,, […] Ilja znajduje ślady na stepie i zaczyna zastanawiać się, czy może zmierzyć się z jadącym bogatyrem, czy przysporzy mu to chwały. Swiatogor jednak okazuje się być olbrzymem, który nie zauważa nawet Ilji, gdyż jego żona wrzuca mu go do kieszeni. Dowiedziawszy się o tym od konia, obciążonego dodatkowym ciężarem junaka, Swiatogor ścina żonie głowę, Ilji zaś proponuje pobratymstwo: [….]'' - Andrzej Szyjewski ,,Religia Słowian''
Nazywano
go bękartem i podrzutkiem. Nie znał swego ojca ni matki, zaś
wychowywał się na wsi zwanej Zapadła, na ziemiach zwanych w erze
trzynastej Analapią i Polską. Wszyscy wokół bili go i wyśmiewali
się zeń, chodził brudny i głodny, a od wielkiej żałości swego
żywota, imię Żal otrzymał. Wreszcie, któregoś dnia został
wygnany z domu, by ,,szedł
na chleb zarabiać, bo w gospodarstwie było z niego piąte koło u
wozu''.
Ten , którego perskie legendy czynią ojcem bohatera Rustama, bez
żalu rozstał się z przybraną rodziną chłopa Pisłoka. Nigdy nie
pragnął pracować na roli, jeno jak junacy a witezie z zasłyszanych
opowieści, wędrować po świecie szukając przygód. Wyrósł na
męża wycharsłego i żylastego o wejrzeniu ponurym, zaś jego włosy
w siedem warkoczy splecione, od najmłodszych lat miały barwę białą
jak mleko, czym budził strach i nienawiść, bo plotkowano, że był
synem strzygi, bądź Čorta. Żal w piętnastej wiośnie życia
wydobył z kurhanu słowiańskiego księcia czarną kolczugę i
miecz, który nazwał Rzezakiem, zaś za wierzchowca służył mu
rumak Gniadosz, którego ukradł Giptom, bo nie miał nikogo kto
nauczyłby go, że kradzież jest zła. Ten, którego Perowie
nazywają imieniem Zal (Salus)
wiele wędrował. Aby nie zginąć z głodu najmował się jako
strażnik kupieckich karawan, bądź wykidajło w karczmach. Odniósł
krocie ran, a nieraz wychodził z bójek na czworakach. Choć ocalił
życie paru pannom, żadna go nie chciała. Stale wędrował, budzący
strach i zgorzkniały, a celem jego wędrówki był wschód.
Stepy
pokrywające znaczne obszary ziemi, zwanej w erze trzynastej Roxem i
Rusią Kijowską nie były bezpiecznym miejscem dla ludzi. Lęgły
się na nich brukołaki, sysuny, sfinksy, mantykory, zabijające
wzrokiem węże połozy, chimery, wilki i wilkołaki. Wśród
wybujałych trwa odbywały swe przeklęte obrzędy Čorty i
czarownice, zaś na słowiańskie chutory i zimowniki najeżdżały
dzikie plemiona Scytów i Kimerów. Żal przebył drogę przez ową
poznaczoną kurhanami ziemię, tępił rozbójników i potwory,
dobywał skarbów. Zmierzał do bogatego grodu Tajemienia,
strzeżonego przez czambuł niedźwiedzi, na dwór kniazia Mamrota, z
którego krwi zrodził się po wielu wiekach macedoński witeź
Włodzimierz Krasne Słoneczko, który walczył pod Troją przeciw
Grekom. Któregoś dnia, gdy junak ruszył po olbrzymich śladach,
posłuszny napisowi, który ujrzał na kamieniu, ujrzał parę
olbrzymów, wyższych niż jodły, a byli to mąż z żoną, jadący
na odpowiednio dużych koniach. Żal zdumiał się wielce tym
widokiem, dotąd miał bowiem olbrzymy za istoty z legend. Nie
wiedział nic o ich zamiarach i zastanawiał się czy ma je pozabijać
tak jak Giża , syn kobiety i lwa, czy też nie. Nagle żona olbrzyma
podniosła go z ziemi niby piórko i schowała do kieszeni, albo
podróżnej torby męża. ,,A
więc to prawda, że one jedzą ludzi''
– pomyślał junak głowiąc się nad sposobem ucieczki. Olbrzym,
do którego kieszeni mógł pomieścić się cały pułk junaków
usłyszał skargę swego konia, który narzekał, że przybyło mu
ciężaru do dźwigania. Zajrzał do torby uszytej ze skóry dzikiego
byka Szorobora z gór Solimii, po czym wytrząsnął zeń junaka, a
że był krewki i mało cenił sobie życie innych olbrzymów, dobył
miecza i skrócił żonę o głowę. Żal patrzył z przerażeniem na
fontanny krwi i słuchał łoskotu spadającej na ziemię głowy i
reszty ciała olbrzymki. Jej mąż oblizał się widząc Żala i
zszedł z konia, aby go złapać, zachęcając go miłymi słowy, aby
się go nie bał. Jednak syn nieznanych rodziców znał stare
opowieści i wiedział, że kiedy olbrzym oblizuje się widząc
człowieka, należy się bać. Gdy wielkolud już miał go złapać,
junak z całej siły ciął swym podobnym do katowskiego mieczem w
przegub, tak, że znów trysnęła krwawa fontanna. Olbrzym ryczał
z bólu, aż jego wycie przerodziło się w huragan, zaś skacząc i
tupiąc , powodował trzęsienie ziemi. Żal czym prędzej odjechał,
zaś olbrzym do zachodu Słońca zdążył się wykrwawić.
Innym
razem przeprawiwszy się przez rzekę Terem, ujrzał zieloną jak
wiosenne liście modliszkę, wysoką jak dwóch postawnych mężów.
Owad tej wielkości mógł z powodzeniem polować na tury i żubry,
jednak tym razem z morderczym uścisku jego odnóży chwytnych wiła
się jak wyrzucona na brzeg ryba, rusałka brocząca szafirową
krwią. Potwór rzucił na nią urok nie pozwalający zamienić w
Światło. Żal nie myśląc wiele rzucił się ku modliszce, odrąbał
jej mieczem odnóża i rozpruł brzuch, a gdy zielona bestia piszcząc
przeraźliwie, padła na ziemię, oswobodził z jej uścisku
zakrwawioną rusałkę.
-
Teraz wyleczę twe rany, a gdy się zagoją, użyczę ci swego
nasienia – oznajmił Żal.
-
Nie potrzebuję twej pomocy – odparła rusałka – wszystkie moje
rany się zagoją, nawet blizna po nich nie zostanie. A jeśli chcesz
wiedzieć co myślę o twym koncepcie bym z tobą spółkowała,
pokażę ci to! - rusałka w mig przybrała postać Światła, czyli
błędnego płomyka unoszącego się nad bagnem i nawet nie dziękując
swemu wybawcy za uratowanie życia, poleciała w siną dal.
Zaiste,
niewiasty z reguły unikały Żala, bo nie znał swych rodziców i w
młodym wieku miał włosy białe jak starzec. Jedna tylko
Złatogorka, piękna i szlachetna, panna z ziemi zwanej później
Rusią, patrzyła na jego serce, a nie wygląd i pochodzenie. Z nią
spłodził syna, junaka Sokolnika (Falconinarius),
lecz porzucił matkę i dziecko. Później syn odnalazł ojca i
stoczył z nim pojedynek, o czym traktuje następna opowieść.
*
O
kniaziu Mamrocie, władcy Tajemienia, powiadano, że był synem
niedźwiedzia i uprowadzonej przez niego niewiasty. Mieszkał we
wspaniałym dworcu, wzniesionym z drewna cedrowego na fundamencie z
czaszki wielkiego zwierza mamuta. Dworzec ów posiadał cztery bramy
– złotą dla kapłanów, srebrną dla rycerzy, miedzianą dla
kupców i rzemieślników, zaś dla chłopów – żelazną. Nigdy
nie brakło mu przysmaków – pieczonych łabędzi i piwa z beczek
zawieszonych na łańcuchach. Kniaź Mamrot gromadził wokół siebie
skoromochów i uczonych mężów, oraz najdzielniejszych rycerzy.
Wśród nich sławę zdobył Żal, który dopiero tu zetknął się z
szacunkiem i podziwem. Wiernie służył Mamrotowi. Jego czyny
opiewano w pieśniach i latopisach, a odwagę i wierność stawiano
za wzór. Tylko on, którego nazywano Przybłędą, odważył się
spełnić rozkaz kniazia i stanąć do walki ze spaleńcami –
podobnymi do na wpół zwęglonych, otoczonych wieńcem płomieni
ludzi, trupów pijaków co zginęli w zaprószonym przez siebie
pożarze, teraz zaś ożywieni czarną magią wstali ze zgliszcz by
pić krew. Żal zabił dwójkę spaleńców, którzy przed spaleniem
się żyli ze sobą na kocią łapę, a byli to ciotka i wujek małego
dziecka, które chcieli wrzucić w ogień, aby też stało się
jednym z nich. Spaleńców można było unicestwić tylko w jeden
sposób. Należało mianowicie dotknąć ich lodem, ten zaś Żal
dostał od kołoduna – nadwornego kapłana – alchemika,
potrafiącego zamrażać wodę, a także sprowadzać śnieg i grad.
Działo się to w pobliżu osady Grozień. Na pamiątkę owego
zwycięstwa, kniaź Mamrot nadał witeziowi herb Przyjaciel,
wyobrażający purpurowe serce na półmisku, na pamiątkę przyjaźni
jaką darzył junaka.
Innym
razem kniaź zwołał naradę swoich wasali, na której nie zabrakło
też Żala, o którym dziady – lirnicy śpiewali, że ubił ogniste
demony długimi soplami lodu przytwierdzonymi do miecza, po czym
wyrwał im serca. Mamrot usłyszał od mieszkających w jego
księstwie wołwchów, żerców, kołodunów, mudrych, jurodiwych i
innej kapłańskiej braci rzecz niebagatelnej wagi.
-
Oto Agej Zabołat i jego Enkowie wysłuchali naszych próśb –
mówił wołwch Bogurad. - Zesłali ku nam z niebios Księgę jedyną,
Księgę zawierająca ich Zakon i święte historie.
-
Jeśli tak się rzecz przedstawia – orzekł kniaź Mamrot – my,
Słowianie, lud jak żaden inny władający słowem, lud, który
Słowu naszych praojców zawdzięcza odpowiedź na pytania: kim
jesteśmy, skąd się wzięliśmy i dokąd zmierzamy, powinniśmy
jako pierwsi zdobyć ową Niebieską Księgę, uczcić ją należycie
w zdobionej kącinie i z dumą szafarzyć jej treścią między
narodami.
-
Mądrześ rzekł, synu Maruchy – pochwalił Bogurad.
-
Jeśli mamy posiąść Księgę – zauważył trzeźwo Żal –
powinniśmy wiedzieć gdzie jej szukać.
-
Księga ta – ozwał się kołodun Sulistraw, ten, który pomógł
witeziowi zabić parę spaleńców – nazywana jest ,,Gołębią
Księgą'' – Gołubinaja Kniga,
bo zniosły ją z nieba białe Gołębie Dziewańskie, a zawarte w
niej słowa są głębokie. Sny mówią, że trzeba jej szukać aż
na Księżycu, gdzie Srebroń zwany Chorsem na srebrnym tronie
zasiada. ,,Gołębia
Księga'',
zwana też ,,Księgą
Niebieską'',
czyli pochodzącą z nieba została bowiem w pierwszej kolejności
dana Płanetnikom, a są i tacy co twierdzą, że Nestinarz –
obecny król Księżyca otrzymał ją od jeszcze jakiejś innej rasy,
bytującej w Zaziemiu, której władcą był Dawid – car.
-
Dostać się na Księżyc nie jest łatwo – rzekła królowa
Euzalia, należąca do kolegium kołbiów, czyli kapłanek wróżących
z lotu ptaków. - Można tam dolecieć w ,,jaju
płomienistym'',
o ile oczywiście Płanetnicy pozwolą wsiąść na jego pokład.
Można też zasiąść w rydwanie ciągniętym przez smoki,
mantykory, albo gryfy, można też złapać w sieć Kometę. Ma ona
postać ognistego ptaka, bądź konia o ciele z płomieni. Jest to
istota dobra, choć nieraz zwiastuje nieszczęście. Sieć na Kometę
trzeba zrobić ze srebrnych łańcuszków wzmocnionych synkelitem i
poświęconych wodą z Sobotniej Góry.
-
Czy są gotowi udać się na Księżyc po Świętą Księgę? -
spytał kniaź Mamrot swoich rycerzy, lecz ci, tak weseli na ucztach
i turniejach, pospuszczali głowy wstydząc się swego tchórzostwa.
Jeden
tylko Żal herbu Przyjaciel okazał gotowość do kosmicznej
przygody. Nie zwlekając pognał w stronę Burus. W jeziorze Synar od
niepamiętnych czasów żyła rasa wodno – lądowych istot, zwanych
śniardwami. Miały postać mężów okrytych raczym pancerzem,
czerwonym jak krew, mających szczypce i czułki raków. Głowy
osłaniali żelaznymi szyszakami, zdobionymi kitami z włosia w
jaskrawych barwach. Żal dotąd niechętny towarzystwu innych
junaków, w buruskiej karczmie gdzieś na d rzeką Nogat stanął na
czele drużyny złożonej z czterech śniardwów - Redivatisa,
Korsłana, Kosmasa i Talisa. Śniardwowie bowiem całkiem często
opuszczali swe jezioro, by pić siwą wódkę w karczmach, tańczyć
z dziewczynami na weselach, a niektóre z nich jak pewien Rusłan
wstępowali na junacki szlak, bądź płodzili bohaterów z
rusałkami, albo córkami ludzi. W swych wędrówkach nie wystawiali
nosa za granice Burus, gdzie ludzie nie bali się ich. Żal udał się
razem ze śniardwami do kowala Soliby i złotem danym na drogę przez
kniazia Mamrota, zapłacił za wykucie długiego i mocnego łańcucha
ze srebra.
-
Pochwyćcie nim Kometę, a nie puszczajcie – rzekł kowal Soliba –
bo Kometa to stworzenie psotne wielce; na pola zlatuje i depcze je
ognistymi kopytami, przez co nadzieję plonu niweczy.
Junak
wraz z drużyną zaczaili się nocą na polu kowala i nie czekali na
daremno. Obudził ich tętent podkutych kopyt, końskie rżenie, a
gdy otworzyli oczy, musieli je zaraz zmrużyć do nieziemskiego
blasku bijącego od zwierzęcia wyglądającego jak Pegaz, lecz o
ciele utkanym z płomieni.
-
Nu, pomagaj, Mat' Syraja Ziemla! - rzekł Żal i niczym kowboj
zarzucił na szyję Komety lasso ze srebra. Drugim jego końcem,
obwiązał się w pasie, podobnie uczynił śniardwom. Ognisty Pegaz
zarżał przestraszony, po czym usiłując przegryźć łańcuch
zębami, wzbił się w powietrze, z nieziemską siłą wznosząc w
górę Żala i jego towarzyszy, z których każdy ważył tyle co
rycerz w pełnej zbroi. Kometa z wielką szybkością unosiła się w
górę, a Matuszka Ziemia wciąż malała w oczach junaków.
Znaleźli
się w Zaziemiu, między Ziemią a Księżycem. Widzieli jasność
niebiańskich świateł i czuli na sobie ich przyjemne ciepło.
Kometa pędząca po niebie z dołu przypominała białą gwiazdę z
powiewającym warkoczem, a uszy tych co ją schwytali pieściła
muzyka grana przez tańczące ciała niebieskie. Gdy przelatywali nad
Księżycem, Żak uciął łańcuch mieczem i wraz z całą drużyną
miękko opadł na wzgórze całe z twarogu.
Na
tronie w Kinperokabadzie, stołecznym grodzie księżycowego
królestwa Płanetników, przez Słowian zwanego Chorsogrodem,
zasiadał król Nestinarz (Jenka,
Nestinarius),
o którym powiadano, że był wielkim podróżnikiem. W latach swej
młodości poleciał ,,jajem
płomienistym''
ku planetom, które w listach do swego starego nauczyciela, mistrza
Vedogona nazwał Dziewa i Voyn. Na jednej mieszkały boginki, na
drugiej zaś boguny. Władcy oby tych ras; Dawid – car i królowa
Dulcymonda zasiadający na tronie na wspólnym księżycu obu planet,
ofiarowali Nestinarzowi ,,Gołębią
Księgę''
mówiącą o Ageju, którą z niebios zniosły Gołębie Dziewańskie.
Odtąd owa niebiańska księga stała się największym skarbem
Płanetników. Król Nestinarz odkrył również szereg innych planet
poświęconych czci Roda, na której żyli ludzie z głowami lisów i
morszczynem zamiast nóg, Juraty, Jarowita, Żweruny, gdzie pół –
ludzie, pół – psy latali na żołędziach, Kołowierszy, Betel –
Gausse, Altairy, gdzie władał król zwany Niebieskim Skorpionem i
gdzie rosły dęby zawierające w sobie życie wszystkich żywych
istot, których korzenie podgryza smok Wurm, oraz planetę
zamieszkaną przez gryfy. Podróże te w ogromnym stopniu wzbogaciły
wiedzę Płanetników o Zaziemiu, zaś sam król Nestinarz
dowiedział się, że planety Dziewa i Voyn niegdyś stanowiły jedną
,,gwiazdę
błądzącą'',
lecz rozdzieliła się w wyniku złego czynu pierwszego boguna i
pierwszej boginki.
Tego
dnia na dworze w Kinperokabadzie widziano posłańców z dalekiej
Ziemi. Ową delegację zapamiętano na długo. Na jej czele stał
człowiek: wysoki, wycharsły i ponury, o włosach białych jak
mleko. Przywiódł ze sobą gromadkę śniardwów – istot zupełnie
nieznanych na Księżycu, przypominających ni to ludzi, to raki. Ich
wódz zwany w pieśniach ,,mistrzem
miecza'',
w imieniu słowiańskiego władcy nazywającego siebie kniaziem
Mamrotem, przekazał dary królowi Księżyca, po czym w trakcie
wystawnej uczty poprosił o ,,Gołębią
Księgę''.
Król Nestinarz z radością się zgodził, bo nie był ani chytry,
ani chytrości nie nazywał dla zamydlenia oczy ,,ezoteryzmem'',
czy jakoś podobnie. Czym prędzej rozkazał swym skrybom, aby ją
przepisali, podczas gdy Żal z drużyną śniardwów otrzymał
komnatę w królewskim pałacu. Płanetnicy wielce byli ciekawi jego
przygód; walk z olbrzymami, modliszką i spaleńcami. Junakowi nie
brakowało męstwa, ubogi był za to w cierpliwość, zaś
przepisywanie i iluminowanie księgi ciągnęło się z roki na rok.
W końcu znużył się czekaniem i którejś nocy zakradł się do
królewskiej kapliczki kością słoniową zdobionej, gdzie na
marmurowym ołtarzu spoczywała ,,Gołębia
Księga''.
Ostrym mieczem przeciął przytwierdzające ją do ołtarza łańcuchy,
ze stopu wielu metali wykute i chciał ją wynieść, aby zabrać na
Ziemię. Choć był silny jak tur, Księga okazała się zbyt ciężka,
by mógł ją unieść. ,,To
dlatego, że chleba nie jadłem, siły teraz nie mam''
– rozmyślał Żal klnąc w duchu jak szewc. Na domiar złego,
rozcięty, zaczarowany łańcuch wydał ostrzegawczy
dźwięk – cichutkie brzęczenie, które postawiło na nogi straż
pałacową. Rano złodziej został postawiony przed królem
Nestinarzem, którego niebieska twarz pociemniała z gniewu niczym
broda Sinobrodego. Pełen gniewu za obrazę tak świętej księgi,
jak i praw gościnności, nakazał człowiekowi uciąć rękę, co
też natychmiast wykonano. Dopiero po jakimś czasie za sprawą
śniardwów, którzy na cześć swego wodza pozbawili się czułków,
Nestinarz pożałował swej zapalczywości i po szczerej rozmowie z
Żalem nakazał mu przyprawić nową rękę wykutą z marmuru tak
wypolerowanego, że lśnił jak lustro. ,,Gołębia
Księga''
zaś została przepisana i ręką Żala zaniesiona Słowianom,
którzy przyjęli ją z wielką radością, wśród dymu kadzideł,
tańców, śpiewów, uczt i zapasów.