W fantazji ,,Liber terriblis’’
pani Izabela Horkiewicz (jej pierwowzorem była pani Isabeliana ov
Orecku) organizowała zajęcia dla chłopców z zespołem Aspergera.
W czasie zajęć, gdy jeden z nich biegał, zarysowana podłoga
zrodziła mówiące ludzkim głosem tygrysy. Pani prowadząca zajęcia
zemdlała ze strachu, lecz tygrysy nie miały złych zamiarów. Dały
się pogłaskać i razem z ludźmi uczestniczyły w zajęciach. Po
ich zakończeniu udały się przez lustro do fantastycznego świata
zwanego Cudomirią.
środa, 8 maja 2013
Powieść o królowej Tatrze cz. VIII
Rozdział
VI
,,Żebyś przez
niewiastę zginął! Żeby cię karasie wpędziły do mogiły"!
- w pamieci Kościeja odżyły złorzeczenia wypędzonej Lochy.
Westchnął i przetarł z kurzu kryształowa czaszkę. Ukazała mu
obraz.
Oto
Tatra wciąż mieszkała w Jaskini Hien i opiekowała się dziećmi i
teściem. Wojska najeżdźcze nie mogły ich skrzywdzic, bo byli
chronieni przez Płanetników. Anej Afaraka zaczynała już mówić,
podobnie Mieczysław i Anej Mari. Pewnej nocy, pozbawiona tronu
królowa wyszła cicho z jaskini i pozostając w zasięgu ,,jaj
płomienistych" skierowała się nad ojcowską rzekę Czterowodę
(Te - y - aka). Towarzyszył jej Arvot Baldas i parę hien.
Gigantyczny zaskroniec wynurzył wielką jak osiem żubrów głowę,
aby zaczerpnąć oddechu, po czym znów zanurzył się z pluskiem.
Kościej ujrzał jak uklękła i wzywała Ageja.
-
...Perzona Foyakista: Perzona, Perzona, Perzona - lovaitie ysenen! 1-
następnie wzywała licznych Enków; miłosiernej Mokoszy i
sprawiedliwej Juraty, mądrego Świętowita, Złotej Baby, Boruty i
Leśnej Matki, aby udzielili niewinnym schronienia w lasach, oraz
dwugłowego Mieczysława, aby odniósł zwycięstwo nad mającym
płomień na karku Mieczywładem. Niech Czytelnik jej nie naśladuje,
bo żadna z opisywanych postaci nie zasługuje na kult. Zależało
jej na pokoju. Nie tylko jej. Europa krwawiła już od wielu lat i
nawet Kościej był tym szczerze zmęczony. Dlatego tez zgodził się
na Wielką Bitwę Visańską. Visana to była najdłuższa rzeka
Aplanu, a w późniejszej Analapii - dłuższa od niej była tylko
Lebana. Miała swoje żródło w Montanii, a uchodziła do Morza
Joldów. Na jej brzegach w erze trzynastej wybudowano grody Grakchov
i Sirenopolis, które pod innymi nazwami stoją do dzisiaj. Kościej
wciąż widział jak Tatra prosi o pokój. Wreszcie sen ją zmorzył,
a Arvot Baldas zaniósł ją z powrotem do Jaskini Hien. Znów leżała
u boku męża, a z Wieży Ślimaka nachodziły ją wizje z
przeszłości...
,,Nikt od ciebie nie wymaga, abyś zabijała Kościeja - on jest nieśmiertelny, a nieśmiertelności może się najwyżej sam pozbawić. Ty musisz być lepsza od niego, aby i nad tobą Rykar nie zapanował"
-
ongiś mówił jej Wiłkokuk, gdy przez mogiły, szli z Montanii do
Presnau. Później przypomniały jej się słowa Mokoszy:
,,Aby wygrać musisz przegrać. Przybiorę twą postać i zastąpię cię przy dzieciach"
-
dodała. Nastał kolejny dzień i Tatra zdawała się zapomnieć o
widzeniu. Jedynie z jeszcze większą niż dotąd czułością
traktowała męża i dzieci. Nocą wymknęła się z obozu i
samiuteńka wyszła nad Te - y - akę, Mokosza zstapiła na jej
miejsce pod jej postacią, a Kościej się rozweselił. Agej
uopominał go przez jytnas Kaztię, lecz bezskutecznie , bo okrutnik
nawet nie widział i nie słyszał posłanki.
-
Zrozumiała swój sen, jako to, że chcę ją zabić i chce, głupia,
abym to zrobił - dochodził do wniosku. - Myśli, że ofiara z jej
życia powstrzyma moją potęgę. Myli się, ale faktycznie marzyłem
o jej śmierci. Skoro chce, wyświadczę jej tą przysługę! -
uradowany wypił dużo piwa, przywołał do siebie jedną z nałożnic,
a także wydał rozkaz, aby sprowadzono dla niego Tatrę nad brzeg
Morza Joldów, na zachód od delty Visany. Po urządzeniu pierwszej
od długiego czasu orgii, rozkazał naszykować sobie statek.
*
Lech III wstając o brzasku, nie wiedział, że nocą,
jego żona opuściła Ojcowo, lecz Mokosza mu to powiedziała.
Tysiące różnych podejrzeń kłębiły mu się w głowie. Jak w
czasie bitwy na jeziorze Mamir, dosiadł jednorożca i zostawiwszy
dzieci i ojca opiece także Ruty i Arvota Baldasa ruszył wzdłuż Te
- y - aki. Zostawił wszystko, aby szukać żony. Chciał go pożreć
gigantyczny zaskroniec, lecz nawet ów srogi potwór wzruszył się i
powiedział ludzkim głosem.
-
Nocą twoja żona wsiadła do łodzi; obserwowałem ją. Po
przepłynięciu Czterowody, zabrano ją na Visanę - król
podziękował i wyruszył na miejsce gdzie gromadziły się już
wojska.
Pytał się Enków, ludzi, topielców i zwierząt i za
ich radami kierował się w dół rzeki niewiele jedząc i
odpoczywając.
Tatra tymczasem przebywała na plaży w delcie Moltavy.
Stała mając za plecami Grabiuka - mordercę jej siostry, a przed
sobą triunfującego Kościeja. Siedział na krześle, za nakrytym
białym obrusem stołem, na którym dymiły liczne potrawy i napoje.
W oddali stał zacumowany okret. W drodze na plażę, słudzy
Kościeja wbijali jej w skórę zatrute igły. Królowa miała jednak
silny organizm i trucizna nie zabiła jej. Teraz jej twarz zakrywała
biała chustka nasączona trucizną, lecz Kościej kazał ją zdjąć,
aby mogła mówić.
-
Co ci się stało, że zapragnęłaś, abym cię uśmiercił? -
spytał drwiąco, lecz Tatra milczała. Dopiero po dłuższej chwili
rzekła.
-
Moja śmierć będzie miała sens wówczas, gdy na zawsze wycofasz
się z mojego kraju - teraz z kolei Kościej zamilkł i zacinął
pięści.
-
Hardo się odezwałaś - powiedział - mnie zależy i na twojej
śmierci, a jeszcze bardziej na władzy. Nie każ mi wybierać.
Niemniej nie zaprzeczę, żeby widok twojej krwi nie mógł mi
przysłonić innych przyjemności - w myśli zaś dorzucił: ,,Teraz
uraczę Lecha, tym com ja przeżył po śmierci Šlezvigi"!
Przed
bladą i wygłodzoną Tatrą uginały się nogi, bowiem cały czas
bała się i bólu i rozstania z rodziną. Znała okrucieństwo
Kościeja i jego nienawiść względem siebie. ,,Niezależnie co z
mojej śmierci wyniknie, nie mam już odwrotu" - pomyślała
smutno.
-
Zaczekaj - znów odezwał się Kościej - jesteś piękna i gdybyś
się mi oddała mógłbym wycofać swoje wojska nie tylko zza Odirny,
ale nawet zza Lebany - uśmiechnął się lubieżnie.
-
Nigdy! - odmowa była stanowcza, a król zapłonął gniewem.
-
Jak nie chcesz po dobroci to batem! - wykrzyknął. - Bierz ją
Grabiuk. Tylko niech umiera długo, wymyślnie i niech zapłaci za
wszystkie wyrządzone mi zniewagi - najpierw oplątał ją ni to
korzeń, ni to macka, a następnie chwyciły Tatrę szponiaste łapy.
Uczuła ból nie do wytrzymania spowodowany kłuciem i
rozrywaniem skóry i zamienionej już w podczas wędrówki w łachman
- sukni. Grabiuk z lubością tłukł jej głową o swój pień,
odgryzał palce u stóp, później u rąk, podrzucał kobietę jak
piłkę, pozbawił ją uszu i wykłuł oko. Kościej pił wódkę, a
nawet wstał i wykrzyknął:
-
Ageju! Ciebie też tak kiedyś wykończę! - zaśmiał się szyderczo
i podszedł do torturowanej. - Nachlej się suko! - po czym rozbił
jej gliniany dzban o głowę w chwili gdy miała wyrzec ,,Leviec"!2,
bo wiedziała, że Kaztia umarła przebaczywszy mordercy i podziwiała
ją za to. Teraz Grabiuk wyrywał jej włosy garściami. Gdy mu się
znudziło, rozciął jej szponem klatkę piersiową i zaczął
wyłamywać żebra. Kościej był w siódmym niebie, lecz zarazem
czuł zmęczenie i upływ sił witalnych. Gapiąc się, ugryzł
kawałek karasia w śmietanie i chciał przełknąć, lecz poczuł,
że nie może. Wypił dużo wódki, lecz to nie pomogło. Zaczął
się dusić i osunął się martwy na piasek. Tak oto Kościej I
Nieśmiertelny umarł zadławiwszy się ością i został umieszczony
na najciemniejszej i najgorętszej z wysp Nawi Čortów.
Grabiuk nie spostrzegł śmierci pana, a służący mu
ludzie celowo nie chcieli go ratować, bo znali jego bestialstwo.
Drzewny potwór zajęty był oglądaniem żebra konającej kobiety.
Tymczasem znad Moltavy nadjechał na jednorożcu jej oblubieniec.
Przez całą drogę niósł oszczep z gwiezdnikowym ostrzem, a teraz
widok jego zmasakrowanej małżonki, uderzył weń jak piorun.
Oprawca to spostrzegł i gdy król rzucił oszczepem, szybko
zmiażdżył zębami czaszkę Tatry, a po pniu sączył się jej
mózg. Grot przebił korę, łyko i drewno, rozbił na drobne kawałki
skamieniałe serce i wyleciał na drugą stronę, do Morza Joldów.
Macki przestały się wić, czerwone oczy zgasły, liście
poczerwieniały i poczęły poddawać się wiatru rzucającwemu je w
morze, a ciało Tatry opadło na piasek. Lech III zeskoczył z
jednorożca i przypadł do niej. Była zimna i blada jak posąg, a w
otwartej klatce piersiowej, jej serce drgało leciutko jak listek na
wietrze. Król bezradnie legł na piasku obok niej, bez słów i łez.
Wiedział jedno - ona go nie zdradziła; umarła w jakiejś dobrej,
pięknej sprawie, jak wtedy gdy w czternastej wiośnie życia
opuścuiła Toreń. Serce drgało nadal.
Nieoczekiwanie ukazał się na plaży dziwny kształt,
niczym duży wąż. Gad był brązowy w zielone łaty. Jego wygląd
pasował do Abajowa, o którym niegdyś opowiadała Tatra. Pochylił
się nad konającą i ukąsił. Wówczas serce zabiło mocniej,
zagoiły się bez blizn najcuięższe rany, odrosły palce, uszy i
oko. Tatra zarzuciła Lechowi ramiona na szyję i długo go całowała,
a następnie ucałowała zwierzę.
-
Wasza żona jest bardzo zmasakrowana i nie mogłem jej w całości
wyleczyć - ludzkim głosem powiedział Abajow - teraz jest w rękach
Ageja, wraczy i twoim królu - następnie dobry wąż, który nigdy
nie skłonił łba przed Rykarem, entuzjastycznie żegnany, wpełzł
do morza i przykryły go fale.
Oboje ujrzeli martwego Kościeja, a że byli głodni
dokończyli jego ucztę. Następni z pomocą byłych niewolników
tyrana, spalili jego zwłoki wraz z martwym Grabiukiem. Z tego
ostatniego został tylko osmalony pień, który Lech zakopał. W erze
trzynastej, pień ów posłużył jako fundament nowego miasta,
zwanego Canum, a teraz Gdańskiem.
-
Co z naszymi dziećmi? - spytała Tatra siedząc na grzbiecie
jednorożca odziana w suknię z morskiej piany; prezent od Juraty
zachwyconej jej męstwem.
*
Po śmierci Kościeja jego imperium upadło i nigdy nie
powstało. Presnauland, Aplan i Orland były wolnymi państwami, a
papierowa moneta, choć używana, nie spędzała nikomu ani snu z
powiek, ani rozumu z głowy.
Rozdział
VII
Pod opieką
Lecha III, Tatra z wolna wróciła do zdrowia. Oboje zamieszkali w
Niście. Po ustaniu niepokojów Ruta nie wiedziała co z sobą
zrobić, zabrała więc Arvota Baldasa i na poszukiwanie przygód
wyruszyła do Azji. Na Wolinie kapłani nie przyjęli jej, bo
przelała już zbyt wiele krwi. Wracz Żyrwak zooperował oczy
starego króla Opplana, lecz zabieg się nie udał i ojciec Lecha
przeniósł się do Nawi Jasnej. Niefortunny medyk trzy dni później
udał się w jego ślady, a była to śmierć naturalna. Do królestwa
Welesa podążył też król Ixovodrav, a tron po nim objął książę
Ixlavok. Po nastaniu pokoju Aplan się rozwijał, piękniał i
bogacił, a twarde lata wojen z wolna odchodziły w niepamięć.
Początkowo nielubiany Lech III teraz zdobył duże poważanie, a co
ważniejsze - mądrość i rozum. Tatrze, lata tułaczki i upokorzeń
wynagrodziła niekłamna miłość ludu, porównywalna niemal z
kultem Gromorodnej. Anej Tabiena, Mieczysław, Anej Mari, Burus, Anej
Afaraka i Przerośl - Żyrwak mieli już po siedem lat i byli
zwykłym, zgodnym rodzeństwem.
Tatra była smukłą niewiastą o długich do kolan
czarnych włosach i niebieskich oczach. Nosiła ciemnozieloną
suknię, a na głowie wieniec z białych i czerwonych lilii,
symbolizujących jej czystość i bohaterstwo.
Była noc z 31 grudnia na 1 stycznia w Montanii, gdy tak
ubrana jechała konno po niebie. Obok galopował Lech III w łuskowym
pancerzu, oraz dzieci na kucykach. Anej Tabiena miała rude włosy i
zielone oczy, Mieczysław zaś był niebieskookim blondynem.
Wszystkie konie z Ultima Thule były białe i miały naturalnie
ciemnozielone grzywy.
Trzech synów kierowało się już w stronę Księżyca,
a na ośnieżone szczyty spadały złote podkowy...
Koniec
części trzeciej.
Szczecin,
październik 2003 - 13 lipca 2004.
Epilog
,,Mit slawianistyczny’’
Mitologia słowiańska sama w sobie jest
mitem, jak uważał wybitny slawinista Aleksander Brückner.3
Do naszych wiadomości dotarły zaledwie strzępki autentycznych
wierzeń, czerpane z badań etnograficznych (notuje on piosenkę o
Słoneczku, któremu się daje jajeczko, aby uwolniło duszę z
czyścca), lub przekazów pisanych o dawnym kulcie (tenże Brückner
obala opisywany przez Jana Długosza polski panteon, choć ostatnio
próbuje się doń wracać). Mitologia słowiańska w przeciwieństwie
do greckiej i germańskiej zginęła niezapisana. Jej miejsce zajęły
polskie ( i nie tylko) chrześcijańskie legendy, podania, baśnie, a
kronikarze opisywali zmyślonych władców. Dlatego też nie będę
Czytelnika okłamywał, że odtwarzam mity Słowian - naszym przodkom
nawet nie śniły się takie zwierzęta jak żyrafa (loitika), słoń
morski (Mirungow), czy tapir. Wprowadziłem przymiotnik
,,slawianistyczny" - tak jak kulturę helleńską (grecką)
odróżnia się od hellenistycznej (grecko - macedońsko - wschodniej
po wojnach Aleksandra Wielkiego). Postać królowej Tatry
zapożyczyłem z książki Marii Konopnickiej ,,O krasnoludkach i
sierotce Marysi". Dlatego też na początku powieści
zacytowałem wypowiedź pani Evy ov Tomas: ,,Konopnicka się
skończyła" (potem to zmieniłem na wymyślone przez siebie
proroctwo Teosta). Powieść nie jest jednak przeznaczona dla dzieci.
Przede mną podobne historie spisywali: św. Nestor;
redaktor ,,Powieści dorocznej" (Swaróg - Teost, panteon
Włodzimierza, bracia Kij, Szczek, Choryw i ich siostra Łybiedź),
Kosmas (o czeskich Amazonkach, wojnie białogłowskiej, Libuszy i
Przemyśle Oraczu), Gall Anonim (o Popielu i Piaście), bł. Wincenty
Kadłubek ( listy Arystotelesa i Aleksandra Wielkiego o Polsce,
postać Kraka - Grakcha, smok wawelski - ,,całożerca - holohagus",
Wanda, zwycięstwo Lechitów nad Juliuszem Cezarem), Jan Długosz
(bóg Jesza, Rus będący wnukiem Lecha) itd. Inspirujące są też:
,,Biblia", niektóre fakty z życia świętych, ,,Silmarillion"
J. R. R. Tolkiena, ,,Mistrz i Małgorzata" M. Bułhakowa,
,,Ogniem i mieczem" i ,,Pan Wołodyjowski" H. Sienkiewicza,
dzieła naukowe (Aleksandra Brucknera) i popularnonaukowe (,,Poczet
królów bałwochwalców" W. Łysiaka).
Mit jest dziełem sztuki religijnej, często tworzyli je
kapłani na użytek kultu (choć czasem robili to poeci). Dlatego pan
Ravialus ov Simajdis odniósł się sceptycznie do pomysłu tworzenia
nowej mitologii, toteż potraktujmy to jako jeszcze jedno dzieło
beletrystyczne - dobre czy złe, ocenią to Czytelnicy. Historię o
Ridanie karzącym kłamcę napisałem zainspirowany zastrzeżeniami
pana Andreusa ov Leovishinera.
Szczecin
15 lipca 2004 r.
Strk.
Velehrad 15 Juluselena 2004 lat.
1
Osobo Ognista, Osobo, Osobo, Osobo, zmiłuj się nad nami!
2
Wybaczam!
3
Tekst odzwieciedla stan wiedzy autora z roku 2004.
Powieść o królowej Tatrze cz. VII
,,Człowieka z
duszą'' można rozpoznać nawet gdyby przebywał w karczmie razem z
pijakami" - powiedział polski góral do kontrowersyjnego
księdza Józefa Tischnera, dla niektórych zbyt lewicowego.
Płomienie Ageja oświetlały twarz modlącej się
Kaztii, siostry Tatry. Mieszkańcy Nawi Jasnej lubili wyprawy na
szczyt Wielkiego Dębu, na spotkania z Agejem i Enkami innymi niż
Weles. Choć archipelag, na którym mieszkała, był krainą
szczęścia, teraz nawet na nim gościł smutek. Jego powodem była
wojna i zagłada Aplanu. Policzki orantki były uperlone łzami.
-
Żadne z przedśmiertnych cierpień nie jest wieczne - mówił Agej
ocierając kobiecie łzy płomieniem, a ona ufnie wtuliła się w
ogień. - Kaztio! Nadchodzi koniec Kościeja i jego okrucieństw. Na
jednym z sabatów w górach była teutmańska dziewczyna, która
chcąc zostać czarownicą wzywała w moim imieniu piwo sąsiadów
aby skisło. Wzywała też ducha Goplany III, aby nauczyłą ją
rozpusty, lecz teraz duch nie chce od niej odejść i bardzo dręczy,
ona zaś żałuje. Chciałbym abyś jej pomogła, aby ludzie wzywali
mnie przez ciebie w udręczeniu przez złe duchy.
-
Pomogę - poważnie odrzekła Kaztia.
Od razu ruszyła w drogę, ta jednak prowadziła przez
Alpenland teutmański, gdzie po raz kolejny czarownice zebrały się
na sabat. Nie mogąc ich wyminąć, a wiedząc, że wiedźmy żyły w
nieprzyjaźni z jytnas, mocą Ageja przybrała postać pięknej
brzozy, zakorzenionej w wierchu i ozdobionej złotymi listkami -
drzewo to symbolizowało jej ciało. Ukryta między gałęziami
srebrzysta gwiazda przedstawiała duszę, a zakwitłe w listowiu
lilie to dziewictwo, które za życia miało stać się darem dla
Bielskobiała. W blasku Srebroniowym ukazywały się coraz liczniej
miotły i kije z siedzącymi na nich kobietami, które następnie
siadały na śniegu. Jedna z nich wyciągnęła jedwabistą,
szponiastą dłoń po gałązkę Kaztii, inna chciała dla siebie
zagarnąć piękna gwiazdę spomiędzy konarów, jeszcze inna chciałą
napić się oskoły, lecz zdziwione spostrzegły, że drzewko parzy.
To sam Agej bronił jej swoim żarem, aż wiedźmy straciły nią
zainteresowanie.
-
Otus sie!1
- rozległy się szepty, gdy z wyciem wichrui dalekim odgłosem
bitwy, nadleciały dwie mamuny trzymając tron trzeciej, pozbawionej
skrzydeł. Postawiły tron na ośnieżonym szczycie. Siedziała na
nim młoda i szczupła kobieta. Miała długie, rude włosy, a kły
niczym wampirzyca. Na palcach dłoni i stóp srożyły się czarne,
hakowate pazury na modłę ptaków drapieżnych. Od klatki piersiowej
w dół nosiła jedwabną, czarną suknię, a zamiast piersi miała
dwie wijące się żmije. Na kolanach trzymała swoją żywą
maskotkę - ludzką głowę na pajęczych nogach ze stepów Orlandu.
-
Witaj Locho! - jedna z czarownic upadła twarzą w śnieg i polizała
stopy mamuny; kobiety co niegdyś zaprzedała się Rykarowi.
Następnie Locha odebrała hołd od pozostałych wiedźm, a także od
złych nocnic, wąpierzy, mamun, z których ust ściekała krew
pożeranych niemowląt i od przybyłych z Nurtu trolli. Królowa
Čortlandu
wypiła beczkę wódki, a następnie oddała się młodemu królowi
wąpierzy, który w Burus miał zająć miejsce Erydana. Inne istoty
żeńskie poszły w jej ślady, a już wkrótce zaczęły się
plotki.
-
Wiecie co się stało? Šlezviga
kaput. Przedwczoraj do jej sypialni wpełzł potwór z teutmańskiego
jeziora z niedźwiedziami. Miał ci ja łeb koziorożca, ale z
pyskiem minoga, łapy jak żaba, a reszta jego cielska była jak u
węgorza. Jak wpełzł, bydle, to nagryzł skórę królowej i wyssał
krew z flakami, mózg i te inne, a potem - szlus do wody! -
opowiadała owa czarownica, która w Dyskotece Pana Dżeka Piętro
Niżej wygłosiła absurdalny monolog do słonicy.
-
Głupia! Takie żyją w Helgolandzie! - strofowała ją nocnica;
podobna do niewiasty całej czarnej jak smoła.
-
A kiep ze szczegółami! - żachnęła się pierwsza. - Kościej jak
ujrzał wydrylowaną żonę, to bardzo płakał, bo powiadają, że
ją miłował, choć poślubił dla królestwa Teutmanii, a potem ku
jej czci tereny na południe od Jutii nazwał ,,Šlezvig
Holsanicy".
-
A ja wiem co się zdarzy w przyszłości! A nie powiem! - chwaliła
się inna wiedźma, wiedząca to od Rykara, który dowiedział się
tego od Ageja, zanim go zdradził.
-
No powiedz, nie bądź tym co ryje!- nalegały nocnica i jej
rozmówczni.
-
Jak chcecie mojej opowieści to dajcie wina - gdy dostała, zaczęła
dziwną historię. - Przeminie to era i następna, a wtedy będą
takie kraje o dziwnych nazwach jak Polska i Niemcy. Razu pewnego w
Niemczech powstanie wódz, którego nazwisko wymówione wspak, będzie
po nowoludzku oznaczało mordercę. Napadnie on na Polskę i inne
kraje i będzie mordował, oj, mordował, a pomagać będzie mu
niejaki Stalin. On jednak zdradzi go, to znaczy Stalina i napadnie na
jego kraj - chyba Rosję, albo inaczej nazwany. Stalin, jak się
wnerwi to skopie rzyć temu Reltihowi, to znaczy Hitlerowi i rękoma
Polaków wywali Niemców za Odirnę; przepraszam, chciałam rzec -
Odrę. Niektórzy z nich porobią takie organizacje - będzie ich
mało, ale narobią krzyku na cały kontynent. Będą chcieli
szkodzić Polsce, ale nie wszyscy Niemcy będą jak oni. Patrzcie co
zobaczyłam dzisiaj w źródle! - rzekła czarownica, a jej
słuchaczki przysłuchiwały się i wpatrywały w wizję wielce
zaciekawione.
,,Razu pewnego w Burus zamieszkją Bałtowie, a książę
polski sprowadzi Niemców, aby z nimi walczyli. Niemcy owi, oszustwem
przywłaszczą sobie te ziemie, wymordują Bałtów, zwanych
Prusami, osiedlą się i przejmą nazwę Prusaków. Do rozbiorów
będą oni ludnością o niemieckiej kulturze, lecz lojalną Polsce.
Biały orzeł Tinez, który później stanie się godłem Polski,
pochodzi z Burus - późniejszych Prus. Znajdzie się taki niemiecki
dureń, co wywiedzie z tego wniosek, że polskie godło jest
pochodzenia niemieckiego, a nie bałtyjskiego. Filut ten będzie
należał do odpowiedniej organizacji i będzie ogłupiać Polaków.
Jednak przez okno wleci do niego czarny orzeł Ridan, który będzie
w godle Niemiec i otrzyma imię ,,Gapa". Szponami wykłuje mu
oczy i powie: ,,A to ładnie tak kłamać i knuć, huncwocie"?
Łgarz będzie przepraszał, a że szczerze pożałuje, Ridan zwróci
mu wzrok, a Niemiec opuści swą organizację i będzie próbował
żyć uczciwie''.
Ale wy macie za małe móżdżki, by to zrozumieć! -
dodała czarownica i włączyła się do powszechnej orgii.
Zmęczona i ubrana Locha przysiadła się do młodego,
kwiożerczego króla.
-
A powiadają, moja perło, że mojego poprzednika przed laty ubiła
jakaś dziewica. Gdybym ją znał, to bym rozwlókł jej ciało do
ostatniej fibry po całym kontynencie! - mówił młody władca.
-
Zuchwały jesteś, Naraicarocie I - mówiła mamuna. - Erydan był
wielkim mocarzem, a ona jest Wybraną (łotkip) - wspiera ją Agej i
wszyscy Enkowie, jest mądra i wytrzymała, ma nawet pokorę i
miłosierdzie, czego nam nigdy nie stanie. Jest niebezpieczna dla
całego Čortlandu.
Rykar mi mówił, że będzie przyczyną zguby Grabiuka i samego
Kościeja nieśmiertelnego. - dodała po chwili.
Sabat się kończył, a Kaztia usłyszawszy co czeka
Kościeja, przybrała swą postać i świecąc jak gwiazda,
niepostrzeżenie udała się wreszcie aby wyprosić uwolnienie od
potępionego ducha Goplany III, po czym wróciła uspokojona do domu.
-
Ty jako jytnas nie mogłaś zostać skrzywdzona, ale niejeden ze
śmiertelników wiele by tam stracił - mówił Agej.
Rozdział
II
,,Tam gdzie mleczne wody
Leci płomiennym jajem Płanetnik młody
Czule żegna się z dziewczęciem
Jeszcze czulej z Księżycem..."
Z niskiego,
zadbanego budynku, pomalowanego na karmazynowo, dochodziły słowa
pieśni. Niosły się one daleko, a wokół padał deszcz. Po
rozmokłej drodze szedł dziwny pochód. Rosły, wąsaty mężczyzna
prowadził swoją żonę w białej sukni, z długim rozpuszczonym
włosem. Za nimi jechała na brunatnym niedźwiedziu czerwonowłosa
rusałka, eskortowana przez dwa niedźwiedzie polarne z toporami w
łapach. Orszak uzupełniali aplańscy cywile pozbawieni domostw.
-
Gdybym wiedział, że to tak się skończy, to bym cię słuchał! -
wzdychał były król Lech III. - Biedny Evoliusz! Kochałem go jak
ojca! Mój biedny kraj! - tymczasem była królowa Tatra pocałunkiem
chciała pocieszyć swego mocno już doświadczonego męża.
,,Wielorybie ogromny;
Bracie mój rodzony,
W Kosmosie pływasz,
Mokoszy tyś łożem"
Zgromadzeni za stołem Płanetnicy słuchali kolejnej
piosenki, gdy drzwi się otworzyły i wewenątrz zaroiło się od
uchodźców. Z nimi wkroczył Lech III.
-
Pozdrawiam poddanych czcigodnego króla Ixovodrava - zaczął
uprzejmie - i przepraszam za najście. Jestem byłym królem Aplanu;
mój kraj jest teraz podzielony między berła Kościeja, a
Wieńczesława II Czerwono - Czarnego. Razem ze swoją żoną Tatrą,
przyjaciółmi: Ruta, Arvotem Baldasem, Gotardem Urmeierem i Wilsonem
Eaneawattem, oraz tymi nieszczęśliwymi - wskazał ręką na
uchodźców - proszę o schronienie.
Płanetnicy spojrzeli po sobie, po czym wezwali jakiegoś
człowieka.
-
Panie, jestem karczmarzem i obsługuję szacowenych gości z Księżyca
- powiedział. - Ta austeria nazywa się ,,Pod Wołem u Pala",
zgadzam się, aby była waszym schronieniem - wówczas wkroczyłą
rusałka z trzema niedźwiedziami.
-
Dawno nie rozmawiałem z ojcem - przy posiłku rozmyślał Lech III -
ciekawe kiedy wróci z Księżyca?
-
Martwi mnie, dlaczego król Ixovodrav nie pomaga nam? - zamyśłiła
się Tatra, a Ruta była zajęta tylko serem i twarogiem. Podobnie
niedźwiedzie i większość szarych ludzi.
Niektórzy Płanetnicy próbowali się rozerwać
rozbijając gliniane naczynia o głowę, aż unosiły się chmurki
tęczowej krwi, lub pijąc wino z obuwia. Nastrój był jednak
ponury.
-
Moja żona jest południcą, ale jest dobra - mówił karczmarz do
przybyłych, gdy jasnooka blondynka o bladej cerze, z lekka
odbijającej blask Srebroniowy, układała na podłodze maty i skóry
dla gości.
Była już noc i niosło się wycie napasłych ludzkimi
ciałami wilków. Gotard Urmeier i Wilson Eaneawatt wyszli na
zewnątrz, by pilnować gospody. Po nich, wartę mieli pełnić Ruta
i Arvot Baldas. Wtem oba białe niedźwiedzie przewróciły się na
trawę i zrosiły ziemię krwią. W ich piersiach sterczały długie,
ciężkie włócznie. Drzwi pogrążonej we śnie austerii zostały
wyważone i w ,,Pod Wołem u Pala" zaroiło się od czarno
ubranych rezunów.
-
Izoprofiet' Taras Długa Kita przynosi wam śmierć wszy! -
zakrzyknął jeden z nich rozpoczynając mordowanie śpiących
tułaczy.
Płanetnicy odkryli, że ich ,,jaja płomieniste"
zostały ukradzione. W mroku zalśniły cztery oczy. To wkroczył
sługa księcia Tarasa; żmij Kąsacz o wąskim pysku, długim,
cienkim ogonie, ludzkich, szponiastych rękach i nogach i
ciemnozielonej, przechodząej w czarną skórze. Wysuwał triumfalnie
widełkowaty język z pyska zbrojnego w zęby jadowe, a w dłoni
trzymał sztylet. Razem z nim przybył specjalny wysłąnnik
Kościeja, znany nam już Uszak. Był uzbrojony w obsydianowy miecz.
-
Ta suka zawsze gryzłą nogi naszych panów idących ku zwycięstwu!
- Uszak schwytał uzbrojoną w pazury łapą ramię rozbudzonej
władczyni i wskazał ją Kąsaczowi. Ruta i Arvot Baldas musieli
odpierać ataki rezunów i nie mogli pomóc. Kąsacz przyglądał się
ciwekawie Tatrze i obmyślał jakąś straszną śmierć dla niej.
Ona zaś kaleczona pazurami oprawców milczała co doprowadzało ich
do wściekłości.
-
Najpierw naszą Myszkę udusimy, czy zatrujemy? - pytał się Kąsacz
trzymając pokrytą łuską dłoń na jej podbródku, gdy
nieoczekiwanie usłyszał świst i ujrzał rysią głowę Uszaka
leżącą na podłodze.
-
Zakręt! - syknął i błyskawicznie wbił Tatrze sztylet pod pachę,
aż przebił ramię.
-
Lechu! - Tatra rzuciła się na szyję mężowi, a ten w oka mgnieniu
poszatkował żmija; jego łeb jeszcze długo kłapał szczękami, a
ogon, ręce i nogi rzucały się jak ryby w sieci.
Topielica i jej przyjaciel przełamali napór rezunów.
Lech III chciał wyprowadzić ukochaną z karczmy, lecz oto przyszli
nowi napastnicy.
-
Nie mogę uciekać, Lechu - mówiła - jako królowa Aplanu muszę
bronić swoich poddanych! - opierając się małżonkowi chwyciła
obsydianowy miecz i ze sztyletem w ramieniu zastawiła sobą drzwi.
Była jednak wyczerpana brakiem snu, trudami tułaczki i utratą
krwi, toteż upadła na kolana, a Lech czuwał przy niej. - Ty
uciekaj, ale ja zostanę - radziłą swemu obrońcy, lecz ten wolał,
aby jego krew po przelaniu zmieszałą się z krwią żony. Nagle -
rezuni z dzikim wrzaskiem uciekli przez okna. Co było tego
przyczyną?
*
-
Kim jestem?! - na widok męża i żony; człowieka i południcy
zawołał srogi upiór; ubrany w czarne szaty mąż, zamiast głowy
mający czerwoną czaszkę z białym końskim ogonem, a imię jego:
Taras Długa Kita.
-
Równy wieprzom!2
- odpowiedziała południca celując z łuku w serce potwora.
Trafiła doń kilka razy, lecz nie mogła zabić.
-
Dość tego, środkowy palcu dnia! - zawył książę i ruszył na
południcę z nastawionym na sztorc mieczem.
Karczmarz zasłonił ją sobą a siebie tarczą. Choć
upadły upiór zwany ażdachą, uderzył z imptetem nosorożca, albo
bawołu - nie zdołał zabić człowieka. Zaczął go wściekle siec,
lecz słabł z akażdym uderzeniem. Wreszcie opadł na trawę, a
karczmarz uciął jego czerwoną czaszkę z karku. Dusza Tarasa po
przebiciu kołem, z wielkim rykiem i w płomieniach udała się pod
Korzenie Wielkiego Dębu, do smoka Rykara.
-
Tą czaszkę możemy zanieść w poselstwie do króla Wieńczesława!
- zaproponowała południca, a w austerii Lech III trzymał w rękach
zimniejące ciało żony.
Rozdział
III
- Krukkkkkkkkkkrww!!!
- piejący kogut przepłoszył wąpierze i ogłosił nowy dzień.
Na zlanej wczorajszym deszczem łące zapłonęły stosy
pogrzebowe. Kremacji poddano ciała ludzi i Płanetników,
zdekapitowanego Uszaka i usieczonego Kąsacza, a także zabitych
włóczniami Gotarda Urmeiera i Wilsona Eaneawatta. Arvot Baldas
płakał jak bóbr, gdy płomienie lizały ich białe futra, a Ruta
głaskała jego kudły usiłując go pocieszyć. ,,Jaj płomienistych"
nie udało się odzyskać - rezuni je ukradli i polecieli w nieznane
miejsce. W gospodzie Lech III klęczał i próbował obwiązywać
gałgankami ciało żony, z którego razem z krwią sączyło się
życie. Krew wypłynęła z ciała Tatry tak obficie, zę już
wypłukała świadomość.
-
Ja jestem wraczem - znienacka rzekł jakiś stary tułacz o imieniu
Żyrwak - zrób mi miejsce, panie.
Król
uczuł wielką wdzięczność, a wracz wyprosiwszy go rozpoczął
operacyjnie usuwać sztylet z rany. Ówczesne operacje były bardzo
krwawe, prowadzono je w niehigienicznych warunkach i rzadko kończyły
się powodzeniem. Całą podłoga była pokryta krwią. Wreszcie po
trzech godzinach Tatra mogła wyjść z ręką na temblaku. Już
podczas operacji odzyskała przytomność i zmuszała się aby nie
krzyczeć - środkami znieczulającymi były wówczas napoje
alkoholowe. W żyłąch zostało jej tylko pół litra krwi: przeżyłą
jednak, bo swej krwi użyczyły jej Ruta i żona karczmarza. Ówczesne
transfuzje przypominały rosyjską ruletkę - zwłaszcza, że dawcami
często były zwierzęta. Krew rusałek, południc i nocnic miała tę
niezwykłą właściwość, że można ją było przetoczyć każdemu
człowiekowi. Niektórzy powiadali, że człowiek z krwią rusałki
lub wodnika upodobni się do swego dawcy, jednak nie było to prawdą,
przynajmniej w przypadku Tatry.
-
Dajcie jej jeść! - rozkazał Lech III widząc swoją żonę żywą,
lecz po najściu rezunów, wygnańcy musieli jeść żaby i
dżdżownice z łąki.
-
Współczujemy wam, ludzie i jeśli powrócimy do Kinperokabadu,
poprosimy naszego króla Ixovodrava o pomoc dla was - zapewniali
Płanetnicy, po czym szczęśliwi z zakończenia złęj przygody,
wzlecieli w niebo, mając nadzieję, że ich bracia zawiozą ich do
ojczyzny.
-
Jak możemy Ci się odwdzięczyć? - na kolanach Tatra i Lech III
pytali się wracza.
-
Taras Długa Kita zabił mi ostatnich wnuków - mówił Żyrwak -
życia im nie zwrócisz, a czego innego bym nie chciał. Niedługo do
nich dołączę i nie chcę tylko zmarnować tego życia co mi
zostało.
Byli król i królowa Aplanu, Ruta, Arvot Baldas i
pięciu przeżyłych wygnańców wyruszyło w dalszą drogę.
Południca chciała im zaproponować azyl w Pałącu Złotym Pory
Południa, w którym się urodziła. Był to złoty zamek wyrastający
z dna Kosmicznego Oceanu, poza godziną dwunastą niewidzialny i
zamieszkany przez jej siostry. Należała do tych, które służyły
Agejowi, lecz były i takie co wybrały Rykara (w Montanii jedna z
nich zabiła mężczyznę, a potem pomylono z nią Tatrę). Te
ostatnie mogły wymordować, lub wydać najezdnikom tych co by się
schronili. ,,Lepiej im o tym nie powiem" - południca pomyślała
z goryczą. Wygnańcy zaś udali się do krainy zwanej Ojcowem lub po
starokrasnemu - ,,Fatryver". Schronili się w jednej z jaskiń o
nazwie Jaskinia Hien, żyły tam bowiem, obecnie wymarłe - hieny
północne. Po przespaniu pierwszej nocy, a raczej dnia w ich
sąsiedztwie, ludzie zyskali zaufanie zwierząt i nie byli atakowani.
Poznane wcześniej małżeństwo, zgodnie z
postanowieniem, przekazało czaszkę księcia Tarasa królowi
Wieńczesławowi, a gdy ten próbował zabić obu posłów, południca
ścięła go mieczem i zabrałą męża z niebezpiecznego miejsca.
Orowie pozbawieni króla zaczęli walczyć między sobą.
Tymczasem w Jaskini Hien, Lech III opiekował się żoną,
której ramię było już zdolne do ruchu. Kiedy spał, ujrzał jak
Mokosza pochyla się nad nią i rzecze:
-
Niepłodność wzięłaś z matki, aby wypróbowana została miłość
między tobą a Lechem. Teraz jednak zostanie ci odjęta. Weź to
jako dar dla niego - po tych słowach Enka zdjęła swój złoty
łańcuch z pasa i owinęła nim Tatrę, po czym zniknęła.
-
Czy chciałbyś pamietać jak się urodziłeś? - po obudzeniu
zapytała męża - Bo ja raz pamiętałam - król ujrzał złoty
łańcuch i na jego widok upadł na twarz.
Rozdział
IV
Po śmierci
Wieńczesława Kościej wmieszał się w walki książąt orskich i
zwyciężywszy wszystkich, stworzył imperium sięgające od Rininu
po Roxyzor. Jego wojska zajęły też Ojcowo, wcześniej okupowane
przez Orów, lecz nie mogły wytropić wygnańców w Jaskini Hien. Ta
i inne jaskinie stały się miejscem azylu dla miejscowej ludności,
płazokształtnych wodników i podległych im rusałek. Wygnańców
ktoś szpiegował. Tymczasem Tatra poczęła i po dziewięciu
miesiącach spędzonych pod opieką Mokoszy i Lecha III urodziła
trzy dziewczynki i trzech chłopców. U obu płci jedno dziecko było
białe, drugie czarne, trzecie żółte, co wszystkich wprawiło w
zdumienie. Coś podobnego ma miejsce u lampartów - czarna samica
może mieć cętkowane młode lub na odwrót. Hieny północne nie
robiły im krzywdy, a wszystkie sześć niemowląt było jednakowo
kochanych przez rodziców. Razem z matką i ojcem było ich siedem,
bo Tatra i Lech to,,dwie dusze w jednym ciele". Mokosza razem z
miejscowymi kobietami i zwierzętami pomagała w opiece nad nimi.
Słowiańska encyklopedia ,,Obraz świata" z lat 469 - 480
podaje tu wzmiankę o córce Mokoszy (lub jej przydomku!) Dziecileli,
lecz ta półlegendarna postać żyła w erze dwunastej, a nie
jedenastej.
-
Jak je nazwiemy? - pewnego razu zapytał się Lech III.
-
Te o skórze naszych prarodziców, Novalsa i Aivalsy będą się
nazwać Mari i Roxyzorion, - Tatra nazwała dzieci żółte - te o
barwach Welesa będą Afaraka i Przerośl...Toreń? Ten będzie się
nazywał Przerośl Żyrwak, a białe nazwiemy - Anej i Mieczysław.
Jak się podobają?
-
Piękne - odparł Lech III - chciałbym tylko, aby córki nazywały
się Anej Tabiena, Anej Mari i Anej Afaraka - czy możesz to zrobić?
-
Mogę - odpowiedziała Tatra i ucałowała męża.
-
I jeszcze zamiast ,,Roxyzorion", bardziej mi się podoba, hmm
Burus.
Wszystkie dzieci; Mieczysław i Anej Tabiena, Burus i
Anej Mari, Przerośl Żyrwak i Anej Afaraka, spały wtulone w kudły
oswojonych hien, a tuż przy nich spali ich rodzice. Tymczasem do
groty bezszelestnie weszły kobiece postaci. Dwie były uskrzydlone,
a trzecia nie. Wszystkim świeciły się żółte i zielone oczy,
oraz syczały żmije wyrastające z klatek piersiowych. ,,Jedzmy"!
- ich przywódczyni wskazała na śpiące dzieci. Jednak Tatra nadal
nosiła z nabożnością złoty łańcuch Mokoszy o pięćdziesięciu
ogniwach. Zaświecił on silnym blaskiem, który skrzydlate mamuny z
okrzykiem ,,Locho! Ratuj!" strącił pod Korzenie Wielkiego
Dębu, a samą Lochę powalił na ziemię. Hieny północne zaczynały
już powracać z łowów, ich i ludzkie dzieci poczęły płakać
żałośnie, a Tatra zerwała się na równe nogi. Locha uciekła.
-
Na twoje dzieci napadły mamuny - tłumaczyła Mokosza - ale to było
ich klęską - pokazała złoty łańcuch. - Agej mówił, ze jeśli
zostaniesz jytnas, to też będziesz walczyć z istotami mordującymi
dzieci.
-
Gdy przeminą ery, sprawię, że więcej dzieci będzie przezywać
swoje narodziny - powiedział jej mąż Świętowit, po czym obaj
Enkowie zniknęli.
Locha
zaś udała się na Zachód, aby w Likostopolis powiadomić Kościeja
o miejscu pobytu Tatry i Lecha III.
Rozdział
V
Lato trwało, a
w miarę jak Locha podróżowała na Zachód z Aplanu przez
Teutmanię, w mijane rodziny wstępowała żałoba. Ginęło mnóstwo
dzieci, tudzież wiele kobiet roniło i umierało przy porodzie. W
ślad za swoją panią podążała coraz grupka mamun, czarownic,
strzyg i wąpierzyc. Wreszcie Locha zaszła do Likostopolis gdzie
przyjął ją Kościej.
-
Coście wyszpiegowały? - zapytał król.
-
Lech III i Tatra zamieszkali w Ojcowie, w Jaskini Hien, razem ze
zwierzętami i wygnańcami - Kościej gniewał się, że wcześniej
ich nie odnalazł - Tatra urodziła sześcioraczki; chłopców i
dziewczynki o kolorze miodu, śmietany i jagód - Locha odsłoniła
szpilkowate zęby, a na wężowe piersi poleciała ślinka.
-
Łżesz szmato! - oburzył się władca. - Człowiek to nie pantera,
aby tak było!
-
Nie wierzysz? - zamyczała Locha. - To spójrz do swojej kryształowej
czaszki - Kościej spojrzał i przekonał się, że była to prawda.
-
To niepojęte - wymamrotał - ,,Muszę ich wszystkich rozgnieść jak
robactwo"! - dodał w myśli.
-
Chciałam zjeść jej potomstwo, ale miała - mamuna trwożnie
ściszyła głos - złoty łańcuch Mokoszy; postrach Čortlandu
i samego Rykara!
Zapadło
krótkie milczenie. Locha objęła okryte skórą łopatki Kościeja
i prosiła.
-
Tyle napracowałam się dla ciebie, to może teraz w nagrodę
użyczysz mi swego nasienia? - oczy błyszczały jej lubieżnością.
-
Spłyń - warknął właściciel wielkiego gineceum, który po
śmierci Šlezvigi
na długi czas zaniechał rozpusty.
Tymczasem sługa oznajmił przybycie dawno niewidzianego
posła.
-
Panie, pragnie ciebie widzieć książe Ixlavok, syn księżycowego
króla Ixovodrava - Kościej kopniakiem wygonił Lochę, która
przeklinając go i życząc mu rychłej utraty nieśmiertelności
opuściła Likostopolis. Potem dał ręką znak by wprowadzić posła.
Wszedł młody Płanetnik o niebieskiej skórze, ubrany
w piękny, zielony kontusz wyszyty gwiezdnikami i o czarnej,
podgolonej czuprynie.
-
Ja nie wiem czy bardziej mam nienawidzić ścierw żeńskich, czy
męskich, ale ty należysz do tych ostatnich - arogancko przywitał
go Kościej.
-
Mój król i ojciec, Ixovodrav wypowiada wam wojnę i to samo chce ci
przekazać król - ojciec czcigodnego Lecha III, Opplan - mówił
spokojnie Ixlavok. - Właśnie przysłał ,,jaja płomieniste'' do
ochrony zacnej królowej Tatry i jej dzieci.
-
Zakręt, zakręt... - Kościej zaciskał pięści i szeptał
przekleństwo. - Czy już się wygadałeś parchu?! - kipiał
złością.
-
Chcę jeszcze przekazać, że jako następca tronu wydałem rozkaz,
że każdy kto tknie Rutę, zostanie tak ukarany, iż trzeba mieć
łeb wielki jak Księżyc, aby to sobie wyobrazić - zagroził
książę, nadal panując nad emocjami.
-
To teraz zabieraj swoją rzyć na Księżyc, albo ci wydłubie oko!
Tym palcem! - pokazał mu środkowy.
Książę Ixlavok opuścił pałac i wsiadłwszy do
,,jaja płomienistego" skierował się na wschód.
-
Myślałem, że dam mu w mordę! - pożalił się niewidomemu
starcowi z długą, siwą brodą.
-
Ale nie zrobiłeś tego i chwała ci za to - mówił starzec. -
Cieszę się, że twój ojciec zlitował się wreszcie, a i ja nie
jestem bez winy. Zanim umrę, chcę naprawić swoje zaniedbanie... -
wiele innych myśli nurtowało w głowie sędziwego człowieka. ,,Czy
pprzysłana im ochrona okaże się skuteczna? Czy Kościej znów
zacznie sporządzać ogromne strzały z gwiezdnikowymi grotami? Czy
mój syn pamięta o mnie jeszcze? Tyle lat się nie widzieliśmy".
*
- ,,Jak wielkim jest Agej, pan
Wilgotnej Ziemi i Sinego Morza!" - przed Jaskinią
Hien wykrzyknął wygnany król na widok swego ojca Opplana,
wychodzącego z ,,jaja płomienistego", trzymanego za rękę
przez królewicza Płanetników.
-
On z dziedziny nocnic wydobywa światło, a z łona ziemi -
twory rozliczne. -wzruszony odpowiedział Opplan. Ojciec
i syn padli sobie w ramiona i długo płakali, a następnie Lech
zawołał Tatrę, a ta rzuciła się starcowi na szyję ze słowami.
-
On jest mocą, On jest życiem, On jest mądrością, On twój
Pan okręgu Ziemi! - a
potem wszyscy z Rutą i Arvotem Baldasem dośpiewali:
-
On Kościeja ma za szarańczę, srogiego Amosowa i Krwawego
Burka ważył za nic, a Rykar jest przy Nim jak niemowlę!
-
Wiele się zmieniło! - powiedział Opplan.
-
Mamy wreszcie dzieci - powiedział Lech i zaczął swemu ojcu
pokazywać wnuków i wnuczki, a ten się cieszył i całował je.
-
Wiesz, synu; sam Agej mi mówił, abym udał się do ciebie. On nie
chce być murem oddzielającym mnie od dzieci. Często chce sprawdzać
nas w miłości do innych - mówił Opplan, a następnie schwytał
idącą wśród traw mówiącą czajkę i wysyłając ją do
Likostopolis, mówił do niej, aby następnie przekazała to
Kościejowi.
-
Kościeju! Król Ixovodrav, mój syn Lech III i ja wzywamy cię na
decydującą bitwę nad górnym biegiem Visany, wzywamy cię na sąd
Ageja i Enków. Niech rozsądzi ona o tym, kto będzie panował na
wschód od Odirny i oszczędzajmy krew swoich poddanych!
-
Trzymam sztamę parchy - od niechcenia rzucił król czajce.
Po
obu stronach zapadła decyzja o Wielkiej Bitwie Visańskiej.
Nazajutrz rano Tatra zobaczyła Rutę aportująca oszczep Arvotowi
Baldasowi.
1
Oto ona!
2
Izoprofiet' znaczy ,,równy wieszczom"
Powieść o królowej Tatrze cz. VI
Rozdział VI
Ad pa Brutisen opositiyon ysen?1 - ,,Pawlaczyca cz. III Powrót wolności"
Na śniegu przed
zamkiem Zimy zgromadził się tłum. Było już po bitwie, w
popołudnie i nadchodził czas posiłku. Jednak nikt nie jadł. Na
poletku wygarniętej spod śniegu trawy wznosił się ogromny stos
chrustu, a na nim leżał bezgłowy Lynx w łuskowym pancerzu. Obok
wznosiły się stosy, na których układano turkusowe od krwi ciała
rusałek, które zostały zmasakrowane i ich przeciwników. Za życia
potrafiły odtwarzać utracone części ciała niczym stułbie, ale
zginęły, dlatego, że uszkodzono znajdujące się w głowach
kamienie drogocenne w kształcie serc, które były darem od Altairy
i Betel - Gausse, stworzonym na wzór drakolitów. Zniszczenie serca
rusałki nie wiązało się z jej śmiercią, bowiem utracone serce
mogło odrosnąć. Mimo próśb Tatry, Lech III długo nie chciał
się zgodzić na pogrzeb Mięsojada; ostatecznie postanowiono, spalić
go na samym końcu. Zaczęła się ceremonia.
,,- Odchodzisz w ogień, co Perzona Foyakista wyobrażarazem z głową rysią i ludzkim ciałem,Twój miecz, sztylet i pancerz w listowie dębowym dziś tonie"...
Ornietas Gizilij sprowadził z lasu
Wałšana,
ojca Ozierska, aby ten wyrecytował starą lynxyjską pieśń
pogrzebową. Mówiąc miał na rysim pysku łzy.
,,Idą Mokosza z łonem ogromnym, porośniętym w brzozy i
Leśna Matka do skrzyni z dębu, najcudowniejsze połączenie krwi i mlekazbierająca,Pani Lasów, Bagien, Rokitnickiego Sioła; na jednorożcu stanęła przedojcami naszymi u rozdroża i drogę wskazała,Buruska wrona co miast pożywić się śmiercią - życie wróciła,Życie dająca Denebowi i Poleszy, królująca nad Burus i Rokitnicą..."
Ornieta wsłuchiwała się w strofy poświęcone Leśnej
Matce, a płacząc zerwała z szyi swój kłos pszeniczny w
bursztynie i położyła go na stosie.
Varkyderat ma topory z kości Matki Żmyi,Tarcze z kosmiczno - morskich kamieniSztandar sięga po Wszechświata BierzmoTy i my - idziemyPrzez Europę, Białopolza Ultima Thulewieki, kraje, myśli,Płoniesz, a dymdociera do trzechwielorybów nozdrzy,a na ich grzbietachMokoszy głowa spoczywaodwiecznie.Płoniesz, lecz nie wrócisz do ŁonaZrzucisz z siebie płomień jak szatę,Pójdziesz dęby, lilie, brzozy sadzićna sercach w glebę zamienionych"
Wałšan
skończył pieśń, po czym oddał pochodnię władcy, lecz ten
chciał aby ojciec rodu pierwszy uczestniczył w obrzędzie
pogrzebowym. Lynx drżącą ręką rzucił pochodnię, a ta zapaliła
stos. Następnie podpalali Ornietas Gizilij, Przerośl, potem zaś
Ornieta. Dopiero wtedy przyłączył się król aplański z żoną.
Tymczasem zapłonął stos rusałek. Ruta śpiewała:
,,Oddzielili was Wody od rodziców waszych,Lodowate ręce wciągnęły was w wody wir, A niczym Sybaris szalał jesienny świat, A w deszczu i zimnie umierał jesienny świat. Rusałkami stanęłyście przed obliczem Zimy,
Oczy w ogień, a krew w turkus się zmieniła,Wyszłyście uzbrojone na wojnę z tyranem,Cięto was i mordowano, by wydrzeć klejnot z głowy, Lecz klejnotami byłyście same"...
-
Piękna pieśń, ale nie rozumiem jej treści! - powiedział Arvot
Baldas.
-
Nazywam swoje siostry Wodami,
bo kobieta jak woda jest piękna, daje życie i może niszczyć -
tłumaczyła Ruta. - Wiele z nich zostało jesienią utopionych przez
wciągnięcie do wody przez rusałki, które wcześniej spotkał ten
sam los... Niektóre zgłaszają się dobrowolnie, a jeszcze inne
rodzą się w Winterforcie.
Zaczynało
się już ściemniać. Przez ten cały czas, Igor Lorenzkrafft był
nieobecny. Przebywał w jednej z komnat zamku Zimy i uważnie oglądał
przedmiot zabrany z obozu Mięsojada.
-
Co to jest? - pytał się trącając czarnym nosem położoną na
łapie ludzką czaszkę.
Była
niezwykła, bo zamiast z kości, była misternie wyrzeźbiona w
krysztale i mieniła się wszystkimi kolorami tęczy.
-
Igorze Lorenzkrafft! - odezwał się głos, a przestraszony
niedźwiedź polarny upuścił czaszkę na podłogę. Ta się rozbiła
i wystrzeliła zielonym płomieniem, po czym wróciła do
poprzedniego stanu.
-
Kim jesteś? - pytał się niedźwiedź.
-
Raczej: kim ty jesteś?! - odezwał się głos.
-
Dobre pytanie - powiedział zwierz - wcześniej go sobie nie
zadawałem.
-
Ja ci powiem - jesteś owoc z Wielkiego Dębu, płomień Ageja i
część jego duszy, jesteś duchem, który jako fala kosmicznego
Oceanu kołysze Mokoszę do snu, jesteś duch odwiecznego żywiołu
niedźwiedzi, który wyszedł z Krainy Białych Pól, pomiędzy inne
niedźwiedzie i ludzi, aby dać początek nowemu życiu...
-
Hmm, ten głos wydobywa się z czaszki - pomyślał Lorenzkrafft i
przystawił ją do ucha.
-
Agej nie jest Osobą Ognistą, bo wszystko jest jego ogniem, a ty
nim... - mówił głos w czaszce.
-
Oj, coś nie rozumiem tego... - stropił się prosty niedźwiedź i
schowawszy czaszkę pod poduszkę, podszedł na naradę.
Lech
III mówił, że organizuje wyprawę na północ, do Oxlandu aby
zawrzeć sojusz wojskowy z Oxiami. Byli to ludzie z głowami fok.
Igor nie zgłosił się na ochotnika. Zrobił to za niego Gottard
Urmeier. Wyprawa miała się zacząć jeszcze tej zimy. Niedźwiedź
wrócił do swojej komnaty, a zastał go tam Wilson Eaneawatt z
jakimś człowiekiem.
-
Nic nie mów - Eaneawatt położył mu łapę na ramieniu. - Ten
człowiek to Rudnik; on uciekł z obozu, który wczoraj rozbiliśmy.
Kryształowa czaszka, którą znalazłeś, należała do Mięsojada,
a tak naprawdę do Kościeja. On przebywa teraz w Presnau i możesz z
nim rozmawiać.
Serce kotłowało się w Igorze Lorenzkraffcie. Zawsze
słyszał, że Kościej jest zły, a teraz jego towarzysz Eaneawatt
mówi o nim jakby nigdy nic.
-
Ale... ale - mruczał - on coś mówił do mnie.
Rudnik
zdecydowanym ruchem wyrwał mu czaszkę i potarł ją.
-
Jestem Kościej, pan wielki i srogi... - rozległ się głos, a na
krysztale pojawił się obraz kościotrupa w koronie.
-
Gdybyś był śmiertelny to Arvot Baldas i Ruta nogi by ci
powyrywali! - wykrzyknął zmieszany Igor.
-
To głupcy - powiedział Kościej. - Robią z ciebie szmatę. A Ruta
umie tylko patroszyć tych co myślą i czują inaczej niż ona...
-
Gdyby Arvot to słyszał... - powiedział Lorenzkrafft.
-
Ale nie słyszy - uciął Eaneawatt.
-
O czym marzysz? - zapytał Kościej.
-
Aby mnie poważano bardziej niż Gotarda Urmeiera.
-
Ruta uznaje tylko swojego brązowego futrzaka, a ten jest głupi -
powiedział Eanawatt. - Arvot dla niej, a Urmeier dla Arvota to
wszystko, a my moglibyśmy wyzdychać - żalił się Wilson.
-
Ale przecież opiekowała się mną gdy byłem skopany przez łosia -
zaoponował Lorenzkrafft.
-
Ta suka lubi grzebać we krwi, więc zajrzał też do twojej -
powiedział Kościej. - Chcecie władzy?
-
Bardzo! - odpowiedziały oba białe zwierzaki.
-
To przestańcie lizać zad Arvotowi, bo ja jeszcze lepiej leję po
pysku i przystańcie do mnie. Już wkrótce będziecie mogli usiąść
na stołku.
-
Mój pan dobrze wam życzy - odezwał się nagle Rudnik. - Patrzcie!
- pokazał ogromne dzbany gorzałki. - Czy ktoś kto daje tak dobrą
wódkę może być zły?
*
Nieoczekiwanie plan Lecha III zdawał się lec w
gruzach. Pewnego styczniowego poranka, Gotard Urmeier poszedł sobie
do lasu z myślą o ułowieniu jakiegoś zwierzaka. Szedł sobie, aż
tu nagle...
-
Auuuuu! - ryknął, gdy poczuł, że nagle wszystkie drzewa urosły
jeszcze bardziej. - Co jest? - pytał się.
W
odpowiedzi zza drzew i krzewów wybiegli ludzie z kilku pobliskich
osad. Były z nimi psy, a łowcy uzbrojeni byli w oszczepy, kamienie
i łuki ze strzałami.
-
Nareszcie złapaliśmy tego białego potwora, co morduje naszą
trzodę! - wrzasnął jeden z nich uderzywszy zwierza kamieniem w
głowę.
Ten zawrzał gniewem i masował łapą bolący czerep.
-
Przestańcie! - ryknął ludzkim głosem. - Czy jesteście chorzy?
-
Jesteśmy biedni, a ty nas rujnujesz! - krzyczała jakaś babcia.
Urmeier pomyślał i uznał, że ludzie faktycznie
cierpią. Zima wiąże się z głodem, a im ktoś niszczył zagrody.
Niedźwiedź pomyślał dalej i natrafił na winowajcę.
-
Słusznie się gniewacie, ale nie na mnie! Zagrody wam rozwalał
Wilson Eaneawatt! Mówiłem mu aby tego nie robił, ale on, piorun
ognisty, nieusłuchany, nawet Arvota Baldasa nie słucha! - była to
prawda.
-
Nie dość, że bandzior to jeszcze skarżypyta! - ktoś oburzony
pchnął go oszczepem w pysk i zranił język.
Psy czepiały się jego łap, a ludzi było coraz
więcej. Kamień ugodził go w stopę, aż chrupnęły kości.
Tymczasem przybyła jedna z rusałek służących Zimie i rozkazała
uwolnić niedźwiedzia.
-
Nad jeziorem Nidean fale wyrzuciły ogromnego szczupaka - mówiła -
możecie go zjeść, a niedźwiedzia ostawcie w spokoju.
Ludzie
usłuchali, widząc jej ogniste oczy, gdy zaś gwizdnęła, na futrze
nieszczęśnika usiadła chmara błędnych ogników. Uniosły go one
w górę i poniosły, aż do Winterfortu. Tam zaopiekowały się nim
Tatra i Ruta.
*
-
I kogo ja teraz wyznaczę na wyprawę? - dumał Lech III.
-
Urmeierowi kości w stopie się jeszcze nie zrosły - mówiła Tatra.
-
Arvot by się nadawał, czy nie? Może by Arvota i Rutę? - król
dalej delibrował.
-
Są jeszcze dwa białe niedźwiedzie; Lorenzkrafft i Eaneawatt -
rzekła królowa. - Może one będą się nadawać?
-
Może będą - westchnął król i wydał im rozkaz.
-
Tylko pamiętaj, Wilson - pouczał Urmeier - jeśli po drodze
będziesz rozwalał obory, to ci dam ochędożnie po pysku!
Wychodząc Lorenzkrafft i Eaneawatt spojrzeli na siebie
znacząco, a na dworze dołączył do nich Rudnik.
Rozdział
VII
Winterfort malał
coraz bardziej, w miarę jak emisariusze oddalali się od niego.
Razem z niedźwiedziami polarnymi i Rudnikiem wyruszyło dwóch
Lynxów; Ornietas Gizilij i Przerośl.
-
A tego człowieka nie znam - powiedział starszy z walecznych synów
Wałšana
wskazując na szpiega.
-
To miejscowy chłop - odparł Eaneawatt.
-
A dobre masz bydło w zagrodzie? - zapytał się go młodszy
Wałšanowicz.
-
Sami najwięksi bohaterowie Lynxów, Neurów i leśnych ludzi
wieczerzali w mojej chacie - odpowiedział szpieg.
Tymczasem w Presnau...
-
Jak na razie ustawicznie zwyciężamy - książę Wieńczesław
twardo bronił swojego stanowiska w rozmowie.
-Kylnem
zabity...
-
... ( i dobrze!) - pomyślał Wieńczesław.
-
Ixmarg zabity, Nąpkś zabity, Mięsojad zabity... - wyliczał Uszak,
stojąc przed tronem Kościeja. - Pamiętasz panie bitwę na lodach
Mamiru, gdzie ten ,,zniedźwiedzimamut" zadał wam...
-
Pamiętam! - machnął ręką król.
-
Tylko potężny Orland może rozwalić resztę świata i ja tego
dokonam! - zakrzyknął książę, a Uszak patrzył nań z
politowaniem.
-
Jak nasze miśki się spisują? - zapytał Kościej.
-
Są jeszcze w drodze do Oxlandu. Idą z nimi nasz szpieg Rudnik i
dwóch Lynxów - mówił obojętnym głosem były nadzorca kopalni.
-
Wieńczesławie - mówiąc to zły król wyciągnął koronę. -
Naści tu koronę Soborowego Orlandu, będziesz jego królem -
nałożył ją na skroń księcia Orów. Prowadź wojen ile chcesz,
ale ja nie będę - zakończył.
-
Co?!!! - wrzasnęli Wieńczesław i Uszak.
-
Rykar mówił mi, abym zmienił taktykę - kłamał . - Rozkazałem
odbudować zburzone stolice.
-
Do grzyba pana... - zaklął nowy król.
-
Chodźcie do jednej z sal, a coś zobaczycie - powiedział Lemur.
Wstał z tronu i wyszedł, a za nim poszli
jego rozmówcy. Drzwi sali się otworzyły, a Kościej i Wieńczesław
usiedli w tłumie ludzi i innych istot. Oczom pozostającego w loży
Uszaka ukazali się królowie Ultima Thule, Altamiry, Lascaux,
Irlandii, Britainy, Apapu, Teutmanii, król Presnaulandu Kościej,
król Nürtu,
noszący łańcuch na szyi król Aplanu Lech III i jego żona z
Montanii - Tatra, król Orów Wieńczesław, wodzowie buruscy,
oxyjscy, wydrzańscy, żbiczańscy, zajęczańscy, władcy Oylandu,
Kraju Stepów, Valkanicy, Cypru, Krety, Wyspy Słoni, czyli Melity,
Tassilii, Kartwelii, Puany, Międzyraju i ziem, gdzie później
wyrosły Pasmo Gorynycza i Promet. Przeleciawszy wzrokiem po królach,
skierował go na ołtarz, gdzie leżało wynalezione przez Kościeja
płacidło, które każdy lud zdobił innym znakiem. Podszedł do
niego czarno ubrany rezun z toporem, ten sam, co na jeziorze
Tormaytanus w Burus zabił Ozierska.
-
Chwała Kościejowi, królowi Presnaulandu! Chwała papierowej
monecie! Jeść; to jest najważniejsze! Pić; to jest najważniejsze!
Niech żyje święta wojna dla viridis
vesponiust; to jest święta wojna z
ciemnogrodem! - deklamował demagog, a ludzie kładli się na podłogę
i kwiczeli z uciechy jak prosiaki.
Widząc to Lech III, wzburzony bałwochwalstwem, wstał
i zerwał sobie łańcuch z szyi. Tatra i inne królowe były z woli
lubiącego poniżać ludzi Kościeja zamknięta w klatce i gdy dano
jej kawałek zielonej masy papierowej do pocałowania, nie ucałowała
jej. Tymczasem król Aplanu połamał klatkę i z uwolnioną żoną
wrócił do odbudowanego Nistu.
Gdy wiec królów dobiegł końca, Wieńczesław zadał
pytanie Kościejowi.
-
Zadziwiasz mnie panie ... bracie. Ktoś mógłby pomyśleć, że
stałeś się ... dobry.
-
Wieńczesławie, Wieńczesławie – pokręcił głową Kościej –
widzę, że nie znasz się na polityce. Jesteś jeszcze młody, a ja
żyję już trzeci wiek. Zdobyłem ogromne doświadczenie. Nauczyłem
się choćby tego, że każde imperium, nawet moje, zbudowane na sile
oręża, musi się kiedyś rozpaść. Ujarzmione ludy wcześniej czy
później upomną się o to co im wydarto, chyba, że ... na trwałe
zmienimy ich sposób myślenia. To ostatnie wymaga jednak wielkiej
pracy w warunkach pokojowych. Będzie to tym trudniejsze, że sęp
Nąpkś, co wyjadał mózgi, przepadł. Może go wskrzesimy pod innym
imieniem, mocą czarnej magii.
-
Zadziwiasz mnie panie... – powtórzył król Soborowego Orlandu.
-
Powiem ci, synu, że to nie Rykar podsunął mi ten pomysł w postaci
gotowej. Przeciwnie. Rozważałem go już wtedy, gdy byłem uwięziony
na dnie jeziora. Ziarno moich rozważań kiełkowało, podlewane
mądrościami Ixmarga, aż w ostatnich miesiącach przyszło ...
objawienie. Nie myśl, że stałem się nagle miłosierny. Wciąż
jestem zły jak samo zło. Przywracając wolność podbitym ludom,
kierowałem się chęcią uzyskania ich szacunku i zaufania.
Chciałbym, aby wszyscy królowie Europy czynili to co ja chcę, ale
żeby jednocześnie myśleli, że czynią to czego sami chcą. Do
tego celu prowadzą dwa środki: hegemonia nad finansami całego
kontynentu, oraz ideologiczny ,,marsz przez instytucje’’, o
którym nauczał nasz nieodżałowany mistrz Ixmarg, wielki mędrol –
po chwili zadumy Kościej dodał. – Ty jednak moje dziecko jesteś
na to za głupi by to pojąć. Ciesz się więc, że czynię ciebie
zbrojnym ramieniem ruchu przyjaciół ludowładztwa i pokoju na
Białym Lądzie – Kościej wyszedł z komnaty.
-
O, w mordę – jęknął król Orów, przez późniejszych
kronikarzy utożsamianych z Orianami – ale on uczenie gada. Nic nie
rozumiem, więc musi to być mądre. Chwała Kościejowi!
*
Pięciu podróżnych szło cały czas na północny
wschód, wzdłuż wybrzeża Morza Joldów, przez dziki kraj, bez
szczególnych przygód. Była już wiosna, gdy znaleźli się w
Oxlandzie.
-
Zima już pokonana - zauważył Ox o imieniu Kellu Symur.
Jego wielkie, czarne oczy skierowały się ku
powierzchni, na której fale unosiły wyrzeźbioną z lodu łódkę,
w której spoczywała ubrana na czarno, młoda kobieta. Miała
zamknięte oczy, rozsypujący się wianek z chryzantemy, a dłonie
skrzyżowane na piersiach trzymały lodowy młot. Łódka była
wyścielona białym, futrem tura, a głowa Zimy spoczywała na
śniegowym łbie srogiego bałwana - Śnieżelca.
Kellu
Symur i jego syn Kellu Simi - Abö
byli Oxiami, zaproszonymi na dno Morza Joldów przez królową Juratę
i jej męża Swaroga. Zapadła już noc, dlatego, że ten zgasił
Słońce i przyszedł do żony. Oxiowie siedzieli z Enkami za stołem
z ogromnego, płaskiego głazu barwy białej, inkrustowanego
bursztynami.
-
Patrz ojcze! - młodszy Ox pokazał znów na powierzchnię i obaj
ludzie z foczymi głowami ujrzeli, że nad łódką Zimy unosiły się
chmary gawronów, gili i jemiołuszek.
Z
gośćmi był obecny Swarożyc, o skórze złotej jak ojciec, ale o
czterech twarzach. Jego złoty smok po całym dniu jazdy z synem pana
Słońca na grzbiecie, odpoczywał w głębinach kosmicznego Oceanu.
-
Co dziś widzieliście? - Jurata skierowała pytanie do męża i
syna.
-
Pływałem nad Oxlandem, Mamo - rzekł Swarożyc, a morska królowa
wyjęła z zanadrza wspaniały, złocisty minerał.
-
To jest ,,Pryzmat"
- mój ulubiony bursztyn - tłumaczyła Oxiom, podziwiającym szafir
z jej korony.
-
Ten kamień - tłumaczył Swaróg - pokazuje co moja żona myśli o
danej osobie - wskazał szafir, - a bursztyn, zwany Pryzmatem
wyświetla przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
-
Patrzcie! - Jurata wyświetliła Pryzmatem na blacie stołu dziwną
historię, która rozegrała się w kraju Kellu Symura i Kellu Simi -
Abö'ego.
Pięciu podróżnych szło z Burus do
Oxlandu, a z nimi byli zdrajcy. Człowiek zwany Rudnikiem był
szpiegiem Kościeja. Na miejscu rozłożyli się obozem. Było rano i
gdy tylko buruski Lynx, Ornietas Gizilij wstał z posłania, do jego
namiotu weszły dwa niedźwiedzie polarne służące Arvotowi
Baldasowi i Rucie. Igor Lorenzkrafft złapał Ornietasa za pachy, zaś
Wilson Eaneawatt unieruchomił nogi. Ten nie wiedział co się z nim
dzieje; myślał, że to zabawa. Nagle Eaneawatt złamał mu nogi, a
Lorenzkrafft wykręcił ramiona i ugryzieniem w kark odebrał życie
przewodnikowi wyprawy. Tymczasem Rudnik i Przerośl byli na plaży i
szukali osad oxyjskich. Szpieg postanowił wbić Lynxowi nóż w
plecy, lecz ten miał cudowny sztylet, który w chwili śmierci kogoś
z rodu Wałśana pokrywał się krwią. Przerośl stał nad morzem i
gdy patrzył z oddali na wyspę Saremę, poczuł, że z jego sztyletu
kapie krew. Zaniepokojony spojrzał na brzeszczot i zrozumiał: to
zginął jego najstarszy brat. Odwróciwszy się zobaczył Rudnika z
podniesionym nożem i od razu zabił go. Przerażony obrotem sprawy
pobiegł do sosnowego lasu, gdzie znajdował się obóz jego drużyny.
Ujrzał jak Igor zakopywał w runie ciało Ornietasa. Minął go
przerażony i zobaczył, że Wilson wychodzi z namiotu i bierzy w
jego kierunku. ,,Lorenzkrafft! Został się nam jeszcze jeden Lynx!"
Dwa niedźwiedzie polarne zaatakowały Przerośla, a w jego głowie
kotłowało się pytanie ,,Dlaczego?!" Przerośl uciekał im i
wskakiwał na sosny. Pościg trwał, aż uciekinier spadł z giętkiej
gałęzi i spadł plecami w gąszcz paproci. Mocno krwawił, bo spadł
na ostry kamień. Gdy oprawcy przybyli uznali go za martwego i poszli
sobie. Poturbowany zaś zerwał się na nogi i ze złamaną ręką
wyruszył w stronę Burus, aby ostrzec króla Aplanu Lecha III przed
zdradą. Tymczasem Lorenzkrafft i Eaneawatt nawiązali kontakt z
Wydrzanami. Była to prastara rasa ludzi z głowami wydr, mieszkająca
w Oxlandzie jeszcze przed urodzeniem Estynisława i Čudy;
pierwszej pary Oxiów przez Juratę. Wydrzanie mieszkali nad rzekami
i jeziorami. Oxiowie zaś osiedlili się nad morzem, toteż jedni i
drudzy nie wchodzili sobie w drogę. Wielu ludzi z głowami fok
zabobonie wierzyło w astrologię; na niebie zaś ukazał się znak
ludzkiego języka, a dwa zdradzieckie, białe niedźwiedzie sprawiły,
że popłynęła krew wielu Oxiów i Wydrzan. Ci ostatni omamieni
przez zdrajców uznali Kościeja. To wszystko przeminie i urodzi się
dziecko, a imię jego ZWYCIĘSTWO, będzie ono płci niewieściej...
-
Wy, Kellu Symurze i Kellu Simi - Abö
- podjął Swaróg - udacie się na ląd za Saremę i we sosnowym
lesie odnajdziecie Lynxa Przerośla. Pomożecie mu w drodze, już nie
do Burus, ale do Nistu, bo tam zasiada Lech III.
-
Przewrotny Kościej, Zdrajca Zachodu, zmienił taktykę -
kontynuowała Jurata - ogłosił się królem Presnaulandu, ale
światem w jego imieniu rządzi papierowa moneta, albo ,,zielone
gniazdo osy".
Dwaj Oxiowie przygotowali się do opuszczenia dna Morza
Joldów.
-
Rdzeniejew! - na głos Juraty, zza kotary ze sznurów jantarowych
wychynął nie mający skóry mąż noszący na głowi niebieską,
kapitańską czapkę z dwoma skrzyżowanymi harpunami. - Anatolij
będzie was ochraniał przed wrogami. - Oxiowie upadli na kolana i
liznęli ręce swojej pramatki, oddali cześć jej mężowi i synowi,
po czym razem z niedoszłym egzekutorem Tatry na ziemiach
holenderskich, wyszli na powierzchnię szukać Przerośla.
Ten leżał w namiocie należącym do Wydrzan, którzy
nie poparli rozruchów. Miał opatrzoną rękę i z bukłaka pił
mleko zakupione u ludzi z Orlandu. Nieoczekiwanie ujrzał wraz z
promieniem Słońca dwóch mężczyzn z foczymi głowami i jednego z
ludzką, ale pozbawionego skóry.
-
Pokój tobie bohaterze! - powiedział młodszy Ox, w ręku trzymając
zieloną gałązkę.
*
- Jesteśmy w Niście! - objaśnił jeden z budowniczych
najętych przy odbudowie aplańskiej stolicy.
-
Gdzie jest siedziba króla? - spytał Przerośl.
-
Jego Wysokość Lech, trzeci tego imienia mieszka na prawo od tych
trzech domów za rogiem - odpowiedział budujący - a wy kim
jesteście?
-
My z Oxlandu - podjął starszy Kellu - a ten mołodiec to Lynx z
Krainy Tysiąca Jezior, no wiesz, synu Novalsa - z Burus. Ten pan bez
skóry to graf Anatolij Rdzeniejew; sługa Juraty, co w czasie
wędrówki bronił nas przed Wydrzanami i zranił oszczepem białego
niedźwiedzia, lecz nie zabił.
-
Powiadają u nas, że w Presnaulandzie omal nie zabił naszej
królowej, zaczarowanej przez Erydana wbrew swej woli - wtrącił
robotnik, lecz pan rdzy niszczącej żelazo złowrogo milczał.
-
Deculiyen pa, gucen cidian!2
- powiedział Przerośl, a Rdzeniejew
zdjęciem kapitańskiej czapki z głowy zamienił ludzki pot w
różnobarwne perły.
Nasi podróżnicy poszli wskazaną drogą i zatrzymali
się przed drewnianą chatą. Byliby nie poznali, że to siedziba
królewska, gdyby nie królewski sztandar ze srebrnym sokołem,
ukoronowanym Słońcem na błękitnym polu i gdyby też Tatra i Lech
nie siedzieli na ganku.
-
Witamy w stolicy grafa Anatolija i Przerośla, syna Wałšana!
- król wstał z ganka, a wraz z nim wstała też królowa.
-
Niebezpieczeństwo... - miauknął Przerośl, lecz nie został
zrozumiany.
-
Chodźcie do chaty, zawołam Rutę, Arvota Baldasa i Urmeiera! -
zaproponowała Tatra, samemu jednak będąc zaniepokojona. -
,,Dlaczego nie wróciły pozostałe białe niedźwiedzie"? -
pytała się w myślach.
Już
po minucie królowa, król, rusałka, niedźwiedź bury i biały,
Rdzeniejew, obaj Oxiowie i Przerośl siedzieli przy drewnianym stole.
Ruta nalewała słudze Juraty wódkę, lecz ten odpowiedział:
-
Ys ein chlijt' an ziervieyze, deculiyen, ela ein 3-
odpowiedział, dając dobry przykład rasie ludzkiej.
-
Jak się nazywacie? - władca zwrócił się do Oxiów.
-
To jest mój syn Kellu Simi - Abö,
a ja jestem Kellu Symur. Pochodzimy z Oxlandu i nasza pani Jurata
kazała nam wyprowadzić Przerośla z naszego kraju, gdzie groziło
mu niebezpieczeństwo.
-
Opowiadaj witeziu - prosiła Tatra.
-
To był spisek - powiedziawszy to Lynx przetoczył wzrokiem po
przestraszonych gospodarzach. - Przybyliśmy do ziemi oxyjskiej na
wiosnę. Nad Morzem Joldów był człowiek zwany Rudnikiem; wędrował
z nami jako szpieg od Kościeja. Chciał mnie zabić nożem, więc go
zasztyletowałem. Tymczasem w sosnowym lesie, gdzie rozłożyliśmy
się obozem Igor Lorenzkrafft i Wilson Eaneawatt zabili Ornietasa
Gizilija...
-
To nie prawda... - wymamrotał przez łzy Arvot Baldas.
-
Panie - zwrócił się Kellu Symur do Lecha - te dwa białe
niedźwiedzie nabuntowały Wydrza, to jest ludzi z głowami wydr, aby
nas zabijali; puścili jakąś plotkę, a potem zbudowali łódź i
razem ze starszyzną Wydrzan popłynęli, aż do Presnau na spotkanie
z Kościejem.
-
To nie prawda... - głośniej powtórzył słowa swego mistrza Gotard
Urmeier.
-
Hmm. My byliśmy w Presnau - powiedział Lech III. - Kościej teraz
nie prowadzi wojen, ograniczył swe władztwo do Presnaulandu, a
całej Europie dał nowy środek płatniczy; jeśli ktoś ma dużo
ryb, to nie wymienia ich na wódkę, ani odwrotnie, ale daje taką
papierową monetę, która jest cenna. Może ostatnimi czasy Kościej
stał się dobry? Tylko dlaczego zamknął moją żonę we klatce,
ciągnie zyski z handlu niewolnikami, kolekcjonuje niewiasty jak
stada bydła, składa ofiary z ludzi i zwierząt, czci demony, krzewi
rozpustę, upija się gorzałką, gra w piłkę dziećmi wydartymi z
brzuchów matek, karze za ... - z zadumy króla Aplanu wyrwał
Rdzeniejew,
-
Ys prisonen verovino, ela ys musen lezen oden ayerodura4
- Tatra kiwnęła głową na znak zgody, a Anatolij podszedł do
okna.
Na nie mającej skóry dłoni trzymał ruchliwy ognik, z
którym rozmawiał, a gdy ten wyleciał na zewnątrz, uśmiechnięty
wrócił do stołu.
-
Rozmawiałem z jedną z morskich rusałek służących Juracie.
Widziała jak Lorenzkrafft i Eaneawatt razem z Wydrzanami popłynęli
do Presnau i tam oddali hołd Kościejowi...
-
Łgarstwo!!! - ryknęli Arvot Baldas i Gotard Urmeier, aż Ruta
poczęła ich uspakajać.
-
... i teraz mają duże pałace, luksusy, na żadną wojnę nie idą,
uczestniczą w zabawach...
-
Jak możesz być tak okrutny?! - wodny niedźwiedź wstał i płakał.
Biały niedźwiedź był gotów zabić Rdzeniejewa, lecz
ten zniknął. Wszystkich ogarnął smutek. Przerośl coś sobie
przypomniał.
-
Wałšan
nie żyje, Gołdap nie żyje, Giżyca i Łyno podpaliły statek,
którym płynęły w niewolę do Nürtu i ... też nie żyją; zabił
ich król Wieńczesław... - Przerośl wiedział, że łzami nie
zwróci im życia, upadł na twarz przed Tatrą i podłoga była
mokra od łez. Choć Lynxowie byli twardsi od ludzi i nie płakali z
byle powodu, to też mieli serce.
-
A co z Ornietą? - cicho spytała się aplańska królowa.
Oxiowie wrócili do swego kraju, gdzie konflikt z
Wydrzanami został po wielu trudach załagodzony. Przerośl razem z
siostrą Ornietą, dwórką Tatry zamieszkał w Niście. Przebywała
tam też jeszcze inna osoba. Z Apapu do Aplanu zbiegł przed
siepaczami nowego króla filozof Evoliusz. Głosił on, że kultury
dzielą się na wysokie i niskie i następują naprzemiennie. Kultury
wysokie za priorytet uznają religię, pracę, poświęcenie,
bohaterstwo, wysiłek, ducha, ideały. Z kolei zdegenerowane kultury
niskie są bezideowe; cechuje je konsumpcjonizm, utylitaryzm,
hedonizm, cielesność. Kultura wysoka w zwalczaniu kultury niskiej
ma prawo stosować absolutnie wszystkie możliwe środki. Tenże
Evoliusz zapominający, że w kulturze wysokiej najważniejsze są
właściwie pojęta miłość, miłosierdzie, litość i
wyrozumiałość, nauczał na ulicach stolicy i sam król był jego
słuchaczem. W Niście mieszkał też człowiek z głową dzika
ubrany w spódniczkę z trawy. Był nim pan Jendrykva Trędowaty z
sioła Trądy; kmieć z którego ryja wychodziły pięść i błoto.
Jego połajanek również słuchał Lech III. Był on przywódcą
klanu Samowolców Chłopskich, jednak większą zasłużoną sławą
cieszył się Chytreyga, syn Mucjusza z Klubu Szarego Orła. Człowiek
ten miał kwadratową głowę, jeden ząb i jedno oko. Życie w
Europie wracało do porządku, gdy pewnego razu w remontowanym domu
Lecha III i Tatry w Niście, wbrew opinii wszystkich wojewodów
Aplanu, aż za dobrze znających wykrwawienie kraju i potrzebę
odbudowy, zebrała się narada wojenna...
Rozdział
VIII
,,Polska potrzebuje nie krwi, lecz potu" - św. Rafał Kalinowski
-
Ta kultura, która
nastała obecnie jest kulturą niską! - grzmiał Evoliusz przed
tronem królewskiej pary. - Odkąd Kościej postawił na piedestale
papierową monetę złamał życie świata! On wpierw był kapłanem
mordu, a teraz klęczy i każe nam klękać przed badziewiem!
-
A czy zwróciłeś uwagę, że zło istnieje w ludziach od czasu, gdy
w poprzedniej erze, zgrzeszyli Novals i Aivalsa, a z nimi ludzkość?
- pytała się Tatra; odkąd Lech III nawiązał kontakt z
Evoliuszem, panem Trędowatym i Chytreygą, żona zeszłą na dalszy
plan.
-
Prawdę mówią wasze usta, pani - odparł filozof. - Otóż Jarowit
stworzył na Wolinie kulturę wysoką, lecz pod wpływem Rykara
przekształciła się w niską; na zawsze zhańbioną ofiarami z
ludzi.
-
To bardzo ciekawe i w wielu miejscach się zgadzam, - ciągnęła
królowa - ale skoro zbrodnia jest cechą kultury niskiej, to uważam,
że kultura wysoka nie ma prawa jej stosować.
-
,,Gwałt niech się gwałtem odciska"! - odparł z dumą
filozof.
-
A przecież Gromorodna i Vega nie krzywdziły nikogo! - Tatra.
-
Bo są niewiastami, a te w kulturach wysokich są łagodne i
bezbronne!
-
Ja zabiłam Erydana - Tatra.
-
Ku potwierdzeniu absolutnej, świętej i nietykalnej prawdy moich
słów! - Evoliusz.
-
Absolutna, święta i nietykalna jest tylko prawda Ageja -
zripostowała Tatra - kto ją odrzuci, ten odrzuci każdą inną
prawdę.
-
Pani - mówił niezrażony Apapczyk. -Ty, którą Agej niósł swymi
płomieniami z Puana do Kartwelii, wiedz, że dla Niego krew
bohaterów jest droższa niż modlitwy kapłanów! - wówczas do
rozmowy włączył się król.
-
Twoje słowa, mędrcze, są wspaniałe - mówił - dla mnie też
obecna kultura, w której papierowa moneta podzieliła na biednych i
bogatych, zniszczyła sztukę wyrzucając z niej piękno, prawdę i
dobro, wreszcie wykoślawiła afekt w stronę zaspokajania żądzy na
wszystkie sposoby - zasługuje na zniszczenie. Czy można by
zniszczyć ją zbrojnie?
-
Tak... - Evoliusz.
-
Trzeba zło zwyciężać dobrem, bo i w zwyrodniałym królestwie
zwyrodniałego Kościeja też żyją ludzie szlachetni i niewinni
jego szaleństw; nie my mamy być ich sędziami i katami. - Tatra
zaniepokojona o utęskniony i wreszcie uzyskany pokój wstała z
tronu.
-
Dla mnie największym bohaterstwem zawsze będzie czyn szaleńca,
który poświęci życie, aby zabić jak najwięcej bezmyślnych
dzieci systemu, wraz z sobą - powiedział inny filozof.
-
Moja żona chyba nie kwapi się do powstania - Lech III również
wstał z tronu - nie wiem dlaczego. Porozmawiam z Rutą, Arvotem
Baldasem, Urmeierem, panem Jendrykvą Trędowatym, Chytreygą, panią
Veherą Owies, co nauczyła uprawiać tę roślinę; zastanowię się
co do decyzji - filozofowie opuścili siedzibę króla.
Tatra
uklękła przed mężem i prosiła go ze łzami:
-
Czy nie rozumiesz, ze jak mamy pokój i nikt nam nie przeszkadza, nie
możemy wszczynać nowej wojny, że Aplan nie jest imperium? - łkała.
- Czy nie wiesz, że Evoliusz pcha cię ku zagładzie?! Zależy mi na
tobie i twoim kraju, a ty wybierasz to co szkodzi.
-
Chcę być sobą - burknął król.
-
I słusznie, bo ,,z prądem płyną tylko martwe ryby i ścierwa'' -
Tatra wstała i przestała płakać. - Jeśli chcesz płynąć pod
prąd nie przelewaj niewinnej krwi. Żadne szaleństwo nie jest
bowiem wieczne, choćby jego twórcą miał był sam Kościej
nieśmiertelny.
-
Boisz się, że Aplan poniesie ofiary? - spytał król.
-
I to w chwili gdy potrzebuje nie ofiar, ale pracy! - odpowiedział
Tatra. - Kościej to zdrajca Zachodu, co wygnał piękno, prawdę i
dobro i składa ofiary z ludzi smoku piekielnemu - po chwili namysłu
rzekła, aż za dobrze wiedząc, że Kościej jest zdradliwy i nawet
gdy ma usta wysmarowane miodem, sączy z nich truciznę. - Zgadzam
się, że powinien stracić władzę, ale zamiast przysparzać wdów
i sierot, lepiej wyznaczyć jego następcę na tron Presmanii, przez
wojowników, zdatnych do takich zadań, a przebranych za kupców
niosących dary, opanować zamek i porwać byłego imperatora,
następnie osadzić w zaczarowanej celi, tak aby nikt go nie
odnalazł. Wówczas byłby jednak kłopot z jego sojusznikiem królem
Orlandu... - Tatra nie miała upodobania w okrucieństwie, gdy to
mówiła jednak żałowała Kościeja, który przysporzył jej tyle
upokorzeń.
-
Słuchaj; Evoliusz jest mądrym człowiekiem i nie wierzę, aby mój
przyjaciel popełniał błędy. Powiedział, że Presnau jest parchem
Europy - króla ogarnął smutek.
-
Dla mnie parchy to ci co niszczą pokój - powiedziała Tatra, nie
lękając się bynajmniej o własną śmierć, ale o bój na dwa
fronty i zniszczenie kraju.
-
Porwanie jest drogie i niehonorowe - rzekł król.
-
Kosztowałoby tylko tyle co jedna uczta, a następcę na jego miejsce
już znalazłam - jest nim graf Goworek, popularny u Teutmanów.
Niehonorowo jest natomiast szastać krwią poddanych, kiedy można
tego uniknąć.
-
Miarkuj się - rzekł ostro Lech III. - Czy ci się to podoba nie
będę się bawił w głupią robotę, zwłaszcza nad sobą, ale we
krwi utopię wszystkie parchy! - wzburzony zostawił żonę.
Tymczasem przyszła Ruta z Arvotem Baldasem.
-
Odkąd poznał Evoliusza, mógłby mu zmienić imię na ,,Evola",
bo traktuje go jak drugą żonę - mówiła rusałka - ale to ty moim
zdaniem masz rację. No, bo posłuchaj - ja polubiłam zabijanie
tyranów, ale każda wojna pochłania niewinnych i nabija kabzę
płatnerzy. Choć Wieńczesław to tyran, ale Mieczywład, który by
ruszył do walki byłby stokroć gorszy. Sama mogłabym do tego kata
niewiast i dzieci udać się jako nałożnica - dar twojego męża na
zadatek przyjaźni, a potem przejechać mu sztyletem po trupim ryju,
porwać i przywalić głazem, zamiast robić wojnę, ale co dalej?
-
Broń pokoju - cicho dodał Arvot Baldas.
-
,,Lech nie chce mnie już słuchać" - cisnęło się Tatrze na
język, lecz nie poskarżyła się na odurzonego męża, bo go
kochała.
Królowa, rusałka i wodny niedźwiedź siedzieli w
milczeniu, a przez okno wraz z blaskiem Srebroniowym dochodziły
słowa pieśni:
,,My jesteśmy głupie głowy, my jesteśmy głupie głowy,
Głupią Głową ja i ty; Kościeja parchy krwią zmyjemy,
Kultura nasza w niebo sięga,
Kościeja ginie potęga, handel będzie znów wymienny,
Drży niejeden bogacz zły,
Evoliusz na pomniku siedzi, oczy kieruje w stronę rzezi,
Bo dzisiaj w Niście wesoła nowina; wojsko idzie na Presnau,
Presnau się pali, Sybaris się wali, kołtunów na pale się wbija,
Uszak przed Przeroślem ucieka, Kościej się wścieka,
Ciała swych żon i córek zamienimy w pochodnie, by nowoczesność
Odesłać w niebyt godnie; My głupie głowy z morza krwi wyciągniem -
Pokój! Prawdę! Wolność! Miłość! Nadzieję! Życie! - głupie głowy zmienią świat.
Na lepsze!
-
Ta piosenka jest głupia i żartobliwa - tłumaczyła Ruta. -Bractwo
Lubiglea, czyli Głupie Głowy to ludzie głupi i tak nazywa się
tych co myślą, czują i kochają normalnie, a nie tak jak Kościej,
który niesyty rozpusty gwałci nawet chłopców i dziewczęta. To
tylko przez przekorę.
-
Odrzucają nowoczesność i utożsamiają ją ze złem! - zaoponowała
Tatra - Tak naprawdę nie trzeba wybierać między postępem a
wiernością Agejowi.
-
I są uzbrojeni - dodał Arvot Baldas.
*
Tymczasem niedaleko domu króla, na tarasie przebywało
dwóch Lynxów przed upieczonym zającem. Byli to brat i siostra;
oboje młodzi. Przed drewnianym posągiem starego męża z głową
rysia paliła się aromatyczna żywica. Postać ubrana w długa,
białą suknię z niebieskim ornamentem, siedziała obok Lynxa w
rubinowej pelerynie, który nazywał się Przerośl.
-
Opowiadaj, Ornieto - poprosił siostrę i dał jej wodę do popicia
szaraka.
-
Nauczyłam się, że każda praca jest ważna i że żadną nie
należy gardzić - na jej wibrysach w blasku Srebroniowym perliły
się krople wody. - Rozmawiałam z Zimą, prosząc ją aby dała mi
męskie zajęcie, bo to hańba dla córki Wałšana,
aby pracować jak zwykłą niewiasta. Ona jednak nie słuchała.
Tatra, wówczas przebywająca na wygnaniu, obecna królowa Aplanu,
mówiła mi, abym nie rezygnując z marzeń dobrze wykonywała obecne
zajęcia, bo wszystko jest tymczasowe, ale nawet chwile potrafią
zaważyć na wiekach. Żadna z rusałek nie uważała gotowania za
mniej znaczącego od walki z rozbójnikami; wszak kiedyś były
chłopkami; rodziły się w chatach i żyły w nich jak pod korcem.
Płakałam, a moje łzy - mocą Zimy - podtopiły lodową podłogę
kuchni. Były słone, toteż ujrzałam martwą rybę - lipienia
wielkości cielaka, smoka wodnego i buruską żmiję jeziorną, która
miała z pięć metrów i konając nastroszyła skórny kołnierz
wokół głowy. Gdy się napłakałam, zobaczyłam zabite solą
zwierzęta i wyjęłam je z wody. Oprawiłam wszystkie i ugotowałam
gulasz z miodem, jarzębiną, jemiołą, jesiennymi jabłkami i
śliwkami, wydobytymi spod śniegu. Zimie spodobała się potrawa,
Śnieżelcowi i Mar - Zannie również, zaproszony został Deneb,
Wiłkokuk, Ovov Tęczookinson, a nawet Arktur, który przybył z
Nürtu
na spotkanie z Kurko i Vegą. Przygotowałam jeszcze parę podobnych
posiłków, a Zima doceniwszy moją pracę pozwoliła mi wziąć broń
i wyruszyć na wojnę z Kościejem. Wyjechałam konno i chciałam
zobaczyć się z tatą, odkryłam, że On i nasi bracia musieli coraz
częściej odpierać ataki zbójów atakujących las. Łyno poczyniła
znów postępy w sztuce leczenia; kiedy Gołdap miał przekłuty
mieczem żołądek i potargane jelita - z pomocą Złotej Baby
potrafiła go uratować. Powiedziałam ojcu, że pragnę walczyć i
pomogłam w obronie przed bandytami. Zaczaiłam się na drzewie,
zeskoczyłam na kark i raniłam sztyletem, aż zbój przewrócił
się. Zsiadłam z konia, aby go dobić, a gdy jego kamrat chciał
mnie zabić - obronił mnie Gołdap. Odgryzłam zbójowi głowę i
zostawiłam ją na rozstajach dróg na ołtarzu Mieczysława. To był
mój pierwszy zabity przeciwnik. - opowiadała Ornieta. - Pewnie mnie
potępiasz jako niewiastę?
-
Nasi ojcowie w czasie wojen ze Żbiczanami nie dopuszczali niewiast
nawet do udziału w pogrzebach, a dopiero Oka - matka naszego
pierwszego króla Roxyzoriona - Uralisława mogła być na pogrzebie
syna. Nasz ojciec mówił: ,,Tak jak mąż przykłada łapę do
ościenia śmierci, tak niewiasta jest płomieniem Ageja formującym
życie". Jednak opowiadaj dalej - zachęcił życzliwie siostrę.
-
Wyszłam poza Burus i zobaczyłam, że śniegu było coraz mniej, a
coraz więcej zieleni. Podobnie ptaków i owadów; między kopytami
mojego konia były żaby i węże. Nagle ujrzałam, że na ogromnym,
czarnym turze jedzie młoda, niebieskooka blondynka. Byłą ubrana w
zieloną suknię i miała bocianie skrzydła. Rozpoznałam w niej
Wiosnę, idącą w stronę Burus. Zagłębiałam się w Aplan, lecz
wojsk Kościeja już nie było. Zabijałam potwory i rozbójników,
aż zaszłam w stronę Nistu. Tu się spotkaliśmy...
-
Rodzinę wymordował nam król Wieńczesław, co teraz będziemy
robić? - z troską zapytał się Przerośl.
-
Ostatnio we śnie ukazuje mi się lodowy znachor, ten od Złotej
Baby, co leczył lodem z cudownej jaskini - westchnęła Ornieta -
może pójdę w ślady Łyny? Wojowanie nie daje mi szczęścia -
nawet złe istoty mają prawo do życia, a w nocy widzę ich twarze i
pyski wołające: ,,Musimy przejść po wąskiej kładce siostro".
Budzę się zlana potem. Nie uprawiałam rozboju - uśmiercałam
bestie, rozbójników, tyranów, gwałcicieli kobiet i dzieci - tych
dwóch ostatnich najmniej żałowałam jeśli wcale. Po prostu -
jestem niewiastą i wolę przekazywać lub podtrzymywać życie niż
je odbierać - Przerośl z szacunkiem wręczył jej zajęczy ozorek.
-
Jak dobrze, że mamy wreszcie pokój! - ziewnął, a do jego
zakończonych pędzelkami uszu dotarły słowa pieśni:
,,My jesteśmy głupie głowy, my jesteśmy głupie głowy,
Głupią Głową ja i ty..."
Rozdział
IX
,,... Kościeja parchy krwią zmyjemy,
Kultura nasza w niebo sięga,
Kościeja ginie potęga, handel będzie znów wymienny..."
Na obrzeżach
Nistu, przy ognisku rozbrzmiewała pieśń ludzi nazywających siebie
Lubiglea, Głupiogłowami, lub Głupimi Głowami. Wśród nich
siedzieli król Lech III i filozof Evoliusz, a Ruta i Arvot Baldas
częstowali zgromadzonych wódką.
-
Za pana Trędowatego!
-
Za Chytreygę!
-
Za panią Owies! - rozbrzmiewały okrzyki.
W blasku Srebroniowym ukazał się orzeł o piórach
barwy popiołu i zakomunikował, że jego pan, Chytreyga nie ma
ochoty zadawać się z Głupimi Głowami.
,,... Drży niejeden bogacz zły,
Evoliusz na pomniku siedzi, oczy kieruje w stronę rzezi"
Apapski filozof tulił do piersi wyhodowanego przez
Amosowa, zaczarowanego, płomienistego pytona z Valkanicy, którego
wystarczyło lekko zranić, aby wystrzelił ogniem z trzewi. Lech III
ukontentowany siedział na głazie, pił wódkę i patrzył na tańce
i śpiewy Głupich Głów, które potrząsały groźnie włóczniami
i maczugami, a ich niewiasty były owinięte gorącymi,
pomarańczowymi pytonami.
-
Ty, która zabijasz tyranów; powiedz co myślisz o naszej sprawie? -
prosił jeden z przyszłych powstańców.
-
,,Evola" podrywa Tatrze męża, a wy uważajcie, aby wam
Mieczywład nie wyciął rozumu orężem - wypaliła Ruta.
-
Zuchwałą jest twoja mowa, topielico - powiedział podchmielony
młodzian, którego widok Arvota Baldasa onieśmielał do wyjęcia
miecza.
-
Moim zdaniem zło jest przede wszystkim w sercu i tam trzeba z nim
walczyć - ciągnęła rusałka. - Uprawiając tyranobójstwo zabijam
tylko tych co krzywdzą, a nie szastam krwią tłumów - zakończyła
z godnością, a zwolennik uczonego Apapczyka skonfundowany umilkł.
Szary orzeł odleciał na spoczynek i był zniesmaczony
uroczystością. Nie dotyczyło to Lecha III.
-
Panie! - po jego nogach wspinał się krasnal. - Przybył do ciebie
król krasnoludków Galbus, czyli Alabala Pierwszy!
-
Rozstąpić się! - rozkazał król Aplanu. - Mamy gościa! - Ruta i
jej przyjaciel pomogli Głupim Głowom zejść na boki, a przez
utworzony w trawie korytarz szła jakaś postać. Był to
dziesięciocentymetrowy ludzik, płci męskiej z długą, białą
brodą i sumiastymi wąsami. Ubrany był w czerwony kontusz z
czerwonym podbitym futrem białej łasicy płaszczem. Nosił też
szkarłatny kołpak z platynowym diademem na siwej głowie.
-
Jako król Aplanu pozdrawiam chwalebnego króla krasnoludków,
naszego małego ciałem, lecz wielkiego duchem sojusznika
strategicznego! - Lech wstał z głazu, schylił się i delikatnie
uścisnął dłoń ludzika, a ten zimno uchylił kołpaka.
-
Pozdrawiam cię! - odpowiedział król Galbus I, będący przodkiem
słynnego Hałabały.
Władcy usiedli na trawie, a Ruta podała im siekane
mięso żmii usmażone w oliwie z oliwek. Głupie Głowy z wolna
zaczęły się rozchodzić, na wieczerzę i spoczynek. Rusałka na
grzbiecie niedźwiedzia udała się do małego stawu, gdzie razem
zagrzebali się w mule, a Zmora nękała ich wojennymi koszmarami.
Lech III rozpoczął rozmowę.
-
Chciałbym ci przedstawić moją małżonkę, Tatrę - mówił, lecz
krasnal patrzył nań drwiąco. - To znaczy miałem taki zamiar, ale
postanowiła, że z Głupimi Głowami nie będzie mieć nic
wspólnego. Mówi, że chce pokoju, ma jakiś inny koncept na
obalenie Kościeja i nie rozumie moich marzeń o chwale. Zepsuła
ceremonię. Ech... - westchnął Lech III, który nie pomyślał
nawet o sojuszu z Lascaux, aby móc uderzyć na wroga z obu stron.
-
Ale ty oczywiście popprowadzis swe wojska na Presnau? - spytał się
Galbus I, mając nadzieję na łupy. - Bo mnie ostatnio nawiedza
Rdzeniejew i w imieniu Juraty apeluje o pokój. Ja go nie słucham;
tego dziada bez skóry - dodał ciszej.
-
Wiesz Galbus, ja też wątpię w celowość wojny.
-
Takim jesteś pantoflarzem? - w oczach Alabali zaiskrzyła się
drwina.
-
Nie, ale tak myślę, że wojny pochłaniają wiele ofiar. - mówił
król Aplanu. - Może lepiej abym wyzwał Kościeja na pojedynek;
unieruchomiłbym franta; przywiązałbym mu kamień młyński do szyi
i chlust! - do Morza Smoły, aby go pkieł pochłonął. Mądrze
chyba kombinuję, co?
-
Wiesz Lechu - odezwał się król krasnoludków - teraz Presnauland i
Teutmania tworzą jedno państwo. Król Teutmanów wyciągnął nogi,
a Kościej poślubił wdowę po nim; ma najwyższą pozycję w
haremie.
-
Co?! - Lech omal nie zakrztusił się gorzałką. - Šlezviga
wyszła za kościotrupa? A wyglądała na rozsądną!
-
Byłem u nich w sypialni i wykłułem królowej oczy mieczem -
beznamiętnie relacjonował krasnal. - Kościej ma przy niej
królestwo, ona papierową monetę i dużo klejnotów to są
kontenci; kołtuneria zafajdana! - obaj władcy posilili się mięsem
żmijowym, a z trawy i lasu dochodziły odgłosy świerszczy i
koników polnych, sów, lelków kozodojów, nietoperzy, wilków i
dzików.
-
Więc skoro nie chcesz zaistnieć na polu Mieczysława, to co zrobią
z sobą Głupie Głowy? - skrzat podjął rozmowę na nowo.
-
Zrozum bracie, że chcę tylko aby oszczędzali swoją krew; to
młodzi ludzie - mówił król. - Jednocześnie chcę pokonać
Kościeja sam, by mnie sława nie minęła.
-
Rozumiem - Galbus I przeciągle ziewnął i zaczęło się zbierać
wokół niego coraz więcej krasnoludków.
-
Jest późno; pójdę do mojej żony, może się już nie gniewa - po
tych słowach Lech III ruszył do miasta, obserwowany w kryształowej
czaszce przez złowrogiego króla nowego państwa - Presmanii.
*
- My, Lech III, król Aplanu, wyzywamy
sprośnego Kościeja, króla Presmanii na pojedynek, aby oczyścić
świat z zarazy twojego plugastwa! - w grodzie Jezioro Niedźwiedzi,
uczeń Evoliusza wyzywał Kościeja na pojedynek. Z Aplanu
kilkanaście par wołów przytargało kamień młyński, do którego
Kościej miał być przywiązany i rzucony w Morze Smoły. W ręku
Lech dzierżył jakby skrzyżowanie harpuna z trójzębem. Sto metrów
od niego czterech niewolników niosło zasłoniętą lektykę, w
środku której siedział Kościej ubrany na żółto, a obok niego
siedziała Šlezviga.
-
Psie aplański! - wołał w stronę przybysza. - Wiedziałem, że
dążysz do przelewu krwi, o co zawsze mnie posądzałeś. Myślisz,
że ja - Kościej nieśmiertelny, będę sobie brudził sobie ręce
we krwi takiego parcha jak ty? Mylisz się aplańska świnio! -
Kościej przerwał na chwilę tyradę i obejrzał się w stronę
jeziora. - Hej! Miśki! - zawołał. - Przybył do was król Aplanu z
dziwnym orężem; niby harpunem i niby trójzębem; chce was nim
zabijać i bogacić się na waszych futrach - na zew złego króla na
trzcinowym brzegu zaroiło się od wodnych niedźwiedzi, które stały
na tylnych łapach, w przednich dzierżąc maczugi, młoty i topory i
groźnie porykując.
-
To niemożliwe... To podłe... - mamrotał Lech III patrząc na
brunatną armię, jakby nie wiedział, ze jego wróg kierował się
nie honorem, lecz chytrością.
-
No, zropuchyżmijo! - zakrzyknął wesoło Kościej. - Teraz założymy
ci kamień młyński na twój hardy kark, wrzucimy do jeziora, a
niedźwiedzie będą obgryzać twoje ciało, jeśli ryby nie będą
szybsze. I tak bym cię najechał! - zaśmiawszy się szyderczo,
władca Presmanii ucałował królową i zniknął z oczu Lechowi.
-
Muuuuuuuuuu!!! - woły i ich poganiacze omdlewały ze strachu, a z
pysków wodnych niedźwiedzi wydobywały się okrzyki: ,,Śmierć
mordercy''!, ,,Nie oddamy ani włosa z naszych futer"! i tym
podobne. Ludzie się rozbiegli, a trzy woły zostały już zgładzone
maczugami.
-
Głupie Głowy! Czemu nie bronicie swego króla! - wołał Lech III,
lecz w odpowiedzi dwóch poganiaczy wołów trzucało w niedźwiedzie
kamieniami. Król chciał pertraktować.
-
To kłamstwo! - krzyczał - Kościej was okłamał! Nie chciałem
zabijać was, ale jego! - ze strachu zapomniał o pewnym fakcie.
-
Sam jesteś kłamcą! - ryczał niedźwiedź. - Przecież wszyscy
wiedzą, że Kościej jest nieśmiertelny! - następnie zamachnął
się kamieniem na króla.
Ten poczuł, że śmierć jest blisko. Przed oczyma
stanęła mu Tatra, z którą niedawno się pogodził. Gdy wracał od
Galbusa I i Głupich Głów była w domu w Niście i płąkała nad
mężem i nad krajem. Po jakimś czasie zasnęła i obudziwszy się
chodziła po domu nie mogąc ponownie zasnąć. Wreszcie przyszedł.
Jeszcze na ulicy wybiegli sobie na spotkanie, a król tuląc żonę
rzekł tylko: ,,Nie zrobię powstania. Miałaś rację".
Następnie wrócili do siebie. Kryzys został zażegnany na tydzień,
bo niebawem król opuścił potajemnie, nie żegnając się z żoną,
Nist i przekroczył zachodnią granicę. Nad Odirną myślał:
,,Teraz wilk będzie syty a owca cała". Powoli wracał do
rzeczywistości - perspektywa rozszarpania lub zmiażdżenia była
niemal nieunikniona. Miał sztylet, ale to nie wystarczyło by
pokonać całą sforę groźnych zwierząt.
Nagle - ujrzał blask niebieskich i zielonych oczu.
Pojawił się jeszcze jeden niedźwiedź. Zeskoczyła z niego ubrana
w czarną suknię, czerwonowłosa niewiasta z turkusową blizną na
szyi.
-
Ruta! - wykrzyknął radośnie Lech III.
-
Zostawcie go! - zawołałą rusałka, a gdy jeden z napastników
chwycił ją łapą, został wrzucony do jeziora przez białe,
puchate zwierzę o imieniu Gotard Urmeier.
Niedźwiedź polarny szedł jak burza i wyrywał oręż
z łap. Tymczasem Arvot Baldas stanął na zadnich kończynach i
wygłosił mowę, w której obronił Lecha, opowiedział też swoją
historię i wyraził wdzięczność wobec Ruty, która ongiś wyjęła
mu harpun z ciała. Potem wszyscy wrócili do Aplanu.
-
Jestem wam bardzo wdzięczny - mówił król - i tym dzielnym sługom
Wolarza, i Rucie, i Arvotowi Baldasowi i Gotardowi Urmeierowi. W
Niście wystawię wam wszystkim po pomniku!
-
Trzeba budować domy, a nie pomniki - mruknął wodny niedźwiedź.
-
Nie - zapalił się król - trzeba budować pomniki, a nie domy!
-
A może trzeba budować i jedne i drugie? - próbowała ich pogodzić
Ruta.
Gdy
przekroczyli Odirnę, Lech zadał pytanie topielicy.
-
A skąd wiedziałaś, że jestem w Jeziorze Niedźwiedzi? - ciekawiło
go to bardzo.
-
Ukazała mi się Kaztia i wszystko powiedziała - rzekła Ruta -
wiesz, że nie żyje? Zabił ją niejaki Grabiuk.
*
Sławny przodek sławnego Hałabały wylegiwał się w
pierzynie i jadł kawior. Było mu bardzo przyjemnie, gdy przed
łóżkiem stanął człowiek pozbawiony skóry, odziany tylko w
kapitańską czapkę.
-
Ach, to ty Anatoliju? - zafrasował się Galbus I, w myśli zaś
dodał: ,,Zburaczaj bezskóry dziadu"!
-
Panie krasnalu, pan się niczego nie uczysz - zaczął Rdzeniejew.
-
Dlaczego? - spytał król.
-
Dlatego, że ci stale powtarzam, ty pijany żubrze, abyś nie
wywoływał wojny, której możesz uniknąć; przekazuję ci tylko
wolę mojej pani - Juraty, a ty brniesz w zaparte - wypalił
Rdzeniejew.
-
Panie Anatoliju; ja coś panu powiem - tłumaczył się kobold. - Ja
jestem patriotą; ja kocham swój lud, a Banik znaczy dla mnie więcej
niż twoja Jurata, z całym szacunkiem zresztą. Wśród moich
poddanych są krasnoludki leśne, polne, nadmorskie, górskie,
stepowe i prawdziwa elita nasza - bożęta, które służą ludziom.
One najbardziej przypominają pana naszego; Banika ze Wschodu -
wsadził łyżeczkę kawioru do ust i dalej przemawiał. - Ich
kultura jest wysoka i piękna. Bożęta kochają ludzi i służą im
z miłości, a jedyną zapłatą są dlań reswztki pokarmu. Lecz
Kościej zepsuł ich bezinteresowność - domagają się papierowej
monety, a mnie się serce kraja... Buuu... - płakał Galbus I.
Rdzeniejew byłby mu powiedział co nieco o Baniku, ale
w jego ręku zalśnił piękny, duży bursztyn.
-
Pryzmat - sługa Juraty z czcią ucałował minerał. - Ulubiony
bursztyn mojej pani. Zobacz, powstanie już wybuchło! - oto co
wyświetlił ,,kamień płonący".
*
- Ukazała mi się Kaztia i wszystko powiedziała;
wiesz, że nie żyje? Zabił ją niejaki Grabiuk - gdy Ruta mówiła
to, w Velehradzie było niespokojnie.
Po ulicach chodziły tłumy, paląc kukły
Kościeja i Šlezvigi,
skandowały ku chwale Lecha III i Głupich Głów. Gdy król wrócił
do Nistu, Tatra byłą złą na męża, bo wiedziała już, że
Głupie Głowy wymknęły się spod kontroli. Zbrojne oddziały
zaczęły przekraczać zachodnią rubież. Wcześniej, przed wyprawą
Lecha III, w Presnau Kościej i Wieńczesłw zawarli ze sobą pakt
o wspólnym najeździe na Aplan i zrealizowali go. Nist ponownie
zdobyto. Ruta chciała zabić Wieńczesława; gdy jeszcze była w
chramie Świętowita na Wolinie i modliłą się w gaju, on przyszedł
rozebrany i usiłował ją zgwałcić, lecz została obroniona przez
Arvota Baldasa i starego kapłana. Odtąd znienawidziła księcia
Orów - W Niście kazałą swemu zwierzakowi aby go zabił, lecz ten
pozbawił życia Kylnema. Teraz pchnęła orskiego króla sztyletem,
gdy napadło ją sześć strasznych brukołaków, a zły król wsiadł
na czerwono - czarnego smoka i odleciał w siną dal. Znów
zawdzięczała życie Arvotowi Baldasowi. Tymczasem powstanie
wybuchło jak płomień. Na pomoc najezdnikom przybyły dwa
zdradzieckie niedźwiedzie polarne; Igor Lorenzkrafft i Wilson
Eaneawatt. Powstanie zostało stłumione; Tatra i Lech III po
bohaterskiej walce poszli na poniewierkę. Aplan został podzielony
między Presmanię, a Orland.
*
Wizja się skończyła.
-
Widzisz pan... - zamyczał Rdzeniejew.
-
To straszne - odparł Galbus I, a gdy sługa Juraty zniknął poczuł
w sercu lodowate ukłucie. Widział całe swoje życie jako
zmarnowane, a przy łóżku czaił się duch - król wąpierzy Erydan
i sroga mamuna Locha, co niegdyś była dobra i piękna.
-
Baniku, ojcze ratuj! - wystękał, lecz nikt go nie ratował.
Po policzkach ciekły mu łzy, a dusza unosiła się na
dłoni Mokoszy, ku dalszemu etapowi życia. Król umarł.
Rozdział
X
,,Lepiej by było, tak na wszelki wypadek, nie palić Judasza, bowiem w tym samym ogniu spłonęłyby nasze dusze. Spróbujmy raczej wejść tam, gdzie uprawiamy politykę, pracujemy , a nawet modlimy się i zawołać od progu: 'Judaszu'! Zobaczymy jak tysiące odwracają - odwracamy - głowę". -ks. Jose Luis Martin Descalzo ,,Dlaczego warto mieć nadzieję"?
Jesteśmy w
grodzie Likostopolis w Presmanii, gdzie w pałacu Kościeja miała
miejsce wielka uroczystość. Na poczesnym miejscu siedziała królowa
Šlezviga
w otoczeniu całego królewskiego gineceum. Kościej stał przy
ścianie, odziany w purpurę, obok marmurowego tronu. Po jego prawej
stronie stał król Soborowego Orlandu; Wieńczesław II, a po lewej
zwycięzcy Igor Lorenzkrafft i Wilson Eaneawatt.
-
Pozdrawiam was bohaterowie! - dobitnie powiedział Kościej, a jego
żony i nałożnice wstały aby klaskać.
Z białych zawiniątek trzymanych przez sojuszników
Kościeja wysypały się głowy dzielnych obrońców Aplanu i ich
niewiast, dzieci i starców; o błyszczącą posadzkę uderzyła też
głowa starego filozofa Evoliusza.
-
Pozdrawiamy cię, nasz wodzu wielki - potężny - nieśmiertelny i
niezwyciężony! - trzech katów Aplanu wydeklamowało bałwochwalczy
frazes, a niewiasty padły na twarz.
Kościej zadowaolony wręczył każdemu po wykonanym na
zamówienie, pozłacanym wazonie z zielonego szkła, zdobionym
figurkami Goplany III, jej kochanek i kochanków o diamentowych
oczach. Naczynie były pełne po brzegi złotych monet, pereł i
rubinów. Gdy nagrodę otrzymał Igor Lorenzkrafft, to z powodu
silnego wzruszenia wypuścił wazon z łapy, a ten się rozbił.
-
Ale z niego niezgrabiasz; jak niedźwiedź! - szepnęła do ucha
królowej jedna z żon, a tymczasem Kościej wręczył mu drugi
wazon.
Następnie każdemu z oprawców nałożył złotą
koronę na głowę, a były to korony z krwawnikiem i skrzyżowanymi
mieczami z diamentów, symbolizujące zwycięstwo.
-
A teraz będziemy ucztować ku chwale naszych bohaterów! - na rozkaz
Kościeja wszyscy usiedli do stołu, a niewolnicy wnieśli upieczone
w całości ciałą dwóch młodych Lynxów; brata i siostry. Igor
Lorenzkrafft przypominał sobie niedawne wydarzenia. Gdy dowodził
presmańską armią w Aplanie, też widział takie rodzeństwo. Byli
to ostatni potomkowie Wałšana.
Igor otoczył ich wojskiem i po schwytaniu kazał wbić na pal, co
też zrobiono. ,,Przerośl i Ornieta"... - wymamrotał, lecz
głośniejszy był największy zdrajca Zachodu.
-
Mięso Lynxów, tak jak mięso rysiów jest bardzo smaczne i
delikatne - zachwalał obgryzając palce u stopy Przerośla, zaś
król Wieńczesław dobierał się do serca Orniety.
W
czasie uczty wzniesiono wiele toastów wódką, winem i piwem,
wylizywano pszczele plastry z miodu, rozłupywano ludzkie kości
rodzeństwa w poszukiwaniu szpiku. Z otworu w suficie lała się
pachnąca, słodka i orzeźwiająca krew rusałek z perłami i
płatkami białego kwiecia, lecz Igor i Wilson ulotnili się z
ceremonii...
*
Był już wieczór i blask Srebroniowy padał na płaskie
kamienie, którymi był wyłożony plac przed pałacem w
Likostopolis; Grodem Światła. Słychać było tylko szczekanie psów
w oddali i rechot żab w rynsztoku, do którego obaj zdrajcy wrzucili
swe korony i ozdobne wazony. Następnie usiedli na zimnym bruku i
gapili się w rozgwieżdżone niebo.
-
Wilson... - wydusił z siebie Igor Lorenzkrafft,
-
Co? - spytał Eaneawatt.
-
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że zwycięstwo przejmie mnie
wstrętem, zbyłbym kogoś takiego szyderstwem - tłumaczył
Lorenzkrafft.
-
I co? - dopytywał się Eaneawatt.
-
A teraz myślę, że to się już zdarzyło - ciągnął białopolski
niedźwiedź. - Bo przecież...
-
Bo przecież byliśmy bohaterami, obdzieraliśmy ze skóry i
rozbijaliśmy Głupie Głowy, dostaliśmy dużo złota, srebra,
papierowej monety i złote korony, żyjemy w luksusie... - żachnął
się zamorski niedźwiedź, w którym gorycz kipiała niczym lawa w
wulkanie.
-
We śnie i na jawie widzę spalone wioski i lasy, ludzkie głowy
razem z kroplami deszczu spadają za oknem, mam wrażenie, iż ściga
mnie stepowy brukołak, a miejscowe dzieci przemienione w wampiry
gryzą mnie... - mówiąc to płakał.
Wilson
nie wiedział jak go pocieszyć. W łapie trzymał wódkę w gąsiorze
z gliny. Był on odkorkowany i alkohol mieszał się ze łzami.
-
Niech cię żaby wypiją, bo zamiast radości tylko kaca przynosisz!
- zły na samego siebie, rzucił gąsiorem do rynsztoka.
Woda
chlusnęła, żaby się spłoszyły, po czym znów zapadła cisza.
-
Słuchaj Igor - rzekł Eaneawatt - co się stało to się nie
odstanie, a my możemy tylko poczekać, aż Mar - Zanna przebodzie
nasze serca lodem. Nikomu życia już nie zwrócimy - po chwili
dodał. - Skuszony chciwościa wyznaczyłem nagrodę za skórę
Arvota Baldasa i głowę Ruty. Uważałem się zawsze za kogoś
niezwykłego, a okazałem się ścierwem nie zwierzem! - nastepnie
ziewnął i na czterech łapach udał się do swojej komnaty.
-
Reltih, reltih, reltih! - nad Igorem Lorenzkrafftem wirowały cztery
strzygonie, a wykrzyczane przez nie słowo znaczyło po nowoludzku
,,morderca''.
Były coraz bliżej, a ich imiona brzmiały: Północnik,
Południk, Wschodnik i Zachodnik, przez co Igfor czuł się potępiony
przez cały świat. Niedźwiedź widział ich żółte oczy, słyszał
wrzaski i drapały go szpony na ludzkich stopach porośniętych
miękkim, pierzastym puszkiem.
-
Przestańcie! Przestańcie! - ryczał, a wtem strzygi bezgłośnie
odleciały, a na placu została kryształowa czaszka używana przez
Kościeja - symbol śmierci. Odsapnął trochę i spostrzegł drzewo
grabu, którego wcześniej nie zauważył. Chodził wkoło i czegoś
szukał.
-
Frasujesz się, ze nie możesz znaleść sznura? - zapytał go głos
wyraźnie wydobywający się z drzewa.
Igor spostrzegł, że grab jest jakimś potworem; ma
świecące, czerwone oczy, białe ostre zęby i szponiaste łapy, a
jego korzenie wiją się niczym macki ośmiornicy.
-
Podejdź do mnie nędzne stworzenie, a ja miłosiernie skrócę ci
męki - zachęcał potwór, a niedźwiedź polarny zrobił krok
naprzód. - Moje imię jest Grabiuk, a tyś ,,Irij" (Igor).
Śmiało! Żałuj i umieraj!
-
Miłuję cię wyzwolicielu! - zaryczał niedźwiedź i pobiegł w
stronę Grabiuka.
Ten zaś wbił weń szpony, a zębami zmiażdżył
czaszkę. Do rana mieszkańcy miasta, zwanego teraz Luksemburgiem,
słyszeli chrupanie grubych kości.
*
Wilson Eaneawatt źle spał tej nocy. Nie miał złudzeń,
co do samobójstwa Lorenzkraffta. Wmawiał sobie: ,,Współczuję ci,
Igor", lecz nie chciał nawet wstać z łóżka. Kiedy nastał
świt, Wilson, aby zaczerpnąć świeżego powietrza poszedł sobie
na rynek. W miarę jak spacerował, ludzi przybywało. Niektórzy z
szacunkiem wskazywali na niego, inni przyklękali, jeszcze inni
przechodzili obojętnie; on zaś szedł z głową w chmurach. Z
zadumy wyrwał go pewien głos.
-
Panie dobrodzieju - zagadnął go... Centaur.
-
Panie, jak pan wyglądasz? - zdziwił się Wilson. - Do pasa
człowiek, a dalej - koń?
-
Jestem Azjatą zamieszkałym w Valkanicy i należę do nieznanej na
zachodzie Europy rasy Centaurów. Znam was i podziwiam wasze męstwo.
Jestem silny i mógłbym zaofiarować jaśnie panu tanią przejażdżkę
na swoim grzbiecie.
-
No, zastanowię się - bąkał niedźwiedź, lecz jakiś głos radził
mu: ,,Misiu! Nie chcesz się rozerwać"? - No dobrze, spróbuje
- powiedział, a Centaur uradowany zgiął nogi, aby ten mógł na
nim usiąść, po czym je wyprostował i ruszył stępa.
Był faktycznie silny, a do tego szybki. Rychło zaczął
galopować, aż skręcił w jakiś zaułek. Gdy się zatrzymał,
Wilson ujrzał siedzącego bazyliszka z zamknietymi oczyma. Wyglądał
jak owe dwa potwory, ongiś zgładzone w montańskiej karczmie przez
Tatrę. Nagle bazyliszek wysunął przednie odnóża jak u modliszki
i już trzymał nimi Wilsona.
-
Nie rycz, parchu - ozwał się nagle grubym głosem Centaur - bo jak
mój towarzysz otworzy oczy to zamienisz się w skwarkę.
-
To napad! - rzekł niedźwiedź.
-
Dobrześ powiedział - odparł Centaur - oddasz nam swoje futro, albo
cię zabijemy - następnie obu szubrawców zdjęło piękne, białe
futro z niedźwiedzia polarnego, po czym puściło go wolno do
miasta.
-
Tylko nie wołaj straży miejskiej! - wył za nim bazyliszek.
Pan
Wilson był teraz cały czarny (niedżwiedzie polarne pod białym
futrem mają czarną skórę) i bardzo się wstydził. Ludzie patrząc
na niego kreślili kółka na czołach, śmiali się, zamykali w
domach, a dzieci rzucały weń kamieniami i krzyczały: ,,Golas"!
Czy w naszych rozpasanych czasach, byłby do pomyślenia niedźwiedź
bez futra?! Wczorajszy ,,bohater" teraz był gotów zapaść się
pod ziemię.
-
Panie, pan to lepiej by na pielgrzymkę poszedł, niż żeby miał
bez włosów latać! - powiedział jakiś mąż.Wilson dobiegł do
swojej komnaty i tam o czymś intensywnie myślał.
*
Był środek lata, gdy Wilson Eaneawatt
opuścił Presmanię i udał się do Nürtu.
Przez cały czas gnębił go smutek. Płynął drewnianą łodzią
przez Morze Północne. Kotłowały się w nim wieloryby i rekiny
władne zniszczyć nawę wraz z podróżnikiem, lecz ten nie zwracał
uwagi nawet na dwukilometrowego Krakena. Ta ośmiornica była na
szczęście najedzona i nie próbowała krzywdzić niedźwiedzia
polarnego. Wreszcie dopłynął i zostawił swoją żaglóweczkę na
plaży. Przemierzał mile dzikiego kraju nie spotykając ludzi. Mijał
gęste, pełne zwierząt lasy; w jednym z nich, zdominowanym przez
buki stały ruiny miasta, w erze dziewiątej zamieszkanego przez
rusałki północne. Była to marmurowa stolica Wielkiej Księżnej
Nordyckiej, jednak za panowania królowej Tuvy, zostałą zdobyta i
zniszczone przez trolle. Dotychczas znał to ciekawe dla archeologów
miejsce z opowiadań Ruty i Arvota Baldasa. Celem jego wędrówki
było spotkanie Arktura - Enka, króla niedźwiedzi, poważanego w
równym sttopniu przez niedźwiedzie białe, jak i brunatne. Nie
wiadomo jak wyglądał; każdy niedźwiedź wyobrażał go sobie
podobnego do siebie. A może to był duch i nie miał futra? U
podnóża gór, wciąż leżały kości wielkiej armii trolli, którą
Arktur rozbił, gdy usiłowała zająć Góry Nürt
dla siebie. Wilson dotarł wreszcvie do górskiego sanktuarium.
Zdziwił się widząc Arvota Baldasa, Gotarda Urmeiera i Rutę,
którzy przybyli w to samo miejsce. Ruta została otruta przez
księcia Tarasa Długą Kitę, zaś dwa niedźwiedzie zaprowadziły
ją tu, aby uzyskać driakwie. Teraz wszyscy się spotkali.
-
Panie... - bąkał przestraszony widząc Arvota Baldasa; miał
nadzieję, że jego zdradzony pan uszanuje sanktuarium i nie rozleje
w nim krwi.
-
Vilsonus! Huncwocie! - odpowiedział Arvot Baldas i podszedł do
niego.
Następnie
Eaneawatt opowiedział swoją historie, smutny los Igora
Lorenzkraffta, dzieje ukradzionego futra i z pokora prosił o
wybaczenie. Arvot i Gotard nie wiedzieli co o tym myśleć, lecz Ruta
ucałowałą pysk skruszonego zdrajcy. Po tym geście oba zwierzaki
podały mu swoje lewe łapy.
U podnóży Gór Nürt
zapanowała wielka radość. Między przybyłymi był sam Arktur;
niewidzialny i bardzo wzruszony. Sprawił, że na Wilsonie Eaneawacie
wyrosło nowe, bialutkie owłosienie. Było jeszcze piękniejsze od
poprzedniego.
Koniec części drugiej.
1
I ty Brutusie przeciwko mnie?
2
Dziękuję ci, dobry człowieku!
3
Nie piję na służbie, dziękuję, ale nie
4
Przepraszam bardzo, ale muszę iść do okna
Subskrybuj:
Posty (Atom)