,,Horpyn został zabity przez własnego syna Madeja (Madeyus) . [Jego matka] Mokosz stała się jego niewolnicą; w zamian za darowanie życia miała gotować, szyć, tkać, prać i zmywać. Madej zgromadził sobie bandę z całej Słowiańszczyzny, z ziem celtyckich i germańskich, a jako jej herszt, u współczesnych i potomnych nosił imię Złodzieja – Rozbójnika. Bano się ich bardziej niż smoków i szarańczy, wsie pustoszały, a matki zabijały dzieci, by nie dostały się do niewoli. Nikt nie umiał poskromić Madeja i jego bandy. Do czasu...,'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''
Wołojar
– Siła Wołu spłodził Mladena, ojca Ozera, ojca Władysława I.
Pan Ozer (Oserus)
był to mąż wysoki i potężny, niby waleczny Bolesław, pierwszy
król Polski. Dziedzic na Wymroczu i Błyszczydłach miał włosy
rude i złociste; oraz sumiaste wąsy tychże kolorów. Na
miniaturach zamieszczonych w ,,Codex
vimrothensis''
widzimy go odzianego w dublet z połyskliwego, brązowego adamaszku i
czarne nogawice. Walczył i polował z grzbietu śnieżnobiałego
konia z Arabistanu, a imię jego: Zamieć. W stajniach rodu
Błyszczyńskich w Wymroczu, z marmurowych żłobów jadły owies
dziesiątki rumaków – białych arabistańskich i czarnych z
Turanu, wszystkie niezwykle zadbane i dobrane pod kolor, lecz Zamieć
górował nad nimi wszystkimi urodą, siłą, wiernością,
łagodnością i wytrzymałością. Powiadano o nim, że tak jak
jednorożce zrodził się w pierwszych dniach świata z morskiej
piany, a celtyccy pieśniarze i zaciężni wojowie prawili, że koń
ów to sama bogini Epona. Uzbrojony w miecz, zwany Ciosem, oraz w
maczugę Kruszyskałę, pan Ozer przecinał stal i kamień, kładł
trupem hordy strzyg, smoki i olbrzymy. O jego tarczy z wymalowanymi
smokiem i jednorożcem splecionymi w walce, prawili guślarze, że
potrafiła odbić piorun. Jednak największą chlubą zbrojowni pana
Błyszczyńskiego był pancerz ze złotej karaceny. Przed laty pan
Ozer zdobył go na oczach Boruty i Leśnej Matki, podczas wielkiego
turnieju w świętej Puszczy Dziewańskiej, na antyjskim rycerzu
Zlatyvoju, którego giermkiem był brodaty karzeł Radko. Syn Mladena
i brat Stanimira, założyciela Błyszczydeł jak na dobrego feudała
przystało, niestrudzenie bronił swych poddanych przed potworami i
przed ludźmi godnymi miana potworów, sprawiedliwie ich sądził,
pomagał w czas wojny, zarazy, głodu, powodzi i pożaru, przez co
chłopi miast przeklinać go jak innych panów, czcili go jak ojca, a
nawet zapraszali na swoje święta.
Tego
dnia pan Ozer słuchał na dworze w Wymroczu raportu swego sługi,
Wierszalena, jednego z włodarzy Latyfundium Wschodu, mającego
pieczę nad Chvojovym Lesem, rosnącym na krywickiej ziemi. W lesie
tym dominowały sosny, z których najwyższa była rosnąca w samym
środku święta Krasnaja Chvoja. Bajali Krywicze, że w Chvojovym
Lesie mieszkało plemię pięknych lecz groźnych niewiast;
Ludożerczyń, w których żyłach krew królowej rusałek Nastazji i
które zjadały mężczyzn. Raz przez ich ziemie przechodził junak
Żmij Ognisty Wilk, który za to, że uratował ich królową przed
rozpędzonym rogatym smokiem ngobou, nie został zjedzony, za to
otrzymał wór szmaragdów. Plemię to zostało przepędzone przez
Mladena i udało się na Daleką Północ, gdzie połączyło się z
Samojedami. Włodarz Wierszalen, po trzykroć dotknął czołem
podłogi, otworzył usta i począł opowiadać.
-
Madej Złodziej – Rozbójnik, którego hordy wędrują przez stepy
i gnębią Antów zabierając im bydło i wszelkie inne dobra,
najechał Latyfundia Wschodu i zmierza ku Wymroczu. W Surażu
dołączył do Madejowej hordy zbój Distimpatis; grecki książę z
polis Distimpathos, wygnany za jakieś winy. Z obu hersztami
stoczyłem bitwę w Chvojovym Lesie, gdzie widuje się jednorożce.
Bitwa była bardzo zażarta. Pod stanicą Madeja niczym bestie
najdziksze z najdzikszych wojowali chąśnicy ze wschodu i zachodu,
północy i południa; Słowianie, Scytowie, Waregowie, Grecy i inni.
Moi ludzie rąbali ich jak drzewa w lesie. Brodziliśmy we krwi i
jelitach, a zbójcy wciąż nadchodzili nowi; liczni i nienasyceni
kiej ta szarańcza. Wielce nam pomogli Lynxowie; waleczne i
nieznające strachu leśne plemię ludzi z głowami rysiów; niby
rysie zaczajeni wśród gałęzi drzew. To oni właśnie uśmiercili
księcia Distimpatisa; odgryźli mu głowę i rozszarpali jego
Greków, wojów z Nubii i Syrii jakby to były jagnięta. Tak oto z
pomocą Chrana; wodza Lynxów pokonaliśmy Madejowe hordy, lecz
Złodziej – Rozbójnik uszedł z życiem. Zaszył się w głuszy,
liże rany i znów gotuje się do marszu na zachód – pan Ozer
zafrasował się bo wiedział, że Madej to wróg dużo gorszy i
bardziej luty niż rozbójnicy, z którymi walczył do tej pory.
Bitwa
w Chvojovym Lesie to był dopiero początek. Armia rozbójnicza
plądrowała wschodnie posiadłości Błyszczyńskich, wyżynała
rodową milicję, paliła wioski i z każdym dniem była coraz bliżej
Wymrocza. Pan Ozer rozsyłał wici do wszystkich swych wasali,
gromadził wojska zaciężne z ziemic Gotów i Wandali, uzbrajał
chłopów, kazał sypać szańce wokół Wymrocza, prosił o pomoc
wodzów leśnych ludzi, żmijów, wodników, Lynxów, Neurów,
władczynie Wił i rusałek. Cały majątek tkwił w ostrym
pogotowiu.
,, […] [Tatra] uklękła i wzywała Ageja.
- … Perzona Foyakista: Perzona, Perzona, Perzona – lovaitie ysenen1! - następnie wzywała licznych Enków: miłosiernej Mokoszy i sprawiedliwej Juraty, mądrego Świętowita, Złotej Baby, Boruty i Leśnej Matki, aby udzielili niewinnym schronienia w lasach, oraz dwugłowego Mieczysława, aby odniósł zwycięstwo nad mającym płomień na karku Mieczywładem. Niech Czytelnik jej nie naśladuje, bo żadna z opisywanych postaci nie zasługuje na kult'' - ,,Tatra cz. III Ona i on''
Pan
Ozer, jeśli tylko nie ćwiczył swych wojów, udawał się w
samotności do spowitej blaskiem Srebroniowym zielonej dąbrowy.
Wchodził do małej, kamiennej kapliczki, w której dniem i nocą
płonął święty ogień i o ratunek dla swych poddanych błagał
Ageja i Enków; tych samych, których przed wiekami prosiła o pomoc
królowa Tatra. Zanosił modły w wielkim udręczeniu, jego oczy
zalewał pot, a głos należący do Świętowita zapowiadał mu, że
musi umrzeć w sposób sromotny, aby ocalić Wymrocze....
Madej
był coraz bliżej. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy stanął u
bram Wymrocza. Wtedy to pan Ozer, chcąc zapobiec zniszczeniu i
grabieży, udał się w księżycową noc do obozu zbójców; piratów
i montańskich zbójników, wioząc kufry pełne szmaragdów i
złotych monet, które miały posłużyć za okup w zamian za
odstąpienie od walnego ataku. Szedł bez broni i konia, jedynie
giermek Sołtko; młode i piękne pacholę, wykupione z płowieckiej
niewoli, w milczeniu niósł skarby swego pana. Pan wielki, choć
upokorzony, szedł wolno przez ciemny i straszny las. Gałęzie drzew
biły go po twarzy, a wiatr zawodził jakby płakał. Pan Ozer dotarł
w końcu na pagórek gdzie stał biały namiot Madeja. Ledwo przybył
niosąc w ręku pochodnię i donośnym głosem wzywając wroga,
zewsząd otoczyli go zbójcy; zbrojni we włócznie i topory, okryci
skórami wilków, rysiów, rosomaków, a ich spiczaste hełmy zdobiły
bycze rogi. Ich herszt wyszedł z namiotu, zarzuciwszy na siebie
niedźwiedzią skórę i kolczugę, zaś jego wielka jak bochen
chleba dłoń pewnie ściskała maczugę.
-
Weź złoto, na któreś nie zapracował i opuść Wymrocze jako
rzekłeś – powiedział spokojnie pan Ozer.
Zbójcy
łapczywie zagarnęli kosztowności; oczy im błyszczały jak u
wilków; omal się nie pobili, a jeszcze było im mało!Madej
podszedł do pana Błyszczyńskiego i dobywszy sztyletu rozpłatał
mu brzuch w nadziei znalezienia weń klejnotów. Ponieważ ich nie
znalazł, zaklął szpetnie, odciął Ozerową głowę, zaś giermek
Sołtko widząc to czym prędzej pomknął w las, w stronę kurów
piejących w Wymroczu.
-
Już czas! - orzekł Złodziej – Rozbójnik. - Czeka nas bitwa z
panami, która odmieni świat.
Horda
rozbójników dziko porykując i chrzęszcząc kiścieniami ruszyła
na wielki bój. Noc była ciemniejsza niż kiedykolwiek, a pan
Błyszczyński zlany krwią, leżał wśród trawy, daremnie
oczekując pogrzebu.
Na
wschód od Wymrocza rósł na szczerym polu prastary dąb,
pamiętający czasy patriarchy Dobromira. Drzewo to nosiło imię
Wielkiego Belu. Pan Stanimir z grzbietu karego, turańskiego konia
wydawał ostatnie rozkazy swym wojom, uzbrojonemu chłopstwu,
najemnikom z dalekich krain, oraz sprzymierzonym hufcom rusałek,
Wił, wodników, żmijów, Lynxów, Neurów i leśnych ludzi.
-
Uczyńcie chąśnikom to co oni uczynili memu bratu, a waszemu panu!
- Madej nie mógł liczyć na litość pana Stanimira.
Tymczasem
w lesie, kiedy noc jeszcze władała w przyrodzie, zwłoki pana
Błyszczyńskiego odnalazły wilki. W ślad za wilkami nadeszła ich
pani; sama Dziewanna Šumina Mati, jaśniejąca przedziwnym pięknem,
otoczona orszakiem oddających jej cześć rusałek. Dziewanna, pani
lasu i wszystkich jego stworzeń, pochyliła się nad panem Ozerem i
gorzko zapłakała nad jego niedolą. Będąc Enką nie poprzestała
na tym, ale zagoiła mu rany kładąc na nich swe jasne dłonie, a
następnie przyszyła złotymi nićmi głowę do tułowia i wyprosiła
u Ageja przywrócenie pana Błyszczyńskiego między żywych. Leśne
rusałki błagały Ageja Żywota razem z nią nucąc słodką pieśń
przedziwnej piękności. Pan Ozer usiadł i ujrzał uśmiechającą
się doń twarz Leśnej Matki.
-
Byłeś martwy, lecz Agej przywrócił cię między żywych, chwała
mu za to na wieki – mówiła Dziewanna. - Przy Wielkim Belu twój
brat zmierzy się jutro z całą potęgą Madeja. Przyjmij przeto
mój pocałunek, wchłoń mój oddech, a posiądziesz z nim nadludzką
siłę; siłę stada turów. Zadmij w ten róg w prążki brązowe, a
z całego lasu zbiegną się pod twoją stanicę wojowie bez liku!
*
Przy
Wielkim Belu, w czas srogiej bitwy, niósł się z daleka szczęk
wszelakiego oręża. Spiż uderzał o spiż, konający rzęzili z
wyprutymi jelitami, odrąbane głowy w hełmach leciały jak grad, a
zewsząd zlatywały się kruki i sępy, radosne nadzieją żeru. Pan
Stanimir walczył w pierwszym szeregu; siał śmierć ciężką
maczugą i wznosił okrzyki ku czci Słońca i Księżyca. Madej
przeciwnie; wschodnim obyczajem dowodził swą hordą z oddali. W
chwili gdy nikt się tego nie spodziewał, na białym koniu Zamieci
wyjechał z lasu pan Ozer Błyszczyński wiodąc do boju wielki
hufiec leśnych wojów. Pod stanicą Wskrzeszonego walczyli
zgromadzeni przezeń i odczarowani ludzie, co zgubili się w lesie i
tak długo się po nim błąkali, aż przybrali postać zwierząt i
roślin; tak bowiem działa magia lasu. Rozbójnicy spojrzeli z
przerażeniem na tego kogo rozcięli, a jak prawią bajarze, u boku
pana Ozera jechała Dziewanna na jednorożcu i szyła z łuku, a
nigdy nie chybiała. Do wieczora horda została rozbita, lecz Madej
uszedł z życiem.
*
,,Carej, obwieszony lusterkami, zarył nosem w kałużę. Tak samo Spiczymir, Częstogniew, Puta, Undung – zastępy chąśników topniały jak wiosenne śniegi. Włócznia nie obroniła Kazimierza, ni kiścień Igora. Złodziej – Rozbójnik wysyłał do walki wciąż nowych zbójów, lecz ci ginęli. 'Przecież walczy z nami jedynie dwóch mężów'! - zdumiewali się wszyscy. Istotnie, przeciw całej bandzie stanęli jeno bracia Scyta i Sarmata z rodu Grabu i Jodły, założyciele nowych ludów. Istnieje wersja, w której towarzyszyła im wojowniczka Nastazja [….]. Była to siostra Scyty i Sarmaty. W innej wersji dbała o gospodarstwo i walką się nie zajmowała. Zbóje przebijali się własnymi mieczami, padali na twarze przed braćmi i jęcząc błagali, by im zamienili śmierć na niewolę. Wśród jeńców znalazł się również sam Madej. Zgromadzono ich na rynku, a więc orzekł karę śmierci. Wtem gdy pal dla Złodzieja – Rozbójnika był już gotowy, na jego głowę spadła biała płachta. To zrobiła Nastazja. 'Nastka oszalała'! - szeptały kobiety. Tymczasem Madej został rozwiązany i musiał pójść za Nastazją. Nim został jej mężem, pracował w gospodarstwie obu braci i siostry, aby naprawić wyrządzone zło. Nastazja nie biła go i pozwalała jeść przy wspólnym stole, lecz on nie był wdzięczny. Pewnego razu stojąc przed chatą, ujrzał sąsiadkę niosącą dzban wody. Rzucił się w jej stronę powodowany żądzą, lecz nagle z okna wyleciał kamień ugodził go w głowę. Sąsiadka uciekła, a Madej leżał nieprzytomny na trawie. Owym kamieniem rzuciła Nastazja – być może dlatego porównywana do swej imienniczki z ery dziewiątej. Tymczasem w umyśle leżącego powstawały obrazy ujrzał wszystkie trzy grupy wysp Nawi; radość Jasnej, oczyszczenie Ciemnej okropności Nawi Čortów. Tam ujrzał siebie i przeraził się. Nastazja wyszła z chaty i opatrzyła krwawiący czerep. Zraniony przez nią był już innym człowiekiem'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''
O
pokucie Madeja opowiada się, iż ujrzawszy w piekle czekające nań
łoże tortur, pełen skruchy posłuchał rady kapłana i zasadził w
ziemi swą maczugę, suchą jak wiór. Podlewał ją co dzień przez
wiele lat, aż przemieniła się w jabłoń uginającą się od
jabłek. Każde z nich wyobrażało duszę człowieka zabitego przez
zbója. Gdy wszystkie upadły, dusza Madeja poleciała do Nawi Jasnej
w postaci białego gołąbka.
1
Osobo Ognista; Osobo, Osobo, Osobo, zmiłuj się nad nami!