Było
to za Żmijewicza, wielkiego cara Słowian. Gdzieś pośród stepów,
tam gdzie gród Uherce stoi, w rodzinie grododzierżcy, w czas
wielkiej ulewy, kiedy to i pioruny raz po raz biły, urodził się
bohater potężny. Za oknem książęcego dworca, w strugach ulewy i
pośród kałuży tańczyły i cichutko, jękliwie śpiewały pluchy
– słotnice. Były to nimfy w szare łachmany odziane, co taki
miały zwyczaj, że ludziom ukazywały się tylko w czas słoty i
tańczyły w zimnie, zawsze przemoczone do suchej nitki, a deszcz
ściekał strumieniami z ich długich, złotych włosów. Smętnymi
głosy sławiły swą matkę
Mokoszę, bez której błogosławieństwa nie byłoby dżdżu, a
nieraz dotrzymywali im towarzystwa deszczowi ludzie i deszczolwy.
Kniaź uherecki Władybor Staniborowicz, któremu właśnie rodził
się syn z łona Zerny Milaniewnej, gościnny jak na Słowianina
przystało, chciał zaprosić smutne, lecz nieszkodliwe pluchy –
słotnice do swego dworca, lecz te uprzejmie odmówiły, wypowiadając
za to takie słowa:
-
Twój syn będzie bohaterem; chrobrym o sercu łagodnym dla
skrzywdzonych. Nazwij go Petygor, bo będzie pierwszym między
najdzielniejszymi z witezi Żmijewicza – ulewa skończyła się,
zaczęło się przejaśniać, więc deszczowe rusałki gdzieś się
zapodziały. Władybor i Zerna zgodnie z ich słowami nazwali syna
Petygorem (Petigorus).
*
Car
Żmijewicz, z początku rex
ambulans,
z czasem wybudował sobie stolicę – gród Czernozielsk, dziś
zwany Czarnobylem, a było to w miejscu gdzie bujnie rosły piołuny,
które zamieszkujące w okolicznych jarach czarownice dodawały do
uzwarów. Czernozielsk o stu bramach, otoczony wysokim a grubym wałem
z drewna i ziemi, ludny i bogaty, przyciągał kupców a odstraszał
najeźdźców. Wszyscy królowie Słowian – Białych i Czerwonych
Krobatów, Chrobatów żyjących w rejonie Gór Czarownic, Rusiczów,
Burów Czarnosiermiężnych, Lugiów, Wolinian – potomków mężnego
króla Barnima Maczugi przez Arabów zwanego Madżakiem, Traków,
Bolgarów znad Kamy, Korutanów, Rudawian, Szumawian, Słowińców –
Kuszobów, Połabian, Łużyczan, Miłżan, Ranów, Słoweńców znad
jeziora Ilmen oraz wszystkich innych, na rynku Czernozielska składali
hołd carowi – synowi żmija, Żmijewiczowi o brodzie w trzy
warkocze zaplecionej, którego Chrobaci ukoronowali na Łysej Górze
na kagana, czyli słowiańskiego cesarza, zasięgali jego rady,
świadomi jego żmijowej mądrości – chytrości oraz prosili o
rozstrzyganie spraw sądowych, obalanie tyranów i przywracanie sił
żywotnych umierającym królestwom i ludom. Żmijewicz spełniał
pokładane w nim nadzieje, zaś kierowana przez niego Wspólnota
Słowiańska posłużyła za wzór późniejszym amfiktioniom
greckim. Czernozielsk; Miasto Piołunów; dziś pod inną nazwą
będące symbolem straszliwej ponad ludzkie wyobrażenia i haniebnie
zatajonej katastrofy atomowej, której można było uniknąć, w erze
dwunastej było opiewane przez poetów i kronikarzy, a jego chwała
dorównywała chwale Vinety. Sam zamek kagana – cara – króla
Żmijewicza przewyższał swym ogromem i przepychem Pergamon –
kasztel trojańskiego króla Priama, a i na Atlantydzie mało było
budowali mu równych. Nikt też z zamku Żmijowego Syna nie odchodził
głodny, ani obdarty, aż poczęto myśleć, że car jest Enkiem.
Petygor
liczył sobie osiem lat i postrzyżyny miał już za sobą, gdy razem
z ojcem i matką pojechał do Czarnozielska, bo sam car Żmijewicz, w
mowie krasnoludków zwany Vyperosin, zaprosił jego ojca na swój
dwór. Chłopiec nigdy wcześniej nie widział grodu tak wielkiego i
pełnego wspaniałości, przeto trzymając się matczynej sukni,
rozdziawiał szeroko usta i pokazując paluszkiem, pytał się: ,,Co
to''?
Istotnie; miał się czemu przypatrywać. Rynkiem ciągnęły
karawany dwugarbnych wielbłądów z Baktrii i dromaderów z Arabii,
Efy i Madianu, rżały konie i ryczały jaki z Napalu; podobne do
sklawińskich turów, lecz okryte znacznie dłuższym włosiem. Pełno
było kupców białych z Nürtu,
żółtych z prastarego Sinea, czarnych znad Morza Trzcin i brązowych
z Bharacji, a tych wszystkich towarów – kobierców z Medii,
przypraw z Dżawy, skór panterczych, złota, srebra, bursztynu,
kości słoniowej i wszelkich innych z płowieckimi niewolnicami
włącznie, Petygor zobaczył w jeden dzień więcej, niźli w
Uhercach zobaczyłby przez całe życie. Szczególną uwagę, tak
dzieci jak i dorosłych przykuwał śnieżnobiały słoń, zdobyty
przez cara Żmijewicza w czasie jednej z granicznych potyczek z
Sarmatami i ich sojusznikami z dalekiej Bharacji. Ogromne zwierzę ni
z tego, ni z owego, dostało nagle szału. Donośnie rycząc i
zabijając chcących go powstrzymać wojów ciosami trąby, biały
słoń począł biec i tratować targowiska. Ludzi ogarnęła panika.
-
Tu trzeba trzynastu Rmoahalów – Błękitnych Nomadów z Lemurii,
ich siły i oręża, bo zwykły człowiek nie jest w stanie ubić tej
bestii! - krzyczał biegnąc na oślep przed siebie jakiś gruby
Arab, zaś słoniowe uszy kojarzyły się teraz niejednemu z
błoniastymi skrzydłami Čortów.
Najzupełniej nieoczekiwanie ośmioletni zaledwie Petygor, na oczach
cara i całego tłumu wskoczył na słonia, łapiąc się jego uszy i
usiadł się na jego głowie.
-
Słoniu, głupi słoniu – chłopiec bił piąstkami w łeb
zwierzęcia jak w bęben – czemu tak wszystko rozwalasz? - Petygor
choć był dopiero dzieckiem, miał już w sobie tyle siły, że
powalił trąbowca na ziemię.
Słoń
obity niby kijem – samobijem tak, że zdawał się martwy, po
chwili powstał i popędził przed siebie unosząc małego Petygora
na swej głowie. Wreszcie wbiegł porykując do miejskiego zieleńca,
gdzie osłabiony ciosami chłopca runął z hukiem na ziemię.
-
Czemu mnie dręczysz? - spytał słoń Petygora, któremu już w
Uhercach zdarzało się ucinać pogawędki z czarną kotką Murką,
białym psem Mleczkiem, kurami i szpakami.
-
A ty czemu wszystko niszczyłeś? - spytał Petygor i wywiązała się
z tego długa rozmowa.
Gdy
do zieleńca przybyli dorośli, Petygor powiedział carowi
Żmijewiczowi, że słoń wściekł się dlatego, że zatęsknił za
ojczystą puszczą, gdzieś nad Gangosem.
-
On żałuje, nawet płakał. Czy możesz pozwolić mu tam pójść,
panie? - spytał żmijowego syna.
-
Pozwolę – odparł Żmijewicz – i zapłacę grzywnę za tych,
których zabił ich zadrugom, choć kara śmierci nie byłaby dlań
niesprawiedliwa. Nikt nie może zabijać mego ludu, bo się wściekł.
Słoń będzie żył, bo okazał skruchę, jednak musi obiecać, że
idąc ku Bharacji powstrzyma się od niszczenia upraw, a nie będzie
krzywdził ludzi i ich trzody. W przeciwnym razie sam go ubiję.
Słoń
obiecał i nawet słowiańskim obyczajem wezwał Welesa na świadka
swej przysięgi, po czym poszedł wolno. Niby korab brodził w
zieloności stepów, po czym zaszył się w lesie, pod opiekę Boruty
i Dziewanny Šumina
Mati i słuch o nim zaginął. Tymczasem car Żmijewicz pasował
Petygora na najmłodszego ze swoich witezi, czyli rycerzy.
-
Kim będzie to dziecię? - pytali się tak Słowianie jak i
obcoplemieńcy, jednak Petygor wciąż jeszcze musiał się wiele
nauczyć i wciąż jeszcze był dzieckiem.
*
,,Petygor z rodu Staniborowiczów wzrastał w latach i łasce u Enków, aż wyrósł na wielkiego mocarza; bogatyra galopującego przez stepy na bielszym niż śniegi koniu. Włosy miał czarne i długie; wielka siła w nich zaklęta była, ciało zaś blizny liczne pokrywały. Silniejszy był niźli niedźwiedzie. Prawicą sosny obalał, miecz jego ciął stal i kamienie. Jedno oko miał błękitne, a drugie złote jak serce Welesa. Mowę zwierząt rozumiał. Lękali się go Sarmaci i rozbójnicy'' – Wojusz z Gozdowa ,,Gędźba o junakach''
Petygor
udał się na zachód, nad rzekę Visanę, do Czerwonej Krobacji,
albo jak inni powiadają, do kraju Mazivów – Mazonów, posłyszał
bowiem o trapiącym te okolice lutym demonie wezwanym z ognistych
czeluści Čortieńska
przez sarmackich magów, aby dręczył Słowian. Owego potwora, przed
którym drżeli najodważniejsi witezie, nazywano Białym Divem,
czyli Bielanem (Divus
Vakilis – Vakilidan),
pokryty był bowiem białym futrem o lekko żółtawym odcieniu.
Petygor zakuty w zbroję karaceńskiej roboty z czerwonym ryngrafem z
imieniem Mokoszy na piersi, ujrzał swego przeciwnika wyższego niż
koń, o wilczym, albo małpim ogonie, ze szponami straszliwej
długości. Głowę miał ci on sineańskiego smoka zwieńczoną
bawolimi rogami. Podobnie wyglądał Czarny Div
– Czerlon zabity przez Urusłana wraz z synem Klimkiem, choć pokrywające go kudły miały barwę smoły. Syn kniazia Władybora natarł dłonie ziemią, aby sił mu użyczyła, po czym dosiadając swej klaczy, której imię brzmiało Jasnost', zaszarżował jak husarz i jednym ciosem miecza Budzisława ściął smoczy łeb dewa, dając wytrysnąć fontannie zielonej krwi. Z przeciętej szyi buchnął śmierdzący ogień i Čort nałożywszy sobie łeb na kark skoczył jak pantera i obalił Petygora na ziemię.
– Czerlon zabity przez Urusłana wraz z synem Klimkiem, choć pokrywające go kudły miały barwę smoły. Syn kniazia Władybora natarł dłonie ziemią, aby sił mu użyczyła, po czym dosiadając swej klaczy, której imię brzmiało Jasnost', zaszarżował jak husarz i jednym ciosem miecza Budzisława ściął smoczy łeb dewa, dając wytrysnąć fontannie zielonej krwi. Z przeciętej szyi buchnął śmierdzący ogień i Čort nałożywszy sobie łeb na kark skoczył jak pantera i obalił Petygora na ziemię.
-
Teraz to ja jestem piwo, a ty pragnienie! - rzekł Biały Div.
W
jego wyłupiastych ślepiach junak widział korowód obrazów
nęcących spokojem, bogactwem, władzą i rozkoszą płynącą z
cielesnego obcowania z licznymi a zepsutymi niewiastami. ,,Zyskasz
wielką sławę bez najmniejszego wysiłku, czy cierpienia, ale
najpierw zaprzestań ze mną walki... a potem mi służ''
– czytał w tych okropnych oczach pełnych jadu i mrozu. Bezwiednie
dotknął ryngrafu z imieniem Mokoszy i wówczas ocknął się.
Rozciął brzuch Białego Diva jednym płynnym ruchem Budzisława, aż
wyleciały zeń śmierdzące siarką, płonące flaki. Potwór złapał
się szponiastymi łapami za brzuch i zamarł w tej pozycji. Petygor
spojrzał za siebie i zobaczywszy Mokoszę unoszącą się nad stepem
na białym obłoku z palcem wycelowanym oskarżycielsko w sługę
Gorynycza, zrozumiał wszystko. W miejscu gdzie Słowianie rozrzucili
popioły z truchła Białego Diva, powstała wieś Bielany, w erze
trzynastej słynna z eremu karmelitów i karuzeli.
*
Rycerski
dwór cara Żmijewicza budził uznanie swym umiarkowanym przepychem;
ściągali doń pieśniarze, artyści, jurodiwi i uczeni. W czas
wystawnej uczty, kiedy Petygor jako gość Żmijewicza zasiadał na
nakrytym białym obrusem stołem na kozłach, uginającym się od
dziczyzny, ryb, chleba, kołaczy i złotych pucharów, kubków i
rogów z winem, piwem i miodem, razem z innymi witeziami, sarmacki
poeta przygrywając na złotej lutni sławił wspaniałość krain
dalekich...
-
Za Tygrysem, za Eufratem leży prastara kraina piękna niby ogród
jaki, rajec. Peristanem się nazywa, w lasy, skarby i zwierzynę
opływa. Nie uświadczysz w niej człowieka, jest to Peri –
pięknych Wojownic domena... - owe Peri miały być córkami Mokoszy,
przez Sarmatów czczonej pod imieniem Aradvi – Sura – Aredvi –
Anahita – Spenta Aramaiti. Do pasa miały postać niezwykle
pięknych niewiast (stąd perskie powiedzenie: ,,ona
ma twarz jak Peri''),
biegle władających łukiem, włócznią i arkanem, bądź
czakramem, od pasa w dól zaś były to pawie o przecudnych ogonach.
Dalej pieśniarz wysławiał niezrównaną krasę i mądrość
królowej tych demonów, Atrabasty, w tak kunsztownych słowach, że
niejedno męskie serce poczęło tęsknić do jej wdzięków, zaś
Fez Urtaman, ów jakże zdolny poeta sarmacki otrzymał gromkie brawa
i sowitą zapłatę. Car Żmijewicz tak jak jego ojciec, budził
miłość we wszystkich sercach niewieścich, lecz przez całe
dziesięciolecia nie miał żony, może dlatego, że nie chciał
patrzeć jak po kolei umierają wszyscy ci, których ukochał. Teraz
jednak ponad wszystko zapragnął poślubić królową Atrabastę. Na
próżno jego doradcy – wołwchowie z Wijska i świętej góry
Bogit, żercy z Lipska i rycerze Budziwoj, Gniewosław, Siem, król
Pakosław XIII z Czerwonej Krobacji i sam Petygor odradzali mu ten
pomysł, tłumacząc, że Peri nie są dobrym towarzystwem dla ludzi
– nawet w przypadku dobrego człowieka i dobrej Peri.
-
Jest tyle cudnych a miłych córek człowieczych, Wił i rusałek, z
których każda oddałaby życie, by być twą żoną, bądź
nałożnicą, panie – tłumaczył kaganowi król Pakosław, lecz
Żmijewicz się zadurzył i nie dawał się przekonać.
-
Sam jestem synem istoty ludzkiej i żmija, więc i następca mojego
tronu też może mieć mieszanych rodziców i tak jak ja, być
bohaterem – oznajmił.
W
poselstwie do Peristanu wysłał Petygora, ów zaś jako wierny wasal
bezwłocznie wyruszył w swaty.
*
Droga
wypadła przez Sarmację, na której tronie zasiadał Barta III,
którego matką była córka chana Tartarów. Petygor jechał wciąż
na wschód, ku Azji, za jedynego towarzysza mając swą klacz
Jasnost'. ,,Kroniki
Sarmatów''
Rusdaja Mumarjego opisują przygody jakich wtedy doświadczył; o tym
jak jedną strzałą z łuku rozbił w drzazgi drzewo, będące
krójówką czterdziestu, nie pozwalających jechać dalej zbójów,
o tym jak odmówił przyjęcia skarbu od starca, opierającego się
na złotym kosturze, czy o zwyciężeniu dzięki nadludzkiej sile w
zapadach młodego jeszcze smoka Taszkana, syna Gorynycza, któremu
jednak witeź darował życie w zamian za obietnicę nieszkodzenia
ludziom. Petygor gościł na dworze Barty III, który zmusił go do
walki z lwem i tygrysem na arenie ku uciesze jego córki. Potem
przepłynął Morze Ciemne na korabiu o żaglach ze szkarłatnego
jedwabiu wraz z sarmackim księciem Chuszą i jego drużyną,
szykującymi się do łupienia grodów trackich i greckich. Nie to
było jego zamiarem; Petygor nigdy nie pragnął służyć królowi
Sarmatów, ani nie składał mu hołdu. Na korabiu ,,Tchnienie
Bolosa''
znalazł się jako więzień Barty III, siłą wcielony do jego
wojska, a uprzednio upity winem zaprawionym nasennym naparem i
zmuszony do walki ze zwierzętami jak zwykły zbrodzień czy
niewolnik, mimo tylu dobrodziejstw wyświadczonych ludowi
sarmackiemu, wyniszczeniu tylu rozbójników, strzyg, wąpierzy,
mantykor, chimer, sfinksów, brukołaków, sysunów, złych
czarownic, wilkołaków, czy olbrzymów. Jakby tego
jeszcze było mało, przed wypłynięciem z portu Samas, Libirana, sarmacka królewna spędziła z Petygorem kilka upojnych nocy, czemu ów był nierad. Jakżeby inaczej, skoro królewska córka, chcąca mieć dzieci z krwi wielkiego bohatera, choć twarz miała jak Peri, to od pasa w dół była żmiją. ,,Widać jej prawdziwym ojcem był żmij'' – pomyślał Petygor. W Grecji, przy pierwszej nadarzającej się okazji, Petygor zbiegł i ostrzegł Karekina; króla Koryntu o szykującej się napaści, dzięki czemu Grecy odparli atak Sarmatów. Sam bogatyr uczestniczył w obronie Koryntu i w walce ściął głowę księcia Chuszy.
jeszcze było mało, przed wypłynięciem z portu Samas, Libirana, sarmacka królewna spędziła z Petygorem kilka upojnych nocy, czemu ów był nierad. Jakżeby inaczej, skoro królewska córka, chcąca mieć dzieci z krwi wielkiego bohatera, choć twarz miała jak Peri, to od pasa w dół była żmiją. ,,Widać jej prawdziwym ojcem był żmij'' – pomyślał Petygor. W Grecji, przy pierwszej nadarzającej się okazji, Petygor zbiegł i ostrzegł Karekina; króla Koryntu o szykującej się napaści, dzięki czemu Grecy odparli atak Sarmatów. Sam bogatyr uczestniczył w obronie Koryntu i w walce ściął głowę księcia Chuszy.
Został
ugoszczony przez króla Karekina i zabawił na jego dworze około
roku. Poznał wówczas i pokochał damę dworu Khojnę (Chojne),
nazywaną przez poetów Niewiastą w Czerwonej Sukni, zawsze bowiem
nosiła ów strój, nigdy nie zakładając innych kolorów. Niektórzy
Grecy obawiali się jej, plotkując, że jest córką bogini Hekate i
zna czary takie jakie znało Bractwo Czcicieli Rykara czy Loża
Szyderców, ale to oszustwo. Chojne umiała jeno kołbić (wróżyć
z lotu ptaków), czego jednak Czytelnik nie powinien naśladować.
Wielka i szczera była miłość Petygora do niej i zapragnął ją
poślubić, ona zresztą też, ale król Koryntu nie był rad z ich
narzeczeństwa i jako warunek sine qua non poślubienia Niewiasty w
Czerwonej Sukni postawił zabicie Malakosa; potężnego
czarnoksiężnika i króla Argos, który ongiś pokonał Korynt i
nakazał sobie dostarczać jako dań niemowlęta i dziewice, aby móc
pić ich krew. Petygor udał się do Argos, ściął głowę Malakosa
i wyłupił zeń dwa szmaragdy, które ów miał zamiast oczu.
Następnie opuścił Grecję, obiecując wrócić, gdy zakończy
misję. Przebył ziemicę Hetytów, napoił konia w Tygrysie i
Eufracie, aż znalazł się w Persji.
-
Odradzam ci drogę wiodącą do Peristanu – mówił bohaterowi
goszczący go w swym klasztorze, mag Keszla (Keshla),
z którego krwi po wiekach narodził się Kieślowski. - Peristan
jest niebezpieczny nawet dla takiego pahlewana jak ty.
-
Pokonałem już wiele niebezpieczeństw; czy Peri są groźniejsze
niźli smok Taszkan, któregom pokonał w sarmackiej ziemi? - spytał
Petygor Keszlę.
-
Aż tak groźne to nie są – zgodził się siwobrody mag w czarnej
szacie – niemniej jest ich dużo i świetnie władają orężem;
waleczne są jak Amazonki, dlatego nazywa się je Wojownicami. Urodne
są co prawda, owe niewiasty – pawie, lecz od jakiegoś już czasu,
obrały za swą boginię Mahr, dostarczającą rozkoszy wężowi
piekieł Ażi – Arymanowi – Petygor domyślił się, że chodzi o
Marę, kochankę Gorynycza. - Składają jej w ofierze ludzi
pochwyconych w obrębie włości ich królowej Atrabasty, w
szczególności zawzięte są na torturowanie i patroszenie mężczyzn;
niewiastom i dzieciom z reguły darują życie – Petygor poprosił
maga Keszlę o więcej nowin. - Peri wielce są długowieczne, a ich
młodość nigdy nie gaśnie. Gdy znuży im się dziewictwo, (które
mają moc odzyskiwać) parzą się z dżinami a ifrytami, po czym
składają wielkie, bajecznie kolorowe jaja, z których wykluwają
się nowe Peri. Czy koniecznie musisz, pahlewanie, iść do ich
krainy? - spytał Keszla.
-
Gdybym nie składał przysięgi wierności swojemu carowi, panu
wielkiemu Żmijewiczowi, to bym nie musiał się tam udawać, a nawet
bym nie chciał.
-
Niech więc cię Ahura Mazda prowadzi, pahlewanie – pożegnał go
mag.
Gdy
Petygor przekroczył znaczoną zbielałymi czaszkami rubież
Królestwa Peri, wielce urodne Wojownice zatrzymały go, odebrały mu
miecz i maczugę, po czym zaprowadziły przed oblicze królowej
Atrabasty, którą młodociany poeta Orcio nazywał ,,najpiękniejszą
między aniołami''. Atrabasta roześmiała się jeno słysząc
Petygorowe poselstwo; oświadczyny cara Żmijewicza.
-
Niech krew tego pahlewana nasyci naszą panią Mahr – Peri zawiodły
junaka przed wykuty w kamieniu wielki i straszny posąg Mary,
kochanki Czernoboga, odziany w suknię z żył i zębów ludzi
zabitych na jej ołtarzu. Petygor nie dał się zabić. Bracia sokoły
– Lelum i Polelum; synowie kosmicznej łabędzicy Łady i raka
Estinusa zrzuciły mu do stóp jego łuk i kołczan pełen strzał, a
wtedy to najlepszy ze Żmijewiczowych rycerzy wypuścił strzałę i
rozbił nią zbryzganego ofiarną krwią bałwana, tak jak wcześniej
obrócił w drzazgi dąb – kryjówkę czterdziestu rozbójników.
Peri, widząc to, załamały zdobione henną ręce, a ich wielkie,
czarne oczy hurys czy też gazeli poczęły lelić ślozy. Petygor
widząc ich rozpacz, ujawniającą się w rozdrapywaniu paznokciami
cudnych piersi, zabrał głos i zaczął nauczać o Ageju – bogu
nieskorym do gniewu i bardzo łaskawym, przyjacielu wszystkich istot
skrzywdzonych przez Čorty.
Mówił też o Enkach, a zwłaszcza o łagodnej i pełnej współczucia
Mokoszy, matce nimf, niweczącej knowania złych duchów.
-
Miast Mary powinnyście czcić Mokoszę – Anahitę, bo ona was
kocha i swymi prośbami oddala od was sprawiedliwy gniew Ageja, chce
wam dać szansę, mimo że zasmucają ją wasze nierozumne występki,
podczas gdy Mara was nienawidzi, chytrze udaje przychylność ku wam,
a tymczasem chce was pogrążyć w ogniu i smole Čortieńska!
- Peri zaczęły się naradzać; widząc, że ich fałszywa bogini
nic nie może poradzić na zniszczenie swego bałwana, doszły do
wniosku, że: ,,Sława
Agejowi przez Mokoszę''.
Obmyły
się w potoku Kišłar,
na znak, że rozpoczynają nowe życie, spaliły posążki królowej
Čortów
i poświęcone jej nawęzy. Ugościły Petygora z przykładną
gościnnością, zaś królowa Atrabasta zgodziła się udać do
dalekiego Czernozielska na ślub z carem Żmijewiczem.
Wielka
była złość Mary, aż popłakała się z wściekłości. Gdy
Petygor i Atrabasta szli przez Persję, druga obok mamuny Lochy,
królowa Čortów
wzięła na siebie postać wybranki serca Petygorowego; damy dworu
korynckiego króla, urodziwej Chojne; Niewiasty w Szkarłat Odzianej.
Stanęła przed bogatyrem, gdy ów przy ognisku siedział, gdzieś w
stepie pilnując snu Atrabasty. Tak jak ongiś czarownica Morana,
córka Lilith kusiła jytnas Zdenka, późniejszego opiekuna Teosta –
wcielonego Swaroga do porzucenia czystości, tak i teraz Mara
wdzięczyła się do Petygora, a każde jej pełne słodyczy słowo,
każdy ruch i gest, doprowadziłyby chyba każdego mężczyznę do
utraty zmysłów z rozkoszy.
-
Nie wiem jak tu trafiłaś, ale chwała Mokoszy, że tu jesteś! -
ledwo Petygor wypowiedział imię Mokoszy; postrachu duchów
Čortieńska,
Mara pełna nasienia Gorynyczowego, utraciła swój powab, a objawiła
się tym czym była – pełnym sromoty, obrzydliwym demonem. Witeź
dobył miecza, ściął jej głowę i przebił serce, a wtedy ta, co
ustanowiła czarownictwo, z szyderczym śmiechem rozpłynęła się w
oparach siarki i ognia.
W
Sarmacji, na której tronie, po śmierci Barty III zasiadł król
Zamabel I, spustoszenie siał smok Taszkan, ten sam, któremu ongiś
Petygor darował życie. Od tego czasu smok wyrósł niepomiernie;
stał się większy niż cztery stodoły, a ponadto wyrosły mu dwa
dodatkowe łby. Pokrywała go zielona, kolczasta skóra, łopot jego
skrzydeł wywoływał wichury i tornada, a ogon zmiatał trzecią
część gwiazd z nieba. Ogniem swych trzewi żyzne pola, wioski i
lasy obracał w ponure usypiska popiołów. Pożarł też czternaście
sarmackich królewien. Gdy podniósł łapę o spiżowych pazurach na
Atrabastę, Petygor mocą Mokoszy mu tę łapę odrąbał. Ściął
wszystkie trzy smocze głowy, a truchło oddał płomieniom. Zanim
ściął ostatnią głowę, rzekł do potwora:
-
Obiecałeś mi przed laty, że nie będziesz krzywdził ludzi ni
innych istot rozumnych. Gdybyś dotrzymał słowa, to byś żył.
-
Prawda – odparł smok, a Petygor go dobił.
W
końcu rycerz sprowadził Atrabastę, królową Peri, do
Czernozielska, na dwór cara Żmijewicza, a ów ją poślubił i
wielka była ich miłość. Petygor zaś udał się w podróż do
Koryntu, gdzie poślubił Chojne – Niewiastę w Czerwonej Sukni i
przeniósł się z nią do Sklawinii, gdzie mieli synów i córki i
jak to mówią w baśniach - ,,żyli
długo i szczęśliwie''.
*