,,Wiwat
królewski Baobab
wiwat
ci którzy nic nie wynaleźli
którzy
nigdy nic nie zbadali
którzy
nigdy nic nie ujarzmili
ale
się zawierzają – pojmani – istocie wszechrzeczy
trwają
w niewiedzy wobec powierzchni lecz są pojmani przez sam ruch
wszechrzeczy
nie
dbają ażeby ujarzmić lecz biorą udział w grze świata
zaprawdę
pierworodnymi są synami świata
otwarci
każdym swoim porem na wszystkie oddechy świata
są
braterskim tchnieniem wszystkich oddechów świata
iskrą
świętego dnia świata
ciałem
z ciała świata które pulsuje pulsem świata!
Chłodny
poranku praojcowskich cnót!’’
-
Aimé
Césaire
,,Z powrotu do rodzinnego kraju’’
W
czerwcu
2018 r. przeczytałem ,,Murzyńskie
bajeczki dla dzieci białych ludzi’’
(tytuł oryginału francuskiego: ,,Petits
contes nègres
pour les enfants des blancs’’);
zbiór baśni afrykańskich z 1921 r. (przekład polski ukazał się
w 1988 r.) pióra urodzonego w Szwajcarii, francuskiego pisarza,
poety i podróżnika Blaise’a Cendrersa (właśc. Frédérica
Sausera; 1887 - 1961).
Wbrew
przewrotnemu tytułowi i ilustracjom nie jest to książka adresowana
do małych dzieci; zamieszczone w niej baśnie zawierają dużą
dawkę przemocy i momentami wydają mi się bardziej mroczne niż
osławione ,,Baśnie’’
braci Grimm. Opowiadają o pełnym trudów, nędzy i wyrzeczeń życiu
wśród pięknej, ale niebezpiecznej przyrody. Czas akcji jest bliżej
nieokreślony (na to, że dzieje się to już po odkryciu Ameryki
wskazują takie szczegóły jak palenie tytoniu czy uprawa kukurydzy.
Przygody bohaterów rozgrywają się gdzieś w Afryce, zarówno w
prawdopodobnych wioskach jak też w miejscach mitycznych jak: Kraj
Sierot (jego królem było niemowlę – mędrzec; Sieroty w postaci
much, pszczół i os dokuczały ludziom), kraj Echo – Echo (okolice
wioski Wabi – Wabi i rzeki Bulbul – ciągle płynie), Koniec
Świata i znajdujący się za nim kraj Mozikoziki (mieszkały tam
oddzielone od siebie jeziorem kobiety i dusze nienarodzonych dzieci).
Ciekawie
przedstawia się sprawa przedstawionych w zbiorze afrykańskich istot
fantastycznych:
Jako
najwyższy bóg (,,… opiekun
rasy, ten, który stoi przed wszystkimi, Praojciec, ten, co jest
najbardziej zazdrosny o swe potomstwo, Przodek wszystkich, najbliższy
krewny każdego…)
niewymienionego z nazwy plemienia został przedstawiony Ozuzu Ngan –
Eza; wyobrażany jako krokodyl. Niżej w hierarchii niczym Valarowie
wobec Eru, stały inne totemy
– duchy
opiekuńcze jak: Mwul (antylopa) i Nzaks (słoń). Należy zaznaczyć,
że nie ma jednolitej mitologii Czarnej Afryki; jest to raczej
konglomerat wielu mitologii plemiennych.
Głód
był
starym czarownikiem o wielkich zębach i nożu zamiast kręgosłupa.
Zjadał żywność, niszczył sprzęty (min. robił dziury w
ubraniach), bił kobiety i dzieci. Niestety w Afryce znają go aż za
dobrze…
Bardzo
ciekawą istotą jest niepozorny czarodziejski
ptak wielkości mysikrólika. Schwytał
go myśliwy, poderżnął mu gardło i chciał ugotować, lecz ptak
nawet w garnku był żywy. Urósł do potwornych rozmiarów, aż stał
się bestią łykającą ciała niebieskie, ludzi, zwierzęta, oraz
budynki i przedmioty. Potwór ten dybał na życie małego,
osieroconego chłopca, lecz dziecię uratowały konik polny i
termity. W końcu chłopczyk został kowalem (w kuźni pomagały mu
robaki). Potwór wreszcie go połknął, lecz dziecko wywierciło mu
dziurę w brzuchu, tym samym uwalniając wszystko co straszliwy
zwierz połknął. Później chłopiec został królem Kraju Sierot.
Dostrzegam tu nawet pewne analogie do dziejów Jezusa Chrystusa
(ziarna Słowa, przygotowanie do Ewangelii) jak: motyw dziecka
zagrożonego od samego narodzenia, połknięcie przez potwora i
uwolnienie jego ofiar jako mgliste przeczucie zstąpienia Chrystusa
do Otchłani i wyprowadzenia zeń dusz wiernych.
Utakunua
(,,czarownica
co jest w środku’’)
była duchem miodu mającym postać pięknej, nagiej kobiety, którą
łakomy człowiek uwolnił siekierą z pnia drzewa. Została jego
żoną i zapewniała mu obfitość miodu. Jej imię było objęte
tabu; gdy mąż je wypowiedział, Utakunua zniknęła i odtąd miód
stał się trudno dostępnym rarytasem.
Afrykański
bestiariusz wzbogacają fantastyczne zwierzęta o bliżej
nieokreślonym wyglądzie, zwane: zwierzę,
którego nie ma i zwierzę to co jest żółto – czerwone (notabene
Afryka jest rajem dla kryptozoologów). Zwierzęta te razem z żabą
grającą na flecie i palącą fajkę zawędrowały aż na koniec
świata.
Szitukulumakumba
był
czarownikiem mieszkającym na dnie jeziora wielobarwnego miodu.
Warstwa tego przysmaku chroniła jego ciało przed wysuszeniem przez
Słońce. Gdy matka Mozikoziki wypiła cały miód, czarownik
zdenerwował się i zjadł ją.
Ginny
(nie
mylić z dżinami) mieszkały w kraju Echo – Echo, a ich królem
był Ginnaru. Miały po sto rąk, nóg, oczu, zębów i szczęk.
Bawiąc się kosztem ludzi potrafiły zarówno pomagać im w pracy,
jak też mordować ich np. dosłownie topić w łzach, lub drapać
ciało do kości).
Wiatr
był
synem Słońca i Księżyca, czarodziejem podobnym z wyglądu do
strusia. Mieszkał na szczycie wysokiej góry i był roztrzepany.
Wyrządzał szkody, ale też przynosił chmury deszczowe.
W
baśniach afrykańskich podobnie jak w baśniach innych kultur, ważną
rolę odgrywają obdarzone ludzkimi cechami zwierzęta. Przykładowo
krokodyl jest zdradliwy i niewdzięczny; prosi człowieka, aby
zaniósł go do wody, po to aby móc go tam potem zjeść. Nasuwa to
skojarzenia z zakorzenionym w naszej kulturze wierzeniem w obłudnego
krokodyla opłakującego swoją ofiarę. Z kolei wiecznie niewyspany
pawian był niesprawiedliwym sędzią, który wywołał antagonizm
między zwierzętami, przedmiotami i żywiołami, zaś za karę
musiał chodzić odtąd na czworakach. Podobna historia znajduje się
w opisywanej już na tym blogu antologii ,,Bajki
indyjskie’’,
na kartach których również można przeczytać historię o małpim
królu, który swoim niesprawiedliwym wyrokiem skłócił różne
gatunki i za karę utracił zdolność chodzenia w pozycji
wyprostowanej (w Polsce tacy małpi sędziowie zostaliby przyjęci z
otwartymi ramionami przez KOD i innych lewaków ;).
Przeczytawszy
książkę chylę czoła przed bogactwem wyobraźni rdzennych
mieszkańców Afryki ;). Moje jedyne zastrzeżenie dotyczy tego, że
Autor nie zaznaczył, z którego regionu Afryki pochodzą
poszczególne baśnie.