,,Choć na ośle nie jeżdżono w Indiach tak powszechnie jak na Bliskim Wschodzie, ale w mitologii indyjskiej osioł służy w tej roli bogini Śitali (...), władczyni ospy. Uczczona ofiarą chroni przed tą chorobą, a rozgniewana zsyła ją na niepokornych. Osioł ma więc charakter raczej złowrogi. Na ośle jeździ również Durga, straszliwa Nirryti (...), kojarzona ze zniszczeniem, i Dźjesztha (...), bogini leśnych terenów, rolnictwa i płodności, ludowe bóstwo o słoniowej głowie czczone przez ludność autochtoniczną z Indii środkowych i południowych. Łączy się ją z gwiazdą Dźjesztha, która ma złowrogi wpływ. Śniący się osioł wróży nieszczęście. Sen o kimś w rydwanie zaprzężonym w osły oznacza śmierć tej osoby. Taki sen śni się Bharacie, bohaterowi Ramajany, przed śmiercią jego ojca Daśarathy (...). Jazda na ośle śni się też Kansie (wśród innych koszmarów) na noc przed śmiercią'' - Barbara Grabowska ,,Kryszna. Z dziejów literatury indyjskiej''
wtorek, 15 marca 2016
Osioł w mitologii indyjskiej
Trzy historie
Działo się to w pierwszym wieku ery trzynastej w Analapii, kiedy to na tronie w Neście zasiadał Lech I Dalmacki. W siole o nazwie Zawisówka w prowincji Maziva przed oblicze starego a krewkiego żupana, hajducy przyprowadzili w pętach trzęsącego się ze strachu chłopa, który zapisał się w pamięci ludowej jako Rogalski (Hrogaal). Stary żupan, jego prześladowca był dzielnym wojownikiem, którego chrzest bojowy odbył się już w czasach króla Samona. Jednakże człowiek ten bał się czarów bojaźnią ogromną, a tak się złożyło, że zawistni sąsiedzi rzucili potwarz na gospodarza Rogalskiego. Twierdzili, że sporządził z wosku figurki właściciela wsi i karbowego z zamiarem wrzucenia ich w ogień. Stary żupan nie dbał w takich przypadkach o prawo i sprawiedliwość. Nie słuchając upomnień mądrego żercy, nad jego bogomysłowie1 obejmujące też wiedzę o walce z czarownicami, przełożył własną wiedzę i doświadczenie. Rogalski zlał się ciepłym moczem, gdy na rozkaz żupana, stróż kilkakrotnie bił gospodarza młotkiem po nosie, aż krew pryskała na wszystkie strony.
-
To cię oduczy, psia mać, psia wiara, czarodziejstwem nastawać na
życie swego pana! - warknął właściciel folwarku, a z nim
zaśmiali się szyderczo jego domownicy. - Twój pakt z Čortem
został złamany, ty ryju Rogalski, tym młotkiem magia twoja rozbita
została, a jej resztki z krwią, a smarkami wypłynęły! A teraz –
won !!! - hajducy z Madunii podnieśli trzęsącego się Rogalskiego
i kopniakami przepędzili go poza obszar dworca.
Chłop
dowlókł się do chaty, a krew sącząca mu się z nosa, mieszała
się razem z łzami. - Żeby to wszystkie Čorty wzięły! -
wykrzyknął pełen rozpaczy, pięścią o stół bębniąc.
Od
ludzi nie zaznał pocieszenia; gdy brocząc krwią z nosa wlókł się
do chaty, inni kmiecie pokazywali go sobie palcami i szydzili zeń.
Rogalski podniósł wzrok i ujrzał w kącie dwoje oczu żółtych,
do czarnego kota należących. Dreszcz przebiegł po ciele
gospodarza, bowiem nie miał kota.
-
Wzywałeś mnie, więc oto jestem – zamruczał ludzkim głosem
kociak, a Rogalski, który z razu chciał wskoczyć na stół i
wrzeszczeć wniebogłosy, machnął ręką zrezygnowany. ,,Wszystko
mi za jedno, bylebym był zdrowy''
– pomyślał, zaś demoniczny kot, mając przyzwolenie gospodarza,
wskoczył mu na pierś i począł zlizywać krew z rozbitego nosa, a
ten zagoił się. Gdy kot znikł rozpływając się w mroku izby,
kmieć poczuł, że został oszukany. Na jego głowie wyrosły
pokaźne rogi, u ramion zaś węże krwi głodne. Rogalski odcinał
jedne i drugie kosą a siekierą, lecz obrzydliwe narośle odrastały
jeszcze większe. Cóż było zrobić – chłop podpalił swą chatę
i wyjąc schronił się w lesie. Zdziczał. Począł się żywić
grzybami, jagodami a korzonkami, polował na maleńkie jelonki,
sarenki i zajączki, wybierał z ptasich gniazd jaja i pisklęta.
Czasem zakradał się nocami do swej wioski na pola i do sadów, skąd
wynosił zboże i owoce. Czasem ukradł kurę, lub prosiaka.
Czarodziejskie narośle dały mu siłę rozszarpywania loch
broniących swych warchlaków, jednak stawiały niezmiennie ten sam
warunek: ,,Maszszsz
nam dossstarczać krwi ludzkich dziatek, w lesssie zabłąkanych''!
- syczały mu przez sen węże z ramion wyrastające. Rogalski cały
czas przekonany, że Agej i Enkowie są po stronie bezlitosnego
żupana, nie miał nawyku ich wzywać. Rozpoczął polowanie na
dzieci, a pierwszą jego ofiarą padła trzyletnia wnuczka starego
żupana. Mieszkańcy Zawisówki rzucili się łowić potwora, lecz po
jakimś czasie dali sobie spokój. Alboż to mało potworów kryje
się w lasach?
Na
dworze możnego pana Bolegniewa, z nadania króla Lecha, pierwszego
grafa Góry, przodka wielkiego analapijskiego kronikarza Kagnimira,
dziewki służebne (lecz nie niewolnice, bo w Analapii, Bohemii,
Slawi i Roxie jako jedynych państwach starożytnych nie było
niewolnictwa), opowiadały sobie jakieś niestworzone plotki. Ponoć
w okolicy dworca kręcił się Stóg – król chochołów i strachów
na wróble. Stóg jak stóg – zwykła kupa siana, lecz ten
konkretny stóg był cudowny. Miał moc zamieniania się w rycerza w
zbroi ze złotej, smoczej łuski i pod tą postacią ubił szpetną
wiedźmę w szarozielone łachmany odzianą. Wiedźma owa nazywana
była Grochową Babą. Przesiadywała całymi dniami na polu grochu,
doglądając kociołka z grochówką, a nieproszonych gości czarami
obrzucała, tak że grzyby psie ich ciała porastały.... Po
uwolnieniu Grochowego Pola od tej zmory, ludzie i chochoły tańcowali
pono razem osiem dni...
Piękna
dziewka o imieniu Udana nie słuchała tych bredni. Choć była
najrobotniejsza ze służebnic, doznawała największej surowości od
pani ochmistrzyni. Nazywano ją również Wdaną i Popieluszką.
Czyniono tak bynajmniej nie dlatego jakoby miała pochodzić z
możnego rodu Pompiliuszy – Popielidów jak Popielarz, czy królowie
Popiel I Okrutny i Popiel II Gnuśny, była bowiem dziewczyną z
ludu, jeno dlatego, że często czyściła palenisko, a jej twarz,
ręce i sukienka wciąż były wybrudzone popiołem. Pracy było
zawsze tak dużo, że dla biednej Popieluszki nie mogło być mowy o
wyjściu na zabawę. Ona zaś tak bardzo marzyła, by choć raz
znaleźć się na balu.
Tego
wieczora Enkowie wysłuchali jej próśb przez lata z płaczem
zanoszonych. Myszki, które zaznały od niej dobroci, pomogły jej
wyłuskać groch z popiołu, zaś w lesie, prowadzona przez ognik
dziewczyna odnalazła ogromny, stary dąb. Owe drzewo było szafą
Leśnej Matki. Popieluszka miała pozwolenie otworzyć drzwi w jego
pniu i wydobyć z nich suknię nieopisanej piękności. Wykąpana
przez rusałki w leśnym ruczaju, przystrojona perłami skójek i
ubrana w szaty godne królowej, pojechała Popieluszka na bal
złoconym rydwanem, przez białe jednorożce ciągniętym. Na balu
nikt jej nie rozpoznał, oprócz grafa Bolegniewa, lecz ten
uśmiechnął się jeno i zachował dyskrecję. Nie miał jeszcze
żony. Poprosił dziewczynę w turkusowej sukni do tańca, a ta się
zgodziła. Tańczyli taniec dziś zwany polonezem, który zrodził
się już w erze dziesiątej, w Wieku Złotym, w czas wesela Jarowita
i Perperuny. Urodny był Bolegniew, hrabia Góry, a obyczaje jego
dworne. Popieluszka przymknęła na chwilę oczy i złożyła swą
puszystą główkę na jego piersi. Rozmarzyła się dumając jak by
to dobrze było być jego oblubienicą. ,,Jednak
nie mnie to pisane
– upomniała się zaraz w myślach – bom
ja prosta, z kmiecego rodu, a on – wielki pan''!
-
Szlachetność serca nie zależy od posiadanych dóbr i tytułów –
Popieluszka przestraszyła się gdy graf Bolegniew odczytał jej
myśli. - Prawdziwa wartość człowieka leży w jego sercu, a nie
sakiewce. Wierzaj mi, że na sądzie Welesa to czy ktoś był grafem
czy kmieciem nie będzie mieć znaczenia, jeno to co uczynił innym –
Popieluszka otworzyła usta przerażona. - Może nie wiesz – rzekł
pan Góry konspiracyjnym szeptem – ale nie jestem człowiekiem.
-
Jeno kim? - zadrżała dziewczyna.
-
Tym samym co pokonał Grochową Babę? - witeź przytaknął, lecz
Popieluszka nie mogła uwierzyć.
-
Raczysz żartować, panie! - goście bawili się w najlepsze, zaś
Bolegniew zaprowadził Udanę na korytarz, gdzie na jej oczach
zamienił się w ogromną stertę siana.
-
Och! - pisnęła dziewczyna jak na widok myszy.
-
Nie lękaj się mnie! - powiedział Stóg ruszając się nieznacznie,
po czym znów zamienił się w człowieka.
-
Ufff, dostałam właśnie palpitacji serca! - lęk opuścił serce
Popieluszki, ustępując miejsca wesołości.
-
Odkryłem przed tobą karty, teraz ty odkryj swoje – rzekł graf
Bolegniew. - Za to co uczyniłaś, inny pan by cię kazał oćwiczyć,
a może nawet oddał swej drużynie do wyhulania, ale ja tak nie
uczynię, chociaż jesteśś moją służebnicą, a nie żadną
księżniczką. Nie tajne mi twe cierpienia, choć pewnie myślisz,
że jest inaczej. Wiedz, że się kończą i zapewniam; nikt cię już
nie skrzywdzi! - para wróciła do sali balowej.
Przetańczyli
jeszcze z parę godzin, po czym zasiedli do uczty. Od tej pory rózga
ochmistrzyni nigdy już nie rozdzierała białego ciała Udany,
której nikt już nie ważył się nazywać Popieluszką. Została
żoną grafa Bolegniewa, pierwszą hrabiną Góry. Choć w
przeszłości zaznała krzywd ciężkich, jej serce nie szukało
odwetu, lecz przebaczyło wszystko i wszystkim. W noc poślubną jej
małżonek przybrał postać Stogu, oblubienica zaś zagrzebała się
w pachnącym, zielonym sianie i swawoląc w nim, poczęła syna, dóbr
wielkich dziedzica. Gdy Srebroń dziewięć razy odmienił się na
nocnym niebie, porodziła Udana chłopca wielkości palca, który
zaraz potem urósł, a co więcej – potrafił zamieniać się w
nagiego szczura, lub stepowego lisa. Dziecię otrzymało pierwsze
imię Kazimierz, na drugie zaś Korsak (Chorsak)
na cześć wielkiego Chorsa – Cara Księżyca, urodził się bowiem
w czas jego zaćmienia, oraz na pamiątkę stepowych lisów korsaków
z Roxu, których postać lubił przybierać. Udana porodziła go i
udała się do Nawi Jasnej, opłakiwana przez grafa i wszystkich jego
domowników.
Natonia,
okeanida niezrównanej piękności, biegle walcząca szablą z kości
morskiego smoka, nazywana była w pieśniach Słowińców –
poddanych królów Analapii – Morską Amazonką. Zdarzyło jej się
ubić węża morskiego, co owijał swe sploty wokół płynącego do
Nowego Grodu Północy korabia z Canum pełnego ludzi. Jej śmiały
wyczyn wzburzył zimne serca węży morskich z Morza Srebrnego.
Postanowiły ją ukarać. Teraz Natonia o cerze barwy pereł,
pochwycona we śnie przez ogromne morskie pająki topiki, płakała
przykuta srebrnym łańcuchem do rosnącego na plaży koszmarnego
Wężowego Drzewa, mającego syczące żmije miast konarów. Łzy
ciekły z jej oczu szafirowych, a wiatr rozwiewał włosy długie a
złote. Morskie węże wypełzały na usiany bursztynami brzeg i
drażniły rozdwojonymi językami podobne do pereł piersi morskiej
rusałki, szydząc z niej:
-
Oddamy cię panu Rogalskiemu, ty rzeźniczko, panu Rogalskiemu co ma
rogi na głowie i żmije u ramion! - trzeba bowiem wiedzieć, że
węże morskie ukazały się Rogalskiemu we śnie i zaprosiły go nad
Morze Srebrne,
a ten się zgodził.
Kazimierz
Korsak w siedemnastej wiośnie życia, uzyskawszy błogosławieństwo
ojca, wsiadł na rumaka jak mleko białego, złotymi podkowami
podkutego i przepasawszy miecz ogromny, mogący przeciąć liść
unoszący się w powietrzu, wyruszył na szlak junacki. Niedawno w
czas wielkiego turnieju na zamku w Neście, król Lech pasował
Stogowego syna na witezia. Kazimierz Korsak skierował się na północ
ku Morzu Srebrnemu. Doszły do jego uszu pieśni Słowińców o
urodziwej okeanidzie przez węże morskie do wężowego drzewa
przykute. Prawy był pan Kazimierz, na cześć Chorsa – Korsakiem
zwany. Zgodnie z naukami ojca, nie zostawiał krzywdzonych bez
pomocy; nie pozwalały mu też na to śluby jakie składał przy
pasowaniu.
Odnalazł
plażę, bursztynem brzemienną i ujrzał na niej ciemnosine drzewo,
miast gałęzi mające żmije o przeszywającym syku. Do pnia
przykuta była nimfa w gieźle z morskiej piany, czarodziejską
sztuką uszytym. Była wycieńczona upałem i pragnieniem. Pan
Kazimierz czym prędzej dobył łuku. Wypuścił strzałę; ostrzem
jej grotu rozerwał łańcuch. Okeanida poczęła biec na oślep ku
morzu i w jego spienionych falach się skryła. Jednym ciosem miecza
junak oddzielił żmijową koronę od pnia smoczą skórą pokrytego,
a następnie naprężywszy muskuły wyrwał z piasku pień z
korzeniami. Natonia wyszła z wody. Przypadła do pana Kazimierza i
całując jego ręce chłodnymi ustami, błagała go w imię Juraty:
-
Zabierz mnie ze sobą, jasny sokole, bo oto mój dom stał mi się
miejscem kaźni. Zowię się Natonia – przedstawiła się była
wojowniczka i opowiedziała o tym co przeżyła i wycierpiała.
Pan
Kazimierz Korsak posadził ją na swego rumaka Destiera i ruszyli
razem ku wioskom rybaków, o pełni Księżyca żegnani przez
ogłuszający ryk morskich węży. Po przybyciu do ojcowskiego
majątku, syn Bolegniewa – Stogu i Udany, niegdyś zwanej
Popieluszką, poślubił Natonię z wielką pompą. W czas wystawnego
wesela, gdy sierp wielkiego Chorsa srebrzył się na usianym
gwiazdami niebie, ktoś ryczał na zewnątrz w ciemnościach, niby
Grendel – postrach Danajów, którego złościła ludzka radość.
Gdy pan młody wznosił toast winem z rogu, wrota dworca rozwarły
się z hukiem. W strugach rzęsistego deszczu i przy akompaniamencie
wycia wiatru, oczom zgromadzonych ukazał się potwór Rogalski.
Długo przedzierał się przez lasy i bory, aż doczłapał w końcu
nad Morze Srebrne, gdzie ujrzał tylko rozerwany łańcuch i szczątki
Wężowego Drzewa rozdziobane przez mewy. Wąż morski powiedział mu
we śnie, że Natonię ocalił nieustraszony junak z południa. Wtedy
to pan Rogalski zdając się na swój węch, wyruszył w pościg za
parą kochanków. Tropił ich aż zaszedł do Góry. Mężczyźni
widząc potwora porwali za miecze, lecz on nie atakował. Płakał.
Panna młoda podeszła k'niemu, on zaś zaryczał jak byk i wyznał
jej całą historię. Wówczas to pan Kazimierz Korsak, skąpawszy
swój miecz w świętym blasku Srebroniowym i uczciwszy krótką
modlitwą Cara Księżyca, uciął Rogalskiemu wszystkie narośle;
rogi i węże i miejsca po nich pochodnią wypalił.
-
Wasze szczęście będzie moim – rzekł pan Rogalski Kazimierzowi i
Natoni.
Przeżył
kurację i już nie był potworem. Jego zbrodnie zostały wybaczone,
pakt ze Złym – zerwany. Za zgodą hrabiego i hrabiny Góry, osiadł
w ich majątku, gdzie otrzymał pole i zagrodę. Pojął za żonę
córkę młynarza, a sama pani Natonia śpiewała na ich weselu przy
wtórze złotej harfy upajającą pieśń.
Po
przyjęciu chrztu przez ostatniego króla Analapii, a zarazem
pierwszego władcę Polski, nasi twórcy legend złączyli w jedno
życiorysy Kazimierza Korsaka i św. Aleksego.
1
Wymyślony przeze mnie słowiański neologizm oznaczający teologię
Oniricon cz. 196
Śniło mi się, że:
- oglądałem na you tube film o archipelagu Khuruna; knarfy podbiły Ziemię i uczyniły z ludzi swych niewolników; Franciszek Józef był potworem o czarnym nosie; w zrujnowanych miastach lęgły się jaszczury, ożywione gazety i słoniosmoki, zaś starzy ludzie byli więzieni w obozie zagłady zwanym Niwą,
- wypożyczyłem ,,Religię Słowian'' A. Szyjewskiego i ,,Boży roczek'' E. Szelburg - Zarębiny, aby je zrecenzować na blogu,
- mieszkałem w Eerie Indiana, które wyglądało jak Szczecin; wracałem do domu, a w pobliżu kręcił się yeti, albo Wielka Stopa,
- G. K. Chesterton na łożu śmierci wymyślił fantastyczną krainę podobną trochę do Ameryki Południowej, a trochę do Australii,
- poszedłem kurs j. angielskiego, była tam dorosła już Dora ov Praag, która mnie przedstawiła, prowadzący zajęcia pytał mnie o ocenę książki ,,Czarownice'' Eriki Jong, a ja odparłem, że jest dla mnie zbyt wiccańska i że wolę ,,Biblię'', ,,Mistrza i Małgorzatę'', ,,Opowieści z Narnii'' i ,,Władcę Pierścieni'',
- zabijałem psy i je zjadałem, lecz gdy Mama kazała mi zarżnąć owczarka niemieckiego, odmówiłem, bo było mi go żal,
- planowałem napisać o mastodontach żyjących na kontynencie Sonor,
- miałem w domu czarno - białego kota Prószka, którego wyprowadzałem na spacer i nazywałem Miśkiem, oraz bernardyna, którego otrzymałem od wujostwa; wujek Markus i ciocia Jolena ov Kujvis mieli ponadto psotną suczkę rasy beagle o imieniu Vera Ravialis,
- do mojego pokoju wleciały pszczoła i osa, a ja pilnowałem, aby nikt im nie zrobił krzywdy; osa była bardzo silna i próbowała wyważyć drzwi od balkonu,
- po latach wróciłem do szkoły i miałem napisać wypracowanie o fragmencie ,,Boskiej komedii'' Dantego, lecz trudno mi było znaleźć na to czas,
- byłem wieczorem w jakimś barze, w którym jakiś człowiek zasłabł i pełzał po podłodze; jakiś żul dostał ode mnie mrożone warzywa, a pani Nisiena ov Stefanitis śmiała się ze mnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)