,, [Sołowiej Chąsiebnik] spotkał przedziwnego syna Juraty – żółwia, na którego skorupie rosły lasy, góry, płynęły rzeki i jeziora. Był to Wyspożółw, w Britainie zwany Fastitocalon. Wyspożółw był tylko sam jeden na świecie. Sołowiej osiedlił się na nim i zbudował sobie dom i skarbiec, w którym zgromadził łupy zdobyte na Niemal Człowieku. […] [Po śmierci Sołowieja, drużyna Ilji Muromca] objęła na własność Wyspożółwia. Osiedliła się na nim i podróżowała po morzach i oceanach całego świata. W owianej mrocznymi legendami Lemurii odkryła, że jej mieszkańcy nie byli magicznymi potworami, tylko zwykłymi ludźmi. Ilja poślubił Wandę i po raz pierwszy przyjął dar z jej dziewictwa. Miał syna Wentę (Ventę) i paru innych, którzy założyli na Wyspożółwiu pływające państwo Vinetę. […] [Wyspożółw] zwany przez Celtów i hobbity 'Fastitocalon', zrodzony przez Juratę jeszcze w erze trzeciej był jedynym takim stworem jaki pływał po morzach i oceanach. Jego ubarwienie to ciemna szarość (lub czerń według innych autorów), zaś oczy miał barwy żółtej. Zamiast płetw jak żółwie morskie miał łapy o palcach spiętych błoną i dosyć długi ogon. Za jednym otwarciem pyska zakończonego dziobem, połykał całe ławice ryb. Pozwalał sobie kierować Wencie, który gdy chciał coś powiedzieć Wyspożółwiowi przykładał trąbkę do ziemi i przez nią mówił'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''
Wanda,
córka księcia Siły i czarodziejki Światłowidy (Likostoviżata),
siostra obdarzonych nadludzką siłą braci Waligóry i Wyrwidęba,
niewiasta rzadkiej urody, założycielka grodu Venetiya –
Venteopolis w Italii i królestwa Wandei w Galii, na prośbę Ilji
Muromca ujęła złotą lirę w białe dłonie, by przy wtórze jej
dźwięku śpiewać pieśni o czasach starożytnych, Enkach i
bohaterach. Słuchali jej w blasku ogniska Ilja z Muromy co widział
prastarego cara olbrzymów Światogora, bracia Waligóra i Wyrwidąb,
którzy w niemowlęcych latach pili mleko niedźwiedzicy i wilczycy,
oraz Hagne; córka Libi Palatiry, księżniczka z ziemicy Amazonek,
wraz ze służebnicami w białe tuniki odzianymi pannami równie
pięknymi i walecznymi jak ona sama. Podczas gdy Wanda o cerze
jasnej i włosach długich a złocistych, w suknię z błękitnej
kitajki odziana, nie skrzywdziłaby nawet ptaka, Hagne, której imię
znaczyło Czysta (Prana)
o cerze smagłej i wijących się włosach czarnych jak u Maura, w
suknię jak krew smoka czerwoną i karacenowy pancerz ze złocistych
łusek odziana, choć liczyła sobie jeno dwunastą wiosnę życia, w
czasie czternastu bitew zabiła własnoręcznie pięćdziesięciu
mężów silnych i zdolnych do obrony, zaś na łowach ścinała
głowy dzików, turów, lwów, tygrysów i bawołów. Obie dziewice
smukłe były i wysokie o twarzach niewinnych, pełnych łagodności
i doskonałego piękna. Kiedy owa drużyna płynęła na pokrytym
lasami, górami, rzekami i jeziorami grzbiecie Wyspożółwia, Wanda
otworzyła usta i szarpiąc struny liry wydobyła z nich pieśń o
bohaterze z Orlandu co przed potopem żył i walczył.
,,Po
cóż ty mnie, nieszczęsnego Dobryniuszkę, porodziła?
Ja
Dobrynia nie jeździłbym po pustym polu,
Ja
Dobrynia nie zabijałbym niewinnych dusz,
Nie
przelewałbym krwi na próżno,
Nie
łzawiłbym Dobrynia ojców i matek,
Nie
wdowiłbym Dobrynia młodych żon,
Nie
skazywał na sieroctwo dzieciątek.
Leżałbym
jeno spokojnie, jako ten kamień przy drodze''.
-
Dobrynia Zwycięzca z Dzikich Pól – objaśniała Wanda – służył
Wołdzie; królowi Orlandu, który czynił wiele niesprawiedliwości
wobec ludu sobie przez Enków powierzonego. Nie mogąc odwieść
władcy od jego okrucieństw, Dobrynia zawiesił sobie na szyi
młyński kamień i wybrał śmierć w wodach jeziora Ilmen. Jednak
inna wersja powiada, że bohater ów, przez rusałki przywrócony
między żywych łykiem złotej wódki, znalazł śmierć dowodząc
zastępem junaków przeciw wężowi Gorynyczowi, co porwał królewnę
Zabawę Putiatiszną. Zabił go Zmej Tugarin, Gorynycza syn –
jeszcze wiele innych pięknych pieśni Wanda śpiewała owego
wieczora, a Srebroń – Chors; car Księżyc jasny i okrągły
zatrzymał się na chwilę w swym niebiańskim tańcu.
Wyspożółw
przebierał niestrudzenie płetwiastymi łapami, a Ilja jako ten co
pokonał Sołowieja Chąsiebnika czyniąc go swym rabem, jako jedyny
miał prawo wyznaczać gadowi kierunek rejsu, mówiąc doń przez
złotą trąbę przyłożoną do ziemi. Po wielu latach bohater
Muromy i Karačoru otrzymał z tego powodu herb Trąby od Arty,
królowej Amazonek. Herbu tego używał również jego syn Wenta;
pierwszy i zarazem ostatni król Vinety. Wyspożółw opłynął
Czarne Królestwa, gdzie właśnie licznych i godnych zapamiętania
czynów dokonywał Sokolnik dosiadający wielkiego bielika Igłąda –
Ihlada, po czym skierował się w stronę tajemniczych i pełnych
wszelkiego bogactwa ziem azjatyckich. W owym czasie do Azji należały
olbrzymie, przypominające rozmiarami Grenlandię wyspy Mu i Lemuria
(Lemurstan,
Lemuriya).
Podobnie jak szereg innych lądów – Atlantyda, Avalon, Hy Brasil i
Golkonda zostały zrodzone przez Juratę wraz z końcem potopu
zamykającego erę jedenastą. Wyspy te ponownie pogrążyły się w
odmętach w erze trzynastej za czasów Kraka. Stało się to za
sprawą ich licznych niegodziwości, takich jak chociażby
bestialstwo na Lemurii. Zatopiły je morskie potwory, mające kniazia
nad sobą w osobie smoka z Vovel.
Wśród
wolnych służebnic, panien w bieli ze szlachetnych rodów
pochodzących, które Hagne zabrała ze sobą z rodzinnego Arxgardu,
była najmłodsza i najpiękniejsza z nich, Klea kształcona w
licznych naukach w chramie bogini Vardavy. Klea strzelała z łuku
biby sama Dziewanna, w Italii zwana Dianą, biegnąc potrafiła
dogonić jelenia i jednym ciosem pięści miażdżyła czaszki
jasowskich żubrów, jednak w czasie wojennych przygód ubiła tylko
jednego wojownika z krainy zwanej Baktrią (Al
– Baktar)
w upojeniu somą (haomą)
przegryzając mu gardło. Klea wielce przodowała w naukach, a
zwłaszcza w tej co ją zwą Nauczycielką Życia. Podjęła się
przeto spisywania dziejów wyprawy księżniczki Hagne na grzbiecie
Wyspożółwia.
,,12 dnia miesiąca ardaszir [w kalendarzu Amazonek: grudzień] dobiliśmy do złotonośnych, obfitujących w perły i klejnoty brzegów wielkiej wyspy Mu, leżącej na południe od Bharacji i Seylanu. Ziemia ta, zrodzona w pierwszym wieku obecnej ery dwunastej, cieszy się łaską Xvaru (Słońca) i deszczami obfitymi. Płyną przez nią cztery wielkie rzeki: Purgara, Ticon, Asfa i Zaiza – nar, nie brak też rozległych, malarycznych bagien pełnych niewyobrażalnych wręcz potworów, oraz wielkich, malowniczych jezior, których największe i najgłębsze jest Zotiq – szan. Jego wody upajają jak soma Ariów i zsyłają natchnienie wieszcze. Najwyższym wzniesieniem jest zawsze pokryta świeżą zielenią, święta góra Turnya (Turana), na której szczyt co roku po stromych schodach wchodzą królowie Mu, aby palić kadzidło bogom w intencji całego królestwa. Nie ma pod Słońcem takich kruszców i kamieni, nawet najrzadszych, których nie można by znaleźć na Mu. Wyspę ową porastają nieprzebyte, wiecznie zielone lasy, pełne dzikiego zwierza, takie jak w Bharacji.
Rośnie tu lotos czarodziejski, używany w obrzędach przez szamanów z dalekiej Białopolski grzyb co sprowadza widzenia, rodzące najzjadliwsze trucizny drzewo Bohun Upas, bagienne i leśne drzewa pożerające ludzi i zwierzęta, a także ryż, palmy wszelkich rodzajów, pomarańcze, persymony, cytryny, pszenica, proso, salaki, kaktusy, których sok mogą pić ludzie, mango, grzyby mun stanowiące przysmak w Sinea, korzeń kudzu, którym Sineańczycy leczą skutki opilstwa, mandragora co krzyczy wniebogłosy gdy ją z ziemi wyrywają, drzewo cynamonowe, sandałowe, tekowe, hebanowe, cudowny lek żeń – szeń, co tak jak mandragora ma korzeń w kształcie człowieka, bagienne mangrowce; drzewa, których korzenie sterczą z wody niczym szczudła, ananasy, aloes, bajecznie kolorowe storczyki i setki innych.
Jeszcze większym bogactwem i różnorodnością odznacza się świat zwierzęcy wyspy Mu. Żyją na niej słonie i tygrysy, złociste i czarne pantery, gepardy, pantery mgliste, irbisy, wilki, cyjony, szakale, hieny, taraje, tury, nosorożce, bydło zebu, bawoły arni, gaury, bentengi, dziki, tapiry czaprakowate, przeróżne małpy – od małych rezusów po duże orangutany, jelenie i antylopy, nietoperze rudawki, czarne pawie, sępy, marabuty, pytony siatkowe, kameleony, gekony, wodne, lądowe i morskie, rodzące szylkret żółwie, warany, jaszczurki zwane 'smokami latającymi', nadrzewne żaby poruszające się lotem ślizgowym, rekiny, płaszczki, morskie i słodkowodne ryby o oszałamiających barwach, ośmiornice, perłopławy, rozgwiazdy, korale, ogromne motyle, wije i pająki, modliszki, patyczaki, straszyki i nieprzebrane zastępy innych. Co więcej na Mu można uświadczyć wielogłowego smoka, bazyliszka, białego jednorożca o czarnym rogu ze świecącym, czerwonym czubkiem i zadem w czarne pasy, gryfa, skrzydlatego warana, olbrzymie nietoperze polujące na ludzi takie jak ahool, sfinksy o ciałach lampartów i tygrysów, zatapiające okręty węże morskie, Centaury – braminów biegłych w czarnoksięskiej sztuce tantry, , feniksy, syreny i morskie rusałki o upajającym głosie, nimfy, które w Bharacji nazywają się 'apsary', elfy zwane 'ribhu', podziemne, dwugłowe karły o brązowej, lśniącej od oliwy skórze, biegłe w sztuce kowalskiej, Cyklopy – ludożerców i zionące ogniem olbrzymy, Nagów – węże o ludzkich głowach, Kynokefale, Akefale, latające na żurawiach afrykańskie skrzaty, zwane Pigmejami... Ludzie z Mu są potomkami Grabu i Jodły. Wzrostu wysokiego, cerę mają ciemną, prawie czarną, włosy czarne i długie. Za strój wystarczą im przepaski z białego jedwabiu, wszyscy zaś, tak niewiasty jak i mężowie, możni i ubodzy uginają się pod ciężarem ozdób ze złota, srebra, pereł, kamieni i kości słoniowej, niczym konie Giptów. Mężowe noszą ponadto białe turbany, w wielkiej cenie jest też malowanie białych kropek na skórze u obu płci, czym podobni są do kaledońskich Piktów. Dzielą się na szereg plemion, takich jak: Tałuzu. Saisa, Szasta, Sorba, Korburu, Sombari, Zibu, Taizona, Kałaba, Koziri, Makuru – anasz, Makuru – abi, Amasa – tari – tari, Muza – sipasz – szan, Kubalone, Konena – arida i szereg mniejszych. Nad nimi wszystkimi panuje plemię Naacala, z którego wywodzą się królowie Mu. Ludy owe czczą niezliczonych bogów i boginie takich jak Latyr – zasiadający na górze Turana władca burzy i Koła Czasu, Turus – władca zwierząt, przedstawiany jako biały jeleń, […] i setki innych. Ludzie z Mu czczą owych bogów sprośnymi przedstawieniami w teatrach, ukazujących ich prawdziwe bądź wymyślone zbrodnie. Źle skończy taki naród, co nawet własnych bogów nie szanuje! Wielkim poważaniem wśród możnych jak i ubogich cieszy się zakon braminów, nazywany Wielkim Białym Bractwem (Brudasaist'vo Gracilis Vakilis). Należą doń siwobrodzi mężowie w powłóczyste, białe szaty odziani, zaś ich siedziba mieści się w wieży z marmuru w grodzie stołecznym. Wielka jest ich władza, uważają się za bogów i nawet król nic nie może uczynić przeciwko nim. Władają sztuką magiczną, tak, że potrafią bez skrzydeł unosić się w powietrzu, spać na gwoździach, zaklinać węże i dokonywać szeregu innych rzeczy dziwnych, na Mu określanych mianem cudów. Mężowie ci wielce są zakłamani; domy wdów objadają dla pozoru odprawiając długie modły. Lubują się w bogactwach i zaszczytach, choć wzywają wszystkich wokół do ubóstwa, skromności i rozwoju duchowego. Choć pod ich oknami dzieci mrą z głodu, nawet palcem nie ruszą, by im pomóc, tłumacząc to obłudnie prawami boga Samsary. Swym uczniom bronią jedzenia mięsa (zamiast niego pić krowią urynę), sami zaś mięsem się raczą od wielkiego święta... czyli bardzo często. Obawiam się, że złość Wielkiego Białego Bractwa przetrwa nawet upadek Mu. Byliśmy w grodzie stołecznym – w porcie Ar – Paragan nad rzeką Zaiza – nar. Miasto to jest dziesięciokrotnie większe niż nasz Arxgard [nad Termodontem], pełne marmurowych pałaców i świątyń o złotych dachach, rzeźbionych kolumn zwieńczonych posągami lwów i sineańskich smoków, teatrów, łaźni, zamtuzów, kramów, warsztatów i dzielnic, gdzie Bieda z Nędzą hulają. Inne wielkie miasta to: Palur – Palarat, Supra – upramat, Pułgar – bułabar, Ar – alarab, Burgora – alabarat, Atuana, Kazir – dżabarat i szereg innych. W chramach Mu i Lemurii kwitna wszelkie nauki, oraz sztuka magiczna, lecz ich osiągnięcia trzymane są w tajemnicy przed innymi ludami. Mu zjednoczył Tamir I Dalima, król plemienia Naacalów w IV wieku ery XII. Obecnym władcą jest Karak (Kharak), o którym mówią, że jest tyranem... [….]'' - pisała w ,,Diariuszu'' Klea z plemienia Amazonek.
Po
opuszczeniu Mu, Wyspożółw skierował się w stronę pobliskich
wysepek zamieszkanych przez osobliwe plemiona Obojnaków i Rakonogów
(Estinogiren).
,, […] Na początku miesiąca surad – aszir [w kalendarzu Amazonek: styczeń], kiedy to śniegi zalegają grubym całunem w krainie Ilji Muromca, Waligóry, Wyrwidęba i Wandy, na niewielkiej wyspie Kiné spotkaliśmy lud Obojnaków (Germoafroditen, Ałgisomokoszinowie). Z uwagi na to plemię, towarzyszący nam Słowianie nazwali tę wyspę imieniem Obojna. Ujrzeliśmy mieszkające w chatkach krytych palmowymi liśćmi niewiasty, bardzo ładne; wysokie o cerze śniadej i włosach czarnych, a ich jedynym strojem były sznury pereł na szyi. Jedynym, za to poważnym defektem ich urody są męskie części sromne. Obojnaki to rasa łagodna, ciekawa świata, ufna, całe dnie pędząca na zabawach w morzu i lesie. Istoty te pytane przez nas jak się rozmnażają, w odpowiedzi pokazały nam leśne źródełko, którego kryształowe wody, przed wiekami zmieszane z nasieniem perskiego boga Mitry, który zażywał w nim kąpieli, mają moc budzić życie w żywocie niewieścim. Jedna z nas [Amazonek] waleczna Kirbas – kubera – ašmi zabrała dzban owej wody do Amazonii by wypróbować jej magiczne działanie na sobie. Obojnaki, wśród których nawiasem mówiąc nie ma kasty kapłańskiej, z bóstw czczą jedynie boga Hermesa i boginię Afrodytę, których towarzyszący nam Słowianie określali imionami: Algis (zapożyczonym od Bałtów) i Mokosza. Z racji ich pochodzenia, docierający tu przed nami żeglarze greccy (jak choćby Arisanos, Dioran, Kalimenes, Stratobonos i Mastiranos z Delos – miletu) określają Obojnaki imieniem 'Hermoafrodytów'. Życie pędzą rozpustnie niczym kozły, albo małpy. Wszystkich perwersji jakim się oddają od najmłodszych lat na wołowej skórze byś nie spisała. W odróżnieniu od ludzi z Mu i Bharacji nie znają pisma, ani żadnej nauki czy sztuki, opowiadać zaś umieją tylko sprośne plotki. Ponieważ nic nie wiedzą o własnych dziejach, ochotnie upamiętniają tych, co ich niegdyś krzywdzili. Mam tu na ziemię wbity miecz Osorkona Obojnakobójcy – trzeciego króla Mu, co zwyciężył Bharację i Seylan. Jak opowiadał mi Ilja Muromiec, powołując się na słowa swego przyjaciela Aloszy, którego ojciec Izasław był wołwchem (kapłanem Antów), ówże król Osorkon bił także Słowian i co więcej, w Visoko w rejonie rzeki Bosny zbudował piramidy ku czci Szamasza, boga Słońca […]''
-
głosi kolejny zapis w dzienniku podróży, który sporządziła Klea
Dziejopisarka.
W
dniu, kiedy straszliwa zadymka szalała nad pokrytą białymi zaspami
Sklawinią, Ilja Muromiuec wraz z towarzyszami zamorskiej wyprawy;
braćmi Waligórą i Wyrwidębem, ich siostrą Wandą oraz
Amazonkami, penetrował wiecznie zieloną, pełną Słońca i
wielobarwnych muszli na złocistej plaży wysepkę, która w greckich
i słowiańskich atlasach nosiła nazwę Estirana. Zamieszkujący ją
lud Rakonogów, półnagich ludzi obu płci o stopach odwróconych do
tyłu, z zapałem i wyczuciem smaku zdobiący śniade ciała
kolorowymi malunkami, perłami, drogimi kamieniami, piórami papug i
białych czapli, oraz amuletami, czego naśladować nie należy,
okazał się przyjazny i gościnny, znacznie bardziej niż ludzie z
Mu, wśród których hulała dekadencja. Plemię owo największą
czcią otaczało Anahitę – dziewiczą panią wód słodkich i
płodów ziemi, takich jak maniok, niewyobrażalnie piękną, w białą
suknię odzianą. Anahita, której imię, co zauważył Ilja Muromiec
było jedno z wielu imion Mokoszy, cześć odbierała jako matka
najwyższego boga Dievsa, który tak jak Boruta pasł dzikie
zwierzęta. Poczęła go gdy promień Słońca złotego o poranku
padł na jej łono. Dievs i Anahita przed wiekami żyli na wyspie
Estiranie, lecz któregoś dnia odpłynęli za morze, by powrócić
za tysiąc lat. Historię tę odkrywcy usłyszeli od Ridukhu –
bramina składającego kadzidlane i kokosowe żertwy wspomnianym
bóstwom.
-
Chcielibyśmy widzieć jakiego to władcę macie nad sobą – spytał
Wyrwidąb, na co Ridkukhu uśmiechnął się i skinął nań, po
czym zaprowadził do leśnej jaskini oświetlonej setkami świec.
-
To jest nasz król – wytłumaczył kapłan wskazując na stojący
na kamiennym tronie obraz Rakonoga w sułtańskim turbanie namalowany
na cyprysowej desce, która ongiś posłużyła kupcowi Sadce w
opuszczeniu władztwa Morskiego Cara.
-
To jest obraz – zmarszczyła się Hagne – a gdzie jest ten, kogo
wyobraża malowidło?
-
Może wasz król jest w dalekiej podróży? - z powątpiewaniem
spytał Waligóra.
-
Nic z tych rzeczy – bramin złożył dłonie i uśmiechnął się
promiennie. - To ten obraz na tronie jest naszym królem. Taki król
malowany jest o niebo lepszy niż król z krwi i kości, bo tak mamy
ludowładztwo....
-
Raczej anarchię – mruknął Wyrwidąb.
Gdy
obaj bracia, Hagne i Klea wraz z braminem powrócili z lasu, zapadł
zmierzch, zaś na plaży rozpalono zdające się sięgać
rozgwieżdżonego nieba ognisko z aromatycznych pnączy. Nadszedł
czas biesiady, tańców, pieśni i snucia bajecznych historii.
Rakonogi podobnie jak rasa Hermoafrodytów pędziły życie długie i
beztroskie, pełne zabawy, a ich jedynym zmartwieniem była walka z
nudą. Mimo to ich serca były szlachetne, mimo dumy i zadziorności,
zaś każdy gość, tak spodziewany jak i niespodziewany był dla
nich istotą świętą, niby Dievsem samym. Dla gości z dalekich
ziem przygotowano moc owoców lasu: mango, bananów, kokosów,
daktyli, marakui, papai, cytryn pomarańczy, mandarynek, ananasów,
arbuzów, jabłek, melonów, salaków, fig, ale nie brakowało też
pieczonych tuńczyków, marlinów i innych ryb, krabów, homarów,
langust, krewetek, ostryg i innych małży, ośmiornic i kalmarów,
rozgwiazd, jeżowców, gołębi z Nicobaru, pawi, bażantów, kurów
bankiwa, pieczonych morskich łuskowców o błękitnej łusce
chwytających plankton długimi językami, świń, antylop i Fugas –
Objadło wie co jeszcze! Rakonogi bardzo lubiły łakomstwo, niby
niedźwiedzie szykujące się do snu zimowego, zaś swoim gościom
dawali jeszcze więcej niż sami jedli. Uczta nie mogła się odbyć
bez żłopanego bez umiaru araku z Bharacji i miejscowej wódki z
mango. Ilja Muromiec wzbudził powszechny aplauz swych gospodarzy,
opróżniając jedna po drugiej piętnaście beczek araku i co ważne
– zachowując przy tym życie i zdrowie. Uczta u Rakonogów
ciągnęła się do świtu, oraz przez trzy następne dni i noce,
gości zaś bolały brzuchy i głowy.
*
Karak,
syn Ołmazdara III, syna Urbos – kardamona, syna Szamasz –
apaliddiny, syna Latyr – pałura, syna królowej Axmi, córki
Purdan – babura z dynastii Kir a plemienia Naacalów, władał
wielką wyspą Mu na Oceanie Wyrajskim, już siódmy rok zasiadając
na Pawim Tronie w Białym Domu – pysznym pałacu zdobnym w kolumny,
kopuły i minarety w stołecznym Ar – Paraganie. Wzrostu był
średniego, skórę zaś miał dużo jaśniejszą niż większość
jego poddanych, pokrywały ją zaś wymyślne tatuaże henną
wykonane i skaryfikacje tworzące wzory podobne do gwiazd i
gwiazdozbiorów. Włosy jego krótkie i czarne, ociekające
pachnidłami, podobnie wąsy. Nosił turban jedwabny, duży i biały,
zdobiony skrzącym się piórem tęczowego feniksa i drogim
kamieniem; chryzoprazem zaczarowanym, który miał moc ukazywania
zdarzeń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Jego ciało,
muskularne i lśniące od oliwy zdobiły złote pierścienie i
obręcze, oraz ciężki naszyjnik z olbrzymich pereł. Wstyd
zasłaniał jedwabną przepaską naszywaną cekinami i brokatem.
Jadąc do boju na słoniu, bądź białym, urodzonym z morskiej piany
rumaku, zwanym Kalki, zakładał podbity czarnym aksamitem płaszcz
ze skóry złocistego lamparta. Berło miał uczynione z eburnu
zwieńczone wyobrażeniem ludzkiej dłoni.
W
królewskim gineceum, czyli haremie Białego Domu mieszkały setki i
tysiące, tysiąc osiemset i więcej młodych i niewyobrażalnie
wręcz pięknych niewiast, których prawie nagie ciała zdobiły
henna i rzadkie klejnoty. Owe damy z babińca, z których każda
posiadała liczne niewolnice – odaliski, kucharzy, słonie, pawie,
łabędzie, małpki, fretki, koty, mopsy, lub inne małe pieski,
gazele, bądź pantery, sterty pobudzających zmysły sukienek z
gazy, szkatułki pereł, drogich kamieni i pachnideł, biegłe były
w grze na różnych instrumentach, wróżeniu z dłoni i stóp, oraz
z fusów sineańskiej i cipangijskiej herbaty, grze w szachy i karty,
w nade wszystko w sztuce zabaw miłosnych. Flota wojenna i handlowa
Mu sprowadzała je z Bharacji i wyspy Seylan, Sinea i Cipangu, Kori,
Vietmanii, Khemeru, Dżawy, Sumatry, Kalimantianu, Siamu, Arabii i
Afryki, Libii i Turanu, Lemurii, Sumeru, Syrii, Atlantydy, Hetycji,
Amazonii, Medii, Persji, Baktrii, Sogdiany, Scytii, oraz Sklawinii,
zaś doglądał ich cały legion czarnoskórych eunuchów z Zielonego
Kontynentu na Wschodnim Końcu Świata, gdzie królowie Mu zakładali
kolonie i faktorie.
Skarbiec
królewski wykopany przez dwugłowe karły głęboko pod ziemią
pękał w szwach od złotych monet, naczyń i ozdób, srebra,
platyny, elektronu, bursztynu znad Morza Srebrnego, drogich,
rzadkich, czy wręcz zaczarowanych kamieni, pereł i kości
słoniowej. Na straży tych bogactw stał zielony smok o trzech
głowach i kłach zatrutych jadem. W złote oparcie tronu króla
wprawione zostały duże niczym piąstki dziecka kamienie przepięknej
barwy, które miały moc widzieć i mówić. Karak co dzień polował,
czy to z grzbietu słonia, czy konno, a w jego pałacach myśliwskich,
rozsianych po całym Mu, pełno było skór tygrysich, lwich i
panterczych, rogów antylop i gazeli, nosorożców i jednorożców,
koziorożców, jeleni, skór sineańskich pand i niedźwiedzi,
krokodyli i wielkich waranów z Wyspy Szczurów, piór pawi, białych
czapli, bażantów argusów, zasuszonych marlinów i żaglic, skorup
żółwi szylkretowych i Boruta z Dziewanną wiedzą co jeszcze!
Charakterem
i sposobem sprawowania władzy, król Mu niewiele różnił się od
Kościeja. W gniewie znosił z powierzchni Ziemi całe miasta i
plemiona, wciąż wymyślał nowe tortury, a wyrok śmierci orzekał
najczęściej nie za przestępstwo, lecz z nudów, chciwości, bądź
chuci. Wówczas wydawał nieszczęśników słoniom do zadeptania,
bądź nabijał ich na błyskawicznie rosnący bambus. Dla sławy i
łupów pustoszył mnogie krainy – Bharację, Arabię, Axum,
Malgalesio, Sumer, Tebet, Sinea, Lemurię.... Choć wysyłał innych
na śmierć, samemu nie brakło mu odwagi, co jest rzadką cechą u
możnych tego świata. Omal nie wytracił w zupełności plemienia
ludożerców Padajów, po czym uczynił kolonią Mu ich krainę zwaną
Kasmiria.
Tenże
Karak w siódmym roku panowania skierował swe zastępy, które miast
koni dosiadały waranów o skrzydłach opierzonych, ku wyspie
Rakonogów. Wojownicy z Mu, zbrojni w łuki, strzały, oszczepy i
proce, lecieli pozłacanymi rydwanami, magiczną sztuka wyposażonymi
w skrzydła łabędzi, zaś ich król jak zwykle zamierzał walczyć
w pierwszym szeregu, jak na króla przystało. Czynił tak, bo lubił
zabijać, choć dla porównania, gdy grał w szachy, siedział na
tronie, zaś sługa w jego imieniu przemieszczał figury, w razie
przegranej odpowiadając głową. Plemię zamieszkujące Estiranę,
widząc niebo ciemne od powietrznej floty Mu, niby od nalotu
szarańczy, bezzwłocznie chwyciło za wszelki dostępny oręż. Do
walki stanęli tak mężowie jak i niewiasty Rakonogów. Jedynie
dzieci i starcy, oraz chorzy i kalecy pod przewodem Ridukhu i innych
braminów, schronili się w chramie Dievsa – Pasterza Zwierząt o
dachu zdobnym w iglice, który przed wiekami wznieśli Lemurianie w
miejscu, które po ich odejściu na powrót porosło puszczą. Gniew
gorzał w sercach Estirańczyków na zdradzieckiego Karaka, co
napadając na nich nie raczył wypowiedzieć wojny jak na
cywilizowanego władcę przystało. Afekt ten palił i dodawał siły.
Królowie i generałowie z Mu nieraz już przekonali się jak
groźnym, nieznającym trwogi ni litości przeciwnikiem mogą być
pogardzane przez nich plemiona Murzynów, Padajów, Kynokefali z
Andamanów i Afryki, Gałmati – okrytych skórami i używających
kamiennych narzędzi hobbitów z Flores, czy Rakonogów. Jednak
męstwo dzikich obrońców Estirany nie wystarczyło do walki z
imperium Naacalów.
Ilja
Muromiec siał spustoszenie wśród najezdników, najpierw włócznią,
a gdy ta złamała się, mieczem i ciężką jak tur, żubr i
niedźwiedź maczugą, wznosił dookoła siebie dymiące stosy ciał
ludzi, skrzydlatych waranów i połamanych wozów bojowych. ,,Ten
biały barbarzyńca
– opowiadali później pochodzący z Mu weterani owej bitwy –
walczył
jak sam Saitan – dev wcielony''!
Słowiańscy autorzy porównywali szalejącego w boju Ilję raczej do
Peruna niż któregokolwiek z Čortów.
Podobne
przerażenie w sercu samego Karaka, przyzwyczajonego do zabijania
przeciwników silnych i zdolnych do obrony, wzbudzili Waligóra i
Wyrwidąb. W ich wielkich jak bochny łapskach, stalowa broń, hełmy
z bułatu i damastu, oraz kości najroślejszych wojowników z Mu i
ich skrzydlatych waranów pękały jak patyki, abo niczym lud na
wiosennym jeziorze.
Strzały,
którymi raziła księżniczka Hagne (Okiena)
wraz z innymi Amazonkami, bzyczały donośnie i złowrogo niby dżiny,
ifryty a potępione dusze z najstraszliwszych majaków pustynnego
Arabistanu. Żadna z nich nie chybiła celu; każda śmierć zadała,
z cichym okrzykiem: ,,Azif''!
Jedynie Wanda nie ćwiczona w wojennych i łowieckich sztukach,
pozostała w leśnym azylu, gdzie razem z kapłanami pielęgnowała
dzieci i chorych.
,,Dlaczego
wy, którzy posiadacie tak wiele pałaców, z zawiścią spoglądacie
na nasze ubogie namioty''?
- rzucił
w twarz rzymskiemu cesarzowi Klaudiuszowi, zwyciężony przezeń
Caractacus, król Brytów. To samo mogliby rzwc dzicy mieszkańcy
Estirany najechani przez Mu. Karak walczył jak berserk z Nürtu.
Walcząc czuł, że żyje. Jak faraon kładący trupem Hyksosów,
Hapiru, Libijczyków, czy jeszcze innych zakurzonych barbarzyńców z
pustyń Semistanu, tak król Mu; Naacal z nasienia Naacalów ciosami
żelaznego korbacza zadusił Amazonki; Kirun – arunę, Arubę,
Hirkan – barbudę i Silandaar – maranę; niewiasty silne jak
niedźwiedzice i pełne wdzięku jak pantery. Wtedy to rozległ się
łopot olbrzymich skrzydeł i dał się słyszeć krzyk orła,
takiego jak Ziz (Sis),
którego bali się Solimowie.
,,Oto wielki jak górski wierch, dwugłowy orzeł, niczym grom rzucił się na węża, zabił go ciosem dzioba w kark i poniósł wysoko, ponad obłoki. Niezwykły to był ptak. Jego dzioby i nogi mieniły się złotem, a pióra wszystkimi i odcieniami szkarłatu, lazuru, złota, zieleni i srebra. Najchętniej przebywał w krainie, która w erze dziesiątej, na cześć królowej rusałek Bharatieny została nazwana 'Bharacją', ale zapuszczał się też w inne rejony Azji.
- Co to było? - spytał Tar – Alatyr, dotąd oniemiały.- Garuda – odparł przytomnie Rysie Uszko. - Ten ptak nazywa się Garuda, a jego pielesze są w górach Imalain […]'' - ,,Szmaragdowy latopis''.
Tenże
Garuda, o którym opowiadały już legendy ery siódmej, albo też
jego potomek, przyleciał na pomoc Rakonogom. Zawsze to czynił
ilekroć ustawiony na szczycie wielkiej góry Meru w Bharacji,
magiczny, cynowy kocioł, zdolny pomieścić pięć słoni, napełniał
się mięsiwem. Był to znak dla Garudy, że Estirana potrzebuje
pomocy. Na sam jego widok budzący w sercach trwogę, taką jaką
wzbudzał rogaty bóg Pan, znaczna część najodważniejszych
wojowników z Mu, poczęła uciekać w dzikim nieładzie, wypadając
przy tym ze skrzydlatych rydwanów, łamiąc sobie karki, albo tonąc
w pełnym rekinów Oceanie Wyrajskim. Hagne, przez krasnoludki zwana
Okieną, zasłoniła Kleę Dziejoipisarkę grecką tarczą o nazwie
,,hoplon''
. Gdy uderzenie królewskiego korbacza zostało odparte, kosztem
wgniecenia w tarczy, księżniczka Amazonek chwyciła za łuk z rogu
koziorożca z Nubii i posłała strzałę w serce króla Mu i
wielkiego księcia Naacalów. Karak, o którym można było
powiedzieć wiele złych rzeczy, ale nie to, że był tchórzem,
wyleciał z rydwanu z trzymającą korbacz dłonią przeszytą na
wylot i zmartwiałą od ciemięża. Gdy ujrzał Amazonkę celującą
doń z łuku, ujął swój oręż w zdrową dłoń i rzucił nim w
kierunku potężnej przeciwniczki. Żelazny łańcuch zdusił jej
łabędzią szyję, zaś nabita kolcami kula na jego końcu rozbiła
czaszkę. Hagne, córka Libi Palatiry odeszła w sposób godny
prawdziwej Amazonki; w bitwie i młodo. Zaraz potem głowę Karaka
ściął Ilja Muromiec. Taki był koniec bitwy, największej w
dziejach Estirany. Poległych oddano płomieniom. Hymny zwycięstwa
sławiące Dievsa – Mocarz, co pokonał tura i tygrysa, przeplatały
się z lamentami po zabitych Rakonogach.
Gdy
ucichły łzawe mowy, nadszedł czas kolejnej uczty, na której nie
zabrakło gości z dalekiej Sklawinii. Arak, rum i samogon z mango i
liczi lały się tym razem nie strumieniami, lecz wezbranymi rzekami,
co dla dziatwy było piękną lekcją ze strony dorosłych. Ilja
Muromiec zachwycił tak gospodarzy jak i gości pochłaniając za
jednym razem trzy zapiekane w glinie dziki białowąsy i popijając
je piętnastoma beczkami araku. Gdy ucichły brawa i wiwaty
nagradzające ów wielkopomny wyczyn, podano przystrojone piórami
pieczyste z czarnych pawi z Mu, zaś Ilja na prośbę organizatorów
biesiady, opowiadać począł o jednej ze swych przygód.
-
Razu pewnego – zaczął – ujrzałem na szerokim stepie kamień z
napisem głoszący: ,,Kto
pójdzie na prawo, ten w małżeńskim jarzmie zajęczy niemrawo''.
Ruszyłem w owym kierunku, nie dla żeniaczki jednak, ale dla sławy
mołojeckiej i dania świadectwa, że o szczęściu męża decyduje
męstwo, a nie ślepe i bezduszne przeznaczenie, którym straszą się
Grecy. Podążając junackim szlakiem dotarłem do włości carycy –
dziwaczki Usi, córki Gopaka. Miała ona w zwyczaju zapraszać
wędrowców do stołu, po to tylko, aby potem za pomocą zapadni
wtrącać ich do lochu. Sprawiało jej to radość okrutną i
bezmyślną. Również i ja za jej sprawą poleciałem na łeb, na
szyję do ciemnicy pełnej mrących z głodu nędzików. Skruszyłem
kraty i kajdany, dopadłem carycę Usię i ją samą spuściłem do
lochu, by nabrała tam rozumu. Zaręczam, że nauka nie poszła w las
– Ilja zamyślił się. - Niektórzy skoromochowie śpiewają, żem
spalił carycę dziwaczkę za jej niecne sprawki, ale przecież
niewiast się nie zabija. W drodze powrotnej odnalazłem kamień z
napisem, co mnie przywiódł do carstwa Uzyszu i wyryłem na nim:
,,Ilja
Muromiec poszedł w prawo i nie został żonaty''.
Gdy
upłynęły dni uczty, pieśni, pląsów, śmiechów i wszelkich
innych uciech, te Amazonki, które przeżyły bitwę, wśród nich
Klea, udały się pieszo w głąb Azji ku brzegom jeziora Apin.
Słowianie zaś szykowali się, by wsiąść na Wyspożółwia i udać
się ku nowym przygodom na pełnych niebezpieczeństw lądach i
morzach. Rakonogi ledwie wytrzeźwiały, złożyły ślub w świętym
gaju Anahity, że na dziesięć lat zaniechają picia trunków, zaś
po upływie tego czasu pić je będą z wielkim umiarem.
Fastitocalonauci opuścili Estiranę, zaś ponownie stanęli u jej
brzegów po upływie dziesięciu lat. Przez ten czas Rakonogi, choć
z najwyższym trudem opanowały swe pijaństwo, rozwinęły handel
wymienny z Maladavą i Kynokefalami z Andamanów, zaś ich królem w
miejsce obrazu został jeden z bohaterów wojny z Mu. Ilja wraz z
drużyną nie mógł się temu nadziwić, na co jeden z Rakonogów
odrzekł:
-
Czyż nie jesteśmy trzodą Dievsa i Anahity? Z nimi wszystko możemy!