,,Z
podobieństwa herbów stworzyli Czesi legendę o Vitku Ursinusie,
który w 546 r. (…) opuścił Rzym i w obawie przed Gotami króla
Totili schronił się z gronem krewnych i przyjaciół w Czechach,
dając tu początek tutejszej gałęzi rodu panów z różą’’ -
M. Derwich, M. Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity’’
W
tamtych
dniach, kiedy na tronie w Neście zasiadał Artur Apostata, zaś w
Piropolis dożywał swych dni sędziwy król Mnata, rozległe obszary
Sklawinii, w tym Bohemii, pokrywały nieprzebyte puszcze pełne
dzikich zwierząt i leśnych duchów takich jak hejkale i ohlasy.
Rosły w nich ponadto
zaczarowane zioła, kwiaty i drzewa. Wśród
nich trafiały się również rośliny dziwotworne; opiewane w
podaniach ludu zrosty krwawojady, które szerokimi i zaopatrzonymi w
kolce liśćmi chwytały ptaki, wiewiórki, jaszczurki, zające i
popielice, aby powoli trawić je żywcem. U korzeni owych roślin
bieliły się przeto stosy kości. Czasem ofiarą zrostów padały
większe stworzenia, a wśród nich nieostrożne kobiety i dzieci
zbierające jagody.
Był
to czas babiego lata, kiedy w głębi puszczy pędy drapieżnego
zrosta niczym powrozy owinęły się wokół smukłych nóg
rudowłosej rusałki odzianej w białą sukienczynę, na głowie zaś
noszącej wieniec z jagód jarzębiny i złotych liści. Rusałka
leżała powalona na leśne runo, a nieubłagane pędy ciągnęły ją
w stronę zębatej, liściastej paszczy. Ze szmaragdowych oczu nimfy
ciekły rzęsiste łzy zamieniające się w perły i drogocenne
kryształy, zaś całym podobnym drogocennej rzeźbie ciałem
wstrząsnął spazm strachu i oporu wobec zbliżającej się śmierci.
-
Niech mi ktoś pomoże, na miłość Mokoszy! - łkała rusałka
melodyjnym głosem, aż drzewa litując się nad jej dolą zapłakały
żywicznymi łzami.
Długie
jak rzeźnickie noże kolce zrosta już miały zatopić się w białym
ciele rusałki, gdy zza krzewów wybiegł z rykiem niedźwiedź
jeszcze roślejszy niż zwykle bywają zwierzęta tej rasy. Rusałce
zdawało się, że to sam prastary Arktur, syn Boruty przybył jej na
odsiecz. Jednym ciosem uzbrojonej w długie pazury łapy niedźwiedź
przeciął pędy zrosta krępujące nogi rusałki, a następnie
rzucił się na krwiożerczą roślinę. Zębami i łapami połamał
jej chwytne liście, a następnie wyrwał je razem z korzeniami i
łuskowatą bulwą. Rusałka o nogach poranionych przez grube jak
powrozy pędy padła na kolana przed swym kosmatym wybawcą i oddała
mu pokłon.
-
Sława ci, mocarny Arkturze! - zaintonowała niosącym ukojenie
głosem.
-
Nie jestem praojcem Arkturem – mruknął niedźwiedź. - Zowię się
Vitek Ursinus. Zrodziła mnie i wykarmiła niedźwiedzica Bera, a o
ojcu słyszałem, że był Rzymianinem.
Kiedy
to mówił, stanął na tylnych łapach i z wolna począł
przeobrażać się w rosłego młodzieńca o długich włosach barwy
miodu. Uradowana rusałka zarzuciła mu ramiona na szyję i zimnymi
wargami złożyła pocałunek na jego policzku.
-
Mój bohaterze… - szepnęła wzruszona.
*
Działo
się to w czasie, kiedy na tronie Królestwa Ostrogotów w miejsce
Teodoryka Wielkiego zasiadał luty mocarz Totila (Badvila). Niesyty
wciąż nowych podbojów dał posłuch doradcom kierującym jego
uwagę ku północy, ku ziemiom słowiańskim.
-
Bohemia od wieków słynie z urodziwych niewiast, cennych kruszców,
zacnych trunków i wszelkiego innego dobra – mówił kanclerz
Witymer. - Na tronie w Piropolis zasiada siwobrody Mnata wybierający
się już do tej ich Nawi, jak Słowianie nazywają krainę zmarłych.
Dobra tej krainy są zbyt cenne, abyśmy mogli pozwolić im zmarnować
się w brudnych łapskach dzikich Słowian – kusił Witymer, a król
Totila chętnie nakłonił ucha jego podszeptom.
Tegoroczna
zima była uboga w śnieg, za to bogata w deszcz. Mijały podobne do
siebie dni – szare, bure, zimne i smutne. Ludzie patrzyli na to z
niepokojem upatrując w tychże anomaliach bliskiego ataku sił zła.
Istotnie sprawdziły się obawy. Kiedy cała Bohemia świętowała
Jare Gody zza rakuskich gór przyszli wrogowie srodzy; Goci, arianie,
którymi dowodził sam król Totila. Goci zgodnie ze swym zamiarem
łupili ziemie słowiańskie, obracali w zgliszcza całe wioski, a
setki młodych dziewcząt i niewiast zostało pohańbionych przez
rozszalałe żołdactwo.
Król
Mnata, na którego pierś opadała biała jak mleko broda, oślepł i
ogłuchł przygnieciony brzemieniem licznych lat, trzęsły mu się
ręce pokryte wątrobowymi plamami i nie był już władny na końskim
grzbiecie usiedzieć. Od ośmiu już lat rządy regenta w imieniu
królewicza Wojena sprawował graf Krupan. Kiedy w obliczu najazdu
rozesłał wici po całej Bohemii, król Mnata pogrążony w błogim
śnie, zgasł przebity lodowym ościeniem Mar – Zanny i miał
uśmiech na twarzy gdy jego dusza spiralną ścieżką podążała do
Nawi Jasnej.
Totila
ze swymi zastępami parł na Piropolis niczym stado zgłodniałych
odyńców na chłopskie pole, podczas gdy z siół i grodów, a także
z pól i lasów na wezwanie regenta stawili się liczni wojownicy;
tak ludzie jak też Wiły, południce, nawet Neurowie, wodniki i
hejkale i wiele innych istot z ras starszych niż ludzka zgromadziło
się pod królewską stanicą z białym lwem – Strażnikiem
Wielkiego Dębu.
Do
boju wyruszył także mężny Vitek Ursinus. Biorąc na siebie postać
rosłego niedźwiedzia dzierżącego w lewej łapie topów, a w
prawej tarczę zadawał ciężkie straty Ostrogotom, wprawiając ich
w zabobonne wręcz przerażenie. Sam król Totila obiecał trzysta
złotych grzywien temu kto ubije ,,piekielnego
niedźwiedzia’’.
Niejeden Got zbrojny we włócznię, myśliwskie widły i sieci
próbował zdobyć tę nagrodę, wszyscy jednak znajdowali śmierć
od kłów i pazurów Vitka Ursinusa.
W
czas srogiej bitwy pod Porkovem, kiedy Totila wraz ze swymi zastępami
znajdował się trzy dni marszu od Piropolis, na czele armii gockiej
szedł chorąży Werman; mąż biegły w czarach, którego ród ponoć
wywodził się od samego Szymona Maga i jego kochanki Heleny. W swych
silnych rękach dzierżył Werman drzewce sztandaru przypominającego
kształtem hebrajką literę tau. Wokół sztandaru owijał się
obrzydły stwór budzący niepojętą trwogę w zastępach
słowiańskich. Podobny był do olbrzymiego, ciemnozielonego
wężowidła pokrytego ludzkimi twarzami jak całe ciało cara
Dwojedusznika. Z każdej pary ust wydobywały się okrzyki grozę
budzące tak jak niegdyś niszczący wszystko wokół przeciągły
gwizd z ust Sołowieja Chąsiebnika.
-
Yä! Shub Niggurath! Samhain! Koza z Tysiącem Młodych! Satanael! -
wrzeszczało piekielne Wężowidło, a wojowie z Bohemii słysząc te
klątwy sromotne ronili krew z nosów i uszu, padali w konwulsjach na
ziemię, a niektórym wręcz najzupełniej dosłownie pękały głowy
wraz z okrywającymi je szłomami.
Złą
passę przerwał dopiero Vitek Ursinus, którego jako syna
niedźwiedzicy nie imały
się zaklęcia Wężowidła. Zaryczał przeciągle i podbiegł w
stronę gockiego chorążego niczym porośnięta futrem wichura.
Jednym ciosem łapy obalił Wermana na ziemię i złamał drzewce.
Następnie rzucił się z kłami i pazurami na wrzeszczące monstrum,
rozszarpał je na strzępy i pożarł. Werman ocknął się gdy
ochlapały go zielone krople krwi Wężowidła. Dobył sztyletu i
rzucił się z nim na Vitka Ursinusa. Jednak potężny niedźwiedź
jakby od niechcenia złamał łapą kark Ostrogota. Wokół Vitka
zaczęło się gromadzić coraz więcej Gotów zbrojnych we włócznie,
które niedźwiedź łamał jak zapałki. W końcu sam król Totila
na bojowym czarnym rumaku stanął przed niedźwiedziem i rzucił mu
rękawicę. Vitek podniósł ją i zaczął się pojedynek mający
rozstrzygnąć o losach bitwy. Królowi Gotów z pewnością nie
można było odmówić odwagi. Swym mieczem zadał pięć dotkliwych
ran obrońcy Bohemii, jednak w końcu oręż pękł wytrącony z
ręki króla i złamany łapą niedźwiedzia. Vitek Ursinus straszny
jak pożoga, pochwycił króla Gotów w obie łapy i uniósł ze
sobą, podczas gdy inni Bohemianie i Slavijczycy metodycznie wycinali
w pień jego zastępy. Totila całkiem nie po królewsku miotał
przekleństwa niczym pijany szewc i młócił cielsko niedźwiedzia
nogami a kułakami, lecz jego wysiłki były równie daremne co
starania dziecka chcącego przelać morze do dołka w piasku. Vitek
Ursinus rzucił Totilę pod nogi królewicza Wojena, następcy tronu
w Piropolis.
-
Teraz możesz z nim, panie, postąpić wedle twej sprawiedliwości –
ludzkim głosem odezwał się niedźwiedź z wolna przybierający
ludzką postać.
Wojen
powstał i obrzucił spojrzeniem upokorzonego wroga. Totila leżał
uwalony bitewnym pyłem, a przez jego twarz biegła rana zadana
niedźwiedzim pazurem. Król Bohemii wyciągnął doń rękę i
pomógł wstać.
-
Dziś okaże ci miłosierdzie – przemówił Wojen do Totilii. -
Każę cię opatrzyć, obmyć, nakarmić i napoić, a następnie
opuścisz moje królestwo. Strzeż się jednakże ponownie na nie
napadać, bo wówczas zaznasz mojej sprawiedliwości! - Totila
skrzywił się i wybąkał coś zmieszany i czerwony na twarzy jak
zadek pawiana.
Król
Bohemii spełnił swą obietnicę, a następnie przykazał swym
wojom, a wśród nich Vitkowi odeskortować władcę Ostrogotów aż
do rubieży rakuskiej, aby stamtąd powrócił do Italii. Od tego
czasu Goci nie najeżdżali więcej Bohemii.
*
Anonimowa
łacińska księga ,,Liber
Ursovici’’
spisana w XIV – wiecznych Czechach i zawierająca najstarszą
wersję legendy o Vitku Ursinusie podaje jak bohater ten udał się
do Królestwa Latyki po żonę dla króla Wojena. Syn Mnaty zabiegał
bowiem o rękę księżniczki Dziewiń, córki Łajmy. Należał do
niej płaszcz czarodziejską sztuką utkany z łuski owsianej.
Tańcząc w nim po polu, Dziewiń miała moc sprowadzania urodzaju.
Vitek Ursinus przez Slavię, Analapię i Litenę dotarł do Latyki.
Uzyskał od księżniczki Dziewiń zgodę na poślubienie króla
Bohemii. Jednak gdy po wielu przygodach stanęli w Piropolis, król
Wojen widząc ich wzajemną miłość, pozwolił im wyprawić
pokładziny, a sam poślubił księżniczkę Sepulkę z Analapii. Od
Vitka Ursinusa i Dziewieni wywodziły się arystokratyczne rody:
czeskich Wrszowców i polskich Rawiczów.