Za panowania króla Teosta, w siole Dube leżącym na ziemiach, które później nazwano Oylandem, dwoje ludzi nie mogło całymi latami doczekać się dziecka. Dobiesław i Jedlina, bo takie były ich imiona, otoczeni sromem i szyderstwami sąsiadów, udali się do czarownicy Vitochy, aby prosić o pomoc, bo bez dziecka nie wyobrażali sobie życia. Mieszkanka chaty na kurzej nóżce, wzięła jako zapłatę złoty naszyjnik, kosz gęsich jaj i główkę kapusty, po czym kazała sobie przynieść po pudzie płatków królewskiej róży, dziewiczej lilii, pachnących fiołków, bratków – kwiecia stworzonego z ciał Iwana i Mary, wreszcie mleczów o barwie radującej serca ludzi i Enków. Zebrawszy to wszystko, czarownica długo mieszała płatki z licznymi eliksirami, takimi jak ,,vis vitalis'', wodą z kąpieli dziewicy, mlekiem matki, popiołem z urny pogrzebowej, sadłem niemowlęcia, jakimiś proszkami, maściami, olejkami.... Tańczyła wokół kotła, śpiewała i wymawiała zaklęcia, wzywając wszystkie znane przez siebie Čorty, lecz nic. Dobiesław i Jedlina poczynali już tracić nadzieję, a Vitocha wrzeszczała i raniła się mieczem i włócznią, lecz skutek był żaden. Nie dziwota – Čorty nie potrafiły dawać życia, a jeno je odbierać i dręczyć. Wreszcie Agej zlitował się nad macerującymi się płatkami kwiecia i stworzył z nich niemowlę – dziewczynkę śliczną i delikatną jak lilie. Dobiesław i Jedlina zabrali ją do swej chaty i z dumą pokazywali sąsiadom piękne dziecię.
- Jako, że zrodzona
jesteś z kwiatów, zwać się będziesz Kwietna! - rzekła uradowana
matka.
Rodzice
bardzo kochali Kwietną (Florię),
lecz gdy miała piąty rok życia zmarli gdy do Dube, gdzie rósł
prastary dąb, przybyła Dżuma – służebnica Zarazy. Smukła i
blada, odziana w kir, miała długie, czarne włosy, czarną chustę,
czarne wysokie buty, pas ze skóry węża morskiego, za którym
nosiła bicz upleciony ze smoczych języków, którym rozsiewała
śmierć. Jej piersi ssały czarne szczury, ona sama zaś okryła
Dobiesława i Jedlinę okropnymi, czarnymi krostami. Kwietną
przygarnął karczmarz Tenko z żoną, z której ust wystawał kieł.
Mieli oni kilkoro dzieci; synów i córek; Kwietną głodzili, bili i
zamykali w ciemnej komórce, wyzywali, ani razu nie okazali jej
czułości. Gdy miała dziesięć lat karczmarz postanowił sprzedać
ją handlarzom niewolników z Międzyraju, więc uciekła,
opuszczając Dube. Zdążyła wyrosnąć na bardzo piękne dziewczę;
na miniaturach z ,,Codex
vimrothensis''
patrzy na nas dziewoja smukła jak łania, o jasnej cerze, a
ciemnych, jedwabistych włosach, ładnie zarysowanych brwiach,
rzęsach niczym skrzydła czarnego motyla i piwnych oczach, odziana w
suknię ze szkarłatnego atłasu. Długo błąkała się po
puszczach, polach, bagnach, siołach i grodach. Młodzieńcy i
mężowie nie mogli od niej oderwać wzroku, a rusałki, zwierzęta i
dobrzy ludzie chronili ją przed głodem i tymi wszystkimi, co
nastawali na jej dziewictwo. Kwietna w swojej tułaczce przemierzała
ziemie zwane później Oylandem, a jeszcze później Bohemią i Al –
Firaq, Krajem Stepów, Panonią i Dacją, Orlandem i Roxem,
Kartwelią, czyli Kolchidą, aż wreszcie przez Międzyraj dotarła
do carstwa Teosta w Afryce. Błąkając się i budząc wszędzie
zachwyt swą pięknością, spotkała nad rzeką Nester takiego
samego włóczęgę jak ona. Nazywał się Borzymierz i był
dziwakiem i marzycielem, lecz Kwietna pokochała go takim jakim był.
Marzyła o wspólnym zakończeniu tułaczki i założeniu rodziny.
Szli wspólnie przez wiele krain, a serce Zrodzonej z Kwiatów
płonęło namiętną miłością do Borzymierza. Jemu też
ofiarowała swój wstyd dziewiczy, a nie miała nikogo, kto
wytłumaczyłby jej zło cielesnego aktu przed pokładzinami lub
ślubem. Gdy stanęli na ziemi króla Teosta, Borzymierz znudzony swą
wciąż piękną towarzyszką, sprzedał ją zbójowi Parszywkowi do
zamtuza w grotach Vilva, którego istnienie było tajemnicą
poliszynela. Nie dość, że utraciła ukochanego, codziennie
oddawała się różnym odrażającym typom, a na ulicy ludzie
odwracali się od niej i spluwali na jej widok.
Kwietna klęczała
na łożu, a łzy perliły się na jej licu jak rosa na trawie.
Parszywek, o nochalu barwy krwi, wrzeszczał i klął niczym szewc.
Wygrażał kułakiem, targał swą niewolnicę za jedwabiste włosy i
tak przygadywał:
- Ty pomiocie
wiedźmowski, szelmo ty! Nie chciałaś mi przynosić grosiwa, więc
zapuściłaś sobie ogon jałówki. Nie minie cię kara!
- Panie! - Kwietna
drżała i zalewała się łzami. - Ten ogon siedmiokroć hańbiący
przyprawił mi Paskuda Zalotnik, który przybył tu jako wystrojony
młodzian....
- Nonsens! - ryknął
Parszywek. - Twój Paskuda i inne Čorty to wymysł bab i wołwchów,
aby prawdziwe chłopy mogły rzec coś soczystego. W takie bzdury
wierzą jeno bachory, baby i ten głupi Teost. Ja cię, suko, nauczę
odganiać się ogonem od miłośników cielesnych zabaw! - Kwietna
oczywiście nie kłamała; ostatniej nocy Paskuda – Čort rozpusty
przybył jako mąż z bródką i włosami niby pkieł, noszący beret
z kogucim piórem, czerwone kozaki ze złotymi ostrogami, białe
pludry i koszulę, oraz turkusową kamizelkę z diamentowymi
guzikami. Jedno oko miał szmaragdowe, a drugie złote. Czuć było
od niego siarką i gnijącą roślinnością. Rzucił się na Kwietną
i przybrał swą właściwą postać – czarnej, włochatej małpy z
rogami byka, skrzydłami nietoperza i ogonem żmii. Sprawił, że
przerażonej przeskoczce wyrósł ogon krowy – hańbiący ją po
siedmiokroć, po czym odleciał do smoka Rykara. Kwietna miała
nadzieję, że przynajmniej odstraszy to on niej rozpustników.
- Izgaj! - rozdarł
się na całe gardło Parszywek, a do pokoju wszedł sapiąc zbój z
sioła Busławia leżącego na ziemiach późniejszego Orlandu.
- Czego, Mordo? -
spytał oprawca noszący bat za pasem.
- Przynieś
rozpalone żelazo i utnij nożem krowi ogon tej czarcisze, a
piorunem, bo nogi powyrywam! - Izgaj z Busławia zniknął za
drzwiami, po czym wrócił ze smolnym łuczywem.
Przerażonej
Kwietnej odciął ogon i miejsce po nim wypalił ogniem, tak jak
Górzychwał przez Greków zwany Heraklesem zabijał w erze dwunastej
hydrę; postrach Lerny. Nic to nie dało, bo po trzech dniach, ogon
odrósł i rozwścieczeni sutenerzy usuwali go jeszcze kilka dni z
rzędu. Tego dnia Kwietna szła by wabić do zamtuza, ulicami grodu
nazwanego później Teostovem. Jej usta pyszniły się jaskrawą
czerwienią, ramiona i dekolt były odkryte, a ogon krowi starannie
schowany. Skręciła w jakąś uliczkę, lecz przejścia nie
znalazła. Choć Słońce przypiekało, wiał wiatr kręcący bicze z
piasku. Wir powietrza i złocistego, pustynnego pyłu tańczył przed
Kwietną i powoli rósł na jej oczach. Przeskoczka wytrzeszczyła je
i cofnęła się gdy wir powietrzno – piaskowy najpierw zrównał
się z nią, a następnie przewyższył o głowę. Żyjąca stale pod
groźbą noży zapijaczonych zbójów, rzuciła się do ucieczki, gdy
wtem za jej czarną jak pkieł kosę chwyciła żylasta ręka.
Odwróciła się i ujrzała wąsatego draba mającego na sobie jeno
białą przepaskę biodrową. Gdyby mogła przyjrzeć się mu
uważniej, zauważyłaby, że miał szczerozłote pięty. Nie
dziwota, była to wszak strela. Istoty te pochodziły od ludzi; ich
prarodzicami byli Godun i Alissa. Strele umiały latać pod postacią
piasku unoszonego trąbą powietrzną, siłą przewyższały innych
synów Novalsa, zaś zranić lub zabić je było można rzucając w
wir kawałkiem żelaza. Niektóre strele miały srebrne pięty;
wszystkie zaś nienawidziły kobiet lekkich obyczajów.
-
Gdybym mógł, nakryłbym cię kurhanem z kamieni – warczała
strela – ale nam, ludziom o złotych piętach, bardziej się godzi
inaczej karać nierządnice! - Kwietna struchlała, bo słyszała o
strelach od innych przeskoczek. Półnagi drab o piętach z kruszcu
porwał ją w ramiona i niczym rycerze stuha wzbił się z nią w
górę. Kwietna myślała, że zaraz roztrzaska się o podwórze i
wniebogłosy wołała: ,,Pali
się''!,
lecz nikt nie nadbiegł, jeno gołębie odleciały z dachów, a koty
pochowały się w piwnicach. Strela tarmosiła ją za włosy,
wywijała nieszczęsną młyńce trzymając za jej rękę, nogę, lub
ogon. Złoty kolczyk z ucha Kwietnej został wyrwany, szkarłatna
krew ciekła jej po policzku. Krzyczała, płakała i błagała o
litość, tak, że głaz by się wzruszył, lecz strela nieubłaganie
ciskała nią na wszystkie strony, a gród żył własnym życiem.
Serce podchodziło przeskoczce do gardła, raz traciła przytomność,
by za chwilę ją odzyskać i znów stracić. Zapadała w rodzaj snu,
widząc w nim Borzymierza, Parszywka i Izgaja, karczmarza Tenkę i
jego żonę o wielkim zębie, obie postaci Paskudy, licznych
rozpustników starych i młodych..... Strela już miała rozbić jej
głowę, lub skręcić kark, gdy na wysypane piaskiem podwórze
wszedł mąż w drewnianej koronie, odziany w stary płaszcz barwy
szkarłatnej.
- Zostaw ją,
Godynie – rzekł surowo, a strela poczęła uniżenie się kłaniać
i tłumaczyć.
- Widzisz przesławny
Teoście, synu Zdenka, ja jestem łagodny, pobożny, przyzwoity i
bogaty jak mało kto. Musisz wiedzieć, Carze Słońce, że ta
niewiasta, to …
- Znam ją – rzekł
Teost. - Nie tobie być jej sędzią i katem.
- Wszak musisz
wiedzieć, panie, że ma ciało wielokroć skalane w zamtuzie –
broniła się strela
- Tylko Nieskalany
może skazywać skalanych – odrzekł Teost, a trzeba wiedzieć, że
to łeż Amosowa, że palił w piecu cudzołożne żony.
Godyn zamilkł,
spuścił kędzierzawą głowę, przybrał postać wiru powietrza i
odleciał jak niepyszny. Kwietna ocknęła się. Otworzyła oczy i
spostrzegła, że leży u stóp Teosta. Nie wiedziała, że to on ją
ocalił. Przeraziła się, bo zdążyły do niej dotrzeć słowa o
jego nauczaniu potępiającym wszelkie współżycie cielesne przed
stadłem małżeńskim. Skuliła się w kłębuszek, a z jej piwnych
oczu polały się zdroje łez. Teost, Car – Słońce dzierżący
jako berło pałkę wodną zerwaną nad jeziorem, przyklęknął
przed ledwo żywą ze strachu sierotą z Dube i przemawiał do niej
łagodnie.
- Choćby świat cię
potępił, dla Ageja i Enków jesteś święta i niewinna, wybaczone
są twoje winy, Córo Łąki, boś wiele umiłowała – Kwietna
przestała płakać i spojrzała w łagodną twarz wcielonego
Swaroga, a ów pomógł jej wstać.
- Czy to ty, panie –
pytała z drżeniem – sprawiłeś, że z nieba spadły wielkie,
żelazne kleszcze, wyrwałeś zęby Trędosławowi i połamałeś bat
Dżumy?
- Wszystko to Agej
zdziałał przeze mnie – odrzekł Teost.
Kwietna zawahała
się powiedzieć mu o hańbiącym ją siedmiokrotnie ogonie; nie
dlatego, że nie wierzyła w jego moc, ale wstydziła się mówić
wielkiemu królowi, synowi Dziewicy, przy którego narodzinach wody
rzeki Nilus miały stać się winem, władcy, któremu w kolebce
oddały cześć zwierzęta z czterech stron świata, a kto wie, czy
nie samemu Enkowi stworzonemu przez Ageja z ciała Niepodzielnego, o
czymś tak sromotnym jak krowi ogon. Mimo wszystko, potężniejszy od
czarnoksiężników Teost był jej ostatnią deską ratunku. Upadła
przed nim na twarz i chwytając za połę krasnego płaszcza
poprosiła.
- Panie, w zamtuzie
Paskuda napiętnował mnie....
- Wiem wszystko –
przerwał Teost. - Mogę uwolnić cię od niego – Kwietna podniosła
się na kolana i podniosła ku niemu ręce, a on narysował święty
znak kras, a wtedy hańbiący siedem razy ogon wyczarowany przez
Čorta rozpusty odpadł, zmalał, poczerniał, zmienił się w
oślizgłą masę, którą wypiła Mat' Syraja Ziemla.
-
Majstir1!
- Kwietna płakała ze szczęścia, a Teost położył spracowaną
dłoń na jej puszystej główce.
-
Wielu będzie ci wypominać poprzednie życie, lecz ja cię obronię,
bo chcę zaprowadzić cię przed święty chram Wielkiego Ageja.
Zniosę przybytek Kani i Paskudy; każę zamurować jaskinie Vilvy,
wyzwolę niewolnice Parszywka. Laź azen ysen2!
- od tego dnia, od tego dnia Kwietna została uczennicą Teosta i
zaprzyjaźniła się z jego matką Korą Pokrową – Słonecznicą,
sisotrą Heleny, Rujany, Pomorzanny i Saule. Już nigdy więcej nie
przekraczała progu zamtuza, a Parszywek na próżno usiłował ją
zastraszyć. Wielu po cichu śmiało się z króla, że zaufał
przeskoczce, gorszono się, że jadał z dziewkami z zamtuza,
pijakami, dziadami, szaleńcami, odmieńcami, opowiadał im o Ageju,
miłosiernym bardziej niż strasznym, nikogo nie przekreślającym.
Ów król – garncarz i pasterz, mieszkający w glinianej chacie ,
potrafił ostro strofować bogatych, sytych i nieczułych, udających
nabożeństwo, a pełnych fałszu. Mawiał: ,,Kocham
upadających, choćby nie wiem jak często, jeno obłuda i brak
miłości mierzi mnie i gniew budzi''.
Niektórzy jak Daniło Bronzow, plotkowali, że Teost i Kwietna
pobrali się i mieli dzieci, lecz to łeż sromotny – Car Słońce
ani razu nie poznał niewiasty, a jego połowica to jego poddani, za
których przelał krew...
Daleko
na północ od Morza Rajskiego, do którego wpadał Nilus, we wsi
Baranówce żyły dwie siostry. Jedna z nich, jak wszyscy bojąc się
śmierci i cierpienia ostatecznie wybrała Rykara. Po zjedzeniu
dziecięcia wyprutego z łona matki, Locha (Lesena),
bo tak brzmiało jej imię, zamieniła się w mamunę. Jej piersi
stały się żmijami, wyrosły jej kły wąpierza i szpony
czarownicy. W odróżnieniu od innych mamun – niewieścich
straszydeł porywających, podmieniających i pożerających
niemowlęta, Locha o rudej kosie, nie miała skrzydeł. Rykar
przeznaczył ją na królową Čortieńska i swoją kochanicę. Na
jej uroczystą koronację w Čortnawi, na jednej z Wysp Przeklętych
przybył luty i chytry czarnoksiężnik Czerwony Wiaczesław z
prastarego rodu Amosowów. Razem z nim na wyspie Waździerz (Vasdier)
zgromadziły się krocie Čortów i złoczyńców. ,,Doprowadzę
do samobójstwa''!
- mówił Przegrzecha walczący z Pochwistem i Juratą. ,,Dorośli
będą współżyć cieleśnie z dziećmi''!
- zapowiadał Kania o rdzawych piórach. ,,Jeśli
dostanę złoty gród, złoty korab i siedemset niewiast o zębach z
pereł, oczach z turkusu, złota, szafiru i szmaragdu, oraz
bursztynu, to mogę zabić Teosta''!
- zapowiedział Amosow o czerwonym nosie, odziany w krasną szatę.
Minęło parę lat. Do królestwa nad rzeką Nilus wraz ze swą
królową przybyły Asasynki z Sindu graniczącego z Bharacją. Było
to plemię walecznych krasawic w czarnych sukniach, znanych z
toczenia zajadłych bojów z Minotaurami. Przybyły przed tron
Teosta, by prosić o zdjęcie pęt Słodkiego Ziela – narkotyku,
który zażywały przed każdą potyczką. Miłosierny Car Słońce
spełnił ich błaganie, zaś od królowej Asasynek otrzymał w darze
niewolnika grającego na harfie, człowieka o wilczej głowie ze
stepów Taj – Turan, którego Kosa Oppman nazwał w ,,Perłowym
latopisie''
Niegodzijaszem. Teost zwrócił mu wolność i uczynił swym uczniem.
Tymczasem Amosow rzucił czary na carstwo wcielonego Swaroga. Słońce
się zaćmiło, a łono Ziemi zadrżało; wody Nilusa i Morza
Rajskiego obróciły się w krew; gęsto biły pioruny, wiał
lodowaty wicher, z nieba spadały gwiazdy i grad przemieszany z
krwią. Ludzi i zwierzęta ogarnęła trwoga, najdzielniejsi chowali
się w chałupach i drżeli jak owcze ogonki. W owym to czasie
Wilkogłowiec Niegodzijasz za kaszankę sprzedał Teosta jego
bezlitosnym wrogom, a ci zgotowali mu męki. Jeszcze przed zgonem
Dadźboga w ludzkie ciało obleczonego, Wilkogłowiec pożałował
zdrady; lamentował żałośnie pod drzewem grabu, a to okazało się
prastarym potworem Grabiukiem i pożarło Niegodzijasza. Teost został
pojmany w gaju gdzie zanosił modły do Ageja, w świętym gaju z
dębem, głazem i stawem. On, Swaród w ciele króla, co sprowadził
żelazne kleszcze z nieba na ziemię, drżał, a ciężar czekającej
go kaźni przygniatał władcę do ziemi. Ciekły zeń strugi potu, a
przed oczyma wraz z krwawymi płatami przesuwały się korowody sług
Rykara z wyszczerzonymi zębami, gotujących w kotłach, piekących
na wielkich rusztach, wbijających na pale, obdzierających ze skóry,
krzyżujących, szatkujących ręce i nogi licznych stworzeń.
Widział nagie i obdarte ze skóry niewiasty karmiące piersiami psy,
ropuchy, szczury i żmije; mężów wplecionych w struny
monstrualnych instrumentów, wreszcie płonące jezioro wódki pełne
pijaków. Starucha cała oblepiona skwierczącą smołą biegła po
gaju wrzeszcząc wniebogłosy, a Čorty goniły ją i dźgały
widłami. Teost przygnieciony ciężarem świata prosił Ageja, by
nie musiał zasiadać na tronie Okrwawionego Drzewa, o którym w
pierwszym eonie prorokował bóg Niepodzielny. Słyszał muzykę niby
ryk lwa i chichot hieny, wokół niego kłębiły się Čorty;
wysuwały z paszczy żądła i kłuły nimi ciało tego, co je ongiś
wyrzucał. ,,Zawróć!
To szaleństwo! Szkoda, aby twa krew została wylana na darmo''!
- szeptało, mówiło i krzyczało tysiąc tysięcy głosów. Jakaś
postać niewieścia podobna do hurysy, trącała go w twarz stopą i
mówiła: ,,Patrz
co straciłeś''!,
lecz zaraz zniknęła w oparach cuchnącego dymu. Wierny uczeń Cara
Słońce, Jurek, co później zaniósł jego zakon do Sonoru, teraz
spał, bo żałość położyła pieczęci na jego powieki. Usiłował
go obudzić zaprzyjaźniony nietoperz; jedne źródła podają, że
zwał się Latopyrz, a inne, że Mysko. W Valkanicy i w Puana
opowiadano legendę, że był on początkowo myszą, żyjącą w
chramie, gdzie pewnego razu Teost składał Agejowi ofiarę z
kołacza. Jego kawałek spadł na mozaikę, a myszka, która go
zjadła zamieniła się w nietoperza. Od tego czasu gacek Mysko
został wiernym przyjacielem i uczniem Cara – Słońce. Tymczasem
do gaju weszli knajacy Amosowa, uzbrojeni po zęby, a był z nimi sam
wiedźmiarz. Ojciec Czarnego Ładysława, kata ulicy Bliźniąt,
wskazał Teosta prętem leszczynowym, a jego słudzy opadli Dazboga
wcielonego niczym wilki baranka. Gdy zanosił błagania do Ageja,
sprośne Osmętnice całowały go w usta i zakładały na jego szyję
wielkiego węża Cmuka, który swym żądłem wypijał radość,
spokój i nadzieję z serca, lecz dawca pisma i Zakonu rozerwał jego
sploty. Teraz cuchnący wódką żołdacy przewrócili go na ziemię
i kopali, obdzierali z szat, wyrywali włosy... Skrępowali go
łańcuchem i pognali w kierunku śmietniska, a zza pleców Amosowa
jarzyły się żółte oczy Niegodzijasza z Al – Ghirkhan.
Nietoperz Mysko krążył nad swym przyjacielem. Z piskiem rzucił
się na jednego ze zbójców imieniem Mouko i zębami poranił mu
twarz, lecz cóż mógł zrobić, jeden mały nietoperz przeciw
dziesięciu rosłym drabom? Teost spojrzał na krwawiącą twarz
Mouki i strużki krwi przestały ciec, co zresztą nie przeszkodziło
owemu Mouce bić później Cara Słońce po twarzy okutą w żelazo
rękawicą. Nagiego dawcę żelaza i małżeńskiego zakonu, słudzy
Amosowa ciągnęli za związane łańcuchami ręce i nogi po
kamieniach i wystających korzeniach, pluli nań i lżyli go, a w
oddali szły Kora, pies Agip, kot Fitek i jego uczennica Kwietna,
którą wybronił od streli i zamtuza. Kiedy knajacy o krasnych
nosach, śpiewając na całe gardło sprośne pieśni, ciągnęli
nagiego wysłannika Ageja po ostrych kamieniach i cierniach, by
przelać jego krew za grodem, z ciernistych zarośli wyskoczyło coś
czarnego niby pantera i coś białego. Ciszę rozdarło ujadanie i
miauczenie. To pies Agip o sześciu łapach, szczerząc długie na
kilka cali kły i buchając z kufy płomieniami niczym smok, rzucił
się w obronie swego pana. W stronę draba cuchnącego jak gorzelnia,
który ciągnął na łańcuchu wcielonego Swaroga, skoczył biały
kot Fitek. Nie miał on żmii w ogonie jak car kotów Harubamba, lecz
zionął ogniem tak jak Agip, z którym zawsze żył w zgodzie.
Amosow dał znak by stanąć. Laską wykonaną z pewnego drzewa
rosnącego w Bharacji, sprawił, że wierny i dzielny kot poszybował
wiele mil, aż na Wyspę Słoni – Melitę na Morzu Rajskim.
Opryszkowie, w których żyłach płynęła krew strzyg, tak
,,odważni'' w gwałceniu, paleniu, rabowaniu i torturach, zlękli
się sześcionogiego psa o ogonie lewarta, lecz szybko wyjęli szable
z ości wielkich ryb z buruskich jezior i otoczywszy Agipa zasiekli
go. W tej samej chwili, potwór Grabiuk pałaszował ciało
Niegodzijasza z Gyrkhanii....
*
Amosow
wstał z tronu z ludzkich czaszek i zbliżył się do bezlistnego
dębu Karako, w którego koronie po trzech godzinach skonał Teost.
Podniósł rękę i ciało spadło z drzewa. Czerwony Wiaczesław
uciął krótkim mieczem głowę Cara – Słońce, po czym razem ze
swymi knajakami powrócił do smoka Rykara by odebrać nagrodę.
Na północ od Morza Rajskiego stajały wielowiekowe zaspy i gruba tafla lodu, kiedy nad rzeką Nilus w glinianej, porzuconej chałupce, o dziurawym, słomianym dachu, łono Panny zrodzonej z krwi Juraty opuszczało Dziecię – nagi Car Słońce, chwalebny a wzgardzony, śmiertelny a królujący po wieki z Agejem. Na dworze była noc – jasna i spokojna, a srebrzysty Księżyc i urokliwe gwiazdy czciły narodziny wcielonego Swaroga tańcem i tym co ludzie średniowiecza określali jako ,,musica mundana''. Wody w rzece, oraz w studniach na krótko stały się winem. W Čortieńsku wyły wszystkie Čorty, a zwierzęta rozmawiały ze sobą ludzkim głosem. Pewien gospodarz, Charłamp Azelburk chciał podsłuchać co też wygadują jego woły. Wbrew radom żony jął podsłuchiwać i usłyszał taką mowę: ,,Jutro naszego gospodarza zawieziemy na mogiły''. Chłop tak się przestraszył, że zmarł. Ze strachu. Kora, rodząc leżała na słomie, a obok niej był jej oblubieniec, garncarz Zdenko i córa Roda – Pana Czasu, Wiosna jak kwiaty delikatna, na skrzydłach bocianich latająca. Ona to, patronka rodzącego się życia, odbierała Dziecię i wielce dziwowała się jego piękności. Tymczasem pod oknem czaiły się mamuny Koszlava i Jęczkowska. Z karminowych ust kryjących białe kły, ciekła im ślinka na żmije rosnące w miejscu piersi, bo wielce nęciło je delikatne ciałko dzieciątka. Cichutko wślizgnęły się przez okno, w którym nie było błony, ani tym bardziej szklanych płytek i zawisły na czarnych, sokolich skrzydłach. Już wyciągały delikatne, niewieście dłonie uzbrojone w orle szpony, już miały oderwać maleństwo od łona macierzy, gdy nagle Wiosna wydała przenikliwy krzyk i stanęła między mamunami, a Korą i Teostem. Wówczas to czar prysł i Zdenko ujrzał niewidzialne dotąd straszydła. Pochwycił przegniły kij i jął odpędzać służebnice Rykara. Mamuny śmiały się z kija, lecz prędko miny im zrzedły, bo w rękach dzielnego garncarza nadłamany kij stał się tęgą pałką, taką jaką walczyli Odyniec, Ilja Muromiec, Margus, Górzychwał – Herakles – Herkules, Ciżeń – Tezeusz czy Maciek Kropiciel. Jęczkowska, której żmije zionęły ogniem i lodowatym powiewem, krzyknęła jak harpia i machając skrzydłami zrobiła krok wstecz, gdy wtem w jej pięcie zatopiła zęby polna myszka, zwabiona zewem Wiosny. Rychło dołączyło do niej więcej szarych zjadaczek ziarna, trafiły się też szczury, łasice, a na pokrytą lśniącymi, czarnymi włosami głowę Koszlavej rzuciła się sowa. Mamuny, tak lubiące pożerać żywcem niemowlęta, teraz kwiczały jak niedorżnięte prosiaki; jedna przez drugą wyleciały oknem. Już wkrótce, aby przywitać wcielonego Swaroga, do glinianej chaty przybyły krocie zwierząt; lwy, tygrysy i lewarty, jelenie, sarny, plamiste daniele, dzikie konie, tury, żubry, jednorożce, smoki, bazyliszki, połozy, skorpiony, hydry, zające, lisy, jeże, wilki, sobole, gronostaje, niedźwiedzie; bure i białe, bobry, wiewiórki, strusie, szakale, słonie, nosorożce, pardusy, onki, żółwie, bociany, orły, sokoły, salamandry, pelikany, kozice, rosomaki, rysie... Jeno pantera mglista z Bharacji nie złożyła hołdu Teostowi, bo była zajęta łowieniem myszy. Jeszcze później, gdy Słonecznica haftowała siedząc przed chatą, a Teost ssał z jej piersi, przybył do niej Čort w postaci wołwchyni. Wziąwszy na siebie postać wieszczki rozprawiał z przejęciem o Dziecku Przeznaczonym na Ofiarę, o Carze Słońce, którego krew miała obmyć świat skalany przez Rykara i istoty przezeń zwiedzone. Rzekoma kapłanka mówiła Korze, żeby oddała jej synka, a ona ,,wychowa go z dala od sług cara czeluści''. Kora Pokrowa stropiła się, lecz odrzekła, że Agej, jeśli zechce, uchroni królewicza. Čort odszedł zaciskając pięści. Mijały lata. Dorosły już Teost sprawił, że z nieba spadły ogromne, żelazne kleszcze, z których nauczył wykuwać sierpy, noże, gwoździe, ostrza pługów... Wreszcie ten koniec na dębie. Koniec? A może początek?
Na północ od Morza Rajskiego stajały wielowiekowe zaspy i gruba tafla lodu, kiedy nad rzeką Nilus w glinianej, porzuconej chałupce, o dziurawym, słomianym dachu, łono Panny zrodzonej z krwi Juraty opuszczało Dziecię – nagi Car Słońce, chwalebny a wzgardzony, śmiertelny a królujący po wieki z Agejem. Na dworze była noc – jasna i spokojna, a srebrzysty Księżyc i urokliwe gwiazdy czciły narodziny wcielonego Swaroga tańcem i tym co ludzie średniowiecza określali jako ,,musica mundana''. Wody w rzece, oraz w studniach na krótko stały się winem. W Čortieńsku wyły wszystkie Čorty, a zwierzęta rozmawiały ze sobą ludzkim głosem. Pewien gospodarz, Charłamp Azelburk chciał podsłuchać co też wygadują jego woły. Wbrew radom żony jął podsłuchiwać i usłyszał taką mowę: ,,Jutro naszego gospodarza zawieziemy na mogiły''. Chłop tak się przestraszył, że zmarł. Ze strachu. Kora, rodząc leżała na słomie, a obok niej był jej oblubieniec, garncarz Zdenko i córa Roda – Pana Czasu, Wiosna jak kwiaty delikatna, na skrzydłach bocianich latająca. Ona to, patronka rodzącego się życia, odbierała Dziecię i wielce dziwowała się jego piękności. Tymczasem pod oknem czaiły się mamuny Koszlava i Jęczkowska. Z karminowych ust kryjących białe kły, ciekła im ślinka na żmije rosnące w miejscu piersi, bo wielce nęciło je delikatne ciałko dzieciątka. Cichutko wślizgnęły się przez okno, w którym nie było błony, ani tym bardziej szklanych płytek i zawisły na czarnych, sokolich skrzydłach. Już wyciągały delikatne, niewieście dłonie uzbrojone w orle szpony, już miały oderwać maleństwo od łona macierzy, gdy nagle Wiosna wydała przenikliwy krzyk i stanęła między mamunami, a Korą i Teostem. Wówczas to czar prysł i Zdenko ujrzał niewidzialne dotąd straszydła. Pochwycił przegniły kij i jął odpędzać służebnice Rykara. Mamuny śmiały się z kija, lecz prędko miny im zrzedły, bo w rękach dzielnego garncarza nadłamany kij stał się tęgą pałką, taką jaką walczyli Odyniec, Ilja Muromiec, Margus, Górzychwał – Herakles – Herkules, Ciżeń – Tezeusz czy Maciek Kropiciel. Jęczkowska, której żmije zionęły ogniem i lodowatym powiewem, krzyknęła jak harpia i machając skrzydłami zrobiła krok wstecz, gdy wtem w jej pięcie zatopiła zęby polna myszka, zwabiona zewem Wiosny. Rychło dołączyło do niej więcej szarych zjadaczek ziarna, trafiły się też szczury, łasice, a na pokrytą lśniącymi, czarnymi włosami głowę Koszlavej rzuciła się sowa. Mamuny, tak lubiące pożerać żywcem niemowlęta, teraz kwiczały jak niedorżnięte prosiaki; jedna przez drugą wyleciały oknem. Już wkrótce, aby przywitać wcielonego Swaroga, do glinianej chaty przybyły krocie zwierząt; lwy, tygrysy i lewarty, jelenie, sarny, plamiste daniele, dzikie konie, tury, żubry, jednorożce, smoki, bazyliszki, połozy, skorpiony, hydry, zające, lisy, jeże, wilki, sobole, gronostaje, niedźwiedzie; bure i białe, bobry, wiewiórki, strusie, szakale, słonie, nosorożce, pardusy, onki, żółwie, bociany, orły, sokoły, salamandry, pelikany, kozice, rosomaki, rysie... Jeno pantera mglista z Bharacji nie złożyła hołdu Teostowi, bo była zajęta łowieniem myszy. Jeszcze później, gdy Słonecznica haftowała siedząc przed chatą, a Teost ssał z jej piersi, przybył do niej Čort w postaci wołwchyni. Wziąwszy na siebie postać wieszczki rozprawiał z przejęciem o Dziecku Przeznaczonym na Ofiarę, o Carze Słońce, którego krew miała obmyć świat skalany przez Rykara i istoty przezeń zwiedzone. Rzekoma kapłanka mówiła Korze, żeby oddała jej synka, a ona ,,wychowa go z dala od sług cara czeluści''. Kora Pokrowa stropiła się, lecz odrzekła, że Agej, jeśli zechce, uchroni królewicza. Čort odszedł zaciskając pięści. Mijały lata. Dorosły już Teost sprawił, że z nieba spadły ogromne, żelazne kleszcze, z których nauczył wykuwać sierpy, noże, gwoździe, ostrza pługów... Wreszcie ten koniec na dębie. Koniec? A może początek?
Kiedy
Kora rozmyślała o tych sprawach, trzymając w ramionach bezgłowe
ciało Teosta, przy niej Kwietna płakała ukrywszy twarz w dłoniach,
Jurek stał i milczał, Fitek na Melicie ocierał łapką łzy z
oczu, a nietoperz Mysko krążył nad zamordowanym władcą, gotów
walczyć o jego ciało z całymi hordami strzyg i nocnic. Na niebie
dotąd czarnym jak antracyt ukazał się Księżyc – dziedzina
Chorsa Srebronia i miriady gwiazd – ogników unoszących się nad
Zaziemskim Oceanem. Od czasu kaźni już nie było wiadomo czy to
jest jeszcze noc, czy już dzień. Wtem coś spadło z nieba i
przycupnęło u stóp Kory. Nie była to strzyga ani wąpierz, jeno
zwykła kaczka, jakich wiele pływało po rzece Nilus. Popatrzyła na
zlanego krwią Cara Słońce, na jego macierz i przyjaciół. Nie
wiemy czy coś mówiła (Kora jako Słonecznica rozumiała mowę
ptaków), może tylko milczała. Dość, że macierz wcielonego
Swaroga pogłaskała ptaka i uśmiechnęła się doń. Agej nagrodził
kaczkę za pocieszenie jego służebnicy. Kilka dni po śmierci
Teosta, dobra kaczka zniosła jaja o krasnych skorupkach,
przypominających męczeńską krew i Życie potężniejsze od
śmierci. Na pamiątkę tego zdarzenia ludzie po dziś dzień malują
jajka na wiosnę. Śladem wdzięczności i sympatii dla poczciwego
ptaka był napisany w erze trzynastej poemat ,,Nim
rozbłysły gwiazdy...''
Józefa Przekrasnego z Ludu Roksany. W utworze tym, dedykowanym
królowej Marii Mariewnej, świat powstał z jaja kaczki Antary,
złożonego w fale kosmicznego Oceanu. Powoli się rozwidniało.
Nigdzie nie było najmniejszej gałązki, by uczynić zadość
ówczesnemu zwyczajowi i spalić ciało w ogniu – symbolu Ageja.
Kwietna przyniosła w znalezionym w ruinach garnku wody z rzeki,
która przestała już być krwią i wspólnie z Korą i Jurkiem
obmyła ciało Teosta, a następnie z czcią przysypali je piaskiem i
popiołem, opłakując największego z władców, który służył.
Tymczasem
Amosow dostał od Rykara i Lochy złoty gród, złoty korab i
siedemset niewiast o oczach z drogich kamieni i zębach z pereł, a
wszystko to mieściło się na Księżycu. Czarnoksiężnik wszedł
przez złotą bramę i usiadł na złotym tronie. Nagle w jego
nozdrza uderzył silny zapach siarki.
-
Ratunku! - wrzasnął gdy wszystkie skarby zapaliły się.
Rykar
i Locha oszukali Amosowa. Spalił się na sypki popiół, który
wiatr rozwiał, a dusza cierpi męki w Nawi Čortów.
Pozostał po nim syn – Czarny Ładysław Amosow.
Od
płaczu po śmierci syna i jego poddanych, Kora straciła wzrok, lecz
nie nadzieję. Gdy go odzyskała, jej oczom ukazała się zieleń,
błękit nieba i wody. Podszedł do niej jakiś mąż złocisty w
koronie z ognia.
-
Jestem Swarogiem, który jako człowiek nosił imię Teost –
oznajmił Korze. - Do nikogo nie mam żalu. Uczynię cię jytnas,
matko, tak jak Zdenka – wziął Korę za rękę, a następnie
przenieśli się n koronę Wielkiego Dębu, gdzie ogień uwieńczył
skronie Kory i gdzie czekała na nią Jurata – oblubienica Swaroga
i macierz Słonecznic, oraz Swarożyc – najlepszy kowal jakiego
znał świat....
Kwietna
otworzyła oczy. Leżała na brzegu wielkiej rzeki Nilus, gdzie miast
krwi, znów płynęła woda, w której pluskały się ryby i inne
stworzenia. Po nocy bez blasku gwiazd i Księżyca, ogniu z nieba i
okrutnej trwodze i zgliszczach nie zostało śladu. Słońce
rozrzutnie darzyło swym blaskiem od skutej lodem ziemi Ulro na
północy po Terra Australis Incognita na południu i od Sonoru na
zachodzie po Zielony Kontynent i Wielowyspie na wschodzie. Nagość
popiołów zakryła bujna roślinność; dęby i cedry, róże i
lilie, palmy rodzące daktyle, cyprysy i sykomory (w dziupli jednej z
nich zamieszkała zmora Lilza – ostatnia córka czarownicy Lilith).
Piękne były gaje jabłoni, granatów, pomarańczy, cytryn, pola
pszenicy, jęczmienia, prosa i sorga – zboża popularnego w
późniejszych czarnych królestwach Tassilii, Ofiru, Nubii, Axum i
Abisynii. Za zburzonymi przez czary Amosowa murami winnic ,,faunowie
leśni''
zajadali się soczystymi, słodkimi jak miód winnymi gronami. Łąki
okryły się barwnym płaszczem kwiatów. Spustoszone królestwo
pełne było dzikich zwierząt; małpy harcowały w ruinach chramów,
kobry i bazyliszki pilnowały porzuconych skarbów, szakale i pantery
założyły swe legowiska w ruinach domostw, a słonie przechadzały
się po ogrodach. Mocą Czerwonego Czarownika zniknęły jednak
żelazo i pismo teostyjskie, matematyka i pełne zwojów, tabliczek i
kodeksów biblioteki. Choć ptaki i nilowe rusałki sławiły Ageja
śpiewem, serce Zrodzonej z Kwiatów przepełniał smutek. Kwietna
powstała ze złocistego piasku, pełnego muszelek i otrzepała zeń
suknię. Skierowała kroki na łąkę, gdzie zerwała naręcze
białych lilii o upajającym zapachu. ,,Zaniosę
je na mogiłę Teosta... Jeśli ją znajdę''
– pomyślała. Ruszyła ze śnieżnym bukietem w stronę
śmietniska. Dąb Krak okrył się zielenią i zrodził pierwsze
żołędzie; tron z czaszek, na którym siedział Amosow zburzyły
hieny. W miejscu mogiły Śmiertelnego nad Wiekami był podłużny,
płytki dół, a Kwietna wypuszczając lilie z białych dłoni, padła
na kolana i zakryła twarz. Zbyt wiele płakała tamtej nocy, by
teraz ronić łzy, lecz płakało jej serce. Car Słońce był dla
niej wszystkim, on w nią uwierzył, podał dźwigającą rękę i
wyrwał ze szponów Kani. Żaden władca nie troszczył się tak o
swój lud jak on, a mimo to opuszczony przez swoich zginął jak
zbój, a nawet po ciele nie został ślad. Gdy serce Kwietnej gryzł
,,mól
zakryty'',
w pierwszej chwili nie dostrzegła za sobą kojącego blasku, jakby
Słońce zstąpiło na ziemski padół. Nie usłyszała hymnów do
Ageja śpiewanych przez żar – ptaki, nie poczuła woni i aromatów
stale obecnych w krainie Enków. Dopiero po chwili odwróciła głowę
i ujrzała przecudną pannę, w szacie złotej i koronie z ognia. Na
jej podołku składał głowę biały jak mleko jednorożec. Kwietna
aż zaniemówiła. Patrzy a tu w miejscu jednorożca stanął lew,
wreszcie uczennica Teosta ujrzała gryfa trzymającego przednimi
łapami modrą tarczę z winną kiścią z gwiazd. Wreszcie usłyszała
głos: ,,Kwietno,
córo Ageja, czemu szukasz Nieśmiertelnego w mogile''?
Wówczas łuski opadły z jej powiek i rozpoznała wskrzeszonego
Teosta i Korę. Z radością rzuciła im się do nóg i wołała:
,,Zabierzcie
mnie do siebie''!
Teost położył spracowaną dłoń na jej puszystej główce i
zaprzeczył: ,,Musisz
jeszcze zostać, a świat górny, środkowy i dolny będą patrzeć
na ciebie czyś wierna Agejowi''.
Teost Car Słońce i Kora Pokrowa pożegnali Kwietną, wsiedli do
rydwanu zaprzężonego w żar – ptaki, czyli złote feniksy i
błogosławiąc światu udali się ku Domowi Enków. Kwietna
tymczasem przemierzała ziemie królestwa swego mistrza i wszystkim,
tak ludziom jak i innym istotom rozumnym, zwierzętom, ptakom, rybom
i drzewom głosiła jego Triumf, lecz odwracano się od niej z
pogardą, pamiętając, że była ongiś przeskoczką. Ona jednak nie
zrażała się szyderstwami. W końcu doczekała się chwili, gdy
przybyły po nią lelki Vir i Visa, a Teost i Kora zabrali ją do
siebie.
1
Mistrzu!
2
Pójdź za mną!