niedziela, 11 grudnia 2022

Bogunka z Gopła

 

,,Kiedy dzień we mgłach zachodnich przyśnie,

Zaszumi Gopło – srebrną falą pryśnie

I wnet wypłynie z niego krasna dziewa:

Blade ma liczko – pianką się odziewa,

Dwie łzy ma w oku – jak dwie deszczu krople

Albo dwie gwiazdy utopione w Gople.

I ząbki u niej – jak pereł dwa rzędy.

Skryte pod różą – ni ponętne wędy!

Wdyć nie na pstrągi ani na szczupaki,

Ale na młode goplańskie rybaki.

Ona tą wędą róż i pereł zdradnie

Póty ich k’sobie i wabi i nęci,

Aż ich pędzistym wirem nie zakręci

I mokrą chustą nie okryje na dnie!’’

- Ryszard Berwiński ,,Bogunka na Gople’’




Trzy ostatnie królowe rusałek i wodników nosiły imię Goplana. Ta, którą rozsławił Juliusz Słowacki, nazywała się Goplana IV i żyła w erze trzynastej na terenie sławnego Królestwa Analapii. Każda z tych władczyń zasiadała na kryształowym tronie już nie w Toropiecku na ukraińskiej ziemi, jeno na dnie jeziora zwanego Gopłem.




Matka Goplany I nazywała się Bogunka. Miała oczy barwy chabrów i długie, złociste włosy o zielonych końcówkach. Snop światła na czasy, w których żyła, rzucają jej wiersze, w wśród nich proroctwo Czarnego Potopu, wielkiej powodzi smoły wylewającej się z pękniętego serca Mokoszy, która miała zniszczyć królestwo jej wyuzdanej prawnuczki, Goplany III Wszetecznej. Bogunka pozostawiła też po sobie niezwykle ciekawy ,,Pamiętnik’’ spisany pismem toropieckim na welinie ze skóry rogatego smoka, kozidraka, który niedawno spolszczyła profesor Zyta Godlewska z Uniwersytetu Stanisława Szukalskiego w Złocieńcu. Na jego kartach Bogunka odmalowała barwny obraz życia rusałek i innych istot u schyłku ery dziewiątej, który stał się dla mnie cenną pomocą w pisaniu tej opowieści.


*


W rodzinie Bogunki panowała sięgająca czasów królowej Nastazji tradycja nakazująca przesypianie zimy na dnie Gopła w srebrnych łożach nakrytych materacami z miękkich wodorostów. Tak było również tej zimy. W kryształowym domu, kryjącym się pod grubą warstwą lodu, spali pospołu Mangalfa i Ereń, matka i ojciec Bogunki, jej siostry; Miła, Krasa i Przytulia, oraz bracia Kazyr i Kaczak. Jedynie srebrne łoże samej Bogunki stało puste. Bogunka nie mówiąc nic bliskim o swoim zamiarze, wypłynęła przez okno ku powierzchni jeziora. Przyłożyła prawą dłoń do lodowej pokrywy.

- Toplica – soplica! - Wypowiedziała zaklęcie przekazane jej niegdyś przez babcię. - Dłoń rozbłysnęła na moment czerwonym światłem, a dotknięty nią lód począł topnieć tworząc przerębel.

Bogunka wyszła na powierzchnię, rozglądając się ciekawie. Nigdy wcześniej nie widziała śniegu. W przyrodzie począł panować siwobrody Grudzień. Łąki i lasy wokół Gopła pokryła gruba warstwa białego puchu. Bogunka miała na sobie jedynie cienkie, białe giezło do kolan, ociekające wodą. Brodziła bosymi stopami w kopnym śniegu i wcale nie czuła się źle. Temperatura ciała zdrowej rusałki wynosiła jedynie dwadzieścia stopni Celsjusza. Istotom tym niestraszne było zimno, które dla większości ludzi okazałoby się zabójcze.

- Jaka piękna jesteś, Pani Zimo! - Uradowana rusałka klasnęła z uciechy w dłonie i włożyła sobie do buzi śnieżną kulkę.




Nigdy wcześniej nie widząc śniegu, myślała nawinie, że z nieba spadł deszcz bitej śmietany, którą uwielbiała. Ciesząc się pięknem zimy, Bogunka poczęła tanecznym krokiem zagłębiać się w nadgoplański las. Była zaskoczona gdy zimowy dzień szybko minął i wnet zaczęło robić się ciemno. Błękitne oczy Bogunki lśniły w mroku jak gwiazdy. Panna, odgarniając śnieg, usiadła na powalonym ongiś przez wichurę stuletnim drzewie. Wtedy do jej ozdobionych kolczykami uszu poczęły dobiegać radosne okrzyki i słowa swawolnej piosenki. Oczom młodej nimfy ukazały się zapalone pochodnie. Ujrzała przejeżdżający wśród ośnieżonych drzew kulig złożony z pięciuset sań obwieszonych dzwonkami i zdobionych złotem, srebrem, elektronem, malachitem, bursztynem, perłami, drogimi kamieniami, oraz orichalkiem i platyną. Do sań zaprzężone były konie z pawimi piórami wplecionymi w grzywy, białe renifery, jelenie i daniele ze złotymi porożami, łosie, noszące na szyjach mosiężne łańcuchy, olbrzymie sobole, pantery, wilki, pegazy o zielonych i czerwonych grzywach, irbisy z dalekich gór Azji i podobne do nich białe waździerze z Krępaku, śnieżne smoki, białe koziorożce ze srebrnymi dzwoneczkami zawieszonymi na szyjach, lwy jaskiniowe, niedźwiedzie polarne i Boruta z Dziewanną wiedzą, jakie jeszcze inne zwierzęta z mroźnych okolic! Bogunka widziała jak w saniach zasiadali, popijając grzaną nalewkę z imbirem i cynamonem, udali junacy odziani w tęczowe mundury, nad których głowami unosiły się diademy z płomyków, satyry o nosach czerwonych od picia wina, peri, czyli uzbrojone w refleksyjne łuki, nadobne pół – kobiety, pół – pawie, słodko śpiewające syreny z ogonami pokrytymi złotą i srebrną łuską, figlarne rusałki w wieńcach z ostrokrzewów, pukaki z Puszczy Dąbrójeckiej mające postać ludzi z głowami dzięciołów, śliczne gajewki, panny porośnięte białym futerkiem, šumskie dekle w grzybowych kapeluszach, kosmate varibusy i ałmasy, paru Sobolan, to jest ludzi z głowami soboli oraz ciągle spluwająca, ruda driada Titiki, której ślina w zetknięciu ze śniegiem zamieniała się w żywe wiewiórki.

- Jakie to jest piękne! - Westchnęła rozmarzona Bogunka. - Żałuję, że sama nigdy nie jeździłam saniami!

Zaledwie wypowiedziała to życzenie, jakieś potężne ręce uniosły ją i delikatnie posadziły w pędzących saniach zaprzężonych w szóstkę białych koni ze złotymi kopytami. Bogunka zrazu pisnęła przestraszona.

- Nie bój się, maleńka – powiedział do niej uspokajająco potężny woj w zielonym, wyszywanym złotem żupanie, mający podgoloną głowę i sumiaste wąsy barwy słomy.

Nad jego głową unosiła się korona z płomieni, zaś u pasa nosił szablę w pochwie ze smoczej skóry. Dał Bogunce do rąk złoty kubek napełniony parującym, korzennym naparem.

- Kim pan jest? - Spytała Bogunka upijając łyk.

- Zowię się Szlichtad, książę na zamku Kuli. Jestem jednym z Enków z orszaku Zimy. W erze czwartej podczas Pierwszej Zimy Śnieżnej pokazałem Zajęczanom jak budować sanie i czerpać przyjemność z jazdy kuligiem.

- Dokąd mnie zabierzesz, panie? - Spytała Bogunka.

- Jedziemy do zamku Kuli, gdzie czeka na nas dobra zabawa! - Oznajmił Szlichtad. - Oczywiście jeśliś nie rada tej przejażdżce, mogę waćpannę tu i teraz wysadzić i nie będę miał żalu za tę odmowę.

- Jasne, żem rada jechać z wami do waszego zamku, książę! - Odrzekł Bogunka uśmiechając się od ucha do ucha.

- A więc wiśta, wio, moje koniki! - Zakrzyknął książę Szlichtad.

Sanie pędziły szybko jakby unoszone skrzydłami wiatru. Gdy wielki, złoty zegar na szczycie białej wieży wybił dwunastą, cały kulig zatrzymał się pod misternie zdobioną, kutą bramą olśniewająco białego zamku zbudowanego na planie koła. Nigdzie wokół nie było drzew, za to zalegał nieskazitelnie czysty, kopny śnieg. Było to daleko na północy, gdzieś za samojedzką ziemią. Książę Szlichtad wyszedł z sań. Przyłożył obie dłonie i czoło do pełnej ozdób bramy z kutego złota i wypowiedział słowa:

- W imię Ageja, stań otworem!

Brama posłuchała rozkazu i otwarła się bez najmniejszego zgrzytu. Na znak księcia wszyscy uczestnicy kuligu, opuścili sanie i weszli przez złotą bramę. Tymczasem służba rekrutująca się z ras płanetników i śnieżnych bab zajęła się saniami i ciągnącymi je zwierzętami.

Szlichtad prowadził Bogunkę przestronnym, białym korytarzem oświetlonym przez dziesiątki złotych lichtarzy. Za pomocą ziela zwanego rozkownikiem otworzył przestronną salę balową udekorowaną strusimi i pawimi piórami oraz girlandami tropikalnych kwiatów. Ustawione w podkowę stoły uginały się od kryształowych dzbanów pełnych rosy miodowej, naparu z wymarłej dziś rośliny, zwanej sylfionem, śledzi w śmietanie, orzechów, fig, daktyli, cytryn, pomarańczy, kapusty z grzybami, pigw, smażonych dorszy, wędzonych łososi, barszczu, krokietów i klusek oblanych miodem. Na niewielkim podwyższeniu zespół złożony z satyrów i leśnych ludzi przygrywał skocznie do tańca. Szlichtad skłonił się Bogunce, niemal dotykając kępka płowych włosów błyszczącej podłogi i zapytał dwornie.

- Czy zgodzisz się zatańczyć ze mną, panienko?

- Z przyjemnością – zgodziła się Bogunka, po czym cała sala ruszyła w tany.



- Gdy ja tańczę zwinna, żywa, kosa za mną wkoło pływa… - śpiewały rozradowane rusałki.



W przerwach między tańcami, uczestnicy kuligu zasiadali do stołu racząc się wybornym jadłem i napojami, po czym znów ruszali w pląsy. Książę Szlichtad rozdawał prezenty z hojnością właściwą Enkom, aż w końcu został w samych pludrach. Dwóch Lynxów, Drasław i jego siostra Arissa posadziło go na beczkę z piwem i tak woziło po całej sali balowej.

Bogunka powróciła do rodzinnego jeziora o brzasku, wraz z pianiem koguta. Leciała nad Gopło usadowiona wygodnie na latającym dywanie utkanym przez nadobne peri o pawich piórach. Był to dar dla niej od księcia Szlichtada. W czasie lotu strzegły jej w oddali dwa śnieżne smoki.



*


Kiedy Bogunka liczyła sobie dziesiątą wiosnę życia, nieodłączną towarzyszką jej zabaw stała się urocza, biała myszka z czarnymi łatkami. Potrafiła mówić i nosiła imię Mysia Kapotka. Bogunka otrzymała to zwierzątko w prezencie od Gwiazdki, Borowej Ciotki, albo samej Dziewanny Šumina Mati. Z wielką ochotą wychodziła z Gopła, by bawić się z Mysią Kapotką wśród łąk, pól i lasów.

- Pi, pi! Biegnijmy w las, tam wesoło będzie nam mijał czas! - Mysia Kapotka zachęcała przyjaciółkę, zaś małej nimfie nie trzeba było dwa razy tego powtarzać.




Zdyszana rusałka i jej myszka zatrzymały się, by odpocząć na skraju Puszczy Dyjskiej, rosnącej sto mil na wschód od Gopła. W owym czasie na tronie Rodzenic zasiadało Lato w wieńcu z kłosów, zaś wśród Zviezdunów panowanie objął Lipiec, władca pszczół, kwiatów, ptaków i motyli. Puszcza Dyjska pachniała upajająco miodem przelewającym się z leśnych barci. Rozbrzmiewały w niej głosy fujarek leśnych ludzi. Serce Bogunki radowało się doświadczając zmysłami tych wszystkich barw, woni, kształtów i dźwięków. Kiedy mała rusałka schyliła się, aby zerwać biały mak z zamiarem wplecenia go we włosy, ujrzała między drzewami silny rozbłysk biało – złotego światła. Wśród drzew ukazała się wysoka i smukła driada odziana w powłóczystą suknię barwy szmaragdów. Jej rozpuszczone, jasnobrązowe włosy opadały w miękkich puklach do pasa. Piękne, duże oczy lśniły zielonym blaskiem. Bogunka na widok pięknej pani, upuściła kwiatek z ręki i przyklękła na oba kolana.

- Bądź pozdrowiona, Dziewanno Šumina Mati! - Przywitała ją z szacunkiem należnym Ence.

- Nie jestem Leśną Matką, Dziewanną, ale rusałką tak jak i ty – przemówiła driada. - Nazywam się Sylwia i z mandatu Pani Dziewanny zasiadam na tronie księżnej Puszczy Dyjskiej. Tron, na którym zasiadam, pracowite karły sporządziły ze złota, zaś umocowany jest on do poroża wiernego jelenia Chrobotka. Tam gdzie on biegnie, tam niesie i mój tron na głowie.

- To musi być bardzo silny jeleń – stwierdziła Bogunka.

- To prawda – przytaknęła Sylwia. - Chrobotek jest znacznie silniejszy niż bywają zwykłe jelenie. Nie musisz przede mną klęczeć. - Dodała po chwili, a zmieszana Bogunka powstała z kolan. - Z woli Mokoszy wszystkie rusałki mają być dla siebie siostrami. Jeno władcy strzyg, kikimor, wąpierzy i im podobnego, piekielnego tałatajstwa, radzi są gdy ich poddani lękają się ich i pełzają przed nimi jak robaki.

Następnie Sylwia przytuliła mocno Bogunkę i ucałowała ją w czoło.

- Składam ci hołd jako wybranej przez Ageja, przyszłej matce królowej rusałek i wodników. Jej imię rozsławi jezioro Gopło po całym świecie. Będzie ona ujeżdżała żubry, a z jej ręki zginą marnie tyrani w skórach dwóch bestii.

- Nigdy nie pragnęłam zostać królową ani wojowniczką – zaczerwieniła się Bogunka. - Czuję, że na moje potomstwa spadnie ciężkie brzemię – zasmuciła się.

- O tak – rzekła poważnie Sylwia. - Brzemię bycia królową okazać się może zbyt ciężkie dla latorośli twej latorośli. Nie płacz, kochana. Każdy musi przejść przez ogień pokus, aby zostać wypróbowanym jak złoto w tyglu. Odrośl z twojego pnia nie musi wcale iść na zatracenie. Jej przyszłość zależy od wyborów jakich dokona… Zmieniając temat: czy rada byłabyś rozgościć się w powierzonym mi mateczniku?

- Z miła chęcią – odparła Bogunka.

- Ja też jestem temu rada – zapiszczała Mysia Kapotka.

Sylwia wzięła młodszą rusałkę za rękę i poprowadziła ją w głąb puszczy. Gdy obie nimfy doszły do matecznika, przywitał je chór ptasich głosów, filigranowe elfy z motylimi skrzydłami, szarpiące struny małych harf oraz krasnoludki grające na trąbkach i cymbałach. Jeleń Chrobotek schylił głowę do ziemi, zaś księżna Sylwia usiadła wygodnie na złotym tronie umocowanym w jego wyjątkowo wielkim i rozgałęzionym porożu. Leśne chochliki w czapkach z płatków kwiatów, uwijały się jak w ukropie, przynosząc księżnej i jej gościowi złote czarki z rosą miodową, oskołą zaprawioną sokiem z żurawiny, orzechami laskowymi, malinami, jagodami, sałatką z jaszczurczych ogonów przyprawionych lukrecją, smakowitymi poczwarkami mrówek oraz marynowanymi podgrzybkami i rydzami. Przyniosły nawet małą gomółkę sera z mleka łani dla Mysiej Kapotki. Poczęstunek bardzo przypadł Bogunce do gustu. Kiedy skończyła pałaszowanie smakołyków, Sylwia kazała małpie łokisowi podać sobie złotą harfę. Szarpiąc jej struny, rozpoczęła opowieść, której poszczególne sceny, czarodziejskim sposobem ukazywały się oczom zasłuchanej Bogunki wśród drzew matecznika.



- Koło Czasu trzydzieści razy wykonało pełen obrót, nim spotkałam cię w lesie – zaczęła swą opowieść Sylwia. - Byłam wówczas panną, do której urody wzdychali leśni ludzie, wodniki, żmijowie i mężowie innych ras rozumnych. Dopiero niedawno, po nocy spędzonej w chramie Dziewanny Šumina Mati, otrzymałam z jej rąk koronę Puszczy Dyjskiej. Kiedy ukoronowana opuściłam chram, oddały mi pokłon wszystkie leśne zwierzęta, drzewa, trawy, kwiaty i zioła, a jeleń Chrobotek niósł mnie na swojej głowie. Niestety już trzeciego dnia od wstąpienia na tron, przyszło mi zmierzyć się z zagrożeniem, które przerastało moje siły. Oto ze wschodu przypełzły wielkie węże, zwane trusiami. Każda trusia była długa na pięć arszynów, a do tego dysponowała jadem palącym. Węże te zabijały swym jadem więcej zwierzyny, niż władne były pożreć. Wśród ich ofiar zdarzały się też driady i leśni ludzie. Strzały z mojego łuku z wielką trudnością dziurawiły ich twarde łuski. Choć zdołałam ubić piętnaście trusi, kłębiło ich się znacznie więcej niż byłam w stanie wytrzebić.

- I co dalej? Gdzie są owe trusie? - Przerwała zaciekawiona Bogunka.



- Traciłam nadzieję, że uratuję swą puszczę, a me serce z wolna wypełniało się mrokiem. Wtedy to zjawił się w mych włościach potwór Żma. Pokryty szmaragdową łuską przypominał ni to smoka o olbrzymich kłach, ni to nosorożca z trzema rogami i kostną krezą chroniącą kark. Z zębatej paszczy przyniósł mi poczerniały ze starości pergamin zapisany nieznanym mi pismem i językiem.

- Złóż tu podpis, pani, a uwolnię twą puszczę od trusi!

Zdesperowana zgodziłam się na ten warunek. Złożyłam podpis krwią z serdecznego palca, nie zauważając klauzuli spisanej pismem drobnym jak głowa mrówki. Tymczasem Żma zabrał się do tępienia trusi. Deptał je ciężkimi kopytami, przebijał na wylot rogami i pożerał białymi kłami. Był całkowicie odporny na ich ukąszenia. Ostatnie trusie skryły się na Bagnach Mokrackich, które nie podlegają mojej jurysdykcji. Wówczas Żma powołując się na zapis cyrografu, zażądał, aby została jego żoną. Przeraziłam się nie na żarty. Wcale nie chciałam dzielić łoża ze smokiem, lecz ten przymuszał mnie.

- Jak mi odmówisz, przebiję rogami twe piersi i wstyd dziewiczy! - Groził Żma, a ja płacząc, błagałam Dziewannę, aby oszczędziła mi tej sromoty.

Bogunka słuchając tej opowieści, na przemian bladła i czerwieniała z przejęcia.

- Na szczęście w dniu, w którym Żma miał mnie posiąść, w puszczy zjawił się wodnik Żyrosław. Uzbrojony w złocisty topór, dar jak się później okazało, samego Peruna, po ciężkiej walce porąbał nim Żmę na sto kawałków. Następnie ochłapy te oddał na żer płomieniom. Z ciała Żmy pozostał jedynie rdzeń kręgowy. Żyrosław nie będąc w stanie inaczej go zniszczyć, pogrzebał go pod ciężkim głazem z ruinach zamku, aby potwór nie zdołał się z niego odrodzić. Od tego czasu Żyrosław jest moim oblubieńcem i księciem u mego boku. O wilki mowa! - Sylwia z uśmiechem skończyła opowieść i powstała z tronu.

Między drzewa matecznika wszedł żółtooki, łysy wodnik o zielonkawej cerze i podobnej do wodorostów brodzie zaplecionej w warkocz. Driada i wodnik padli sobie w objęcia i uściskali się. Następnie Żyrosław z galanterią ucałował rękę Bogunki.

- Dziękuję państwu za gościnę, ale czas już na mnie. Rodzice będą się niepokoić – Bogunka pożegnała Sylwię i Żyrosława, po czym z Mysią Kapotką siedzącą na ramieniu, pognała w stronę rodzinnego jeziora.


*


,,STAWR I GAWR w mit. wschsłow. (brus.) dwa ulubione, przyboczne psy księcia Boja, który po śmierci faworytów ustanowił ich kult. Na grobie Stawra i Gawra podwładni Boja składali w wyznaczonym terminie ofiary z napoju i jadła, a nadto organizowali całodzienną ucztę (triznę), podczas której wzywali psy po imieniu. Na Białorusi utrzymywano, że w związku z tym obrzędem pozostaje roczne święto zmarłych przodków – Stawruskie Dziady (...)’’ - Andrzej M. Kempiński ,,Encyklopedia mitologii ludów indoeuropejskich’’



 

Bogunka pobierając nauki w szkółce starej i mądrej baby wodnej, Potapii, poznała rusałkę Sławicę o czarnej kosie i szmaragdowych oczach. Obie panny wnet zaprzyjaźniły się co przypieczętowały wymieniem się nawęzami. W ,,Pamiętniku’’ Bogunki czytamy jak to Sławica w latach swej młodości, lękała się na myśl o związku małżeńskim. Tymczasem pokochał ją niezrównany pogromca strzyg, książę Boj. Jego ojcem był dwugłowy Mieczysław, pan wojny sprawiedliwej, matką zaś meliada Eleni. Boj posiadał głowę ze złota i dodatkową, srebrną twarz na piersiach, a ponadto biegle władał mieczem i toporem. Oświadczył się osiemnastoletniej Sławicy, która ze strachu ukryła się pod kamieniem i drżała niczym w febrze. Dopiero mediacja Stawra i Gawra, dwóch łowczych psów księcia Boja, z których jeden był biały jak mleko, a drugi czarny niczym smoła, przyniosły skutek. Mądre psy przekonały wystraszoną rusałkę, że książę Boj nie skrzywdzi jej, lecz przeciwnie, będzie ona z nim szczęśliwa. Niedługo potem Boja i Sławica stanęli na ślubnym kobiercu i pili miód z jednego rogu. Wśród zaproszonych gości znalazła się również Bogunka, rozradowana szczęściem swej przyjaciółki.