poniedziałek, 30 listopada 2015

Żal

,, […] Ilja znajduje ślady na stepie i zaczyna zastanawiać się, czy może zmierzyć się z jadącym bogatyrem, czy przysporzy mu to chwały. Swiatogor jednak okazuje się być olbrzymem, który nie zauważa nawet Ilji, gdyż jego żona wrzuca mu go do kieszeni. Dowiedziawszy się o tym od konia, obciążonego dodatkowym ciężarem junaka, Swiatogor ścina żonie głowę, Ilji zaś proponuje pobratymstwo: [….]'' - Andrzej Szyjewski ,,Religia Słowian''




Nazywano go bękartem i podrzutkiem. Nie znał swego ojca ni matki, zaś wychowywał się na wsi zwanej Zapadła, na ziemiach zwanych w erze trzynastej Analapią i Polską. Wszyscy wokół bili go i wyśmiewali się zeń, chodził brudny i głodny, a od wielkiej żałości swego żywota, imię Żal otrzymał. Wreszcie, któregoś dnia został wygnany z domu, by ,,szedł na chleb zarabiać, bo w gospodarstwie było z niego piąte koło u wozu''. Ten , którego perskie legendy czynią ojcem bohatera Rustama, bez żalu rozstał się z przybraną rodziną chłopa Pisłoka. Nigdy nie pragnął pracować na roli, jeno jak junacy a witezie z zasłyszanych opowieści, wędrować po świecie szukając przygód. Wyrósł na męża wycharsłego i żylastego o wejrzeniu ponurym, zaś jego włosy w siedem warkoczy splecione, od najmłodszych lat miały barwę białą jak mleko, czym budził strach i nienawiść, bo plotkowano, że był synem strzygi, bądź Čorta. Żal w piętnastej wiośnie życia wydobył z kurhanu słowiańskiego księcia czarną kolczugę i miecz, który nazwał Rzezakiem, zaś za wierzchowca służył mu rumak Gniadosz, którego ukradł Giptom, bo nie miał nikogo kto nauczyłby go, że kradzież jest zła. Ten, którego Perowie nazywają imieniem Zal (Salus) wiele wędrował. Aby nie zginąć z głodu najmował się jako strażnik kupieckich karawan, bądź wykidajło w karczmach. Odniósł krocie ran, a nieraz wychodził z bójek na czworakach. Choć ocalił życie paru pannom, żadna go nie chciała. Stale wędrował, budzący strach i zgorzkniały, a celem jego wędrówki był wschód.


*



Stepy pokrywające znaczne obszary ziemi, zwanej w erze trzynastej Roxem i Rusią Kijowską nie były bezpiecznym miejscem dla ludzi. Lęgły się na nich brukołaki, sysuny, sfinksy, mantykory, zabijające wzrokiem węże połozy, chimery, wilki i wilkołaki. Wśród wybujałych trwa odbywały swe przeklęte obrzędy Čorty i czarownice, zaś na słowiańskie chutory i zimowniki najeżdżały dzikie plemiona Scytów i Kimerów. Żal przebył drogę przez ową poznaczoną kurhanami ziemię, tępił rozbójników i potwory, dobywał skarbów. Zmierzał do bogatego grodu Tajemienia, strzeżonego przez czambuł niedźwiedzi, na dwór kniazia Mamrota, z którego krwi zrodził się po wielu wiekach macedoński witeź Włodzimierz Krasne Słoneczko, który walczył pod Troją przeciw Grekom. Któregoś dnia, gdy junak ruszył po olbrzymich śladach, posłuszny napisowi, który ujrzał na kamieniu, ujrzał parę olbrzymów, wyższych niż jodły, a byli to mąż z żoną, jadący na odpowiednio dużych koniach. Żal zdumiał się wielce tym widokiem, dotąd miał bowiem olbrzymy za istoty z legend. Nie wiedział nic o ich zamiarach i zastanawiał się czy ma je pozabijać tak jak Giża , syn kobiety i lwa, czy też nie. Nagle żona olbrzyma podniosła go z ziemi niby piórko i schowała do kieszeni, albo podróżnej torby męża. ,,A więc to prawda, że one jedzą ludzi'' – pomyślał junak głowiąc się nad sposobem ucieczki. Olbrzym, do którego kieszeni mógł pomieścić się cały pułk junaków usłyszał skargę swego konia, który narzekał, że przybyło mu ciężaru do dźwigania. Zajrzał do torby uszytej ze skóry dzikiego byka Szorobora z gór Solimii, po czym wytrząsnął zeń junaka, a że był krewki i mało cenił sobie życie innych olbrzymów, dobył miecza i skrócił żonę o głowę. Żal patrzył z przerażeniem na fontanny krwi i słuchał łoskotu spadającej na ziemię głowy i reszty ciała olbrzymki. Jej mąż oblizał się widząc Żala i zszedł z konia, aby go złapać, zachęcając go miłymi słowy, aby się go nie bał. Jednak syn nieznanych rodziców znał stare opowieści i wiedział, że kiedy olbrzym oblizuje się widząc człowieka, należy się bać. Gdy wielkolud już miał go złapać, junak z całej siły ciął swym podobnym do katowskiego mieczem w przegub, tak, że znów trysnęła krwawa fontanna. Olbrzym ryczał z bólu, aż jego wycie przerodziło się w huragan, zaś skacząc i tupiąc , powodował trzęsienie ziemi. Żal czym prędzej odjechał, zaś olbrzym do zachodu Słońca zdążył się wykrwawić.





Innym razem przeprawiwszy się przez rzekę Terem, ujrzał zieloną jak wiosenne liście modliszkę, wysoką jak dwóch postawnych mężów. Owad tej wielkości mógł z powodzeniem polować na tury i żubry, jednak tym razem z morderczym uścisku jego odnóży chwytnych wiła się jak wyrzucona na brzeg ryba, rusałka brocząca szafirową krwią. Potwór rzucił na nią urok nie pozwalający zamienić w Światło. Żal nie myśląc wiele rzucił się ku modliszce, odrąbał jej mieczem odnóża i rozpruł brzuch, a gdy zielona bestia piszcząc przeraźliwie, padła na ziemię, oswobodził z jej uścisku zakrwawioną rusałkę.
- Teraz wyleczę twe rany, a gdy się zagoją, użyczę ci swego nasienia – oznajmił Żal.
- Nie potrzebuję twej pomocy – odparła rusałka – wszystkie moje rany się zagoją, nawet blizna po nich nie zostanie. A jeśli chcesz wiedzieć co myślę o twym koncepcie bym z tobą spółkowała, pokażę ci to! - rusałka w mig przybrała postać Światła, czyli błędnego płomyka unoszącego się nad bagnem i nawet nie dziękując swemu wybawcy za uratowanie życia, poleciała w siną dal.
Zaiste, niewiasty z reguły unikały Żala, bo nie znał swych rodziców i w młodym wieku miał włosy białe jak starzec. Jedna tylko Złatogorka, piękna i szlachetna, panna z ziemi zwanej później Rusią, patrzyła na jego serce, a nie wygląd i pochodzenie. Z nią spłodził syna, junaka Sokolnika (Falconinarius), lecz porzucił matkę i dziecko. Później syn odnalazł ojca i stoczył z nim pojedynek, o czym traktuje następna opowieść.


*

O kniaziu Mamrocie, władcy Tajemienia, powiadano, że był synem niedźwiedzia i uprowadzonej przez niego niewiasty. Mieszkał we wspaniałym dworcu, wzniesionym z drewna cedrowego na fundamencie z czaszki wielkiego zwierza mamuta. Dworzec ów posiadał cztery bramy – złotą dla kapłanów, srebrną dla rycerzy, miedzianą dla kupców i rzemieślników, zaś dla chłopów – żelazną. Nigdy nie brakło mu przysmaków – pieczonych łabędzi i piwa z beczek zawieszonych na łańcuchach. Kniaź Mamrot gromadził wokół siebie skoromochów i uczonych mężów, oraz najdzielniejszych rycerzy. Wśród nich sławę zdobył Żal, który dopiero tu zetknął się z szacunkiem i podziwem. Wiernie służył Mamrotowi. Jego czyny opiewano w pieśniach i latopisach, a odwagę i wierność stawiano za wzór. Tylko on, którego nazywano Przybłędą, odważył się spełnić rozkaz kniazia i stanąć do walki ze spaleńcami – podobnymi do na wpół zwęglonych, otoczonych wieńcem płomieni ludzi, trupów pijaków co zginęli w zaprószonym przez siebie pożarze, teraz zaś ożywieni czarną magią wstali ze zgliszcz by pić krew. Żal zabił dwójkę spaleńców, którzy przed spaleniem się żyli ze sobą na kocią łapę, a byli to ciotka i wujek małego dziecka, które chcieli wrzucić w ogień, aby też stało się jednym z nich. Spaleńców można było unicestwić tylko w jeden sposób. Należało mianowicie dotknąć ich lodem, ten zaś Żal dostał od kołoduna – nadwornego kapłana – alchemika, potrafiącego zamrażać wodę, a także sprowadzać śnieg i grad. Działo się to w pobliżu osady Grozień. Na pamiątkę owego zwycięstwa, kniaź Mamrot nadał witeziowi herb Przyjaciel, wyobrażający purpurowe serce na półmisku, na pamiątkę przyjaźni jaką darzył junaka.
Innym razem kniaź zwołał naradę swoich wasali, na której nie zabrakło też Żala, o którym dziady – lirnicy śpiewali, że ubił ogniste demony długimi soplami lodu przytwierdzonymi do miecza, po czym wyrwał im serca. Mamrot usłyszał od mieszkających w jego księstwie wołwchów, żerców, kołodunów, mudrych, jurodiwych i innej kapłańskiej braci rzecz niebagatelnej wagi.
- Oto Agej Zabołat i jego Enkowie wysłuchali naszych próśb – mówił wołwch Bogurad. - Zesłali ku nam z niebios Księgę jedyną, Księgę zawierająca ich Zakon i święte historie.
- Jeśli tak się rzecz przedstawia – orzekł kniaź Mamrot – my, Słowianie, lud jak żaden inny władający słowem, lud, który Słowu naszych praojców zawdzięcza odpowiedź na pytania: kim jesteśmy, skąd się wzięliśmy i dokąd zmierzamy, powinniśmy jako pierwsi zdobyć ową Niebieską Księgę, uczcić ją należycie w zdobionej kącinie i z dumą szafarzyć jej treścią między narodami.
- Mądrześ rzekł, synu Maruchy – pochwalił Bogurad.
- Jeśli mamy posiąść Księgę – zauważył trzeźwo Żal – powinniśmy wiedzieć gdzie jej szukać.
- Księga ta – ozwał się kołodun Sulistraw, ten, który pomógł witeziowi zabić parę spaleńców – nazywana jest ,,Gołębią Księgą'' – Gołubinaja Kniga, bo zniosły ją z nieba białe Gołębie Dziewańskie, a zawarte w niej słowa są głębokie. Sny mówią, że trzeba jej szukać aż na Księżycu, gdzie Srebroń zwany Chorsem na srebrnym tronie zasiada. ,,Gołębia Księga'', zwana też ,,Księgą Niebieską'', czyli pochodzącą z nieba została bowiem w pierwszej kolejności dana Płanetnikom, a są i tacy co twierdzą, że Nestinarz – obecny król Księżyca otrzymał ją od jeszcze jakiejś innej rasy, bytującej w Zaziemiu, której władcą był Dawid – car.
- Dostać się na Księżyc nie jest łatwo – rzekła królowa Euzalia, należąca do kolegium kołbiów, czyli kapłanek wróżących z lotu ptaków. - Można tam dolecieć w ,,jaju płomienistym'', o ile oczywiście Płanetnicy pozwolą wsiąść na jego pokład. Można też zasiąść w rydwanie ciągniętym przez smoki, mantykory, albo gryfy, można też złapać w sieć Kometę. Ma ona postać ognistego ptaka, bądź konia o ciele z płomieni. Jest to istota dobra, choć nieraz zwiastuje nieszczęście. Sieć na Kometę trzeba zrobić ze srebrnych łańcuszków wzmocnionych synkelitem i poświęconych wodą z Sobotniej Góry.
- Czy są gotowi udać się na Księżyc po Świętą Księgę? - spytał kniaź Mamrot swoich rycerzy, lecz ci, tak weseli na ucztach i turniejach, pospuszczali głowy wstydząc się swego tchórzostwa.
Jeden tylko Żal herbu Przyjaciel okazał gotowość do kosmicznej przygody. Nie zwlekając pognał w stronę Burus. W jeziorze Synar od niepamiętnych czasów żyła rasa wodno – lądowych istot, zwanych śniardwami. Miały postać mężów okrytych raczym pancerzem, czerwonym jak krew, mających szczypce i czułki raków. Głowy osłaniali żelaznymi szyszakami, zdobionymi kitami z włosia w jaskrawych barwach. Żal dotąd niechętny towarzystwu innych junaków, w buruskiej karczmie gdzieś na d rzeką Nogat stanął na czele drużyny złożonej z czterech śniardwów - Redivatisa, Korsłana, Kosmasa i Talisa. Śniardwowie bowiem całkiem często opuszczali swe jezioro, by pić siwą wódkę w karczmach, tańczyć z dziewczynami na weselach, a niektóre z nich jak pewien Rusłan wstępowali na junacki szlak, bądź płodzili bohaterów z rusałkami, albo córkami ludzi. W swych wędrówkach nie wystawiali nosa za granice Burus, gdzie ludzie nie bali się ich. Żal udał się razem ze śniardwami do kowala Soliby i złotem danym na drogę przez kniazia Mamrota, zapłacił za wykucie długiego i mocnego łańcucha ze srebra.






- Pochwyćcie nim Kometę, a nie puszczajcie – rzekł kowal Soliba – bo Kometa to stworzenie psotne wielce; na pola zlatuje i depcze je ognistymi kopytami, przez co nadzieję plonu niweczy.
Junak wraz z drużyną zaczaili się nocą na polu kowala i nie czekali na daremno. Obudził ich tętent podkutych kopyt, końskie rżenie, a gdy otworzyli oczy, musieli je zaraz zmrużyć do nieziemskiego blasku bijącego od zwierzęcia wyglądającego jak Pegaz, lecz o ciele utkanym z płomieni.
- Nu, pomagaj, Mat' Syraja Ziemla! - rzekł Żal i niczym kowboj zarzucił na szyję Komety lasso ze srebra. Drugim jego końcem, obwiązał się w pasie, podobnie uczynił śniardwom. Ognisty Pegaz zarżał przestraszony, po czym usiłując przegryźć łańcuch zębami, wzbił się w powietrze, z nieziemską siłą wznosząc w górę Żala i jego towarzyszy, z których każdy ważył tyle co rycerz w pełnej zbroi. Kometa z wielką szybkością unosiła się w górę, a Matuszka Ziemia wciąż malała w oczach junaków.
Znaleźli się w Zaziemiu, między Ziemią a Księżycem. Widzieli jasność niebiańskich świateł i czuli na sobie ich przyjemne ciepło. Kometa pędząca po niebie z dołu przypominała białą gwiazdę z powiewającym warkoczem, a uszy tych co ją schwytali pieściła muzyka grana przez tańczące ciała niebieskie. Gdy przelatywali nad Księżycem, Żak uciął łańcuch mieczem i wraz z całą drużyną miękko opadł na wzgórze całe z twarogu.


*





Na tronie w Kinperokabadzie, stołecznym grodzie księżycowego królestwa Płanetników, przez Słowian zwanego Chorsogrodem, zasiadał król Nestinarz (Jenka, Nestinarius), o którym powiadano, że był wielkim podróżnikiem. W latach swej młodości poleciał ,,jajem płomienistym'' ku planetom, które w listach do swego starego nauczyciela, mistrza Vedogona nazwał Dziewa i Voyn. Na jednej mieszkały boginki, na drugiej zaś boguny. Władcy oby tych ras; Dawid – car i królowa Dulcymonda zasiadający na tronie na wspólnym księżycu obu planet, ofiarowali Nestinarzowi ,,Gołębią Księgę'' mówiącą o Ageju, którą z niebios zniosły Gołębie Dziewańskie. Odtąd owa niebiańska księga stała się największym skarbem Płanetników. Król Nestinarz odkrył również szereg innych planet poświęconych czci Roda, na której żyli ludzie z głowami lisów i morszczynem zamiast nóg, Juraty, Jarowita, Żweruny, gdzie pół – ludzie, pół – psy latali na żołędziach, Kołowierszy, Betel – Gausse, Altairy, gdzie władał król zwany Niebieskim Skorpionem i gdzie rosły dęby zawierające w sobie życie wszystkich żywych istot, których korzenie podgryza smok Wurm, oraz planetę zamieszkaną przez gryfy. Podróże te w ogromnym stopniu wzbogaciły wiedzę Płanetników o Zaziemiu, zaś sam król Nestinarz dowiedział się, że planety Dziewa i Voyn niegdyś stanowiły jedną ,,gwiazdę błądzącą'', lecz rozdzieliła się w wyniku złego czynu pierwszego boguna i pierwszej boginki.





Tego dnia na dworze w Kinperokabadzie widziano posłańców z dalekiej Ziemi. Ową delegację zapamiętano na długo. Na jej czele stał człowiek: wysoki, wycharsły i ponury, o włosach białych jak mleko. Przywiódł ze sobą gromadkę śniardwów – istot zupełnie nieznanych na Księżycu, przypominających ni to ludzi, to raki. Ich wódz zwany w pieśniach ,,mistrzem miecza'', w imieniu słowiańskiego władcy nazywającego siebie kniaziem Mamrotem, przekazał dary królowi Księżyca, po czym w trakcie wystawnej uczty poprosił o ,,Gołębią Księgę''. Król Nestinarz z radością się zgodził, bo nie był ani chytry, ani chytrości nie nazywał dla zamydlenia oczy ,,ezoteryzmem'', czy jakoś podobnie. Czym prędzej rozkazał swym skrybom, aby ją przepisali, podczas gdy Żal z drużyną śniardwów otrzymał komnatę w królewskim pałacu. Płanetnicy wielce byli ciekawi jego przygód; walk z olbrzymami, modliszką i spaleńcami. Junakowi nie brakowało męstwa, ubogi był za to w cierpliwość, zaś przepisywanie i iluminowanie księgi ciągnęło się z roki na rok. W końcu znużył się czekaniem i którejś nocy zakradł się do królewskiej kapliczki kością słoniową zdobionej, gdzie na marmurowym ołtarzu spoczywała ,,Gołębia Księga''. Ostrym mieczem przeciął przytwierdzające ją do ołtarza łańcuchy, ze stopu wielu metali wykute i chciał ją wynieść, aby zabrać na Ziemię. Choć był silny jak tur, Księga okazała się zbyt ciężka, by mógł ją unieść. ,,To dlatego, że chleba nie jadłem, siły teraz nie mam'' – rozmyślał Żal klnąc w duchu jak szewc. Na domiar złego, rozcięty, zaczarowany łańcuch wydał ostrzegawczy dźwięk – cichutkie brzęczenie, które postawiło na nogi straż pałacową. Rano złodziej został postawiony przed królem Nestinarzem, którego niebieska twarz pociemniała z gniewu niczym broda Sinobrodego. Pełen gniewu za obrazę tak świętej księgi, jak i praw gościnności, nakazał człowiekowi uciąć rękę, co też natychmiast wykonano. Dopiero po jakimś czasie za sprawą śniardwów, którzy na cześć swego wodza pozbawili się czułków, Nestinarz pożałował swej zapalczywości i po szczerej rozmowie z Żalem nakazał mu przyprawić nową rękę wykutą z marmuru tak wypolerowanego, że lśnił jak lustro. ,,Gołębia Księga'' zaś została przepisana i ręką Żala zaniesiona Słowianom, którzy przyjęli ją z wielką radością, wśród dymu kadzideł, tańców, śpiewów, uczt i zapasów.