego ołówkiem napisałam w jego notesie:
A to uważajcie panny i panie
Aby się nie znaleźć
Pod stołem razem z psami.2
Wiem, że szukacie swojego węża. Jak
się nazywał? – spytała.
-Midgard. – mówił Brat. – To był
boa dusiciel powstały z krwi Dziadka.
-Wierzę, że go odnajdziecie –
mówiła Przepiórczewska. – A teraz idźcie spać. Jutro
oprowadzę was po kanałach, później zaś zwiedzicie trzy krainy,
ale po trzeciej będzie was oprowadzał ktoś godniejszy ode mnie.
Brat i
Siostra położyli się na kartonowych platformach – nigdy nie
spali w kanalizacji! Rano uznali, że to wszystko sen, a jednak
obudzili się w tym samym miejscu, do którego przybyli.
-Kiedyś słyszałem, że małym
dzieciom daje się dużo mleka rano – powiedział Franciszek Towot.
-A nie jest zatrute? – spytał
nieufnie Brat.
-Skąd! To najlepsze świeże mleko! –
zachwalał bezdomny młodzieniec.
-Przedwczoraj naszemu kotu ktoś zabrał
miskę z mlekiem – czy to nie pan? – spytała Siostra.
-No nie! – oburzył się Franek –
Tak nisko jeszcze nie upadłem, aby kraść cokolwiek kotom, a już
na pewno nie mleko! Mam wam powiedzieć skąd je biorę?
Brat i
Siostra słuchali zaciekawieni pijąc ze smakiem.
-To jest mleko od suki; doję sukę co
w tym roku straciła szczenięta i sprzedaję pyszne, psie mleko.
Rodzeństwo jakoś dziwnie to odebrało.
Zjedli do tego kilka gotowanych żołędzi zebranych w Parku
Łyczywka, rozwodniony chleb, który ktoś bezmyślnie wyrzucił,
oraz pieczone nad ogniskiem obierki ziemniaków.
-I jak wam się spało? – spytała
rusałka. – Dzisiaj macie szansę poznać nasz podziemny dom.
-Dziękujemy, ale tęsknimy za swoim
Domem i nie wiemy co się stało z Midgardem. – powiedziało
Rodzeństwo.
-Nie martwcie się. – uspokoiła
Wanda. – Midgard się znajdzie. Będę odpowiadać za wasze
bezpieczeństwo, a co w Domu będziecie mogli opowiadać!
Rusałka
zaprowadziła Rodzeństwo w głąb rynsztoka. Na szarej, pokrytej
pleśnią ścianie były jakieś przyciski z sygnaturami i napisami:
Portfel, Brzuch, Podbrzusze, Serce.
-Wybierzcie ten, który jest najbliższy
waszym ideałom – poradziła dziwożona i wybrała Serce. Brat
i Siostra nacisnęli ten sam guzik.
-Dobrze wybraliście – pochwaliła
topielica – bowiem wybierając inne guziki, lub rezygnując z
wyboru skazalibyście się na zagładę.
Była
koleżanka Mamy, zanurzyła się w zimnej, cuchnącej, głębokiej,
zielonej wodzie, a Rodzeństwo również to zrobiło i to jeszcze w
ubraniach. Oczy Brata i Siostry przywykły już do mroku. Razem z
wiłą powoli opadali na dno idąc na spotkanie niezwykłym
przygodom.
*
Rodzeństwo
ze zdziwieniem spostrzegło, że swobodnie oddycha pod wodą. Wszyscy
wpłynęli w jakieś zagłębienie. Choć dzieci nie zapomniały o
swoim wężu spotkały się z inną znajomą osobą z Domu, a
dokładniej – z Piwnicy. Był to nie kto inny, ale... Kał!
Obrzydliwy i chory z nienawiści do Rodziny. Kolaborował z Brudem,
zaś jego „alter ego” był Smród. Brat i Siostra nie mieli przy
sobie Mydła na szyi, którego boją się wszyscy zdradzieccy
mieszkańcy Piwnicy. Kał i Smród odkryli obecność Brata i
Siostry.
-Was bym się nigdy nie spodziewał
zobaczyć! – wykrzyknął Kał. – Widzę, że jesteście na tyle
głupi, aby odwiedzić mnie bez Mydła. Nie mogę już się doczekać
powrotu do Piwnicy... z waszymi głowami jako pamiątką z kanałów
– zakończył.
Dzieci były
w faktycznie złej sytuacji – nawet pani Wanda nie mogła ich teraz
bronić. Smród wszedł w nozdrza i sprowokował do wymiotów.
-Komaryna! – rozległo się jej
wołanie.
Na ten
dźwięk zjawiło się czworonożne zwierzę podobne do antylopy. Z
pyska wystawały kły jak u piżmowca, na głowie rogi jak u impali.
Futro brązowe, a oczy czerwone. Najdziwniejsze jednak były kopyta
niesamowitego zwierzęcia – były metrowe, szare, powierzchnią
przypominały pumeks. Dzieci nigdy nie widziały podobnej istoty.
Zwierzę weszło w Kał i ten prysnął na wszystkie strony jak
błoto. Komaryna pruła ciemną mierzwę kłami jak pługami glebę,
zaś agresor nie mógł schwytać silnego i ruchliwego ssaka.
Wreszcie Kał i Smród rozpuścili się w wodzie, aby sobie znanymi
drogami powrócić do Piwnicy.
-Zapewne oprócz tych bezdomnych
jesteście jedynymi ludźmi, którzy widzieli Komarynę? – spytała
Przepiórczewska. – No cóż, dawniej jeździłam konno, a teraz
... „komarynno”! – zażartowała.
-Czy ona gryzie? – zapytał Brat.
-Ależ skąd! – zaprzeczyła rusałka.
– Komaryny są roślinożerne.
Następnie zwróciła się do
wierzchowca, prosząc o użyczenie grzbietu dzieciom. Zwierzę umyło
butopodobne kopyta, nieproporcjonalnie wielkie przy całym ciele,
oraz przepłukało białe kły w zielonej wodzie. Następnie zgięło
łapy przed siebie i pod brzuch, a dzieci ostrożnie usadowiły się
na oklep na brązowym grzbiecie. Jadąc w głąb dziury ujrzały
wiele przerażających rzeczy. Byli tam ludzie z krokodylimi głowami,
ubrani w jakieś mundury, ogromne, zielone węże, przy których
Midgard mógłby być nazwany „dżdżownicą”, lwy z ludzkimi
kończynami, oraz wiele innych koszmarnych istot uciekających na
znak krzyża. Dzieci pojęły, że są w piekle. Ujrzały tam:
państwa Majkowskich, którzy zamordowali syna (jego brat –
współuczestnik zabójstwa, ukarany śmiercią przez Juratę,
królową Bałtyku, zdążył się nawrócić w trakcie umierania) i
wiele postaci pokutujących przez całą wieczność. Na karę
składały się: ciemność, materialny ogień, stałe poczucie winy
połączone ze stałą obecnością diabła. Ukarani nie mogli
kochać, zaś najciężej doświadczane były te części ciała,
które były używane do popełniania grzechu. Wanda Przepiórczewska
i Komaryna z Rodzeństwem na grzbiecie, schodziły w dół
zagłębienia, które okazało się gigantycznym lejem. Na jego dnie
znajdował się Lucyfer przywiązany ogromnym, grubym łańcuchem,
zawieszonym gdzieś w górze.
-Każdej wiosny – mówiła
przewodniczka – Bóg wzmacnia ten łańcuch piorunem ( swego czasu
Słowianie czcili pierwszy wiosenny grzmot, uderzając się kamieniem
w głowę na chwałę Jarowita i ku poprawie zdrowia). Jednak z
każdym rokiem łańcuch staje się coraz słabszy, a gdy zostanie
zerwany, nastąpi koniec świata.
Dzieci przytłoczone widzianymi zewsząd
okropnościami nie miały już siły aby się bać, tylko patrzyły
pobladłe.
-Ale ostatnie słowo zawsze należy do
Boga – powiedziała Przepiórczewska – a gdyby nie nasze grzechy,
nie byłoby teraz takich problemów.
Wiła wiodła Komarynę z dziećmi na
grzbiecie wzdłuż łańcucha, który początkowo zdawał się
ciągnąć w nieskończoność. Przy końcu drogi okazało się, że
jest przytwierdzony do jakichś korzeni.
-To są korzenie Wielkiego Dębu –
mówiła Przepiórczewska. – Jest to największe z wszystkich drzew
– korzeniami sięga piekła, a jego korona tworzy sklepienie nieba.
-Myślałam, że najwyższym drzewem
jest sekwoja – zaoponowała zdziwiona Siostra.
-To stereotyp – zaprzeczyła Wanda. –
Wielki Dąb jest jednak niewidzialny.
-Dlaczego? – spytał Brat.
-,,Słońce, Księżyc, gwiazdy dawno
by już znikły, gdyby znalazły się w zasięgu drapieżnych rąk
ludzkich’’ – jak mówił Havelock Ellis. – A teraz
przygotujcie się na niebezpieczną jazdę po pionowej powierzchni –
ostrzegła rusałka.
Podróżnicy opuścili piekło i
nareszcie zobaczyli dawno nie widziane światło słoneczne. Komaryna
niczym mucha, pająk, ślimak, czy gekon, ewentualnie rzekotka, lub
lotopałanka swobodnie wędrowała po gładkiej korze. Stamtąd Brat
i Siostra obserwowali widok rozciągający się na jakąś pustynię
– czy to nie dziwne, żeby w kilka dni na zwierzęcym grzbiecie
przenieść się na inny kontynent? Tą pustynią była Sahara, ale
dwoje małych podróżnych nie wiedziało tego. Z przerażeniem
myśleli jak daleko są od domu.
-Kiedyś była tu kwitnąca cywilizacja
– opowiadała koleżanka Mamy, - lecz ilekroć ktoś zgrzeszył
spadało ziarnko piasku. Ludzie jednak nie wzięli poważnie tej
przestrogi, toteż z czasem zostali zasypani i to z własnej winy.
Przeżyły tylko niedobitki pierwotnych mieszkańców. Przez wiele
lat owa rdzenna ludność przekazywała sobie z pokolenia na
pokolenie opowieść o bóstwie Sutsirc, który wydobędzie zaginione
miasto spod piasku. Kiedy przyszedł tylko nieliczni Go poznali, mimo
że chciał dobra wszystkich, nawet mieszkańców innych rejonów,
którzy nie znali boga Ełaj, który posłał swego syna Sutsirc.
Został On nawet zamordowany, ale klęskę ponieśli sami mordercy,
zaś Narzędzie Kary zostało uświęcone przez Skazanego. Sutsirc
zwyciężył Śmierć, bo ginąc złamał jej Oścień, a była to
najsroższa broń, którą można było zwyciężyć wyłącznie
poświęceniem. Tych co Go uznali, zaprowadził do oazy, zaś ci co
poszli swoją drogą widzieli podobne enklawy wody i bujnej
roślinności. Biegli ku nim z nadzieją, lecz rozkoszowali się
wyłącznie złudzeniem – zakończona została opowieść.
Dzieciom
wydawała się ona czymś znajomym, co słyszały już dawno, podobne
okoliczności, nawet imiona były nienowe, a tylko wymówione wspak.
-A czy Sutsirc odkopie miasto? –
zapytała Siostra.
-Może zrobić to w każdej chwili, ale
wraz z piaskiem zginęliby ci co przyczynili się do jego opadu. On
zaś chce dać szansę wszystkim, dlatego ciągle ofiarowuje jeszcze
jedną szansę na odejście od czynionego zła – zakończyła pani
Przepiórczewska.
Komaryna
wreszcie dotarła na koronę drzewa. Wszyscy stanęli przed drzwiami
o siedmiu zawiasach i siedmiu wyrytych krzyżach.
-To są drzwi do czyśćca –
powiedział pilnujący ich Anioł.
Komarynę
odesłano na Ziemię, zaś Brat i Siostra otrzymali tak jak niegdyś
Dante siedem plam na czole, zaś Wanda dostała znak ongiś otrzymany
przez Kaina; wstęgę w kształcie litery „V” zawieszoną na
czole. Miała odpokutować, min. za zabicie Hintertischa. To, że
zasłużył, to swoją drogą, ale przecież wszyscy ludzie są
grzeszni i gdyby Bóg nie miał Miłosierdzia już dawno nikt by nie
żył! Poza tym policjanci pracują w Polsce nie tylko po to, aby
budzić zachwyt swoimi pięknymi pałkami, psami, mundurami i
radiowozami! W czyśćcu było bardzo podobnie jak w piekle, ale
istniały znaczne różnice. Pokutujący byli zdolni do miłości,
ich kara miała swój koniec, oraz chwalili Boga. Goście widzieli
jak co jakiś czas spływała Krew i uwalniała ileś dusz.
-To znaczy, że właśnie odprawiana
jest Msza Święta – Brat i Siostra przypomnieli sobie z lekcji
religii.
Ujrzeli jak przybyła Matka Boska i
zabrała ze sobą wielką liczbę pokutników, a wśród nich dzieci.
Pani Wanda musiała jeszcze poczekać. Nic i nikt nie może opisać
ich wrażeń z Raju. Najtęższy umysł, najlepsze pióro, pędzel,
film, inscenizacja są tu całkowicie bezsilne, wobec przedstawienia
radości wynikającej z miłowania nie mającego końca, ni początku.
Ze spotkanych tu osób był nastolatek z USA pochodzenia polskiego
Donald Rodecky. Początkowo był chuliganem, zaś po wypiciu pod
nieobecność rodziców wódki z pieprzem stracił przytomność. W
czasie snu doznał objawienia, które zmieniło jego dotychczasowe
życie – śnił, że w szkole na języku angielskim otrzymał złą
ocenę z powodu popełnianych grzechów i hipokryzji. Po odzyskaniu
przytomności odbył szczerą spowiedź i zaczął naprawiać
dotychczasowe błędy, a pomocą było mu odmawianie Różańca.
Wreszcie gdy organizm wyniszczony poprzednim hulaszczym trybem życia
sprzed nawrócenia, przestał podlegać władzy mózgu, Donald umarł
i przeniósł się do Nieba. Teraz był przewodnikiem Brata i Siostry
po swoim nowym domu. Wspólną modlitwą na różańcu, uzyskali
łaskę zwolnienia z czyśćca pani Przepiórczewskiej, zaś dzięki
wstawiennictwu Marii otrzymali łaskę zobaczenia Boga.
-Chciałabym wiecznie tu mieszkać! –
powiedziała Siostra.
-Ja też! – dodał Brat.
-Wystarczy, że będziecie przestrzegać
najważniejszego przykazania: Będziesz miłował Pana Boga
swego z całego serca swego, z wszystkich sił swoich, z całej mocy
swojej, a bliźniego swego jak siebie samego – powiedział Bóg.
Epigoni Dantego wrócili, chociaż
niechętnie do materialnego świata. Rusałka znów zamieszkała w
swoim kanale ściekowym, zaś dzieci stały w Ogrodzie pod jabłonią,
wokół której owijał się stęskniony boa dusiciel – Midgard.
Dzieci nie
było w Domu przez cztery dni, a rodzice bardzo się martwili z tego
powodu. Brat i Siostra godzinami rozprawiali o swoich przygodach, a
Wujek Aloś z Elbląga tylko komentował z uznaniem: „Zdolne
dzieciary – książki mogłyby pisać”! Rodzina spróbowała
pomóc bezdomnym, o których mówiły dzieci. Spośród nich pani
Matylda co nie chciała kurtki była już w czyśćcu, zaś Franek co
sprzedawał sucze mleko – w Niebie. Stanisława „konfabulującego”
akefalię przygarnęła trupa cyrkowa. Natomiast ze składek
zebranych przez Tatę i Dziadka na posiedzeniu rady parafialnej, panu
Henrykowi kupiono mieszkanie w Centrum na ul. Jedności Narodowej. Ex
– bezdomny znalazł pracę stolarza w jednej ze szkół językowych,
oraz ożenił się z Wandą Przepiórczewską, której ofiarował
ubranie. Razem dożyli późnej starości i doczekali się licznego
potomstwa.
Tak oto toaletowa ucieczka węża
zakończyła się „happy endem”.
1
W Szczecinie na ul. Broniewskiego mieści się szpital
psychiatryczny
2
zaczerpnięte z Przecława Słoty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz