,,W
erze dziewiątej na terenach dzisiejszej ziemi Piktów żył olbrzym
Szary Człowiek, nazywany też imieniem Mak Dubinus. Był wysoki jak
najroślejszy buk, a jego oczy świeciły jak żółte latarnie. Jego
zmierzwiona broda i błyszcząca, jakby naoliwiona skóra miały
barwę szarą jak popiół. Wspaniale umięśniony, na biodrach nosił
przepaskę ze skóry własnoręcznie ubitego tura lub niedźwiedzia,
za oręż zaś służyła mu nabijana krzemieniami dębowa maczuga.
Była tak ciężka, że nie był jej w stanie unieść nikt inny
prócz samego Szarego Człowieka. Mieszkał w zasnutych mgłami
górach, w przestronnej jaskini otoczonej wodami jeziora, gdzie
igrały konie, zwane kelpie, łase w równym stopniu na wodorosty,
ryby, jak też na surowe mięso. Pożywienie Szarego Człowieka
stanowiły bulwy i kłącza, pieczone na ogniskiem tury, dziki i
kozice, oraz wrzosowe piwo i miód. Piktowie powiadają, że zadaniem
tej istoty jest po dziś dzień ukazywać się zatwardziałym
grzesznikom i straszyć ich, skłaniając w ten sposób do zmiany
postępowania’’ - Celinus Francus ,,Księga gigantów’’, VI
wiek.
Szary
Człowiek siedząc przy ognisku, obgryzał kość upieczonej w
całości sarny, aż nadleciał Riri, zaprzyjaźniony kruk i odezwał
się doń w te słowa.
-
Kra! Enkowie chcą, abyś udał się za morze, na wschód. Trzeba,
abyś uwolnił rusałki uwięzione w zamku Kadath na Lodowej
Równinie! - Mówiąc to, ptak wręczył mapę narysowaną na smoczym
welinie.
Szary
Człowiek pospiesznie dokończył konsumpcję mięsiwa, popił je
miodem, po czym przepasał się dzwoniącym łańcuchem wykutym przez
zdolnych kowali z rasy krasnoludów. Następnie wsiadł do wielkiej
dłubanki sporządzonej z pnia olbrzymiego dębu zwanego Rayothem i
wypłynął nią na pełne morze. Pracowicie machał wiosłami, a
Jurata, osobiście doglądała bezpieczeństwa jego podróży, kładąc
pieczęci na paszcze morskich potworów. Dziewiątego dnia przybił
do skutych lodem wybrzeży krainy, która w erze trzynastej otrzymała
nazwę Rox. Kiedy idąc za wskazówkami mapy, skierował swoje kroki
w stronę zamku Kadath, z przeraźliwym wrzaskiem opadła go chmara
szantaków, to jest olbrzymich, kosmatych sępów mających błoniaste
skrzydła nietoperzy. Straszne te istoty próbowały pozbawić
olbrzyma oczu. Szary Człowiek zdołał jednak ubić siedem z nich za
pomocą długiego noża przytroczonego do pasa. Pozostałe szantaki,
widząc śmierć swoich towarzyszy, broczących zieloną, zatrutą
krwią, odleciały wrzeszcząc żałośnie.
Zamek
Kadath został, jak wieść głosi, zbudowany z białego kamienia
nakładem ciężkiej pracy trolli i varibusów z głębi Azji. Jego
dach pokrywała szafirowa łuska zdarta ze skóry wielkiej ryby
Molindy złowionej w Oceanie Północnym Lodowatym na przynętę z
głowy byka. Pokryta magicznymi znakami, bukwami i czertami brama
została sporządzona z kutego złota z nieopisanym artyzmem. Komnaty
pełny były złotych i srebrnych rzeźb, kosztownych tkanin
barwionych purpurą i porcelanowych naczyń znad Żółtej Holanki.
Choć zamek jaśniał pięknem, niczym siedziby Enków, działy się
w nim rzeczy szpetne i przerażające.
Panem
Kadath był Psir, władca psów i wyrodny syn Żweruny. W zależności
od swej woli, brał na siebie postać urodziwego młodzieńca w
aksamitnym, czarnym kaftanie, noszącego na szyi wisior z wilczych
kłów, bądź zamieniał się w srogiego brytana w kolczastej
obroży, o muskularnym ciele pokrytym bliznami wyniesionymi z
licznych walk. Pod swoimi rozkazami miał sforę ostrych wilczurów,
ogarów i brytanów, które nie były wcale tak niegodziwe jak ich
pan i władca. Służyły one Psirowi wyłącznie powodowane psią
wiernością, na którą ten wcale nie zasługiwał. W zaklętych
lochach zamku Kadath przebywało uwiezionych trzynaście rusałek,
panien niezwykłej piękności, z których każdą krępowały złote
łańcuchy i kajdany. Psir nakazał je porywać nad jeziorem Hali,
rzekami Tinerpą, Tinestrą, Setomlą, Nemaną, Visaną i Odirną
oraz w Puszczy Kotev. Pozwalał im śpiewać, grać na harfach i
lutniach, haftować, zabawiać się grą w szachy i konwersować, a
nawet pluskać się w basenie. Mogły pić do woli syrop winogronowy
i zajadać smakowite pieczyste i bakalie na deser. Niewolę w jakiej
się znalazły, można było porównać do zamknięcia w złotej
klatce, a mimo to wiązała się dla biednych nimf ze strachem i
bólem. Ilekroć Psir odczuwał głód,
życzył sobie, aby mu przyprowadzono rusałkę z lochu. Wówczas
zdzierał z niej szaty i głuchy na błagania o litość i okrzyki
bólu, w psiej postaci
odgryzał jej piersi, uda i pośladki, aż modra krew tryskała na
wszystkie strony.
-
Czego ryczysz, głupia? - Pytał warcząc i rozrywając mięso na
mniejsze kawałki. - Wszak to co ci odgryzłem, odrośnie!
Istotnie,
rusałki były obdarzone zdolnością odtwarzania
utraconych części ciała, niespotykaną u ludzi, jednak nie znaczy
to, że nie czuły bólu, kiedy zadawano im rany. Psira nie
obchodziło jednak cierpienie jego niewolnic. Uprawiałby swój
proceder bezkarnie dalej, kiedy na zamek Kadath nie przybył Szary
Człowiek. Kiedy groźnie zawarczał, najokrutniejsze brytany
podkuliwszy ogony, jęły popiskiwać jak przestraszone szczeniaki.
Siłą swych mięśni obalał mury, a złote kajdany kruszyły się w
jego dłoniach jak plastelina. Ocalone
rusałki pod postacią Świateł uleciały na zimowym wietrze do
swoich stron rodzinnych, zaś skrzeczące szantaki na próżno
usiłowały je pochwycić i zanieść swoim pisklętom.
-
Nie jesteście bestiami
i nie musicie słuchać się Psira, którego rozkazy czyniły was
złymi. Udajcie się do Toropiecka na dwór królowej rusałek.
Okażcie skruchę, a ona, namaszczona przez Mokoszę, przebaczy wam i
postara się o jakieś lepsze zajęcie dla was! - Psy skomląc,
przyrzekły spełnić to co im olbrzym przykazał.
Co
zaś się tyczy Psira, ledwo poczuł zapach przybysza z dalekiej
wyspy poświęconej Brigit – Wiośnie, nie czekał na konfrontację.
Jak niepyszny zjeżył sierść, podkulił ogon i w te pędy rzucił
się do ucieczki. Gnał przez Lodową Równinę, ścigany
wrzaskliwymi szyderstwami szantaków. Kierował się na południe, w
stronę nieprzebytych puszcz porastających krainę, która w erze
trzynastej otrzymała nazwę Rox.
*
Wśród
zielonych drzew znalazł wytchnienie. Lęk przed sprawiedliwym
gniewem Szarego Człowieka z wolna opuszczał jego serce. Psir, aby
się pożywić, ścigał
i rozszarpywał zające oraz małe sarenki. Pragnienie gasił wodą z
ruczajów. Pewny, że nikt go już nie ściga, przybrał postać
podobną do ludzkiej. Kiedy usiadł na omszałym głazie by odpocząć,
ujrzał wychodzącą z gęstych krzewów wielką, burą sukę.
Rozpoznał w niej, po ognistej koronie unoszącej się nad głową,
swoją matkę, Żwerunę, która na przestrzeni eonów czciły
wszystkie psy świata.
-
Hau! Twój jeniusz
ocalił ci życie, abyś miał czas się poprawić, nim staniesz
przed sądem Welesa. Nie zmarnuj szansy! - Żweruna przestrzegała
niewdzięcznego syna.
-
Uciekaj, stara – warknął rozdrażniony Psir. - Nie jestem już
szczeniakiem, abym musiał słuchać twoich pouczeń!
Zasmucona
Żweruna skomląc, podkuliła ogon i odeszła w las. Nigdy
więcej nie zobaczyła już swego nieposłusznego syna. Tymczasem
Psir powstał z głazu. W postaci młodzieńca był obdarzony równie
wyśmienitym węchem jak wówczas gdy przypominał wyglądem psa.
Wciągnął powietrze nosem i skierował się w stronę skąd
dobiegał kuszący zapach barszczu. Pół wiorsty dalej jego oczom
ukazała się chata z nieokorowanych, brzozowych pni o dachu krytym
strzechą. Nad wejściem był wymalowany herb Królestwa
Toropieckiego przedstawiający złoty kwiat lilii w polu błękitnym
z obu stron podtrzymywany przez dwa srebrne jednorożce oraz wypisane
słowa ,,buda’’
i ,,iskoła’’,
które w językach starokrasnym i toropieckim znaczyły: szkoła.
Psir śmiało wszedł do sieni. Uczące się tu dzieci leśnych ludzi
miały właśnie przerwę obiadową i zgromadzone w stołówce
zajadały drewnianymi łyżkami czerwony barszcz z glinianych misek,
który jasnowłosa rusałka w fartuchu nalewała im chochlą z
olbrzymiego gara. Psir oblizał się na ten widok.
-
A pan w jakiej sprawie do nas przybył? Nie wygląda mi pan, na
któregoś z rodziców moich podopiecznych. - Nieoczekiwanie zagadnął
Psira wychowawca klasy.
Był
to raczej niski, lecz nie karłowaty, leśny dziad ubrany w zielony
surdut. Miał długą, brązową brodę, jedno oko zielone, a drugie
żółte oraz łysinę,
z której wyrastały dwie duże brodawki przypominające z daleka
rogi.
-
Pochodzę z Dalekiej Północy. Straciłem dom, który zburzyły mi
lodowe olbrzymy. - Mieszając prawdę z kłamstwem odrzekł Psir, zaś
leśny dziad przyjrzał mu się badawczo.
-
Nazywam się Bobok. Profesor Bobok. - Wyciągnął pokrytą brązowymi
plamami dłoń na powitanie. - Niech pan nie zaprzecza, że
zainteresowały pana moje brodawki na
głowie. Otrzymałem je w darze od rogatego Welesa i pozwalają mi
one słyszeć rozmowy mieszkańców wszystkich trzech Nawi.
-
Jak to trzech, a nie jednej? - Spytał zdziwiony Psir.
-
Istnieje Nawia Jasna, w której jytnas żyją w wiecznym szczęściu
pod berłem Welesa, Nawia Ciemna, w której dusze zmarłych
oczyszczają się z drobnych zmaz, oraz Nawia Čortów,
gdzie potępieńcy cierpią katusze przez całą wieczność. -
Objaśnił Bobok. - Wracając do moich brodawek… Wypełnia je
zatruta ropa, którą potrafię strzykać w chwili zagrożenia. Parę
dni temu uśmierciłem nią niedźwiedzia demonicznego, który chciał
pożreć maleńką Maszę…
-
Jak nazywa się ten las? - Zmienił temat Psir.
-
Puszcza Detińska, panie kolego, do której Weles posłał mnie abym
uczył dzieci leśnych ludzi. - Objaśnił belfer. - Może piwa?
-
Jak nie, jak tak! - Ucieszył się Psir.
Bobok
oznajmił zakończenie lekcji i odesłał dziatwę do rodzinnych
chat, sam zaś uda się do swego gabinetu gdzie chował piwo. Zataił
przed Psirem, że jego brodawki pozwalały mu także czytać w
myślach. Trzeba zaś wiedzieć, że myśli Psira były wyjątkowo
brudne. Patrząc na kształtne ciałka ufnych i bezbronnych leśnych
dzieci, wyobrażał sobie, że rozrywa je zębami i pożera ze
smakiem oraz zaspokaja na nich inne żądze, tak obrzydliwe, że nie
godzi się o nich mówić. Nie mógł się doczekać, aż nadejdzie
sposobność aby zrealizować te fantazje. Bobok wyczytawszy to w
jego umyśle, nalał do kufla złocistego trunku i zaprawił go ropą
ze swojej lewej brodawki. Następnie poczęstował nim Psira. Skutek
nie kazał na siebie długo czekać. Psir najpierw zrobił się
zielony na twarzy, a następnie upadł na podłogę, przybierając
postać umierającego psa.
-
Za co? - Wycharczał ostatkiem sił.
-
Jestem pedagogiem i mam obowiązek bronić dzieci. Nikomu nie ujdzie
bezkarnie ich krzywdzenie. - Oświadczył Bobok.
Truchło
Psira z Kadath zostało wyniesione pod drzewo, gdzie mrówki obrały
je z mięsa o kości…