,,Na wschodnich terenach Polski, gdzie niskie temperatury były zawsze o wiele bardziej uciążliwe niż w innych rejonach kraju, mroza zapraszano czasami na wigilijną wieczerzę, by w ten sposób nieco go obłaskawić’’ - Paweł Zych, Witold Vargas ,,Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach’’
Na wschód od Aplanu aż po wielką rzekę Roxyzor, rozciągało się królestwo nazywane Orlandem. Założył je Orus (Aria), syn Wiła Sławicza i wybudował gród stołeczny na poświęconej Chorsowi – Srebroniowi wyspie Cortix za porohami wielkiej rzeki Tinerpy. W usianej puszczami i mokradłami dzielnicy Orlandu, w ziemi, którą w erze dwunastej i trzynastej zasiedliły słowiańskie plemiona Krywiczów i Dregowiczów, leżała wioska Smolna, złożona zaledwie z siedmiu chałup. Mieszkał w niej wolny chłop imieniem Kastuba wraz z Euzynią. Pod koniec listopada urodziło im się dziecię, synek, któremu nadali imię Zip, bo ledwo zipał. Wielce był chorowity i dużo płakał. Matka drżała o jego kruche życie, jednocześnie z oburzeniem odrzucając radę sąsiadki, aby słabowite maleństwo porzucić w lesie na pastwę dzikich zwierząt.
Obfitujący w lodowate deszcze i zimny wiatr, listopad dobiegł końca i na tronie Zviezdunów – Miesięcy zasiadł stary Grudzień z siwą brodą, odziany w biały kożuch. Cały Orland pokrył się białym całunem śniegu. Przez puszcze i stepy ciągnęły wygłodniałe stada mamutów, wilków, kosmatych nosorożców i tygrysów z szablastymi kłami. Rusałki w białych i błękitnych giezłach, dosiadające latających rumaków, sypały śnieg z worków, głosząc chwałę surowej zimy. Biedny, mały Zip łkał z zimna i dławił się swymi smarkami. Stara znachorka ze Smolnej kręciła siwą głową i rozkładała ręce, nie potrafiąc mu pomóc. Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się Szczodry Wieczór, kiedy młody ród człowieczy czcił Swaroga za zapalenie Słońca na niebie. Choć Kastuba i Euzynia byli biedni jak myszy z chramu, nigdy nie odmawiali gościny zbłąkanym wędrowcom. Przeciwnie, dzielili się z nimi swoimi skromnymi zapasami, mając zawsze na uwadze, że nieraz Enkowie z polecenia Ageja wypróbowywali w ten sposób ludzkie serca, nagradzając dobrych, karząc zaś złych. Kiedy za oknem prószył śnieg, zaś mróz kąsał niczym wściekły pies, Kastuba i Euzynia jedli grzybową zupę. Wtedy to usłyszeli pukanie do drzwi. Kastuba wstał od stołu i ostrożnie otworzył.
- Czy mogę u was spocząć? - Zadał pytanie siwobrody starzec w szarej opończy, prowadzący na postronku czarnego byka.
- A juści – odrzekł Kastuba. - Wiedz jednak, panoczku, że niewiele mamy, aby cię godnie ugościć.
- Nie będę wybrzydzać – zapewnił starzec i wszedł do izby.
Jego czarny byk został zaprowadzony przez Euzynię do stajni, gdzie otrzymał w żłobie wiązkę siana. Gospodyni napełniła talerz gościa zupą grzybową, on zaś posilił się w milczeniu. Gdy już się nasycił, Kastuba począł wypytywać dziada o wieści ze świata.
- Zowię się Nikoła – zaczął starzec – a mój wierny byk nosi imię Mikolec. Przemierzyłem wiele wiorst z dalekiego, zachodniego carstwa ukrytego za wielką wodą. Widziałem złote pałace, szczęśliwych młodzieńców i dziewice ścigające się wśród chmur na grzbietach pegazów, ale także ogniste jamy pełne łotrów pożeranych przez smoki i czerwie. Czy zacna gospodynie będzie łaskawa przynieść mi podsuszanego sera i gąsior wina z Valkanicy?
Euzynia spuściła oczy i poczerwieniała ze wstydu, gotowa zaszyć się w mysiej dziurze.
- Żałuję wielce, ale nie mamy takich przysmaków.
- Sprawdź dobrze – nalegał starzec Nikoła.
Euzynia poszła do spiżarni, o której wiedziała, że świeci pustkami i aż złapała się za serce z radości. Jej oczom ukazały się garnce miodu, pęta kiełbas, suszone owoce, mąka, kasze, sery, szynka, obwarzanki, pierniki oraz wszelkie inne wiktuały.
- On musi być Enkiem! - Wykrzyknęła uradowana i czym prędzej poczęła częstować starca Nikołę tym co miała najlepszego.
- Chciałbym zobaczyć waszego syna – oznajmił Nikoła po spożyciu poczęstunku.
- Wiedz, panie, że nasz synek jest wielce chorowity i zapewne nie dożyje wiosny – Kastuba zwiesił głowę jak sitowie.
- Z mandatu Ageja jestem Mistrzem Przepowiedni – podniósł głos starzec – i możecie mi wierzyć, że wasz syn nie tylko dożyje siwych włosów, ale i zyska sławę wielkiego jytnas. Dalejże, pokażcie mi dziecię! - Euzynia poszła do kołyski, wyjęła z niej cherlawe niemowlę i podała je gościowi.
Starzec Nikoła ujął pewnie malca, a jego oczy rozbłysły zielono – złotym blaskiem.
- Zipie, nadaję ci imię Ziuzia. Rośnij zdrowo, bo Agej przeznaczył cię do wielkich rzeczy – niemowlę na rękach starca roześmiało się radośnie.
Nikołaj oddał Zipa – Ziuzię rodzicom i przemówił do nich.
- Gdy otrok dorośnie, przeznaczone mu będzie służyć Trójgłowemu Panu! - Po tych słowach pożegnał się z gospodarzami.
Wskoczył na grzbiet byka Mikolca i zniknął wśród padającego obficie śniegu…
*
Mijał rok za rokiem, zaś w sercach Kastuby i Euzynii wzbierała radość. Patrzyli bowiem jak ich syn chował się zdrowo i z każdym dniem stawał się coraz bardziej bystry i krzepki. Wyrósł w końcu na silnego i przystojnego młodzieńca, za którym oglądały się dziewczęta. Chwalono jego pracowitość i uczynność, dzięki którym był dla swoich rodziców podporą na stare lata. ,,Tak oto Enkowie wynagrodzili gościnność jego rodziców’’ - powiadali sąsiedzi. Kiedy Ziuzia ukończył czternasty rok życia, w czasie urodzinowej uczty ojciec opowiedział mu historię z zamierzchłych dni jego niemowlęctwa.
- Jako osesek byłeś tak chorowity, że oboje w matką baliśmy się, że nie dożyjesz wiosny. Luta Mar – Zanna bardzo lubi wyciągać ręce po dzieci, których nie zrodziła…
- Tak było – przytaknęła siwowłosa już Euzynia.
- Bardzo się o ciebie baliśmy – kontynuował stary Kastuba. - Wiedz, że swój obecny wigor zawdzięczasz błogosławieństwu starca Nikoły, którego ugościliśmy pewnej zimy w naszej zagrodzie.
- Słyszałem coś o nim – rzekł niepewnie Ziuzia.
- Nikoła jest starszy niż Błogosławione Carstwo Teosta – objaśnił ojciec. - Z jego siwej brody sypią się płatki śniegu i przemierza świat dosiadając czarnego byka Mikolca. Nieobce są mu tajemnice zakryte przed filozofami. Powiadają o nim, że jest posłańcem trójgłowego Welesa, cara Nawii, albo też nim samy w człowieczej postaci.
- Chciałbym odszukać starca Nikołę i podziękować mu za to, że mnie uzdrowił.
- Masz na to moje błogosławieństwo – odrzekł poważnie stary Kastuba.
- I moje też – dodała Euzynia.
Ziuzia otrzymał od matki sakwę z chlebem i serem, od ojca zaś kostur zakończony krzemiennym ostrzem do obrony przed dzikimi zwierzętami i jeszcze bardziej dzikimi ludźmi. Ze swojej strony przytroczył sobie do pasa obsydianowy nóż w pochwie, aby mu wskazywał trasę wędrówki. Pożegnał się ze swymi rodzicielami przy ustawionym na rozstaju dróg kamiennym bałwanie Peruna dzierżącego złotą błyskawicę. Następnie zwróciwszy się o pomoc do Welesa, ukrywającego się pod postacią starca Nikoły, Ziuzia wprawił swój nóż w ruch wirowy. Zdecydował się pójść w tym kierunku, który wskaże mu czubek noża. Za pierwszym i każdym kolejnym razem nóż wskazywał Ziuzi południowy wschód. Ziuzia szedł niestrudzenie przez olbrzymie połacie lasów i stepów. Spotykał smoki, gryfy, trzech olbrzymów piekących nad ogniskiem odyńca większego od domu i kłócących się o to jak go podzielić, mantykory, sfinksy, brukołaki, nagie czarownice, oddające się Čortom w posępnych jarach, rusałki skrzaty. Czasem spotykał też ludzi jak burłaków holujących łodzie po wielkiej rzece Ra (Voldze), dwóch junaków z rodu króla Orusa, wykarmionych przez lwicę, leśne plemiona zakrywające nagość zielonymi płaszczami, szpetnych i dzikich Naradów, nie gardzących ludzkim mięsem, Owira, samotnego łowcę wilkołaków oraz murzyńskiego księcia z Rajku, który przybył do Orlandu, aby rozkoszować się kwasem chlebowym. W czasie swej wędrówki Ziuzia rozpytywał ludzi i starsze od nich istoty o starca Nikołę. W odpowiedzi wciąż słyszał, że ma kierować się na wschód. Tym sposobem doszedł do źródeł wielkiej rzeki Roxyzor, oddzielającej Europę od Azji w czasach nim wąż Gorynycz zamienił się w pasmo górskie. Wtedy to Ziuzia zobaczył dostojnego starca w powłóczystej, czerwonej szacie, którego śnieżnobiałą brodę rozwiewał wiatr. Obok niego stał czarny byk ze złotym kółkiem w nozdrzach i pił wodę z ruczaju.
- Witaj, dostojny Nikoło! - Ziuzia padł na kolana przed starcem.
- Witaj, Ziuzio – odpowiedział Nikoła. - Zostań moim wołchwem!
- O niczym innym nie marzę – wyznał szczerze Ziuzia.
Gdy wypowiedział te słowa, starzec począł zmieniać się w jego oczach. Zerwał z siebie czerwoną szatę i urósł o trzy stopy. Jego nagie ciało porosło gęstym, czarnym futrem. Mistrz Ziuzi miał teraz trzy ustawione jedna na drugiej, rogate głowy ze świecącymi oczami i dziczymi szablami. Stwór nosił czarną pelerynę, przepasany zaś był żelaznym łańcuchem. Byk Mikolec przeobraził się tymczasem w karego ogiera.
- Prawdę mówili ci, co twierdzili, żeś jest wcielonym Welesem! - Ziuzia nie okazał lęku, wiedział bowiem, że Weles mimo potwornego wyglądu, stał po stronie Ageja.
Car Nawii wyciągnął w stronę Ziuzi kosmatą rękę.
- Naści tę białą pastylkę! - Ziuzia posłusznie wziął pastylkę i połknął ją, popijając wodą ze źródła.
W dotyku pastylka była zimna jak lód, smak zaś miała słodki.
- Teraz dmuchnij na to źródło! - Polecił Weles.
Kiedy Zuzia wykonał polecenie, wody ruczaju pokryły się lodem.
- Właśnie otrzymałeś władzę nad lodem, śniegiem i mrozem; sprawuj ją godnie! Wracaj na swe ziemie rodzime nad Nemaną, Diviną i Veresiną. Niech przymrozek wydobywający się z twoich płuc, nie pozwoli gadom a robactwu rozmnożyć się zbytnio i wyprzeć ludzi z ich ziemi.
- Tak uczynię – obiecał Ziuzia, zaś Weles gwizdnął przeraźliwie swoimi trzema parami ust.
Wówczas na stepie zadudniły ciężkie kopyta i nadbiegł potężny żubr.
- Siadaj na mój grzbiet – powiedział zwierz. - To dla mnie zaszczyt wieźć wołchwa i kołoduna w jednej osobie! - Ziuzia wdrapał się na garbaty grzbiet żubra i popędził na nim w stronę rodzimej ziemi.
*
,,Jytnas Ziuzia żył zanim narodził się Irota Mróz nazywany Dziadkiem Mrozem. Ci, którym dane go było ujrzeć zimową porą, mówili, że posiadał sięgająca pasa brodę białą jak mleko, na głowie zaś miał łysinę. Okrycie jego stanowiła powłóczysta, niebieska szata wyhaftowaną srebrną nicią w maleńkie śnieżynki, stanowiąca oznakę godności kołoduna, na którą narzucał barani kożuch. W ręku dzierżył oszronioną buławę, w której zaklęta została moc zamieniania wody w lód. Jego stopy zawsze widziano bose, nawet przy zadymce i trzaskającym mrozie. Orowie odnosili się doń z mieszaniną miłości i lęku. Trzeba bowiem wiedzieć, że Ziuzia wspomagał ubogich i opuszczonych, dla których zimy były szczególnie ciężkie, a jednocześnie surowa karał łajdaków. Ukazywał się wyłącznie zimą, zaś cieplejsze pory roku spędzał razem z Welesem w Nawii Jasnej’’ - Ziębic Soplica ,,Władcy mrozu’’.
*
W czasie gdy na tronie w Cortix zasiadał król Wierchojan, prawnuk Orusa we wsi Zasielsk leżącej na ziemi wydartej rozległym Bagnom Pinos, mieszkała sierotka Zazula. Pomarli od zarazy jej ojciec i matka, przeto Zazula mieszkała w chacie swej macochy, Dajmiry i jej córki Kiełbi. Nie była z nimi szczęśliwa, co to nie! Macocha rozpieszczała swą rodzoną córkę, która pędziła dni na lenistwie i strojeniu się, podczas gdy zahukana pasierbica musiała cały dzień ciężko pracować. Choć Zazula była wynędzniała i co dzień chodziła w łachmanach, chłopi z Zasielska wspominali ją z życzliwością, zawsze była bowiem miła i łagodna. Kiełbię natomiast darzyli skrywaną pogardą, była bowiem równie pyskata i nieznośna jak jej matka. Kiedy na tronie Zviezdunów zasiadał Grudzień, śnieg był kopny, a mróz dokuczliwy, Dajmira umyśliła sobie zgubić pasierbicę. W tym celu wyprawiła ją w środku zadymki do lasu, aby przyniosła jej malin. Biedna Zazula udała się na pewną śmierć. Płakała z zimna, czekając na to co zdawało jej się nieuchronnym. Wtedy to usłyszała dobiegający z oddali odgłos złotych dzwonków. Nadjechały sanie zaprzężone w dwa białe niedźwiedzie. Wysiadł z nich Ziuzia, z którego brody zwisały sople lodu i podszedł do dziewczynki.
- Czy jest ci ciepło? - Spytał surowo.
- Tak – drżąc odparła Zazula, bojąc się urazić kapłana Welesa.
- Czy jest ci ciepło? - Powtórzył Ziuzia łagodniejszym tonem.
- Tak – odpowiedziała Zazula dzwoniąc zębami z zimna.
- Możesz być przy mnie szczera. Czy jest ci ciepło?
- Nie, panie – odpowiedziała struchlała dziewczynka, zaś Ziuzia dmuchnął w jej kierunku i ogrzał swym oddechem.
Macocha i jej córka już cieszyły się na myśl o śmierci znienawidzonej sieroty. Tym większe było ich przerażenie gdy Zazula wróciła do nich w ciepłym, białym futrze, niosąc kuferek pełen złota, srebra, pereł i drogich kamieni. Dajmira dowiedziawszy się skąd pasierbica ma te kosztowności, wysłała na mróz swoją rodzoną córkę. Również Kiełbia spotkała Ziuzię.
- Czy jest ci ciepło? - Spytał kołodun.
- Nie widzisz, że przemarzłam na kość, ty stary i głupi dziadu?! - Fuknęła Kiełbia, dodając do tego wiązankę słów nienadających się do druku.
- Czy jest ci ciepło? - Ponownie spytał Ziuzia.
- Spadaj na drzewo, głupi baranie! - Wydarła się Kiełbia i spoliczkowała starca.
Wówczas Ziuzia dmuchnął potężnie w jej kierunku, zamieniając w lód wszystkie płyny jakie krążyły w jej ciele. Kiełbia zginęła straszną śmiercią, a jej duszę porwały Čorty. Macocha umarła ze zgryzoty gdy dowiedziała się o śmierci córki. Zazula wsiadła zaś do sań Ziuzi i pojechała z nim do Nawii Jasnej, aby tam kształcić się na kołodunkę.